Wikiźródła plwikisource https://pl.wikisource.org/wiki/Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Strona_g%C5%82%C3%B3wna MediaWiki 1.39.0-wmf.25 first-letter Media Specjalna Dyskusja Wikiskryba Dyskusja wikiskryby Wikiźródła Dyskusja Wikiźródeł Plik Dyskusja pliku MediaWiki Dyskusja MediaWiki Szablon Dyskusja szablonu Pomoc Dyskusja pomocy Kategoria Dyskusja kategorii Strona Dyskusja strony Indeks Dyskusja indeksu Autor Dyskusja autora Kolekcja Dyskusja kolekcji TimedText TimedText talk Moduł Dyskusja modułu Gadżet Dyskusja gadżetu Definicja gadżetu Dyskusja definicji gadżetu Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread 4 27521 3153383 3152195 2022-08-17T21:56:33Z Draco flavus 2058 /* Xavier de Montépin */ wikitext text/x-wiki <div style="float:left; width:30%">__TOC__</div> <div style="float:right; width:70%;"> <div style="margin-left:10px;">Strona ta gromadzi listę projektów wykorzystujących mechanizm Proofread. Zobacz więcej na temat tego rozszerzenia → [[Pomoc:Proofread]]. {|style="background: #f9f9f9; border: 1px solid black; padding: 6pt; text-align: center; font-size:110%;" align="center" | Spis projektów, które zostały ukończone, znajduje się na [[Wikiźródła:Ukończone projekty proofread|tej stronie]].<br> Propozycje nowych projektów można zamieszczać [[Wikiźródła:Propozycje nowych tekstów|tutaj]].<br> Wszystkie projekty w jednej tabelce można znaleźć [[Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread skrócony|tutaj]]. |} Przed przystąpieniem do pracy zajrzyj na stronę dyskusji podlinkowaną w kolumnie „Uwagi” – mogą się na niej znajdować wskazówki i uwagi pomocne przy zamieszczaniu lub korygowaniu tekstu, a nawet OCR wysokiej jakości. Nowe indeksy dodajemy do tabelek za pomocą szablonu {{s|wiersz tabelki proofread}}. {|style="background: #f9f9f9; border: 1px solid black; padding: 6pt; text-align: center; font-size:110%;" align="center" |colspan="2" style="text-align:right;"|[{{fullurl:{{FULLPAGENAME}}|action=purge}} Odśwież] |- |colspan="2"|W polskich Wikiźródłach uruchomiono <span style="color:red; font-size:150%;">{{#expr:{{PAGESINCATEGORY:Indeks|pages}}+2}}</span> {{PLURAL:{{#expr:{{PAGESINCATEGORY:Indeks|pages|R}}+2}}|projekt|projekty|projektów}} Proofread<br>(z czego:{{tab|150}}<br>{{0|sk}}przepisano <span style="color:red">{{#expr:{{PAGESINCATEGORY:Ukończone projekty proofread (indeksy)|pages}}+{{PAGESINCATEGORY:Projekty proofread do uwierzytelnienia|pages}}+{{PAGESINCATEGORY:Projekty proofread do skorygowania|pages}}}}</span> – <span style="color:red">{{formatnum:{{#expr:floor(({{formatnum:{{PAGESINCATEGORY:Ukończone projekty proofread (indeksy)|pages}}|R}}+{{formatnum:{{PAGESINCATEGORY:Projekty proofread do uwierzytelnienia|pages}}|R}}+{{formatnum:{{PAGESINCATEGORY:Projekty proofread do skorygowania|pages}}|R}})*1000/(2+{{PAGESINCATEGORY:Indeks|pages|R}}))/10}}}}%</span><br>skorygowano <span style="color:red">{{#expr:{{PAGESINCATEGORY:Ukończone projekty proofread (indeksy)|pages}}+{{PAGESINCATEGORY:Projekty proofread do uwierzytelnienia|pages}}}}</span> – <span style="color:red">{{formatnum:{{#expr:floor(({{formatnum:{{PAGESINCATEGORY:Ukończone projekty proofread (indeksy)|pages}}|R}}+{{formatnum:{{PAGESINCATEGORY:Projekty proofread do uwierzytelnienia|pages}}|R}})*1000/(2+{{PAGESINCATEGORY:Indeks|pages|R}}))/10}}}}%</span><br>{{0|ww}}[[Wikiźródła:Ukończone projekty proofread|ukończono]] <span style="color:red">{{PAGESINCATEGORY:Ukończone projekty proofread (indeksy)|pages}}</span> – <span style="color:red">{{formatnum:{{#expr:floor({{formatnum:{{PAGESINCATEGORY:Ukończone projekty proofread (indeksy)|pages}}|R}}*1000/(2+{{PAGESINCATEGORY:Indeks|pages|R}}))/10}}}}%</span>) |- !colspan="2"| |- |style=width: 50%;|Do skorygowania pozostało |style=width: 50%;|Do uwierzytelnienia pozostało |- |<span style="color:red; font-size:150%;">{{formatnum:{{#expr:{{PAGESINCATEGORY:Przepisana|pages|R}}+23}}}}</span> {{PLURAL:{{#expr:{{PAGESINCATEGORY:Przepisana|pages|R}}+23}}|strona|strony|stron}} |<span style="color:red; font-size:150%;">{{formatnum:{{#expr:{{PAGESINCATEGORY:Skorygowana|pages|R}}+7}}}}</span> {{PLURAL:{{#expr:{{PAGESINCATEGORY:Skorygowana|pages|R}}+7}}|strona|strony|stron}} |- |<span style="font-size:90%;">([[:Kategoria:Przepisana|Zobacz!]])</span> |<span style="font-size:90%;">([[:Kategoria:Skorygowana|Zobacz!]])</span> |- |colspan="2"|<span style="color:red; font-size:150%;">{{#expr:{{PAGESINCATEGORY:Skany zawierające grafikę|pages}}+2}}</span> {{PLURAL:{{#expr:{{PAGESINCATEGORY:Skany zawierające grafikę|pages|R}}+2}}|strona wymaga|strony wymagają|stron wymaga}} wycięcia ilustracji |- |colspan="2"|<span style="font-size:90%;">([[:Kategoria:Skany zawierające grafikę|Zobacz!]])</span> |- |colspan="2"|<span style="color:red; font-size:150%;">{{PAGESINCATEGORY:Skany zawierające nuty|pages}}</span> {{PLURAL:{{PAGESINCATEGORY:Skany zawierające nuty|pages|R}}|strona wymaga|strony wymagają|stron wymaga}} wstawienia notacji muzycznej |- |colspan="2"|<span style="font-size:90%;">([[:Kategoria:Skany zawierające nuty|Zobacz!]])</span> |- | |- !colspan="2"|LEGENDA |- style="background: white; text-align: left" |[[Plik:25%.svg]] – nie wszystkie strony zostały zamieszczone |style="background-color:#ff9"|[[Plik:75%.svg]] – wszystkie strony zamieszczone i skorygowane |- style="background: white; text-align: left" |style="background-color:#f99"|[[Plik:50%.svg]] – wszystkie strony zamieszczone |style="background-color:#6495ED"|[[Plik:Crystal 128 error.svg|9px]] – problemy z zamieszczaniem stron |} [[File:Proofread heart.jpg|center|450px|thumb|Proofreadoholizm zaawansowany :)]]</div></div> {{clear}} == [[Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Różne|Różne indeksy]] (nieposortowane) ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Różne&action=edit edytuj tabelkę]) == {{Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Różne}} == Indeksy w grupach tematycznych == === Encyklopedie i słowniki === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Samuel Bogumił Linde - Słownik języka polskiego |tytuł=Słownik języka polskiego T. 1 Cz. 1 |autor=Samuel Bogumił Linde |start=2009-05-15 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Słownik języka polskiego (Linde, wyd. 2) |tytuł=Słownik języka polskiego (wyd. 2) |autor=Samuel Bogumił Linde |start=2019-07-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Encyklopedja staropolska ilustrowana (Zygmunt Gloger) |tytuł=Encyklopedja staropolska ilustrowana |autor=Zygmunt Gloger |start=2010-01-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Encyklopedia kościelna (tom I) |tytuł=Encyklopedja Kościelna Tom I |autor= |start=2010-04-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Encyklopedia kościelna (tom II) |tytuł=Encyklopedja Kościelna Tom II |autor= |start=2010-04-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Encyklopedia kościelna (tom III) |tytuł=Encyklopedja Kościelna Tom III |autor= |stan=1 |start=2010-04-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Encyklopedia kościelna (tom IV) |tytuł=Encyklopedja Kościelna Tom IV |autor= |stan=1 |start=2010-04-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Encyklopedia kościelna (tom V) |tytuł=Encyklopedja Kościelna Tom V |autor= |start=2010-04-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Encyklopedia kościelna (tom VI) |tytuł=Encyklopedja Kościelna Tom VI |autor= |uwagi=OCR |stan=1 |start=2010-05-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Encyklopedja Kościelna Tom VII.djvu |tytuł=Encyklopedja Kościelna Tom VII |autor= |uwagi=OCR |start=2018-08-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Encyklopedja Kościelna Tom VIII.djvu |tytuł=Encyklopedja Kościelna Tom VIII |autor= |uwagi=OCR |start=2018-08-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Encyklopedja Kościelna Tom IX.djvu |tytuł=Encyklopedja Kościelna Tom IX |autor= |uwagi=OCR |start=2018-08-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Encyklopedja Kościelna Tom X.djvu |tytuł=Encyklopedja Kościelna Tom X |autor= |uwagi=OCR |start=2018-08-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Encyklopedja Kościelna Tom XI.djvu |tytuł=Encyklopedja Kościelna Tom XI |autor= |uwagi=OCR |start=2018-08-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Encyklopedja Kościelna Tom XII.djvu |tytuł=Encyklopedja Kościelna Tom XII |autor= |uwagi=OCR |start=2018-08-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Encyklopedja Kościelna Tom XIII.djvu |tytuł=Encyklopedja Kościelna Tom XIII |autor= |start=2011-01-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Słownik etymologiczny języka polskiego (Brückner) |tytuł=Słownik etymologiczny języka polskiego |autor=Aleksander Brückner |uwagi= |start=2011-06-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Zygmunt Gloger-Słownik rzeczy starożytnych.djvu |tytuł=Słownik rzeczy starożytnych |autor=Zygmunt Gloger |uwagi= |start=2014-12-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Aleksander Berka-Słownik kaszubski porównawczy.djvu |tytuł=Słownik kaszubski porównawczy |autor=[[Autor:Leon Biskupski|Aleksander Berka]] |uwagi= |start=2014-12-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=M. Arcta słownik ilustrowany języka polskiego - Tom 1.djvu |tytuł=M. Arcta słownik ilustrowany języka polskiego. Tom I |autor=Michał Arct |uwagi= |start=2016-01-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=M. Arcta słownik ilustrowany języka polskiego - Tom 2.djvu |tytuł=M. Arcta słownik ilustrowany języka polskiego. Tom II |autor=Michał Arct |uwagi= |start=2016-01-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=M. Arcta słownik ilustrowany języka polskiego - Tom 3.djvu |tytuł=M. Arcta słownik ilustrowany języka polskiego. Tom III |autor=Michał Arct |uwagi= |start=2016-01-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Stanisław Goldman - Słownik Dux-Liliput.djvu |tytuł=Słownik „Dux-Liliput“ angielsko-polski |autor=Stanisław Goldman |uwagi= |start=2016-11-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Samuel - Adalberg - Księga przysłów.djvu |tytuł=Księga przysłów, przypowieści i wyrażeń przysłowiowych polskich |autor=Samuel Adalberg |start=2018-08-26 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Herbarz Polski (Boniecki) ‎ |tytuł=Herbarz Polski |autor=[[Autor:Adam Boniecki|Adam Boniecki]], [[Autor:Artur Reiski|Artur Reiski]] |start=2020-10-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=S. Orgelbranda Encyklopedia Powszechna (1859) |tytuł=S. Orgelbranda Encyklopedia Powszechna (1859) |autor=zbiorowy |start=2020-10-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Burt's Polish-English dictionary in two parts, Polish-English, English Polish (IA burtspolishengli00kierrich).pdf |tytuł=Burt's Słowniczek Polskiego I Angielskiego Języka |autor=[[Autor:Władysław Kierst|Władysław Kierst]], [[Autor:Oskar Callier|Oskar Callier]] |start=2021-04-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Nowy kieszonkowy polsko-rossyjski i rossyjsko-polski slownik (IA nowykieszonkowyp00schm).pdf |tytuł=Nowy kieszonkowy polsko-rossyjski i rossyjsko-polski słownik |autor=[[Autor:M. J. A. E. Schmidt|M. J. A. E. Schmidt]], [[Autor:Johann Adolf Erdmann|Johann Adolf Erdmann]] |start=2021-04-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dokadny niemiecko-polski sownik (IA dokadnyniemiecko00mron).pdf |tytuł=Dokładny Niemiecko-Polski Słownik |autor=[[Autor:Krzysztof Celestyn Mrongovius|Krzysztof Celestyn Mrongovius]], [[Autor:Wilibald Wyszomierski|Wilibald Wyszomierski]] |start=2021-04-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Kieszonkowy słownik języków łacińskiego i polskiego. Cz. 1, Słownik łacińsko-polski.djvu |tytuł=Kieszonkowy słownik języków łacińskiego i polskiego. Cz. 1, Słownik łacińsko-polski |autor=Hermann Menge |start=2018-05-01 }} |} === Biblia i apokryfy === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Biblia Gdańska 1632 |tytuł=Biblia Gdańska (wyd. 1632) |uwagi=nieczytelne |start=2010-02-11 |stan=1 }} {{Wiersz tabelki proofread |tytuł=Biblia królowej Zofii |indeks=PL Biblia Krolowej Zofii.djvu |autor= |uwagi=OCR |start=2010-06-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Biblia Gdańska (1840) |tytuł=Biblia Gdańska (wyd. 1840) |autor= |start=2012-10-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Biblia Wujka (1839-40) |tytuł=Biblia Wujka (wyd. 1839-40) |autor=[[Autor:Jakub Wujek|Jakub Wujek]] (tłumacz) |uwagi=[http://archive.org/stream/bibliatojestksie00wuje/bibliatojestksie00wuje_djvu.txt OCR] |start=2010-09-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Słowa Pisma Świętego podane do rozmyślania. Genesis - Księga Rodzaju |tytuł=Słowa Pisma Świętego podane do rozmyślania. (Genesis - Księga Rodzaju) |autor= |start=2015-02-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Biblia (tłum. Cylkow) |tytuł=Biblia |autor=[[Autor:Izaak Cylkow|Izaak Cylkow]] (tłumacz) |start=2020-07-15 }} |} === Modlitewniki === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Książka do nabożeństwa O. Karola Antoniewicza.djvu |tytuł=Książka do nabożeństwa: dzieło pośmiertne zebrane z pism autora |autor=Karol Antoniewicz |autor2=Karol Bołoz Antoniewicz |start=2010-07-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ołtarzyk polski katolickiego nabożeństwa |autor=Józef Chociszewski |start=2010-08-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Śpiewnik (Mioduszewski) |tytuł=Śpiewnik kościelny |autor=[[Autor:Michał Marcin Mioduszewski|Michał Marcin Mioduszewski]] (zebrał) |start=2011-12-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pastorałki i kolędy z melodyjami (Mioduszewski) |autor=[[Autor:Michał Marcin Mioduszewski|Michał Marcin Mioduszewski]] (zebrał) |start=2011-12-13 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Zbiór pieśni nabożnych katolickich do użytku kościelnego i domowego |autor= |uwagi=OCR |start=2012-12-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Anioł Stróż chrześcianina katolika |autor= |uwagi= |start=2013-12-01 |stan=2 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Święty Józef Oblubieniec Bogarodzicy |autor= |start=2016-01-01 }} |} === Periodyki === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Biblioteka Warszawska 1860 tom 3.pdf |tytuł=Biblioteka Warszawska 1860 tom 3 |autor=zbiorowy |start=2017-11-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Chimera 1907 z. 28-30.djvu |tytuł=Chimera 1907 zeszyty 28-30 |autor=zbiorowy |start=2018-06-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Józefa Ungra Kalendarz illustrowany 1878.djvu |tytuł=Józefa Ungra Kalendarz illustrowany 1878 |autor=zbiorowy |start=2016-01-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Kwartalnik Historyczny. R. I (1887) |autor=red. [[Autor:Xawery Liske|Xawery Liske]] |uwagi=OCR |start=2012-03-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Maski - literatura, sztuka i satyra - Zeszyt 15 1918.pdf‎ |autor= |start=2017-12-08 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Maski - literatura, sztuka i satyra - Zeszyt 20 1918.pdf‎ |autor= |start=2017-12-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Nowy Przegląd Literatury i Sztuki 1920 nr 1.djvu |tytuł=Nowy Przegląd Literatury i Sztuki 1920 nr 1 |autor=zbiorowy |start=2016-12-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pamiętnik dla Płci Pięknéj. T.2 p.2.djvu |tytuł=Pamiętnik dla Płci Pięknéj Tom 2 Poszyt 2 |autor=zbiorowy |start=2018-11-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pro Arte r5z2.djvu |tytuł=Pro Arte. Rocznik 5 Zeszyt 2 |autor=zbiorowy |start=2016-09-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Rola (teksty Antoniego Kucharczyka) |autor=Antoni Kucharczyk |start=2021-02-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Rocznik Krakowski. T.4 (1901) |autor=red. [[Autor:Stanisław Krzyżanowski|Stanisław Krzyżanowski]] |uwagi=OCR |start=2012-01-16 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Rocznik na rok zwyczajny 1871.pdf |autor=zbiorowy |uwagi= |start=2016-09-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Skaut Nr 2 (1911).djvu |tytuł=Skaut Nr 2 (1911) |autor=red. nacz. [[Autor:Kazimierz Wyrzykowski|Kazimierz Wyrzykowski]] |start=2013-08-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=SKAUT Pismo młodzieży polskiej Tom I — Spis rzeczy.djvu |autor=red. nacz. [[Autor:Kazimierz Wyrzykowski|Kazimierz Wyrzykowski]] |start=2019-08-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Świat tygodnik Rok I (1906) |tytuł=Świat tygodnik Rok I (1906) |autor=zbiorowy, red. [[Autor:Stefan Krzywoszewski|Stefan Krzywoszewski]] |start=2021-07-16 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Trybuna (1906) nr 3.djvu |tytuł=Trybuna 3/1906 |autor= |start=2018-06-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Tygodnik Illustrowany Nr. 9 (1900).djvu |tytuł=Tygodnik Illustrowany Nr. 9/1900 |autor=zbiorowy |start=2020-05-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wieś Ilustrowana, marzec 1911.pdf |tytuł=Wieś Ilustrowana, marzec 1911 |autor=red. nacz. [[Autor:Kazimierz Laskowski|Kazimierz Laskowski]] |start=2015-08-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Życie tygodnik Rok I (1897) wybór |autor=red. nacz. [[Autor:Ludwik Szczepański|Ludwik Szczepański]] |start=2015-04-13 }} |} === Akty prawne === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Volumina legum. Tom VII |start=2011-08-09 |stan=1 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Konwencja haska IV |autor=[[Autor:Zbiorowy|Państwa sygnatariusze]] |start=2012-01-31 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dziennik praw Królestwa Polskiego. T. 1, nr 1-7 (1816).pdf |tytuł=Dziennik praw Królestwa Polskiego. T. 1, nr 1-7 (1816) |uwagi=brak 1 strony |start=2012-08-21 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Volumina legum. Tom II |start=2013-10-28 |stan=1 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Porozumienie w przedmiocie ścigania i karania głównych przestępców wojennych |autor=Polski ustawodawca |start=2013-11-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wznowione powszechne taxae-stolae sporządzenie, Dla samowładnego Xięstwa Sląska |tytuł=Wznowione powszechne taxae-stolae sporządzenie, Dla samowładnego Xięstwa Sląska, Podług ktorego tak Auszpurskiey Konfessyi iak Katoliccy Fararze, Kaznodzieie i Kuratusowie Zachowywać się powinni. Sub Dato z Berlina, d. 8. Augusti 1750 |autor=Fryderyk II Wielki |start=2013-12-08 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Projekt Konstytucji Państwa Polskiego (1917) |tytuł=Projekt Konstytucji Państwa Polskiego i ordynacji wyborczej sejmowej |autor=red. [[Autor:Józef Buzek|Józef Buzek]] |start=2014-11-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Protokół - Mirosławiec katastrofa lotnicza.pdf |tytuł=Protokół - Mirosławiec katastrofa lotnicza |autor=Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego |start=2015-07-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jerzy Jellinek - Deklaracja praw człowieka i obywatela.pdf |tytuł=Deklaracja praw człowieka i obywatela |autor=Jerzy Jellinek |start=2016-04-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych (tekst jednolity 2017).pdf |tytuł=Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych (tekst jednolity 2017) |autor=Polski ustawodawca |start=2017-05-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jan Tarnowski - Projekt nowej ustawy konstytucyjnej.djvu |tytuł=Projekt nowej ustawy konstytucyjnej |autor=Jan Stanisław Amor Tarnowski |start=2017-07-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Statut ZHP (1936).djvu |tytuł=Statut ZHP (1936) |autor=polski ustawodawca |start=2018-02-26 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Zbior praw sądowych na mocy Konstytucyi Roku 1776.djvu |tytuł=Zbior praw sądowych na mocy Konstytucyi Roku 1776 |autor=polski prawodawca |start=2018-07-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Konstytucya Wolnego Miasta Krakowa i jego okręgu.djvu |tytuł=Konstytucja Wolnego Miasta Krakowa i jego okręgu |autor= |start=2018-10-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dziennik Praw Księstwa Warszawskiego 1-12 (1810).pdf |tytuł=Dziennik Praw Księstwa Warszawskiego 1-12 (1810) |start=2019-05-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dziennik Praw Księstwa Warszawskiego. T. 4 (1812).pdf |tytuł=Dziennik Praw Księstwa Warszawskiego. T. 4 (1812) |start=2019-05-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Traktat dodatkowy tyczący się miasta Krakowa, jego okręgu i konstytucyi między dworami rossyjskim, austryackim i pruskim.pdf |tytuł=Traktat dodatkowy tyczący się miasta Krakowa, jego okręgu i konstytucyi między dworami rossyjskim, austryackim i pruskim |start=2019-05-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych (tekst jednolity 2019).pdf |tytuł=Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych (tekst jednolity 2019) |autor=Polski ustawodawca |start=2019-07-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dziennik Praw Księstwa Warszawskiego. T. 2 (1810).pdf |tytuł=Dziennik Praw Księstwa Warszawskiego. T. 2 (1810) |start=2019-08-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Rozporządzenie Kierownika Resortu Rolnictwa i Reform Rolnych z dnia 10 października 1944 r. w sprawie ustalenia wykazu imiennego majątków i części majątków niepodlegających podziałowi.pdf |tytuł=Rozporządzenie Kierownika Resortu Rolnictwa i Reform Rolnych z dnia 10 października 1944 r. w sprawie ustalenia wykazu imiennego majątków i części majątków niepodlegających podziałowi dla woj. białostockiego, lubelskiego i okręgu rzeszowskiego |start=2020-01-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Krolewska-Pruska gieneralna szkolna ustawa dla rzymskich-katolików w miastach i na wsiach samowładnego księstwa Sląska i hrabstwa Glacu 1765.djvu |tytuł=Krolewska-Pruska gieneralna szkolna ustawa dla rzymskich-katolików w miastach i na wsiach samowładnego księstwa Sląska i hrabstwa Glacu 1765 |start=2020-09-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Traktat Pokoju między Polską a Rosją i Ukrainą podpisany w Rydze dnia 18 marca 1921 roku.djvu |tytuł=PL Traktat Pokoju między Polską a Rosją i Ukrainą podpisany w Rydze dnia 18 marca 1921 roku |start=2021-04-08 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Układ o repatriacji zawarty między Polską z jednej strony a Rosją i Ukrainą z drugiej strony.djvu |tytuł=Układ o repatriacji zawarty między Polską z jednej strony a Rosją i Ukrainą z drugiej strony w wykonaniu artykułu VII Umowy o Przedwstępnych Warunkach Pokoju z dnia 12 października 1920 roku |start=2021-04-09 |stan=2 |strony=16 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Statut Polskiej Partii Piratów.pdf |tytuł=Statut Polskiej Partii Piratów |autor=Polska Partia Piratów |start=2021-05-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=ROZPORZĄDZENIE MINISTRA EDUKACJI NARODOWEJ z dnia 30 stycznia 2018 r. w sprawie podstawy programowej kształcenia ogólnego dla liceum ogólnokształcącego, technikum oraz branżowej szkoły II stopnia.pdf |tytuł=Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 30 stycznia 2018 r. w sprawie podstawy programowej kształcenia ogólnego dla liceum ogólnokształcącego, technikum oraz branżowej szkoły II stopnia |autor=Anna Zalewska |start=2021-05-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Zarządzenie Ministrów: Administracji Publicznej i Ziem Odzyskanych z dnia 7 maja 1946 r. o przywróceniu i ustaleniu urzędowych nazw miejscowości.pdf |tytuł=Zarządzenie Ministrów: Administracji Publicznej i Ziem Odzyskanych z dnia 7 maja 1946 r. o przywróceniu i ustaleniu urzędowych nazw miejscowości |autor= |start=2021-09-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Rozporządzenie Ministrów: Administracji Publicznej i Ziem Odzyskanych z dnia 12 listopada 1946 r. o przywróceniu i ustaleniu urzędowych nazw miejscowości.pdf |tytuł=Rozporządzenie Ministrów: Administracji Publicznej i Ziem Odzyskanych z dnia 12 listopada 1946 r. o przywróceniu i ustaleniu urzędowych nazw miejscowości |autor= |start=2021-09-26 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Kodex karny wojskowy dekretem Rządu Narodowego z dnia 30 lipca 1863 roku.pdf |tytuł=Kodex Karny Wojskowy dekretem Rządu Narodowego z dnia 30 lipca 1863 roku zatwierdzony i w wykonanie wprowadzony |autor= |start=2021-10-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Rozporządzenie Ministrów: Administracji Publicznej i Ziem Odzyskanych z dnia 15 marca 1947 r. o przywróceniu i ustaleniu urzędowych nazw miejscowości.pdf |tytuł=Rozporządzenie Ministrów: Administracji Publicznej i Ziem Odzyskanych z dnia 15 marca 1947 r. o przywróceniu i ustaleniu urzędowych nazw miejscowości |autor= |start=2021-10-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Statut organiczny 1832.djvu |tytuł=Statut organiczny dla Królestwa Polskiego z manifestem Najjaśniejszego Pana |autor=Mikołaj I Romanow |start=2022-02-27 }} |} === Śpiewniki === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Indeks:Lutnia. Piosennik polski. Zbiór pierwszy.djvu |tytuł=Lutnia. Piosennik polski. Zbiór pierwszy |autor=[[Autor:Zbiorowy|antologia]] |start=2015-10-08 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Indeks:Lutnia. Piosennik polski. Zbiór drugi.djvu |tytuł=Lutnia. Piosennik polski. Zbiór drugi |autor=[[Autor:Zbiorowy|antologia]] |start=2015-10-08 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Indeks:Lutnia. Piosennik polski. Zbiór trzeci.djvu |tytuł=Lutnia. Piosennik polski. Zbiór trzeci |autor=[[Autor:Zbiorowy|antologia]] |start=2015-10-08 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Śpiewnik kościelny katolicki (T. Flasza, 1930).djvu |tytuł=Śpiewnik kościelny katolicki |autor=Tomasz Flasza |uwagi=OCR |start=2016-01-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pieśni ludu polskiego (Kolberg, 1857) |tytuł=Pieśni ludu polskiego |autor=[[Autor:Oskar Kolberg|Oskar Kolberg]] |start=2019-03-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pierwszy śpiewnik domowy.djvu |tytuł=Pierwszy śpiewnik domowy |autor=Stanisław Moniuszko |start=2019-10-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Kantyczki (Miarka) |tytuł=Kantyczki |autor=zbiorowy |start=2014-11-23 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Kantyczki czyli Zbiór najpiękniejszych kolęd i pastorałek |tytuł= |autor=anonimowy |start=2015-01-23 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Indeks:PL Czegoż chcą? cz. I.pdf |tytuł=Czegoż chcą? |autor=zbiorowy |start=2020-04-29 }} |} === Wilamowice === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Zbiór wierszy o wilamowskich obrzędach i obyczajach oraz Słownik języka wilamowskiego |autor=Józef Gara |start=2012-10-23 }} |} === Książki kucharskie i poradniki gospodarstwa domowego ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Gospodarstwo_domowe&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Gospodarstwo domowe}} ===Serie wydawnicze=== ==== [[Buffalo Bill]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Buffalo_Bill&action=edit edytuj tabelkę]) ==== {{Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Buffalo Bill}} ==== [[Harry Dickson]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Harry_Dickson&action=edit edytuj tabelkę]) ==== {{Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Harry Dickson}} ==== [[Lord Lister]] ==== zobacz: [[#Kurt Matull i Matthias Blank (edytuj tabelkę)|Kurt Matull i Matthias Blank]] ==== Nowy Nick Carter ==== {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Nowy Nick Carter -11- Bezbarwne żyjątka.pdf |tytuł=Nowy Nick Carter. Tomik 11. Bezbarwne żyjątka |autor=nieznany |start=2020-04-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Nowy Nick Carter -02- Skradziony król.pdf |tytuł=Nowy Nick Carter. Tomik 2. Skradziony król |autor=Karl Nerger |start=2020-04-19 |uwagi=[[Index talk:Nowy Nick Carter -02- Skradziony król.pdf|OCR z tabulacją]] }} |} == Indeksy według autorów == Sekcje dla nowych autorów dodajemy alfabetycznie według nazwiska. === [[Autor:Kajetan Abgarowicz|Kajetan Abgarowicz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dobra nauczka (Abgarowicz) |tytuł=Dobra nauczka. Ilko Szwabiuk |autor=Kajetan Abgarowicz |start=2015-03-13 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Klub nietoperzy (Abgarowicz) |tytuł=Klub nietoperzy |autor=Kajetan Abgarowicz |start=2015-03-13 }} |} === [[Autor:Władysław Abraham|Władysław Abraham]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dziewosłęb.djvu |tytuł=Dziewosłęb |autor=Władysław Abraham |uwagi=skany niskiej jakości |start=2012-01-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Początki prawa patronatu w Polsce |tytuł=Początki prawa patronatu w Polsce |autor=Władysław Abraham |start=2012-01-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Powstanie organizacyi kościoła łacińskiego na Rusi. Tom I |tytuł=Powstanie organizacyi kościoła łacińskiego na Rusi |autor=Władysław Abraham |start=2012-01-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Organizacya Kościoła w Polsce do połowy wieku XII |autor=Władysław Abraham |start=2012-02-11 }} |} === [[Autor:Edward Abramowski|Edward Abramowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pisma T.1 (Edward Abramowski) |tytuł=Pisma T.1 |autor=Edward Abramowski |start=2010-09-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pisma T.2 (Edward Abramowski) |tytuł=Pisma T.2 |autor=Edward Abramowski |start=2010-09-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pisma T.3 (Edward Abramowski) |tytuł=Pisma T.3 |autor=Edward Abramowski |start=2010-09-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pisma T.4 (Edward Abramowski) |tytuł=Pisma T.4 |autor=Edward Abramowski |start=2010-09-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Abramowski-braterstwo-solidarnosc-wspoldzialanie.pdf |tytuł=Braterstwo, solidarność, współdziałanie |autor=Edward Abramowski |start=2015-10-12 }} |} === [[Autor:Ajschylos|Ajschylos]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Ajschylos - Oresteja I Agamemnon.djvu |tytuł=Agamemnon |autor=Ajschylos |start=2018-08-13 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Ajschylos - Oresteja II Ofiary.djvu |tytuł=Ofiary |autor=Ajschylos |start=2018-08-13 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Tragedye Eschylosa (tłum. Węclewski).djvu |tytuł=Tragedye Eschylosa |autor=Ajschylos |start=2019-06-13 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Ajschylos - Cztery dramaty.djvu |tytuł=Cztery dramaty |autor=Ajschylos |start=2018-08-19 }} |} === [[Autor:Gabriele D’Annunzio|Gabriele D’Annunzio]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu |tytuł=Notturno |autor=Gabriele D’Annunzio |start=2017-10-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu |tytuł=Ogień |autor=Gabriele D’Annunzio |start=2017-10-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu |tytuł=Intruz |autor=Gabriele D’Annunzio |start=2017-10-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu |tytuł=Tryumf śmierci |autor=Gabriele D’Annunzio |start=2017-10-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu |tytuł=Rozkosz |autor=Gabriele D’Annunzio |start=2021-09-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Gabryel d’Annunzio - Niewinny.djvu |tytuł=Niewinny |autor=Gabriele D’Annunzio |start=2021-09-24 }} |} === [[Autor:Pietro Aretino|Pietro Aretino]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pietro Aretino - O łajdactwach męskich.djvu |tytuł=O łajdactwach męskich |autor=Pietro Aretino |start=2018-11-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pietro Aretino - Żywoty kurtyzan.djvu |tytuł=Żywoty kurtyzan |autor=Pietro Aretino |start=2018-11-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pietro Aretino - Jak Nanna córeczkę swą Pippę na kurtyzanę kształciła.djvu |tytuł=Jak Nanna córeczkę swą Pippę na kurtyzanę kształciła |autor=Pietro Aretino |start=2018-11-01 }} |} === [[Autor:Arystofanes|Arystofanes]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Arystofanes - Lysistrata.djvu |tytuł=Lysistrata |autor=Arystofanes |start=2019-03-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Arystofanes - Rycerze.djvu |tytuł=Rycerze |autor=Arystofanes |start=2019-03-03 }} |} === [[Autor:William Walker Atkinson|William Walker Atkinson]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Jogi Rama-Czaraka - Filozofja jogi i okultyzm wschodni.djvu |tytuł=Filozofja jogi i okultyzm wschodni |autor=William Walker Atkinson |start=2018-08-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Yogi Rāmacharaka - Hatha Joga.djvu |tytuł=Hatha Joga |autor=William Walker Atkinson |start=2020-09-27 }} |} === [[Autor:Marian Auerbach|Marian Auerbach]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL M Auerbach Platon a matematyka grecka.djvu |tytuł=Platon a matematyka grecka |autor=Marian Auerbach |start=2021-05-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Auerbach Arytmetyka grecka u szczytu rozwoju.pdf |tytuł=Arytmetyka grecka u szczytu rozwoju (Diophantos) |autor=Marian Auerbach |start=2021-06-20 }} |} === [[Autor:Honoré de Balzac|Honoré de Balzac]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Balzac&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Balzac}} === [[Autor:Michał Bałucki|Michał Bałucki]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Bałucki&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Bałucki}} === [[Autor:Jerzy Bandrowski|Jerzy Bandrowski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Jerzy_Bandrowski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Jerzy Bandrowski}} === [[Autor:Antoni Baranowski|Antoni Baranowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=A. Baranowski - O wzorach.pdf |tytuł=O wzorach służących do obliczenia liczby liczb pierwszych nie przekraczających danej granicy |autor=Antoni Baranowski |start=2016-02-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Baranowski - O progresji transcendentalnej.pdf |tytuł=O progresji transcendentalnej oraz o skali i siłach umysłu ludzkiego |autor=Antoni Baranowski |start=2016-02-18 }} |} === [[Autor:Edward Bellamy|Edward Bellamy]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Bellamy - Z przeszłości 2000-1887 r.pdf |tytuł=Z przeszłości 2000-1887 r. |autor=Edward Bellamy |start=2019-09-30 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Siostra panny Ludington.pdf |tytuł=Siostra panny Ludington |autor=Edward Bellamy |start=2021-08-22 }} |} === [[Autor:Leopold Blumental|Leo Belmont]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Leo_Belmont&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Leo Belmont}} === [[Autor:Stanisław Bełza|Stanisław Bełza]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Na Szląsku polskim |autor=Stanisław Bełza |uwagi=OCR |start=2013-05-12 }} |} === [[Autor:Wacław Berent|Wacław Berent]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ozimina.djvu |tytuł=Ozimina |autor=Wacław Berent |start=2013-05-03 }} |} === [[Autor:Feliks Bernatowicz|Feliks Bernatowicz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Nierozsądne śluby (Bernatowicz) |tytuł=Nierozsądne śluby |autor=Feliks Bernatowicz |uwagi= |start=2012-07-14 |stan=1 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Nałęcz (Bernatowicz) |tytuł=Nałęcz |autor=Feliks Bernatowicz |start=2012-07-14 }} |} === [[Autor:Henryk Biegeleisen|Henryk Biegeleisen]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jan Kochanowski książę poetów polskich |autor=Henryk Biegeleisen |uwagi=OCR |start=2013-05-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Matka i dziecko w obrzędach, wierzeniach i zwyczajach ludu polskiego |autor=Henryk Biegeleisen |uwagi=OCR |start=2013-05-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Śmierć w obrzędach, zwyczajach i wierzeniach ludu polskiego |autor=Henryk Biegeleisen |uwagi=OCR |start=2013-05-25 }} |} === [[Autor:Marcin Bielski|Marcin Bielski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Marcin Bielski - Rozmowa nowych Proroków.djvu |tytuł=Rozmowa nowych Proroków |autor=Marcin Bielski |start=2021-08-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Marcin Bielski - Satyry.pdf |tytuł=Satyry |autor=Marcin Bielski |start=2021-09-12 }} |} === [[Autor:Louis Pierre Édouard Bignon|Louis Pierre Édouard Bignon]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Polska w r. 1811 i 1813 T.1.djvu |tytuł=Polska w r. 1811 i 1813 T.1 |autor=Louis Pierre Édouard Bignon |start=2018-09-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Polska w r. 1811 i 1813 T.2.djvu |tytuł=Polska w r. 1811 i 1813 T.2 |autor=Louis Pierre Édouard Bignon |start=2018-09-11 }} |} === [[Autor:Józef Birkenmajer|Józef Birkenmajer]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Birkenmajer&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Birkenmajer}} === [[Autor:Vicente Blasco Ibáñez|Vicente Blasco Ibáñez]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Vicente Blasco Ibáñez - Katedra |tytuł=Katedra |autor=Vicente Blasco Ibáñez |start=2018-10-30 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu |tytuł=Gabrjel Luna |autor=Vicente Blasco Ibáñez |start=2018-10-30 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu |tytuł=Kwiat majowy |autor=Vicente Blasco Ibáñez |start=2019-11-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu |tytuł=Mare nostrum |autor=Vicente Blasco Ibáñez |start=2019-11-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu |tytuł=Meksyk |autor=Vicente Blasco Ibáñez |start=2019-11-13 }} |} === [[Autor:Aleksander Błażejowski|Aleksander Błażejowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf |tytuł=Czerwony błazen |autor=Aleksander Błażejowski |uwagi= OCR |start=2019-07-08 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf |tytuł=Sąd nad Antychrystem |autor=Aleksander Błażejowski |uwagi= |start=2019-07-08 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf |tytuł=Tajemnica Doktora Hiwi |autor=Aleksander Błażejowski |uwagi= OCR |start=2019-07-08 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf |tytuł=Walizka P. Z |autor=Aleksander Błażejowski |uwagi= OCR |start=2019-07-08 }} |} === [[Autor:Bô Yin Râ|Bô Yin Râ]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Bô Yin Râ - Królestwo sztuki.djvu |tytuł=Królestwo sztuki |autor=Bô Yin Râ |start=2018-07-26 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Bô Yin Râ - Księga człowieka.pdf |tytuł=Księga człowieka |autor=Bô Yin Râ |start=2018-07-23 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Bô Yin Râ - Księga sztuki królewskiej.djvu |tytuł=Księga sztuki królewskiej |autor=Bô Yin Râ |start=2018-07-26 }} |} === [[Autor:Norbert Bonczyk|Norbert Bonczyk]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Norbert Bonczyk - Góra Chełmska.pdf |tytuł=Góra Chełmska |autor=[[Autor:Norbert Bonczyk|Norbert Bonczyk]]<br>[[Autor:Wincenty Ogrodziński|Wincenty Ogrodziński]] |start=2021-06-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Stary Kościół Miechowski.djvu |tytuł=Stary Kościół Miechowski |autor=[[Autor:Norbert Bonczyk|Norbert Bonczyk]]<br>[[Autor:Wincenty Ogrodziński|Wincenty Ogrodziński]] |start=2017-06-18 }} |} === [[Autor:Tadeusz Boy-Żeleński|Tadeusz Boy-Żeleński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu |tytuł=Flirt z Melpomeną |autor=Tadeusz Boy-Żeleński |start=2016-11-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu |tytuł=Obrachunki fredrowskie |autor=Tadeusz Boy-Żeleński |start=2020-02-26 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu |tytuł=Marysieńka Sobieska |autor=Tadeusz Boy-Żeleński |start=2021-10-30 }} |} === [[Autor:Aleksander Brückner|Aleksander Brückner]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Aleksander Brückner - Średniowieczna proza polska.djvu |tytuł=Średniowieczna proza polska |autor=Aleksander Brückner |start=2011-05-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Psałterze polskie do połowy XVI wieku (Brückner) |tytuł=Psałterze polskie do połowy XVI wieku |autor=Aleksander Brückner |start=2011-05-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Brueckner - Starożytna Litwa.djvu |tytuł=Starożytna Litwa |autor=Aleksander Brückner |start=2021-10-14 }} |} === [[Autor:Stanisław Brzozowski|Stanisław Brzozowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pamiętnik (Brzozowski) |tytuł=Pamiętnik |autor=Stanisław Brzozowski |start=2015-01-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Legenda Młodej Polski (Brzozowski) |tytuł=Legenda Młodej Polski |autor=Stanisław Brzozowski |start=2015-01-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Stanisław Brzozowski - Współczesna powieść polska.djvu |tytuł=Współczesna powieść polska |autor=Stanisław Brzozowski |start=2017-01-29 }} |} === [[Autor:George Gordon Byron|George Gordon Byron]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf |tytuł=Powieści poetyckie |autor=George Gordon Byron |start=2015-09-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu |tytuł=Poemata |autor=George Gordon Byron |start=2017-08-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL George Gordon Byron - Don Juan.djvu |tytuł=Don Juan |autor=George Gordon Byron |start=2019-03-15 }} |} === [[Autor:Pedro Calderon de la Barca|Pedro Calderon de la Barca]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pedro Calderon de la Barca - Kochankowie nieba.djvu |tytuł=Kochankowie nieba |autor=Pedro Calderon de la Barca |start=2018-11-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Pedro Calderon de la Barca - Dramata (1887).djvu |tytuł=Dramata |autor=Pedro Calderon de la Barca |start=2019-08-17 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Pedro Calderon de la Barca - Książę Niezłomny.djvu |tytuł=Książę Niezłomny |autor=Pedro Calderon de la Barca |start=2021-08-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Pedro Calderon de la Barca - Tajna krzywda – Skryta zemsta.djvu |tytuł=Tajna krzywda – Skryta zemsta |autor=Pedro Calderon de la Barca |start=2021-08-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Pedro Calderon de la Barca - Czarnoksiężnik.djvu |tytuł=Czarnoksiężnik |autor=Pedro Calderon de la Barca |start=2021-08-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Pedro Calderon de la Barca - Uczta Baltazara.djvu |tytuł=Uczta Baltazara |autor=Pedro Calderon de la Barca |start=2021-09-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Pedro Calderon de la Barca - Tajemnice mszy świętej.djvu |tytuł=Tajemnice mszy świętej |autor=Pedro Calderon de la Barca |start=2021-09-11 }} |} === [[Autor:Svatopluk Čech|Svatopluk Čech]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Čech - Pieśni niewolnika.djvu |tytuł=Pieśni niewolnika |autor=Svatopluk Čech |start=2019-03-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu |tytuł=Jastrząb contra Hordliczka |autor=Svatopluk Čech |start=2019-09-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Świętopełk Czech - Klucze Piotrowe.djvu |tytuł=Klucze Piotrowe |autor=Svatopluk Čech |start=2019-09-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu |tytuł=Wycieczki pana Brouczka |autor=Svatopluk Čech |start=2020-01-25 }} |} === [[Autor:Łucja Charewiczowa|Łucja Charewiczowa]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Klęski zaraz w dawnym Lwowie.pdf |tytuł=Klęski zaraz w dawnym Lwowie |autor=Łucja Charewiczowa |start=2021-05-30 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ukraiński ruch kobiecy.pdf |tytuł=„Ukraiński“ Ruch Kobiecy |autor=Łucja Charewiczowa |start=2021-04-22 }} |} === [[Autor:François-René de Chateaubriand|François-René de Chateaubriand]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Chateaubriand-Atala, René, Ostatni z Abenserażów.djvu |tytuł=Atala, René, Ostatni z Abenserażów |autor=François-René de Chateaubriand |start=2015-02-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=O Buonapartem i o Burbonach.djvu |tytuł=O Buonapartem i o Burbonach |autor=François-René de Chateaubriand |start=2019-06-30 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Chateaubriand - Pamiętniki pogrobowe.djvu |tytuł=Pamiętniki pogrobowe |autor=François-René de Chateaubriand |start=2021-10-14 }} |} === [[Autor:Telesfor Chełchowski|Telesfor Chełchowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Szczypawka - Baczność! Jenerał Tabaka ma głos!.djvu |tytuł=Baczność! Jenerał Tabaka ma głos! |autor=Telesfor Chełchowski |start=2020-03-17 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Szczypawka - Humorystyczne listy z terenu wojny.djvu |tytuł=Humorystyczne listy z terenu wojny |autor=Telesfor Chełchowski |start=2020-03-17 }} |} === [[Autor:Piotr Chmielowski|Piotr Chmielowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Współczesni poeci polscy |tytuł=Współczesni poeci polscy |autor=Piotr Chmielowski |start=2013-02-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Obraz literatury powszechnej tom I.djvu |tytuł=Obraz literatury powszechnej tom I |autor=Piotr Chmielowski |start=2017-01-23 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Obraz literatury powszechnej tom II.djvu |tytuł=Obraz literatury powszechnej tom II |autor=Piotr Chmielowski |start=2018-09-28 }} |} === [[Autor:Ignacy Chodźko|Ignacy Chodźko]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pisma Ignacego Chodźki t.I.djvu |tytuł=Pisma Ignacego Chodźki t.I |autor=Ignacy Chodźko |start=2017-02-16 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pisma Ignacego Chodźki t.II.djvu |tytuł=Pisma Ignacego Chodźki t.II |autor=Ignacy Chodźko |start=2017-02-16 }} |} === [[Autor:Joseph Conrad|Joseph Conrad]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Conrad&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Conrad}} === [[Autor:James Fenimore Cooper|James Fenimore Cooper]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Krzysztof Kolumb (Cooper) |tytuł=Krzysztof Kolumb |autor=James Fenimore Cooper |start=2014-10-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Szpieg (James Fenimore Cooper) |tytuł=Szpieg |autor=James Fenimore Cooper |start=2017-03-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Cooper - Pionierowie.djvu |tytuł=Pionierowie nad źródłami Suskehanny |autor=James Fenimore Cooper |start=2019-03-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu |tytuł=Ostatni Mohikan |autor=James Fenimore Cooper |start=2019-04-14 }} |} === [[Autor:James Oliver Curwood|James Oliver Curwood]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu |tytuł=Złote sidła |autor=James Oliver Curwood |start=2016-12-26 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Curwood - Kazan.djvu‎ |tytuł=Kazan |autor=James Oliver Curwood |start=2020-04-20 }} |} === [[Autor:Marcus Tullius Cicero|Cyceron]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Cyceron - Mowca Brutusowi poświęcony.djvu |tytuł=Mowca Brutusowi poświęcony |autor=Marcus Tullius Cicero |start=2017-08-15 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Cyceron - Sen Scypiona.pdf |tytuł=Sen Scypiona |autor=Marcus Tullius Cicero |start=2021-12-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dzieła M. T. Cycerona tłum. Rykaczewski t. 1 Mowy.djvu |tytuł=Dzieła M. T. Cycerona t. 1 Mowy |autor=Marcus Tullius Cicero |start=2022-04-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dzieła M. T. Cycerona tłum. Rykaczewski t. 2 Mowy.djvu |tytuł=Dzieła M. T. Cycerona t. 2 Mowy |autor=Marcus Tullius Cicero |start=2022-04-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dzieła M. T. Cycerona tłum. Rykaczewski t. 3 Mowy.djvu |tytuł=Dzieła M. T. Cycerona t. 3 Mowy |autor=Marcus Tullius Cicero |start=2022-04-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dzieła M. T. Cycerona tłum. Rykaczewski t. 4 Listy.djvu |tytuł=Dzieła M. T. Cycerona t. 4 Listy |autor=Marcus Tullius Cicero |start=2022-04-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dzieła M. T. Cycerona tłum. Rykaczewski t. 5 Listy.djvu |tytuł=Dzieła M. T. Cycerona t. 5 Listy |autor=Marcus Tullius Cicero |start=2022-04-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dzieła M. T. Cycerona tłum. Rykaczewski t. 6 Pisma krasomówcze.djvu |tytuł=Dzieła M. T. Cycerona t. 6 Pisma krasomówcze |autor=Marcus Tullius Cicero |start=2022-04-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dzieła M. T. Cycerona tłum. Rykaczewski t. 7 Pisma filozoficzne.djvu |tytuł=Dzieła M. T. Cycerona t. 7 Pisma filozoficzne |autor=Marcus Tullius Cicero |start=2022-04-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dzieła M. T. Cycerona tłum. Rykaczewski t. 8 Pisma filozoficzne.djvu |tytuł=Dzieła M. T. Cycerona t. 8 Pisma filozoficzne |autor=Marcus Tullius Cicero |start=2022-04-11 }} |} === [[Autor:August Czarnowski|August Czarnowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Życie płciowe i jego znaczenie (Czarnowski) |tytuł=Życie płciowe i jego znaczenie |autor=August Czarnowski |start=2014-05-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL August Czarnowski - Zielnik lekarski (wyd. 3).pdf |tytuł=Zielnik lekarski |autor=August Czarnowski |start=2021-09-19 }} |} === [[Autor:Aleksander Czołowski|Aleksander Czołowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Aleksander Czolowski. Wysoki zamek (1910).djvu |tytuł=Wysoki zamek |autor=Aleksander Czołowski |start=2017-01-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Mord rytualny.pdf |tytuł=Mord rytualny |autor=Aleksander Czołowski |start=2021-05-16 }} |} === [[Autor:Ludwik Ćwikliński|Ludwik Ćwikliński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ianiciana. Przyczynki do biografji i oceny utworów Klemensa Janickiego |tytuł=Ianiciana. Przyczynki do biografji i oceny utworów Klemensa Janickiego |autor=Ludwik Ćwikliński |start=2013-01-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Ćwikliński Kilka uwag o zadaniach i organizacji nauki polskiej.pdf |tytuł=Kilka uwag o zadaniach i organizacji nauki polskiej |autor=Ludwik Ćwikliński |start=2021-01-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Ludwik Ćwikliński O przechowywanym w zbiorze pism Ksenofontowych Traktacie o dochodach.djvu |tytuł=O przechowywanym w zbiorze pism Ksenofontowych Traktacie o dochodach |autor=Ludwik Ćwikliński |start=2021-01-30 }} |} === [[Autor:Ignacy Daszyński|Ignacy Daszyński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Ignacy Daszyński - Sejm rząd król dyktator.pdf |tytuł=Sejm, rząd, król, dyktator |autor=Ignacy Daszyński |start=2020-04-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Ignacy Daszyński - Czy socjaliści mogą uznać dyktaturę proletariatu.pdf |tytuł=Czy socjaliści mogą uznać „dyktaturę proletarjatu“? |autor=Ignacy Daszyński |start=2021-09-25 }} |} === [[Autor:Alphonse Daudet|Alphonse Daudet]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Daudet&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Daudet}} === [[Autor:Józef Dąbrowski|Józef Dąbrowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=J. Grabiec - Dzieje Polski Niepodległej.djvu |tytuł=Dzieje Polski Niepodległej |autor=Józef Dąbrowski |start=2015-07-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=J. Grabiec - Dzieje porozbiorowe Narodu Polskiego.djvu |tytuł=Dzieje porozbiorowe Narodu Polskiego |autor=Józef Dąbrowski |start=2015-07-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=J. Grabiec - Powstanie Styczniowe 1863—1864.djvu |tytuł=Powstanie Styczniowe 1863—1864 |autor=Józef Dąbrowski |start=2015-07-10 }} |} === [[Autor:Grazia Deledda|Grazia Deledda]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu |tytuł=Sprawiedliwość |autor=Grazia Deledda |start=2020-10-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Grazia Deledda - Popiół |tytuł=Popiół |autor=Grazia Deledda |start=2020-10-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Grazia Deledda - Po rozwodzie |tytuł=Po rozwodzie |autor=Grazia Deledda |start=2020-10-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Grazia Deledda - Po grzesznej drodze |tytuł=Po grzesznej drodze |autor=Grazia Deledda |start=2020-10-27 }} |} === [[Autor:Karol Dickens|Karol Dickens]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Dickens&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Dickens}} === [[Autor:Jan Długosz|Jan Długosz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom I.djvu |tytuł=Dziejów Polskich ksiąg dwanaście. Tom I |autor=Jan Długosz |start=2015-11-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom II.djvu |tytuł=Dziejów Polskich ksiąg dwanaście. Tom II |autor=Jan Długosz |start=2015-11-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom III.djvu |tytuł=Dziejów Polskich ksiąg dwanaście. Tom III |autor=Jan Długosz |start=2015-11-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom IV.djvu |tytuł=Dziejów Polskich ksiąg dwanaście. Tom IV |autor=Jan Długosz |start=2015-11-16 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom V.djvu |tytuł=Dziejów Polskich ksiąg dwanaście. Tom V |autor=Jan Długosz |start=2015-11-16 }} |} === [[Autor:Tadeusz Dołęga-Mostowicz|Tadeusz Dołęga-Mostowicz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu |tytuł=Ostatnia brygada |autor=Tadeusz Dołęga-Mostowicz |start=2019-08-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu |tytuł=Trzy serca |autor=Tadeusz Dołęga-Mostowicz |start=2019-10-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu |tytuł=Złota Maska |autor=Tadeusz Dołęga-Mostowicz |start=2019-10-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu |tytuł=Kiwony |autor=Tadeusz Dołęga-Mostowicz |start=2021-07-21 }} |} === [[Autor:Fiodor Dostojewski|Fiodor Dostojewski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara (1928) |tytuł=Zbrodnia i kara |autor=Fiodor Dostojewski |start=2019-08-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu |tytuł=Wspomnienia z martwego domu |autor=Fiodor Dostojewski |start=2019-11-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Fiodor Dostojewski - Sen wujaszka (Z kronik miasta Mordasowa).pdf |tytuł=Sen wujaszka (Z kronik miasta Mordasowa) |autor=Fiodor Dostojewski |start=2022-03-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Fiodor Dostojewski - Cudza żona i mąż pod łóżkiem.pdf |tytuł=Cudza żona i mąż pod łóżkiem |autor=Fiodor Dostojewski |start=2022-03-22 }} |} === [[Autor:Arthur Conan Doyle|Arthur Conan Doyle]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Doyle&action=edit edytuj tabelkę])=== {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Doyle}} === [[Autor:Leopold Dreher|Leopold Dreher]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL EO Dreher - Słownik esperancko-polski polsko-esperancki.djvu |tytuł=Słownik esperancko-polski polsko-esperancki |autor={{Lista autorów|Ludwik Zamenhof; Leopold Dreher}} |start=2019-03-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Leo Turno - Kompletny podręcznik języka esperanto dla początkujących.pdf |tytuł=Kompletny podręcznik języka esperanto dla początkujących |autor=Leopold Dreher |start=2019-10-07 }} |} === [[Autor:Zofia Dromlewiczowa|Zofia Dromlewiczowa]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu |tytuł=Płomienna obręcz |autor=Zofia Dromlewiczowa |start=2016-09-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Zofia Dromlewiczowa - Przygody Tadzia.djvu |tytuł=Przygody Tadzia |autor=Zofia Dromlewiczowa |start=2016-09-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Zofia Dromlewiczowa - Rycerze przestworzy.djvu |tytuł=Rycerze przestworzy |autor=Zofia Dromlewiczowa |start=2016-09-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Zofia Dromlewiczowa - Szalona Jasia.djvu |tytuł=Szalona Jasia |autor=Zofia Dromlewiczowa |start=2016-09-19 }} |} === [[Autor:Jan Drozdowski|Jan Drozdowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Bigos hultayski czyli Szkoła trzpiotów.djvu |tytuł=Bigos Hultayski czyli Szkoła Trzpiotów |autor=Jan Drozdowski |start=2018-12-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jan Drozdowski - Literat z biedy.djvu |tytuł=Literat z biedy |autor=Jan Drozdowski |start=2018-12-29 }} |} === [[Autor:Aleksander Dumas (ojciec)|Aleksander Dumas (ojciec)]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Aleksander_Dumas_(ojciec)&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Aleksander Dumas (ojciec)}} === [[Autor:Adolf Dygasiński|Adolf Dygasiński]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Dygasi%C5%84ski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Dygasiński}} === [[Autor:Eurypides|Eurypides]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Eurypides - Ifigenja w Aulidzie.djvu |tytuł=Ifigenja w Aulidzie |autor=Eurypides |start=2018-08-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Eurypidesa Tragedye (Kasprowicz) |tytuł=Eurypidesa Tragedye |autor=Eurypides |start=2019-01-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Eurypides - Ifigenia w Tauryi.djvu |tytuł= Ifigenia w Tauryi |autor=Eurypides |start=2019-03-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Tragedye Eurypidesa (tłum. Węclewski).djvu |tytuł=Tragedye Eurypidesa |autor=Eurypides |start=2019-06-13 }} |} === [[Autor:Icek Boruch Farbarowicz|Icek Boruch Farbarowicz (Urke Nachalnik)]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu |tytuł=Żywe grobowce |autor=Icek Boruch Farbarowicz |start=2017-07-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Urke-Nachalnik - W matni.djvu |tytuł=W matni |autor=Icek Boruch Farbarowicz |start=2017-07-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu |tytuł=Gdyby nie kobiety |autor=Icek Boruch Farbarowicz |start=2017-07-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Urke Nachalnik - Rozpruwacze.pdf |tytuł=Rozpruwacze |autor=Icek Boruch Farbarowicz |start=2020-10-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Urke Nachalnik - Miłość przestępcy.pdf |tytuł=Miłość przestępcy |autor=Icek Boruch Farbarowicz |start=2020-11-08 }} |} === [[Autor:Frederic William Farrar|Frederic William Farrar]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=F. W. Ferrer - Mrok i brzask.djvu |tytuł=Mrok i brzask |autor=Frederic William Farrar |start=2020-07-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=F. W. Ferrer - Światła i cienie |tytuł=Światła i cienie |autor=Frederic William Farrar |start=2020-07-24 }} |} === [[Autor:Paul Féval|Paul Féval]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu |tytuł=Tajemnice Londynu |autor=Paul Féval |start=2020-04-16 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Feval - Żebrak murzyn.djvu ‎ |tytuł=Żebrak murzyn |autor=Paul Féval |start=2020-04-16 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Feval - Garbus.djvu |tytuł=Garbus |autor=Paul Féval |start=2020-04-16 }} |} === [[Autor:Wacław Filochowski|Wacław Filochowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wacław Filochowski - Czarci młyn.djvu |tytuł=Czarci młyn |autor=Wacław Filochowski |start=2016-05-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu |tytuł=Przez kraj duchów i zwierząt |autor=Wacław Filochowski |start=2016-05-01 }} |} === [[Autor:Adam Fischer|Adam Fischer]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Lud polski |tytuł=Lud polski |autor=Adam Fischer |start=2014-01-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Etnografia dawnych Prusów |autor=Adam Fischer |start=2014-01-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Kaszubi na tle etnografji Polski |autor=Adam Fischer |start=2014-01-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Adam Fischer - Ex oriente lux.pdf |tytuł=Ex oriente lux |autor=Adam Fischer |start=2022-02-22 }} |} === [[Autor:Gustave Flaubert|Gustave Flaubert]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL_G_Flaubert_Salammbo.djvu |tytuł=Salammbo |autor=Gustave Flaubert |start=2020-09-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL_G_Flaubert_Pani_Bovary.djvu |tytuł=Pani Bovary |autor=Gustave Flaubert |start=2022-01-24 }} |} === [[Autor:Auguste Forel|Auguste Forel]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=August Forel - Hypnotyzm.djvu |tytuł=Hypnotyzm |autor=Auguste Forel |uwagi= |start=2018-04-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=August Forel - Zagadnienia seksualne.djvu |tytuł=Zagadnienia seksualne |autor=Auguste Forel |uwagi= |start=2018-04-10 }} |} === [[Autor:Jacques Anatole Thibault|Anatole France]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Kościół a Rzeczpospolita |autor=Anatole France |start=2013-05-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Anatole France - Wyspa Pingwinów.djvu |tytuł=Wyspa Pingwinów |autor=Anatole France |start=2016-08-23 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Anatole France - Gospoda pod Królową Gęsią Nóżką.djvu |tytuł=Gospoda pod Królową Gęsią Nóżką |autor=Anatole France |start=2017-01-21 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL France - Bogowie łakną krwi.djvu |tytuł=Bogowie łakną krwi |autor=Anatole France |start=2019-03-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Anatol France - Poglądy ks. Hieonima Coignarda.djvu |tytuł=Poglądy ks. Hieonima Coignarda |autor=Anatole France |start=2020-01-04 }} |} === [[Autor:Aleksander Fredro|Aleksander Fredro]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Fredro&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Fredro}} === [[Autor:George Füllborn|George Füllborn]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu |tytuł=Tajemnice stolicy świata |autor=George Füllborn |start=2021-11-21 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu |tytuł=Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras |autor=George Füllborn |start=2021-12-17 }} |} === [[Autor:John Galsworthy|John Galsworthy]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu |tytuł=Powszechne braterstwo |autor=John Galsworthy |start=2015-07-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=John Galsworthy - Posiadacz.pdf |tytuł=Saga rodu Forsytów tom I. Posiadacz |autor=John Galsworthy |uwagi= |start=2017-05-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=John Galsworthy - Przebudzenie.pdf |tytuł=Saga rodu Forsytów tom III. Przebudzenie |autor=John Galsworthy |start=2017-05-22 }} |} === [[Autor:Józef Gałuszka|Józef Gałuszka]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Gałuszka Biesiada kameleonów.pdf |tytuł=Biesiada kameleonów |autor=Józef Gałuszka |start=2021-09-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Gałuszka Głosy ziemi.pdf |tytuł=Głosy ziemi |autor=Józef Gałuszka |start=2021-09-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Gałuszka Cienie orłów.pdf |tytuł=Cienie orłów |autor=Józef Gałuszka |start=2021-09-24 }} |} === [[Autor:Arne Garborg|Arne Garborg]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Garborg Górskie powietrze.pdf |tytuł=Górskie powietrze |autor=Arne Garborg |start=2021-08-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Garborg Utracony ojciec.pdf |tytuł=Utracony ojciec |autor=Arne Garborg |start=2021-08-28 }} |} === [[Autor:Marian Gawalewicz|Marian Gawalewicz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Franciszek Zabłocki |autor=Marian Gawalewicz |start=2013-05-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu |tytuł=Szkice i obrazki |autor=Marian Gawalewicz |start=2015-11-16 }} |} === [[Autor:Paweł Gawrzyjelski|Paweł Gawrzyjelski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Paweł Gawrzyjelski - Odgłos z za morza.pdf |tytuł=Odgłos z za morza |autor=Paweł Gawrzyjelski |start=2021-12-14 }} |} === [[Autor:Wacław Gąsiorowski|Wacław Gąsiorowski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Gąsiorowski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Gąsiorowski}} === [[Autor:Agaton Giller|Agaton Giller]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Podróż więźnia etapami do Syberyi |autor=Agaton Giller |start=2011-04-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Opisanie zabajkalskiej krainy w Syberyi |autor=Agaton Giller |uwagi=OCR |start=2011-04-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wróblewice (Giller) |tytuł=Wróblewice |autor=Agaton Giller |start=2014-10-13 }} |} === [[Autor:Aleksander Głowacki|Aleksander Głowacki (Bolesław Prus)]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Prus&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Prus}} === [[Autor:Johann Wolfgang von Goethe|Johann Wolfgang von Goethe]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Goethe - Cierpienia młodego Wertera.djvu |tytuł=Cierpienia młodego Wertera |autor=Johann Wolfgang von Goethe |start=2019-03-23 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Goethe - Wilhelm Meister.pdf |tytuł=Wilhelm Meister |autor=Johann Wolfgang von Goethe |start=2019-03-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Faust (Goethe, tłum. Zegadłowicz) |tytuł=Faust |autor=Johann Wolfgang von Goethe |start=2019-08-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Goethe - Herman i Dorota.djvu |tytuł=Herman i Dorota |autor=Johann Wolfgang von Goethe |start=2021-10-02 }} |} === [[Autor:Mieczysław Gogacz|Mieczysław Gogacz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Problem istnienia Boga u Anzelma z Canterbury i problem prawdy u Henryka z Gandawy (Mieczysław Gogacz) |tytuł=Problem istnienia Boga u Anzelma z Canterbury i problem prawdy u Henryka z Gandawy |autor=Mieczysław Gogacz |start=2011-07-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Filozofia bytu w „Beniamin Major” Ryszarda ze świętego Wiktora (Mieczysław Gogacz) |tytuł=Filozofia bytu w „Beniamin Major” Ryszarda ze świętego Wiktora |autor=Mieczysław Gogacz |start=2011-07-28 }} |} === [[Autor:Nikołaj Gogol|Nikołaj Gogol]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Nikołaj Gogol - Portret.djvu |tytuł=Portret |autor=Nikołaj Gogol |start=2017-03-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Nikołaj Gogol - Rewizor z Petersburga.djvu |tytuł=Rewizor z Petersburga |autor=Nikołaj Gogol |start=2019-07-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Nikołaj Gogol - Powieści mniejsze.djvu |tytuł=Powieści mniejsze |autor=Nikołaj Gogol |start=2019-08-18 }} |} === [[Autor:Stefan Grabiński|Stefan Grabiński]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Grabiński&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Grabiński}} === [[Autor:Hezjod|Hezjod]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Teogonja Hezjoda.pdf |tytuł=Teogonja Hezjoda |autor=Hezjod |start=2018-06-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Roboty i Dnie Hezyoda.djvu |tytuł=Roboty i Dnie |autor=Hezjod |start=2019-01-30 }} |} === [[Autor:Klementyna Hoffmanowa|Klementyna Hoffmanowa]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wybór dzieł Klementyny z Tańskich Hofmanowej Tom I.djvu |tytuł=Wybór dzieł Klementyny z Tańskich Hofmanowej Tom I |autor=Klementyna Hoffmanowa |start=2016-08-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Klementyna Hofmanowa - Pamiątka po dobrej matce.djvu |tytuł=Pamiątka po dobrej matce |autor=Klementyna Hoffmanowa |start=2016-08-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wybór powieści, opisów i opowiadań historycznych (Hoffmanowa) |tytuł=Wybór powieści, opisów i opowiadań historycznych |autor=Klementyna Hoffmanowa |start=2015-05-16 }} |} === [[Autor:Tadeusz Hollender|Tadeusz Hollender]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Czas który minął i inne wiersze (Hollender) |tytuł=Czas który minął i inne wiersze |autor=Tadeusz Hollender |start=2021-07-08 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Ludzie i pomniki (Hollender) |tytuł=Ludzie i pomniki |autor=Tadeusz Hollender |start=2021-07-08 }} |} === [[Autor:Homer|Homer]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Iliada (Dmochowski) |autor=Homer |start=2011-11-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Homer - Iliada (Popiel).djvu |tytuł=Iliada |autor=Homer |start=2019-03-30 }} |} === [[Autor:Horacy|Horacy]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Horacy - Poezje.djvu |tytuł=Poezje |autor=Horacy |start=2018-08-13 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Horacy Wybór poezji.djvu |tytuł=Wybór poezji |autor=Horacy |start=2018-09-13 }} |} === [[Autor:Ernest William Hornung|Ernest William Hornung]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=E. W. Hornung - Włamywacz Raffles mój przyjaciel.pdf |tytuł=Włamywacz Raffles mój przyjaciel |autor=Ernest William Hornung |start=2020-04-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf |tytuł=Pamiętnik złodzieja |autor=Ernest William Hornung |start=2020-05-08 }} |} === [[Autor:Victor Hugo|Victor Hugo]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Hugo&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Hugo}} === [[Autor:Alexander von Humboldt|Alexander von Humboldt]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Podróże po Rossyi (Humboldt) |tytuł=Podróże po Rossyi |autor=Alexander von Humboldt |uwagi=OCR |start=2015-05-16 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Obrazy natury (Aleksander Humboldt) |tytuł=Obrazy natury |autor=Alexander von Humboldt |uwagi=OCR |start=2015-10-20 }} |} === [[Autor:Henryk Ibsen|Henryk Ibsen]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Henryk Ibsen |tytuł=Henryk Ibsen |autor=Georg Brandes |uwagi=OCR |start=2013-02-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu |tytuł=Peer Gynt |autor=Henryk Ibsen |start=2016-03-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu |tytuł=Wybór dramatów |autor=Henryk Ibsen |start=2016-04-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Ibsen - Brand.djvu |tytuł=Brand |autor=Henryk Ibsen |start=2020-04-17 }} |} === [[Autor:Andrzej Janocha|Andrzej Janocha]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Święty Franciszek Seraficki w pieśni.djvu |tytuł=Święty Franciszek Seraficki w pieśni |autor=Andrzej Janocha |start=2017-07-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Andrzej Janocha-Krótki życiorys o. Wacława Nowakowskiego, kapucyna (Edwarda z Sulgostowa).pdf |tytuł= Krótki życiorys o. Wacława Nowakowskiego, kapucyna (Edwarda z Sulgostowa) |autor=Andrzej Janocha |start=2019-12-01 }} |} === [[Autor:Elżbieta Jaraczewska|Elżbieta Jaraczewska]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Elżbieta Jaraczewska - Wieczór adwentowy.djvu |tytuł=Wieczór adwentowy |autor=Elżbieta Jaraczewska |start=2019-07-15 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Elżbieta Jaraczewska - Upominek dla dzieci.djvu |tytuł=Upominek dla dzieci |autor=Elżbieta Jaraczewska |start=2019-07-15 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Elżbieta Jaraczewska - Pierwsza młodość pierwsze uczucia |tytuł=Pierwsza młodość pierwsze uczucia |autor=Elżbieta Jaraczewska |start=2019-07-15 }} |} === [[Autor:Gustawa Jarecka|Gustawa Jarecka]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf |tytuł=Przed jutrem (Jarecka)|Przed jutrem |autor=Gustawa Jarecka |start=2020-12-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Gustawa Jarecka - Inni ludzie.pdf |tytuł=Inni ludzie|Inni ludzie |autor=Gustawa Jarecka |start=2022-01-13 }} |} === [[Autor:Teodor Jeske-Choiński|Teodor Jeske-Choiński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ostatni Rzymianie (Teodor Jeske-Choiński) |tytuł=Ostatni Rzymianie |autor=Teodor Jeske-Choiński |start=2013-08-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Błyskawice (Teodor Jeske-Choiński) |tytuł=Błyskawice |autor=Teodor Jeske-Choiński |uwagi=OCR (bez podziału na strony) |start=2013-08-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Tyara i Korona (Teodor Jeske-Choiński) |tytuł=Tyara i Korona |autor=Teodor Jeske-Choiński |uwagi=OCR |start=2017-03-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Teodor Jeske-Choiński - Przyjaciółki, Przyjaciele Żony.djvu |tytuł=Przyjaciółki, Przyjaciele Żony |autor=Teodor Jeske-Choiński |start=2018-10-21 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Teodor Jeske-Choiński - Klemens Junosza Szaniawski.djvu |tytuł=Klemens Junosza Szaniawski |autor=Teodor Jeske-Choiński |start=2022-02-23 }} |} === [[Autor:Mór Jókai|Mór Jókai]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu |tytuł=Atlantyda |autor=Mór Jókai |start=2019-11-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Maurycy Jókai - Czarna krew |tytuł=Czarna krew |autor=Mór Jókai |start=2019-11-14 }} |} === [[Autor:Klemens Szaniawski|Klemens Junosza]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Junosza&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Junosza}} === [[Autor:Juliusz Kaden-Bandrowski|Juliusz Kaden-Bandrowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf |tytuł=Łuk |autor=Juliusz Kaden-Bandrowski |start=2015-12-17 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Juliusz Kaden-Bandrowski - Miasto mojej matki.djvu |tytuł=Miasto mojej matki |autor=Juliusz Kaden-Bandrowski |start=2018-02-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu |tytuł=Generał Barcz |autor=Juliusz Kaden-Bandrowski |start=2018-02-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu |tytuł=W cieniu zapomnianej olszyny |autor=Juliusz Kaden-Bandrowski |start=2021-05-03 }} |} === [[Autor:Jerzy Kamiński|Jerzy Kamiński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Mykowirusy – wirusy infekujące grzyby J. Kamiński.pdf |tytuł=Mykowirusy – wirusy infekujące grzyby |autor=Jerzy Kamiński |start=2021-03-17 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Wstępna charakterystyka bakteriofaga Serratia φOS10 J. Kamiński.pdf |tytuł=Wstępna charakterystyka bakteriofaga Serratia φOS10 |autor=Jerzy Kamiński |start=2021-03-17 }} |} === [[Autor:Immanuel Kant|Immanuel Kant]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Najpiękniejsze myśli z pism Emanuela Kanta.pdf |tytuł=Najpiękniejsze myśli z pism Emanuela Kanta |autor=Immanuel Kant |start=2018-07-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Kant - Uzasadnienie metafizyki moralności.djvu |tytuł=Uzasadnienie metafizyki moralności |autor=Immanuel Kant |start=2018-09-21 }} |} === [[Autor:Stanisław Karwowski|Stanisław Karwowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Stanisław Karwowski - Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego T1.pdf |tytuł=Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852) |autor=Stanisław Karwowski |start=2019-09-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Kronika miasta Leszna (Karwowski) |tytuł=Kronika miasta Leszna |autor=Stanisław Karwowski |start=2015-02-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Stanisław Karwowski - Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego T2.pdf |tytuł=Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1852–1889) |autor=Stanisław Karwowski |start=2021-05-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Stanisław Karwowski - Wielkopolanie a Ślązacy 1848-1853 r.pdf |tytuł=Wielkopolanie a Ślązacy 1848–1853 r. |autor=Stanisław Karwowski |start=2022-01-07 }} |} === [[Autor:Jan Kasprowicz|Jan Kasprowicz]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Kasprowicz&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Kasprowicz}} === [[Autor:Rudyard Kipling|Rudyard Kipling]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Kipling&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Kipling}} === [[Autor:Jędrzej Kitowicz|Jędrzej Kitowicz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Opis obyczajów i zwyczajów za panowania Augusta III |autor=Jędrzej Kitowicz |uwagi=wyd. II, załadowana nowa wersja, raczej dobrze zeskanowana |start=2012-04-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pamiętniki do panowania Augusta III i Stanisława Augusta.djvu |tytuł= Pamiętniki do panowania Augusta III. i Stanisława Augusta |autor=Jędrzej Kitowicz |start=2016-08-21 }} |} === [[Autor:Jan Kochanowski|Jan Kochanowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wszystkie dzieła polskie Jana Kochanowskiego (Turowski) |tytuł=Wszystkie dzieła polskie Jana Kochanowskiego (red. Turowski) |autor=Jan Kochanowski |start=2011-04-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wszystkie dzieła polskie Jana Kochanowskiego (Altenberg) |tytuł=Wszystkie dzieła polskie Jana Kochanowskiego (wyd. Altenberg) |autor=Jan Kochanowski |start=2011-04-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jana Kochanowskiego dzieła polskie (Mostowski) |tytuł=Jana Kochanowskiego dzieła polskie (red. Mostowski) |autor=Jan Kochanowski |start=2011-04-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jana Kochanowskiego dzieła polskie (Lorentowicz) |tytuł=Jana Kochanowskiego dzieła polskie (red. Lorentowicz) |autor=Jan Kochanowski |start=2011-04-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Elegie Jana Kochanowskiego |tytuł=Elegie Jana Kochanowskiego (tłum. Kazimierz Brodziński) |autor=Jan Kochanowski |start=2014-12-11 }} |} === [[Autor:Paul de Kock|Paul de Kock]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Paul de Kock - Poczciwy koleżka |tytuł=Poczciwy koleżka |autor=Paul de Kock |start=2016-08-21 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Paul de Kock - Dom biały |tytuł=Dom biały |autor=Paul de Kock |start=2016-08-22 }} |} === [[Autor:Józef Komierowski|Józef Komierowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jawy przez J. Krajoskiego.djvu |tytuł=Jawy |autor=Józef Komierowski |start=2021-07-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Moje stosunki z Towiańskim i towiańczykami.pdf |tytuł=Moje stosunki z Towiańskim i towiańczykami |autor=Józef Komierowski |start=2021-07-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Oskarżyciel przez Krajowskiego.pdf |tytuł=Oskarżyciel |autor=Józef Komierowski |start=2021-07-03 }} |} === [[Autor:Ignacy Komorowski|Ignacy Komorowski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Komorowski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Komorowski}} === [[Autor:Feliks Kon|Feliks Kon]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Feliks Kon - Etapem na katorgę.pdf |tytuł=Etapem na katorgę |autor=Feliks Kon |start=2020-03-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Feliks Kon - W katordze na karze.pdf |tytuł=W katordze na karze |autor=Feliks Kon |start=2020-03-28 }} |} === [[Autor:Ludwik Kondratowicz|Ludwik Kondratowicz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II |autor=Ludwik Kondratowicz |start=2012-06-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV |autor=Ludwik Kondratowicz |uwagi=OCR |start=2012-06-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI |autor=Ludwik Kondratowicz |start=2012-06-14 }} |} === [[Autor:Maria Konopnicka|Maria Konopnicka]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Konopnicka&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Konopnicka}} === [[Autor:Michał Dymitr Krajewski|Michał Dymitr Krajewski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Woyciech Zdarzyński życie i przypadki swoie opisuiący.djvu |tytuł=Woyciech Zdarzyński życie i przypadki swoie opisuiący |autor=Michał Dymitr Krajewski |start=2016-08-22 }} |} === [[Autor:Ignacy Krasicki|Ignacy Krasicki]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dzieła Krasickiego (Ignacy Krasicki) |tytuł=Dzieła Krasickiego |autor=Ignacy Krasicki |start=2010-09-15 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Indeks:PL Dzieła Ignacego Krasickiego T. 6.djvu |tytuł=Dzieła (tom VI) |autor=Ignacy Krasicki |start=2018-07-24 }} |} === [[Wikiźródła:Wikiprojekt Kraszewski 2012|Józef Ignacy Kraszewski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Kraszewski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Kraszewski}} === [[Autor:Edmund Krüger|Edmund Krüger]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Edmund Jezierski - Wyspa Lenina.djvu |tytuł=Wyspa Lenina |autor=Edmund Krüger |start=2018-10-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Edmund Jezierski - Katarzyna I.djvu |tytuł=Katarzyna I |autor=Edmund Krüger |start=2018-10-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz |tytuł=Andrzej Żarycz |autor=Edmund Krüger |start=2018-10-22 }} |} === [[Autor:Ksenofont|Ksenofont]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Xenophon - Sympozjon oraz wybór z pism.djvu |tytuł=Sympozjon oraz wybór z pism |autor=Ksenofont |start=2018-09-21 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Ksenofont Konopczyński Wspomnienia o Sokratesie.djvu |tytuł=Wspomnienia o Sokratesie |autor=Ksenofont |start=2020-03-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Mrongowiusz Slowo Xenofonta o Wyprawie Woienney Cyrusa.djvu |tytuł=Słowo Xenofonta o Wyprawie Woienney Cyrusa po Grecku Anabasis |autor=Ksenofont |start=2020-10-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Pseudo-Xenofont - Rzecz o ustawie ateńskiej.pdf |tytuł=Rzecz o ustawie ateńskiej |autor=Ksenofont |start=2020-11-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Xenofont - Hippika i Hipparch.djvu |tytuł=Hippika i Hipparch czyli jazda konna i naczelnik jazdy |autor=Ksenofont |start=2021-01-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Xenofont - Ekonomik.djvu |tytuł=Ekonomik |autor=Ksenofont |start=2021-01-11 }} |} === [[Autor:Aleksandr Kuprin|Aleksandr Kuprin]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=A. Kuprin - Straszna chwila.djvu |tytuł=Straszna chwila |autor=Aleksandr Kuprin |start=2018-12-31 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=A. Kuprin - Szał namiętności.djvu |tytuł=Szał namiętności |autor=Aleksandr Kuprin |start=2018-12-31 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=A. Kuprin - Miłość Sulamity.djvu |tytuł=Miłość Sulamity |autor=Aleksandr Kuprin |start=2018-12-31 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Aleksander Kuprin - Jama |tytuł=Jama |autor=Aleksandr Kuprin |start=2018-12-31 }} |} === [[Autor:Selma Lagerlöf|Selma Lagerlöf]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Lagerl%C3%B6f&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Lagerlöf}} === [[Autor:Jan Lam|Jan Lam]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Lam&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Lam}} === [[Autor:Antoni Lange|Antoni Lange]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Lange - Stypa.djvu |tytuł=Stypa |autor=Antoni Lange |start=2020-02-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Lange - Miranda.djvu |tytuł=Miranda |autor=Antoni Lange |start=2020-04-26 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Wrzesień - Lord Byron.djvu |tytuł=Lord Byron |autor=Antoni Lange |start=2021-07-11 }} |} === [[Autor:Maurice Leblanc|Maurice Leblanc]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Leblanc&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Leblanc}} === [[Autor:Justyna Legierska|Justyna Legierska]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Wirusy onkolityczne. Adenowirusy w terapii przeciwnowotworowej Justyna Legierska.pdf |tytuł=Wirusy onkolityczne. Adenowirusy w terapii przeciwnowotworowej |autor=Justyna Legierska |start=2021-07-12 }} |} === [[Autor:Joachim Lelewel|Joachim Lelewel]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Mowy i pisma polityczne (Lelewel) |tytuł=Mowy i pisma polityczne |autor=Joachim Lelewel |start=2014-12-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Joachima Lelewela Bibljograficznych ksiąg dwoje |tytuł=Bibljograficznych ksiąg dwoje |autor=Joachim Lelewel |start=2015-06-06 }} |} === [[Autor:Jan Lemański|Jan Lemański]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Lemański - Bajki.pdf |tytuł=Bajki |autor=Jan Lemański |start=2020-04-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Lemański - Proza ironiczna.djvu |tytuł=Proza ironiczna |autor=Jan Lemański |start=2020-05-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Lemański - Nowenna.djvu‎ |tytuł=Nowenna |autor=Jan Lemański |start=2020-05-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Jan Lemański Colloqvia albo Rozmowy.djvu |tytuł=Colloqvia albo Rozmowy |autor=Jan Lemański |start=2021-03-30 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Jan Lemański Prawo mężczyzny.djvu |tytuł=Prawo mężczyzny |autor=Jan Lemański |start=2021-04-06 }} |} === [[Autor:Władimir Iljicz Uljanow|Włodzimierz Lenin]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Lenin&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Lenin}} === [[Autor:Gaston Leroux|Gaston Leroux]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Leroux&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Leroux}} === [[Autor:Gustave Le Rouge|Gustave Le Rouge]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf |tytuł=Więzień na Marsie |autor=Gustave Le Rouge |start=2020-08-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf |tytuł=Niewidzialni |autor=Gustave Le Rouge |start=2020-08-09 }} |} === [[Autor:Ludwik Stanisław Liciński|Ludwik Stanisław Liciński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu |tytuł=Halucynacje |autor=Ludwik Stanisław Liciński |start=2020-10-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu |tytuł=Z pamiętnika włóczęgi |autor=Ludwik Stanisław Liciński |start=2020-10-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu |tytuł=Szały miłości |autor=Ludwik Stanisław Liciński |start=2020-10-27 }} |} === [[Autor:Bolesław Limanowski|Bolesław Limanowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Limanowski Bolesław - Socyjalizm jako konieczny objaw dziejowego rozwoju |tytuł=Socyjalizm jako konieczny objaw dziejowego rozwoju |autor=[[Autor:Bolesław Limanowski|Bolesław Limanowski]] |start=2019-09-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Bolesław Limanowski - Komuniści.djvu |tytuł=Komuniści |autor=[[Autor:Bolesław Limanowski|Bolesław Limanowski]] |start=2019-09-16 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Limanowski Bolesław - Rozwój polskiej myśli socjalistycznej |tytuł=Rozwój polskiej myśli socjalistycznej |autor=[[Autor:Bolesław Limanowski|Bolesław Limanowski]] |start=2020-01-15 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Limanowski Bolesław - Historia ruchu społecznego w XIX stuleciu.pdf |tytuł=Historia ruchu społecznego w XIX stuleciu |autor=[[Autor:Bolesław Limanowski|Bolesław Limanowski]] |start=2020-11-17 }} |} === [[Autor:Wacław Lipiński|Wacław Lipiński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wacław Lipiński, Szlachta na Ukrainie (1909).djvu |tytuł=Szlachta na Ukrainie |autor=Wacław Lipiński |start=2017-02-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Lipinski W. Z dziejow Ukrainy (1912).djvu |tytuł=Z dziejów Ukrainy |autor=Wacław Lipiński |start=2017-04-08 }} |} === [[Autor:John Griffith Chaney|Jack London]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL London Biała cisza.pdf |tytuł=Biała cisza |autor=[[Autor:John Griffith Chaney|Jack London]] |start=2021-08-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL London - Martin Eden 1937.djvu |tytuł=Martin Eden |autor=[[Autor:John Griffith Chaney|Jack London]] |start=2019-03-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jack London - John Barleycorn.djvu |tytuł=John Barleycorn |autor=[[Autor:John Griffith Chaney|Jack London]] |start=2020-09-20 }} |} === [[Autor:Józef Łukaszewicz|Józef Łukaszewicz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Obraz historyczno-statystyczny miasta Poznania T1.djvu |tytuł=Obraz historyczno-statystyczny miasta Poznania tom I |autor=Józef Łukaszewicz |start=2016-12-21 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Obraz historyczno-statystyczny miasta Poznania T2.djvu |tytuł=Obraz historyczno-statystyczny miasta Poznania tom II |autor=Józef Łukaszewicz |start=2016-12-21 }} |} === [[Autor:Walery Łoziński|Walery Łoziński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu |tytuł=Zaklęty Dwór |autor=Walery Łoziński |start=2017-04-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu |tytuł=Czarny Matwij |autor=Walery Łoziński |start=2017-04-06 }} |} === [[Autor:Władysław Łoziński|Władysław Łoziński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Oko proroka (Łoziński) |tytuł=Oko proroka |autor=Władysław Łoziński |start=2013-09-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu |tytuł=Skarb Watażki |autor=Władysław Łoziński |start=2016-01-03 }} |} === [[Autor:Maurice Maeterlinck|Maurice Maeterlinck]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Maeterlinck&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Maeterlinck}} === [[Autor:Erazm Majewski|Erazm Majewski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu |tytuł=Doktór Muchołapski |autor=Erazm Majewski |start=2016-08-22 }} |} === [[Autor:Jadwiga Marcinowska|Jadwiga Marcinowska]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jadwiga Marcinowska - Vox clamantis.djvu |tytuł=Vox clamantis |autor=Jadwiga Marcinowska |start=2017-01-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jadwiga Marcinowska - Powstanie Kościuszkowskie w roku 1794-ym.djvu |tytuł=Powstanie Kościuszkowskie w roku 1794-ym |autor=Jadwiga Marcinowska |start=2017-01-14 }} |} === [[Autor:Heinrich Mann|Heinrich Mann]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL H Mann Diana.djvu |tytuł=Diana |autor=Heinrich Mann |start=2021-03-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL H Mann Minerwa.djvu |tytuł=Minerwa |autor=Heinrich Mann |start=2021-03-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL H Mann Wenus.djvu |tytuł=Wenus |autor=Heinrich Mann |start=2021-03-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL H Mann Błękitny anioł.djvu |tytuł=Błękitny anioł |autor=Heinrich Mann |start=2021-03-25 }} |} === [[Autor:Antoni Jaksa-Marcinkowski|Antoni Jaksa-Marcinkowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Lud ukraiński. T. 1.djvu |tytuł=Lud ukraiński/Tom 1 |autor=Antoni Jaksa-Marcinkowski |start=2021-12-30 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Lud ukraiński. T. 2.pdf |tytuł=Lud ukraiński/Tom 2 |autor=Antoni Jaksa-Marcinkowski |start=2021-12-30 }} |} === [[Autor:Waleria Marrené|Waleria Marrené]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Marren%C3%A9&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Marrené}} === [[Autor:Karl Marx|Karl Marx]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Walki klasowe we Francji (Marx) |tytuł=Walki klasowe we Francji |autor=Karl Marx |start=2014-01-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pisma pomniejsze (Marx) |tytuł=Pisma pomniejsze |autor=Karl Marx |start=2020-01-17 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Marx Karl - Kapitał. Krytyka ekonomji politycznej, tom I, zeszyty 1-3 |tytuł=Kapitał (Marx, 1926-33) |autor=Karl Marx |start=2020-01-17 }} |} === [[Autor:Kurt Matull|Kurt Matull]] i [[Autor:Matthias Blank|Matthias Blank]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Matull_i_Blank&action=edit edytuj tabelkę])=== {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Matull i Blank}} === [[Autor:Karol May|Karol May]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/May&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/May}} === [[Autor:Dmitrij Mereżkowski|Dmitrij Mereżkowski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Mereżkowski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Mereżkowski}} === [[Autor:Prosper Mérimée|Prosper Mérimée]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Merimee - Dwór Karola IX-go.pdf |tytuł=Dwór Karola IX-go |autor=Prosper Mérimée |start=2021-12-25 }} |} === [[Autor:Gustav Meyrink|Gustav Meyrink]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Gustaw Meyrink - Zielona twarz.djvu |tytuł=Zielona twarz |autor=Gustav Meyrink |start=2016-08-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Gustaw Meyrink - Golem.djvu |tytuł=Golem |autor=Gustav Meyrink |start=2016-08-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Gustaw Meyrink - Gabinet figur woskowych.djvu |tytuł=Gabinet figur woskowych |autor=Gustav Meyrink |start=2019-12-26 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Gustaw Meyrink - Demony perwersji.djvu |tytuł=Demony perwersji |autor=Gustav Meyrink |start=2019-12-26 }} |} === [[Autor:Adam Mickiewicz|Adam Mickiewicz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Poezje Adama Mickiewicza (1929) |tytuł=Poezje Adama Mickiewicza (1929) |autor=Adam Mickiewicz |start=2014-09-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pan Tadeusz (1921) |tytuł=Pan Tadeusz |autor=Adam Mickiewicz |start=2015-03-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Adam Mickiewicz - Dziady część III.djvu |tytuł=Dziady część III |autor=Adam Mickiewicz |start=2017-04-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Adam Mickiewicz - Konrad Wallenrod.djvu |tytuł=Konrad Wallenrod |autor=Adam Mickiewicz |start=2019-03-06 }} |} === [[Autor:Tadeusz Miciński|Tadeusz Miciński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Miciński - Nietota.djvu |tytuł=Nietota |autor=Tadeusz Miciński |start=2020-04-17 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu |tytuł=Dęby czarnobylskie |autor=Tadeusz Miciński |start=2020-04-17 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Miciński - Wita.djvu |tytuł=Wita |autor=Tadeusz Miciński |start=2020-04-17 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Miciński - Xiądz Faust |tytuł=Xiądz Faust |autor=Tadeusz Miciński |start=2020-05-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Miciński - Kniaź Patiomkin.djvu |tytuł=Kniaź Patiomkin |autor=Tadeusz Miciński |start=2020-05-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu |tytuł=W mrokach złotego pałacu, czyli Bazylissa Teofanu |autor=Tadeusz Miciński |start=2020-09-19 }} |} === [[Autor:Franciszek Mirandola|Franciszek Mirandola]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=F. Mirandola - Kampania karpacka II. Brygady Legionów polskich.djvu‎ |tytuł=Kampania karpacka II. Brygady Legionów polskich |autor=Franciszek Mirandola |start=2017-12-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=F. Mirandola - Tropy.djvu |tytuł=Tropy |autor=Franciszek Mirandola |start=2018-01-04 }} |} === [[Autor:Kálmán Mikszáth|Kálmán Mikszáth]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Koloman Mikszath - Gołąbki w klatce.djvu |tytuł=Gołąbki w klatce |autor=Kálmán Mikszáth |start=2019-11-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Koloman Mikszáth - Parasol świętego Piotra |tytuł=Parasol świętego Piotra |autor=Kálmán Mikszáth |start=2019-11-14 }} |} === [[Autor:Octave Mirbeau|Octave Mirbeau]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu |tytuł=Ksiądz Juliusz |autor=Octave Mirbeau |start=2020-01-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu |tytuł=Pamiętnik panny służącej (1923) |autor=Octave Mirbeau |start=2021-01-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Epidemia.djvu |tytuł=Epidemia |autor=[[Autor:Octave Mirbeau|Octave Mirbeau]], [[Autor:Jarosław Pieniążek|Jarosław Pieniążek]] |start=2021-05-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu |tytuł=Życie neurastenika |autor=[[Autor:Octave Mirbeau|Octave Mirbeau]] |start=2021-12-25 }} |} === [[Autor:Helena Mniszek|Helena Mniszek]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Mniszk%C3%B3wna&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Mniszkówna}} === [[Autor:Molier|Molier]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Molier&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Molier}} === [[Autor:Xavier de Montépin|Xavier de Montépin]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL De Montepin - Róża i blanka.pdf |tytuł=Róża i Blanka |autor=Xavier de Montépin |start=2020-08-15 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf |tytuł=Rodzina de Presles |autor=Xavier de Montépin |start=2022-03-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL De Montepin - Potworna matka.pdf |tytuł=Potworna matka |autor=Xavier de Montépin |start=2022-03-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL De Montepin - Macocha.djvu |tytuł=Macocha |autor=Xavier de Montépin |start=2022-03-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu |tytuł=Wierzyciele swatami |autor=Xavier de Montépin |start=2022-03-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu |tytuł=Dwie sieroty |autor=Xavier de Montépin |start=2022-03-31 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu |tytuł=Tajemnica grobowca |autor=Xavier de Montépin |start=2022-04-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu |tytuł=Panna do towarzystwa |autor=Xavier de Montépin |start=2022-04-13 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu |tytuł=Dziecię nieszczęścia |autor=Xavier de Montépin |start=2022-04-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu |tytuł=Lekarz obłąkanych |autor=Xavier de Montépin |start=2022-05-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jasnowidząca (Montépin) |tytuł=Jasnowidząca |autor=Xavier de Montépin |start=2022-05-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=X de Montépin Marta.djvu |tytuł=Marta |autor=Xavier de Montépin |start=2022-06-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu |tytuł=Z dramatów małżeńskich |autor=Xavier de Montépin |start=2022-07-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu |tytuł=Tajemnica Tytana |autor=Xavier de Montépin |start=2022-08-17 }} |} === [[Autor:Lucy Maud Montgomery|Lucy Maud Montgomery]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu |tytuł=Ania na uniwersytecie |autor=Lucy Maud Montgomery |start=2019-03-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=L. M. Montgomery - Historynka.djvu |tytuł=Historynka |autor=Lucy Maud Montgomery |start=2019-03-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu |tytuł=Dolina Tęczy |autor=Lucy Maud Montgomery |start=2019-03-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu |tytuł=Rilla ze Złotego Brzegu |autor=Lucy Maud Montgomery |start=2019-03-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Emilka_ze_Srebnego_Nowiu.pdf |tytuł=Emilka ze Srebnego Nowiu |autor=Lucy Maud Montgomery |start=2022-07-12}} |} === [[Autor:Marceli Motty|Marceli Motty]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu |tytuł=Przechadzki po mieście cz. 3 |autor=Marceli Motty |start=2017-01-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu |tytuł=Przechadzki po mieście cz. 4 |autor=Marceli Motty |start=2017-01-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu |tytuł=Przechadzki po mieście cz. 5 |autor=Marceli Motty |start=2017-01-14 }} |} === [[Autor:Feliks Jan Szczęsny Morawski|Feliks Jan Szczęsny Morawski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Szczęsny Morawski - Sądecczyzna.djvu |tytuł=Sądecczyzna |autor=Feliks Jan Szczęsny Morawski |start=2017-05-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Szczęsny Morawski - Sądecczyzna za Jagiellonów.djvu |tytuł=Sądecczyzna za Jagiellonów |autor=Feliks Jan Szczęsny Morawski |start=2017-05-02 }} |} === [[Autor:Peter Nansen|Peter Nansen]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu |tytuł=Próba ogniowa |autor=Peter Nansen |start=2018-12-31 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Peter Nansen - Niebezpieczna miłość |tytuł=Niebezpieczna miłość |autor=Peter Nansen |start=2018-12-31 }} |} === [[Autor:Ada Negri|Ada Negri]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Negri Niedola Burze.pdf |tytuł=Niedola, Burze |autor=Ada Negri |start=2021-08-31 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Negri Pieniądze.pdf |tytuł=Pieniądze |autor=Ada Negri |start=2021-08-31 }} |} === [[Autor:Julian Ursyn Niemcewicz|Julian Ursyn Niemcewicz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Śpiewy historyczne (Niemcewicz) |tytuł=Śpiewy historyczne |autor=Julian Ursyn Niemcewicz |start=2014-06-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Niemcewicz - Rok 3333.pdf |tytuł=Rok 3333 |autor=Julian Ursyn Niemcewicz |start=2021-07-05 }} |} === [[Autor:Andrzej Niemojewski|Andrzej Niemojewski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Legendy (Niemojewski) |tytuł=Legendy |autor=Andrzej Niemojewski |start=2013-07-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Andrzej Niemojewski - Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych.djvu |tytuł=Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych |autor=Andrzej Niemojewski |uwagi= |start=2017-09-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Andrzej Niemojewski - Tajemnice hierarchii rzymskiej.djvu |tytuł=Tajemnice hierarchii rzymskiej |autor=Andrzej Niemojewski |uwagi= |start=2017-09-25 }} |} === [[Autor:Fryderyk Nietzsche|Fryderyk Nietzsche]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Fryderyk Nietzsche - Ludzkie, arcyludzkie.djvu |tytuł=Ludzkie, arcyludzkie |autor=Friedrich Nietzsche |start=2019-12-31 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Nietzsche - Tako rzecze Zaratustra.djvu |tytuł=Tako rzecze Zaratustra |autor=Friedrich Nietzsche |start=2015-10-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Fryderyk Nietzsche - Wędrowiec i jego cień.djvu |tytuł=Wędrowiec i jego cień |autor=Friedrich Nietzsche |start=2019-12-31 }} |} === [[Autor:Wacław Niezabitowski|Wacław Niezabitowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu |tytuł=Ostatni na ziemi |autor=Wacław Niezabitowski |start=2020-06-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu |tytuł=Skarb Aarona |autor=Wacław Niezabitowski |start=2020-06-22 }} |} === [[Autor:Cyprian Kamil Norwid|Cyprian Kamil Norwid]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Poezye Cypriana Norwida |tytuł=Poezye Cypriana Norwida |autor=Cyprian Kamil Norwid |uwagi= |start=2013-02-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dzieła Cyprjana Norwida (Pini) |tytuł=Dzieła Cyprjana Norwida |autor=Cyprian Kamil Norwid |uwagi= |start=2014-01-22 }} |} === [[Autor:Edward Nowakowski|Edward Nowakowski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Nowakowski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Nowakowski}} === [[Autor:Antoni Edward Odyniec|Antoni Edward Odyniec]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Poezye (Odyniec) |tytuł=Poezye |autor=Antoni Edward Odyniec |start=2013-05-17 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Tłómaczenia (Odyniec) |tytuł=Tłómaczenia |autor=Antoni Edward Odyniec |start=2013-05-17 }} |} === [[Autor:Artur Oppman|Artur Oppman]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Poezye (Or-Ot) |tytuł=Poezye |autor=Artur Oppman |start=2014-05-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Mistrz Twardowski (Oppman) |tytuł=Mistrz Twardowski |autor=[[Autor:Artur Oppman|Artur Oppman]], [[Autor:Józef Ignacy Kraszewski|Józef Ignacy Kraszewski]] |start=2015-06-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Artur Oppman - Baśń o szopce.pdf |tytuł=Baśń o szopce |autor=Artur Oppman |start=2022-08-15 }} |} === [[Autor:Władysław Orkan|Władysław Orkan]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Orkan&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Orkan}} === [[Autor:Eliza Orzeszkowa|Eliza Orzeszkowa]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Orzeszkowa&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Orzeszkowa}} === [[Autor:Ferdynand Ossendowski|Ferdynand Ossendowski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Ossendowski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Ossendowski}} === [[Autor:Andrzej Paczkowski|Andrzej Paczkowski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Paczkowski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Paczkowski}} === [[Autor:Blaise Pascal|Blaise Pascal]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Myśli (Blaise Pascal) |tytuł=Myśli |autor=Blaise Pascal |start=2012-01-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pascal - Prowincjałki.djvu |tytuł=Prowincjałki |autor=Blaise Pascal |start=2013-01-24 }} |} === [[Autor:Longin Pastusiak|Longin Pastusiak]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dramatyczne sześć miesięcy.pdf |tytuł=Dramatyczne sześć miesięcy |autor=Longin Pastusiak |start=2019-08-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dyplomacja Stanów Zjednoczonych (XVIII-XIX w.).pdf |tytuł=Dyplomacja Stanów Zjednoczonych (XVIII-XIX w.) |autor=Longin Pastusiak |start=2019-07-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Polacy w zaraniu Stanów Zjednoczonych.pdf |tytuł=Polacy w zaraniu Stanów Zjednoczonych |autor=Longin Pastusiak |start=2017-06-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Roosevelt a sprawa polska 1939-1945.pdf |tytuł=Roosevelt a sprawa polska 1939-1945 |autor=Longin Pastusiak |start=2019-08-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Stosunki polsko-amerykańskie 1945–1955.pdf |tytuł=Stosunki polsko-amerykańskie 1945–1955 |autor=Longin Pastusiak |start=2019-08-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Z tajników archiwów dyplomatycznych (stosunki polsko-amerykańskie w latach 1948-1954).pdf |tytuł=Z tajników archiwów dyplomatycznych |autor=Longin Pastusiak |start=2019-08-25 }} |} === [[Autor:Abraham Penzik|Abraham Penzik]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Abraham Penzik - Przyszły rząd Polski.pdf |tytuł=Przyszły rząd Polski |autor=Abraham Penzik |start=2020-01-11 }} |} === [[Autor:Sándor Petőfi|Sándor Petőfi]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Petöfi - Janosz Witeź.djvu |tytuł=Janosz Witeź |autor=Sándor Petőfi |start=2019-11-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Szandor Petöfi - Wojak Janosz.djvu |tytuł=Wojak Janosz |autor=Sándor Petőfi |start=2019-11-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Aleksander Petöfi - Stryczek kata.djvu |tytuł=Stryczek kata |autor=Sándor Petőfi |start=2019-11-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Aleksander Petöfi - Oko za oko ząb za ząb.djvu |tytuł=Oko za oko ząb za ząb |autor=Sándor Petőfi |start=2019-11-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Petofi - Wybór poezyj.pdf |tytuł=Wybór poezyj |autor=Sándor Petőfi |start=2019-11-14 }} |} === [[Autor:Czesław Pieniążek|Czesław Pieniążek]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=O życiu i dziełach Mikołaja Reja z Nagłowic |autor=Czesław Pieniążek |uwagi=OCR |start=2013-11-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=O autorkach polskich, a w szczególności o Sewerynie Duchińskiej |autor=Czesław Pieniążek |uwagi=OCR |start=2013-11-11 }} |} === [[Autor:Antoni Piotrowski|Antoni Piotrowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Antoni Piotrowski - Od Bałtyku do Karpat.djvu |tytuł=Od Bałtyku do Karpat |autor=Antoni Piotrowski |uwagi= |start=2021-10-12 }} |} === [[Autor:Platon|Platon]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Platon&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Platon}} === [[Autor:Plaut|Plaut]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Plaut - Dwie komedye.djvu |tytuł=Dwie komedye |autor=Plaut |start=2019-08-18 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Komedye Plauta; Aulularia - Mostellaria - Trinummus - Capteivei (IA komedyeplautaaul00plau).pdf |tytuł=Komedye Plauta |autor=Plaut |start=2020-11-18 }} |} === [[Autor:Roman Plenkiewicz|Roman Plenkiewicz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Mikołaja Reja z Nagłowic etyka |autor=Roman Plenkiewicz |start=2014-01-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Kształcenie Młodzieży (Plenkiewicz) |tytuł=Kształcenie Młodzieży |autor=Roman Plenkiewicz |start=2014-01-05 }} |} === [[Autor:Edgar Allan Poe|Edgar Allan Poe]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu |tytuł=Morderstwo na rue Morgue |autor=Edgar Allan Poe |start=2017-06-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu |tytuł=Opowieść Artura Gordona Pyma |autor=Edgar Allan Poe |start=2019-10-12 }} |} === [[Autor:Wincenty Pol|Wincenty Pol]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Pol-Dzieła wierszem i prozą |tytuł=Dzieła wierszem i prozą |autor=Wincenty Pol |uwagi=OCR |start=2010-05-16 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wincenty Pol - Pieśni Janusza.djvu |tytuł=Pieśni Janusza |autor=Wincenty Pol |uwagi=OCR |start=2015-10-29 }} |} === [[Autor:Henrik Pontoppidan|Henrik Pontoppidan]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu |tytuł=Djabeł domowego ogniska |autor=Henrik Pontoppidan |start=2020-01-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu |tytuł=Ziemia obiecana |autor=Henrik Pontoppidan |start=2020-01-04 }} |} === [[Autor:Wacław Potocki|Wacław Potocki]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wojna chocimska (Wacław Potocki) |tytuł=Wojna chocimska |autor=Wacław Potocki |start=2011-12-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ogród fraszek (Potocki) |tytuł=Ogród fraszek |autor=Wacław Potocki |uwagi=OCR |start=2014-06-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Moralia (Potocki) |tytuł=Moralia |autor=Wacław Potocki |uwagi=OCR |start=2014-06-15 }} |} === [[Autor:Karl du Prel|Karl du Prel]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Karol du Prel - Zagadka człowieka.djvu |tytuł=Zagadka człowieka |autor=Karl du Prel |start=2020-08-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Karol du Prel - Spirytyzm (1908).djvu |tytuł=Spirytyzm |autor=Karl du Prel |start=2020-08-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Karol du Prel - Spirytyzm (1923).djvu |tytuł=Spirytyzm |autor=Karl du Prel |start=2020-08-02 }} |} === [[Autor:Marcel Proust|Marcel Proust]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=W cieniu zakwitających dziewcząt (Proust) |tytuł=W cieniu zakwitających dziewcząt |autor=Marcel Proust |start=2015-11-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Strona Guermantes (Proust) |tytuł=Strona Guermantes |autor=Marcel Proust |start=2015-11-23 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Strona Guermantes część druga (Proust) |tytuł=Strona Guermantes część druga<br>Sodoma i Gomora część pierwsza |autor=Marcel Proust |start=2016-03-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Sodoma i Gomora część druga (Proust) |tytuł=Sodoma i Gomora część druga |autor=Marcel Proust |start=2016-03-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Uwięziona (Proust) |tytuł=Uwięziona |autor=Marcel Proust |start=2016-03-04 }} |} === [[Autor:Adam Próchnik|Adam Próchnik]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Adam Próchnik - Ignacy Daszyński życie praca walka.pdf |tytuł=Ignacy Daszyński: życie, praca, walka |autor=Adam Próchnik |start=2020-04-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Adam Próchnik - Ku Polsce socjalistycznej dzieje polskiej myśli socjalistycznej.pdf |tytuł=Ku Polsce socjalistycznej |autor=Adam Próchnik |start=2021-01-08 }} |} === [[Autor:Kazimierz Przerwa-Tetmajer|Kazimierz Przerwa-Tetmajer]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Zawisza Czarny cz.I.pdf |tytuł=Zawisza Czarny |autor=Kazimierz Przerwa-Tetmajer |start=2015-10-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu |tytuł=Anioł śmierci |autor=Kazimierz Przerwa-Tetmajer |start=2021-01-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf |tytuł=Janosik król Tatr |autor=Kazimierz Przerwa-Tetmajer |start=2021-08-24 }} |} === [[Autor:Zenon Przesmycki|Zenon Przesmycki]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Miriam - U poetów.djvu |tytuł= U poetów |autor=Zenon Przesmycki |uwagi= |start=2018-11-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Z czary młodości (Zenon Przesmycki) |tytuł=Z czary młodości |autor=Zenon Przesmycki |start=2015-01-01 }} |} === [[Autor:Zofia Przewóska-Czarnocka|Zofia Przewóska-Czarnocka]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Zofia Przewóska-Czarnocka - Dzieje pogańskiej Litwy.pdf |tytuł=Dzieje pogańskiej Litwy |autor=Zofia Przewóska-Czarnocka |uwagi= |start=2021-10-10 }} |} === [[Autor:Walery Przyborowski|Walery Przyborowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Szwedzi w Warszawie (Przyborowski) |tytuł=Szwedzi w Warszawie |autor=Walery Przyborowski |uwagi= |start=2015-06-29 }} |} === [[Autor:Stanisław Przybyszewski|Stanisław Przybyszewski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Przybyszewski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Przybyszewski}} === [[Autor:Bronisław Rajchman|Bronisław Rajchman]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu |tytuł=Wycieczka na Łomnicę |autor=Bronisław Rajchman |start=2021-10-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Bronisław Rejchman - Wycieczka do Morskiego Oka przez przełęcz Mięguszowiecką.djvu |tytuł=Wycieczka do Morskiego Oka przez przełęcz Mięguszowiecką |autor=[[Autor:Bronisław Rajchman|Bronisław Rejchman]] |start=2021-10-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Bronisław Rejchman - Wśród białéj nocy.djvu |tytuł=Wśród białéj nocy |autor=[[Autor:Bronisław Rajchman|Bronisław Rejchman]] |start=2021-10-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Bronisław Rejchman - Wrażenia z podróży po południowych okolicach Królestwa Polskiego.djvu |tytuł=Wrażenia z podróży po południowych okolicach Królestwa Polskiego |autor=[[Autor:Bronisław Rajchman|Bronisław Rejchman]] |start=2021-10-28 }} |} === [[Autor:Wincenty Rapacki (ojciec)|Wincenty Rapacki]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Hanza (Rapacki) |tytuł=Hanza |autor=Wincenty Rapacki (ojciec) |uwagi= |start=2015-03-31 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu |tytuł=Król Husytów |autor=Wincenty Rapacki (ojciec) |uwagi= |start=2016-06-06 }} |} === [[Autor:Thomas Mayne Reid|Thomas Mayne Reid]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Reid Jeździec bez głowy.pdf |tytuł=Jeździec bez głowy |autor=Thomas Mayne Reid |start=2021-08-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Reid Pobyt w pustyni.pdf |tytuł=Pobyt w pustyni |autor=Thomas Mayne Reid |start=2021-08-28 }} |} === [[Autor:Mikołaj Rej|Mikołaj Rej]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Mikołaja Reya z Nagłowic Figliki |autor=Mikołaj Rej |start=2012-09-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Mikołaja Reja Wybór pism wierszem i prozą.djvu |autor=Mikołaj Rej |tytuł=Mikołaja Reja wybór pism wierszem i prozą |start=2015-12-26 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Rej - Krótka rozprawa (1892).djvu |autor=Mikołaj Rej |tytuł=Krótka rozprawa między trzemi osobami panem, wójtem a plebanem |start=2021-08-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Żywot człowieka poczciwego |autor=Mikołaj Rej |tytuł=Żywot człowieka poczciwego |start=2022-01-30 }} |} === [[Autor:Władysław Stanisław Reymont|Władysław Stanisław Reymont]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Reymont&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Reymont}} === [[Autor:Maria Rodziewiczówna|Maria Rodziewiczówna]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Rodziewiczówna&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Rodziewiczówna}} === [[Autor:Romain Rolland|Romain Rolland]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Żywot Michała Anioła (Rolland) |tytuł=Żywot Michała Anioła |autor=Romain Rolland |start=2015-03-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Clerambault (Rolland) |tytuł=Clerambault |autor=Romain Rolland |start=2015-03-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Rolland - Beethoven.djvu |tytuł=Beethoven |autor=[[Autor:Romain Rolland|Romain Rolland]] |start=2019-03-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Rolland - Colas Breugnon.djvu |tytuł=Colas Breugnon |autor=[[Autor:Romain Rolland|Romain Rolland]] |start=2019-03-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Rolland - Wycieczka w krainę muzyki przeszłości.djvu‎ |tytuł=Wycieczka w krainę muzyki przeszłości |autor=[[Autor:Romain Rolland|Romain Rolland]] |start=2019-04-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu |tytuł=Dusza Zaczarowana I |autor=[[Autor:Romain Rolland|Romain Rolland]] |start=2020-01-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu |tytuł=Dusza Zaczarowana II |autor=[[Autor:Romain Rolland|Romain Rolland]] |start=2020-01-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu |tytuł=Dusza Zaczarowana III |autor=[[Autor:Romain Rolland|Romain Rolland]] |start=2020-01-04 }} |} === [[Autor:Mieczysław Romanowski|Mieczysław Romanowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom II.djvu |tytuł=Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom II |autor=Mieczysław Romanowski |start=2013-12-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wybór poezyi Mieczysława Romanowskiego |autor=Mieczysław Romanowski |start=2015-05-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu |tytuł=Dziewczę z Sącza |autor=Mieczysław Romanowski |start=2015-12-04 }} |} === [[Autor:Edmond Rostand|Edmond Rostand]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Edmund Rostand - Cyrano de Bergerac tłum. Kasprowicz.djvu |tytuł=Cyrano de Bergerac (tłum. Kasprowicz) |autor=Edmond Rostand |start=2019-03-17 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Edmund Rostand - Cyrano de Bergerac tłum. Londyński.djvu |tytuł=Cyrano de Bergerac (tłum. Londyński) |autor=Edmond Rostand |start=2019-03-17 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Cyrano de Bergerac (tłum. Konopnicka i Zagórski) |tytuł=Cyrano de Bergerac (tłum. Konopnicka i Zagórski) |autor=Edmond Rostand |start=2019-03-17 }} |} === [[Autor:Henryk Samsonowicz|Henryk Samsonowicz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Henryk Samsonowicz - Łokietkowe czasy.djvu |tytuł=Łokietkowe czasy |autor=Henryk Samsonowicz |start=2021-08-23 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Henryk Samsonowicz - Rzemiosło wiejskie w Polsce.djvu |tytuł=Rzemiosło wiejskie w Polsce |autor=Henryk Samsonowicz |start=2021-08-23 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Henryk Samsonowicz - Późne średniowiecze miast nadbałtyckich.djvu |tytuł=Późne średniowiecze miast nadbałtyckich |autor=Henryk Samsonowicz |start=2021-08-23 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Henryk Samsonowicz - Hanza władczyni mórz.djvu |tytuł=Hanza władczyni mórz |autor=Henryk Samsonowicz |start=2021-08-23 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Badania nad kapitałem mieszczańskim Gdańska.djvu |tytuł=Badania nad kapitałem mieszczańskim Gdańska |autor=Henryk Samsonowicz |start=2021-08-23 }} |} === [[Autor:George Sand|George Sand]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Sand - Joanna.djvu‎ |tytuł=Joanna |autor=George Sand |start=2019-11-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu‎ |tytuł= Ostatnia z Aldinich |autor=George Sand |start=2019-11-06 }} |} === [[Autor:Józefa Sawicka|Józefa Sawicka]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ostoja - Szkice i obrazki.djvu |tytuł=Szkice i obrazki |autor=Józefa Sawicka |start=2015-12-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Sawicka Nowelle.pdf |tytuł=Nowelle |autor=Józefa Sawicka |start=2021-11-16 }} |} === [[Autor:Stanisław Schneider|Stanisław Schneider]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Schneider Nowe poglądy.pdf |tytuł=Nowe poglądy na cywilizacyę grecką |autor=Stanisław Schneider |start=2021-07-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Schneider W sprawie Piasta.pdf |tytuł=W sprawie Piasta, Rzepichy i Ziemowita |autor=Stanisław Schneider |start=2021-07-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Schneider Dwie etyki.pdf |tytuł=Dwie etyki w Antygonie Sofoklesa |autor=Stanisław Schneider |start=2021-07-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Schneider Reforma Wilamowitza.pdf |tytuł=Reforma Wilamowitza w nauczaniu greczyzny |autor=Stanisław Schneider |start=2021-07-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Schneider Sofista Antyfont.pdf |tytuł=Sofista Antyfont jako psychiatra |autor=Stanisław Schneider |start=2021-07-24 }} |} === [[Autor:Walter Scott|Walter Scott]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Walter Scott - Rob-Roy.djvu |tytuł=Rob-Roy |autor=Walter Scott |start=2016-11-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Walter Scott - Waverley.djvu |tytuł=Waverley |autor=Walter Scott |start=2020-02-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu |tytuł=Czarny karzeł |autor=Walter Scott |start=2021-10-31 }} |} === [[Autor:Stanisław Sedlaczek|Stanisław Sedlaczek]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Szkoła harcerza |tytuł=Szkoła harcerza |autor=Stanisław Sedlaczek |start=2015-04-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Harcerstwo w szkole S. Siedlaczek.pdf |tytuł=Harcerstwo w szkole |autor=Stanisław Sedlaczek |start=2021-04-14 }} |} === [[Autor:Sophie de Ségur|Sophie de Ségur]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu |tytuł=Gospoda pod Aniołem Stróżem |autor=Sophie de Ségur |start=2016-10-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Sophie de Ségur - Grzeczne dziewczynki.djvu |tytuł=Grzeczne dziewczynki |autor=Sophie de Ségur |start=2019-08-02 }} |} === [[Autor:Ignacy Maciejowski|Sewer]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Bajecznie kolorowa (Sewer) |tytuł=Bajecznie kolorowa |autor=[[Autor:Ignacy Maciejowski|Sewer]] |start=2013-07-21 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Sewer - Bratnie dusze.djvu |tytuł=Bratnie dusze |autor=[[Autor:Ignacy Maciejowski|Sewer]] |start=2016-11-11 }} |} === [[Autor:William Shakespeare|William Shakespeare]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Shakespeare&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Shakespeare}} === [[Autor:Lucjan Siemieński|Lucjan Siemieński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu |tytuł=Portrety literackie |autor=Lucjan Siemieński |uwagi= |start=2011-09-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Portrety literackie tom 3 (Lucjan Siemieński) |tytuł=Portrety literackie tom 3 |autor=Lucjan Siemieński |start=2011-09-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Portrety literackie tom 4 (Lucjan Siemieński) |tytuł=Portrety literackie tom 4 |autor=Lucjan Siemieński |start=2011-09-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Lucjan Siemieński-Listy Kościuszki.djvu |tytuł=Listy Kościuszki |autor=Lucjan Siemieński |start=2014-10-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Wieczory pod lipą.djvu |tytuł=Wieczory pod lipą |autor=Lucjan Siemieński |start=2021-08-22 }} |} === [[Autor:Wacław Sieroszewski|Wacław Sieroszewski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Sieroszewski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Sieroszewski}} === [[Autor:Matěj Anastasia Šimáček|Matěj Anastasia Šimáček]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL M. A. Szimaczek - Obrazki z życia.djvu |tytuł=Obrazki z życia |uwagi= |autor=Matěj Anastasia Šimáček |start=2019-09-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL M. A. Szymaczek - Szczęście.djvu |tytuł=Szczęście |uwagi= |autor=Matěj Anastasia Šimáček |start=2019-09-19 }} |} === [[Autor:Piotr Skarga|Piotr Skarga]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Piotr Skarga - Żywoty Świętych - 1615 |tytuł=Zywoty Swiętych Stárego y Nowego Zakonu ná káżdy dzień przez cáły rok |autor=Piotr Skarga |start=2013-06-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Żywoty św. Pańskich (wyd. 6) |tytuł=Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku |autor=Piotr Skarga |start=2014-03-15 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Kazania sejmowe (1924).djvu |tytuł=Kazania sejmowe |autor=Piotr Skarga |start=2019-08-10 }} |} === [[Autor:Juliusz Słowacki|Juliusz Słowacki]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Słowacki&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Słowacki}} === [[Autor:Jan Smereka|Jan Smereka]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Smereka - Cyceron nauczycielem i wychowawcą Rzymian.pdf |tytuł=Cyceron nauczycielem i wychowawcą Rzymian |autor=Jan Smereka |start=2021-12-5 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Smereka - Filologia klasyczna w Uniwersytecie Lwowskim.djvu |tytuł=Filologia klasyczna w Uniwersytecie Lwowskim do czasów Zygmunta Węclewskiego i Ludwika Ćwiklińskiego |autor=Jan Smereka |start=2021-12-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Smereka - Filologja klasyczna wobec zagadnienia.djvu |tytuł=Filologja klasyczna wobec zagadnienia: szkoła i państwo |autor=Jan Smereka |start=2021-12-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Smereka - Lud w literaturze starożytnej.djvu |tytuł=Lud w literaturze starożytnej |autor=Jan Smereka |start=2021-12-4 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Smereka - O retoryce w szkole średniej.pdf |tytuł=O retoryce w szkole średniej |autor=Jan Smereka |start=2021-12-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Smereka - Pierwszy filolog.djvu |tytuł=Pierwszy filolog - Polak w Uniwersytecie Jana Kazimierza Zygmunt Węclewski |autor=Jan Smereka |start=2021-12-25 }} |} === [[Autor:Jerzy Smoleński|Jerzy Smoleński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jerzy Smoleński - Morze i Pomorze.djvu |tytuł=Morze i Pomorze |autor=Jerzy Smoleński |start=2019-10-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jerzy Smoleński - Wielkopolska.djvu |tytuł=Wielkopolska |autor=Jerzy Smoleński |start=2019-10-12 }} |} === [[Autor:Franciszek Ksawery Smolka|Franciszek Ksawery Smolka]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Smolka O zaginionej tragedyi Owidyusza.pdf |tytuł=O zaginionej tragedyi Owidyusza pod tytułem „Medea“ |autor=Franciszek Ksawery Smolka |start=2021-09-11 }} |} === [[Autor:Jan III Sobieski|Jan III Sobieski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Listy Jana Trzeciego Króla Polskiego.djvu |tytuł=Listy Jana Trzeciego Króla Polskiego |autor=Jan III Sobieski |start=2015-10-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Kopia rękopismów własnoręcznych Jana III.djvu |tytuł=Kopia rękopismów własnoręcznych Jana III. Króla Polskiego y Xięcia Stanisława Lubomirskiego |autor=[[Autor:Jan III Sobieski|Jan III Sobieski]],<br>[[Autor:Stanisław Lubomirski|Stanisław Lubomirski]] |start=2017-01-08 }} |} === [[Autor:Sofokles|Sofokles]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Sofokles&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Sofokles}} === [[Autor:Baruch de Spinoza|Baruch de Spinoza]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Benedykt de Spinoza - Dzieła Tom I.djvu |tytuł=Dzieła Tom I |autor=Baruch de Spinoza |uwagi=OCR |start=2015-10-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Benedykt de Spinoza - Dzieła Tom II.djvu |tytuł=Dzieła Tom II |autor=Baruch de Spinoza |uwagi=OCR |start=2015-10-29 }} |} === [[Autor:Helena Staś|Helena Staś]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Sta%C5%9B&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Staś}} === [[Autor:Stendhal|Stendhal]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Stendhal - Kroniki włoskie.djvu |tytuł=Kroniki włoskie |autor=Stendhal |uwagi= |start=2018-03-30 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Stendhal - Pamiętnik egotysty.djvu |tytuł=Pamiętnik egotysty |autor=Stendhal |uwagi= |start=2018-03-30 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Pustelnia parmeńska |tytuł=Pustelnia parmeńska |autor=Stendhal |uwagi= |start=2018-04-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu |tytuł=Życie Henryka Brulard |autor=Stendhal |uwagi= |start=2020-02-15 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Stendhal - O miłości.djvu |tytuł=O miłości |autor=Stendhal |uwagi= |start=2020-02-15 }} |} === [[Autor:Robert Louis Stevenson|Robert Louis Stevenson]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu |tytuł=Djament Radży |autor=Robert Louis Stevenson |start=2017-02-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu |tytuł=Przygody księcia Ottona |autor=Robert Louis Stevenson |start=2017-02-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu |tytuł=Porwany za młodu |autor=Robert Louis Stevenson |start=2019-03-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu |tytuł=Pan dziedzic Ballantrae |autor=Robert Louis Stevenson |start=2019-03-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu |tytuł=Człowiek o dwu twarzach |autor=Robert Louis Stevenson |start=2022-03-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Robert Louis Stevenson - Olalla.djvu |tytuł=Olalla |autor=Robert Louis Stevenson |uwagi=dużo skrótów w porównaniu z oryginałem |start=2022-04-03 }} |} === [[Autor:Tadeusz Gałecki|Andrzej Strug]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Strug&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Strug}} === [[Autor:Józef Strumiłło|Józef Strumiłło]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ogrody północne, I.djvu |tytuł=Ogrody północne, Tom I |autor=Józef Strumiłło |start=2017-04-21 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ogrody północne, II.djvu |tytuł=Ogrody północne, Tom II |autor=Józef Strumiłło |start=2017-04-22 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Ogrody północne, III.djvu |tytuł=Ogrody północne, Tom III |autor=Józef Strumiłło |start=2017-04-30 }} |} === [[Autor:Eugène Sue|Eugène Sue]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Sue&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Sue}} === [[Autor:Jan Sygański|Jan Sygański]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Nowy Sącz jego dzieje i pamiątki dziejowe (Jan Sygański) |tytuł=Nowy Sącz jego dzieje i pamiątki dziejowe |autor=Jan Sygański |start=2015-01-15 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jan Sygański - Z życia domowego szlachty sandeckiej.djvu |tytuł=Z życia domowego szlachty sandeckiej |autor=Jan Sygański |start=2015-12-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jan Sygański - Historya Nowego Sącza.djvu |tytuł=Historya Nowego Sącza |autor=Jan Sygański |start=2015-12-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jan Sygański - Historya Nabożeństwa do Najśw. Serca Jezusowego.djvu |tytuł=Historya Nabożeństwa do Najśw. Serca Jezusowego |autor=Jan Sygański |start=2018-02-20 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jan Sygański - Analekta sandeckie.djvu |tytuł=Analekta sandeckie |autor=Jan Sygański |start=2018-02-20 }} |} === [[Autor:Lucjan Szenwald|Lucjan Szenwald]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Lucjan Szenwald - Scena przy strumieniu.djvu |tytuł=Scena przy strumieniu |autor=Lucjan Szenwald |start=2016-09-21 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Lucjan Szenwald - Utwory poetyckie.djvu |tytuł=Utwory poetyckie |autor=Lucjan Szenwald |start=2017-01-10 }} |} === [[Autor:Józef Szujski|Józef Szujski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Józef Szujski - Poezye.djvu |tytuł=Poezye |autor=Józef Szujski |start=2021-07-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Józef Szujski - Dramata tłómaczone.djvu |tytuł=Dramata tłómaczone |autor={{Lista autorów|Ajschylos; Arystofanes; William Shakespeare; Pedro Calderón de la Barca; [[Autor:Józef Szujski|Józef Szujski]] (tłum.)}} |start=2021-07-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Józef Szujski - Dramata T.1.djvu |tytuł=Dramata T.1 |autor=Józef Szujski |start=2021-07-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Józef Szujski - Dramata T.2.djvu |tytuł=Dramata T.2 |autor=Józef Szujski |start=2021-07-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Józef Szujski - Dramata T.3.djvu |tytuł=Dramata T.3 |autor=Józef Szujski |start=2021-07-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Józef Szujski - Powieści prozą.djvu |tytuł=Powieści prozą |autor=Józef Szujski |start=2021-07-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Józef Szujski - Literatura i krytyka.djvu |tytuł=Literatura i krytyka |autor=Józef Szujski |start=2021-07-06 }} |} === [[Autor:Aleksander Świętochowski|Aleksander Świętochowski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Świętochowski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Świętochowski}} === [[Autor:Tacyt|Tacyt]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Tacyt - Germania.pdf |tytuł=Germania |autor=Tacyt |start=2021-03-10 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Tacyt Kossowicz Agrykola.pdf |tytuł=Agrykola |autor=Tacyt |start=2021-03-22 }} |} === [[Autor:Rabindranath Tagore|Rabindranath Tagore]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Tagore&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Tagore}} === [[Autor:Stanisław Tarnowski|Stanisław Tarnowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Stanisław Tarnowski-O Rusi i Rusinach.pdf |tytuł=O Rusi i Rusinach |autor=Stanisław Tarnowski |uwagi= |start=2015-08-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Z pogrzebu Mickiewicza na Wawelu 4go Lipca 1890 roku.pdf |tytuł=Z pogrzebu Mickiewicza na Wawelu 4go Lipca 1890 roku |autor=red. [[Autor:Stanisław Tarnowski|Stanisław Tarnowski]] |uwagi= |start=2015-08-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Stanisław Tarnowski - Chopin i Grottger.djvu |tytuł=Chopin i Grottger |autor=Stanisław Tarnowski |uwagi= |start=2015-12-21 }} |} === [[Autor:Władysław Tarnowski|Władysław Tarnowski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Władysław_Tarnowski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Władysław Tarnowski}} === [[Autor:Esaias Tegnér|Esaias Tegnér]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Tegner - Frytjof.djvu |tytuł=Frytjof |autor=Esaias Tegnér |start=2020-04-21 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Tegner - Ulotne poezye.djvu |tytuł=Ulotne poezye |autor=Esaias Tegnér |start=2020-05-04 }} |} === [[Autor:Gilbert Augustin Thierry|Gilbert Augustin Thierry]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu |tytuł=Spiskowcy |autor=Gilbert Augustin Thierry |start=2019-07-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu |tytuł=Za Drugiego Cesarstwa |autor=Gilbert Augustin Thierry |start=2019-11-06 }} |} === [[Autor:Józef Tokarzewicz|Józef Tokarzewicz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=T. Hodi - Pan Ślepy-Paweł.pdf |tytuł=Pan Ślepy-Paweł |autor=Józef Tokarzewicz |uwagi=OCR |start=2016-10-13 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Józef Tokarzewicz - W dniach wojny i głodu.djvu |tytuł=W dniach wojny i głodu |autor=Józef Tokarzewicz |uwagi=OCR |start=2016-10-13 }} |} === [[Autor:Lew Tołstoj|Lew Tołstoj]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Tołstoj&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Tołstoj}} === [[Autor:Józef Tretiak|Józef Tretiak]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Mickiewicz i Puszkin |tytuł=Mickiewicz i Puszkin |autor=Józef Tretiak |uwagi=OCR |start=2013-04-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Kto jest Mickiewicz |tytuł=Kto jest Mickiewicz |autor=Józef Tretiak |uwagi=OCR |start=2013-04-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Józef Tretiak - Bohdan Zaleski.djvu |tytuł=Bohdan Zaleski |autor=Józef Tretiak |uwagi=OCR |start=2017-04-13 }} |} === [[Autor:Teodor Tripplin|Teodor Tripplin]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Hygiena polska (Teodor Tripplin) |tytuł=Hygiena polska |autor=Teodor Tripplin |uwagi=Brak skanów ilustracji |start=2011-07-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Tripplin - Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego.pdf |tytuł=Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego |autor=Teodor Tripplin |uwagi= |start=2020-08-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Tripplin - Kalotechnika.pdf |tytuł=Kalotechnika |autor=Teodor Tripplin |uwagi= |start=2020-09-25 }} |} === [[Autor:Samuel Langhorne Clemens|Mark Twain]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Twain&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Twain}} === [[Autor:Miguel de Unamuno|Miguel de Unamuno]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Miguel de Unamuno - Po prostu człowiek.djvu |tytuł=Po prostu człowiek |autor=Miguel de Unamuno |start=2018-11-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Unamuno - Mgła.djvu |tytuł=Mgła |autor=Miguel de Unamuno |start=2018-11-05 }} |} === [[Autor:Jan Urban|Jan Urban]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jan Urban - O prawa obywatelskie dla kobiet.djvu |tytuł=O prawa obywatelskie dla kobiet |autor=Jan Urban |start=2020-04-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jan Urban - Makryna Mieczysławska w świetle prawdy.djvu |tytuł=Makryna Mieczysławska w świetle prawdy |autor=Jan Urban |start=2020-04-02 }} |} === [[Autor:Lope de Vega|Lope de Vega]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Lope de Vega - Don Felix de Mendoza.djvu |tytuł=Don Felix de Mendoza |autor=Lope de Vega |start=2021-09-25 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Lope de Vega - Komedye wybrane.djvu |tytuł=Komedye wybrane |autor=Lope de Vega |start=2021-09-25 }} |} === [[Autor:Juliusz Verne|Juliusz Verne]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Verne&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Verne}} === [[Autor:Stanisław Vincenz|Stanisław Vincenz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu |tytuł=Prawda starowieku |autor=Stanisław Vincenz |start=2018-08-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu |tytuł=Zwada |autor=Stanisław Vincenz |start=2018-08-04 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu |tytuł=Listy z nieba |autor=Stanisław Vincenz |start=2018-08-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu |tytuł=Barwinkowy wianek |autor=Stanisław Vincenz |start=2018-08-04 }} |} === [[Autor:Karol Wachtl|Karol Wachtl]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Karol Wachtl - Przyjaciel dziatek. Wierszyki dla dziatwy polskiej w Ameryce. II.djvu |tytuł=Przyjaciel dziatek |autor=Karol Wachtl |start=2017-06-15 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Karol Wachtl - Szkolnictwo i wychowanie.djvu |tytuł=Szkolnictwo i wychowanie |autor=Karol Wachtl |start=2017-06-17 }} |} === [[Autor:Edgar Wallace|Edgar Wallace]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu |tytuł=Pod biczem zgrozy |autor=Edgar Wallace |start=2020-01-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Edgar Wallace - Wills zbrodniarz.pdf |tytuł=Wills zbrodniarz |autor=Edgar Wallace |start=2021-12-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu |tytuł=Czerwony krąg |autor=Edgar Wallace |start=2021-12-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Edgar Wallace - Tajemnicza kula.pdf |tytuł=Tajemnicza kula |autor=Edgar Wallace |start=2021-12-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf |tytuł=Rada sprawiedliwych |autor=Edgar Wallace |start=2021-12-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Edgar Wallace - Gabinet 13.pdf |tytuł=Gabinet Nr 13 |autor=Edgar Wallace |start=2021-12-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf |tytuł=Bractwo Wielkiej Żaby |autor=Edgar Wallace |start=2021-12-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Edgar Wallace - Zielona rdza.pdf |tytuł=Zielona rdza |autor=Edgar Wallace |start=2021-12-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Edgar Wallace - Potwór.pdf |tytuł=Potwór |autor=Edgar Wallace |start=2021-12-12 }} |} === [[Autor:Lewis Wallace|Lewis Wallace]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Wallace - Biały zamek.djvu |tytuł=Biały zamek |autor=Lewis Wallace |start=2020-09-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Wallace - Książę indyjski.djvu |tytuł=Książę indyjski |autor=Lewis Wallace |start=2020-09-27 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu |tytuł=Ben-Hur |autor=Lewis Wallace |start=2016-12-20 }} |} === [[Autor:Jakob Wassermann|Jakob Wassermann]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu |tytuł=Ewa |autor=Jakob Wassermann |start=2013-08-17 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu |tytuł=Dziecię Europy |autor=Jakob Wassermann |start=2019-07-17 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jakób Wassermann - Rut.djvu |tytuł=Rut |autor=Jakob Wassermann |start=2020-01-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jakob Wassermann - Golgota życia.djvu |tytuł=Golgota życia |autor=Jakob Wassermann |start=2020-01-03 }} |} === [[Autor:Stefan Waszyński|Stefan Waszyński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Waszynski Dzierżawa i najem u społeczeństw starożytnych.pdf |tytuł=Dzierżawa i najem u społeczeństw starożytnych. Cz. 1, Wschód |autor=Stefan Waszyński |start=2020-12-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Waszyński Sady Laokrytow.pdf |tytuł=Sądy Laokrytów |autor=Stefan Waszyński |start=2021-10-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Waszynski Laokryci.pdf |tytuł=Laokryci i τὸ κοινὸν δι(καστήριον) czyli „sędziowie ludu“ i „wspólny sąd“ |autor=Stefan Waszyński |start=2021-10-15 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Waszyński Adam Mickiewicz.pdf |tytuł=Adam Mickiewicz: jego historjozoficzne i społeczne poglądy |autor=Stefan Waszyński |start=2021-10-23 }} |} === [[Autor:Herbert George Wells|Herbert George Wells]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Wells&action=edit edytuj tabelkę])=== {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Wells}} === [[Autor:Józef Weyssenhoff|Józef Weyssenhoff]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Weyssenhoff&action=edit edytuj tabelkę])=== {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Weyssenhoff}} === [[Autor:Maria Weryho|Maria Weryho]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Nauka o rzeczach (Weryho) |tytuł=Nauka o rzeczach |uwagi=OCR |autor=Maria Weryho |start=2015-05-02 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Gimnastyka (Weryho) |tytuł=Gimnastyka |uwagi=OCR |autor=Maria Weryho |start=2015-05-02 }} |} === [[Autor:Christoph Martin Wieland|Christoph Martin Wieland]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wiland - Libussa.djvu |tytuł=Libussa |autor=Christoph Martin Wieland |start=2018-09-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Wieland - Wędzidło z muła.djvu |tytuł=Wędzidło z muła |uwagi=OCR |autor=Christoph Martin Wieland |start=2018-09-29 }} |} === [[Autor:Maciej Wierzbiński|Maciej Wierzbiński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu |tytuł=Pękły okowy |autor=Maciej Wierzbiński |start=2016-05-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Maciej Wierzbiński - Nowelle.djvu |tytuł=Nowelle |autor=Maciej Wierzbiński |start=2016-05-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Maciej Wierzbiński - Dolar i spółka.djvu |tytuł=Dolar i spółka |autor=Maciej Wierzbiński |start=2017-07-30 }} |} === [[Autor:Oscar Wilde|Oscar Wilde]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Wilde&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Wilde}} === [[Autor:Bruno Winawer|Bruno Winawer]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu |tytuł=Ziemia w malignie |autor=Bruno Winawer |start=2016-12-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu |tytuł=Lepsze czasy |autor=Bruno Winawer |start=2017-05-03 }} |} === [[Autor:Stanisław Witkiewicz|Stanisław Witkiewicz (ojciec)]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Juliusz Kossak (Witkiewicz, wyd. 1906) |tytuł=Juliusz Kossak |uwagi= |autor=[[Autor:Stanisław Witkiewicz|Stanisław Witkiewicz (ojciec)]] |start=2012-08-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Matejko (Witkiewicz) |tytuł=Matejko |uwagi= |autor=[[Autor:Stanisław Witkiewicz|Stanisław Witkiewicz (ojciec)]] |start=2012-08-01 }} |} === [[Autor:Stanisław Ignacy Witkiewicz|Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy)]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Witkiewicz&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Witkiewicz}} === [[Autor:Stanisław Antoni Wotowski|Stanisław Antoni Wotowski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Wotowski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Wotowski}} === [[Autor:Kazimierz Władysław Wóycicki|Kazimierz Władysław Wóycicki]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Wójcicki - Klechdy.djvu |tytuł=Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe |autor=Kazimierz Władysław Wóycicki |uwagi=wyd. ilustr. 1876 |start=2021-03-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Kazimierz Władysław Wójcicki - Klechdy starożytne podania i powieści ludowe.pdf |tytuł=Klechdy starożytne podania i powieści ludowe |autor=Kazimierz Władysław Wóycicki |uwagi=wyd. ilustr. 1922 |start=2021-10-16 }} |} === [[Autor:Stanisław Wyspiański|Stanisław Wyspiański]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread/Stanisław_Wyspiański&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Stanisław Wyspiański}} === [[Autor:Jan Chryzostom Zachariasiewicz|Jan Chryzostom Zachariasiewicz]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Zachariasiewicz&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Zachariasiewicz}} === [[Autor:Włodzimierz Zagórski|Włodzimierz Zagórski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Humoreski (Zagórski) |tytuł=Humoreski |autor=Włodzimierz Zagórski |uwagi=OCR |start=2013-10-06 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Z teki Chochlika (O zmierzchu i świcie) |tytuł=Z teki Chochlika. O zmierzchu i świcie |autor=Włodzimierz Zagórski |uwagi= |start=2013-10-06 }} |} === [[Autor:Gabriela Zapolska|Gabriela Zapolska]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/Zapolska&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Zapolska}} === [[Autor:Marian Zdziechowski|Marian Zdziechowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Szkice literackie (Zdziechowski) |tytuł=Szkice literackie |autor=Marian Zdziechowski |uwagi=OCR |start=2013-02-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Marian Zdziechowski - Pestis perniciosissima.djvu |tytuł=Pestis perniciosissima |autor=Marian Zdziechowski |start=2016-02-16 }} |} === [[Autor:Emil Zegadłowicz|Emil Zegadłowicz]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Emil Zegadłowicz - Głaz graniczny.djvu |tytuł=Głaz graniczny |autor=Emil Zegadłowicz |uwagi= |start=2016-09-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Emil Zegadłowicz - Gody pasterskie w beskidzie.djvu |tytuł=Gody pasterskie w beskidzie |autor=Emil Zegadłowicz |uwagi= |start=2016-09-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Motory (Zegadłowicz) |tytuł=Motory |autor=Emil Zegadłowicz |uwagi= |start=2013-01-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Emil Zegadłowicz - Z pod młyńskich kamieni.djvu |tytuł=Z pod młyńskich kamieni |autor=Emil Zegadłowicz |uwagi= |start=2016-09-24 }} |} === [[Autor:Julius Zeyer|Julius Zeyer]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Juljusz Zeyer - Oczy królewicza.djvu |tytuł=Oczy królewicza |autor=Julius Zeyer |start=2019-09-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu |tytuł=Jego i jej świat |autor=Julius Zeyer |start=2019-09-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu |tytuł=Na pograniczu obcych światów |autor=Julius Zeyer |start=2019-09-19 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Juliusz Zeyer - Raduz i Mahulena.djvu |tytuł=Raduz i Mahulena |autor=Julius Zeyer |start=2019-09-19 }} |} === [[Autor:Gustaw Zieliński|Gustaw Zieliński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zieliński Gustaw - Manuela. Opowiadanie starego weterana z kampanii napoleońskiej w Hiszpanii |tytuł=Manuela |autor=Gustaw Zieliński |start=2019-07-23 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom I.pdf |tytuł=Poezye Gustawa Zielińskiego Tom I |autor=Gustaw Zieliński |start=2019-09-17 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf |tytuł=Poezye Gustawa Zielińskiego Tom II |autor=Gustaw Zieliński |start=2019-09-17 }} |} === [[Autor:Tadeusz Zieliński|Tadeusz Zieliński]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zieliński Grecja niepodległa.pdf |tytuł=Grecja niepodległa |autor=Tadeusz Zieliński |start=2021-08-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zieliński Kultura moralna starożytnej Grecji.pdf |tytuł=Kultura moralna starożytnej Grecji |autor=Tadeusz Zieliński |start=2021-08-14 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zieliński Elementy dramatyzmu.pdf |tytuł=Elementy dramatyzmu w tragedji greckiej |autor=Tadeusz Zieliński |start=2021-08-15 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zieliński Znaczenie Wilamowitza.pdf |tytuł=Znaczenie Wilamowitza w nauce i w społeczeństwie ludzkiem |autor=Tadeusz Zieliński |start=2021-08-22 }} |} === [[Autor:Émile Zola|Émile Zola]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Emil Zola - Germinal.djvu |tytuł=Germinal |autor=Émile Zola |start=2020-01-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1875).djvu |tytuł=Wzniesienie się Rougon'ów (1875) |autor=Émile Zola |start=2020-05-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Rozkosze życia.djvu |tytuł=Rozkosze życia |autor=Émile Zola |start=2020-07-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu |tytuł=Wzniesienie się Rougonów (1895) |autor=Émile Zola |start=2020-07-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Płodność.djvu |tytuł=Płodność |autor=Émile Zola |start=2021-02-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Prawda |tytuł=Prawda |autor=Émile Zola |start=2021-03-07 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Pogrom.djvu |tytuł=Pogrom |autor=Émile Zola |start=2021-03-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Kartka miłości.djvu |tytuł=Kartka miłości |autor=Émile Zola |start=2021-04-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Doktór Pascal.djvu |tytuł=Doktór Pascal |autor=Émile Zola |start=2021-04-11 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu |tytuł=Błąd Abbé Moureta |autor=Émile Zola |start=2021-04-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Dzieło.djvu |tytuł=Dzieło |autor=Émile Zola |start=2021-04-24 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Pieniądz.djvu |tytuł=Pieniądz |autor=Émile Zola |start=2021-05-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Odprawa.djvu |tytuł=Odprawa |autor=Émile Zola |start=2021-05-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Życzenie zmarłej.djvu |tytuł=Życzenie zmarłej |autor=Émile Zola |start=2021-06-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Teatr.pdf |tytuł=Teatr |autor=Émile Zola |start=2021-06-03 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Człowiek zwierzę |tytuł=Człowiek zwierzę |autor=Émile Zola |start=2021-06-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Podbój Plassans.djvu |tytuł=Podbój Plassans |autor=Émile Zola |start=2021-06-05 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zola - Ziemia.pdf |tytuł=Ziemia |autor=Émile Zola |start=2021-06-15 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL E Zola Magazyn nowości.djvu |tytuł=Magazyn nowości pod firmą Au bonheur des dames |autor=Émile Zola |start=2021-08-08 }} |} === [[Autor:Stefan Żeromski|Stefan Żeromski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/%C5%BBeromski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Żeromski}} === [[Autor:Zdzisław Żmigryder-Konopka|Zdzisław Żmigryder-Konopka]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zmigryder Sertorius a Pompeius na tle paktow z Mithradatesem.djvu |tytuł=Sertorius a Pompeius na tle paktów z Mithradatesem |autor=Zdzisław Żmigryder-Konopka |start=2020-10-29 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Żmigryder-Konopka - Istota prawna relegacji obywatela rzymskiego.djvu |tytuł=Istota prawna relegacji obywatela rzymskiego |autor=Zdzisław Żmigryder-Konopka |start=2021-11-01 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Zmigryder-Konopka - Wystąpienie władzy rzymskiej przeciwko bachanaljom italskim.djvu |tytuł=Wystąpienie władzy rzymskiej przeciwko bachanaljom italskim |autor=Zdzisław Żmigryder-Konopka |start=2021-11-12 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=PL Żmigryder-Konopka - Kampański urząd t. zw. meddices.djvu |tytuł=Kampański urząd t. zw. meddices |autor=Zdzisław Żmigryder-Konopka |start=2021-11-21 }} |} === [[Autor:Jerzy Żuławski|Jerzy Żuławski]] ([//pl.wikisource.org/w/index.php?title=Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Wikiprojekt_Proofread/%C5%BBu%C5%82awski&action=edit edytuj tabelkę]) === {{Iwtrans|pl|Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread/Żuławski}} === [[Autor:Jan Żyznowski|Jan Żyznowski]] === {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu |tytuł=Z podglebia |autor=Jan Żyznowski |start=2015-07-09 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu |tytuł=Krwawy strzęp |autor=Jan Żyznowski |start=2022-03-09 }} |} == Indeksy wielojęzyczne i w wielu projektach == {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan |- |[[oldwikisource:Index:PL Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich. T. 1.djvu|Słownik geograficzny Królestwa Polskiego/Tom I]] | | | |2010-07-08 |style="text-align:center;"|{{stan|1}} |- |[[oldwikisource:Index:PL Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich. T. 2.djvu|Słownik geograficzny Królestwa Polskiego/Tom II]] | | | |2010-07-08 |style="text-align:center;"|{{stan|1}} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=„Wymysöjer śtytła” – miasteczko Wilamowice oraz jego osobliwości zawarte w zbiorze piosenek wilamowskich Józefa Gary |tytuł=„Wymysöjer śtytła” – miasteczko Wilamowice oraz jego osobliwości zawarte w zbiorze piosenek wilamowskich Józefa Gary |autor=Józef Gara |strony=62 |uwagi=polska część projektu ukończona |start=2013-03-06 |stan=4 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Mikołaja Kopernika Toruńczyka O obrotach ciał niebieskich ksiąg sześć |autor=Mikołaj Kopernik |start=2011-06-24 }} |} == Indeksy niekompletne lub z problemami == {| width=100% class="wikitable sortable" !width=40%|Tytuł !width=23%|Autor !width=5%|Strony !width=20%|Uwagi !width=10%|Start !Stan {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Rozkład jazdy pociągów 1919 |tytuł=Rozkład jazdy pociągów osobowych i mieszanych od dnia 15 Maja 1919r. |autor=PKP |uwagi=brak 4 stron |start=2012-10-28 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Praktyczna Kucharka |tytuł=Praktyczna Kucharka |autor=Franciszek Chocieszyński |uwagi=brak 2 stron |start=2013-01-30 }} {{Wiersz tabelki proofread |indeks=Dziennik praw Królestwa Polskiego. T. 1, nr 1-7 (1816).pdf |tytuł=Dziennik praw Królestwa Polskiego. T. 1, nr 1-7 (1816) |autor= |uwagi=brak 1 strony |start=2012-08-21 }} |} == Zobacz też == * [[Wikiźródła:Wikiprojekt Proofread skrócony]] * [[Specjalna:IndexPages|Spis stron indeksów]] * Wykresy: [[tools:~phe/graphs/Wikisource_-_pages_pl.png|stopień korekty stron]] • [[tools:~phe/graphs/Wikisource_-_texts_pl.png|strony objęte systemem proofread/pozostałe]] * [[tools:~phe/statistics.php|Statystyki międzyjęzykowe]] {{DEFAULTSORT:{{PAGENAME}}}} [[Kategoria:Wikiprojekty]] [[Kategoria:Proofread]] [[de:Wikisource:Liste der Scans auf Commons]] [[en:Wikisource:Transcription Projects]] [[fr:Wikisource:Livres disponibles en mode page]] [[hy:Վիքիդարան:Էջ անվանատարածքի գործերի ցանկ]] ps3foucojmzlenkn9jfdhb4oq5c4bdw Szablon:Ogłoszenia lokalne 10 28320 3153212 3122164 2022-08-17T17:56:20Z Wieralee 6253 +Źródłosłów 2022 wikitext text/x-wiki <div class="plainlinks"> {{C|'''Serdecznie zapraszamy na [https://pl.wikimedia.org/wiki/%C5%B9r%C3%B3d%C5%82os%C5%82%C3%B3w_2022 Źródłosłów 2022]. Spotkajmy się!'''|kol=green|przed=2em|po=2em|w=120%}} </div><noinclude>{{dokumentacja}}</noinclude> kyifey7obul27bsyk61v38bcardwm8n Chłopi (Reymont)/całość 0 29042 3153389 3149129 2022-08-18T02:28:19Z AkBot 6868 robot aktualizuje stronę *** aktualny tekst nadpisany *** wikitext text/x-wiki {{Strona generowana automatycznie}} {{Dane tekstu | autor = Władysław Stanisław Reymont | tytuł = [[Chłopi (Reymont)|Chłopi]] | podtytuł = | wydawnictwo = Gebethner i Wolff | okładka = Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu | strona z okładką = 9 | druk = Tłocznia Wł. Łazarskiego | wydanie = szóste popularne | rok wydania = 1925 | miejsce wydania = Warszawa | strona indeksu = Chłopi (Reymont) | źródło = [[commons:Category:Chłopi (Reymont)|Skany na Commons]] | poprzedni = Chłopi (Reymont) | następny = | inne = {{epub}} | wikipedia = Chłopi (powieść) }} <br> {{JustowanieStart2}} <pages index="Chłopi (Reymont)" from="Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/009" onlysection="s1" to="Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/009"/> <pages index="Chłopi (Reymont)" from="Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/009" onlysection="s3" to="Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/009"/> <pages index="Chłopi (Reymont)" from="Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/014" to="Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/014"/> <pages index="Chłopi (Reymont)" from="Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/008" to="Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/008"/> <pages index="Chłopi (Reymont)" from="Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/015" to="Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/329"/> <pages index="Chłopi (Reymont)" from="Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/005" to="Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/310"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_311" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/311"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/311|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/311{{!}}{{#if:311|311|Ξ}}]]|311}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Ziąb przytem był przykry i do żywego przejmujący, to i mało kiedy dojrzał kogo na drogach, deszcz jeno trzepał, wiatry przemiatały, drzewiny się trzęsły i smutek wiał światem całym, pustka była naokół i cichość w całej wsi jakby wymarłej, tyle jeno było żywych głosów, co tam jakieś bydlątko zaryczało przy pustym żłobie, to kury zapiały od czasu do czasu albo gąsiory, odsadzone od gęsi, siedzących na jajach, rozkrzykiwały po podwórcach.<br> {{tab}}A że dnie były coraz dłuższe, to i barzej się mierziło ludziom, bo nikto roboty żadnej nie miał, paru robiło na tartaku, paru zwoziło z lasu drzewo dla młynarza, a reszta wałęsała się po chałupach, wysiadywała w sąsiedztwach, by jakoś ten dzień się przewlókł — a jaki taki, co starowniejszy, brał się narządzać pługi, to brony lub inszy sprzęt gospodarski sposobił na zwiesnę, do roli przydatny, jeno niesporo to szło i ciężko, bo wszystkim zarówno dokuczały pluchy i frasunki przejmowały serca; oziminy bowiem srodze cierpiały od tych wycinków, że już miejscami na niższych polach widziały się docna wymarzłe, to niejednemu kończyła się pasza i głód zaglądał do obór, gdzie znów ziemniaki pokazały się przemrożone, owdzie choroby zagnieździły się w chałupie, a do wielu przednówek się dobierał.<br> {{tab}}Nie w jednej bo już chałupie jeno raz w dzień warzyli jadło a sól za jedyną okrasę mieli — to i coraz częściej ciągnęli do młynarza, brać ten jaki korczyk na krwawy odrobek, bo zdzierus był srogi a nikto gotowego grosza nie miał ni co wywieźć do miasteczka; <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_312" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/312"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/312|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/312{{!}}{{#if:312|312|Ξ}}]]|312}}'''<nowiki>]</nowiki></span>drudzy zasie to i do Żyda do karczmy szli, skamląc, by ino na bórg dał tę szczyptę soli, jaką kwartę kaszy, albo i ten chleba bochenek!<br> {{tab}}Juści koszula nie rządzi, kiej brzuch błądzi.<br> {{tab}}A narodu potrzebującego było tyla, zarobków zaś żadnych i u nikogo, gospodarze sami nie mieli co robić, dziedzic jak się był zawziął, że żadnemu Lipczakowi grosza zarobić w lesie nie da, tak i nie ustąpił mimo próśb, choć całą gromadą do niego chodzili, to juści, że i bieda u komorników i co biedniejszych gospodarzy robiła się taka, że dobrze stojał niejeden i Bogu dziękował, jeśli miał choć ziemniaki ze solą i te gorzkie łzy za przyprawę.<br> {{tab}}To juści że z tych różnych różności rodziły się we wsi ciągłe biadania, swary, a kłótnie, a bijatyki, boć naród cierzpiał, chodził strapiony, niepewny jutra, struty niepokojem, że jeno szukał okazji, by na drugich wywrzeć z nawiązką to, co go na wnątrzu jadło — toć i bez to aż się chałupy trzęsły od plotek, kłyźnień, a przemówień.<br> {{tab}}A kieby na tę przykładkę djabelską zwaliły się choroby różne na wieś, jak to zresztą zwyczajnie bywa przed zwiesną, w niezdrowy czas, kiej wapory smrodliwe biją z tającej ziemi, to i najpierwej spadła ospica kiej ten jastrząb na gąsięta i dusiła dzieciątka, biorąc kaj niekaj i starsze, że nawet dwoje wójtowych, najmłodszych, nie odratowały sprowadzone dochtory i powieźli je na cmentarz, potem zaś febry i gorączki, to insze choróbska zwaliły się na starszych, iż co drugi dom ktosik kwękał, na księżą oborę patrzył i {{pp|zmi|łowania}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_313" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/313"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/313|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/313{{!}}{{#if:313|313|Ξ}}]]|313}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|zmi|łowania}} Pańskiego wyglądał — aż Dominikowa nie mogła nastarczyć lekować, a że przytem i krowy zaczynały się cielić i niektóra kobieta też zległa, to rwetes we wsi stawał się coraz większy i zamieszanie jeszcze narastało.<br> {{tab}}Bez takie ano sprawy naród burzył się w sobie i coraz niecierzpliwiej wyglądał zwiesny, boć wszystkim się widziało, że niech jeno śniegi spłyną, ziemia odtaje i przeschnie, słońce przygrzeje, by można wyjść z pługiem na role, to i biedy a frasunki się skończą.<br> {{tab}}Ale wszystkim się widziało, że wiosna wolniej nadchodzi latoś niźli po drugie roki, bo wciąż lało i ziemia wolniej puszczała i wody leniwiej spływały, a co gorsza, że ano krowy jeszcze się nie leniły i włos mocno siedział, co znaczyło, że zima potrzyma dłużej.<br> {{tab}}Więc niech jeno nastała jaka godzina suchsza i słońce zaświeciło, roiło się zaraz przed chałupami, ludzie z zadartemi głowami tęskliwie przepatrywali niebo, wymiarkowując, zali to nie na dłuższą odmianę idzie, staruchy zaś wyłazili pod ściany nagrzewać struchlałe kości, a co było dzieci, wszystkie biegały z wrzaskiem po drogach, kiej te źrebaki, wypuszczone na pierwszą trawę.<br> {{tab}}I co w taki czas było radości, wesela, śmiechów!<br> {{tab}}Świat cały zajmował się płomieniami od słońca, gorzały światłością wody wszelkie, rowy były, kiejby je kto roztopionem słońcem napełnił po brzegi, drogi zaś widziały się jakby z topionego złota uczynione, lody na stawie, przemyte deszczami, pobłyskiwały jako ta misa cynowa, czarniawo, drzewa nawet skrzyły się <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_314" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/314"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/314|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/314{{!}}{{#if:314|314|Ξ}}]]|314}}'''<nowiki>]</nowiki></span>od rosy nieobeschłej, a pola, pobróżdżone strugami, leżały jeszcze oniemiałe, czarne, martwe a już jakby dychające ciepłem i wezbrane wiosną i pełne skrzeń i bełkotliwych głosów wód, a tu i owdzie niestopione śniegi jarzyły się ostrą białością, kiej te płótna, rozciągnięte do blichu; niebo zmodrzało, odsłoniły się dale przymglone, ździebko jakby osnute pajęczynami, że oko szło nawskroś i leciało hen, na pola nieobjęte, na czarne linje wsi, na stoki borów, we świat ten cały dyszący radością, a powietrzem szły takie lube, wiośniane tchnienia, że w sercach człowieczych stawał radosny krzyk, dusze się rwały, we świat ponosiło, że kużdenby leciał w to słońce, jako te ptaki, co nadciągały gdziesik od wschodu i pławiły się w czystem powietrzu; każden rad wystawał przed domem i rad rozprawiał nawet z nieprzyjacioły.<br> {{tab}}Milknęły wtedy kłótnie, przygasały spory, dobrość przejmowała serca i wesołe pokrzyki leciały po wsi, przepełniały domy radością i drżały świegotliwemi głosami w powietrzu ciepłem.<br> {{tab}}Wywierano narozcież chałupy, odbijali okna, by wpuścić do izb nieco powietrza, kobiety wyłaziły na przyzby z kądzielami, nawet dzieciątka wynoszono w kołyskach na słońce, a z otwartych obór rozlegały się raz po raz tęskliwe poryki bydlątek, konie rżały, rwąc się z uździenic na świat, gęsi zaś uciekały z jaj i przekrzykiwały się z gęsiorami po sadach, koguty piały po płotach, a psy kiej oszalałe szczekały po drogach, ganiając wraz z dziećmi po błocie.<br> {{tab}}Naród zaś postawał na opłotkach i, mrużąc od <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_315" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/315"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/315|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/315{{!}}{{#if:315|315|Ξ}}]]|315}}'''<nowiki>]</nowiki></span>blasków oczy, spozierał radośnie na wieś, taplającą się w słońcu, że jeno szyby grały ogniami, kobiety rozprawiały po sąsiedzku, przez sady, że głosy szły na całą wieś, powiedali sobie, że ktosik ano już słyszał skowronka, że i pliszki widzieli na topolowej drodze; to znowu któryś dojrzał na niebie, wysoko pod chmurami sznur dzikich gęsi, że wnet pół wsi wybiegło na drogę patrzyć, a inszy potem rozpowiadał jako i boćki już spadły na łęgach za młynem. Nie dawano temu wiary, boć dopiero marzec dobiegał do połowy! A któryś, bodaj Kłębowy chłopak, przyniósł pierwszą przylaszczkę i latał z nią po chałupach, że oglądali ów blady kwiatuszek z podziwem głębokim, by tę świętość najwyższą, i dziwowali się wielce!<br> {{tab}}Tak ano to ciepło zwodne czyniło, że się już ludziom widziało, jako zwiesna się zaczyna, jako wnet z pługami ruszą na pola, więc z trwogą tem większą spoglądano na chmurzące się znagła niebo, a ze smutkiem głębokim, gdy słońce się skryło i zimny wiatr powiał, brzaski pogasły, świat ściemniał i drobny deszcz począł mżyć!.. A z wieczora mokry śnieg tak jął walić, że może w jakie dwa pacierze przybielił znowu wieś całą i pola...<br> {{tab}}Wszystko powróciło do dawnego tak prędko, że w nowych dniach deszczów, wycinków i błotnej taplaniny niejednemu się widziało, jako tamte słoneczne godziny były jeno snem rychło przespanym.<br> {{tab}}W takich to ano sprawach, radościach, smutkach a tęsknicach przechodził czas narodowi, to juści nie dziwota, że Antkowe sprawki, Borynowe pożycie czy <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_316" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/316"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/316|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/316{{!}}{{#if:316|316|Ξ}}]]|316}}'''<nowiki>]</nowiki></span>tam jakie insze historje, albo śmiercie czyje i co drugiego, jako te kamienie padały na dno pamięci, boć każden miał dosyć swojego — że ledwie uradził.<br> {{tab}}A dnie przechodziły niepowstrzymanie, narastały, kiej te wody płynące z morza wielgachnego, że ani im początku ni końca wymiarkować, szły i szły, iż ledwie człowiek ozwarł oczy, ledwie się obejrzał, ledwie się niecoś wyrozumiał a już nowy zmrok, już noc, już nowe świtanie i dzień nowy i turbacje nowe i tak ano wkółko, by się jeno woli Boskiej stało zadość!<br> {{tab}}Któregoś dnia, bodaj w samo półpoście, czas się zrobił jeszcze gorszy, niźli kiej indziej, bo chociaż jeno mżył drobny deszcz, ale ludzie czuli się tak źle jak nigdy dotela, łazili po wsi kiej spętani, poglądając żałośnie na świat, zatkany chmurzyskami tak gęsto, że darły się ano napęczniałemi brzuszyskami o drzewa. Smutno było, mokro i zimno i tak mroczno na świecie, że płakać się ano chciało z tęskności niezmożonej, nikto się już dzisiaj nie kłócił i nie przemawiał, każdemu zarówno wszystko było, bo każden jeno cichego kąta patrzał, by lec i o niczem nie baczyć.<br> {{tab}}Dzień był posępny jak to patrzenie chorego, co ledwie oczy rozewrze i coś niecoś rozpozna i znowu pada w mrok chorobny, bowiem ledwie przedzwonili południe, zmroczało nagle, podniósł się głuchy wiatr i bił wraz z deszczem w poczerniałe chałupy.<br> {{tab}}Na drogach było pusto i cicho od ludzi, tylko wiater z szumem przemiatał po błocie, to deszcz pluskał, jak kieby kto tem ziarnem ważnem ciepał na drzewiny roztrzęsione i poczerniałe ściany, to znowu staw barował <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_317" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/317"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/317|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/317{{!}}{{#if:317|317|Ξ}}]]|317}}'''<nowiki>]</nowiki></span>się ano z pękającemi lodami, bo raz po raz trzask się rozlegał i grochot, i wody z krzykiem wychlustywały na wybrzeża.<br> {{tab}}W taki to dzień, jakoś na samem odwieczerzu, gruchnęła po wsi nowina, że dziedzic rąbie chłopski las.<br> {{tab}}Nikt temu zrazu wiary nie dawał, bo skoro dotela nie rąbał, to jakże, terazby, w połowie marca, kiej ziemia odmarza i drzewa soki ciągnąć zaczynają, ciął będzie?<br> {{tab}}Szła juści w boru robota, ale każden wiedział, iż przy obróbce drzewa.<br> {{tab}}Jaki ta dziedzic był, to był, ale za głupiego nikto go nie miał.<br> {{tab}}A jeno głupi w marcu spuszczałby budulec...<br> {{tab}}I nawet niewiada, kto taką nowinę rozgłosił, ale mimo to zakotłowało się we wsi, że ino drzwi trzaskały i błoto się otwierało pod trepami, tak biegali z tą wieścią po chałupach, przystawali z nią po drogach, schodzili się do karczmy medytować i Żyda przepytać, ale żółtek jucha zapierał się i przysięgał, że nic nie wie, to już i gdzie niegdzie krzyki powstawały i to złe słowo padało i lament babi się rozlegał, wzburzenie zaś rosło niepomiernie, niepokój a złość i trwoga zarazem opanowywały naród cały.<br> {{tab}}Dopiero stary Kłąb zarządził, by sprawdzić tę nowinę, i, nie bacząc na pluchę, pchnął konno swoich chłopaków do lasu na zwiady!<br> {{tab}}Długo ich widać nie było zpowrotem, nie było chałupy, żeby z niej ktosik nie wypatrywał pod las na dróżki, którędy pojechali, ale już i mrok dobry zapadł, a oni nie wrócili jeszcze, na wieś zaś całą padła <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_318" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/318"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/318|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/318{{!}}{{#if:318|318|Ξ}}]]|318}}'''<nowiki>]</nowiki></span>cichość wzburzona i przez moc przytłumiana i groźna wielce, złości bowiem, kiej te dymy gryzące, osnuwały duszę, bo chociaż jeszcze nikto wiary pełnej nie dawał, ale wszyscy byli pewni potwierdzenia tej wieści złowróżbnej, więc jaki taki jeno klął, drzwiami trzaskał i szedł na drogę wyglądać, czy nie wracają...<br> {{tab}}Kozłowa zaś podjudzała naród, co ino mogła, biegała ano z pyskiem i, kaj jeno chcieli dać ucha, przytwierdzała, zaklinając się na wszystkie świętości, jako na własne oczy sprawdziła, że już z dobre pół włóki chłopskiego wyboru wycięli, powołując się na Jagustynkę, z którą się była sielnie stowarzyszyła w ostatnich czasach. Juści, że stara przytakiwała wszystkiemu, rada będąc wielce mętowi, a nazbierawszy przytem nowinków różnych po chałupach, poszła z niemi do Borynów.<br> {{tab}}Właśnie byli tam co ino zaświecili lampkę w izbie czeladnej, Józka z Witkiem obierali ziemniaki a Jaguś krzątała się kole wieczornych obrządków, stary zaś przyszedł nieco później; Jagustynka jęła mu wszystko opowiadać pilnie i z dobrą przykładką.<br> {{tab}}Nie ozwał się na to, a jeno do Jagny rzekł:<br> {{tab}}— Weź łopatę i bieżyj pomóc Pietrkowi, trza wodę spuścić ze sadu, bo może wleźć do kopców... Ruszaj-że się prędzej, kiej mówię! — krzyknął.<br> {{tab}}Jagna cosik zamamrotała naprzeciw, ale tak na nią srogo gembę wywarł, że w dyrdy pobiegła, on zaś sam również poszedł w podwórze naglądać, że raz po raz rozlegał się jego gniewny głos w stajni, to w oborze, to przy kopcach, że aż w chałupie było słychać...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_319" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/319"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/319|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/319{{!}}{{#if:319|319|Ξ}}]]|319}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Cięgiem to taki sprzeciwny? — spytała stara zabierając się do zniecenia ognia.<br> {{tab}}— A cięgiem — odparła Józka, trwożnie nasłuchując.<br> {{tab}}Jakoż i tak było, bo ano od dnia pogodzenia się z żoną, na co tak rychło się zgodził, aż się temu dziwowano, przemienił się do niepoznania. Zawżdy był kwardy i niełacno ustępliwy, ale teraz to już się zgoła na kamień przemienił. Jagnę do domu przyjął, niczego jej nie wymawiał, ale miał ją teraz zgoła za dziewkę i tak ją też uważał i honorował. Nie pomogło jej przymilanie się, ni uroda, ni nawet złości, ni te rzekome dąsy i gniewy, któremi to kobiety chłopów wojują. Całkiem na to nie zważał, jakby mu obcą była a nie żoną ślubną, że nawet już nie baczył, co ona wyrabia, choć dobrze pewnikiem wiedział o jej schodzeniach się z Antkiem.<br> {{tab}}Nie pilnował jej nawet i jakby całkiem nie stał o nią. Jakoś w parę dni po zgodzie pojechał do miasta i aż drugiego dnia powrócił; powiadali sobie we wsi na ucho, że u rejenta jakieś zapisy robił, a jensi jeszcze przebąkiwali zcicha, że pewnie zapis Jagusi odebrał. Juści, że nikto prawdy nie wiedział kromie Hanki, która w takich łaskach u ojca teraz była, że ze wszystkiem się przed nią zwierzał i radził, ale ona i tej pary z gemby nie puściła przed nikim, co dnia zaglądała do starego, a dzieci to już prawie nie wychodziły z chałupy, że nieraz i sypiały razem z dziadkiem, tak je bowiem miłował.<br> {{tab}}Boryna zaś jakby pozdrowiał od tej pory, chodził <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_320" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/320"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/320|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/320{{!}}{{#if:320|320|Ξ}}]]|320}}'''<nowiki>]</nowiki></span>po dawnemu prosto i hardo na świat spoglądał, jeno się tak ozeźlił w sobie, że o byle co gniewem buchał i ciężki był la wszystkich, prosto nie do wytrzymania, bo na czem swoją rękę położył, to juści, że do ziemi przygiąć się musiało i tak być, jako chciał, a nie, to fora ze dwora.<br> {{tab}}Juści, krzywdy nie czynił nikomu, ale też i dobrości społecznie nie posiewał, nie, dobrze to czuły sąsiady. Rządy wziął w swoje ręce i nie popuszczał ni na pacierz, komory pilnie strzegł a kieszeni jeszcze barzej, sam ano wszystko wydawał i srogo stróżował, by dobra nie marnowali, la wszystkich w domu był twardy, ale już szczególniej dla Jagusi, boć nigdy tego użyczliwego słowa jej nie dał a tak napędzał do roboty, kiej tego zwałkonionego konia, i w niczem nie folgował, że i nie było dnia bez swarów, a często i gęsto rzemień bywał w robocie, albo i co twardziejsze, bo i w Jagnę wlazł jakiś zły duch i ciskał ją naprzeciw.<br> {{tab}}Ulegać bowiem ulegała, niewolił ją, to i cóż było począć, mężowy chleb, mężowa wola, ale na słowo przykre miała swoich dziesięć, na krzyk zaś każden podnosiła taki wrzask, takie piekło wyprawiała, że na całą wieś się roznosiło. Piekło też wrzało w chałupie cięgiem, jakby sobie oboje w niem upodobali, zmagając się we złości całą mocą dotela, kto kogo przeprze, a żadne ustąpić pierwsze nie chciało.<br> {{tab}}Próżno Dominikowa chciała łagodzić i zgodę sprząc między nimi, nie poredziła przemóc zawziętości, ni żalów, ni krzywd, jakie im w sercach narastały.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_321" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/321"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/321|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/321{{!}}{{#if:321|321|Ξ}}]]|321}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Borynowe miłowanie przeszło jako ta łońska zwiesna, o której nikto nie pamięta, a ostała się jeno żywa pamięć przeniewierstwa jej i krwawiący wstyd i luta, nieprzebłagana złość — w Jagnie się też dusza znacznie przemieniła, źle jej było, ciężko i tak przykro, że i nie wypowiedzieć: win swoich jeszcze nie miarkowała a kary czuła boleśniej, niźli drugie kobiety, że to i serce miała barzej czujące i chowana była pieściwiej i już w sobie była zgoła delikatniejsza od inszych.<br> {{tab}}Męczyła się też, mój Jezus, męczyła!<br> {{tab}}Juści, że robiła staremu wszystko na złość, nie ustępowała bez musu, broniła się, jak mogła, ale to jarzmo i tak coraz ciężej i boleśniej przyginało jej kark, a poratunku nie było znikąd. Ileż to razy chciała wrócić do matki — stara się nie godziła, pograżając jeszcze, że przez moc odeśle ją mężowi, na postronku...<br> {{tab}}To i cóż miała począć ze sobą? co? Kiej nie poredziła żyć jak drugie kobiety, co to i parobków se nie żałują i uciechy żadnej i rade znoszą domowe piekło, co dnia się bijają z chłopami i co dnia razem spać chodzą pogodzeni.<br> {{tab}}Nie, nie poredziła tego, mierziło się jej życie coraz barzej i jakaś nieopowiedziana tęskność rozrastała się w duszy, wiedziała to za czem?<br> {{tab}}Za zło płaciła złem, prawda, ale w sobie była zestrachana cięgiem, pokrzywdzona wielce i tak rozżalona, że nieraz przepłakała całe długie noce, aż poduszka była mokra, a nieraz te dnie swarów, kłótni tak się jej przykrzyły, iż była gotowa uciekać choćby w cały świat.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_322" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/322"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/322|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/322{{!}}{{#if:322|322|Ξ}}]]|322}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Ale gdzie to pójdzie, dokąd?<br> {{tab}}Dookoła stał świat otwarty, ale tak straszny, tak nieprzenikniony, tak obcy i głuchy, że zamierała w bojaźni! jako ten ptaszek, kiej go chłopaki przychwycą i pod garnczek wsadzą.<br> {{tab}}To i nie dziwota, że z tego wszystkiego garnęła się do Antka, choć go miłowała jakby jeno ze strachu i rozpaczy: bo wtedy, po onej nocy strasznej, po ucieczce do matki cosik pękło w niej i pomarło, że się już nie wyrywała do niego całą duszą jak przódzi, nie biegła na każde zawołanie z bijącem sercem a radością, a jeno szła jakby z musu niewolenia, a i bez to, że w chałupie źle było i nudno, a i bez to, że na złość staremu, a i bez to, iż się jej widziało, że wróci to dawne, wielkie miłowanie — ale na dnie głębokiem serca krzewił się zjadliwy kiej trutka żal do niego, iż to wszystko, co ją spotyka, te smutki, zawody, to całe ciężkie życie, to przez niego; i ten jeszcze boleśniejszy, cichszy i nigdy niewypowiadany żal, że on nie jest tym, jakiego w sobie umiłowała — dziki, szarpiący żal zawodu i rozczarowania. Przecież się jej widział raniej jakimś inszym, takim, któren do nieba unosił umiłowaniem, zniewalał dobrością i był ponad wszystko na świecie najmilszy, a tak różny od drugich, że zgoła do nikogo niepodobien we wszystkiem — a teraz widział się jej takim samym jak i drugie chłopy, gorszym nawet, bo się go barzej bojała, niźli Boryny, bo ją straszył ponurością swoją i cierpieniem, a przerażał zawziętością. Bojała się go, wydawał się jej dzikim i strasznym, kiej ten zbój z lasów; jakże, sam ksiądz <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_323" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/323"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/323|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/323{{!}}{{#if:323|323|Ξ}}]]|323}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wypominał go w kościele, wieś cała odstąpiła, ludzie palcami wytykali, jako tego najgorszego; biła od niego jakaś zgroza śmiertelnego grzechu, że nieraz, słuchając jego głosu, zamierała z przerażenia, bo widziało się jej, że zły jest w nim i całe piekło dookoła; robiło się jej wtedy tak straszno w duszy, jak wtedy, gdy dobrodziej naród napomina i mękami straszy!<br> {{tab}}Ani jej nawet na myśl nie przyszło, że i ona winowata tych grzechów jego, gdzie zaś, jeśli czasem rozmyślała, to jeno o jego odmienności, nie poredziła tak jasno kalkulować, ale czuła ją tylko mocno, że traciła coraz barzej serce do niego, iż sztywniała mu nieraz w ramionach, jakby piorunem znagła rażona, pozwalała się brać, bo jakże opierać się takiemu smokowi... a przytem młoda przecież była, o krwie gorącej, mocna, a on dziw nie zduszał w uściskach, to mimo wszystko, co myślała, oddawała mu się również potężnie, tym rzutem ziemi spragnionej wiecznie ciepłych dżdżów i słońca, jeno że już ni razu dusza jej nie padała mu do nóg z onej uciechy niepowściągliwej, ni razu nie omraczało jej czucie takiego szczęścia, co to aż do progu śmierci z lubością wiedzie, ni razu nie zapamiętała się już docna, nie; myślała wtedy o domu, o robotach, i o tem, by staremu co nowego na złość zrobić, a czasem, aby jak najprędzej ją puścił i poszedł sobie.<br> {{tab}}Właśnie teraz snuło się jej to wszystko po głowie, spuszczała wody od kopców na podwórze, robiła odniechcenia, z przykazu jeno, spoglądając pilnie za głosem starego i doszukując się go w podwórzu; {{pp|Pie|trek}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_324" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/324"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/324|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/324{{!}}{{#if:324|324|Ξ}}]]|324}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|Pie|trek}} robił zawzięcie, że ino warczała gruda i błoto wyrzucane, a ona zaś chyba tyla, by jeno słychać było, że robi, a skoro stary poszedł do domu, naciągnęła zapaskę na głowę i ostrożnie przebrała się za przełaz, pod Płoszkową stodołę.<br> {{tab}}Już tam Antek był.<br> {{tab}}— Dyć czekam na cię z godzinę — szepnął z wymówką.<br> {{tab}}— Mogłeś nie czekać, kiej ci było gdzie indziej potrza — burknęła niechętnie, rozglądając się dokoła, noc bowiem była dość widna, deszcz ustał, ino zimny, suchy wiatr pociągał od lasów i szumem bił w sady.<br> {{tab}}Przygarnął ją do siebie mocno i zaczął całować po twarzy.<br> {{tab}}— Gorzałka jedzie od ciebie kiej z kufy! — szepnęła, odchylając się z obrzydzeniem.<br> {{tab}}— Bom pił, śmierdzi ci już moja gemba.<br> {{tab}}— Hale, o gorzałce myślałam jeno! — powiedziała miękciej i ciszej.<br> {{tab}}— Byłech i wczoraj, czemuś to nie wyszła?<br> {{tab}}— Ziąb był taki a i roboty przecie mam niemało.<br> {{tab}}— Prawda, a i starego też musisz pieścić i pierzyną przyokrywać — syknął.<br> {{tab}}— A przecie, bo to nie mój chłop! — rzuciła twardo i niecierpliwie.<br> {{tab}}— Jagna, nie drażnij!<br> {{tab}}— Kiej ci się nie podoba — nie przychódź, płakała po tobie nie będę.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_325" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/325"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/325|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/325{{!}}{{#if:325|325|Ξ}}]]|325}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Przykrzy ci się już wychodzić do mnie, przykrzy...<br> {{tab}}— Jakże, bo ino na mnie cięgiem huru-buru, kiej na tego łyska...<br> {{tab}}— Baczysz mi to, Jaguś, dyć mam swojego tylachna, że i nie dziwota, jak się człowiekowi wypśnie to jakie słowo twarde, nie przez złość przecie, nie — szeptał pokornie i, objąwszy ją, tulił do siebie serdecznie, ale sztywna była, zadąsana i jeśli oddała całunki, to jakby z musu, i jeśli odrzekła to jakie słowo, to ino tak, by coś mówić, a cięgiem się rozglądała, chcąc już wracać.<br> {{tab}}Czuł ci to dobrze, czuł, to jakby mu pokrzyw nakładli za pazuchę, tak to zapiekło, aż szepnął z wyrzutem bojaźliwym:<br> {{tab}}— Przódzi nie bywało ci tak pilno...<br> {{tab}}— Bojam się, wszyscy w chałupie, mogą mnie szukać...<br> {{tab}}— Juści, przódy to choćby na całą noc się nie bojałaś, przemieniłaś się docna...<br> {{tab}}— Nie pleć, co się ta miałam przemienić...<br> {{tab}}Przymilkli, obejmując się mocno, czasem cisnęli się do się goręcej, sprzągani nagłem pożądaniem, szukając ust swoich chciwie, porwani wspólną falą przypominków, poczuciem win czynionych względem siebie, żalem nad sobą, litością, głębokiem pragnieniem utopienia się w sobie — ale nie poredzili, bo dusze odbiegały od siebie daleko, nie znajdowali słów pieszczonych i kojących, bo w sercach wrzały gorzkie urazy, tak żywe, iż bezwolnie rozplątały się im {{pp|ra|miona}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_326" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/326"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/326|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/326{{!}}{{#if:326|326|Ξ}}]]|326}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|ra|miona}}, chłodli do siebie i stali kiej te zimne słupy, że jeno serca biły im kołatliwie a na wargach plątały się słowa czułości i pocieszenia, jakie chcieli sobie powiedzieć i nie poredzili.<br> {{tab}}— Miłujesz to mnie, Jaguś? — szepnął cicho.<br> {{tab}}— A bo raz ci to powiadałam, abo nie wychodzę do cię, kiej jeno chcesz... — odparła unikliwie, przysuwając się doń biedrem, bo żal jakiś ściskał jej duszę i napełnił oczy łzami, że zachciało się jej płakać przed nim a przepraszać, że go już miłować nie poradzi, ale on to wnet pomiarkował, bo ten głos padł mu lodem na serce, aż się zatrząsł cały z bólu i złość pełna wyrzutów i żalów niewstrzymanych zalała mu serce.<br> {{tab}}— Cyganisz jak ten pies; wszyscy mnie odstąpili, to i tobie pilno za drugimi. Miłujesz mnie, juści, jak tego psa złego, któren ugryźć może i przed którym ognać się trudno! juści! Przejrzałem cię nawylot, znam ja cię dobrze i wiem, by mnie powiesić chcieli, pierwszabyś troków nie żałowała, by ubić kamieniami, pierwszabyś rzuciła za mną — gadał prędko.<br> {{tab}}— Jantoś — jęknęła przerażona.<br> {{tab}}— Cicho, póki swoje powiedam — krzyknął groźnie, podnosząc pięście. — Prawdę powiadam. A kiej do tego przyszło, to mi już wszystko zarówno, wszystko!<br> {{tab}}— Trza mi lecieć, wołają mnie ano! — jąkała, chcąc uciekać zestraszona wielce, ale ją pochwycił za rękę, że ni drgnąć nie mogła, i chrypliwym, złym, pełnym nienawiści głosem gadał:<br> {{tab}}— A to ci jeszcze powiem, bo swoją głupią głową nie miarkujesz, że jeślim na takie psy zeszedł, to i bez <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_327" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/327"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/327|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/327{{!}}{{#if:327|327|Ξ}}]]|327}}'''<nowiki>]</nowiki></span>ciebie, bez to, żem cię miłował, rozumiesz, bez to! Za cóż to mnie ksiądz wypomniał i wygnał z kościoła kiej zbója, za ciebie! Za cóż to wieś cała mnie odstąpiła, kiej parszywego, za ciebie! Wycierzpiałem wszyćko, przeniosłem, nawet i na to nie pomstowałem, że ci stary mojego rodzonego grontu zapisał tylachna... A tobie się już mierzi ze mną, wywijasz się kiej ten piskorz, cyganisz, uciekasz, bojasz się mnie i patrzysz na mnie jak wszystkie, kiej na tego mordownika i najgorszego!<br> {{tab}}Innego ci już potrza, innego, radabyś, by parobki za tobą ganiały kiej te psy na zwiesnę, ty!.. — krzyczał zapamiętale i te wszystkie krzywdy, złoście, jakiemi się karmił oddawna, jakiemi jeno żył, zwalał na jej głowę, ją winił o wszystko, ją przeklinał zato, co przecierpiał, aż wkońcu brakło mu już głosu i taka go złość porwała, że rzucił się do niej z pięściami, ale opamiętał się w ostatniej chwili, pchnął ją tylko na ścianę i śpiesznie poszedł.<br> {{tab}}— Jezus mój, Jantoś! — krzyknęła z mocą, zrozumiawszy znagła, co się stało, ale nie nawrócił, rzuciła się za nim z rozpaczą, zabiegła drogę i czepiła mu się szyi, to ją oderwał od siebie kiej pijawkę, rzucił na ziemię i bez jednego słowa poleciał, a ona padła z płaczem okropnym, jakby się świat cały nad nią zawalał.<br> {{tab}}Dopiero w dobre parę pacierzy przyszła niecoś do siebie, nie mogąc jeszcze wyrozumieć wszystkiego, to jeno czuła okropnie, że stała się jej krzywda, stała się jej straszna niesprawiedliwość, iż serce rozpękało z bólu, dusiła się w sobie i chciało się jej krzyczeć ze <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_328" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/328"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/328|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/328{{!}}{{#if:328|328|Ξ}}]]|328}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wszystkich sił, na cały ten świat — jako niewinowata, niewinowata!<br> {{tab}}Wołała za nim, choć już i kroki jego ucichły, wołała w całą tę noc — napróżno.<br> {{tab}}Głęboka, ciężka skrucha i ten żal serdeczny i ten strach głuchy, gnębiący, okropny, że może on już nie powróci, i to miłowanie dawne, znagła zmartwychwstałe, zwaliły się na nią ciężkiem, twardem brzemieniem nieutulonych smutków, że, już i na nic nie bacząc, ryczała na głos, idąc do chałupy...<br> {{tab}}Na ganku zetknęła się z Kłębiakiem, któren jeno wsadził głowę do izby i krzyknął:<br> {{tab}}— Chłopski las rąbią! — i dalej poleciał.<br> {{tab}}Migiem ta wieść rozlała się po wsi, buchnęła kiej pożar, ogarniając wszystkie serca strapieniem a gniewem srogim, że już drzwi się nie zamykały, tak biegali po chałupach z nowiną.<br> {{tab}}Juści, rzecz była wielka la wszystkich i tak groźna, że cała wieś przycichła znagła, jak kieby piorun uderzył; chodzili lękliwie, na palcach, gadali szeptem, ważąc każde słowo, rozglądając się trwożnie i nasłuchując czająco, nikto nie krzyczał, nikto nie lamentował i nikto pomstą nie trząchał, bo każden czuł w tej minucie, że to nie przelewki a sprawa taka, na którą babie piski nie poredzą, a ino mądre pomyślenia i to społeczne postanowienie.<br> {{tab}}Wieczór już był późny, ale śpik wszystkich odleciał, niejedni kolacji odbieżeli, zapominali o obrządkach wieczornych, zapominali zgoła o sobie, a jeno się snuli po drogach, wystawali w opłotkach, to nad <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_329" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/329"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/329|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/329{{!}}{{#if:329|329|Ξ}}]]|329}}'''<nowiki>]</nowiki></span>stawem, i szepty ciche, trwożne, przytajone drgały w mroku, kiej ten brzęk pszczelny.<br> {{tab}}Czas też był cichszy, deszcz przestał, pojaśniało nawet ździebko, po niebie leciały chmurzyska stadami, a dołem, nisko przeciągał mroźny wiater, że ziemia jęła się ścinać w grudę i obmoknięte, czarne drzewa przybladły szroniejące, głosy zaś, choć przyduszone, szły wyraźniej.<br> {{tab}}Naraz się rozniesło, że poniektórzy gospodarze się zebrali i walą do wójta.<br> {{tab}}Jakoż przeszedł Winciorek z kulawym Grzelą; przeszedł Caban Michał z Frankiem Bylicą, stryjecznym Hanczynego ojca; przeszedł Socha; przeszedł Walek z krzywą gembą, Wachnik Józef, Sikora Kazimierz, a nawet stary Płoszka — jeno Boryny nikto nie dojrzał, ale mówili, że i on poszedł...<br> {{tab}}Wójta doma nie było, bo zaraz po południu pojechał do kancelarji, to już wszystkie razem, całą kupą poszli do Kłęba, cisnęło się za nimi sporo ludzi, to bab, to dzieci, ale przywarli drzwi, nikogo już nie puszczając do środka, Kłębiak zaś, Wojtek, miał przykazane naglądanie po drogach i przy karczmie, czy się gdzie strażnik nie pokaże...<br> {{tab}}Przed domem zaś, w opłotkach, a nawet na drodze zbierało się coraz więcej narodu, każdy był ciekaw, co tam starszyzna uradzi, a radzili długo, jeno że nikto nie wiedział co i jak? bo ino przez okna widać było ich siwe głowy w półkolu pochylone do komina, na którym się palił ogień, a zboku stojał <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_330" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/330"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/330|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/330{{!}}{{#if:330|330|Ξ}}]]|330}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Kłąb, cosik im prawił, pochylał się nisko i raz wraz bił pięścią w stół.<br> {{tab}}Niecierpliwość zaś rosła w czekających z minuty na minutę, aż wkońcu Kobus, to Kozłowa, to i parobki niektóre zaczęli szemrać i głośno powstawać na radzących, że nic nie uradzą dobrego la narodu, bo im jeno o samych siebie chodzi, jako gotowi się jeszcze z dworem pogodzić a resztę na zgubę podać...<br> {{tab}}Kobus się już był tak rozsierdził wraz z komornikami i drugą biedotą, że już otwarcie namawiał, by, nie zważając na radzących, o sobie pomyśleć, swoje uradzić, cosik postanowić a rychło, póki czas, póki tamte ich nie sprzedadzą...<br> {{tab}}Jawił się na to Mateusz i zaczął nawoływać do karczmy, by tam swobodnie poradzić, a nie jak te pieski pod cudzym płotem naszczekiwać...<br> {{tab}}Trafiło to do serca narodowi, bo całą hurmą ruszyli do karczmy.<br> {{tab}}Żyd już światła gasił, ale musiał otworzyć i z trwogą patrzył na walącą się ciżbę; wchodzili w milczeniu, spokojnie zajmując wszystkie ławy, stoły i kąty, nikto bowiem nie pił a jeno kupili się gęsto, poredzając zcicha i wyczekując, kto z czem pierwszy wystąpi...<br> {{tab}}Nie brakowało skorych do pierwszeństwa, jeno że się jeszcze każden wagował wystąpić i na drugich oglądał, aż dopiero Antek się wyrwał, na środek skoczył i ostro, z miejsca zaczął pomstować na dwór... Ale choć wszystkim trafił prosto do serca, mało kto przytwierdzał, boczono się nań, patrzono zyzem, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_331" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/331"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/331|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/331{{!}}{{#if:331|331|Ξ}}]]|331}}'''<nowiki>]</nowiki></span>niechętnie, odwracano się nawet plecami, że to jeszcze zbyt żywo pamiętano księże wypominki a i te jego grzeszne sprawki. Nie zważał na to, a że go wnet poniesła zapamiętałość i jakby dziki, bitkowy szał ogarniał, to z całej mocy krzyczał na końcu:<br> {{tab}}— Nie dajta się chłopi, nie ustępujta, nie darujta krzywdy! Dzisiaj wama wzięli las, a jak się bronić nie będziecie, to jutro gotowi są wyciągnąć pazury po ziemię waszą, po chałupy, po dobytek! Któż im wzbroni! kto się im sprzeciwi!..<br> {{tab}}Poruszył się nagle naród, pomruk głuchy poszedł po izbie, tłum się zakołysał gwałtownie, rozbłysły dziko oczy, sto pięści naraz wyrwało się nad głowy i sto piersi ryknęło wraz, kieby piorunami...<br> {{tab}}— Nie damy! Nie damy! — huczeli, aż się karczma zatrzęsła od mocy.<br> {{tab}}Na to i czekali przodownicy, bo wnet Mateusz, Kobus, to Kozłowa, to potem i drugie, rzucili się we środek i nuż krzyczeć, nuż pomstować a judzić... że wnet karczmę zalał wrzask, groźby, przekleństwa, tupania, bicie pięściami w stoły i hukliwa, sroga wrzawa zagniewanego narodu.<br> {{tab}}Każdy wołał swoje, każdy się srożył, każden co innego radził, że ciskali się zapamiętale, kiej te pieski w sieniach przywarte, których nie ma kto na świat wypuścić i puszczać na nieprzyjacioły... To się i tumult srogi uczynił, krzyki i sprzeciwy, bo się naród ozeźlił i krzywdą swoją ostargał na wnątrzu, a na jedno zgodzić się nie mógł, bo nie było takiego, którenby swoją mocą wszystkich przeparł i do pomsty powiódł...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_332" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/332"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/332|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/332{{!}}{{#if:332|332|Ξ}}]]|332}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Kupami się zwierali a w każdej był jakowyś pyskacz, któren wrzeszczał najgłośniej i pomstował, zaś wskroś gąszczu uwijali się przodownicy, rzucając gdzie trzeba było to słowo ostre, że już wkońcu jeden drugiego nie słyszał, bo wszyscy ano wraz krzyczeli.<br> {{tab}}— Pół lasu położyli, a takie dęby, że w pięciu chłopa nie obejmie.<br> {{tab}}— Kłębiak widział, Kłębiak!<br> {{tab}}— Wytną i resztę, wytną, nie będą waju prosili o przyzwoleństwo! — skrzeczała Kozłowa, przeciskając się ku szynkwasowi.<br> {{tab}}— Zawdy naród krzywdzili, jak ino mogli.<br> {{tab}}— Kiej takie głupie barany jezdeśta, to niech waju zapędzają, kaj chcą...<br> {{tab}}— Nie dać się, nie dać! Gromadą iść, rozgonić, las odebrać!<br> {{tab}}— Zakatrupić krzywdzicieli!<br> {{tab}}— Zakatrupić! — wrzasnęli wraz i znowuj pięście się podniosły groźnie, krzyk buchnął ogromny i tłum cały zawrzał nienawiścią a pomstą, a gdy przycichło, Mateusz krzyczał przy szynkwasie do swoich:<br> {{tab}}— Ciasno jest wszystkim kiej w tej sieci, bo dwory wszędzie, ze wszystkich stron kiej te ściany ściskają wieś i duszą, chcesz krowę popaść za wsią — w dworskie wnet utkniesz; konia wypuścisz — dworskie za miedzą; kamieniem ciepnąć nie można, bo w dworskie padnie... a zaraz zajmą, zaraz sądy, zaraz sztrafy!<br> {{tab}}— Prawda! Prawda! Łąka dobra, dwa pokosy daje — dworska juści, najlepsze pole — dworskie, las — dworskie wszystko — przytakiwali.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_333" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/333"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/333|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/333{{!}}{{#if:333|333|Ξ}}]]|333}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A ty narodzie na piaskach siedź, łajnem się ogrzewaj i zmiłowania pańskiego czekaj!<br> {{tab}}— Odebrać lasy, odebrać ziemię! Nie dać swojego!<br> {{tab}}Długo tak krzyczeli, ciepiąc się w różne strony, pomstując i pograżając srogo, a że radzili głośno i z gorącością niemałą, to niejednemu trza się było napić gorzałki dla pokrzepienia, drugie zaś piwo la ochłody pili, a trzecim się przypominały niedojedzone kolacje, że krzykali na Żyda o chleb i śledzie...<br> {{tab}}A gdy sobie podjedli, a podpili, przystygli mocno z zawziętości i zaczęli się zwolna rozchodzić, nic nie postanowiwszy.<br> {{tab}}Mateusz zaś wraz z Kobusem i Antkiem, któren już cały czas na boku się trzymał i cosik swojego kalkulował, poszli do Kłęba i, zastawszy jeszcze gospodarzy, wspólnie z nimi uradzili coś na jutro i cicho rozeszli się po chałupach.<br> {{tab}}Noc też już była późna, światła pogasły w izbach, cichość padła na wieś, że jeno kiejś niekiej pies zaszczekał, albo wiatr zaszumiał, że przemarzłe drzewiny tłukły się w zmrokach o siebie kiej nieprzyjacioły, a potem długo i trwożnie szemrały. Przymrozek wziął galanty, płoty pobielały od szronu, ale jakoś zaraz z północka, gwiazdy się skryły, pociemniało i zrobiło się na świecie posępnie, straszno jakoś... Cały naród leżał we śpiku, ale sen był ciężki i gorączkowy, bo raz wraz zrywał się cichy płacz dzieciątek, to ktosik budził się cały w potach i takim strachu dziwnym, że pacierzem duszę krzepić musiał; gdzie znowu huki jakieś <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_334" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/334"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/334|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/334{{!}}{{#if:334|334|Ξ}}]]|334}}'''<nowiki>]</nowiki></span>spać nie dawały, że zrywali się wyglądać, czy nie złodzieje; niejeden zaś krzyczał przez sen, powiedając potem, że zmora go dusiła; to gdziesik psy zawyły tak żałośnie, aż serca truchlały z trwogi, przerażających przeczuć i obaw...<br> {{tab}}Noc się wlekła długo i ciężko, oprzędzając duszę trwogą, niepokojem i strasznemi snami, pełnemi mar i widzeń gorączkowych.<br> {{tab}}A skoro się jeno uczynił świt, że chyla tyla rozedniało i jaki taki oczy ozwarł i ciężką senną jeszcze głowę podnosił, Antek pobiegł na dzwonnicę i zaczął bić w dzwon, kieby na pożar...<br> {{tab}}Próżno mu bronił Jambroży wespół z organistą, klął ich, chciał nawet bić i swoje robił z całej {{Korekta|mocy|mocy.}}<br> {{tab}}Dzwon zaś bił wolno, bezustannie a tak ponuro, aż strach padł na serca, że ludzie strwożeni, wylękli wybiegali napół ubrani, pytać, co się stało, i ostawali już przed chałupami jakby w skamienieniu tak zasłuchani, bo dzwon wciąż bił i huczał ponurym, wielkim głosem w świtowych brzaskach, aż ziemia dygotała, aż wystraszone ptactwo uciekało ku borom, a naród przetrwożony żegnał się i skrzepiał w sobie, boć już i Mateusz, Kobus a drugie biegali po wsi, łomocząc kijami w płoty i krzycząc.<br> {{tab}}— Na las! Na las! Wychodź, kto żyw! Pod karczmę! Na las!<br> {{tab}}To i na łeb i szyję przyodziewali się, że niejeden jeszcze w drodze się dopinał a pacierz kończył i w dyrdy bieżał pod karczmę, gdzie już stojał Kłąb z niektórymi gospodarzami...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_335" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/335"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/335|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/335{{!}}{{#if:335|335|Ξ}}]]|335}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zaroiły się wnet drogi, opłotki, obejścia, zawrzały naraz wszystkie chałupy, dzieci podniesły niemały wrzask, kobiety krzykały przez sady, rwetes powstał taki, bieganina, jakgdyby pożar wybuchnął we wsi...<br> {{tab}}— Na las! Kto ino ma z czem, kosę, to z kosą, cepy, kłonice, siekiery a brać!<br> {{tab}}— Na las! — krzykiem tym trzęsło się powietrze i huczała wieś cała.<br> {{tab}}Dzień się już robił duży, a cichy był, jasny, omglony jeszcze i mroźny, drzewa stojały w osędzieliznie kiej w pajęczynach, drogi chrupały pod nogami słabą grudzią, wody się ścięły, że pełno było zamarzłych kałuż, kiej tego szkła potrzaskanego, w nozdrzach wierciło ostre, rzeźwe powietrze a tak słuchliwe, że całym światem szły te krzyki a wrzawa.<br> {{tab}}Ale przycichało zwolna, bo zawziętość przejmowała serca i jakaś sroga, pewna siebie, nieustępliwa moc zakamieniła dusze i oblekała je w taką surową powagę, iż milkli bezwiednie, zatapiając się w sobie.<br> {{tab}}Tłum wciąż się zwiększał, zajęli już cały plac przed karczmą aż do drogi, stojąc gęsto, ramię przy ramieniu, a jeszcze przybywali spóźnieni.<br> {{tab}}Witano się w milczeniu, każden stawał, gdzie popadło, obzierał się naokół i czekał cierpliwie na starszyznę, która poszła po Borynę.<br> {{tab}}Pierwszy był ano we wsi, to jemu się należało naród poprowadzić, bez niego żaden gospodarzby się nie ruszył.<br> {{tab}}Stojali więc cierzpliwie a cicho, kiej ten bór zbity w gęstwę i zasłuchany w głosy, jakie z niego idą, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_336" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/336"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/336|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/336{{!}}{{#if:336|336|Ξ}}]]|336}}'''<nowiki>]</nowiki></span>i w te bełkoty strug, co gdziesik między korzeniami płyną... czasem jeno to jakie słowo przeleciało, czasem czyjaś pięść wybuchnęła wgórę, to jakieś oczy rozgorzały bystrzej, to baranice zakolebały się mocniej, to czyjaś twarz poczerwieniała barzej i znowu nieruchomieli, że widzieli się kiej te snopy, ustawione wpodle siebie gęsto.<br> {{tab}}Kowal przyleciał, przeciskał wskroś gęstwy i zaczął naród odwodzić, straszyć, że zato, co zamyślają, cała wieś pójdzie w kajdany i zmarnieje, a za nim młynarz powtarzał to samo, ale nikto nie zważał na nich ni słuchał — wiedziano bowiem dobrze, że obaj dworowi się wysługują i swój mają interes w przeszkadzaniu.<br> {{tab}}I Rocho przyszedł i ze łzami przekładał podobnie — nie pomogło.<br> {{tab}}Aż wkońcu i ksiądz przyleciał i jął swoje prawić — nie usłuchali, stali nieporuszeni, nikt czapki nawet nie zdjął, nikto go w rękę nie pocałował a ktosik nawet głośno krzyknął:<br> {{tab}}— Płacą mu, to prawi!<br> {{tab}}— Kazaniem krzywdy nie zapłaci — ktosik dorzucił urągliwie.<br> {{tab}}A tak patrzyli ponuro i zawzięcie, że ksiądz się rozpłakał, nie przestając na wszystkie świętości zaklinać, by się opamiętali a do domów rozeszli, ale nie skończył, bo przyszedł Boryna i cały naród do niego się odwrócił.<br> {{tab}}Maciej blady był kiej ściana i surowy, że aż mróz szedł od niego, ale oczy jarzyły mu się kiej <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_337" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/337"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/337|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/337{{!}}{{#if:337|337|Ξ}}]]|337}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wilkowi: szedł wyprostowany, chmurny a pewny siebie, znajomków pozdrawiał skinieniem i oczami po ludziach wodził; rozstąpiali się przed nim, czyniąc wolne przejście, a on wstąpił na belki, leżące pod karczmą, lecz, nim przemówił, zaczęli tłumnie krzyczeć:<br> {{tab}}— Prowadźcie, Macieju! Prowadźcie!<br> {{tab}}— Na las! Na las! — darły się drugie. Dopiero kiej przycichło, pochylił się, wyciągnął ręce i jął wielkim głosem wołać:<br> {{tab}}— Narodzie chrześcijański, Polaki sprawiedliwe, gospodarze a komorniki! Krzywda się nam wszystkim stała, krzywda równa, jakiej ni ścierpieć, ni podarować! Dwór las nasz tnie, dwór nikomu z naszych roboty nie dawał, dwór cięgiem na nas nastaje i do zaguby wiedzie! Bo i nie spamięta ni tych krzywd, tych fantowań, tych szkód a utrapień, jakie cały naród ponosi! Podawalim do sądu — co mu kto zrobi! Jeździlim ze skargą — na darmo. Ale miarka się przebrała, tnie nasz bór! Pozwolim to na to, co?<br> {{tab}}— Nie, nie! nie dać! Rozpędzić, zakatrupić, nie dać — krzyczeli, a twarze szare, chmurne, zasępione rozbłysły wnet kiejby piorunami, sto pięści zamigotało w powietrzu i sto gardzieli zaryczało, a gniew zatrząsł sercami.<br> {{tab}}— Nasze prawo, a nikto go nam nie przyznaje; nasz bór, a tnie go! To i cóż my sieroty poczniemy, kiej nikt na świecie o nas nie stoi a wszystkie ukrzywdzają, cóż?.. Narodzie kochany, ludzie chrześcijańskie, Polaki, to mówię wama, że rady już inszej niema, jeno sami musimy swojego dobra bronić, gromadą całą <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_338" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/338"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/338|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/338{{!}}{{#if:338|338|Ξ}}]]|338}}'''<nowiki>]</nowiki></span>iść i boru rąbać nie pozwolić! Wszystkie chodźmy, kto jeno żyw, kto jeno kulasami rucha, całą wsią, wszystkie jak jeden. Nie bójta się niczego ludzie, nie bójta, nasze prawo, to i nasza wola i sprawiedliwość nasza, a całej wsi karać nie ukarzą... Za mną ludzie, zbierać się duchem, za mną. Na las! — ryknął mocno.<br> {{tab}}— Na las! — odwrzasnęli wraz wszyscy, rum się uczynił, tłum się zakołysał, rozpękł i z krzykiem każden w dyrdy leciał do domu, sposobić się, że powstała gorączkowa śpieszna krzątanina, przybierania się, zaprzęgi, wyciągania sań, rżenie koni, wrzaski dzieci, klątwy, to kobiece lamenty, że ino się wieś trzęsła od przygotowań, a może w jakie dwa pacierze już narychtowani ciągnęli na topolową, gdzie czekał Boryna w saniach wraz z Płoszką, Kłębem i co pierwszymi.<br> {{tab}}Ustawili się w rzędy, jak komu popadło, chłopy, parobki, kobiety, dzieci nawet co starsze ruszyły; kto był saniami, kto konno, kto wozem, a reszta, wieś prawie cała na piechty się wybrała i zwarła się w gęstwę kieby w ten zagon długi, szumiący zbożem, przerośnięty czerwienią kobiecych przyodziewków, nad którym ino się trzęsły koły niezgorsze, to widły zardzewiałe, to cepy, a tu i owdzie, kiej błyskawica, zamigotała kosa, że jakby na rolę ciągnął naród, jeno, że nie było śmiechów, żartów i wesela. Stali w cichości, omroczeni, surowi, gotowi na wszystko, a gdy już nastał czas, Boryna wstał w saniach, ogarnął naród oczami i krzyknął, żegnając się:<br> {{tab}}— W imię Ojca i Syna i Ducha świętego! Amen, w drogę!<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_339" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/339"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/339|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/339{{!}}{{#if:339|339|Ξ}}]]|339}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Amen! Amen! — przywtórzyli, a że zaświegotała właśnie sygnaturka, snadź ksiądz ze mszą wychodził, żegnano się, zdejmowano czapki, bito się w piersi, a jaki taki westchnął żałośnie, i ruszali sfornie, mocno i w milczeniu i całą prawie wsią, jeno kowal przywarł gdziesik w opłotkach, przebrał się do chałupy, skoczył na konia i popędził bocznemi drogami ku dworowi, Antek zaś, któren był od samego zjawienia się ojca skrył się w karczmie, skoro ruszyli, wziął od Żyda fuzję, schował ją pod kożuch, i pognał do borów naprzełaj przez pola... nie oglądając się nawet za gromadą...<br> {{tab}}A naród ruszył żwawo za Boryną, jadącym na przedzie.<br> {{tab}}Tuż za nim ciągnęły Płoszki, ilu ich było z trzech chałup, ze Stachem na przedzie, naród był nieurodny, ale pyskaty, szumny i wielce w siebie dufający.<br> {{tab}}A za nimi Sochy, których wiódł sołtys.<br> {{tab}}A trzecie były Wachniki, chłopy drobne, suche, ale zajadłe kiej osy.<br> {{tab}}A czwarte szły Gołębie, Mateusz im przewodził, niewiela ich było, jeno że starczyli za pół wsi, bo same zabijaki nieustępliwe i rozrosłe kiej dęby.<br> {{tab}}A piąte Sikory, krępe niby pnie, żylaste i mrukliwe.<br> {{tab}}A potem Kłębiaki i młódź druga, wyrosła, bujna, swarliwa i na bitki wszelkie łakoma, którą prowadził Grzela, wójtów brat.<br> {{tab}}A wkońcu Bylice szły, Kobusy, Pryczki, Gulbasy, Paczesie, Balcerki i ktoby je tam wszystkie spamiętał.<br> {{tab}}Szli mocno, aż się ziemia trzęsła, posępni, kwardzi a groźni, kiej ta chmura gradowa, co to jeno {{pp|po|łyskuje}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_340" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/340"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/340|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/340{{!}}{{#if:340|340|Ξ}}]]|340}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|po|łyskuje}}, nabrzmiewa piorunami, głuchnie a leda chwila spadnie i świat cały roztratuje.<br> {{tab}}A za nimi niesły się płacze, wrzaski i lamenty pozostałych.<br> {{kropki-hr}} {{tab}}Świat był jeszcze zmartwiały od nocnego chłodu, pełen sennej głuszy i spowity w lute i szkliste mgły.<br> {{tab}}Cichość zalegała bory, ziąb przeciągał ostry i słaby brzask zórz oczerwieniał czuby i sypał się gdzie niegdzie na śniegi blade.<br> {{tab}}Jeno na Wilczych dołach grzmiały huki walących się raz po raz drzew, bicie siekier i przeszywający, zgrzytliwy pisk pił.<br> {{tab}}Walili bór!<br> {{tab}}Więcej niźli czterdzieści chłopa pracowało od samego świtania, kieby to stado dzięciołów spadło na bór, przypięło się do drzew i kuło tak zawzięcie i zajadle, że drzewa padały jedne po drugich, poręba rosła, pocięte olbrzymy leżały pokotem niby łan stratowany, a jeno kajś niekaj, niby te osty kwarde, sterczały smukłe nasienniki, pochylając się ciężko, jako matki żałośnie płaczące nad pobitemi, kajś niekaj szeleściły smutno krze niedocięte, to jakaś drzewina — mizerota, której topór nie chycił, dygotała trwożnie — a wszędy, na płachtach śniegów podeptanych, niby na tych całunach ostatnich, leżały pobite drzewa, kupy gałęzi, wierzchoły martwe i kloce potężne, obdartym i poćwiertowanym trupom podobne, zaś strugi żółtych trocin rozsączały się w śniegach, kieby ta żałosna krew lasu.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_341" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/341"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/341|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/341{{!}}{{#if:341|341|Ξ}}]]|341}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A wokół nad porębą, niby nad grobem otwartym, stał las zbitą, wyniosłą i nieprzeniknioną ciżbą, jako te przyjacioły, krewniaki a znajomkowie, co gęstwą stanęli pochyloną i w trwożnem milczeniu, z tłumionym krzykiem rozpaczy nasłuchują padających w śmierć i patrzą zdrętwiali na nieubłaganą kośbę.<br> {{tab}}Bo rębacze szli naprzód nieustannie, rozwiedli się w szeroką ławę i zwolna, w milczeniu wpierali się w bór, zda się niezmożony, któren posępną, wyniosłą ścianą pni zwartych zastępował im drogę, a tak przysłaniał ogromem, że ginęli zgoła w cieniu konarów, jeno topory błyskały w mrokach i biły niestrudzenie, jeno świst pił nie ustawał ani na chwilę, a co trochę drzewo się jakieś chwiało i znagła kiej ten ptak, zdradnie pochwycony we wnyki, odrywało się od swoich, biło gałęziami i z jękiem śmiertelnym padało na ziemię — a za niem drugie, trzecie, dziesiąte...<br> {{tab}}Padały sosny ogromne, już od starości ozieleniałe, padały jedle, kieby w zgrzebne kapoty przyodziane; padały świerki rozłożyste, padały i dęby bure, brodami siwych mchów obrosłe — kiej te starce, których pioruny nie zmogły i setki lat nie skruszyły, a topory na śmierć powiędły, a inszych zasie tyle, podlejszych drzew, któż to wypowie ile, a jakich padało!<br> {{tab}}Las marł z jękiem, drzewa padały ciężko jako te chłopy w boju ściśnięte a parte jedne przez drugie, nieustępliwe, krzepkie, jeno że bite mocą niezmożoną, iż ni Jezus krzyknąć nie krzykną i wraz całą ławą się chylą i w lutą śmierć padają.<br> {{tab}}Jęk jeno rozbrzmiewał po lesie, ziemia drgała <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_342" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/342"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/342|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/342{{!}}{{#if:342|342|Ξ}}]]|342}}'''<nowiki>]</nowiki></span>cięgiem od zwalonych drzew, siekiery waliły bez przestanku, zgrzyt pił nie ustawał, a świst gałęzi, niby ten wzdych ostatni, przedzierał powietrze.<br> {{tab}}I tak szły godziny za godzinami, a coraz nowe pokosy drzew zalegały porębę, i robota nie ustawała.<br> {{tab}}Sroki krzyczały, wieszając się po nasiennikach, to czasem stado wron przeciągnęło z krakaniem nad tem polem śmierci, to zwierz jaki wysuwał się z gęstwiny, stawał na skraju i długo wodził szklistemi oczami po skołtunionych dymach ognisk, po drzewach padających, a dojrzawszy ludzi, z bekiem uciekał.<br> {{tab}}A chłopi rąbali zawzięcie, wżerając się w bór kiej te wilki, gdy stada dopadną, a ono się zbije w kupę i zdrętwiałe śmiertelnie, pobekujące, czeka, póki ostatnia owieczka nie padnie pod kłami.<br> {{tab}}Dopiero po śniadaniu, gdy słońce podniosło się dotela, że osędzielina jęła skapywać, a złote pająki światła pełzały wskroś boru, dosłyszał ktosik daleką wrzawę.<br> {{tab}}— Ludzie jakieś idą całą gromadą — rzekł któryś, przyłożywszy ucho do drzewa.<br> {{tab}}Jakoż i gwar był coraz bliższy i wyraźniejszy, że wnet rozległy się pojedyńcze okrzyki i głuchy łopot wielu nóg, a nie wyszło i Zdrowaś, kiedy na dróżce, biegnącej od wsi, zamajaczyły sanie, które wnet wypadły na porębę, stojał w nich Boryna, a za nimi konno, wozami i piechty wysypywał się gęsty tłum kobiet, chłopów i wyrostków, a wszystko to, podniesłszy srogi krzyk, jęło gnać ku rębaczom.<br> {{tab}}Boryna zeskoczył ze sani i pognał przodem; za nim zaś, gdzie kto ino wziął miejsce, lecieli drudzy; <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_343" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/343"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/343|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/343{{!}}{{#if:343|343|Ξ}}]]|343}}'''<nowiki>]</nowiki></span>kto był z kijem, kto znów groźnie potrząchał widłami, któren cepy dzierżył mocno w garści, inszy kosą migotał, a inszy jeszcze z prostą gałęzią, a jak kobiety, to prosto z pazurami i wrzaskiem, a wszystkie runęli na przerażonych rębaczów.<br> {{tab}}— Nie rąbać! Wara od boru! Nasz las, nie pozwalamy! — wrzeszczeli razem, że i nikto nie wyrozumiał, czego chcieli, dopiero Boryna przystanął przy struchlałych i ryknął, że na cały las się rozległo:<br> {{tab}}— Ludzie z Modlicy! ludzie z Rzepek i skąd ta jeszcze jesteśta, słuchajta!<br> {{tab}}Przycichło ździebko, a on znowu wołał:<br /> {{tab}}— Zabierzta co wasze i idźta z Bogiem, rąbać wzbraniamy, a którenby nie usłuchał, z całym narodem miał będzie sprawę...<br> {{tab}}Nie opierali się, boć srogie twarze, kije, widły, cepy i tyla narodu rozgniewanego, gotowego do bitki, strachem przejmowało, to zaczęli się zmawiać, skrzykiwać, topory za pas zakładać, piły zbierać i kupić do się z pomrukiem gniewnym, a zwłaszcza Rzepczaki, że to szlachta była i od wieków w kłótniach sąsiedzkich z Lipczakami, to wyklinali na głos, trzaskali toporami, odgrażali się, ale, chcąc nie chcąc, ustępowali przed siłą, a naród zaś krzykał groźnie, następował na nich i wypierał w bór.<br> {{tab}}Insi zaś rozbiegli się po porębie gasić ogniska i rozwalać poukładane sążnie, a baby, z Kozłową na przedzie, dojrzawszy budy, zbite z desek na kraju poręby, pognały tam, i nuż je rozdzierać a rozwłóczyć po lesie, by i śladu nie zostało.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_344" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/344"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/344|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/344{{!}}{{#if:344|344|Ξ}}]]|344}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Boryna zaś, skoro rębacze ustąpili tak łacno, skrzykiwał gospodarzy i namawiał, by całą gromadą do dworu teraz iść i zapowiedzieć dziedzicowi, aby się nie ważył lasu ruszyć, póki sądy nie oddadzą, co jest chłopskiego. Ale nim się zmówili, nim wymiarkowali, co zrobić, aby było jak najlepiej, baby podniesły krzyk i zaczęły bezładnie uciekać od bud, bo kilkanaście koni wypadłych z lasu jechało im na karkach...<br> {{tab}}Dwór uprzedzony przybywał rębaczom na pomoc.<br> {{tab}}Na czele parobków jechał rządca, wpadli na porębę ostro i zaraz z miejsca, dopadłszy kobiet, zaczęli je prać batami, a rządca, chłop kiej tur, bił pierwszy i krzyczał:<br> {{tab}}— Złodzieje, wszarze! Batami ich! W postronki, do kryminału!<br> {{tab}}— Kupą, kupą, do mnie, nie dawać się! — wrzeszczał Boryna, bo naród już się rozlatywał zestrachany, ale na ten głos powstrzymali się w miejscu, nie bacząc na baty, prażące niejednych już po łbach, w dyrdy, osłaniając rękami głowy, biegli do starego.<br> {{tab}}— Kijami psubratów! Cepami w konie! — krzyczał rozsrożony stary i, porwawszy jakiś kół, pierwszy rzucił się na dworskich; a prał, gdzie popadło, za nim zaś, kiej ten bór wichurą gniewu przejęty, zwarły się chłopy ramię w ramię, cepy przy cepach, widły przy widłach i z krzykiem ogromnym runęli na dworskich, prażąc, czem kto ino mógł dosięgnąć, aż zadudniało, jakby kto groch na podłodze kijem wyłuskiwał.<br> {{tab}}Podniesły się wrzaski nieludzkie, przekleństwa, kwiki przetrąconych koni, jęki rannych, głuche a gęste <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_345" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/345"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/345|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/345{{!}}{{#if:345|345|Ξ}}]]|345}}'''<nowiki>]</nowiki></span>razy kołów, szamotania chrapliwe i dzikie pokrzyki pobojowiska.<br> {{tab}}Dworscy bronili się tęgo, wymyślali i bili niezgorzej od chłopów, ale zaczęli się wkońcu mieszać i cofać, bo konie, smagane cepami, stawały dęba i z kwikiem nawracały, ponosząc, aż rządca, widząc, co się dzieje, spiął swojego bułanka i skoczył w całą kupę narodu, ku Borynie, ale ino tyla go było widać, bo naraz zawarczały cepy i kilkadziesiąt bijaków spadło na niego, a kilkadziesiąt rąk chwyciło go ze wszystkich stron i wyrwało z konia, że kiej ten kierz, ryjem podważony, wyleciał w powietrze i padł w śnieg, pod nogi, iż ledwie go Boryna ochronił i zawlókł nieprzytomnego w przezpieczne miejsce.<br> {{tab}}Skłębiło się wtedy wszystko znagła, jak kiedy wicher uderzy niespodzianie w kopy, zamąci, że jeno jeden kłęb nierozeznany się uczyni, tacza po polu i przewala po zagonach; krzyk się podniósł straszny i taki zamęt, taki wir, że już nic nie było widno, kromie splątanych kup, tarzających się po śniegach, kromie pięści walących z wściekłością, a czasem jakiś wydzierał się z kupy i uciekał kiej oszalały, ale nawracał wnet i z nowym krzykiem, z nową wściekłością rzucał się do bitki...<br> {{tab}}Prali się w pojedynkę i kupami, wodzili za orzydla, to za łby, gnietli kolanami, ozdzierali do żywego mięsa, a przeprzeć się jeszcze nie mogli, bo dworscy pozeskakiwali z koni, nie ustępując ani na krok, ile że przybywała im ciągła pomoc, bo rębacze przeszli na ich stronę i tęgo wspierali; pierwsze Rzepczaki hurmą a milczkiem <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_346" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/346"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/346|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/346{{!}}{{#if:346|346|Ξ}}]]|346}}'''<nowiki>]</nowiki></span>kiej te złe psy rzucili się pomagać, a wiódł wszystkich borowy, któren w ostatniej chwili się zjawił, że zaś chłop był jak byk, mocarz głośny na okolicę, a przy tem zadzierzysty i swoje sprawy z Lipcami mający, to pierwszy się rzucał w pojedynkę na całe kupy, rozbijał łby kolbą fuzji, rozpędzał i tak prał, że niech Bóg broni!<br> {{tab}}Poszedł nań Stacho Płoszka, by go wstrzymać, bo już naród zaczął przed nim uciekać, to go uchwycił za orzydle, okręcił nad sobą i rzucił na ziem, kiej ten snopek wymłócony, aż Stacho padł nieprzytomny. Skoczył doń któryś z Wachników i trzasnął go cepami gdziesik w ramię, ale dostał naodlew pięścią między oczy, że jeno ozwarł ramiona i z tem słowem Jezus rymnął na ziemię.<br> {{tab}}Wkońcu już i Mateusz nie wytrzymał i rzucił się do niego, ale choć chłop był w mocy jednemu Antkowi równy, nie wytrzymał i pacierza, borowy go zmógł, sprał, w śniegu utytłał i do ucieczki przyniewolił, a sam ruszył ku Borynie, któren w kupie całej wodził się za łby z Rzepczakami, ale nim się doń dobrał, opadły go z wrzaskiem baby, przychwyciły pazurami, wpięły mu się w kudły, splątały i, przygiąwszy do ziemi, wodziły się z nim — jako te kundle, kiej psa owczarskiego opadną, kłami za skórę ujmą i ciepią się z nim to w tę, to w ową stronę.<br> {{tab}}Ale już pod ten czas i naród brał górę, zwarli się i pomieszali kiej te liście, każden swojego ułapił, dusił i taczał się z nim po śniegu, a baby dopadały z boków i darły za kudły.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_347" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/347"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/347|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/347{{!}}{{#if:347|347|Ξ}}]]|347}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Wrzask był ano już taki, zamęt, kotłowanina, że swój swojego ledwie rozpoznał, ale wkońcu przeparli dworskich, paru już z nich leżało pokrwawionych, a insze zaś, zmordowane, osłabłe, chyłkiem uciekały w las, tylko rębacze bronili się ostatkami sił, a nawet gdzie niegdzie prosili o miłosierdzie, ale że naród był rozsrożony jeszcze barzej na nich, niźli na dworskich, że rozgorzał kiej ta żagiew na wietrze, to próśb nie słuchał i na nic nie baczył — jeno prał z całą wściekłością.<br> {{tab}}Porzucali kije, cepy, widły a zwarli się na moc, chłop z chłopem, pięść na pięść, siła na siłę, gnietli się tak ano, dusili, ozdzierali, kulali po ziemi, że już przymilkły wrzaski, a tylko ciężkie charczenia, klątwy, a szamotania słychać było.<br> {{tab}}Taki się sądny dzień zrobił, że i wypowiedzieć niesposób!<br> {{tab}}Ludzie poszaleli prawie, zawziętość nimi rzucała i gniew ponosił, a zwłaszcza Kobus z Kozłową widzieli się całkiem powściekani, że aż strach było na nich patrzeć, tak byli okrwawieni, pobici a mimo to rzucający się na całe kupy.<br> {{tab}}Tak się ano przepierali jeszcze, a z coraz większym krzykiem Lipczaków, że już się zaczynały gonitwy uciekających i bicie w dziesięciu jednego, gdy borowy opędził się wreszcie babom, ale srodze poturbowany i przeto jeszcze wścieklejszy zaczął skrzykiwać swoich, a dojrzawszy Borynę, skoczył na niego, chwycili się wpół, opletli barami kiej niedźwiedzie i nuż się przepierać, a zataczać, a bić o drzewa, bo się już byli wywiedli w {{Korekta|bór|bór.}}<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_348" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/348"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/348|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/348{{!}}{{#if:348|348|Ξ}}]]|348}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Na to właśnie nadleciał Antek, spóźnił się wielce, więc przystanął na skraju boru, by złapać nieco powietrza i wnet dojrzał, co się z ojcem dzieje.<br> {{tab}}Zatoczył dookoła jastrzębiemi ślepiami, nikto na nich nie baczył, wszystkie ano były w takiej bitce, w takiem pomieszaniu, że ni jednej twarzy nie rozeznał, więc cofnął się, chyłkiem przedostał się do Boryny i przystanął o parę kroków za drzewem.<br> {{tab}}Borowy przemagał, ciężko mu szło, bo już był srodze zmordowany, a i stary trzymał się krzepko, padli właśnie na ziemię, tarzając się kiej dwa psy i tłukąc o ziemię, ale coraz częściej stary był na spodzie, czapa mu zleciała, że jeno ten siwy łeb podskakiwał po korzeniach.<br> {{tab}}Antek raz się jeszcze obejrzał, wyciągnął flintę z pod kożucha, przykucnął i, przeżegnawszy się bezwiednie, zmierzył do ojcowej głowy... nim jednak spuścił kurek, porwali się obaj na nogi, Antek też się podniósł i fuzję przyłożył do oka — nie strzelał jednak, strach nagły, okropny ścisnął mu tak serce, że ledwie mógł dychać, ręce mu latały kiej w febrze, zadygotał cały, w oczach pociemniało i tak się zakręciło w głowie, że stał długą chwilę, nie wiedząc zgoła, co się z nim dzieje, naraz rozległ się krótki, przerażający krzyk:<br> {{tab}}— Ratujta, ludzie!.. Ratujta...<br> {{tab}}Borowy właśnie w ten mig trzasnął Borynę kolbą przez łeb, aż krew chlusnęła, a stary jeno zakrzyczał, podniósł ręce do góry i padł kiej kloc na ziemię...<br> {{tab}}Antek oprzytomniał, rzucił fuzję i skoczył do ojca; stary jeno charczał, krew zalewała mu twarz, {{pp|gło|wę}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_349" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/349"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/349|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/349{{!}}{{#if:349|349|Ξ}}]]|349}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|gło|wę}} miał prawie napół rozłupaną, żyw był jeszcze, ale już oczy zachodziły mu mgłą i kopał nogami...<br> {{tab}}— Ociec! Mój Jezus! Ociec! — wrzasnął strasznym głosem, porwał go na ręce, przytulił do piersi i zaczął wniebogłosy krzyczeć:<br> {{tab}}— Ociec! Zabili go! Zabili! — wył kiej ta suka, gdy jej dzieci potopią.<br> {{tab}}Aż kilkoro ludzi co najbliższych posłyszało i przybiegło na ratunek; złożyli pobitego na gałęziach i jęli śniegiem obwalać mu głowę i ratować, jak ino poredzili. Antek zaś przysiadł na ziemi, targał się za włosy i krzyczał nieprzytomnie:<br> {{tab}}— Zabili go! Zabili!<br /> {{tab}}Aż myśleli, iż mu się znagła w głowie popsuło.<br> {{tab}}Naraz ucichł, przypomniał sobie znagła wszystko i rzucił się do borowego z krzykiem przerażającym i z takiem szaleństwem w oczach, że borowy się zląkł i zaczął uciekać, ale czując, że go tamten dogania, odwrócił się raptem i strzelił mu prawie prosto w piersi, nie trafił go jednak jakimś cudem, tyle jeno, że twarz osmalił, a Antek zwalił się na niego jak piorun.<br> {{tab}}Próżno się bronił, próżno wymykał, próżno przywiedziony rozpaczą i strachem śmiertelnym o zmiłowanie prosił — Antek porwał go w pazury, kiej ten wilk wściekły, zdusił za gardziel, aż grdyka zachrzęściała, uniósł do góry i tłukł nim o drzewo potąd, póki ostatniej pary nie puścił.<br> {{tab}}A potem jakby się zapamiętał, że już nie wiedział, co robił, rzucił się w bitkę, a tam, kędy się zjawił, serca truchlały, ludzie uciekali ze strachem, bo straszny <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_350" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/350"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/350|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/350{{!}}{{#if:350|350|Ξ}}]]|350}}'''<nowiki>]</nowiki></span>był, umazany ojcową krwią i swoją, bez czapki, z pozlepianym włosem, siny kiej trup, okropny jakiś a tak nadludzko mocny, że prawie sam jeden zmordował i pobił tę resztę, dających opór, aż musieli go wkońcu uspokajać i odrywać, boby zabijał na śmierć.<br> {{tab}}Bitka się skończyła, i Lipczaki, choć zmordowani, pokaleczeni, okrwawieni, napełniali las radosną wrzawą.<br> {{tab}}Kobiety opatrywały co ciężej rannych i przenosiły na sanie, a było ich niemało, Kłębiak jeden miał złamaną rękę, Jędrzych Pacześ przetrącony kulas, że stąpić nie mógł i darł się wniebogłosy, kiej go przenosili, Kobus zaś był tak pobity, że się ruchać nie mógł, Mateusz żywą krew oddawał i na krzyż narzekał, a insi też ucierpieli niegorzej, że prawie nie było ani jednego, któryby cało wyszedł, ale że górę wzięli, to i na ból nie bacząc, pokrzykali wesoło a rozgłośnie — i zabierali się do powrotu.<br> {{tab}}Borynę złożyli na saniach i wieźli wolno, bojąc się, by w drodze nie zamarł; nieprzytomny był, a z pod szmat wciąż wydobywała się krew, zalewając mu oczy i twarz całą, blady był jak płótno i zupełnie podobny do trupa...<br> {{tab}}Antek szedł przy saniach, wpatrzony przerażonym wzrokiem w ojca, podtrzymywał mu głowę na wybojach i raz wraz bełkotał cicho, prosząco, żałośnie:<br> {{tab}}— Ociec! Laboga, ociec!..<br> {{tab}}Ludzie szli bezładnie, kupami, jak komu lepiej było, a lasem, bo środkiem drogi szły sanie z poranionymi, jaki taki jęczał i postękiwał, a reszta śmiała się głośno, pokrzykując wesoło i szumnie. Zaczęli {{pp|opo|wiadać}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_351" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/351"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/351|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/351{{!}}{{#if:351|351|Ξ}}]]|351}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|opo|wiadać}} sobie różności, a przechwalać się z przewagi {{Korekta|e przekpiwać|i przekpiwać}} z pokonanych, gdzie niegdzie już i śpiewy zaczęły się rozlewać, ktoś znów krzykał na cały bór, aż się rozlegało, a wszyscy byli pijani triumfem, że niejeden zataczał się na drzewa i potykał o lada jaki korzeń!..<br> {{tab}}Mało kto czuł pobicie i zmęczenie, bo wszystkie serca rozpierała nieopowiedziana radość zwycięstwa, wszyscy pełni byli wesela i takiej mocy, że niechby się kto sprzeciwił, na prochby starli, na cały światby się porwali.<br> {{tab}}Szli mocno, głośno, hałaśliwie, tocząc jarzącemi oczami po tym borze zdobytym, któren chwiał się nad głowami, szumiał sennie i sypał na nich rosisty opad osędzielizny — kieby temi łzami pokrapiał.<br> {{tab}}Naraz Boryna otworzył oczy i długo patrzał w Antka, jakby sobie nie wierząc, aż głęboka, cicha radość rozświetliła mu twarz, poruszył ustami parę razy i z największym wysiłkiem szepnął:<br> {{tab}}— Tyżeś to, synu?.. Tyżeś!..<br> {{tab}}I omdlał znowu.<br> <br><br> {{C|KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ.}} <br><br><br> {{c|w=150%|{{roz|WIOSN|1}}A.|po=20px}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_007" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/007"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/007|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/007{{!}}{{#if:007|007|Ξ}}]]|007}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{Centruj|I.}}<br> {{tab}}Czas był wiosenny o świtaniu.<br /> {{tab}}Kwietniowy dzień dźwigał się leniwie z legowisk mroków i mgieł, jako ten parob, któren legł spracowany, a nie wywczasowawszy się docna, zrywać się ano musi nadedniem, by wnetki imać się pługa i do orki się brać.<br> {{tab}}Poczynało dnieć.<br> {{tab}}Ale cichość była jeszcze całkiem drętwa, tyle jeno, co rosy kapały rzęsiście z drzew pośpionych w mącie nieprzejrzanym.<br> {{tab}}Niebo, kiej ta płachta modrawa, przejęta wilgotnością i orosiała, przecierało się już ździebko nad ziemią czarną, głuchą i zgoła w mrokach zagubioną.<br> {{tab}}Mgły niby mleko wzburzone przy udoju zalewały łęgi i pola nizinne. Kokoty zaczęły piać na wyprzódki gdziesik po wsiach jeszcze niewidnych.<br> {{tab}}Ostatnie gwiazdy gasły kiej oczy, śpiączką morzone.<br> {{tab}}Na wschodzie zaś, jako zarzewie, roztlewające z pod ostygłych popiołów, jęły się rozżarzać zorze czerwone.<br> {{tab}}Mgły się zakolebały znagła, wzdęły i, ruchający ciężko, niby wody roztopów wiosennych, biły w czarne <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_008" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/008"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/008|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/008{{!}}{{#if:008|008|Ξ}}]]|008}}'''<nowiki>]</nowiki></span>pola, albo zasie, kieby dymy kadzielne, wionęły sinem przędziwem ku niebu.<br> {{tab}}Dzień się już stawał i przepierał z blednącą nocą, która przywierała do ziem grubym, przemoczonym kożuchem.<br> {{tab}}Niebo się rozlewało zwolna światłościami, zniżając się coraz barzej nad światem, że już kajś niekaj wydzierały się na jaśnię czuby drzew, oprzędzone mgłami, a gdzie znów, na wyżach, jakieś pola szare, przesiąkłe rosą, wyleniały się z nocy; to stawy zamigotały poślepłemi lustrami, albo strumienie, kiej długachne, orosiałe przędze, wlekły się wskroś mgieł rzednących i świtów.<br> {{tab}}Dzień się już czynił coraz większy, zorze rozsączały się w martwe siności, że na niebie poczynały gorzeć jakoby krwawe łuny pożarów jeszcze niedojrzałych, i tak się galanto rozwidniało, iż ano bory wyrastały dokoła czarną obręczą, a wielka droga, obsiadła rzędami topoli pochylonych, utrudzonych jakoby w ciężkim chodzie pod wzgórze, dźwigała się coraz widniej na światłość, zaś wsie, potopione w mrokach przyziemnych, wyzierały gdzie niegdzie pod zorze, kieby te czarne kamienie z pod wody spienionej i poniektóre już drzewa co bliższe srebrzyły się całe w rosach i brzaskach.<br> {{tab}}Słońca jeszcze nie było, czuło się jeno, że lada pacierz wyłupie się z tych zórz rozgorzałych i padnie na świat, któren dolegiwał ostatków, ozwierał ciężko mgławicami zasnute oczy, poruchiwał się ździebko, przecykał zwolna, ale jeszcze się lenił w słodkim, odpoczywającym dośpiku, bo cichość padła barzej w uszach <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_009" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/009"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/009|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/009{{!}}{{#if:009|009|Ξ}}]]|009}}'''<nowiki>]</nowiki></span>dzwoniąca, jakoby ziemia dech przytaiła — jeno wiater, jako to dychanie dzieciątka cichuśkie, powiał od lasów, aż rosy potrzęsły się z drzew.<br> {{tab}}Aż z tej omdlałej szarości świtów, z tych sennych jeszcze, omroczałych pól, jakoby w kościele rozmodlonym i oniemiałym, kiedy dobrodziej ma wznieść na Podniesienie Hostję Przenajświętszą — wystrzelił znagła głos skowronkowy...<br> {{tab}}Wyrwał się gdziesik z roli, zatrzepotał skrzydłami i jął świergotać, jako ta z czystego srebra sygnaturka, jako ten wonny pęd wiośniany tlił się w bladem niebie, bił wgórę, głośniał, iż w onej świętej cichości wschodów rozdzwaniał się na świat cały.<br> {{tab}}Wraz i drugie jęły się zrywać, skrzydełkami bić, w niebo się drzeć i śpiewać zawzięcie, a poranek głosić wszemu stworzeniu czującemu.<br> {{tab}}A po nich wnet i czajki zakwiliły jękliwie na moczarach.<br> {{tab}}Boćki też wzięły klekotać rozgłośnie gdziesik po wsiach, jeszcze nierozpoznanych w szarościach.<br> {{tab}}Słońce zaś było już ino, ino...<br> {{tab}}Aż i ono pokazało się z za lasów dalekich, wychylało się z przepaści i kieby tę ogromną, złocistą i rozgorzałą ogniami patynę wynosiły Boże, niewidzialne ręce nad sennemi ziemicami i, żegnając światłością świat, żywe i umarłe, rodzące się i struchlałe, rozpoczynało świętą ofiarę dnia, że wszystko jakby znagła padło w proch przed majestatem i zamilkło, przywierając oczy niegodne.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_010" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/010"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/010|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/010{{!}}{{#if:010|010|Ξ}}]]|010}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}I oto dzień się stał, jako to nieobjęte morze weselnej światłości.<br> {{tab}}Mgły, kiej wonne dymy, biły z łąk ku rozzłoconemu niebu, a ptactwo i stworzenie wszelkie uderzyło w wielki krzyk śpiewań, jakoby w ten pacierz serdecznych dziękczynień.<br> {{tab}}Słońce zaś urastało wciąż, wynosiło się nad bory czarne, nad wsie nieprzeliczone, coraz wyżej, i wielkie, gorejące, ciepłe, kiej to święte oko miłosierdzia Pańskiego, brało we władną i słodką moc panowanie nad światem.<br> {{tab}}W ten czas właśnie, na wzgórzu piaszczystem pod lasem, z pod dworskich stogów łubinowych, stojących wpodle szerokiej i wyboistej drogi, pokazała się stara Agata, powinowata czy krewniaczka Kłębów.<br> {{tab}}Powracała ona z żebrów, na któren to chleb Jezusowy była poszła jeszcze w kopania, a teraz-ci znawrotem do Lipiec ciągnęła, jako ci ptakowie, zawżdy wracający o wiośnie do gniazd {{Korekta|swoich|swoich.}}<br> {{tab}}Stare to było, schuchrane, słabe i ledwie dychające, iż się widziała, jako ta wierzba przydrożna, pokrzywiona, spróchniała, co to się już ledwie tli i domiera w piachach; w łachmanach juści była, z kosturem dziadowskim w ręku, z tobołkami na plecach, obwieszona różańcami.<br> {{tab}}Wylazła z pod brogów o samym wschodzie i, śpiesznie drepcąc, podnosiła do słońca twarz szarą i wyschłą, jako te płone ugory zeszłoroczne; jeno jej siwe, zaczerwienione oczy rozbłyskiwały radością.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_011" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/011"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/011|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/011{{!}}{{#if:011|011|Ξ}}]]|011}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Jakże!.. po długiej i ciężkiej zimie do swojej wsi rodzonej wracała, to biegła aż truchcikiem, że ino torbeczki wyskakiwały po bokach i dzwoniły różańce, ale iż ją spierało, a zadychliwość raz wraz chwytała się bolących piersi, to musiała przystawać, wolnieć i już szła ciężko, z utrudzeniem, jeno temi głodnemi oczyma latając po świecie i pośmiechując się do tych pól szarych, w zielonawe mgły przysłonionych, do wsi wynurzających się zwolna z mgielnych topieli, do tych nagich jeszcze drzew, stróżujących nad drogami, lebo samotne stójki odbywających po polach, do całego świata!<br> {{tab}}Słońce się już było podniesło na parę chłopów, że dojrzał choćby i najdalsze kraje pól; wszystko błyszczało różaną rosą, czarne role połyskiwały się w słońcu, wody grały po rowach, skowronkowe głosy dzwoniły w chłodnem powietrzu, gdzie zaś, pod kamionkami tliły się ostatnie płaty śniegów, żółte bazie na poniektórych drzewach trzęsły się kieby te bursztynowe paciorki, w zaciszach zaś albo i pod nagrzanemi kałużami, z pośród rdzawych, zeszłorocznych liści, przedzierały się złotawe źdźbła traw młodych, gdzie znów patrzyły żółte oczy kaczeńców, wiaterek też wziął przygarniać leciuchno i roztrząsać wilgotne, rzeźwe zapachy pól, pławiących się leniwie w słońcu, a wszędy było tak wiośniano, rozlegle, jasno, chociaż i jeszcze ździebko szarawo, i taką lubością tchnęło, że już się dusza Agaty wyrywała, by lecieć, jako ten ptak, radością opity, niesie się z krzykiem w cały świat.<br> {{tab}}— Jezus mój! Jezusiczku kochany! — pojękiwała <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_012" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/012"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/012|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/012{{!}}{{#if:012|012|Ξ}}]]|012}}'''<nowiki>]</nowiki></span>ledwie, przysiadając nieco i jakby zgarniając ten świat wszystek w roztrzęsione radością i wielce czujące serce.<br> {{tab}}Hej! zwiesna ci to szła przecież nieobjętemi polami, skowronkowe pieśnie głosiły ją światu, i to słońce święte, i ten wiater pieszczący, słodki a ciepły, kiej matczyne całunki, i to przytajone jeszcze dychanie ziemic, tęsknie czekających na pługi i ziarno, i to wrzenie wesela, unoszące się wszędy, i to powietrze ciepłe, orzeźwiające i jakoby nabrzmiałe tem wszystkiem, co wnetki się stanie zielenią, kwiatem i kłosem pełnym.<br> {{tab}}Hej! zwiesna-ci to szła, jakoby ta jasna pani w słonecznem obleczeniu, z jutrzenkową i młodą gębusią, z warkoczami modrych wód, od słońca płynęła, nad ziemiami się niesła w one kwietniowe poranki, a z rozpostartych rąk świętych puszczała skowronki, by głosiły wesele, a za nią ciągnęły żórawiane klucze z klangorem radosnym, a sznury dzikich gęsi przepływały przez blade niebo, że boćki ważyły się nad łęgami, a jaskółki świegotały przy chatach, i wszystek ród skrzydlaty nadciągał ze śpiewaniem, a kędy tknęła ziemię słoneczna szata, tam podnosiły się drżące trawy, nabrzmiewały lepkie pęki, chlustały zielone pędy i szeleściły listeczki nieśmiałe, i wstawało nowe, bujne, potężne życie, a zwiesna już szła całym światem, od wschodu do zachodu, jako ta wielmożna Boża wysłanniczka, łaski i miłosierdzie czyniąca...<br> {{tab}}Hej! zwiesna-ci to ogarniała przyziemne, pokrzywione chaty, zaglądała pod strzechy miłosiernemi oczyma, budząc struchlałe, omroczone role serc człowiekowych, że dźwigały się z utrapień i ciemnic, poczynając <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_013" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/013"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/013|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/013{{!}}{{#if:013|013|Ξ}}]]|013}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wiarę na lepszą dolę, na obfitsze zbiory i na tę wytęsknionej szczęśliwości godzinę...<br> {{tab}}Ziemia się rozdzwaniała życiem, kieby ten dzwon umarły, gdy mu nowe serce uwieszą, serce ze słońca uczynione, że bije górnie, dzwoni, huczy radośnie, budzi struchlałe i śpiewa takie rzeczy i sprawy, takie cuda i moce, aże serca biją do wtóru weselnego, aże same łzy leją się z oczu, aże dusza człowiekowa zmartwychwstaje w nieśmiertelnych mocach i klęczący ze szczęścia ogarnia sobą oną ziemię, ów świat cały, każdą grudkę napęczniałą, każde drzewo, każden kamień i chmurę każdą, wszystko ano, co uwidzi i co poczuje...<br> {{tab}}Tak-ci to i czuła Agata, kusztykając zwolna i żrąc spragnionemi oczyma tę ziemię kochaną, tę ziemię świętą, że szła jak pijana.<br> {{tab}}Aż dopiero, gdy sygnaturka zaświegotała na Lipieckim kościele, kiej ten ptaszek, zwołujący na modlitwę, ocknęła stara znagła, padając na kolana.<br> {{tab}}...iżeś swoją świętą przyczyną sprawił, jakom powróciła...<br> {{tab}}...iżeś, Panie, pokazał miłosierdzie nad sierotą...<br> {{tab}}Mogła to mówić! kiej łzy, jako ten deszcz rzęsisty, zalały jej serce i spływały po wynędzniałej twarzy, że jeno mamrotała cosik, a tak się trzęsła w sobie, że ani weź naleźć różańca, ni tych słów pacierza, które się rozsuły po duszy palącą rosą, to porwała się z mocą i poszła, pilnie patrząc po polach i powiadając na głos jakie słowo modlitwy, przypomniane znagła...<br> {{tab}}Że zaś dzień był już duży i mgły całkiem spadły, Lipce jawiły się przed nią jakby na dłoni. Leżały nieco <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_014" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/014"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/014|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/014{{!}}{{#if:014|014|Ξ}}]]|014}}'''<nowiki>]</nowiki></span>w dole, nad ogromnym stawem, modrzącym się kiej lustro z pod białawej a leciuchnej przysłony, obsiadły wodę kręgiem niskich, szerokich chałup, co jak kumy, w sobie wielce podufałe, przysiadły w sadach jeszcze nagich, dymy kajś niekaj rwały się nad strzechami, gdzie zaś szyby przebłyskiwały w słońcu, albo bieliły wskroś czarniawych sadów świeżo pobielone ściany.<br> {{tab}}Każdą chałupę mogła już dojrzeć zosobna. Młyn ano, którego bełkotliwy turkot dochodził coraz żywiej, stał na kraju wsi, przy drodze, którą szła, a naprzeciw prawie, na drugim końcu, kościół wznosił wysokie, białe mury wśród drzew olbrzymich i grał oknami i złotym krzyżem na bani, a wpodle niego czerwieniły się dachówki plebanji. Wokół {{korekta|zas|zaś}}, jak jeno dojrzeć, stały sinym wiankiem lasy i rozlewały się pola nieprzejrzane, leżały wsie dalekie, wsie, kieby te szare liszki, przywarte do ziemi, a w sady pochowane; drogi kręto powyciągane, kamionki, rzędy drzew przechylonych, piaszczyste wydmy, zrzadka porosłe jałowcami, i wąska przędza rzeczki, ciekącej połyskliwie i wlewającej się do stawu, między chałupami.<br> {{tab}}Bliżej zaś, dokoła wsi, wielgachnym kręgiem leżały Lipeckie ziemie, pokrajane w pasy, kieby te postawy zgrzebnego płótna, rozciągnięte pod wzgórza i poćwiartowane na działki. Pola wiły się i wydłużały przy polach, porozdzielane krętemi miedzami, na których gęsto rozrastały się grusze rozłożyste, górzyły się kamionki, cierniem obrosłe, w złotawem świetle ostro wyrzynały się szare i utytłane kiej ścierki ugory: to płachty zielonawe ozimin, to zeszłoroczne kartofliska <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_015" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/015"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/015|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/015{{!}}{{#if:015|015|Ξ}}]]|015}}'''<nowiki>]</nowiki></span>czerniały, albo i już latosie podorówki, miejscami zaś, po dołkach siwiały wody i wlekły się, kiej to szkliwo roztopione; za młynem rozlewały się łąki rudawe, po których brodziły bociany raz wraz poklekujące, i kapuśniska tak jeszcze pod wodą, że jeno grzbiety zagonów przemiękłych łyśniły się kiej piskorze, czajki białobrzuszne kołowały nad niemi, a po rozstajach stróżowały święte drzewa krzyżowe i jensze wyobrażenia Pańskie, zaś nad tym całym światem, zaklęsłym ździebko w miejscu, kędy wieś przywarła, wisiało rozgorzałe, złotawe słońce, pobrzmiewały skowronkowe śpiewania, rozlegały się niekiedy od obór tęskliwe ryki bydła, to gęsi gdziesik pokrzykiwały gęgliwie i leciały rozgłośne wołania ludzkie, a wraz i wiater tchnął lubym, ciepłym powiewem, zgarniając wszystkie te głosy, że ziemia stawała niekiedy w takiej cichości a zadumaniu, jakoby w tej świętej chwili rodów i poczynań.<br> {{tab}}Jeno na polach mało gdzie dojrzał robotę, tyle tylko, co zaraz pod wsią gmerało się kilka kobiet, rozrzucających nawóz, że ostry, przenikliwie w nozdrzach wiercący zapach płynął smugą całą.<br> {{tab}}— Zaspały próżniaki czy co, dzień taki wybrany, a na rolę mało kto ciągnie... ziemia aż się prosi pługa! — mruczała zgorszona.<br> {{tab}}I aby być bliżej jeszcze zagonów, zlazła z drogi na ścieżkę, ciągnącą się za rowem, gdzie już czerwone rzęsy stokrotek otwierały się do słońca i gęściej zieleniła się trawa.<br> {{tab}}Juści, że tak pusto było na polach, aże dziw <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_016" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/016"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/016|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/016{{!}}{{#if:016|016|Ξ}}]]|016}}'''<nowiki>]</nowiki></span>brał! Przecie dobrze baczyła, jako po inne lata, w tę porę to jeno się czerwieniło po zagonach od kiecek i aż się trzęsło od przyśpiewek i wrzasków dzieuszych; rozumiała też, jako przy takiej pogodzie najwyższy już czas do wywożenia gnojów, do podorówek, do siewów, a dzisiaj co? Jeden, jedyny chłop, którego dojrzała gdziesik w pośrodku pól, siał cosik, szedł pochylony i zawracał, rozrzucający w półkole jakieś ziarno.<br> {{tab}}— Musi być, że groch sieje, kiej tak wcześnie... Dominikowej chłopaki, widzi mi się, bo akuratnie tam ich pola wypadają... A niech wama darzy i plonuje Bóg miłosierny, gospodarze kochane! — szeptała serdecznie.<br> {{tab}}Ścieżka była ciężka, nierówna, zawalona świeżemi kretowiskami, kamieniem, a miejscami błotna, ale nie zwracała na to uwagi, wpatrując się z lubością i rozczuleniem w każden zagon, w każde {{kor|pólk o|pólko}} zosobna.<br> {{tab}}— Księże żyto, bujne, sielnie się ruszyło!.. Prawda, kiej wędrowałam we świat, orał pod nie parobek, a dobrodziej siedzieli se gdzieś tutaj, baczę dobrze...<br> {{tab}}I znowu kusztykała, wzdychając ciężko i łzawo wlokąc oczyma.<br> {{tab}}— Cie, Płoszkowe żyto... musi być późne, albo i wymiękło ździebko.<br> {{tab}}Nachyliła się z trudem, dotykając drżącemi, staremi palcami wilgotnych ździebeł i głaszcząc je z miłością, jakoby te włosy dziecińskie.<br> {{tab}}— Borynowa pszenica, sielny kawał! Juści!.. bo to nie gospodarz pierwszy na Lipce?.. ale cosik przyżółta, musiało ją przemrozić, czy co... ciężką zimę tu przeszła... — medytowała, spostrzegając po {{pp|przypłaszczo|nych}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_017" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/017"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/017|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/017{{!}}{{#if:017|017|Ξ}}]]|017}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|przypłaszczo|nych}} zagonach i wbitych w ziemię, obwalanych mułem źdźbłach ozimin ślady wielkich śniegów i wód roztopowych.<br> {{tab}}— Wycierpieli się ludziska niemało, nabiedowali! — westchnęła, przysłaniając oczy dłonią, bo naprzeciw, od wsi, szły jakieś chłopaki.<br> {{tab}}— Juścić co Michał organistów z którymś organiściakiem. Po wielkanocnym spisie do Woli idą, kiej z tylachnemi koszykami... Juści, że nie kto drugi.<br> {{tab}}Pochwaliła Boga, gdy nadeszli, rada wielce zagadać z nimi coś niecoś, ale chłopcy odburknęli pozdrowienie i przeszli prędko, rozgadani ze sobą.<br> {{tab}}— Dyć od tylich skrzatów baczę ich, a nie poznali mnie! — Markotność ją przejęła. — Cie! a skądby i taką dziadówkę pamiętały! Ale Michał wyrósł galanto, pewnikiem już dobrodziejowi przygrywa na organach...<br> {{tab}}Rozmyślała, wpatrując się znowu w drogę, że to wyszedł ze wsi Żyd jakiś, pchając przed sobą sporego cielaka.<br> {{tab}}— A od kogo to kupione? — zagadnęła.<br> {{tab}}— Od Kłębowej! — odparł, mocując się z białoczerwonym ciołkiem, któren się opierał, zawracał i pobekiwał żałośnie.<br> {{tab}}— To ani chybi po granuli... juści... pognała się była jeszcze przed żniwami... a może i po siwej... Sielny ciołek.<br> {{tab}}Obejrzała się za nim z gospodarską lubością, ale już ich nie było na drodze: ciołek wyrwał się z rąk, skoczył na pole i, podniósłszy ogon, rwał ku wsi, naprzełaj, a Żyd z rozwianym chałatem zabiegał mu drogę.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_018" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/018"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/018|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/018{{!}}{{#if:018|018|Ξ}}]]|018}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— W ogon go pocałuj, a poproś pięknie, to ci wróci... — szepnęła z kuntentnością, przyglądając się gonitwie.<br> {{tab}}— A i na Kłębowych morgach ni żywej duszy! — zauważyła przytem, ale nie było już czasu na pomyślunki: wieś była już tak blisko, że poczuła zapach dymów i dojrzała po sadach wietrzące się pierzyny, to jeno ogarniała oczyma wieś całą, i najgłębsza, wdzięczna radość zatrzęsła jej sercem, że to Jezus pozwolił dożyć tej zwiesny i powraca ją oto do swoich, powraca do rodzonych.<br> {{tab}}A przecież mogła zamrzeć zimą, między obcymi, chorzała bowiem ciężko, ale Jezus ją powrócił...<br> {{tab}}Dyć tem ano żywiła duszę przez długą zimę, tem się jeno krzepiła w każdej godzinie i tem się broniła od mrozów, nędzy i śmierci...<br> {{tab}}Przysiadła pod krzakami, aby się ździebko przygarnąć, nim wejdzie, ale miała to siły, kiej ją tak rozebrała radość, że każda kosteczka trzęsła się zosobna i serce tłukło się boleśnie, niby ten ptak duszony?<br /> {{tab}}— Są jeszcze dobre i miłosierne ludzie, są... — szeptała, opatrując troskliwie torbeczki. Jakże, uciułała sobie tyla, że musi starczyć na pochowek.<br> {{tab}}Przecie od dawnych już lat o tem jeno deliberowała i w to całą duszę kładła, że skoro śmierci porę Pan Jezus spuści, aby się to mogło stać we wsi swojej, w chałupie, na łóżku, zasłanem pierzynami, pod rzędem obrazów, tak, jako umierały gospodynie wszystkie. Całe życie zbierała na chwilę oną świętą i ostatnią.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_019" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/019"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/019|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/019{{!}}{{#if:019|019|Ξ}}]]|019}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Miała ci już u Kłębów na górze skrzynię, a w niej pierzynę sporą, poduszki i prześcieradła i wsypki nowe, a wszystko czyste, nieużywane zgoła, by nie marać, zawsze mieć gotowe, no i że nie było gdzie rozłożyć tej pościeli. Miała to kiej swoją izbę albo i łóżko? Kątem zawżdy, na barłogu jakim, to w obórce, jak się zdarzyło i kaj ludzie dobre pozwolili przytulić głowę. Nie cisnęła się ta ona nigdy naprzód, między możne i władne, nie wyrzekała na dolę, bo wiedząca była dobrze, że wszystko urządzenie na świecie z woli Bożej pochodzi, a nie zmienić go człowiekowi grzesznemu.<br> {{tab}}To se jeno tajnie, pocichuśku, przepraszając Boga za pychę, o tem jedynie marzyła, by mieć gospodarski pochowek — o to jeno prosiła lękliwie...<br> {{tab}}Nie dziwota więc, że skoro się teraz przywlekła do wsi ostatkami sił, czując, że już ten czas ostatni przychodzi na nią, to wzięła sobie przypominać, czy aby czego nie przepomniała.<br> {{tab}}Ale nie, wszystko miała potrzebne — gromnicę niesła z sobą, co ją ano wyprosiła, stróżując jakiegoś umarlaka, i buteleczkę z wodą święconą miała, i nowe kropidło kupiła, i obrazik poświęcany Częstochowskiej, jaki musi mieć w ręku w skonania godzinie, i te kilkadziesiąt złotych na pochowek... a może i starczy na mszę świętą przy trumnie, ze światłem i pokropieniem choćby w kruchcie! Juści, że i myśleć nie śmiała, by ją ksiądz eksportował na cmentarz.<br> {{tab}}Gdzieby zaś to mogło być!.. Niekażden gospodarz dostępuje takiego honoru i szczęścia, a przytem i wszystkich pieniędzy na to jednoby nie starczyło!<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_020" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/020"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/020|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/020{{!}}{{#if:020|020|Ξ}}]]|020}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Westchnęła żałośnie, podnosząc się na nogi.<br> {{tab}}Dziwnie jednak zasłabła, kłuło ją w piersiach, kaszel męczył, że ledwie się mogła ruchać, odpoczywając co chwila.<br> {{tab}}— Żeby choć do sianokosów dociągnąć, albo i do żniw pierwszych — marzyła, słodko przywierając oczyma do chałup coraz bliższych.<br> {{tab}}— A potem już się położę i zamrę ci, Jezu kochany, zamrę... — jakby się tłumaczyła lękliwie z tych grzesznych nadziei.<br> {{tab}}Ale wraz spadła na nią troska: kto to ją przyjmie do chałupy na ten czas skonania?<br> {{tab}}— Poszukam se dobrych i czujących ludzi, a może i jaki grosz przyobiecam, to się łacniej zgodzą... Juści! komu ta niewola kłopotać się cudzymi, a chałupę sobie mierzić.<br> {{tab}}Aby się to mogło stać u Kłębów, krewniaków, nawet pomyśleć nie śmiała.<br> {{tab}}— Tylachna dzieci, w chałupie ciasno, a to i drób teraz się lęgnie, i trza mu miejsca, i nie honor byłby dla takich gospodarzy, by pod ich dachem krewniackie dziadówki pomierały...<br> {{tab}}Rozmyślała bez żalu, wchodząc na drogę, biegnącą po grobli, wyniesionej nieco, by chronić staw od wylewów na niskie łąki a kapuśniska.<br> {{tab}}Młyn stojał pobok grobli, jeno tak nisko, że omączone dachy wystawały nieco nad drogą, trząsł się cały i z głuchym łoskotem pracował.<br> {{tab}}A z lewa staw świecił się ano, słońce wlekło się złotemi włosami po cichej, rozmodrzonej od nieba {{pp|wo|dzie}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_021" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/021"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/021|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/021{{!}}{{#if:021|021|Ξ}}]]|021}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|wo|dzie}}, na brzegach, obrosłych przychylonemi olchami, trzepały się z krzykiem gęsi, na drogach zaś, jeszcze nieco błotnych, dzieci przeganiały stadami, pokrzykując z uciechy.<br> {{tab}}Lipce ano siedziały z obu stron stawu jak przódzi, jak zawdy chyba od początku świata, całe w sadach rozrosłych a w opłotkach.<br> {{tab}}Agata wlekła się z trudem, chyżo jeno biegając oczyma, a wszystko widząc. W młynarzowym domu, co stał odsunięty od drogi, a podobien się zdał choćby i do dwora jakiego, przez wywarte okna powiewały białe firanki, a sama młynarzowa siedziała przed progiem w pośrodku piskliwego stada gęsiąt żółciuchnych kiej z wosku, które przygarniała.<br> {{tab}}Pochwaliła stara Boga i przeszła cicho, rada, że jej nie poczuły psy, wylegujące się pod ścianami.<br> {{tab}}Przeszła most, pod którym woda z hukiem przewalała się na młyńskie koła; drogi stąd rozchodziły się kiej ręce, ogarniające cały staw.<br> {{tab}}Kolebała się w sobie przez chwilę, ale chęć obejrzenia wszystkiego przemogła i wzięła się na lewo, dłuższą nieco drogą.<br> {{tab}}Kuźnia, stojąca pierwsza zaraz z brzegu, była zamknięta i głucha; jakiś przodek od wozu i niecoś zardzewiałych pługów leżało pod ścianami okopconemi, ale kowala ani widu, jeno kowalowa, rozdziana do koszuli, kopała grządki w sadzie wzdłuż drogi.<br> {{tab}}Przystawała teraz przed każdą chałupą, wspierając się o niskie, kamienne płoty i przeglądając ciekawie obejścia, opłotki, wywarte sienie i okna. Psy ujadały <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_022" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/022"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/022|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/022{{!}}{{#if:022|022|Ξ}}]]|022}}'''<nowiki>]</nowiki></span>za nią niekiedy, ale obwąchawszy i jakby snadź poznając swojaczkę, wracały legać na przyzby, w słońce.<br> {{tab}}A ona-ci teraz szła wolniuśko, krok za krokiem, ledwie dychając z utrudzenia, a barzej i z uciechy serdecznej.<br> {{tab}}Sunęła się tak cichuśko, jako ten wiater, któren raz po raz powiewał po stawie i gmerał w rudych baziach olch, a szara była i niewidna kiej te płoty albo ta ziemia, miejscami już przesychająca, abo zaś kieby ten chudy cień, od drzew nagich padający na ziemię, że jakby jej nikto i nie spostrzegał.<br> {{tab}}A radowała się całem sercem, że wszystko tak znajduje, jako i była zostawiła jesienią.<br> {{tab}}Śniadania musieli warzyć, bo kurzyło się z kominów, a gdzie niegdzie z wywartych okien buchały zapachy gotowanych ziemniaków.<br> {{tab}}Choć to i dzieci krzykały tu i owdzie, abo i gęsi, stróżujące przy gąsiętach, podnosiły często strwożone gęgoty, a dziwnie cicho i pusto było we wsi.<br> {{tab}}Słońce się już ano podniesło na pół drogi do południa i siało kieby tem szczerem złotem i jęło się przeglądać w stawie, a nikto się jeszcze nie kwapił w pole, żaden wóz nie turkotał z opłotków, ni poskrzypywały pługi, ciągnięte na rolę.<br> {{tab}}— Na jarmarek musiały pojechać, abo co? — myślała, baczniej się jeszcze rozglądając po chałupach.<br> {{tab}}Wójtowe stodoły żółciły się nowem drzewem z pośród sadów bezlistnych, a Gulbasowa chałupa, obok stojąca, miała oberwane poszycie, że łaty dachu widać było kiej te żebra nagie.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_023" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/023"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/023|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/023{{!}}{{#if:023|023|Ξ}}]]|023}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Wiatry zerwały, ale wałkoniowi nie chciało się naprawić! — mruczała.<br> {{tab}}Wpodle zaś Pryczki siedziały w starej pokrzywionej chałupinie, z powybijanych szyb wyzierały słomiane wiechcie.<br> {{tab}}A oto i sołtysowa chałupa, szczytem do drogi, na starą modę.<br> {{tab}}Za nim tuż Płoszków dom, na dwie strony zamieszkany.<br> {{tab}}Potem Balcerków posiedzenie; poznałaby nie wiem gdzie, to dom był znaczny, że to dzieuchy popstrzyły wapnem szare ściany i pofarbowały ramy okien na niebiesko.<br> {{tab}}A tam znów, w szerokim, starym sadzie rozsiadły się Boryny, pierwsze gospodarze i bogacze lipeckie. Słońce jeno grało w czystych szybach; ściany jaśniały jakby z nowa pobielone; obejście było obszerne, budynki w rząd stawiane, a proste i tak galante, że niejeden i chałupy takiej nie miał. Płoty całe i wszystko w takim porządku, kieby u jakiego Olendra na kolonjach a lepiej nie było.<br> {{tab}}A dalej dom Gołębiów.<br /> {{tab}}I inszych, które wszystkie jako ten pacierz napamięć wiedziała. Ale wszędy jednako było cicho i pusto, jeno w sadach czerwieniły się pościele wietrzone i różny przyodziewek, a jeno gdzie niegdzie uwijały się porozdziewane do koszul kobiety, przy kopaniu grządek.<br> {{tab}}W zacisznych miejscach sadów kapuściane wysadki puszczały zielone warkocze z ogniłych łbów, to zaś pod ścianami one lilje wyrastały w szarej ziemi <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_024" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/024"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/024|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/024{{!}}{{#if:024|024|Ξ}}]]|024}}'''<nowiki>]</nowiki></span>blademi kłami, rozsady wschodziły pod przykrywą tarniowych gałązek, drzewa stały w nabrzmiałych, lepkich pąkach, a wszędzie pod płotami burzyły się pokrzywy i chwasty różne i krze agrestowe obwiane były jasną, młodziuchną zielenią.<br> {{tab}}A choć to i najprawdziwsza zwiesna siała się prosto z nieba i tętniąca była w każdej grudce ziemi napęczniałej, a tak jakoś smutnie się widziało w Lipcach, cicho i dziwnie pusto.<br> {{tab}}— A chłopa to ni na lekarstwo nigdzie. Nic, jeno na sądy poszły, albo na zebranie je zwołały.<br> {{tab}}Tłumaczyła tak sobie, wchodząc do kościoła, otwartego narozcież.<br> {{tab}}Po mszy już było, dobrodziej spowiadał w konfesjonale, kilkanaścioro ludzi z dalszych wsi siedziało w ławkach w cichości a skupieniu, że jeno chwilami ciężkie wzdychy rwały się na kościół, albo to jakie słowo pacierza głośniejsze.<br> {{tab}}Od lampki płonącej, uwieszonej na sznurze przed wielkim ołtarzem, wlekły się pasma dymów niebieskawych ku wysokim oknom, przez które padało słońce; za szybami ćwierkały wróble, fruwając niekiedy pod nawami ze źdźbłami w dziobach, a czasem jaskółki wpadały ze świegotem przez wielkie drzwi, pokołowały błądząco w cichościach i chłodach murów i uciekały chyżo na świat jasny.<br> {{tab}}Zmówiła jeno krótki pacierz, tak już było jej pilno do Kłębów, ale przed kościołem zaraz spotkała się oko w oko z Jagustynką.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_025" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/025"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/025|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/025{{!}}{{#if:025|025|Ξ}}]]|025}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Jagata! — krzyknęła tamta z wydziwem niemałym.<br> {{tab}}— Dyć żywie jeszcze, gospodyni! żywie! — Chciała ją w rękę pocałować.<br> {{tab}}— A powiedali, żeście już nogi wyciągnęli gdziesik w ciepłych krajach... Ale wama ten letki chleb Jezusowy na zdrowie nie poszedł, bo coś mi na księżą oborę patrzycie... — mówiła, szydliwie ją rozglądając.<br> {{tab}}— Wasza prawda, gospodyni... a tom ledwie już dowlekła kosteczki... dojdę se już pomaluśku a wrychle, dojdę...<br> {{tab}}— Do Kłębów śpieszycie?<br> {{tab}}— A gdzieżbym to szła? Krewniaki przecie...<br> {{tab}}— Radzi was przyjmą, torbeczki dygujecie niezgorsze, a jakiś grosz też być musi w supełkach, to juści, że chętliwie przypuszczą waju do krewniactwa.<br> {{tab}}— Zdrowi są? nie wiecie? — markotne jej były te przekpinki.<br> {{tab}}— Zdrowi... jeno Tomek, że słabował ździebko, to się teraz lekuje w kreminale.<br> {{tab}}— Kłąb! Tomasz! Nie powiedajcie, bo mnie nie do śmiechu!<br> {{tab}}— Rzekłam, a dołożę, że nie sam siedzi, a z dobrą kompanją, bo z całą wsią... I morgi nie pomogą, kiej sąd przyskrzybnie drzwiami a okratuje.<br> {{tab}}— Jezus Marja Józefie święty! — jęknęła, jako słup stając w zdumieniu.<br> {{tab}}— Bieżcież rychlej do Tomkowej, to się tam napasiecie nowinkami barzej drujkiemi niźli miód. Hi, hi! <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_026" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/026"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/026|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/026{{!}}{{#if:026|026|Ξ}}]]|026}}'''<nowiki>]</nowiki></span>świętują se chłopy aż miło! — zaśmiała się urągliwie, a złe jej oczy strzeliły nienawiścią.<br> {{tab}}Agata powlekła się ogłuszona, nie mogąc jeszcze uwierzyć w słyszane, spotkała kilka znajomych kobiet, które ją przywitały dobrem słowem, zagadując o tem i owem, ale jakby nie słyszała pogwary, rozdygotana w sobie strachem coraz zjadliwszym, że już z umysłu przywalniała, by jeno opóźnić sprawdzenie tych nowin piekących. Długo siedziała pod sztachetami plebanji, bezmyślnie patrząc na księży dom. Na ganku stojał bociek na jednej nodze i jakby naglądał psów, baraszkujących po żółtych uliczkach ogrodu, a Jambroży z dziewką okładali nową darnią boki klombu, któren się już rudział, kieby szczotką żelazną, temi młodemi chlustami kwiatów przeróżnych.<br> {{tab}}Dopiero wzmógłszy się na siłach chyłkiem ruszyła w opłotki Kłębowego domu, stojącego tuż w rząd z plebanją.<br> {{tab}}Z dygotem juści szła, czepiając się płotów i latając przetrwożonemi oczyma po sadzie i chałupie, siedzącej w głębi, ale jeno krowy pod oknami chlipały głośno z cebratek, sień wywarta była naprzestrzał, że dojrzała maciorę z prosiętami, wylegujące się w błocie podwórza, i kury, pilnie grzebiące w gnoju.<br> {{tab}}Podjąwszy próżną już cebratkę, bo śmielej było jej z czemścić w garści wejść, wsunęła się do wielkiej, mrocznej izby.<br> {{tab}}— Niech będzie pochwalony! — ledwie wykrztusiła.<br> {{tab}}— A na wieki! Kto tam? — ozwał się po chwili zajękliwy głos z komory.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_027" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/027"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/027|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/027{{!}}{{#if:027|027|Ξ}}]]|027}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Dyć to ja, Agata! — Jezus, jak ją spierało pod piersiami!<br> {{tab}}— Agata! Widzieliście-no, moi ludzie! Agata! — gadała prędko Kłębowa, ukazując się na progu z pełną zapaską piszczących gąsiąt, stare zaś z sykiem i gęgotem dyrdały za nią. — No, to chwała Bogu! A powiadali ludzie, jakoście jeszcze na gody pomarli, niewiada było ino kaj, że nawet mój zbierał się do kancelarji na przewiady. Siadajcież... strudzeni pewnikiem jesteście. Gęsi się ano lęgną...<br> {{tab}}— Pięknie się wywiedły, kiej ich aż tyla!<br> {{tab}}— A będzie kopa bezmała, przez pięciu. Chodźcie przed dom, bo trza ich podkarmić i przypilnować, aby stare nie stratowały.<br> {{tab}}Wybrała je starannie z zapaski na ziemię, iż zaroiły się kiej te żółciuchne pępuszki, a stare jęły radośnie gęgotać a wodzić nad niemi dziobami.<br> {{tab}}Kłębowa wyniesła na deseczce posiekanego jajka wraz z pokrzywami i kaszą i przykucnęła przy nich, pilnie bacząc, bo stare kuły w drobiazg, tratowały i kradły jedzenie, jak ino mogły, rejwach czyniąc krzykliwy.<br> {{tab}}— Siodłate wszystkie będą — zauważyła, siadając na przyzbie.<br> {{tab}}— Juści, a z wielkiego gatunku. Organiścina odmieniła mi jaja, że trzy swoje dawałam za jedno... Dobrze, iżeście już ściągnęli do chałupy... roboty tyla, że niewiada, gdzie przódzi pazury zaczepić.<br> {{tab}}— Zaraz się wezmę do roboty, zaraz... jeno mocy nieco nabierę... chorzałam i całkiem się wyzbyłam z sił... ale niechaj ino wydycham... to zaraz...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_028" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/028"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/028|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/028{{!}}{{#if:028|028|Ξ}}]]|028}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}I chciała się podnieść, chciała iść... by się wziąć za robotę jaką, ale chudzina jeno się potoczyła na ścianę i z jękiem padła.<br> {{tab}}— Docna, widzę, zwątleliście, nie do roboty już wama, nie! — rzekła ciszej, rozpatrując jej twarz siną, obrzękłą i dziwnie pokurczoną postać.<br> {{tab}}Zakłopotała się tym oglądem i stropiła, że nietylko wyręki mieć z niej nie będzie, ale gotów się jeszcze kłopot zawiązać.<br> {{tab}}Snadź przeczuła to Agata, bo się lękliwie, przepraszająco ozwała:<br> {{tab}}— Nie bójcie się, nie będę waju zawalała miejsca, ni cisnęła się do miski, nie, wydychne se ino i pójdę... chciałam jeno obaczyć wszystkich... popytać... ale se pójdę... — Łzy cisnęły się do oczu.<br> {{tab}}— Nie wyganiam was przecie, siedźcie, a wola wasza będzie iść, to se pójdziecie...<br> {{tab}}— A kaj to chłopaki? pewnikiem w polu z Tomkiem? — zapytała wreszcie.<br> {{tab}}— To nic nie wiecie? Adyć wszystkie w kreminale!<br> {{tab}}Agata jeno ręce spletła w niemym krzyku boleści.<br> {{tab}}— Powiedziała mi już to słowo Jagustynka, jeno uwierzyć nie mogłam.<br> {{tab}}— Najczystszą prawdę wam rzekła, tak ci jest, tak!<br> {{tab}}Wyprostowała się na te wspominki, a po wynędzniałej twarzy posypały się ciężkie łzy.<br> {{tab}}Agata patrzała w nią, jak w obraz, nie śmiejąc już dopytywać.<br> {{tab}}— Mój Jezu! Sąd ci tu był we wsi ostateczny, kiej ano wzięli wszystkich i do miasta powiedli, {{pp|ostat|nia}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_029" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/029"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/029|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/029{{!}}{{#if:029|029|Ξ}}]]|029}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|ostat|nia}} godzina, powiadam wam, że dziw, jako żywię jeszcze i ten dzień jasny oglądam! A to już jutro będzie całe trzy tygodnie, a mnie się widzi, jakby to wczoraj się stało. Ostał jeno w chałupie Maciek, wiecie, i dzieuszyska, które teraz gnój powiezły w pole, i ja sierota nieszczęsna!<br> {{tab}}— A poszły! ścierwy... to własne dzieci tratują, jako te świnie! — krzyknęła naraz na gęsi: — Pilusie, pilu, pilu, pilu!<br> {{tab}}Nawoływała gąsięta, bo całem stadem, z matkami na czele, ruszyły w opłotki.<br> {{tab}}— Niech się zabawią, gap nikaj nie widać, przypilnuję bacznie.<br> {{tab}}— Ruchać się nie możecie, a gdzie wam za gąsiętami biegać!...<br> {{tab}}— Już me ździebko chorość odeszła, skorom jeno w te progi stąpiła.<br> {{tab}}— To pilnujcie... narządzę wama co jeść... a może mleka uwarzyć?<br> {{tab}}— Bóg wam zapłać, gospodyni, ale sobota to ci wielkopostna, to z mlekiem jeść mi się nie godzi... wrzątku dajcie jaki garnuszek, chleb mam, to se wdrobię i pojem galanto.<br> {{tab}}Jakoż Kłębowa wnet jej przyniesła osolonego wrzątku na miseczce, w któren stara wdrobiła chleb i pojadała zwolna, dmuchając w łyżkę, a Kłębowa zaś przysiadła w progu i, oganiając oczyma gąsięta, skubiące pod płotami, znowu powiedała:<br> {{tab}}— O las poszło. Dziedzic sprzedał go kryjomo przed Lipcami Żydom. Jęli go wnet rąbać! Krzywda <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_030" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/030"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/030|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/030{{!}}{{#if:030|030|Ξ}}]]|030}}'''<nowiki>]</nowiki></span>była taka i sprawiedliwości znikąd, to i co miały począć? do kogo iść ze skargą? A do tego zawziął się na cały naród, że ni jednego komornika ze wsi do roboty nie zawołał. Zmówili się też i całą wsią poszli swojego bronić, ile ino narodu było. Powiedali, że wszystkich karać nie pokarzą, jeśliby na to przyszło, ale nikto o tem nie pomyślał, bo jakże? za co to mieli karać? przecie o swoje jeno zabiegali. Poszli do poręby, pobili rębaczów, że po dobrej woli nie ustąpili, pobili dworskich i wszystkich ano z boru wygnali... Na swojem postawili, a po sprawiedliwości, bo póki z lasu nie wydzielą, co jest czyje, ruchać go nikt prawa nie ma. Ale się dużo przytem pomarnowało naszych, starego Borynę przywieźli z rozłupaną głową: borowy-ci go tak uszlachtował, a tego-ci znowuj Antek Boryniak zakatrupił za ojca.<br> {{tab}}— Jezus! zakatrupił, na śmierć?!<br> {{tab}}— Na śmierć, a stary do dzisiaj ano choruje i bez rozumu zgoła leży, juści, on najbardziej ucierzpiał, ale i drugi też niemało: Szymek Dominikowej miał przetrącony kulas, Mateusz Gołąb był tak pobity, że go aż przywieźć musieli, Płoszce Stachowi rozwalili łeb, a drugim dostało się też dosyć, że i nie spamiętać co i komu! Nikto się tem zbytnio nie frasował, ni narzekał, bo swoje dokazali, wrócili też bujno, ze śpiewami, kiej po tej wojnie wygranej, całą noc w karczmie z uciechy pili, a barzej pobitym gorzałkę do chałup nieśli.<br> {{tab}}A na trzeci dzień jakoś, w niedzielę, śnieg padał mokry i zrobiła się taka plucha od samego rana, iż <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_031" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/031"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/031|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/031{{!}}{{#if:031|031|Ξ}}]]|031}}'''<nowiki>]</nowiki></span>trudno było nosa wyścibić na dwór. Zbieraliśmy się właśnie do kościoła iść, kiedy Gulbasowe chłopaki poczęły na wsi krzyczeć: „Strażniki jadą!“<br> {{tab}}Jakoż może w pacierz przyjechało ich ze trzydziestu, a z nimi urzędniki i cały sąd, rozłożyli się na plebanji. No, że już i nie wypowiem, co się działo, kiej zaczęły sądzić, wypytywać, zapisywać, a naród pokolei brać pod stróżę... Nikto się nie opierał, każden pewny był swojego, a wszystkie kiej na spowiedzi przyświarczały i prawdę szczerą mówili. Dopiero pod wieczór skończyli i chcieli zrazu całą wieś, wraz ze wszystkiemi kobietami brać, ale podniósł się taki krzyk a ten płacz dzieciński, że chłopy się już za kołami oglądali... Dobrodziej musiał cosik przełożyć starszym, że nas poniechali, nawet Kozłowej, silnie wygrażającej wszystkim, nie wzięli, chłopów jeno samych zabrali do kreminału, Antka zaś Borynowego w postronki przykazali wiązać!<br> {{tab}}— Jezus! w postronki przykazali wiązać!<br> {{tab}}— I związali, ale porwał ci je, kiej te nicie nadgniłe, aż się przelękły wszystkie, bo wydał się, jakby mu dur do łba przystąpił, albo i zły opętał, a on stanął przed nimi, a w oczy im rzekł:<br> {{tab}}— Skujcie mię mocno w kajdany i pilnujta, bo wszystkich zakatrupię i sobie co złego zrobię...<br> {{tab}}Tak się ano zapamiętał, że mu ojca zabili, sam ano ręce podał w żelaza, sam nogi nastawił i tak go powieźli...<br> {{tab}}— Jezu mój miłościwy! Marja! — jęczała Agata.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_032" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/032"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/032|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/032{{!}}{{#if:032|032|Ξ}}]]|032}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Widzę zawdy i do samej śmierci nie zabaczę, jak ich brali...<br> {{tab}}— Wzieni mojego z chłopakami... wzieni Płoszków...<br> {{tab}}— Wzieni Pryczków...<br> {{tab}}— Wzieni Gołębiów...<br> {{tab}}— Wzieni Wachników...<br> {{tab}}— Wzieni Balcerków...<br> {{tab}}— Wzieni Sochów...<br> {{tab}}—...a tyla jeszcze drugich wzieni, że więcej niźli pięćdziesiąt chłopa popędzili do kreminału...<br> {{tab}}Że i rozum ludzki nie poradzi wypowiedzieć, co się tutaj działo... jakie płacze się krwawiły, tych wrzasków lamentliwych... ni tych przekleństw strasznych.<br> {{tab}}A tu zwiesna nadeszła, śniegi rychło spłynęły, role podeschły, ziemia aż się prosi o obróbkę, czas na orki, czas na siewy, czas na wszystkie roboty, a robić niema kto!<br> {{tab}}Wójt jeno ostał, kowal i tych kilku staruchów ledwie się ruchających, a z parobków jeden ino głupawy, Jasiek Przewrotny!<br> {{tab}}A tu i czas przychodzi rodów, że już poniektóre zległy, krowy się też cielą, lągi wszędzie, o chłopach też trza myśleć i podwozić im to pożywienie, to grosz jaki, albo i tę czystą koszulę, a roboty innej tyla, że już i niewiada, za co się przódzi brać, samym przecie nie uradzi, a najemnika dostać nie można po drugich wsiach, boć kużden sobie przódzi obrobić musi...<br> {{tab}}— Nie puszczą ich to rychło?<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_033" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/033"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/033|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/033{{!}}{{#if:033|033|Ξ}}]]|033}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Bóg ta wie kiedy! Jeździł do urzędu ksiądz, jeździł i wójt i powiedają, że kiej śledztwa skończą, to ich popuszczają, że to sądy mają być później, ale już trzy niedziele przeszło, a jeszcze ni jeden nie wrócił. Rocho też we czwartek pojechał dowiadywać się.<br> {{tab}}— Boryna żywie to jeszcze?<br> {{tab}}— Żywie, jeno ledwie dycha i do rozumu nie przychodzi, jako ten klocek leży... Zwoziła Hanka dochtorów, to znających się, nic nie pomaga...<br> {{tab}}— Juści, pomogą tam dochtory, gdzie chto na śmierć chory!<br> {{tab}}Zmilkły, wyczerpane wspominkami. Kłębowa zapatrzyła się wskroś sadu, na daleką topolową drogę, wiodącą do miasta i popłakiwała zcicha, nos cięgiem ucierając...<br> {{tab}}Potem zaś, krzątając się pilnie kiele narządzania obiadu, opowiadała zwolna wszystko, co się stało we wsi przez zimę, a czego Agata zgoła nie wiedziała.<br> {{tab}}Aż stara rozpletła ręce i pochyliła się ku ziemi ze zgrozy i zdumienia, bo te nowinki kiej kamienie spadały na nią i przejmowały duszę taką zgryzotą i bólem, że chlipać cicho poczęła.<br> {{tab}}— Mój Boże, tam we świecie cięgiem myślałam o Lipcach, ale żeby takie sprawy się działy, to mi nawet i do rozumu nie przychodziło... a tom nawet póki życia długiego i nie słyszała o podobnem! Złe się tutaj osadziło na dobre, czy co?<br> {{tab}}— Juści, że jakby na to przychodziło!<br> {{tab}}— A może jeno dopust Boży za złość ludzką i grzechy!<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_034" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/034"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/034|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/034{{!}}{{#if:034|034|Ξ}}]]|034}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Pewnie, że nieinaczej. Pan Jezus karze choćby za takie śmiertelne grzechy, jako to Antka z macochą. Nowe zaś przewiny idą, stają się na wszystkich oczach!..<br> {{tab}}Już Agata bojała się rozpytywać o więcej, tylko podniesła roztrzęsioną rękę i jęła się śpiesznie żegnać, pacierz mamląc gorący!<br> {{tab}}— Nieszczęście takie padło na cały naród i Boryna też leży bez duszy, a powiedają — ściszyła głos, obzierając się strachliwie — jako Jagusia już się na dobre z wójtem sprzęgła... Nie stało Antka, brakło Mateusza, brakło i drugich parobków, to dobry pierwszy z brzega, byle jeno wygodził... O świecie, świecie! — jęknęła, załamując ręce ze zgrozy.<br> {{tab}}Stara się już nie ozwała, poczuła się znagła utrudzoną i tak przejętą temi nowinkami, że powlekła się do obórki wypoczywać.<br> {{tab}}Dopiero o samym zachodzie dojrzeli ją wlekącą się na wieś do znajomków, powróciła zaś, kiej już u Kłębów siedzieli przy wieczerzanych miskach.<br> {{tab}}Łyżka na nią czekała i miejsce, juści nie pierwsze, ale zawżdy nie ostatnie, bo przy Kłębowej, jeno że pojadała mało wiele, kiej to dzieciątko przebierne, pogadując zcicha o świecie, to o tych odpustowych miejscach, które była schodziła aż się niemało temu nadziwowali.<br> {{tab}}Zaś kiej już noc zapadła, że nawet i zorze grające po szybach przygasły i wieś docna ogłuchła, zapalili w izbie światło i jęli się zwolna do snu sposobić, wtedy Agata wyniesła swoje torbeczki pod światło, wyjmując zwolna różne różności, jakie przyniosła.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_035" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/035"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/035|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/035{{!}}{{#if:035|035|Ξ}}]]|035}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Otoczyli ci ją zwartem kołem, tając przydechy i dziw jej nie zjadając rozgorzałemi oczyma.<br> {{tab}}A ona najpierw po obraziku poświęcanym rozdała każdemu, potem zaś sznury paciorków dziewuchom, a tak pięknych, że ino grały farbami, wrzask się bez to uczynił w izbie, tak jedna przez drugą cisnęły się do lusterka, przymierzać, cieszyć się sobą i szyję wzdymać kiej te indory napuszone, a to i koziki sielne, prawdziwie misiarskie nalazły się dla chłopaków, i cała paczka machorki dla Tomasza, w ostatku i la Kłębowej wyjęła fryzkę szeroką, wzburzoną i kolorową nicią obdzierganą, że gospodyni aż wręcz plasnęła z wielkiej kontentności...<br> {{tab}}I wszyscy radowali się niemało, nie raz i nie dwa oglądając te śliczności i ciesząc oczy podarunkami, wielce, z niemałą lubością powiedała, co ile kosztuje i gdzie to kupione.<br> {{tab}}Długo w noc przesiedzieli, poredzając jeszcze o nieobecnych.<br> {{tab}}— Aż strach za grdykę łapie, tak cicho na wsi! — zauważyła wkońcu Agata, gdy przymilkli, i opadło ich głuche, martwe milczenie. — Gdzie to po inne roki, w tym zwiesnowym czasie, to aże się wieś trzęsła od wrzasków i śmiechów!..<br> {{tab}}— Bo jako ten grób otwarty widzi się cała wieś, że jeno kamieniem przywalić i krzyże postawić... że nawet i pacierza nie będzie miał kto zmówić, ni na mszę dać... — potwierdziła smutnie Kłębowa.<br> {{tab}}— Prawda! Pozwolicie, gospodyni, tobym ano na górkę poszła, kości me bolą po drodze i oczy już śpik morzy.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_036" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/036"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/036|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/036{{!}}{{#if:036|036|Ξ}}]]|036}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A śpijcie, gdzie wama do upodoby przylegnąć, miejsca nie brakuje.<br> {{tab}}Stara wnet pozbierała sakwy i jęła się w sionce skrobać po drabce, gdy Kłębowa zaczęła mówić za nią przez wywarte drzwi:<br> {{tab}}— Hale! małom nie zabaczyła wama powiedzieć, że wzielim waszą pierzynkę ze skrzyni... Marcycha chorzała w zapusty na krosty... ziąb był taki, przyodziać nie było czem... tośwa se pożyczyli od waju... pierzyna już wywietrzona i choćby jutro a zaniesie się ją na górę...<br> {{tab}}— Pierzynę... wasza wola... juści, kiej było potrza... juści...<br> {{tab}}Chyciło ją tak cosik za gardziel, że urwała; dowlekła się poomacku do skrzyni, przykucnęła i, podniósłszy wieko, jęła śpiesznie drżącemi rękoma błądzić i obmacywać swoje wiano śmiertelne...<br> {{tab}}Juści... pierzyny nie było... a nową całkiem ostawiła... w czystem obleczeniu... ni razu nieużywaną... dyć ją z tych należnych piórek po pastwiskach uścibała... byle mieć na tę ostatnią skonania godzinę...<br> {{tab}}A wzieni ją... wzieni...<br> {{tab}}Płacz ją taki chycił, żałośliwości pełen, że dziw jej serce nie pękło.<br> {{tab}}I długo pacierz mówiła, łzami go polewając gorzkiemi, długo płakała i boleśnie a cichuśko skarżyła się Jezusowi kochanemu za krzywdę swoją...<br> {{tab}}Noc musiała już być duża, bo ano kury piać zaczynały na północek, albo i na odmianę.<br> <br><br>{{---|50}}<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_037" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/037"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/037|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/037{{!}}{{#if:037|037|Ξ}}]]|037}}'''<nowiki>]</nowiki></span><br> {{C|II.}}<br /> {{tab}}Nazajutrz była Palmowa Niedziela.<br> {{tab}}Jeszcze dobrze przed słońcem, ale już o dużym dniu, wyjrzała z Borynowej chałupy Hanka, w wełniak jeno przyodziana i jakąś chuścinę, że to ziąb był na świecie galanty.<br> {{tab}}Zajrzała aż za opłotki, na drogę czarniawą, rosami opitą, a gdzie niegdzie oszroniałą. Pusto było jeszcze i ni znaku życia, świt jeno skrzył się suchy i przyodziewał zmartwiałe czuby drzew w modre obleczenia, zaś resztki nocy czaiły się strachliwie pod płotami.<br> {{tab}}Powróciła na ganek i, z trudem przyklęknąwszy, że to leda tydzień spodziewała się rodów, jęła mówić pacierz, błądząc po świecie zaspanymi oczyma.<br> {{tab}}Dzień zaś roznosił się zwolna białawą pożogą, zorze przecierały się kieby przez sito, brzaskami osypując wschodnią stronę, która podnosiła się coraz wyżej, niby ten złoty baldach nad promieniejącą już, ale jeszcze niewidną monstrancją.<br> {{tab}}Że zaś przymrozek był z nocy, to płoty, mostki, dachy i kamienie polśniewały szronem, a drzewa stały kiej chmury przebielone.<br> {{tab}}Wieś jeszcze spała w przyziemnych mrokach utopiona, że jeno poniektóre chałupy bardziej przy drodze wyłupywały się nieco jaśnią bielonych ścian, zaś po omglonej gładzi stawu wlekły się długachne, czarniawe pasma prądów, jakoby szkliwa tężejące.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_038" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/038"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/038|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/038{{!}}{{#if:038|038|Ξ}}]]|038}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Młyn gdziesik hurkotał bez przestanku, a jakaś niewidna rzeczka mrowiła się po kamieniach cichuśkiem, przytajonem bełkotaniem.<br> {{tab}}Kokoty piały już naumor i ptaszyny różne zgwarzały się zcicha po sadach, jakoby w tym pacierzu społecznym, kiej Hanka przecknęła, śpik ją ano zmorzył i strudzone, niewywczasowane kości ciągnęły pod pierzynę, ale się nie dała, szronem przetarła oczy i, nalazłszy to zagubione słowo pacierza, poszła w podwórze, naglądać chudoby, a budzić śpiące.<br> {{tab}}Najpierw wywarła drzwi do wieprzka, któren usiłował na przednie kulasy się zwlec, ale, że spaśny był wielce, zwalił się na gruby zad i jeno chrząkającym ryjem wodził za nią, gdy mu żarcie przegarniała, dorzucając niecoś świeżego.<br> {{tab}}— Portki tak ciężą, że ci i na kulasy niełacno; jak nic, ma na cztery palce słoniny. — Obmacała mu boki z lubością.<br> {{tab}}Otwarła potem do kur, porzuciwszy przed progiem, na przynętę, świńskiego jedzenia przygarścią, że sfruwały z grzęd skwapliwie, koguty zaś piać wzięły rozgłośnie.<br> {{tab}}Gęsi, zawarte pobok, przyjęły ją gęganiem i sykami; wygnała precz gąsiory, iż wnetki wojnę uczyniły z kurami, a zaczęła wyciągać z pod matek, siedzących w gniazdach, jaja i przepatrywać je pod światło.<br> {{tab}}— Leda godzina kluć się będą — myślała, nasłuchując cichego, ledwie odczutego dziobania w jajach.<br> {{tab}}Rychtyk i Łapa wylazł z budy, kiej szła ku stajni, przeciągnął się a ziewał, nie bacząc na syczące nań gąsiory.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_039" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/039"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/039|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/039{{!}}{{#if:039|039|Ξ}}]]|039}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Hale! próżniaczysko, niby parob noc przesypia, coby stróżował!<br> {{tab}}Pies pomachał ogonem, szczeknął radośnie, buchnął przez kury, aż się pierze posypało, i dalejże drzeć się do niej, skakać do piersi, a polizywać ręce, że rada nierada pogłaskała go po łbie.<br> {{tab}}— Drugi człowiek a tak czujący nie będzie, jako to stworzenie. Miarkuje jucha gospodarza! Wyprostowała się ździebko, wodząc oczyma po oszroniałych dachach, bo jaskółki, siedzące rzędem na kalenicy, zaświegotały pieściwie.<br> {{tab}}— Pietrek! Dzień ano kiej wół! — zakrzyczała, bijąc pięścią we drzwi stajni, a posłyszawszy mruczenie i odsuwanie zawory, wywarła drugie zaraz drzwi do obory.<br> {{tab}}Krowy leżały rzędem przed żłobami.<br> {{tab}}— Witek! A to śpi pokraka, kiej po weselu!<br> {{tab}}Chłopak się wraz przebudził, skoczył z pryczy i jął pośpiesznie wciągać portczyny i cosik mamrotać strachliwie.<br> {{tab}}— Przyrzuć krowom siana, by przejadły do udoju, i zaraz przychodź skrobać ziemniaki. A Łysuli nie dawaj, niech ją sama pasie — dodała twardo, bo była to krowa Jagusi.<br> {{tab}}— Tak ją pasą, aże krowa ryczy i z głodu słomę z pod siebie wyjada.<br> {{tab}}— A niech zdycha, nie moja strata! — szepnęła zawzięcie.<br> {{tab}}Witek jeszcze tam cosik mruknął, ale skoro wyszła, gruchnął się wpoprzek barłogu z obertelkiem w garści, byle jeszcze z pacierz zadrzemać.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_040" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/040"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/040|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/040{{!}}{{#if:040|040|Ξ}}]]|040}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Hanka zaś poszła jeszcze do stodoły, gdzie na klepisku okryte słomą leżały ziemniaki, przebierane do sadzenia, i zajrzała pod szopę, kędy składali wszelki sprzęt gospodarski. Łapa wyskakiwał przed nią, co chwila zbaczając do gąsiorów i wojnę z niemi czyniąc, aż wszystko obejrzawszy bacznie, czy jakiej szkody z nocy niema, jak to czyniła co dnia, polazła do przełazu, wyjrzeć w pola, na oziminy.<br> {{tab}}Zaczęła znowu mówić przerwany pacierz.<br> {{tab}}Słońce też już wstało, wskroś sadów powiała wichura płomieni, że szrony się zaiskrzyły i rosy jęły skapywać z drzew; wiater też się poruszył i gmerał cichuśko w gałęziach, skowronki dzwoniły coraz rzęsiściej, a we wsi, na drogach, czynił się ruch, słychać było chlustanie wody przy nabieraniu ze stawu, wrótnie kajś niekajś darły się zardzewiałe, to gęsi gdziesik krzyczały i pies naszczekiwał, abo i głos ludzki rozbrzmiewał w porankowej cichości.<br> {{tab}}Wieś się budziła później ździebko, że to niedziela była i każden rad dłużej wylegiwał pod pierzyną spracowane kości.<br> {{tab}}Hanka na nic nie baczyła, zstępując w siebie, w te różne myśle, jakie ją oprzędły, że pacierz jeno wargami mówiła, daleko od niego duszą i cała we wspomnieniach utopiona.<br> {{tab}}Podniesła ciche, opite radością oczy na pola szerokie, zawarte ścianą dalekiego lasu, po którym rozlewały się płomienie wschodu, iż z pośród modrawych gąszczów wybłyskiwały bursztynowe, grubachne chojary; zaś wszystkie ziemie jakoby drgały w złotych, {{pp|budzą|cych}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_041" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/041"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/041|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/041{{!}}{{#if:041|041|Ξ}}]]|041}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|budzą|cych}} brzaskach; ozime zboża, mokrą, zielonawą wełną otulały zagony, a kajś niekaj po brózdach lśniły się poniki wody, kiej te srebrne strużyny, niesły się z pól wilgotne, chłodne przydechy wraz z tą świętą cichością wiośnianą, w jakiej to rośnie wszystko i na świat się jawi...<br> {{tab}}Nie za tem jednakże patrzała i nie tego.<br> {{tab}}Jawiły się ano w niej przypominki bied, głodu, krzywdy, Antkowe przeniewierstwa, bóle kiej góźdź raniące i tych smutków i utrapień tylachna, że aż ją dziw brał, jako to poredziła przemóc i przemogła i doczekała się, że oto Pan Jezus przemienił wszystko na lepsze...<br> {{tab}}Przecie na gospodarce jest znowu, na ziemi.<br> {{tab}}A kto mocen jest wyrwać ją stąd? Któren poredzi!<br> {{tab}}Zmogła już tyla, przecierpiała bez te pół roku, że drugi człowiek bez całe życie nie przecierpi, to udźwignie, co ta na nią Panu Jezusowi spuścić się spodoba, wydzierży i doczeka się Antkowego ustatkowania i że te ziemie będą ich na wieki.<br> {{tab}}Trzy niedziele całe, a jej się widzi, jakoby to wczoraj się stało, kiej chłopy szły na las...<br> {{tab}}Nie poszła z inszemi, bo ano w jej stanie ciężko było i nieprzezpiecznie...<br> {{tab}}Turbowała się jeno o Antka, bo zaraz jej rzekli, jako z narodem się nie złączył i nie poszedł; rozumiała, iż to na złość staremu zrobił, a może i la tego, by się w ten czas gdzie z Jagusią zwieść...<br> {{tab}}Żarło ją to, ale wypatrywać go przecie nie poszła.<br> {{tab}}Aż tu przed samem południem przylatuje Gulbasiak i wrzeszczy:<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_042" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/042"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/042|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/042{{!}}{{#if:042|042|Ξ}}]]|042}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Pobilim dworskich! pobilim! — i kiej wściekły pognał dalej.<br> {{tab}}Zmówiła się z Kłębową i poszły naprzeciw. Dominikowej chłopak nadbiegał i już zdala krzyczał:<br> {{tab}}— Boryna zabit, Antek zabit, Mateusz i drugie!.. — zatrzepał rękoma, cosik zamamrotał i padł, że trza mu było nożem zęby otwierać, by wlać wody, tak go ścisnęło z utrudzenia.<br> {{tab}}A jej wtedy dusza ze strachu zakrzepła na ten lity kamień.<br> {{tab}}Szczęściem, że, nim jeszcze chłopaka docucili, wywalili się z boru na drogę i powiedali, jak było, a może w pacierz sama już dojrzała przy ojcowym wozie Antka żywego: jako trup był siny, okrwawiony, zgoła nieprzytomny.<br> {{tab}}Juści, że ją płacz chwycił i boleść ozdzierała, ale się przemogła, ile że ją ociec, stary Bylica odciągnął na bok i cicho powiedział:<br> {{tab}}— Stary wnet zamrze, Antek o Bożym świecie nie wie, a w Borynowej chałupie nikogój, jeszcze się kowal tam wniesie i nikto go już nie wygoni!..<br> {{tab}}Zmiarkowała rychło, że w dyrdy poleciała do chałupy, zabrała dzieci i co było na podorędziu ze szmat, resztę zaś zdała na Weronczyną opiekę i przeniosła się chybcikiem na dawne miejsce, po drugiej stronie Borynowej chałupy.<br> {{tab}}Jeszczech Borynę opatrywał Jambroży, jeszcze ludzie byli się nie rozeszli, jeszcze cała wieś wrzała uciechą, a gdzie jękami pobitych, a ona cichuśko się wniesła i osiadła na amen.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_043" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/043"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/043|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/043{{!}}{{#if:043|043|Ξ}}]]|043}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A stróżowała pilnie: toć Antkowy też był gront, a stary ledwie zipał i mógł leda pacierz wyciągnąć kulasy.<br> {{tab}}Wiadomo przecież, iż któren pierwszy dopadnie dziedzictwa i wczepi weń pazury, to i niełacno go oderwać i prawo za sobą będzie miał.<br> {{tab}}Co jej tam znaczyły kowalowe krzyki a groźby, któremi jej bronił wstępu, srodze zgniewany, iż go uprzedziła!<br> {{tab}}Pytać się to miała kogój o przyzwoleństwo, chyciła się ziemi, a jak ta suka warowała i broniła swojego, pewna rychłej śmierci starego i że Antka wezmą, bo ją był o tym uprzedził Rocho.<br> {{tab}}To i komu się to miała oddać w opiekę? Kiej wiadomo, że jak się sam człowiek nie przyłoży, to mu i Pan Jezus nie dołoży.<br> {{tab}}Nie płaczem i skamlaniem dochodzi się swego, a jeno tymi kwardemi, nieustępliwemi pazurami — wiedziała ci ona już o tem, wiedziała!<br> {{tab}}Więc choć i Antka wzieni, uspokoiła się rychło, bo co poredzisz przeciw doli, człowieku? czem się oprzesz, kruszyno?<br> {{tab}}Gdzie zaś to był i czas na długie lamenty i wyrzekania, kiej tylachne gospodarstwo wzięła na swoją głowę!<br> {{tab}}Przeciech sama ostała, kiej ten kierz na rozdrożnem wywieisku, jeno że się nie cofnęła przed robotą, ni ludzi nie ulękła. A przeciwko niej była Jagna; byli kowalowie, zawzięci na nią, że niech Bóg broni; był wójt, któren był swoje zamysły na Jagnę powziął i bez to <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_044" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/044"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/044|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/044{{!}}{{#if:044|044|Ξ}}]]|044}}'''<nowiki>]</nowiki></span>sielnie się nią opiekował; był nawet dobrodziej, rychtowany nasprzeciw przez Dominikową.<br> {{tab}}Tyle że jej nie przemogli, nie dała się niczemu, co dnia głębiej wrastając w ziemię i krzepciej dzierżąc w garściach rządy, iż ledwie po dwóch niedzielach a już wszystko szło jej wolą, rozumem a mocą.<br> {{tab}}Ona zaś ni dojadła, ni dospała, ni wypoczęła, harując nikiej ten wół w jarzmie od świtania do nocy późnej.<br> {{tab}}Jeno, że to niezwyczajna była ni takiej pracy, ni stanowienia o wszystkiem swoją głową, a wielce z natury nieśmiała i przez Antka zahukana, to jej tak ciężko nieraz przychodziło, aż ręce opadały.<br> {{tab}}Ale krzepił ją strach, by z gospodarki nie wysadzili, a i ta zawziętość przeciw Jagnie.<br> {{tab}}Zresztą z czego ta jej moc szła, to szła, dość, że się nie dała, urastając we wszystkich oczach na niemały podziw i uważanie.<br> {{tab}}— A to przódzi się widziała, jako trzech nie zliczy, a teraz ci już za dobrego chłopa stanie — powiedały o niej co najpierwsze we wsi gospodynie, że nawet Płoszkowa i drugie rade przyjacielstwa z nią szukały, chętliwie wspomagając dobrem słowem i czem jeno mogły.<br> {{tab}}Juści, że wdzięcznem sercem przyjmowała, nie stowarzyszając się jednak zbytnio i nie ciesząc z ich łask, bo niełacno zapominała krzywd niedawnych.<br> {{tab}}Nie lubiła pleść bele czego, to i nie potrza jej było sąsiedzkich ugwarzań, ni tego w opłotkach wystawania la obmowy.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_045" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/045"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/045|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/045{{!}}{{#if:045|045|Ξ}}]]|045}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Mało to swoich miała frasunków, by się jeszcze cudzem turbować!..<br> {{tab}}Właśnie wspomniało się jej o Jagnie, z którą wiedła zażartą, milczącą i nieustępliwą wojnę, o Jagusi, której samo przypomnienie było jako to żgnięcie w serce, że i teraz poderwała się z miejsca, żegnając się śpiesznie a bijąc w piersi na dokończenie pacierza.<br> {{tab}}Zeźliła się jeszcze bardziej, iż w chałupie spali, a i w podwórzu było cicho.<br> {{tab}}Skrzyczała Witka, spędziła z barłogu Pietrka, dostało się przytem i Jóźce, że słońce na chłopa, a ona się wyleguje.<br> {{tab}}— Jeno z oka spuścić na ten pacierz, a wszystkie po kątach śpią!<br> {{tab}}Mamrotała, rozpalając ogień na kominie.<br> {{tab}}Wywiedła dzieci na ganek i, wetknąwszy im po glonku chleba, przywołała Łapy, by się z niemi zabawiał, a sama poszła zajrzeć do Boryny.<br> {{tab}}Ale na ojcowej stronie było jeszcze całkiem cicho, że ze złością huknęła drzwiami; nie przebudziło to Jagny, stary zaś tak samo leżał, jak go była ostawiła wieczorem: na pasiato-czerwonej pościeli leżała jego sina, obrosła twarz, wychudła i tak zmartwiała, że podobien się stał do onych świątków w drzewie rzezanych; otwarte szeroko oczy patrzyły przed się nieruchomo, nic zgoła nie widzące, głowę miał owiązaną szmatami, a rozwiedzione szeroko ręce zwisały martwo, kiej te nadrąbane gałęzie.<br> {{tab}}Poprawiła mu pościeli, strzepując pierzynę bardziej na nogi, że to gorąco było w izbie, a potem {{pp|na|lewała}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_046" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/046"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/046|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/046{{!}}{{#if:046|046|Ξ}}]]|046}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|na|lewała}} mu po ździebku do ust świeżej wody: pił zwolna aże mu grdyka chodziła, ale się nie poruszył; leżał wciąż, kiej ta kłoda zwalona, jeno w oczach zaświeciło mu cosik, jak kiedy rzeka z pod nocy się przetrze i rozbłyśnie na jedno oczymgnienie.<br> {{tab}}Westchnąwszy nad nim żałośnie, trzasnęła znowu trepem w wiaderko, ciskając rozsrożonemi oczyma po śpiącej.<br> {{tab}}Ale Jagusia i tak nie przecknęła; leżała ano na bok, twarzą na izbę, pierzynę snadź z gorąca zepchnąwszy do pół piersi, że ramiona i szyja leżały nagie, zrumienione i ździebko ruchające się w cichem dychaniu: przez rozchylone, wiśniowe wargi lśniły się jej zęby, kiej te paciorki najbielsze, a rozplecione włosy burzyły się po białej poduszce, spływając aż na ziemię, kiej ten len najczystszy, w słońcu wysuszony.<br> {{tab}}— Zedrzeć ci ino pazurami tę gębusię, a nie wynosiłabyś się urodą nad drugie! — szepnęła Hanka z taką nienawiścią, aż ją w sercu zakłuło i same palce się sprężyły do darcia, ale bezwolnie przygładziła sobie włosy i zajrzała w lusterko, wiszące na okiennej ramie; cofnęła się jednak prędko, dojrzawszy swoją twarz wynędzniałą, pokrytą żółtemi plamami, i zaczerwienione oczy.<br> {{tab}}— Niczem się nie umartwi, dobrze się naźre, w cieple się wyśpi, dzieci nie rodzi, to nie ma być urodna! — pomyślała z taką goryczą, że, wychodząc, drzwiami trzasnęła, aż szyby zabrzęczały.<br> {{tab}}Obudziła się wreszcie Jagna. Jeno stary leżał wciąż bez ruchu, wpatrzony przed siebie.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_047" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/047"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/047|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/047{{!}}{{#if:047|047|Ξ}}]]|047}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Leżał już tak całe trzy niedziele, od kiela go z lasu przywieźli. Czasem się jeno jakby budził, Jagny wołał, za ręce ją brał, cosik chciał rzec i znowuj drętwiał, nie przemówiwszy ni słowa jednego.<br> {{tab}}Już mu i Rocho przywoził z miasta doktora, któren go obejrzał, na papierku cosik przepisał, dziesięć rubli wziął, leki też kosztowały niemało, a rychtyk pomogło tyle, co i te darmowe Dominikowej zamawiania.<br> {{tab}}Zrozumieli rychło, jako się już nie wyliże, i ostawili go w spokojności. Wiadomo jest, że kiej kto na śmierć choruje, to żeby mu już nie wiem jakie leki a doktory zwoził, zamrzeć musi, a ma zaś ozdrowieć, i bez niczyjej pomocy ozdrowieje.<br> {{tab}}Więc mieli kole niego tyle już jeno starunków, co mu ta często odmieniali na głowie zmoczone szmaty, wody pić podając albo i ździebko mleka, bo jeść nie mógł, że mu się to wszystko zwracało.<br> {{tab}}Miarkowali też ludzie, a najbardziej Jambroży, jako praktyk był wielki, że jeśli Boryna do rozumu nie przyjdzie, to śmierć będzie miał letką i rychłą. Spodziewali się jej co dzień i nie przychodziła; aż się już mierziło to długie czekanie, boć trza go było pilnować i jaką taką dawać opiekę.<br> {{tab}}Jagny to było psie prawo doglądać i przy nim dulczyć — cóż, kiej nie poredziła i godziny w chałupie wysiedzieć? Stary obmierzł jej docna i ciążyła ta ciągła wojna z Hanką, która ją odsuwała od wszystkiego i pilnowała gorzej złodzieja — to i nie dziwota, że ciągnęło ją na świat, że chciało się jej lecieć na te <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_048" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/048"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/048|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/048{{!}}{{#if:048|048|Ξ}}]]|048}}'''<nowiki>]</nowiki></span>ugrzane przypołudnia, pomiędzy ludzi, na wolność, to zdawała pilnowanie Jóźce i niesła się niewiada gdzie, iż nieraz dopiero wieczorami wracała...<br> {{tab}}Jóźka zaś tyle go jeno doglądała, co przy ludziach: skrzat był jeszcze głupi a latawiec. Hanka więc i to musiała wziąć na swoją głowę i o chorego dbać, bo chociaż i kowalowie mało dziesięć razy na dzień zaglądali, to jeno poto, by jej pilnować, czy czego z chałupy nie wynosi, a głównie czekali, iż może stary przemówi jeszcze i majątkiem rozporządzi.<br> {{tab}}Żarli się przytem, jako te psy kiele zdychającego barana, i przepierali z warkotem, kto pierwej chyci kłami za jelita i jaką sztuczkę la siebie wyszarpie; tymczasowie zaś kowal, co ino upatrzył, co mu tylko w pazury wpadło, to porywał, choćby i stary postronek albo kawał deski; z garści trza mu było wyrywać i na każdym kroku pilnować, że dzień nie przeszedł bez kłótni a srogich pomstowań.<br> {{tab}}Powiadają: kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje, i prawda, ale kowal umiał wstawać i o północku, lecieć choćby na dziesiątą wieś, jeśli jeno szło o dobry zarobek; chłop był chciwy na grosz i tak zabiegliwy, jak mało któren.<br> {{tab}}Oto i teraz, ledwie co Jagna z łóżka wylazła i wełniaki na się wdziała, drzwi skrzypnęły i on się cicho wsunął, prosto idąc do chorego.<br> {{tab}}— Nie gadał czego? — zajrzał mu zbliska w oczy.<br> {{tab}}— Dyć leży, jak leżał! — odburknęła, zbierając włosy pod chustkę.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_049" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/049"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/049|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/049{{!}}{{#if:049|049|Ξ}}]]|049}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Bosa jeszcze była, w koszuli, ździebko rozespana i taka urodna, a jakowemś prażącem ciepłem buchająca i lubością, że powiódł po niej zmrużonemi ślepiami.<br> {{tab}}— Wiecie — przysunął się tuż do niej — organista wygadał się przede mną, że stary musi mieć sporo gotowego grosza, bo jeszcze przed Godami chciał dać chłopu z Dębicy całe pięćset rubli; o procenta się jeno nie zgodzili. Muszą te pieniądze być schowane gdzie w chałupie... Uważajcie pilnie na Hankę, bo jakby chyciła przed nami, już by ich ludzkie oko nie zobaczyło... Moglibyście zwolna, kryjomo przepatrywać wszystkie kąty, jeno by nikto się nie pomiarkował... Słuchacie to?<br> {{tab}}— Coby zaś nie! — okryła ramiona zapaską, bo jakby ją obmacywał temi złodziejskiemi ślepiami.<br> {{tab}}Przeszedł się kołujący po izbie i niby odniechcenia zaglądał za obrazy, wyszukując przytem pilnie, gdzie popadło.<br> {{tab}}— Macie to klucz od komory? — Łypnął ślepiami na małe, zawarte drzwi.<br> {{tab}}— A wisi na Pasyjce pod oknem.<br> {{tab}}— Dłutam mu pożyczył, będzie już z miesiąc, a teraz mi potrzebne i nikaj go naleźć nie mogę. Myślę, co tam w rupieciach zarzucone...<br> {{tab}}— Szukajcie sami, ja go wama nie wyślipiam.<br> {{tab}}Odstąpił od drzwi, bo rozległ się w sieni głos Hanki, klucz na miejscu powiesił i za czapkę wziął.<br> {{tab}}— To jutro poszukam... pilno mi bieżyć do dom... Rocho przyjechał?<br> {{tab}}— Ja to wiem? Spytajcie Hanki!<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_050" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/050"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/050|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/050{{!}}{{#if:050|050|Ξ}}]]|050}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Postał jeszcze ździebko, poskrobał rudych wąsów, a oczy to mu, jak te złodzieje, latały po kątach; zaśmiał się cosik do siebie i poszedł.<br> {{tab}}Jagna zrzuciła zapaskę i jęła się słania łóżka i drugich uprzątań, rzucając niekiedy przyczajone spojrzenia na męża, i tak zawżdy chodziła po izbie, by się nie natknąć na jego oczy, wciąż rozwarte.<br> {{tab}}Juści, że był jej obmierzły, bojała się go i nienawidziła całą mocą za wszystkie krzywdy doznane, a ile razy ją wołał i brał w swoje rozpalone i lepkie ręce, zamierała z obrzydzenia i strachu, tak śmiercią wiało od niego i trupem, ale pomimo wszystkiego, może jeno ona jedna najszczerzej pragnęła, by wyzdrowiał.<br> {{tab}}Teraz-ci dopiero miarkowała, co straci, skoro go nie stanie; przy nim gospodynią się czuła, słuchali jej wszyscy, a drugie kobiety czy dzieuchy, rade nierade, uważać ją i ustępować pierwszego miejsca musiały — jakże! Borynową przecie była — Maciej zaś, chociaż w domu był kąśliwy kiej pies i dobrego słowa nie dał, ale przed ludźmi wielce dbał o nią i strzegł, by jej kto nie śmiał nie poszanować.<br> {{tab}}Nie rozumiała ona tego przódzi, dopiero kiej Hanka zwaliła się do chałupy i górę nad nią brać poczęła, odsuwając od panowania, poczuła swoje opuszczenie i krzywdy.<br> {{tab}}Nie o gront jej szło przecież — co jej tam były majątki?.. tyle stała o nie akuratnie, co o łońskie lato, a chociaż już się wzwyczaiła do rządów i rada była wielce wynosić się a puszyć bogactwem i rozpierać na swojem, to i za temby nie płakała, bo u matki było <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_051" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/051"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/051|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/051{{!}}{{#if:051|051|Ξ}}]]|051}}'''<nowiki>]</nowiki></span>jej też niezgorzej — ale jedno ją ano gnębiło boleśnie, że przed Hanką ustępować musi, przed Antkową kobietą: to ją przypiekało do żywego, budząc złość i chęć robienia nasprzeciw.<br> {{tab}}Juści, że ją i matka podmawiała, i kowal rychtował codziennem podjudzaniem, bo sama z siebie, toby może rychło ustąpiła. Tak ją już mierziły te wojny, że nieraz chciała wszystko ciepnąć i przenieść się do matki.<br> {{tab}}— Ani się waż! siedź, póki nie zamrze! waruj swojego! — nakazywała srogo stara.<br> {{tab}}To i siedziała, choć ckniło się jej niewypowiedzianie — jakże? całe dni nie było do kogo gęby otworzyć, ni pośmiać się z kim, ni wybiec do kogo...<br> {{tab}}A w domu pojękiwał stary, była Hanka, zawżdy gotowa do kłótni, szła ciągła wojna, że już zgoła było nie do wytrzymania.<br> {{tab}}U matki też było niesposób wysiedzieć.<br> {{tab}}To latała z kądzielą po chałupach — ale mogła to i tam wytrzymać, kiej we wsi były same kobiety, rozkisłe, rozpłakane, rozwrzeszczane, jako te dni marcowe, a wszędy, jako ta nieustająca litanja, wyrzekania, a nikaj żadnego parobka, choćby na lekarstwo!<br> {{tab}}Że już ni miejsca, ni rady dać sobie nie mogła.<br> {{tab}}Do tego zaś często, coraz częściej nawiedzały ją wspominki o Antku.<br> {{tab}}Prawda, jako pod sam koniec, nim go wzięli, wielce ku niemu ochłodła i te spotykania już były jeno strachem i męką; na ostatku zaś ukrzywdził ją jeszcze tak bardzo, aż dusza pęczniała żalem na przypominki... ale miała wyjść do kogo, wiedziała, że tam, pod {{pp|bro|giem}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_052" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/052"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/052|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/052{{!}}{{#if:052|052|Ξ}}]]|052}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|bro|giem}}, o każdym zmierzchu czeka na nią i wypatruje... że jest ktosik, któremu lubo się słuchać... To choć się trzęsła z trwogi, by nie wypatrzyli, choć i on nieraz skrzyczał za długie czekanie, ochotnie biegła, zapominając o całym świecie, gdy ją przygarnął do siebie krzepko, niby ten smok ognisty, i brał, ni pytając o przyzwoleństwo... Ni w myśli postało opieranie, kiej ściskał, aż ją mdliło w dołku, i takim warem przejmował.<br> {{tab}}Nieraz do północka zasnąć nie mogła, chłodząc rozpaloną całunkami twarz o zimną ścianę, wzburzona do dna i pełna w kościach onych słodkich, prażących ogniem wspominań!<br> {{tab}}A teraz jest, jak ten kołek, sama, nikt jej nie podpatruje, nikt nad nią prawa nie ma, ale i do nikogo się nie wydziera, nikto już jej tam za przełazem nie czeka, i nikto nie przyniewala...<br> {{tab}}Że wójt za nią chodzi, podskubuje, słodkie słówka prawi, do płotów przyciska, do karczmy na poczęstunek ciągnie i radby ją dla siebie zniewolił, to ino bez to mu przyzwala, że ckni się jej wielce i niema z kim drugim się pośmiać, ale tak mu do Antka, kiej psu do gospodarza!<br> {{tab}}I przez złość to jeszcze robi la całej wsi i la tamtego.<br> {{tab}}{{korekta|Sposponował|Spostponował}}-ci on ją i sponiewierał naostatku! Jakże — całą noc i cały dzień przesiedział w chałupie, przy starym, nawet spał na jej łóżku, krokiem się prawie z izby nie ruszał, a jej jakby nie dojrzał, choć wciąż stawała przed nim, jak ten pies, skamląc oczyma o zmiłowanie.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_053" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/053"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/053|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/053{{!}}{{#if:053|053|Ξ}}]]|053}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Nie spojrzał na nią, ojca jeno widział a Hankę i dzieci, psa nawet.<br> {{tab}}To może i bez to już docna straciła serce do niego, i całkiem się w niej przemieniło naprzeciw, bo kiej go brali w kajdany, wydał się jakimś drugim, obcym zgoła i tak obojętnym, że nie potrafiła go żałować, a nawet ze skrytą radością przyglądała się Hance, jak ta włosy rwała, łbem tłukąc o ścianę i wyjąc, niby suka za topionemi szczeniętami.<br> {{tab}}Cieszyła się mściwie z jej udręki, odwracając z odrazą oczy od jego twarzy strasznej, jakoby wpół obłąkanej.<br> {{tab}}Tak się wtenczas obcym stał dla niej, że nawet nie umiałaby go sobie teraz przypomnieć, jak człowieka raz jeden widzianego.<br> {{tab}}Ale temci lepiej baczyła tamtego Antka, tamtego z dni miłowań i szałów, z dni schadzek i przytulań, całunków i uniesień... tamtego, ku któremu teraz, w niespane często noce wydzierała się jej dusza i rozprężone udręką serce krzyczało żalem i tęsknicą nieopowiedzianą.<br> {{tab}}Do tamtego... z tamtych dni szczęścia rwała się Jagusina dusza, ani wiedząc, kędy jest i żywie-li on gdzie we świecie szerokim...<br> {{tab}}Ano i teraz snuł się jej przez pamięć jako ten sen luby, z którym się ciężko rozstawać, kiej znowu rozległ się wrzaskliwy głos Hanki.<br> {{tab}}— Kiej pies odarty, tak się wydziera i dunderuje! — szepnęła, rozbudzona z przypominków.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_054" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/054"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/054|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/054{{!}}{{#if:054|054|Ξ}}]]|054}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Słońce już bokiem zaglądało, rozczerwieniając mrocznawą izbę, ptaki radośnie ćwierkały w sadzie, podnosiło się ciepło, bo z dachów kieby szklanemi paciorkami spływał przymrozek, a przez wywarte okno wraz z wietrzykiem porannym buchał krzyk gęsi, trzepiących się w stawie.<br> {{tab}}Krzątała się po izbie kiej szczygieł, z cichą przyśpiewką, boć to niedziela była i czas nadchodził szykowania się do kościoła z palmami, już owe pędy łozy czerwonej, pokryte srebrzystemi kotkami, stały w dzbanku od wczoraj, pomdlałe nieco, że to im wody zapomniała nalać. Poczęła je właśnie troskliwie cucić, gdy Witek wrzasnął przez drzwi:<br> {{tab}}— Gospodyni kazali, byście swoją krowę napaśli, aż z głodu ryczy!<br> {{tab}}— Powiedz, że wara jej do krowy mojej! — odkrzyknęła w cały głos, nasłuchując, co tamta wyszczekuje na odzew.<br> {{tab}}— A pyskuj, póki ci gęba nie ustanie: nie dowiedziesz me dzisiaj do złości!<br> {{tab}}I jęła najspokojniej wybierać ze skrzyni ubiory, rozkładając je po łóżku, rozpatrując, w jakie by się przyodziać do kościoła; naraz, kiej ta chmura padnie na słońce, iż się wszystek świat przyciemni, tak-ci i w niej dziwnie pomroczało. Pocóż się to przybierać będzie i stroić? dla kogo?<br> {{tab}}La tych babskich ślepiów, zazdrośnie taksujących każdą jej wstążkę i potem zato obnoszących ją na ozorach?<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_055" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/055"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/055|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/055{{!}}{{#if:055|055|Ξ}}]]|055}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Odbiegła strojów z niechęcią i, siadłszy w oknie, czesała jasne, bujne włosy, smutnie spozierając na wieś, w słońcu już całą i w topliwych rosach połyskującą; domy kajś niekaj przebielały się ze sadów, i słupy niebieskich dymów buchały wgórę, zaś na drodze, po drugiej stronie stawu, całkiem przysłonionej drzewami, przechodziły niekiedy kobiety, bo widziała czerwień wełniaków, odbitą we wodzie, i jak się przesuwały wskroś mdlejących już cieniów drzew nadbrzeżnych; potem gęsi przepływały białemi sznurami, że się wydawało, jakoby płynęły wskroś modrej topieli nieba odbitego, ostawiając za sobą te czarniawe, półkoliste kręgi, kiej węże cicho pełznące; to chybotliwe jaskółki przewijały się niziutko, łyskając białemi brzuchami, a gdziesik znowu, u wodopojów, krowy porykiwały lub pies naszczekiwał.<br> {{tab}}Zagubiła wnet pamięć tych rzeczy, topiąc oczy w górze, wysoko, gdzie na modrem niebie pasły się stada chmur, białym, wełnistym barankom podobne, bo gdziesik z pod nich, w wysokościach ciągnęło jakieś niedojrzane ptactwo, że jeno krzyk długi a jękliwy rozsypywał się nad ziemią rzewliwie, aż ją od tych głosów sparło cosik pod piersiami, a nagła, zdawna już czająca się tęsknica ścisnęła serce, że wodziła przygasłemi oczyma po rozruchanych drzewach, po wodzie, kaj i owe chmury zdały się płynąć zanurzone w niebieskościach, po wszystkim świecie, nic jeno nie rozpoznając z poza wezbranej tęskności, że łzy ważne pociekły po zbladłych policzkach, kieby te paciorki lśniące rozerwanego różańca, i suły się wolno jedna za drugą i gdziesik, na samo dno duszy spływały.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_056" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/056"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/056|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/056{{!}}{{#if:056|056|Ξ}}]]|056}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Mogła to zmiarkować, co się jej stało?<br> {{tab}}Jeno czuła, iż ją cosik rozpiera, podrywa i ponosi, że oto poszłaby na kraj świata, gdzie oczy poniesą, gdzie jeno powiedzie ta tęskność niezmożona. I płakała tak bezwolnie i prawie bezboleśnie, jako to drzewo, obciążone kwiatem w wiośniane poranki, kiej słońce przygrzeje a wiatry zakolebią, rosi obficie, wpiera się w ziemię, nabrzmiewa sokami rodnemi, a kwietne gałęzie ku niebu podaje...<br> {{tab}}— Witek! a poproś pięknie tej dziedziczki na śniadanie! — wrzasnęła znowu Hanka.<br> {{tab}}Jagna, kieby przecknęła, otarła łzy, doczesała włosów i poszła śpiesznie.<br> {{tab}}W Hanczynej izbie już wszyscy siedzieli przy śniadaniu. Z michy kurzyły się ziemniaki, właśnie je była Jóźka omaszczała śmietaną przesmażoną z cebulą, gdy reszta już bodła łychami, wlepiając łakome ślepie w jadło.<br> {{tab}}Hanka wzięła pierwsze miejsce w pośrodku przed ławą, na której jedli, Pietrek siedział w końcu, a pobok niego przykucał na ziemi Witek, Jóźka zaś pojadała stojący, pilnując dokładania, a dzieci siedziały pod kominem przy niezgorszej miseczce, oganiając się łyżkami przed Łapą, któren kiedy niekiedy pojadał razem z niemi.<br> {{tab}}Jagna miała swoje miejsce od drzwi, naprzeciwko Pietrka.<br> {{tab}}Jedli zwolna, spozierając niekiedy z pod łbów.<br> {{tab}}Darmo Jóźka trzepała trzy po trzy i Pietrek rzucał jakie słowo, a wkońcu i Hanka zagadywała, tknięta <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_057" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/057"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/057|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/057{{!}}{{#if:057|057|Ξ}}]]|057}}'''<nowiki>]</nowiki></span>jej zapłakanemi, smutnemi oczyma, Jagusia ni pary z gęby nie puściła.<br> {{tab}}— Witek, a któren ci takiego guza nabił? — pytała Hanka.<br> {{tab}}— Zwaliłem się o żłób! — Rozczerwienił się kiej rak i potarł bolące miejsce, porozumiewawczo spoglądając na Jóźkę.<br> {{tab}}— Przyniosłeś to już gałązek z palmami?<br> {{tab}}— Zaraz polecę, ino zjem — tłumaczył się, śpiesznie dojadając.<br> {{tab}}Jagna położyła łyżkę i wyszła.<br> {{tab}}— Znowuj bąk ją jakiś ukąsił! — szepnęła Jóźka, dolewając barszczu Pietrkowi.<br> {{tab}}— Niekażden umie trajkotać tak cięgiem, jak ty. Doiła to już krowę?<br> {{tab}}— Zabrała skopek, to pewnie poszła do obory.<br> {{tab}}— Hale, Józia, trza dla siwuli makuchu ugotować.<br> {{tab}}— Już siarę odpuszcza, próbowałam dzisiaj.<br> {{tab}}— Odpuszcza, to leda dzień się ocieli...<br> {{tab}}— Ciołka będzie miała! — rzekł Witek, podnosząc się od jadła.<br> {{tab}}— Głupi! — szepnął pogardliwie Pietrek, popuszczając ździebko obertelek, że to był niezgorzej podjadł, i, zapaliwszy od głowni papierosa, wyszedł razem z chłopakiem.<br> {{tab}}Kobiety w milczeniu wzięły się do {{Korekta|roboty|roboty.}} Jóźka zmywała naczynia, a Hanka słała łóżka.<br> {{tab}}— Pójdziecie do kościoła z palmami?<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_058" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/058"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/058|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/058{{!}}{{#if:058|058|Ξ}}]]|058}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Idź z Witkiem, Pietrek też może, niech jeno konie obrządzi; ja ostanę, przypilnuję ojca, i może Rocho wróci akuratnie i co nowego przyniesie od Antka...<br> {{tab}}— Nie powiedzieć to Jagustynce, żeby jutro przyszła do ziemniaków? co?<br> {{tab}}— Juści, same nie wydołamy, a nagwałt trza je przebierać.<br> {{tab}}— A i gnój jużby rozrzucać!<br> {{tab}}— Pietrek jutro na południe ma skończyć wywózkę, to od obiadu weźmie się z Witkiem do rozrzucania; co czasu zbędzie, to i ty pomożesz...<br> {{tab}}Wrzask gęsi podniósł się przed oknami, wpadł zadyszany Witek.<br> {{tab}}— Że to nawet gąsiorom spokoju nie dajesz!<br> {{tab}}— Szczypać me chciały, tom się ino obraniał!<br> {{tab}}Rzucił na skrzynię cały pęk wilgotnych jeszcze od rosy złotawych rózeg, osypanych baźkami. Jóźka jęła je układać, zwięzując czerwoną wełną.<br> {{tab}}— Bociek to kujnął cię w czoło? — spytała go pocichu.<br> {{tab}}— Juści, że nie kto drugi, nie wydaj me ino... — Obejrzał się na gospodynię, wybierającą ze skrzyni świąteczne szmaty. — A to ci powiem, jak było... Wypatrzyłem, że na noc przed gankiem ostaje... podkradłem się późną nocą, kiej już wszyscy na plebanji spali... i jużem go brał... a choć me kujnął... byłbym spencerkiem go okręcił i wyniósł... kiej psy me zwietrzyły... znają me przecie, a tak docierały zapowietrzone, że musiałem uciekać, jeszcze mi nogawice ozdarły... ale nie daruję...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_059" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/059"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/059|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/059{{!}}{{#if:059|059|Ξ}}]]|059}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A jak się ksiądz dowie, żeś mu wziął {{Korekta|boćka|boćka?}}<br> {{tab}}— A kto mu to powie?... A odbiorę mu, bo mój.<br> {{tab}}— A kaj go schowasz, by ci nie odebrali?<br> {{tab}}— Już ja taki schowek umyśliłem, że i strażniki nie zwąchają... A potem, kiej przepomną, sprowadzę go do chałupy i powiem, com se nowego znęcił i obłaskawił — rozpozna to kto, Józia? Ino me nie wydaj, to ci jakich ptaszków przyniosę, albo i młodego zajączka.<br> {{tab}}— Chłopak to jestem, bym się ptaszkami bawiła? Głupi, przebierz się zaraz, to razem pójdziemy do kościoła.<br> {{tab}}— Józia, dasz mi ponieść palmę? co?<br> {{tab}}— Zachciało mu się!.. dyć ino kobiety mogą nieść do poświęcania!<br> {{tab}}— Przed kościołem ci oddam, ino przez {{Korekta|wieś..,|wieś...}}<br> {{tab}}Prosił tak gorąco, aż przyobiecała, zwracając się prędko do wchodzącej właśnie Nastki Gołębianki, już wyszykowanej do kościoła i z palmami w ręku.<br> {{tab}}— Nie miałaś czego o Mateuszu? — zagadnęła Hanka po przywitaniu.<br> {{tab}}— Tyle jeno, co wójt wczoraj przywiózł: jako zdrowszy.<br> {{tab}}— Wójt akuratnie tyle wie co nic, albo i wy, myśli, czego nie było.<br> {{tab}}— To samo pono i dobrodziejowi mówił.<br> {{tab}}— A o Antku to i słowa rzec nie umiał.<br> {{tab}}— Pono Mateusz siedzi z drugimi, Antek zaś osobno.<br> {{tab}}— I... tak jeno szczeka, żeby się miał z czem do chałup zamawiać...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_060" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/060"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/060|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/060{{!}}{{#if:060|060|Ξ}}]]|060}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Był to z tem i u was!<br> {{tab}}— Co dnia zachodzi, ale do Jagusi; ma z nią jakieś sprawy, to się schodzą i przed ludźmi uredzają w opłotkach.<br> {{tab}}Powiedziała ciszej, z naciskiem, wyglądając oknem, bo w sam raz Jagna schodziła z ganku, wystrojona sielnie, z książką w ręku i z palmami. Długo patrzała za nią.<br> {{tab}}— Spóźnita się, dzieuchy; ludzie już całą drogą walą.<br> {{tab}}— Nie przedzwaniali jeszcze.<br> {{tab}}Ale wraz i dzwony się ozwały hukliwie, nawołując w dom Pański, i bimbały wolno, długo rozgłośnie.<br> {{tab}}Że w jaki pacierz, a wszyscy poszli z chałupy do kościoła.<br> {{tab}}Hanka ostała sama, nastawiła obiad, przyogarnęła się {{Korekta|nieco i.|nieco i,}} zabrawszy dzieci, siadła z niemi na ganku by je wyczesać i przeiskać, że to w tygodniu nie starczyło nigdy czasu.<br> {{tab}}Słońce podniesło się już dość wysoko i ludzie zewsząd zbierali się do kościoła, co trocha wysypując się z opłotków, że po drogach, niby te maki, czerwieniały się kobiece przyodziewy i brzmiały pogwary z krzykami dzieci, zabawiających się ciskaniem kamieni po wodzie i za ptakami; niekiedy wozy turkotały, pełne ludzi z drugiej wsi, to chłopy jakieś, snadź obce, przechodziły, pochwalając Boga, aż zwolna wszyscy przeszli i opustoszałe drogi pomilkły.<br> {{tab}}Hanka, wyiskawszy dzieci doczysta, zaprowadziła je na słomę przed doły, by się same zabawiały, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_061" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/061"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/061|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/061{{!}}{{#if:061|061|Ξ}}]]|061}}'''<nowiki>]</nowiki></span>zajrzała do parkocących garnków i wróciła na dawne miejsce, modląc się półgłosem na koronce, że to na książce nie umiała.<br> {{tab}}Dzień już się podnosił ku południowi, cichość zgoła świąteczna ogarniała wieś, że nikaj głosów żadnych nie było, tyle jeno, co te wróble ćwierkania i świegoty jaskółek lepiących gniazda pod okapami. Czas był ciepły, pierwsza wiosna ledwie co trąciła ziemię i tknęła drzew; niebo wisiało młode, przemodrzone i dziwnie łyskliwe; sady stały bez ruchu, ku słońcu podając gałęzie, nabite spęczniałemi pąkami, zaś olchy, staw brzeżące, niby w cichuśkiem dychaniu poruchiwały żółtemi baziami, a pędy topól rdzawe, lepkie i pachnące, a jakoby miodem ciekące, otwierały się na światło, niby te dzioby pisklęce...<br> {{tab}}Pod chałupami dogrzewało galanto, że już muchy wyłaziły na ogrzane ściany, a czasem i pszczoła się pokazywała, z brzękiem padając na stokrotki, patrzące z pod płotów, albo się pilnie nosiła po krzach, co niby zielone płomienie buchały młodemi listkami.<br> {{tab}}Ale z pól i od borów zawiewał jeszcze ostry, wilgotny wiatr.<br> {{tab}}Msza już musiała być w połowie, bo w cichem i jakoby wrzącem wiosną powietrzu prężyły się głosy śpiewów dalekich, organowe grania i czasem, jako ten deszcz rzęsisty, rozsypywały się w mdlejące dźwięki dzwonków.<br> {{tab}}Czas snuł się wolno i cicho, bo kiej słońce stanęło najwyżej, to nawet ptaki zamilkły, jeno że wrony, czające się złodziejsko za gąsiętami, przewijały się <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_062" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/062"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/062|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/062{{!}}{{#if:062|062|Ξ}}]]|062}}'''<nowiki>]</nowiki></span>nisko nad stawem, krzyk niecąc gąsiorów; bociek też raz jeden zaklekotał gdziesik i przeleciał blisko, że ino jego cień wielgachny poniósł się po ziemi.<br> {{tab}}Hanka modliła się żarliwie, bacząc na dzieci, a i do starego zaglądając niekiedy.<br> {{tab}}Ale cóż, leżał jak zawżdy, bez ruchu i przed się zapatrzony.<br> {{tab}}Domierał se tak zwolna, dochodził swojego czasu po ździebku z dnia na dzień, jako to zboże kłosne, w słońcu pod ostry sierp dojrzewające... Nie rozpoznawał nikogo, bo nawet wtedy, kiej Jagny wołał i za ręce ją brał, w inszą stronę patrzał; Hance się jeno wydawało, co na jej głos poruchuje wargami, a oczy mu chodzą jakby chciał cosik rzec...<br> {{tab}}I tak było wciąż bez przemiany, aż płacz chwytał patrzących.<br> {{tab}}Mój Jezu, ktoby się był tego spodziewał! Taki gospodarz, taki mądrala, taki bogacz, że trudno znaleźć drugiego, a teraz ci leży, niby to drzewo piorunem rozłupane, gałązków zielonych jeszcze pełne, a już śmierci na pastwę wydane...<br> {{tab}}Nie pomarł przecie i nie żywie, jeno wszystek już w rękach boskiego miłosierdzia.<br> {{tab}}O dolo człowiekowa, dolo nieustępliwa!<br> {{tab}}O boskich przeznaczeń mocy, która się jawisz kiej się nikto nie spodzieje, czy w dzień biały, czy też w noc ciemną, a jednako kruszynę ludzką mieciesz w gorzkiej śmierci strony!..<br> {{tab}}Dumała nad nim żałośnie, poglądając ku niebu westchnęła raz i drugi, skończyła koronkę i wziąć się <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_063" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/063"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/063|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/063{{!}}{{#if:063|063|Ξ}}]]|063}}'''<nowiki>]</nowiki></span>musiała do południowych udojów, bo wzdychy wzdychami, a robota pierwsza przed wszystkiem.<br> {{tab}}Kiej wróciła z pełnemi szkopkami, już wszyscy byli w chałupie. Jóźka powiedała, o czem ksiądz mówił z ambony i kto był w kościele; gwarno stało się w izbie i na ganku, że to kilka rówieśnic z nią przyszło, i społecznie łykali te kotki poświęcane, chroniące pono od bólów gardzieli.<br> {{tab}}Śmiechu było niemało, że to niejedna przełknąć nie mogła i zakrztusiła się, aż wodą popijając, albo ją musiano pięścią grdykać w plecy, by łacniej przeszło, co Witek z wielką uciechą robił.<br> {{tab}}Jagna jeno nie wróciła na obiad; widzieli ją idącą z matką i kowalami. A ledwie co wstali od misek, kiej wszedł Rocho. Rzucili się witać radośnie, bo bliskim im się stał, niby ten dziaduś rodzony, a on się witał cicho, każdemu coś rzekł i w głowę całował, ale gdy mu podano jeść, nie jadł: strudzony był srodze i troskliwie obzierał się po izbie. Hanka warowała jego oczu, a nie śmiejąc pytać.<br> {{tab}}— Widziałem się z Antkiem! — rzekł cicho, nie patrząc na nikogo.<br> {{tab}}Zerwała się ze skrzyni; strach ją przejął i za serce ścisnął, że słowa nie mogła wykrztusić.<br> {{tab}}— Zdrowy całkiem i dobrej myśli. Choć strażnik nas pilnował, rozmawiałem z nim dobrą godzinę.<br> {{tab}}— W tych żelazach siedzi? — wykrztusiła strachliwie.<br> {{tab}}— Cóż znowu!.. zwyczajnie, jak i drudzy!.. nie jest mu tam tak źle, nie bójcie się.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_064" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/064"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/064|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/064{{!}}{{#if:064|064|Ξ}}]]|064}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Bo Kozioł rozpowiadał, jako tam biją i do ściany przykuwają.<br> {{tab}}— Może tak i bywa gdzie indziej... za co inszego... ale Antka nie tknęli — powiadał.<br> {{tab}}Spletła ręce z radości, a uśmiech, kiej słońce, przemknął po niej.<br> {{tab}}— A na odchodnem zapowiedział, byście, na nic nie bacząc, wieprzka zabili jeszcze przed świętami, bo i on chce święconego zażyć.<br> {{tab}}— Głodzą go tam chudziaka, głodzą! — jęknęła zawodliwie.<br> {{tab}}— Kiej ociec mówili, że jak się podpasie, to przedadzą — zauważyła Jóźka.<br> {{tab}}— Mówili, ale kiej Antek przykazują zabić, to jego teraz wola pierwsza po ojcowej — podniesła ostry, nieustępliwy głos.<br> {{tab}}— I jeszcze mówili, abyście na roli kazali bić wszystko, co potrzeba, na nic się nie oglądając. Powiedziałem, jako tu sobie zmyślnie poczynacie.<br> {{tab}}— Rzekł to co na to? powiedział?<br> {{tab}}Radość ją warem oblała.<br> {{tab}}— To mi powiedział, że jak zechcecie, poredzicie wszystkiemu...<br> {{tab}}— A poredzę, poredzę! — szepnęła z mocą i oczy jej rozbłysły nieustępliwą wolą.<br> {{tab}}— Cóż tu u was nowego?<br> {{tab}}— A nic, jak było... Puszczą go to rychło? — zapytała z dygotem trwogi.<br> {{tab}}— Może zaraz po świętach, może ździebko później, jak śledztwo skończą... A to się przewlecze, że to <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_065" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/065"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/065|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/065{{!}}{{#if:065|065|Ξ}}]]|065}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wieś cała, tyle ludzi... — odpowiadał wymijająco, nie patrząc jej w oczy.<br> {{tab}}— Pytał się to o chałupę, o dzieci, o... mnie... o wszystkich?.. — zaczęła trwożnie.<br> {{tab}}— Pytał, juści, kolejno powiadałem.<br> {{tab}}— I... o wszystkich we wsi?..<br> {{tab}}Strasznie jej się wiedzieć chciało, zali o Jagnę też pytał, cóż, kiej nie śmiała zagadać otwarcie, a ubocznie zaś, tak, by nie miarkując niczego, sam się wygadał, długo się biedząc, nie potrafiła, że i sposobny czas przeszedł, bo się już rozniesło po wsi o jego powrocie, i wkrótce, jeszcze przed nieszporami, zaczęły się schodzić kobiety, ciekawe wielce posłyszeć niecoś o swoich.<br> {{tab}}Wyszedł do nich przed dom i, siedząc na przyźbie, rozpowiadał, co się był o każdym zosobna wywiedział, i choć nic złego nie mówił, a to babskie ciche chlipanie jęło się wzmagać w gromadzie, gdzie zaś i płacz głośny, a gdzie i słowo żałośliwe się wyrwało...<br> {{tab}}A potem zaś na wieś poszedł, wstępując do każdej prawie chałupy, a widział się jako ten świątek z ową białą brodą i wzniesionemi oczyma, któren wszędy niósł te słowa pociechy, a kaj wstąpił, to jakby jasnością się napełniały izby, a w sercach zakwitały nadzieje i dufność krzepiła chwiejne, ale i łzy rzęsiściej płynęły i odnowione wspomnienia ciężej przygniatały i żałośliwość tęskliwiej wstawała...<br> {{tab}}Bo prawdę była rzekła wczoraj Kłębowa do Agaty, iż wieś stała się podobna do grobu otwartego; prawda, bo niby po zarazie widziało się w Lipcach, kiej to <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_066" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/066"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/066|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/066{{!}}{{#if:066|066|Ξ}}]]|066}}'''<nowiki>]</nowiki></span>większą część narodu wywiezą pod mogiłki, albo zaś i wtedy, kiej to wojna przetratuje a chłopów wybije, że jeno po chałupach opustoszałych ostają babie lamenty, dziecińskie płacze, wyrzekania, i te wzdychy, i ta żywa a silnie boląca pamięć krzywd.<br> {{tab}}Że już i nie wypowiedzieć, co się w umęczonych duszach działo!<br> {{tab}}Trzecia niedziela się kończyła, a Lipce jeszcze się nie uspokajały, naprzeciw zaś, bo cięgiem wzrastało poczucie krzywdy i niesprawiedliwości, to i nie dziwota, jako o każdem świtaniu, kiej przecknęli jeno ze śpiku, w każde przypołudnie i na odwieczerzu każdem — w chałupach, czy na dworze, gdzie się jeno naród kupił, nieustannie i lamentliwie, niby ten pacierz dziadowski, rozlegały się wyrzekania i żądza odemsty pieniła się w sercach, kiej to djabelskie, złe zielsko, że same pięści się zaciskały i krwawe, zawzięte słowa rwały się piorunami.<br> {{tab}}To juści, że Rochowe słowa, kiej ten kijaszek, jakim niebacznie rozgrzebią przytajony ogień, iż płomię znowu siłą wybucha, to jedno sprawiły, co we wszystkich wszystką pamięć krzywd wywlekły przed oczy, iż nawet mało kto poszedł na nieszpory, zbierali się jeno po opłotkach, po drogach stowarzyszali, to do karczmy szli, poredzając, płacząc a pomstując...<br> {{tab}}Jedna Hanka spokojniejszą się uczuła i tak rada mężowej pochwały, tak nią skrzepiona na duszy i pełna nadziei, żądna roboty i pokazania, że poradzi wszystkiemu, iż niesposób tego wypowiedzieć.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_067" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/067"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/067|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/067{{!}}{{#if:067|067|Ξ}}]]|067}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Skoro się rozeszły kobiety, wraz też przyszła kowalowa posiedzieć przy chorym, Hanka zaś z Jóźką udały się do chlewu wieprzka oglądać.<br> {{tab}}Wypuściły go na podwórze, ale że świntuch był spasiony, to uwalił się zaraz w gnojówce i ani chciał się ruszyć.<br> {{tab}}— Nie dawaj mu już dzisiaj jeść, niech się oczyści.<br> {{tab}}— Akuratnie i zapomniałam dać mu po połedniu...<br> {{tab}}— To i dobrze na ten raz, trzaby go jutro sprawić. Wołałaś Jagustynki?<br> {{tab}}— Przyjść obiecała jeszcze dzisiaj, na odwieczerzu...<br> {{tab}}— Odziej się i bieżyj do Jambroża, niech jutro, choćby i po mszy, a przychodzi ze statkami oporządzić wieprzka.<br> {{tab}}— Będzie to mógł, kiej dobrodziej zapowiadał, co jutro dwóch księży przyjedzie słuchać spowiedzi?<br> {{tab}}— Czas znajdzie!.. wie, że gorzałki żałować nie będę, a on jeno poradzi galanto szlachtować i mięso sprawić. Jagustynka też pomoże.<br> {{tab}}— Tobym raniuśko jechała do miasta po sól i przyprawy...<br> {{tab}}— Zachciało ci się przewietrzyć!.. nie potrza: wszystkiego dostanie u Jankla, sama tam zaraz pójdę i przyniesę.<br> {{tab}}— Jóźka! — krzyknęła jeszcze za nią — a gdzie to Pietrek z Witkiem?<br> {{tab}}— Pewnikiem poszli na wieś, bo Pietrek wziął skrzypice.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_068" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/068"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/068|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/068{{!}}{{#if:068|068|Ξ}}]]|068}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Spotkasz ich, to przypędź, niechby z szopy koryto przynieśli przed chałupę, trza je będzie rankiem wyparzyć.<br> {{tab}}Jóźka rada, że mogła się wyrwać na wieś, pognała do Nastki, by spólnie poszukać Jambroża.<br> {{tab}}Ale Hanka nie wybrała się do karczmy, zaraz bowiem przywlókł się jej ociec, stary Bylica, więc dała mu podjeść nieco, opowiadając radośnie, co był Rocho przywiózł od Antka, i nie skończyła wszystkiego, kiej wpadła z krzykiem Magda:<br> {{tab}}— Chodźcie prędzej, ojcu cosik jest!<br> {{tab}}Jakoż Boryna siedział na kraju łóżka, rozglądając się po izbie. Hanka przypadła ku niemu trzymać, aby nie zleciał, a on wodził oczyma po niej, wlepiając je naraz we drzwi, któremi właśnie kowal wchodził niespodzianie.<br> {{tab}}— Hanka!<br> {{tab}}Powiedział wyraźnie i mocno, aż struchlała w sobie.<br> {{tab}}— Dyć jestem. Nie ruchajcie się ino, doktór wzbrania — szeptała zestrachana.<br> {{tab}}— Co tam na świecie?<br> {{tab}}Głos miał rozbity, obcy jakiś.<br> {{tab}}— Zwiesna idzie, ciepło... — jąkała.<br> {{tab}}— Wstali to?.. czas w pole...<br> {{tab}}Nie wiedzieli, co rzec, spoglądając na siebie; ino Magda ryknęła płaczem.<br> {{tab}}— Swojego bronić! nie dajta się, chłopy!<br> {{tab}}Krzyczał, ale słowa mu się rwały, jął się trząść i gibać w Hanczynych ręku, że kowalowie chcieli ją <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_069" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/069"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/069|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/069{{!}}{{#if:069|069|Ξ}}]]|069}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wyręczyć; nie popuściła jednak, mimo, że już mdlały jej ramiona i grzbiet. Patrzali w niego z trwogą, czekając, co powie.<br> {{tab}}— Jęczmionaby siać pierwsze... Do mnie, chłopy!.. ratunku!.. — krzyknął naraz strasznie, wyprężył się i padł wtył, oczy mu się zwarły, zarzęział.<br> {{tab}}— Umiera!.. Jezus!.. umiera!.. — wrzeszczała Hanka, targając nim z całej mocy.<br> {{tab}}A Magda wnet zapaloną gromnicę wtykała mu w bezwładną rękę.<br> {{tab}}— Księdza, prędzej, Michał!..<br> {{tab}}Ale nim kowal wyszedł, Boryna otworzył oczy, puszczając z rąk gromnicę, że się potrzaskała w kawałki.<br> {{tab}}— Już mu przeszło, szuka czegoś...<br> {{tab}}Szeptał, nachylając się nad nim, ale stary odepchnął go dość silnie i zawołał zupełnie przytomnie:<br> {{tab}}— Hanka, wypraw tych ludzi.<br> {{tab}}Magda z płaczem rzuciła się do niego, ale snadź jej nie poznał.<br> {{tab}}— Nie chcę... nie potrza... wypędź... — powtarzał uporczywie.<br> {{tab}}— Choć do sieni ustąpcie, nie sprzeciwiajcie się... — błagała.<br> {{tab}}— Wyjdź, Magda, ja się z tego miejsca nie ruszę — wycedził nieustępliwie kowal, miarkując, że stary chce coś tajnego Hance powiedzieć.<br> {{tab}}Dosłyszał to stary i, uniósłszy się, tak groźnie spojrzał, wskazując mu ręką drzwi, że się wyniósł, kiej ten pies kopnięty, z przekleństwem skoczył do płaczącej na ganku Magdy, ale znagła przycichł, rozejrzał się <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_070" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/070"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/070|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/070{{!}}{{#if:070|070|Ξ}}]]|070}}'''<nowiki>]</nowiki></span>i wpadł do sadu i, przebrawszy się chyłkiem pod szczytowe okno, przywarł pod niem nasłuchiwać, bo jak raz tam dotykały głowy łóżka, że przez szyby można było posłyszeć coś niecoś.<br> {{tab}}— Siądź przy mnie...<br> {{tab}}Rozkazał stary po jego wyjściu.<br> {{tab}}Juści, że przysiadła na brzeżku, ledwie płacz powstrzymując.<br> {{tab}}— W komorze znajdziesz nieco grosza... schowaj, by ci go nie wydarli...<br> {{tab}}— Gdzie?<br> {{tab}}Trzęsła się już ze wzruszenia.<br> {{tab}}— We zbożu...<br> {{tab}}Mówił wyraźnie, odpoczywając po każdem słowie, a ona, tłumiąc strach jakiś, cała była w jego oczach, świecących dziwnie.<br> {{tab}}— Antka broń... pół gospodarki sprzedaj, a nie daj go... nie daj... twoje...<br> {{tab}}Nie skończył już, posiniał i zwalił się na pościel, oczy mu przygasły i zasnuły się mgłą, bełkotał jeszcze cosik i jakby próbował się podnieść.<br> {{tab}}Hanka zakrzyczała ze strachu, przybiegli wnet kowalowie, cucili, wodą zlewali, ale już nie oprzytomniał, i jak przódzi leżał drętwy, nieruchomy, z otwartemi oczyma, daleki od tego, co się przy nim działo.<br> {{tab}}Długi czas przesiedzieli przy nim, kobiety płakały cicho, a nikto nie rzekł i słowa; zmierzch już zapadał, izba pogrążała się w cieniach, kiej wyszli społem na dzień dogasający, że już jeno w stawie tliły się resztki zórz zachodnich.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_071" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/071"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/071|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/071{{!}}{{#if:071|071|Ξ}}]]|071}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Co wama powiedział? — zagadnął ostro, przestępując jej drogę.<br> {{tab}}— Słyszeliście.<br> {{tab}}— Ale co później mówił?<br> {{tab}}— Co i przódzi, przy was...<br> {{tab}}— Hanka, nie doprowadzajcie me do złości, bo będzie źle...<br> {{tab}}— Tyle się waszych gróźb bojam, co tego psa...<br> {{tab}}— I wtykał wam cosik w garście... — dorzucił podstępnie.<br> {{tab}}— A co, to jutro za stodołą znajdziecie... — szydziła urągliwie.<br> {{tab}}Rzucił się ku niej, i możeby doszło do czego gorszego, żeby nie Jagustynka, która nadeszła na ten czas i po swojemu zaraz rzekła:<br> {{tab}}— Tak se zgodliwie, po przyjacielsku poredzacie, że się po całej wsi roznosi...<br> {{tab}}Sklął ją, co wlazło, i poniósł się na wieś.<br> {{tab}}Noc wkrótce zapadła ciemna, chmurzyska przysłoniły niebo, że ni jeden gwiezdny migot się nie przedzierał, wstawał wiatr i miecił zwolna drzewinami, iż poszumiwały głucho i smutnie: szło znowu na jakąś odmianę.<br> {{tab}}W Hanczynej izbie było jasno i dość gwarno, ogień trzaskał na kominie, wieczerza się dogotowywała, kilka starszych kobiet z Jagustynką na czele pogadywały różności, Jóźka zaś z Nastką i z Jaśkiem Przewrotnym siedziały na ganku, bo Pietrek wyciągał na skrzypicach taką nutę żałosną, aż się im na płacz zbierało; jeno Hanka nie mogła usiedzieć na miejscu, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_072" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/072"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/072|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/072{{!}}{{#if:072|072|Ξ}}]]|072}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wciąż rozmyślając nad Borynowemi słowami, a co trocha zaglądając na drugą stronę...<br> {{tab}}Ale cóż?.. niesposób teraz było w komorze szukać: Jagna siedziała w izbie, układając świąteczne szmaty we skrzyni.<br> {{tab}}— Pietrek, a przestań, przecież to już prawie wielki poniedziałek, a ten dudli a dudli, grzech!<br> {{tab}}Zgromiła, tak roztrzęsiona w sobie, że jej się płakać chciało. Juści że przestał, i wszyscy przyszli do izby.<br> {{tab}}— O tym dziedzicowym bracie, głupim Jacku mówimy — objaśniała któraś.<br> {{tab}}Nie mogła jednak wyrozumieć, o czem mówią, gdyż psy zaczęły coś głośno szczekać w opłotkach, aż znowu wyjrzała, podszczuwając jeszcze. Łapa rzucił się zajadle w sad...<br> {{tab}}— Huzia go, Łapa!.. Weź go, Burek!.. Huzia!..<br> {{tab}}Ale psy zmilkły nagle i, powróciwszy, skamlały radośnie.<br> {{tab}}I nie jeden raz tego wieczora było tak samo, że wstało w niej jakieś strachliwe podejrzenie.<br> {{tab}}— Pietrek, a zawrzyj wszystko na noc, bo musi być, ktosik tu penetruje, a swój, że psy nie chcą docierać.<br> {{tab}}Rozeszli się wnet wszyscy, i wkrótce śpik ogarnął cały dom, jeno Hanka poszła jeszcze sprawdzić, czy drzwi pozawierane, a potem długo stojała pod ścianą, trwożnie nasłuchując...<br> {{tab}}— We zbożu... to juści w którejś z beczek... By ino me kto nie ubiegł!..<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_073" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/073"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/073|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/073{{!}}{{#if:073|073|Ξ}}]]|073}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r02"/>{{tab}}Zimny pot strachu ją oblał, i serce gwałtownie zakołatało.<br> {{tab}}Prawie że nie spała tej nocy.<br> <br><br>{{---|50}}<br><section end="r02"/> <section begin="r03"/>{{c|III.}}<br> {{tab}}— Józia, rozpal na kominie i co jest garnków zbierz, nalej wodą i przystaw do ognia, ja polecę do Żyda po przyprawy.<br> {{tab}}— A śpiesznie, bo Jambroża ino patrzeć.<br> {{tab}}— Nie bój się, równo z dniem nie przykusztyka, kościół musi pierwej obrządzić.<br> {{tab}}— Hale, przedzwoni i wnet się zjawi, bo Rocho mają go zastąpić.<br> {{tab}}— Zdążę jeszcze, a krzyknijno na chłopaków, by rychlej wyskrobali koryto i przywlekli je na ganek. Jagustynka przyjdzie, to niechby pomyła cebrzyki, beczki też trza wynieść z komory i zatoczyć do stawu, niech odmiękną; jeno nie zabacz kamieni nakłaść, by ich woda nie wzięła. Dzieci nie budź, niech se śpią robaki, przestroniej będzie... — nakazywała ostro Hanka i, przyokrywszy się zapaską na głowę, wysunęła się śpiesznie na wczesny i galanto rozkisły poranek.<br> {{tab}}Dzień, co się był dopiero stał, chmurny, mokry i przykrym ziąbem przejęty; siwe mgły dymiły z przemiękłej ziemi, opadając drobnym i zimnym dżdżem, oślizgłe drogi siwiły się opite wodą, a poczerniałe chałupy ledwie co były widne w szarudze, a przemiękłe<section end="r03"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_074" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/074"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/074|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/074{{!}}{{#if:074|074|Ξ}}]]|074}}'''<nowiki>]</nowiki></span>drzewiny, skurczone, jawiły się kajś niekaj dygotliwym cieniem, kieby z tych skłaczonych, szklistych mgieł uczynione, i naglądały w staw ledwie siniejący, że jeno z pod skołtunionych przysłon grążył się drżący, cichy bulgot kropel, bijących nieustannie w wodę, a wszędy szła plucha, że świata bożego ledwie dojrzał, i pusto było jeszcze.<br> {{tab}}Dopiero kiej sygnaturka jęła pojękiwająco przedzwaniać, zaczerwieniły się gdzie niegdzie przyodziewy kobiet, przebierających się suchszemi miejscami do kościoła.<br> {{tab}}Hanka przyśpieszała, rachując, że może się z Jambrożym spotka już na skręcie przed kościołem, ale nie wyszedł jeszcze, jeno, jak co dnia o tej porze, kręcił się przed stawem ślepy koń księdzowy, ciągając na płozach beczkę, przystawał wciąż i utykał na wybojach, jeno węchem zmierzając ku wodzie, bo parob był właśnie przykucnął od pluchy w opłotkach i kurzył papierosa.<br> {{tab}}I wraz też przed plebanję zajeżdżała bryczka w spaśne kasztanki, z której wysiadał tłusty i czerwony ksiądz z Łaznowa.<br> {{tab}}— Spowiedzi słuchał będzie, a to i dobrodzieja ze Słupi jeno co patrzeć.<br> {{tab}}Pomyślała, obzierając się napróżno za Jambrożym, że wnet ruszyła pobok kościoła, drogą barzej jeszcze błotną, bo obsadzoną rzędami wielgachnych topoli, ale tak potopionych w szarudze, że jakby za szybą zapoconą majaczyły ruchającemi się cieniami; minęła karczmę i wzięła się na prawo roztapianą, polną dróżką.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_075" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/075"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/075|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/075{{!}}{{#if:075|075|Ξ}}]]|075}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Miarkowała, iż zdąży jeszcze odwiedzić ojca i z siostrą pogwarzy, z którą się już była całkiem pojednała od czasu przeprowadzki do Boryny.<br> {{tab}}Siedzieli wszyscy w chałupie.<br> {{tab}}— Bo to Jóźka pytlowała wczoraj, że ojciec słabują — zaczęła wstępnie.<br> {{tab}}— I... by nie pomagał, to się wyleguje pod kożuchem, i stęka i chorobą się wymawia — odparła chmurnie Weronka.<br> {{tab}}— Ziąb tu u ciebie, że jaże po łystach liże.<br> {{tab}}Wzdrygnęła się, bo jakoż chałupa przeciekała kiej przetak i maziste błocko pokrywało podłogę.<br> {{tab}}— A bo to jest czem palić! Któż to przyniesie suszu? Mam to siły bieżyć do lasu tyli świat i dygować na plecach, kiej tyle inszej roboty, że niewiada za co pierwej ręce zaczepić! Uradzę to sama wszystkiemu!<br> {{tab}}Westchnęły obie na swoje sieroctwo i opuszczenie.<br> {{tab}}— Kiej Stacho był, to się zdało, że nic w chałupie nie stoi, a skoro go brakło, to widno dopiero, co chłop znaczy. Nie jedziesz do miasta?<br> {{tab}}— Juści, że chciałabym najprędzej, ale Rocho się dowiedział, co dopiero we święta będą do nich puszczali, to w niedzielę się zbierę i powięzę chudziakowi niecoś święconego.<br> {{tab}}— Poniesłabym i ja mojemu niejedno, ale cóż mogę? tę skibkę chleba?<br> {{tab}}— Nie frasuj się, narządzę więcej, by la obu starczyło, i razem powieziemy.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_076" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/076"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/076|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/076{{!}}{{#if:076|076|Ξ}}]]|076}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Bóg ci zapłać za dobrość, w porę to choćby odrobkiem odpłacę.<br> {{tab}}— Ze szczerego serca dawam, nie za odrobek. Kumałam się niezgorzej z biedą i wiem, jak ta suka gryzie, pamiętam... — szepnęła żałośnie.<br> {{tab}}— Człowiek całe życie przyjacielstwo z nią trzyma, że chyba do grobu przed nią uciecze. Miałam niecoś zapasnego grosza; myślałam: na zwiesnę kupię jakiego prosiaka, podkarmię i na kopania przyrosłoby kilka złotych. Stachowim dać musiała kilkanaście złotych, tu grosz, tam dwa, i kiej ta woda wyciekło wszystko, a nowego się nie złoży. Tyleśmy się dorobili, że z gromadą trzymał!..<br> {{tab}}— Nie powiadaj bele czego, po dobrej woli poszedł z drugimi, swojego się dobijać, i wy tam jaką morgę lasu mieć będziecie...<br> {{tab}}— Będzie!.. nim słońce wzejdzie, oczy rosa wyje: któren pieniądz ma, temu duda gra, a ty biedaku handluj głodem i ciesz się, że jeść kiedyś będziesz!..<br> {{tab}}— Braknie ci to czego? — spytała nieśmiało.<br> {{tab}}— A cóż to mam? Tyle co Żyd, albo młynarz na borg dadzą! — zawołała, rozwodząc ręce z rozpaczą.<br> {{tab}}— Nie poredzę ci, żebym i z duszy chciała: nie na swojem jestem i sama oganiać się muszę, kiej od psów, i pilnować, by mnie nie wyciepnęli z chałupy... że już nieraz i rozum odchodzi z turbacji!<br> {{tab}}Wspomniała się jej noc dzisiejsza.<br> {{tab}}— Zato Jagusię o nic głowa nie zaboli: nie taka głupia, używa se dowoli...<br> {{tab}}— Jakże?<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_077" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/077"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/077|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/077{{!}}{{#if:077|077|Ξ}}]]|077}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Podniosła się, niespokojnemi oczyma ogarniając siostrę.<br> {{tab}}— Nic wielkiego, jeno to, że się nażyje dobrego po grdykę; stroi się, po kumach spaceruje i święto se robi co dnia. Wczoraj, na ten przykład, widzieli ją z wójtem w karczmie, w alkierzu siedzieli, a Żyd ledwie nadążył donosić półkwaterki... Nie taka głupia, by starego żałowała... — dorzuciła przekąśliwie.<br> {{tab}}— Wszystko swój koniec ma! — szepnęła ponuro Hanka, naciągając zapaskę na głowę.<br> {{tab}}— Ale co się naużywa, tego jej nikto nie odbierze: mądra jucha...<br> {{tab}}— Łacno o rozum temu, któren się na nic nie ogląda! Hale, wieprzka dzisiaj szlachtujemy, zajrzyj na odwieczerzu, pomożesz... — przerwała te gorzkie wywody Hanka i wyszła.<br> {{tab}}Zajrzała do ojca na drugą stronę, do dawnej swojej izby: stary ledwie był widny w barłogu, jeno postękiwał zcicha.<br> {{tab}}— Ociec, co to wama jest?<br> {{tab}}Przykucnęła przy nim.<br> {{tab}}— Nic, córuchno, nic, tyle, że me febra trzęsie i w dołku okrutnie ściska...<br> {{tab}}— A bo tu ziąb i wilgoć, kiej na dworze. Wstańcie i przyjdźcie do nas, dzieci przypilnujecie, bo wieprzka bijemy. Jeść się wama nie chce?<br> {{tab}}— Jeść!.. juści ździebko... bo to zapomniały mi wczoraj dać... jakże... i sami jeno ziemniaki ze solą... a to Stacho w kryminale... Przyjdę, Hanuś, przyjdę... — pojękiwał radośnie, gramoląc się z barłogu.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_078" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/078"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/078|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/078{{!}}{{#if:078|078|Ξ}}]]|078}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Hanka zaś, pełna myśleń o Jagnie, które ją bodły, kiej te noże ostre, poleciała śpiesznie do karczmy, czynić zakupy.<br> {{tab}}Juści, że już teraz Żyd nie żądał zgóry pieniędzy, a jeno skwapliwie odważał i odmierzał, czego zechciała, jeszcze podsuwając pod oczy coraz to nowe la zachęty.<br> {{tab}}— Niech Jankiel daje, co mówię!.. nie dzieckom, wiem, poco przyszłam i czego mi potrza! — zgromiła go wyniośle, nie wdając się w rozmowę.<br> {{tab}}Żyd się jeno uśmiechał, bo i tak nabrała za kilkanaście złotych, jako że gorzałki wzięła więcej, aby już i na święta starczyło, a przytem chleba pytlowego, parę rządków bułek, śledzi coś z mendel, a nawet wkońcu dobrała małą buteleczkę araku, że ledwie mogła udźwignąć tobół.<br> {{tab}}— Jagna może używać, a ja to pies? haruję przecie kiej wół!<br> {{tab}}Myślała tak, wracając do domu, ale żal się jej zrobiło wydatku zbędnego, iż gdyby nie wstyd, byłaby arak odniesła Żydowi.<br> {{tab}}W chałupie już zastała niemały rwetes przygotowań. Jambroży nagrzewał się przed kominem, wiodąc swoim zwyczajem przekpinki z Jagustynką, tęgo zajętą wyparzaniem statków, aż para zapełniła całą izbę.<br> {{tab}}— Czekałem na was, by przedzwonić pałą po łbie świntuchowi!<br> {{tab}}— Żeście to pośpieszyli tak rychło!<br> {{tab}}— Rocho me zastępuje w zakrystji, Walek księży zakalikuje organiście, a Magda kościół podmiecie. Narychtowałem wszystko, by ino wama zawodu nie {{pp|zro|bić}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_079" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/079"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/079|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/079{{!}}{{#if:079|079|Ξ}}]]|079}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|zro|bić}}! Księża dopiero po śniadaniu wezmą się do spowiedzi. Ale też ziąb dzisiaj, jaże kości truchleją! — wykrzyknął żałośnie.<br> {{tab}}— Zęby w ogniu suszą i na ziąb narzekają! — zdziwiła się Jóźka.<br> {{tab}}— Głupia: na wnątrzu zimno, jaże mi ten drewniany kulas stergnął.<br> {{tab}}— Zaraz naszykują wama rozgrzywkę. Józia, namocz duchem śledzie.<br> {{tab}}— Dajcie, jakie są, jeno sporo gorzałką zalać, to galanto sól wyciągnie.<br> {{tab}}— A wy zawdy po swojemu, by o północku w kieliszki zadzwonili, wstaniecie radzi na pijatykę — zauważyła złośliwie Jagustynka.<br> {{tab}}— Prawda wasza, babciu, ale widzi mi się, że wama cosik ozór skiełczał, i radzibyście go też w gorzałce pomoczyć, co? — śmiał się, zacierając ręce.<br> {{tab}}— Jeszczebyś me, stary zbuku, nie przepił.<br> {{tab}}— Ludzi coś mało ciągnie do kościoła — przerwała im Hanka, wielce nierada tym przymówkom do gorzałki.<br> {{tab}}— Bo wczas, jeszcze się zlecą, w dyrdy bieżyć będą, wytrząchać grzechy.<br> {{tab}}— I polenić się, co nowego posłyszeć i świeżych grzechów nabrać...<br> {{tab}}— Od wczoraj już się dzieuchy szykowały — pisnęła skądciś Józia.<br> {{tab}}— Juści, bo im przed swoim dobrodziejem wstyd — dogadywała stara.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_080" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/080"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/080|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/080{{!}}{{#if:080|080|Ξ}}]]|080}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Babciu, wama byłby już czas siąść na pokutę w kruchcie i te paciorki prząść, a nie ogadywać drugich!<br> {{tab}}— Poczekam, byś siadł wpodle, kuternogo!<br> {{tab}}— Mam czas, pierwej waju pięknie przedzwonię i łopatą oklepię...<br> {{tab}}— Nie tykajcie me, bom zła! — warknęła cicho.<br> {{tab}}— Kijaszkiem się zastawię i nie ugryziecie, a ząbków szkoda, ile że ostatnie...<br> {{tab}}Jagustynka cisnęła się ze złością, ale nie odrzekła, bo i właśnie Hanka nalewała kieliszek, przepijając do nich, a Jóźka podała śledzia, którego otrząskał o drewno nogi, ze skóry ołupił, na wąglikach przypiekł i ze smakiem zjadł.<br> {{tab}}— Dosyć zabawy! do roboty, ludzie! — zawołał naraz, zrzucając kożuch, zakasał rękawy, poostrzył jeszcze na osełce noża, wziął z kąta tęgą pałę od rozcierania ziemniaków la świń i ruszył żwawo na dwór.<br> {{tab}}Wszyscy też poszli za nim w podwórze, on zaś z Pietrkiem wywodził z chlewu opierającego się silnie wieprzka.<br> {{tab}}— Nieckę na krew, a prędko! — krzyknął.<br> {{tab}}Przynieśli wnet, wieprzek czochał się o węgieł i pokwikiwał zcicha...<br> {{tab}}Stali kołem, w milczeniu patrząc w jego białe boki i tłusty, obwisły brzuch, a moknąc galanto, bo deszcz mżył coraz gęstszy i mgły zwalały się na sad. Łapa jeno naszczekiwał, obiegając dokoła. Jakieś kobiety przystawały w opłotkach i kilkoro dzieci wieszało się na płotach, ciekawie naglądając.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_081" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/081"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/081|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/081{{!}}{{#if:081|081|Ξ}}]]|081}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Jambroż się przeżegnał, pałę nieco wziął za się i jął zachodzić wieprzkowi zboku. Naraz przystanął, rękę odwiódł, przechylił się bokiem tak mocno, jaże mu guzik pod szyją puścił u koszuli, naprężył się i kiej nie huknie w wieprzkowy łeb między uszy, aż świntuch z kwikiem padł na przednie nogi, a potem kiej mu nie poprawi już obu rękoma, że zwalił się na bok, wierzgając kulasami, wtedy mu wmig przysiadł na brzuchu, nożem błysnął i aż po osadę wbił w serce.<br> {{tab}}Postawili niecki, krew chlusnęła, kiej z sikawki, aż na ścianę chlewa, i jęła z bulgotem spływać, parując, niby wrzątek.<br> {{tab}}— Pódzi, Łapa! widzisz go: juchy mu się chce, post przecie! — ozwał się wreszcie, odganiając psa i dysząc ciężko. Zmęczył się był nieco.<br> {{tab}}— W ganku oparzycie?<br> {{tab}}— Do izby wniesę koryto, przecież trza go uwiesić do rozbierania.<br> {{tab}}— W izbie ciasno — myślałam.<br> {{tab}}— Macie drugą stronę, ojcową, tam dużo miejsca, staremu to nie przeszkodzi... ino prędzej, bo nim ostygnie, łacniej mu szerść puści! — rozkazywał, obdzierając mu tymczasem ze grzbietu szczecinę co dłuższą.<br> {{tab}}A w parę pacierzy wieprzek już oparzony, obrany ze szczeciny, wymyty, wisiał w Borynowej izbie, rozpięty na orczyku, przywiązanym do belki.<br> {{tab}}Jagny nie było: poszła zaraz z rana do kościoła, ani się spodziewając, co ma nastąpić; jeno stary jak zwykle na łóżku leżał wpatrzony gdziesik nieprzytomnemi oczyma.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_082" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/082"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/082|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/082{{!}}{{#if:082|082|Ξ}}]]|082}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zrazu sprawiali się cicho, często obzierając się na chorego, ale że się nie poruchiwał nawet, zabaczyli wnet o nim, mocno zajęci wieprzkiem, któren nie zawiódł przewidywań, bo słoninę na grzbiecie miał grubą dobrze na sześć palców i sielne sadło.<br> {{tab}}— Zaśpiewalim mu, przewieźlim, czas go już gorzałką skropić! — wołał Jambroży, myjąc ręce nad korytem.<br> {{tab}}— Chodźcie na śniadanie, znajdzie się czem przepić.<br> {{tab}}Juści, że nim się zabrał do ziemniaków z barszczem, wypił z niezgorszą przylewką, ale przy jadle siedział krótko, wnet się zabierając do roboty i wszystkich poganiając, zwłaszcza Jagustynkę, z którą pospólnie robił, że to zarówno się znała na soleniu i przyprawie mięsa.<br> {{tab}}Hanka też pomagała, co ino mogła, Jóźka zaś rada czepiała się bele czego, by ino przy wieprzku ostawać i w chałupie.<br> {{tab}}— Pomagaj gnój nakładać, niech prędko wywożą, bo widzi mi się, że dzisiaj nie skończą próżniaki! — krzyczała na nią.<br> {{tab}}Z żalem juści niemałym leciała w podwórze, całą złość wywierając na chłopaków, że cięgiem słychać było jej jazgoty — bo i jakże!.. wyganiała ją, kiej w chałupie czyniło się coraz gwarniej, bo co trocha wpadała jaka kuma, zamawiając się bele czem, po sąsiedzku, a ujrzawszy wiszącego wieprzka, rozwodziła ręce i dalejże na głos wydziwiać, że taki wielgachny, taki spaśny, jakiego nie miał i młynarz, albo organista.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_083" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/083"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/083|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/083{{!}}{{#if:083|083|Ξ}}]]|083}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Hanka była tem wielce rozradowana, puszyła się sielnie, że szlachtuje świniaka, i choć było jej nieco żal gorzałki, trudno, skoro musiała, jak to było we zwyczaju u gospodarzy przy takiem święcie, częstowała, chleb z solą podając na przegryzkę i rada słuchając tych słówek przypochlebnych i ugwarzając się niemało, bo to ledwie jedna za próg, już drugie w sieniach trepy z błota obijały, wstępując niby po drodze do kościoła i na te krótkie Zdrowaś — że kiej na odpust waliły, a dzieci się też sporo plątało po kątach, i do okien zaglądając, aż je nieraz Jóźka musiała rozganiać.<br> {{tab}}Bo to i we wsi czynił się ruch nadspodziewanie, coraz więcej ludzi człapało po drogach, to wozy z drugich wsi raz po raz turkotały, że nad stawem, kieby w procesji, wciąż się czerwieniły babskie przyodziewy, naród bowiem ciągnął do spowiedzi, nie bacząc na złe drogi, ni na dzień płaksiwy, przykry a tak zmienny, iż co kilka pacierzów padał deszcz, to ciepły wiater przewalał się po sadach, albo zaś nawet sypały śnieżne krupy grube, kiej pęczak, a przyszedł i taki czas, że słońce przedarło się z chmur i kieby złotem posuło świat — jak to zresztą zwyczajnie bywa na pierwszą zwiesnę, kiej czas podobien się czyni w matyjaśności do dziewki poniektórej, której to posobnie i śmiech, i płacz, i wesele, i żałoście biją do głowy, a sama nie miarkuje, co się z nią wyprawia.<br> {{tab}}Juści, że ta u Hanki nikto na pogodę nie baczył i robota a pogwary szły, jaże się rozlegało. Jambroży się zwijał, poganiał drugich, przekpinki wedle zwyczaju wiódł, ale że musiał co parę pacierzy do kościoła {{pp|za|glądać}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_084" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/084"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/084|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/084{{!}}{{#if:084|084|Ξ}}]]|084}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|za|glądać}}, czy tam wszystko sprawnie idzie, to na ziąb narzekał i o rozgrzewkę wołał:<br> {{tab}}— Pousadzałem dobrodziejów, narodem ich obwaliłem, że do połednia się nie ruszą.<br> {{tab}}— Hale, Łaznowski proboszcz długo nie strzyma: powiadali, że mu gospodyni cięgiem porcenelę podawać musi!<br> {{tab}}— Babciu, pilnujcie nosa, poniechajcie księży!<br> {{tab}}Nie lubił tego.<br> {{tab}}— A o tym ze Słupi też powiadają, że zawdy przy spowiedzi flaszuchnę z pachnącem w garści trzyma i nos se przytyka, bo mu ano naród śmierdzi, że po każdym wyspowiadanym złe powietrze chustką rozgania i wykadza...<br> {{tab}}— Zawrzyjcie gębę: wara wam od księży! — wybuchnął zeźlony.<br> {{tab}}— Rocho są w kościele? — podjęła śpiesznie Hanka, również wielce nierada pyskowaniom Jagustynki.<br> {{tab}}— Siedzą od samego rana, do Mszy służył i co potrza obrządza.<br> {{tab}}— A kajże to Michał?<br> {{tab}}— Poszedł z organiściakiem do Rzepek, po spisie.<br> {{tab}}— Gęsią orze, piaskiem sieje i niezgorzej im się dzieje! — westchnął Jambroży.<br> {{tab}}— Jeszczeby! już najmniej jak za każdą duszę zapisaną jajko dostają...<br> {{tab}}— A za kartki do spowiedzi osobno przeciek bierze po trzy grosze z duszy. Co dnia widzę, jakie torby dygują z różnościami. Samych jajów sprzedała {{pp|orga|niścina}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_085" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/085"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/085|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/085{{!}}{{#if:085|085|Ξ}}]]|085}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|orga|niścina}} w zeszłym tygodniu coś dwadzieścia i dwie kopy — rzekła Jagustynka.<br> {{tab}}— Kiej nastał, to pono piechty przyszedł z jednym węzełkiem, a terazby go i we cztery dworskie wozy nie wywiózł.<br> {{tab}}— Organista z górą dwadzieścia roków w Lipcach siedzi, parafja duża, pracuje, zabiega, grosza szczędzi, to się i dorobił — tłumaczył Jambroży.<br> {{tab}}— Dorobił się! Drze z narodu, jak ino może, a nim co komu zrobi dobrze, w garście cudze patrzy, po trzydzieści złotych od pochowku bierze zato, co ta pobeczy po łacińsku i na organach poprzebiera.<br> {{tab}}— Zawdy uczony jest we swoim i nieraz dobrze musi się nagłowić!<br> {{tab}}— Juści, że nauczny, kaj cieni beknąć, a kaj grubiej i jak wycyganiać.<br> {{tab}}— Jenszyby przepił, a ten syna na księdza kieruje.<br> {{tab}}— To i honor będzie miał niemały i profit! — dogadywała stara zajadle.<br> {{tab}}Przerwali w najlepszem miejscu, gdyż Jaguś wpadła, stając naraz w progu kiej wryta.<br> {{tab}}— Dziwujesz się wieprzkowi? — zaśmiała się Jagustynka.<br> {{tab}}— Nie mogliście to po swojej stronie szlachtować! Izbę mi całkiem zapaskudzą — wykrztusiła, w ponsach cała stając.<br> {{tab}}— Masz czas, to se wymyjesz! — odrzekła zimno, z naciskiem, Hanka.<br> {{tab}}Jaguś cisnęła się naprzód kieby do kłótni, ale dała spokój, zakręciła się jeno po izbie, wzięła różańce <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_086" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/086"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/086|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/086{{!}}{{#if:086|086|Ξ}}]]|086}}'''<nowiki>]</nowiki></span>z pasyjki, a przyokrywszy rozbabrane łóżko jakąś chuściną, wyszła bez słowa, choć wargi trzęsły się jej ze złości utajonej.<br> {{tab}}— Pomoglibyście, tyle roboty! — powiedziała jej w sieniach Jóźka.<br> {{tab}}Wywarła na nią gębę w takiej złości, że nawet słów nie można było rozeznać, i poleciała jak wściekła. Witek za nią wyjrzał i mówił, jako prościutko do kowala się poniesła.<br> {{tab}}— A niech se idzie: poskarży się ździebko, to jej ulży!<br> {{tab}}— Wojować wama znowuj przyjdzie! — zauważyła ciszej Jagustynka.<br> {{tab}}— Moiście, dyć jeno wojną żyję! — odparła spokojnie, choć trwożna była, boć rozumiała, że musi tu lada chwila przylecieć kowal i bez srogiej kłótni się nie obędzie.<br> {{tab}}— Ino ich patrzeć! — szepnęła ze współczuciem Jagustynka.<br> {{tab}}— Nie bójcie się, wytrzymam, nie ustraszą me — ozwała się z uśmiechem.<br> {{tab}}Jagustynka aż głową pokiwała z podziwu nad nią, spoglądając porozumiewawczo na Jambroża, któren właśnie składał robotę.<br> {{tab}}— Zajrzę do kościoła, południe przedzwonię i zaraz na obiad wrócę! — rzekł.<br> {{tab}}Jakoż wrócił rychło, opowiadając, że już księża przy stole siedzą, że młynarz przysłał ryb cały więcierz, i że po obiedzie będą jeszcze spowiadali, gdyż siła narodu czeka.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_087" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/087"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/087|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/087{{!}}{{#if:087|087|Ξ}}]]|087}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Po prędkim i krótkim obiedzie, jeno tęgo zakropionym, bo Jambroży wyrzekał żałośliwie, jako gorzałka za słaba do tak przesłoniałych śledzi, wzięli się znowu do roboty.<br> {{tab}}Właśnie był Jambroży ćwiertował wieprza i obrzynał mięsiwo na kiełbasy, a Jagustynka, rozłożywszy połcie na stole, uczynionym ze drzwi, narzynała słoninę, troskliwie ją przesalając, gdy wleciał kowal.<br> {{tab}}Widno mu było z twarzy, że ledwie się hamował.<br> {{tab}}— Nie wiedziałem, żeście aż tylego wieprzka sobie kupili! — zaczął z przekąsem.<br> {{tab}}— A kupiłam i szlachtuję, widzicie!<br> {{tab}}Strach ją ździebko przejął.<br> {{tab}}— Sielny wieprzak, daliście ze trzydzieści rubli.<br> {{tab}}Oglądał go pilnie.<br> {{tab}}— A słoninę to ma grubą, że szukać! — zaśmiała się stara, podsuwając mu pod oczy połeć.<br> {{tab}}— I... niecałe trzydzieści dałam, niecałe! — odpowiedziała z prześmiechem Hanka.<br> {{tab}}— Borynowy wieprzek! — wybuchnął naraz, nie mogąc już powstrzymać złości.<br> {{tab}}— Jaki to zmyślny: nawet po ogonie rozpozna czyj! — szydziła stara.<br> {{tab}}— Niby jakiem prawem żeście zarżnęli — zakrzyczał wzburzony.<br> {{tab}}— Nie wykrzykujcie, bo tu nie karczma, a takiem prawem, że Antek przez Rocha przykazały go zarznąć.<br> {{tab}}— Cóż tu Antek ma do rządzenia? jego to?<br> {{tab}}— A juści, że jego!<br> {{tab}}Skrzepła już w sobie, nabrała mocy do walki.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_088" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/088"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/088|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/088{{!}}{{#if:088|088|Ξ}}]]|088}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Do wszystkich należy!.. drogo wy za niego zapłacicie!<br> {{tab}}— Nie przed tobą będziem zdawać sprawę!<br> {{tab}}— Ino przed kim? Do sądu pójdzie skarga.<br> {{tab}}— Cichojcie, przywrzyjcie pysk, bo chory tu ano leży, a jego to wszyćko...<br> {{tab}}— Ale wy będziecie jedli.<br> {{tab}}— Pewnie, że wama nie dam i powąchać.<br> {{tab}}— Pół świni dacie i piekła wam robić nie będę — szepnął łagodniej.<br> {{tab}}— I jednego kulasa przez mus nie dostaniecie.<br> {{tab}}— To po dobroci dacie tę oto ćwierć i połeć słoniny.<br> {{tab}}— Antek każe wam dać, to dam, ale bez jego przykazu ni kosteczki.<br> {{tab}}— Wściekła się baba!.. Antków to wieprzek czy co? — złość go znowu ponosiła.<br> {{tab}}— Ojcowy, to jakby było Antkowy, bo skoro ociec chorzy, to on tu rządzi za niego i jego głową wszyćko stoi. A potem będzie, jak Pan Jezus da...<br> {{tab}}— W kreminale niech se rządzi, jak mu pozwolą... Smakuje mu gospodarka, powloką go w kajdanach na Sybir i tam se będzie gospodarzył! — wykrzyknął spieniony.<br> {{tab}}— Wara ci od niego!.. może i powleką... jeno, że i tak nie ogryziesz tych zagonów, byś latego i gorszym jeszcze Judaszem stał się la narodu! — mówiła groźnie, roztrzęsiona nagłym strachem o męża.<br> {{tab}}Kowalowi aż kulasy zadygotały i ręce jęły drżeć i trzepać się po odzieniu, taką chęć poczuł za gardziel <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_089" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/089"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/089|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/089{{!}}{{#if:089|089|Ξ}}]]|089}}'''<nowiki>]</nowiki></span>ją chycić, powlec po izbie i skopać, ale się jeszcze zdzierżył: ludzie byli — jeno ciskał w nią rozsrożonemi ślepiami, słowa nie mogąc wykrztusić. Ale ona się nie ulękła, bierąc nóż do krajania mięsa i bystro a urągliwie patrząc w niego, aż przysiadł na skrzyni, papierosa skręcał i czerwonemi ślepiami izbę oblatywał, rozważając cosik w sobie i kalkulując, bo wstał rychło i rzekł dobrotliwie:<br> {{tab}}— Chodźcieno na drugą stronę, rzeknę coś waju na zgodę.<br> {{tab}}Otarłszy ręce, poszła, pozostawiając wywarte naoścież drzwi.<br> {{tab}}— Nie chcę się z wami prawować i kłócić — zaczął, zapalając papierosa.<br> {{tab}}— Bo nic ze mną nie zwojujecie!<br> {{tab}}Uspokoiła się znowu.<br> {{tab}}— Mówił co jeszcze ociec wczoraj?<br> {{tab}}Łagodny już był, uśmiechał się do niej.<br> {{tab}}— Ni... leżał cicho, jako i dzisiaj leży...<br> {{tab}}Podejrzliwa czujność w niej wstała.<br> {{tab}}— Wieprzak fraszki, małe ptaszki, zarzynajcie go sobie i zjedzcie, wasza wola... nie moja strata. Człowiek nieraz plecie, czego potem żałuje. Nie pamiętajcie, com rzekł! O ważniejszą sprawę idzie... Wiecie, powiadają na wsi, jako ociec mają mieć sporo gotowego grosza gdziesik w chałupie schowanego... — Przerwał, wwiercając się oczyma w jej twarz. — Opłaciłoby się poszukać, broń Boże śmierci, to jeszcze się kaj zapodzieją, albo kto obcy złapie.<br> {{tab}}— A powie to, kaj schował!<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_090" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/090"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/090|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/090{{!}}{{#if:090|090|Ξ}}]]|090}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Głęboką nieprzenikliwość miała w oczach.<br> {{tab}}— Wamby wyśpiewał, byście go ino mądrze za język pociągnęli.<br> {{tab}}— Niech ino mu rozum przyjdzie, popróbuję wypytać...<br> {{tab}}— Byście mądrą byli i język za zębami trzymali, to o tem, gdyby się pieniądze znalazły, możem ino na spółkę wiedzieć. Znalazłby się większy grosz, toby było łacniej i Antka wykupić z kreminału... a poco drugie wiedzieć mają?.. Jagna ma dosyć zapisu... i możnaby też na proces mieć, by jej te morgi wyprawować... A Grzeli mało to posyłali do wojska! — szepnął, nachylając się do niej.<br> {{tab}}— Prawdę mówicie... juści... — jąkała, strzegąc się, by z czem się nie wyrwać.<br> {{tab}}— Rachuję, że musiał kaj w chałupie schować... jak uważacie?<br> {{tab}}— Wiem to, kiej mi o tem ni słówkiem nie natrącił?..<br> {{tab}}— O zbożu wam cosik wczoraj prawił... nie baczycie to? — podsuwał.<br> {{tab}}— Juści, że o siewach wspominał.<br> {{tab}}— I o beczkach cosik powiadał — przypominał, nie spuszczając z niej oczu.<br> {{tab}}— Jakże! boć w beczkach stoi zboże do siewu! — zawołała, niby nie rozumiejąc.<br> {{tab}}Zaklął zcicha, ale się teraz utwierdzał coraz bardziej, że ona coś wie; wyczytał to z jej twarzy zamkniętej i z oczu zbyt przyczajonych i trwożnych.<br> {{tab}}— A com waju zawierzył, nie rozpowiadajcie...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_091" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/091"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/091|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/091{{!}}{{#if:091|091|Ξ}}]]|091}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Pleciuch to jestem, któremu pilno z nowinkami po kumach?..<br> {{tab}}— Dyć przestrzegam ino... Ale pilnujcie dobrze, bo skoro już raz staremu zaświtało we łbie, to może mu się lada pacierz całkiem rozwidnić...<br> {{tab}}— No... niechby przyszło do tego co rychlej!..<br> {{tab}}Obrzucił ją lepkiemi ślepiami raz i drugi, poskubał wąsów i wyszedł, odprowadzany jej oczyma, pełnemi przytajonej szydliwości.<br> {{tab}}— Judasz, ścierwo, zbój!<br> {{tab}}Buchnęła nienawiścią, postępując za nim parę kroków; boć to nie po raz pierwszy ciska jej w oczy groźby i strachania, że Antka na Sybir poślą i do taczek przykują.<br> {{tab}}Juści, że nie całkiem wierzyła, rozumiejąc, iż głównie przez złość pyskuje, aby ją przetrwożyć i bez to łacniej z chałupy wygryźć.<br> {{tab}}Ale mimo to, żarła ją trwoga o niego niemała. Przewiadywała się też nieraz i kaj jeno mogła, co go może za kara spotkać, miarkując ze smutkiem, iż całkiem na sucho ujść mu nie ujdzie.<br> {{tab}}— Po prawdzie, że ojca rodzonego bronił, ale borowego zakatrupił, to juści pokarać go muszą, jakże...<br> {{tab}}Mówili co rozważniejsi, że się nijakiej prawdy dobić nie mogła, bo kużden inszą wywodził. Adwokat w mieście, do którego ją ksiądz z listem posłał, powiedział, jako może być różnie: i całkiem źle, i niezgorzej, trza jeno pieniędzy na sprawę nie skąpić i cierpliwie czekać. We wsi zaś najbardziej ją trwożyli, że to kowal podmawiał swoje wymysły i wszystkich podrychtowywał.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_092" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/092"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/092|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/092{{!}}{{#if:092|092|Ξ}}]]|092}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Nie dziwota też, że i teraz jego słowa kamieniami padły na duszę. Nogi pod nią truchlały przy robocie, mówić nie mogła, tak ją strach zatykał, a do tego zaś i Magda po jego odejściu przyleciała i siadła przy chorym, oganiając go niby od much, których nie było, a śledząc wszystko bacznemi ślepiami.<br> {{tab}}Ale snadź jej to wrychle obmierzło, gdyż się w robocie pomagać ofiarowywała.<br> {{tab}}— Nie trudź się, uredzim sami, mało się to w chałupie naharujesz!<br> {{tab}}Odradzała Hanka takim głosem, że Magda dała spokój, pogadywała jeno niekiedy a lękliwie, że to już z samego przyrodzenia nieśmiała była i milcząca.<br> {{tab}}A jakoś na samem odwieczerzu zjawiła się znowu Jaguś, ale wespół z matką.<br> {{tab}}Witały się, kieby w najlepszej zgodzie żyły, i tak przyjacielsko a przychlibnie, że to Hankę tknęło i, chociaż odpłacała im tem samem, nie żałując dobrych słów, ni nawet gorzałki, miała się jednak na baczności. Ale Dominikowa odsunęła kieliszek.<br> {{tab}}— Wielki tydzień! Gdzieżbym to gorzałkę piła!<br> {{tab}}— Nie w karczmie i przy okazji, toć nie grzech! — usprawiedliwiała Hanka.<br> {{tab}}— Człowiek chętliwie se folguje i rad zawżdy sposobnością wymawia...<br> {{tab}}— Przepijcie gospodyni do mnie, ja to nie organista! — wykrzyknął Jambroż.<br> {{tab}}— Niech ino szkło brzęknie, to was zarno grzysi ponoszą — mruknęła Dominikowa, zabierając się do opatrzenia głowy chorego.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_093" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/093"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/093|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/093{{!}}{{#if:093|093|Ξ}}]]|093}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Cie... komu sygnaturka sprawia, że bije się pięścią pokutnie, a drugiemu zaś flaszkowy pobrzęk to czyni, że wpodle za kieliszkiem maca...<br> {{tab}}— Leży se ten chudziaczek, leży, i o bożym świecie nie wie! — zawołała żałośnie nad Boryną.<br> {{tab}}— I jadł kiełbasy nie będzie i gorzałki nie posmakuje! — ciągnęła tym samym sposobem, a wielce szydliwie Jagustynka.<br> {{tab}}— Wama ino prześmiechy na pamięci! — zestrofowała ją gniewnie.<br> {{tab}}— A cóżto? płakaniem biedy se odejmę. Tyla mojego, co się pośmieję.<br> {{tab}}— Kto sieje zło, niech se smutki zbiera i pokutę odprawuje!..<br> {{tab}}— Niedarmo powiadają, że Jambroż, choć przy kościele służy, a gotów sięby i z grzychem pokumać, by jeno pofolgować i użyć! — rzekła wyniośle Dominikowa, obrzucając go srogiemi oczyma.<br> {{tab}}— Przeciwić się dobremu i ze złem kumać potrafi, któren jeno nie baczy, jaką potem weźmie zapłatę — dodała ciszej, jakby grożąc.<br> {{tab}}Milczenie padło na izbę. Jambroż zakręcił się gniewnie, ale zdzierżał w sobie ostrą odpowiedź, boć wiedział, że i tak każde jego słowo znał będzie dobrodziej najpóźniej jutro po mszy; niedarmo Dominikowa przesiadywała cięgiem w kościele... A i reszta zwarzyła się też pod jej sowiemi ślepiami; nawet nieustępliwa Jagustynka przymilkła trwożnie.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_094" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/094"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/094|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/094{{!}}{{#if:094|094|Ξ}}]]|094}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Jakże, cała wieś się jej bojała; już pono niejeden poczuł na sobie moc jej złych ślepiów, niejednego już pokręciło albo rozchorzał, gdy nań urok rzuciła.<br> {{tab}}Pracowali w cichości z pochylonemi trwożnie twarzami, że jeno jej biała gęba, sucha i poradlona, kieby z blichowanego wosku, nosiła się po izbie. Nie odzywała się również, zabierając się z Jagną do pomagania tak ostro, że Hanka wzbronić nie śmiała.<br> {{tab}}Że zaś Jambroża odwołał księży parobek do kościoła, ostały jeno same, pilnie układając mięso i połcie w cebrzyki a beczkę.<br> {{tab}}— Po tej stronie w komorze będzie chłodniej la mięsa, mniej się w izbie pali... — zarządziła stara, wraz zataczając statki z Jagusią.<br> {{tab}}Tak się to prędko stało, że, nim się Hanka mogła sprzeciwić, nim pomiarkowała, już one powtaczały do komory, więc srodze rozeźlona zaczęła śpiesznie przenosić na swoją stronę, co ino pozostało, przywołując Jóźkę i Pietrka do pomocy.<br> {{tab}}O samym zmierzchu, gdy już zapalili światło, zabrali się pośpiesznie do robienia kiełbas, kiszek i onych grubaśnych salcesonów. Hanka siekała mięso z jakąś ponurą wściekłością, tak była jeszcze wzburzona.<br> {{tab}}— Nie zostawię w tamtej komorze, żeby zechlała albo wyniesła! Niedoczekanie twoje! To ci fortelnica! — szepnęła wreszcie przez zęby.<br> {{tab}}— Rano, pocichuśku, jak pójdzie do kościoła, przenieść wszystko do swojej komory i będzie po krzyku! Nie odbije wam przecie! — radziła Jagustynka, szprycując mięso w długachne flaki, że się skręcały po <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_095" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/095"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/095|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/095{{!}}{{#if:095|095|Ξ}}]]|095}}'''<nowiki>]</nowiki></span>stole, kiej te węże czerwone a tłuste i co trochu rozwieszała je na żerdce nad kominem.<br> {{tab}}— Niech spróbuje! Zmówiły się i z tem przyleciały!<br> {{tab}}Nie mogła się uspokoić.<br> {{tab}}— Nim Jambroż wróci, kiełbasy będą gotowe... — zagadywała stara.<br> {{tab}}Ale Hanka zmilkła, zajęta pracą, a głównie rozmyślaniem, jakby odebrać połcie owe i szynki.<br> {{tab}}Ogień trzaskał na kominie i tak się galanto buzowało, że w całej izbie było czerwono, w garach parkotały gotujące się różności, z których czyniono kiszki, a dzieci cosik trwożnie gaworzyły nad nieckami z krwią.<br> {{tab}}— Laboga, jaże me mdli od tych smaków! — westchnął Witek, pociągając nosem.<br> {{tab}}— Nie wywąchuj, bo możesz co oberwać! Krowy ano pój, siano zakładaj i sieczkę na noc zasypuj... Późno już! Kiedy to obrządzisz?...<br> {{tab}}— Pietrek zaraz przyjdzie, sam przecie nie uredzę...<br> {{tab}}— A kajże to poszedł?<br> {{tab}}— Nie wiecie?... pomaga sprzątać na drugiej stronie!...<br> {{tab}}— Co? Pietrek! ruszaj bydło obrządzać!<br> {{tab}}Krzyknęła naraz Hanka w sień z taką mocą, że Pietrek w ten mig poleciał w podwórze.<br> {{tab}}— A przyłóż kulasów i sama se izbę wyporządź!... widzisz ją!... dziedziczka jakaś, rączków se szczędzi, parobkiem się wyręcza! — wołała rozzłoszczona do ostatka, wywalając jednocześnie na stół z garnka dymiącą się wątrobę i dutki, gdy jakiś wóz zaturkotał i dzwonek zajęczał na dworze.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_096" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/096"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/096|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/096{{!}}{{#if:096|096|Ξ}}]]|096}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A to ksiądz z Panem Jezusem jedzie do kogoś!... — objaśniał Bylica, akuratnie wchodząc do izby.<br> {{tab}}— Któżby zachorzał? nie słychać było!...<br> {{tab}}— Za wójtową chałupę pojechali! — krzyknął przez okno zadyszany Witek.<br> {{tab}}— Ani chybi do któregoś z komorników...<br> {{tab}}— A może do waszych, do Pryczków, tam, ano siedzą...<br> {{tab}}— Hale! zdrowe były: takim ścierwom nic się złego nie stanie — szepnęła Jagustynka, ale, chociaż w niezgodzie żyła z dziećmi, a w ciągłych procesach, zadrżała:<br> {{tab}}— Przewiem się nieco i zaraz przyletę...<br> {{tab}}Wybiegła śpiesznie.<br> {{tab}}Ale kawał wieczoru się przewlekło i Jambroży zdążył znawrotem, a ona nie powróciła; właśnie był stary powiadał, iż księdza wzywali do Agaty, Kłębowej krewniaczki, co to w sobotę z żebrów przyciągnęła.<br> {{tab}}— Jakże? nie u Kłębów to siedzi?<br> {{tab}}— U Kozłów, czy ta u Pryczków pono się przytuliła na skonanie.<br> {{tab}}Tyle jeno o tem przerzekli, zajęci wielce robotą, jeszcze i bez to opóźnianą, że Jóźka, a to i sama Hanka, cięgiem odbiegały roboty, by lecieć w podwórze do wieczornych obrządków.<br> {{tab}}Wieczór się ciągnął zwolna i przykrzył się wielce a dłużył, że to i ciemnica zwaliła się na świat, iż pięści nie dojrzał, deszcz zacinał ziębiący, wiater ciepał się raz po raz o ściany i tratował sady, że drzewiny z {{pp|szu|mem}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_097" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/097"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/097|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/097{{!}}{{#if:097|097|Ξ}}]]|097}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|szu|mem}} tłukły się w ciemnościach, a niekiedy buchał w komin, aż głownie wyskakiwały na izbę.<br> {{tab}}Prawie przed samą północą skończyli, a Jagustynka jeszcze nie wróciła.<br> {{tab}}„Plucha i błocko, to się jej nie chciało poomacku utykać!“ — myślała Hanka, wyzierając na dwór przed spaniem.<br> {{tab}}Juści, czas był taki, że psa żalby na świat gonić, wiejba, aż dachy trzeszczały, chmurzyska opite deszczem, bure i napęczniałe przewalały się po zmętniałem niebie, a nikaj w wysokościach ni jednej gwiazdy, ni też ogniowego migotu w chałupach, zgoła przepadłych w nocy. Wieś już dawno spała, wiater jeno hulał po polach i barował się z drzewami, a wody stawu przegarniał ze świstem.<br> {{tab}}Zaraz poszli spać, już nie czekając.<br> {{tab}}Jagustynka zaś dopiero nazajutrz rano się zjawiła, ale mroczna, kiej ten dzień przybłocony, wiejny i zimny; ugrzała jeno w chałupie ręce i zaraz poszła do stodoły, przebierać ziemniaki, już tam z dołów na kupę zwalone.<br> {{tab}}Robiła prawie w pojedynkę, bo Jóźka odbiegała często nakładać gnój, któren od świtania wywoził śpiesznie Pietrek, niemało już dzisia skrzyczany od Hanki, że to wczoraj się lenił i nie zdążył; poganiał też tęgo, na Witka hukał, konie batem prażył i jeździł, aż błoto się otwierało.<br> {{tab}}— Wałkoń jucha, na bydlątkach tera się odbija! — rzekła stara, ciskając na gęsi, bo się przywiędły całem stadem na klepisko i nuż szczypać ziemniaki a przykry <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_098" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/098"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/098|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/098{{!}}{{#if:098|098|Ξ}}]]|098}}'''<nowiki>]</nowiki></span>gęgot czynić. Zagadnęła potem do niej Jóźka: nie odezwała się, siedząc kiej ten mruk i pilnie kryjąc pod nasuniętą na czoło zapaskę oczy zaczerwienione jakoś.<br> {{tab}}Hanka zrazu jeno raz jeden zajrzała do nich, czatując w izbie na wyjście Jagny, by wtedy zabrać mięso do swojej komory i spenetrować zarazem beczki ze zbożem, ale jakby na złość Jagna ni krokiem nie ruszała się z chałupy, że, już nie mogąc wstrzymać, zaglądała do chorego, to zamówiwszy się o coś, wlazła do komory.<br> {{tab}}— Czegoj szukacie? dyć wiem, gdzie co jest, to wama pokażę! — wołała Jagna, idąc za nią, że trzeba było wychodzić, ledwie co wraziwszy ręce we zboże, a pieniądze mogły być głębiej, na spodzie...<br> {{tab}}Zrozumiała też rychło, że tamta jej stróżuje, więc poniewoli dała spokój, odkładając swoje zamysły na sposobniejszą porę.<br> {{tab}}„Trza się wziąć do szykowania podaronków“ — pomyślała, żałośnie przyglądając się kiełbasom, rozwieszonym na drążku; we zwyczaju bowiem było u Borynów i co pierwszych gospodarzy, iż któren świnię zaszlachtował, ten zaraz nazajutrz rozsyłał w podarunku najbliższym krewniakom, albo z którymi przyjacielstwo trzymał, po kiełbasie, lebo czego inszego po kawale.<br> {{tab}}— Juści, łacno nie jest, ale dać musisz, powiedziałyby, co żałujesz... — rzekł naraz Bylica, utrafiając w sam raz w żałośliwe strapienia.<br> {{tab}}Więc chocia serce ściskał żal, jęła rychtować na talerzach i miseczkach z ciężkiem westchnieniem, zmieniając nie po raz jeden zbyt krótkie kawałki na dłuższe to przydając niektórym po kawale kiszki, to znowu <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_099" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/099"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/099|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/099{{!}}{{#if:099|099|Ξ}}]]|099}}'''<nowiki>]</nowiki></span>odbierając, aż w końcu, zmęczona i rozbolała, przywołała Jóźki.<br> {{tab}}— Przyodziej się pięknie i rozniesiesz po ludziach...<br> {{tab}}— Jezus, tylachna wszystkiego!...<br> {{tab}}— Cóż poredzić, kiej trzeba! Sam Maciek stłoczy, ale sam nie wyskoczy! Te dłuższe nieś stryjnie najpierw, zbójem na mnie patrzy, pyskuje, ale nie ma rady; to ci z miseczkom wójtom, łajdus on, ale z Maciejem żyli w przyjacielstwie i może być w czem pomocny; cała kiszka, kiełbasa i kawał boczku la Magdy, la kowali. Niech nie szczekają, że sami zjadamy ojcowego świniaka; juści, całkiem im tem pyska nie zatka, ale przyczepkę będą miały mniejszą... Pryczkowej tę tu kiełbasę: harda, wynośliwa, pyskata, ale z przyjacielstwem szła pierwsza... Kłębowej ten ostatni...<br> {{tab}}— Dominikowej to nie ślecie?<br> {{tab}}— Później się da, po połedniu... juści, że trzeba... z taką to jak z tem łajnem: nie porusz i jeszcze z dala obchodź. Noś posobnie, ino nie zagaduj się tam z dzieuchami, bo robota czeka.<br> {{tab}}— Dajcie i Nastce, one takie biedne, nawet na sól nie mają... — prosiła cicho.<br> {{tab}}— Niech przyjdzie, to dam niecoś. Ociec, la Weronki zabierzecie, miała wczoraj zajrzeć...<br> {{tab}}— Młynarzowa ją przed wieczorem wezwała sprzątać pokoje, bo pewnikiem goście do nich zwalą na święta.<br> {{tab}}I długo jeszcze jąkał nowinki, ale Hanka, wyprawiwszy Jóźkę, przyodziała się nieco cieplej i pobiegła pomagać Jagustynce, a poganiać chłopaków.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_100" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/100"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/100|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/100{{!}}{{#if:100|100|Ξ}}]]|100}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Czekalim na was z kolacją — zaczęła, zdziwiona milczeniem starej.<br> {{tab}}— I... najadłam się tam patrzeniem, jaże me jeszcze dzisiaj w dołku gniecie...<br> {{tab}}— To Agata pono zachorzała?<br> {{tab}}— Juści, u Kozłów se dochodzi sierota.<br> {{tab}}— Jakże, nie u Kłębów leży?<br> {{tab}}— Krewniakiem przyznają, któremu niczego nie potrza, albo i z pełną garścią przychodzi; na inszych, choćby rodzonych, piesków się ano spuszcza...<br> {{tab}}— Co wy też! przecie jej nie wygnały!<br> {{tab}}— Hale, przywlekła się do nich w sobotę i zaraz w nocy zachorzała... Powiedają, że Kłębowa wziena jej pierzynę i prawie nagą we świat puściła...<br> {{tab}}— Kłębowa! Nie może być, taka poczciwa kobieta, cheba plotki pletą.<br> {{tab}}— Swojego nie mówię, ino co mi w uszy wlazło...<br> {{tab}}— I u Kozłowej leży! A któżby się spodział, że taka litościwa!<br> {{tab}}— Za pieniądze to i ksiądz litościwy. Kozłowa wzięła od Agaty dwadzieścia złotych gotowego grosza i zato mają ją przetrzymać u siebie do śmierci, bo stara liczy, że lada dzień zamrze. Ale pochowek osobno, a stara se nie dzisia to jutro dojdzie, niedługo jej czekać... nie...<br> {{tab}}Zmilkła naraz, usiłując napróżno powstrzymać chlipanie.<br> {{tab}}— Cóż to wama, chorzyście? — pytała Hanka ze współczuciem.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_101" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/101"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/101|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/101{{!}}{{#if:101|101|Ξ}}]]|101}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Tyle się już ludzkiej biedy najadłam, że me w końcu do cna rozebrało. Człowiek nie kamień, broni się przed sobą, choćby tą złością na cały świat, ale się nie obroni: przyjdzie taka pora, co już nie zdzierży więcej i w ten piasek dusza mu się rozsypie żałosny.<br> {{tab}}Zaniesła się płaczem i długo się trzęsła, nos głośno wycierając, aż znowu jęła mówić boleśnie, że te jej słowa, kiej łzy gorzkie i palące, kapały na Hanczyną duszę.<br> {{tab}}— I nie ma końca tej ludzkiej marnacji. Siadłam przy Agacie, kiej już ksiądz odjechał, aż tu przylatuje Filipka zza wody, z krzykiem, że jej najstarsza kończy... Poleciałam juści... Jezus, w chałupie żywy mróz siedzi... Okna wiechciami pozatykane... jedno łóżko w chałupie, a reszta w barłogu, kiej psy się gnieździ... nie pomarła dzieucha, ino ją tak z głodu sparło... ziemniaków już brakło, pierzynę już przedali... każdą kwartę kaszy wymodlają u młynarza, nikt nie chce zborgować i pożyczyć do nowego... bo i kto?.. Poratunku niema, Filip przecież w kreminale z drugimi... Ledwiem wyszła od nich, powieda Grzegorzowa, że Florka Pryczkowa zległa i pomocy potrzebuje... Łajdusy to i krzywdziciele moi, choć dzieci rodzone... zaszłam, nie czas krzywdy pamiętać... No, i tam niezgorzej bieda kły szczerzy; drobiazgu pełno, Florka chora, grosza jednego w zapasie niema i pomocy znikąd... grontu przeciek nie ugryzie... jeść niema kto uwarzyć, pole odłogiem stoi, choć zwiesna idzie... bo Adam jak drugie w kreminale... Chłopaka urodziła zdrowego kiej krzemień, żeby się jeno odchował, bo Florka wyschła kiej szczapa i {{Korekta|etj|tej}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_102" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/102"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/102|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/102{{!}}{{#if:102|102|Ξ}}]]|102}}'''<nowiki>]</nowiki></span>kropli mleka w piersiach nie ma, a krowa dopiero na ocieleniu... I wszędzie tak źle, a u komorników to już trudno wypowiedzieć... Ni komu robić, ni gdzie zarobić, ni grosza ni poratunku znikąd... Mógłby już to Jezus sprawić, by choć letką śmiercią pomarły, nie męczyłby się naród co najbiedniejszy.<br> {{tab}}— A komuż się to we wsi przelewa? wszędzie bieda i ten skrzybot serdeczny.<br> {{tab}}— Hale, i gospodarze turbacje niemałe mają... jeden się frasuje, czemby lepszem kichy nadziać, a inszy, komuby na większy precent pieniądz rozpożyczył, ale żaden się nie poturbuje o biedotę, chociaby ta pode płotem zdychała... Mój Boże, w jednej wsi siedzą, przez miedzę, a nikomu to śpiku nie psuje... Juści, każden Jezusowi ostawia starunek o biedotę i na zrządzenie boskie zwala wszystko, a sam rad przy pełnej misce brzuchowi folguje i choćby ciepłym kożuchem uszy odgradza, by ino skamlania biedujących nie posłyszeć...<br> {{tab}}— Cóż poredzić? któryż to ma tylachna, by wszystkiej biedzie zaradził?<br> {{tab}}— Kto nie ma chęci, ten wie, jak wykręci! Nie do was piję, nie na swojem siedzicie i dobrze wiem, jak wam ciężko, ale są takie, coby mogły pomóc, są: a młynarz, a ksiądz, a organista, a drugie...<br> {{tab}}— By im kto podsunął o tem, to możeby się zlitowały... — tłumaczyła.<br> {{tab}}— Kto ma czujną duszę, ten sam dosłyszy wołanie cierpiących, nie potrza mu o tem z ambony krzykiwać! Moiściewy, dobrze one wiedzą, co się z narodem biednym dzieje, boć tą biedą ludzką się ano pasą <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_103" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/103"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/103|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/103{{!}}{{#if:103|103|Ξ}}]]|103}}'''<nowiki>]</nowiki></span>i na niej tłuścieją... Młynarzowi to żniwo teraz, chociaż do przednówka daleko: procesjami ludzie ciągną po mąkę i kaszę, za ostatni grosz, na bórg za odrobek albo dobry precent, a choćby pierzynę Żydowi sprzedać, a jeść trza kupić...<br> {{tab}}— Prawda, darmo nikto nie da...<br> {{tab}}Przypomniała sobie własne, niedawne nędze i westchnęła ciężko.<br> {{tab}}— Przesiedziałam dopóźna przy Florce, kobiet się też naschodziło i powiadały, co się we wsi dzieje, powiadały...<br> {{tab}}— W imię Ojca i Syna! — krzyknęła naraz Hanka, zrywając się na równe nogi, bo wiatr tak ano trzasnął wrótniami, że dziw się nie rozleciały. Wywarła je z trudem, mocno podparłszy kołkami.<br> {{tab}}— Wieje sielnie, jeno ciepły jakiś, by deszczu nie sprowadził.<br> {{tab}}— Już i tak wóz się w polu po sękle zarzyna.<br> {{tab}}— Parę dni dobrego słońca i wnet przeschnie, zwiesna przecie.<br> {{tab}}— Żeby choć zacząć sadzić przed świętami!<br> {{tab}}Przegadywały niekiedy, pilnie zajęte, aż i całkiem przycichły, jeno pacanie przebieranych ziemniaków słychać było, że to drobne rzucały na jedną kupę, a nadbutwiałe na drugą.<br> {{tab}}— Będzie czem podpaść maciorę i la krów też starczy na picie...<br> {{tab}}Ale Hanka jakby nie słyszała, przemyśliwając wciąż, jakby się do tych ojcowych pieniędzy dobrać najsprawniej, że tylko niekiedy spoglądała przez wrótnie <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_104" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/104"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/104|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/104{{!}}{{#if:104|104|Ξ}}]]|104}}'''<nowiki>]</nowiki></span>na świat, na drzewiny rozciapane i szamocące się z wichurą. Postrzępione, sine chmurzyska przewalały się po niebie, kiej roztrzęsione snopy, a wiater jeszcze się wciąż wzmagał i tak jakości podwiewał zdołu, iże poszycie na chałupie jeżyło się niby szczotka. Ziąb przytem ciągnął wilgotny i srodze przejęty nawozem, któren wybierali z gnojowiska. W podwórzu zaś było prawie pusto, jeno niekiedy przebiegały rozczapierzone kury, poganiane przez wiater, gęsi siedziały w zaciszu pod płotem na gąsiętach, cicho piukających, a co parę pacierzy podjeżdżał ostro Pietrek z pustym wozem, zakręcał dookoła, stawał rychtyk naprost klepiska, zabijał ręce, koniom podrzucał kłak siana i, nakładłszy wespół z Witkiem gnoju, podpierał wóz na wybojach i ruszał w pole.<br> {{tab}}Czasami znów Jóźka wpadała z krzykiem, zaczerwieniona, zdyszana, przejęta tem roznoszeniem kiełbas, i trajkotała.<br> {{tab}}— Zaniesłam wójtom, teraz poletę do stryjecznych... W chałupie siedzieli, izby już bielą na święta, tak dziękowali, tak dziękowali...<br> {{tab}}Rozpowiadała szeroko, choć nikto jej za język nie ciągał, i znowu leciała na wieś, niosąc ostrożnie w chustkę białą owiązane miseczki z podarunkami.<br> {{tab}}— Trajkot dzieucha, ale zmyślna — zauważyła Jagustynka.<br> {{tab}}— Juści co zmyślna wielce, jeno że do psich figlów i gdzieby się zabawić...<br> {{tab}}— Cóż chcecie?.. skrzat to jeszcze, dzieciuch...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_105" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/105"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/105|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/105{{!}}{{#if:105|105|Ξ}}]]|105}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Witek, obacz-no, kto tam wszedł do chałupy! — zawołała naraz Hanka.<br> {{tab}}— Kowal poszli dopiero co!<br> {{tab}}Tknięta jakimś złem przeczuciem, pobiegła prosto na ojcowską stronę; chory leżał jak zwyczajnie nawznak, Jagna cosik szyła pod oknem, w izbie nie było więcej nikogo.<br> {{tab}}— A kajże się to Michał podział?..<br> {{tab}}— Muszą być gdziesik, szukają klucza od wozów, którego byli kiejś pożyczyli Maciejowi — objaśniała, nie podnosząc oczu.<br> {{tab}}Hanka zajrzała do sieni, nie było go; zajrzała na swoją stronę: jeno Bylica siedział z dziećmi przy kominie i wystrugiwał im wiatraczki; nawet w podwórzu szukała; nikaj ni znaku po nim, więc już prosto rzuciła się do komory, choć drzwi były przywarte.<br> {{tab}}Jakoż kowal stał tam przy beczce z rękoma po łokcie we zbożu i pilnie w niem grzebał.<br> {{tab}}— W jęczmieniu toby klucz chowali? co? — wyrzuciła zdyszana, ledwie zipiąc ze wzburzenia i stając groźnie naprzeciw.<br> {{tab}}— Patrzę, czy nie spleśniały, czy aby zda się do siewu... — jąkał zaskoczony niespodzianie.<br> {{tab}}— Nie wasza sprawa!.. Pocoście tu wleźli? — krzyknęła.<br> {{tab}}Wyjął niechętnie ręce i, ledwie hamując wściekłość, zamruczał:<br> {{tab}}— A wy pilnujecie me, kiej złodzieja...<br> {{tab}}— Nibyto nie wiem, pocóżeście tu przyszli, co? Hale, do cudzej komory właził będzie i penetrował po <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_106" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/106"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/106|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/106{{!}}{{#if:106|106|Ξ}}]]|106}}'''<nowiki>]</nowiki></span>beczkach, kłódki może będziecie ukręcać, do skrzyń otwierać... co? — wrzeszczała coraz głośniej.<br> {{tab}}— Nie powiadałem wam wczoraj, czego nam szukać potrza...<br> {{tab}}Wysilał się na spokój.<br> {{tab}}— Przede mną cyganiliście, jedno by mi piaskiem oczy zasypać, a robicie drugie. Przejrzałam już wasze Judaszowe zamysły, przejrzałam...<br> {{tab}}— Hanka, stul pysk, bo ci go przymknę! — zaryczał złowrogo.<br> {{tab}}— Spróbuj, zbóju jeden! tknij me choć palcem, a takiego wrzasku narobię, że pół wsi się zbiegnie i obaczy, coś ty za ptaszek! — groziła.<br> {{tab}}Rozejrzał się dobrze po ścianach i ustąpił wreszcie, klnąc siarczyście.<br> {{tab}}Popatrzyli sobie w oczy zbliska i z taką mocą, że by mogli, na śmierćby się przebodli temi rozgorzałemi ślepiami.<br> {{tab}}Hanka aż wodę piła, długo nie mogąc się opamiętać po tem wzburzeniu.<br> {{tab}}— Trza je naleźć i schować przezpiecznie, bo niechby ich dopadł, ukradnie — rozmyślała, wracając do stodoły, ale naraz zawróciła z pół drogi.<br> {{tab}}— Siedzisz w chałupie, stróżujesz, a obcych do komory puszczasz! — krzyknęła zgóry na Jagnę, otwierając drzwi.<br> {{tab}}— Michał nie obcy; ma takie prawo, jak i wy! — wcale się nie ulękła jej krzyku.<br> {{tab}}— Szczekasz kiej ten pies, zmówiłaś się z nim dobrze, ale bacz, że niech jeno co z chałupy zginie, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_107" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/107"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/107|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/107{{!}}{{#if:107|107|Ξ}}]]|107}}'''<nowiki>]</nowiki></span>to jak Bóg w niebie, do sądu podam i ciebie wskażę, żeś pomagała... Zapamiętaj to sobie!... — wrzeszczała rozsrożona.<br> {{tab}}Jagna skoczyła z miejsca, chwytając w garść co było na podorędziu.<br> {{tab}}— Bić się chcesz! bij! popróbuj ino, to ci te cacaną gębusię tak sprawię, aż się czerwoną oblejesz i rodzona matka cię nie pozna!..<br> {{tab}}Dunderowała, zajadle krzykając nad nią, co tylko ślina i złość na język stoczyła.<br> {{tab}}I niewiada zgoła, na czemby się to skończyło, bo już pazury rozczapierzały, drąc się coraz bliżej, gdyby nie Rocho, któren akuratnie w samą porę nadszedł, że Hanka, przywstydzona jego patrzeniem, ochłonęła nieco i zmilkła, zatrzaskując jeno za sobą drzwi z całej złości.<br> {{tab}}Jagna zaś ostała na izbie, ruchać się nie mogąc z przerażenia; wargi jej latały, niby we febrze, i serce kołatało, łzy posypały się kiej groch. Aż wkońcu oprzytomniała; rzucając w kąt maglownicę, ściskaną w garści, buchnęła się na łóżko, w boleściwym, nieutulonym płaczu roztrzęsiona.<br> {{tab}}Hanka tymczasem opowiadała Rochowi, o co im poszło.<br> {{tab}}Słuchał cierpliwie jazgotliwych i szlochem przeplatanych powiadań, a nie mogąc z nich wiele wymiarkować, przerwał ostro i jął ją surowo gromić, odsunął nawet podawane jedzenie i wielce rozgniewany po czapkę sięgał.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_108" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/108"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/108|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/108{{!}}{{#if:108|108|Ξ}}]]|108}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Już mi we świat iść przyjdzie i nigdy Lipiec na oczy nie oglądać, kiejście tacy. Złemu to wszystko na pociechę, albo żydowinom, co się ze swarliwości a głupoty chrześcijańskiego narodu prześmiewają! Jezus mój miłosierny, to mało bied, mało chorób, mało głodowań, to się jeszcze w pojedynkę za łby biorą i złością dokładają.<br> {{tab}}Zadyszał się tą przemową, Hankę zaś przejęła taka żałość i strach, by w gniewie nie odszedł, że pocałowała go w rękę, przepraszając z całego serca...<br> {{tab}}— Byście wiedzieli, co z nią już wytrzymać ciężko, na złość wszystko robi, a na moją szkodę. Przecież z krzywdą naszą tu siedzi... jakże, tylachna gruntu ma zapisane... A nie wiecie to, jaka jest?.. co to wyprawiała z parobkami... jaka... (— nie, nie potrafiła wypomnieć o Antku —)... a teraz już się pono z wójtem zmawia... — dodała ciszej. — To juści, że skoro ją dojrzę, to się jaże we mnie gotuje ze złości, iż prostobym nożem pchnęła...<br> {{tab}}— Pomstę ostawcie Bogu! ona też człowiek i krzywdy czuje, a za swoje grzechy ciężko odpowie. Powiadam wam: nie krzywdźcie jej!<br> {{tab}}— To ja ją krzywdzę?<br> {{tab}}Zdumiała się wielce, nie mogąc wymiarkować, w czem się Jagnie krzywda dzieje.<br> {{tab}}Rocho przegryzał chleb, wodząc za nią oczyma, a cosik medytując, wreszcie pogładził dziecińskie głowiny, tulące mu się do kolan, i zabierał się do wyjścia.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_109" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/109"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/109|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/109{{!}}{{#if:109|109|Ξ}}]]|109}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r03"/>{{tab}}— Zajrzę do was którego dnia wieczorem, a teraz wama jeno rzeknę: Poniechajcie jej, róbcie swoje, a resztę Pan Jezus sprawi...<br> {{tab}}Pochwalił Boga i poszedł na wieś.<br> <br><br>{{---|50}}<br><section end="r03"/> <section begin="r04"/>{{c|IV.}}<br> {{tab}}Rocho wlókł się wolno drogą nad stawem, raz, że wiatr tak w niego siepał, iż ledwie się na nogach utrzymał, a po drugie, jako strapiony był wielce tem wszystkiem, co się we wsi działo, to jeno raz po raz wznosił rozpalone oczy na chałupy, przemyśliwał ważnie i wzdychał żałośnie. Tak źle się bowiem działo w Lipcach, że już zgoła gorzej nie mogło.<br> {{tab}}Zaś nie to było najgorsze, że niejeden głodem przymierał, że choroby się krzewiły, że się kłócili barzej i za łby brali, że nawet śmierć wybierała swoje gęściej, niźli po inne roki — takusieńko było i łoni, i drzewiej; do tego się już był naród wezwyczaił, rozumiejąc dobrze, jako inaczej być nie będzie... Złe i o wiele gorsze było całkiem co inszego — oto, że ziemia stojała odłogiem, bo nie miał w niej kto robić...<br> {{tab}}Zwiesna już szła całym światem wraz z tem ptactwem, ciągnącem do łońskich gniazd, na wyżnich miejscach podsychały role, wody opadły i ziemia się prawie prosiła o pługi, o nawozy i o to ziarno święte...<br> {{tab}}A któż miał iść w pole, kiej wszystkie robotne ręce były w kreminale!.. Przecie prawie same kobiety<section end="r04"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_110" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/110"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/110|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/110{{!}}{{#if:110|110|Ξ}}]]|110}}'''<nowiki>]</nowiki></span>ostały we wsi, a nie ich to moc, ni głowa poredzić wszystkiemu.<br> {{tab}}A tu na niejedną przychodzi pora rodów, jak to na zwiesnę zwyczajnie, a tu krowy się cieliły, drób się lągł, maciory się prosiły, w ogródkach też czas był zasiewać i wysadki sadzić, ziemniaki trza było przebierać z dołów przed sadzeniem, wodę z pól spuszczać, gnój wybierać i wywozić — to choć urób kulasy po łokcie, a bez chłopa nie wydolisz... A tu jeszcze trza obrządzać inwentarz, rznąć sieczkę, poić, drwa rąbać, lebo i z lasu wieźć, a tylachna inszej, codziennej roboty, choćby na ten przykład z dzieciskami, których było wszędzie, kiej maku, że Jezus! gnatów już nie czuły, krzyże im ano drętwiały na odwieczerzu z utrudzenia, a i połowy nie było zrobione — bo kaj to jeszcze ze wszystkich najpierwsze — polne roboty?..<br> {{tab}}A ziemia czekała; wygrzewało ją młode słońce, suszyły wiatry, przejmowały nawskroś te ciepłe i płodne deszcze, stężały owe mgliste i nagrzane noce zwiesnowe — że trawy już puszczały zieloną szczotką, oziminy podnosiły się w chyżym roście, skowronki przedzwaniały nad zagonami, boćki brodziły po łęgach, kwiaty też kajś niekaj buchały z moczarów ku niebu połyskliwemu, ku niebu, co się co dnia, niby ta płachta jasna i obtulna, podnosiło coraz wyżej, że już coraz dalej sięgały tęskliwe oczy, aż po owe wręby wsi i borów, niedojrzanych w zimowych mrokach; cały świat przecykał z martwego śpiku i prężył się a przystrajał do zwiesnowych godów wesela i radości...<br> {{tab}}Zaś wszędy po sąsiedztwach, kaj jeno okiem {{pp|do|sięgnąć}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_111" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/111"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/111|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/111{{!}}{{#if:111|111|Ξ}}]]|111}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|do|sięgnąć}}, robili tak pilno, że całe dni, deszcz był, czy pogoda, rozlegały się wesołe przyśpiewy i hukania, po polach błyskały pługi, ruchali się ludzie, konie rżały i wozy turkotały wesoło, a jeno lipeckie role stały puste, ciche, zgoła obumarłe i jako ten smętarz żałosne...<br> {{tab}}A kieby na dobitkę jeszcze te ciężkie strapienia o uwięzionych...<br> {{tab}}Mało jeśli co dnia nie ciągnęło do miasta po kilkoro ludzi z węzełkami, a i z tem płonem skamlaniem, by wypuścili niewinowatych.<br> {{tab}}Hale! będzie ta kto miał miłosierdzie nad pokrzywdzonym narodem, jeśli on sam sobie sprawiedliwości nie wydrze!..<br> {{tab}}Źle się działo, tak źle, że nawet obce ludzie, z drugich wsi, zaczęli już miarkować, jako krzywda Lipiec jest krzywdą wszystkiego narodu chłopskiego. Jakże, jeno małpa małpie zajdy szarpie, a człowiek za człowiekiem powinien trzymać, by i jemu na taki sam koniec nie przyszło.<br> {{tab}}Więc i nie dziwota, jako drugie wsie, choć ta przódzi koty darły z Lipcami o granice i różne szkody sąsiedzkie, albo i z czystej zazdrości, że to Lipczaki wynosiły się hardo nad wszystkie, a wieś swoją uważały za najpierwszą, teraz poniechali sporów, otrząchając z siebie zawziętość, bo często chłop jakiś z Rudek, to z Wólki, to z Dębicy, a nawet i z Rzepeckiej szlachty niejeden przebierał się do Lipiec na kryjome przewiady.<br> {{tab}}Zaś w niedzielę po sumie albo jak wczoraj przy zjeździe do spowiedzi, rozpytywali się pilnie o {{pp|uwię|zionych}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_112" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/112"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/112|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/112{{!}}{{#if:112|112|Ξ}}]]|112}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|uwię|zionych}}, srożąc przytem twarze, siarczyście klnąc, a zarówno z Lipeckiemi pięście zaciskając na krzywdzicieli, i wielce się litując nad dolą pokrzywdzonego narodu.<br> {{tab}}Właśnie był teraz nad tem Rocho medytował, postanawiając zarazem jakieś przedsięwzięcie ważne, gdyż jeszcze barzej zwolnił kroku, często przystawał, chroniąc się od wiatru za grubsze drzewa i jakby nic dokoła nie widzący, we świat poglądał daleki...<br> {{tab}}A widniej się jakoś zrobiło i cieplej, jeno ten uprzykrzony wiater wzmagał się z godziny na godzinę, że jeden szum niósł się całym światem i już co cieńsze drzewiny pokładały się z jękiem, trzepiąc gałęziami po stawie, snopki ano wyrywał z dachów i co kruchsze gałęzie odzierał, a wiał już teraz górą i z taką mocą, że wszyćko się ruchało: i sady, i płoty, i chałupy, i pojedyncze drzewa, aż się zdało jako z nim w jedną stronę lecą, a nawet to blade słońce, co się z poza rozwalonych chmur wysupłało, wydało się również uciekającem po niebie, zawlekanem kieby piaskami rozwianemi, zaś nad kościołem jakieś stado ptaków z rozczapierzonemi skrzydłami, nie mogąc się uporać z pędem, dały się nieść wichurze i ze strachliwym krzykiem rozbijały się o wieżę i rozchwiane drzewa.<br> {{tab}}Ale wiater, choć był przykry i nieco szkodliwy, sielnie też przesuszał role, bo już od rana galanto zbielały zagony, a drogi ociekały z wody...<br> {{tab}}Rocho długo stojał w medytacji onej, o Bożym świecie zapomniawszy, aż poruszył się znagła, doszły go bowiem z wichurą jakieś swarliwe głosy.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_113" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/113"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/113|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/113{{!}}{{#if:113|113|Ξ}}]]|113}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Rozejrzał się bystro: po drugiej stronie stawu, przed sołtysową chałupą, w opłotkach, czerwieniła się kupa kobiet z jakimiś ludźmi w pośrodku...<br> {{tab}}Pośpieszył tam z ciekawością, coby się stało, nie wiedząc.<br> {{tab}}Ale dojrzawszy zdala strażników z wójtem, skręcił w najbliższe opłotki, a stamtąd jął się ostrożnie przebierać sadami ku gromadzie, nie lubił jakoś leźć w oczy urzędom.<br> {{tab}}Gwar zaś był coraz wrzaskliwszy, kobiet wciąż przybywało, dzieci też całą hurmą zbiegały ze wszystkich stron, cisnąc się do starszych, a poszturchując między sobą, aż ciasno się uczyniło w opłotkach i wywalili się na drogę, nie bacząc na błoto, ni na rozkolebane drzewa, siekące gałęziami. Jazgotali cosik spólnie, to jakieś osobne głosy się wydzierały, ale coby, nie mógł wymiarkować, bo wiater porywał słowa. Dojrzał jeno przez drzewa, że Płoszkowa rej wiodła: gruba, spaśna, z rozczerwienioną gębą, wykrzykiwała cosik najgłośniej i tak zajadle podjeżdżała pięściami pod wójtowy nos, że się ten cofał, a reszta przytwierdzała jej wrzaskiem, kiej to stado indorów rozwścieczonych. Kobusowa zaś uwijała się po bokach, próżno chcąc się przedrzeć do strażników, nad którymi co chwila trzęsły się zaciśnięte pięście, a gdzie niegdzie już i kij albo utytłana mietlica...<br> {{tab}}Wójt cosik tłumaczył, drapiąc się frasobliwie po głowie, a powstrzymując na sobie babski napór, że strażnicy wysunęli się ostrożnie z kupy nad staw i poszli ku młynowi; wójt ruszył za nimi, odszczekując <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_114" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/114"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/114|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/114{{!}}{{#if:114|114|Ξ}}]]|114}}'''<nowiki>]</nowiki></span>się niekiedy, a grożąc chłopakom, bo zaczęli frygać za nim błotem.<br> {{tab}}— Czego chcieli? — pytał Rocho, wchodząc między kobiety.<br> {{tab}}— Czego? aby wieś dała dwadzieścia wozów i ludzi do szarwarku, by w ten mig jechali naprawiać drogę w lesie... — objaśniała go Płoszkowa.<br> {{tab}}— Jakiś większy urząd ma przejeżdżać tamtędy, i bez to przykazują zawozić wyrwy...<br> {{tab}}— Powiedzielim, że wozów, ni koni nie damy.<br> {{tab}}— Któż to pojedzie?<br> {{tab}}— Niech pierwej puszczą naszych chłopów, to im drogę narządzą.<br> {{tab}}— Dziedzicaby zaprzęgły!<br> {{tab}}— Sameby się wzięły do roboty, a nie penetrowały po chałupach!<br> {{tab}}— Ścierwy, ukrzywdziciele! — wołała jedna przez drugą, a coraz głośniej.<br> {{tab}}— Jeno dojrzałam strażników, zaraz mnie cosik niedobrego tknęło...<br> {{tab}}— Przeciek z wójtem już od rana naradzały się w karczmie.<br> {{tab}}— Nachlały się gorzałki i dalej-że chodzić po chałupach, a ludzi pędzić do roboty...<br> {{tab}}— Wójt dobrze wie, powinien był w urzędzie przełożyć, jak jest w Lipcach — ozwał się Rocho, próżno chcąc przekrzyczeć wzburzone głosy.<br> {{tab}}— Hale, dobrze on z nimi trzyma!<br> {{tab}}— I pierwszy na wszystko naprowadza.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_115" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/115"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/115|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/115{{!}}{{#if:115|115|Ξ}}]]|115}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A o to jeno stoi, z czego ma profit — zakrzyczały znowu.<br> {{tab}}— Namawiał, aby dać tamtym po mendlu jajek z chałupy, albo po kurze, to poniechają i drugie wsie do szarwarku wygonią.<br> {{tab}}— Tych kamieni bym dała!<br> {{tab}}— Kijaszkiem przyłożyła!<br> {{tab}}— Cichojcie, kobiety, by was nie skarali za ubliżenie urzędowi!<br> {{tab}}— Niech karzą, niech wezmą do kozy, do oczu stanę choćby największemu urzędowi i wypowiem wszystko, w jakiem to ukrzywdzeniu żyjemy!..<br> {{tab}}— Wójtabym się bojała!.. Figura zapowietrzona!.. Tyle mi znaczy, co ta kukła do strachania wróbli!.. Nie pamięta o tem, że chłopy go wybrały, to i one mogą z tego urzędu zesadzić... — wrzeszczała Płoszkowa.<br> {{tab}}— Karaćby jeszcze mieli!... A nie płacim to podatków, nie dajem chłopaków w rekruty, nie robim, co ino każą!.. Mało im jeszcze, że nam chłopów pobrali!..<br> {{tab}}— A niech się zjawią, wnet jakaś bieda pada na kogoś.<br> {{tab}}— Psa mi ano we żniwa w polu ustrzelili!..<br> {{tab}}— Mnie zaś do sądu podali, że się sadze zapaliły!..<br> {{tab}}— A mnie to nie, żem tu łoni len suszyła za stodołą?<br> {{tab}}— A jak to sprały Gulbasiaka, że kamieniem na nich puścił!..<br> {{tab}}Krzyczały spólnie, ciżbiąc się do Rocha, aż uszy zatykał od wrzasku.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_116" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/116"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/116|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/116{{!}}{{#if:116|116|Ξ}}]]|116}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Adyć przyciszcie się! Gadaniem nic nie poredzi! Cichojcie!.. — wołał.<br> {{tab}}— To idźcie do wójta i przedstawcie, albo wszystkie tam pociągniem z mietłami!.. — darła się zawzięcie Kobusowa.<br> {{tab}}— Pójdę, ino już się rozejdźcie!.. Przecież tyle roboty ma każda w chałupie... już ja przedstawię dobrze!.. — prosił gorąco, bojąc się powrotu strażników.<br> {{tab}}Że zaś w tę porę przedwonili południe na kościele, to się zaczęły zwolna rozchodzić, rajcując głośno i przystając przed chałupami.<br> {{tab}}Rocho zaś prędko wszedł do sołtysowego domu, gdzie był teraz mieszkał, nauczał bowiem dzieci w pustej izbie Sikorów, na drugim końcu wsi, za karczmą. Sołtysa nie było doma, podatki powiózł do powiatu.<br> {{tab}}Opowiedziała mu zaraz Sochowa, spokojnie, po porządku, jak to było.<br> {{tab}}— By jeno z tych wrzasków nie wyszło co złego!.. — zauważyła wkońcu.<br> {{tab}}— Wójtowa wina. Strażniki robią, co im przykazali, on zaś wie, jako we wsi ostały same prawie kobiety, że w polu niema kto robić, a nie dopiero na szarwarki jeździć. Pójdę do niego, niech załagodzi sprawę, by sztrafów nie kazali płacić!..<br> {{tab}}— To wszystko patrzy, jakby się na Lipcach mściły za las!.. — powiedziała.<br> {{tab}}— Któżby?.. dziedzic?!.. Moiście wy! a cóż on ma do urzędów?..<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_117" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/117"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/117|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/117{{!}}{{#if:117|117|Ξ}}]]|117}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Zawżdy pan z panem łacniej się zmówi, w przyjacielstwie żyją, a mścić się na Lipcach zapowiadał!..<br> {{tab}}— Boże! że to i dnia spokojnego niema!.. Cięgiem coś nowego!..<br> {{tab}}— By ino gorsze już nie przyszło!.. — westchnęła, składając ręce, jak do pacierza.<br> {{tab}}— Zleciały się, kiej sroki, a pyskowały, że niech Bóg broni!..<br> {{tab}}— Jakże, ten się drapie, kogo swędzi!..<br> {{tab}}— Wrzaskiem nie poradzi, jeno nową biedę można sprowadzić!..<br> {{tab}}Rozdrażniony był i zestrachany, by znowu na wieś co złego nie padło.<br> {{tab}}— Wracacie to do dzieci?<br> {{tab}}Podniósł się był z ławy.<br> {{tab}}— Rozpuściłem swoją szkołę, święta; a po drugie, że muszą w chałupach pomagać, tyle wszędzie roboty!..<br> {{tab}}— Byłam rano za najemnikami na Woli, po trzy złote obiecywałam od orki, jeśćbym dała i ni jednego nie namówiłam. Każden swoje przódzi obrabia: gdzie mu to dbać o kogo! Obiecują przyjść za niedzielę, albo i dwie!..<br> {{tab}}— Jezu! że to człowiek ma ino te dwie i słabe ręce!.. — westchnął ciężko.<br> {{tab}}— Pomagacie wy i tak narodowi, pomagacie!.. Kiejby nie wasz rozum i to serce dobre, to już niewiada, coby się z nami wszystkiemi stało!..<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_118" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/118"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/118|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/118{{!}}{{#if:118|118|Ξ}}]]|118}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Bym to mógł, co chcę, nie byłoby biedy na świecie! nie!<br> {{tab}}Rozwiódł ręce w onej niemocy ciężkiej i wyszedł śpiesznie do wójta. Jeno że tam nierychło doszedł, wstępując po chałupach.<br> {{tab}}Wieś się już uspokoiła nieco; jeszcze tam kajś, w poniektórych opłotkach pyskowały co najzawziętsze, ale większość rozeszła się szykować warzę obiednią, a po drogach jeno wiater hulał, jak przódzi, i drzewinami miotał.<br> {{tab}}Ale wnetki po przypołudniu mimo wichury uprzykrzonej, zaroiło się wszędy od ludzi, że w obejściach, po ogrodach, przed chałupami, w sieniach i izbach zawrzało, kiej w ulach, od roboty i nieustających jazgotów babich — boć to przeciech ino same kobiety się zwijały a dziewczyniska, zaś trafił się chłopak, to jeszcze taki z koszulą w zębach, a najwyżej do pasionki przydatny, gdyż co starsze wraz z ojcami siedziały.<br> {{tab}}Zwijali się żwawo, jeszcze popędzając do pośpiechu, że to wczoraj, z powodu zjazdu księży do spowiedzi, dziadoskie świątko se zrobili, przesiadując prawie dzień cały w kościele, a dzisiaj znowu zabałamucili przez strażników.<br> {{tab}}A tu i święta nadchodziły, wielki wtorek już był na karku, toć i roboty przybyło i różnych turbacyj niemało — to kiele chałup trza było porządki czynić, to dzieci obszyć, siebie też ździebko obrządzić, do młyna wieźć, o święconem pomyśleć i tyle jeszcze inszych różności, że już w każdej chałupie głowiły się ciężko gospodynie, jak tu wszystkiemu zaradzić, a {{pp|prze|patrywały}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_119" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/119"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/119|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/119{{!}}{{#if:119|119|Ξ}}]]|119}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|prze|patrywały}} pilnie komory, coby karczmarzowi przedać, albo do miasta wywieźć na ten grosz potrzebny. Nawet już kilka kobiet pojechało zaraz po obiedzie, wioząc cosik pod słomą na przedanie.<br> {{tab}}— By was tam gdzie drzewo nie przywaliło! — ostrzegał Rocho Gulbasową, przejeżdżającą właśnie taką mizerną koniną, że ledwie szła pod wiatr.<br> {{tab}}I skręcił zaraz do jej chałupy, dojrzawszy, że dziewczyny, wylepiające szpary, nie mogą sięgnąć nad okna. Pomógł im w tem i jeszcze wapno w szaflu rozrobił do bielenia ścian i galanty pendzel wyrychtował ze słomy.<br> {{tab}}I polazł dalej.<br> {{tab}}U Wachników gnój wywoziły na pobliskie pole, ale tak sprawnie im to szło, że połowa wytrząchała się z desek po drodze, a dzieuchy we dwie konia za uzdę ciągnęły, bo słuchać pono nie chciał. Wszedł tam Rocho, gnój na wozie oklepał, jak się należało, i konia batem złoił, iż ciągnął posłusznie, kiej dziecko...<br> {{tab}}U Balcerków znowu Marysia, ta, co po Jagnie Borynowej za najgładszą była we wsi uważana, siała groch tuż za płotem w czarną i sielnie znawożoną ziemię; jeno, że się ruchała, kiej mucha w smole, okręcona na głowie w chustkę i w ojcowej kapocie do ziemi, by jej kiecki nie rozwiewało.<br> {{tab}}— Nie śpiesz się tak, jeszcze wydolisz!.. — zaśmiał się, wchodząc na zagon.<br> {{tab}}— Jakże... kto groch sieje w wielki wtorek — za garniec zbierze worek! — odkrzyknęła.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_120" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/120"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/120|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/120{{!}}{{#if:120|120|Ξ}}]]|120}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Nim dosiejesz, już ci pierwszy wzejdzie! Ale za gęsto, Maryś, za gęsto... niechby wyrósł, to zwije się w kołtuny i położy!<br> {{tab}}Pokazywał, jak siać z wiatrem, bo głupia, nie zmiarkowała się, siejąc, jak popadło.<br> {{tab}}— A Wawrzon Socha mi powiedział, jakoś do wszystkiego sposobna! — rzekł odniechcenia, idąc wpodle brózdą pełną błota.<br> {{tab}}— Mówiliście to z nim?.. — wykrzyknęła, przystając nagle, by tchu złapać.<br> {{tab}}Sczerwieniła się strasznie, ale bojała pytać.<br> {{tab}}Rocho się jeno uśmiechnął, ale odchodząc, powiedział:<br> {{tab}}— We święta mu powiem, jak się to sielnie przypinasz do roboty!..<br> {{tab}}Zaś u Płoszków, stryjecznych Stacha, dwóch chłopaków podorywało tuż przy drodze kartoflisko: jeden poganiał, drugi nibyto orał, a skrzaty były oba, ledwie nosem ogona końskiego sięgające i przez żadnej mocy, to juści, że pług im chodził kiej chłop napity, a koń co trocha do stajni zawracał, prały go też wciąż na spółkę i klęły, swarząc się między sobą.<br> {{tab}}— Poredzim, Rochu, poredzim, ino bez te ścierwy kamienie pług wyskakuje, a i kobyła ciągnie do źróbka... — tłumaczył się z płaczem starszy, kiej mu Rocho odebrał pług i rznął skibę założną, przyuczając zarazem trzymania kobyły.<br> {{tab}}— Teraz już całe staję podorzem do nocki!.. — wykrzykiwał zuchowato, rozglądając się strachliwie, czy kto nie dojrzał Rochowej pomocy, a gdy stary poszedł, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_121" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/121"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/121|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/121{{!}}{{#if:121|121|Ξ}}]]|121}}'''<nowiki>]</nowiki></span>przysiadł wnet na pługu od wiatru, jak to ociec robili, i zakurzył papierosa.<br> {{tab}}A Rocho szedł dalej po chałupach, miarkując, gdzie może być w czem pomocny.<br> {{tab}}Przyciszał kłótnie, spory łagodził, doredzał, a gdzie było potrza, i w robocie, choćby najcięższej, pomagał, bo jak u Kłębów drew narąbał, widząc, że Kłębowa nie mogła poradzić sękatemu pniakowi, a Paczesiowej wody przyniósł ze stawu; gdzie znowu rozswawolone dzieci do posłuchu napędzał...<br> {{tab}}A zauważył, że się kajś zbytnio smucą i wyrzekają — żarty stroił ucieszne i te prześmiechy... Z dzieuchami też rad o pannowych sprawach radził i chłopaków wspominał; z kobietami pogadywał o dzieciach, o kłopotach, o sąsiadkach i o tem wszyćkiem, w czem jeno babi gatunek pociechę najduje — byle jeno naród ku lepszym myślom podprowadzić...<br> {{tab}}A że człowiek był mądry, pobożny, we świecie niemało bywały, to wiedział zaraz z pierwszego spojrzenia, co rzec i komu, jaką przypowiastką wyrwać duszę smutkowi, komu był potrzebny śmiech, komu wspólny pacierz, albo to twarde, mądre słowo, lub i pogroza...<br> {{tab}}Taki zaś dobry był i spółecznie czujący, że choć i nieproszony, a niejedną nockę przesiedział przy chorych, krzepiąc swoją dobrością nieboraków, że go już nawet więcej uważali, niźli dobrodzieja...<br> {{tab}}Aż w końcu to się już narodowi począł widzieć jako ten święty Pański, po zagrodach roznoszący Boże zmiłowanie a pociechy.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_122" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/122"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/122|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/122{{!}}{{#if:122|122|Ξ}}]]|122}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Hale! mógł to zaradzić biedzie wszystkiej? mógł to przeprzeć dolę i przekarmić głodne, uzdrowić chore, albo wystarczyć swojemi za brakujące ręce?..<br> {{tab}}Nad moc jednego człowieka się trudził, pomagając i broniąc narodu — jeno że la wszystkiej wsi było to jedną okruszyną, tem, jakoby kto w spiekocie wargi spragnione rosą odwilżał, pić nie podając!..<br> {{tab}}Jakże! wieś przeciech była ogromna, samych chałup stojało ponad pięćdziesiąt, i ziemi do obróbki leżał szmat wielgachny, i lewentarza do obrządków, a i gąb do przeżywienia czekało coniemiara.<br> {{tab}}A zaś to wszystko, od czasu wzięcia chłopów, trzymało się więcej boską Opatrznością, niźli ludzkiemi zabiegami, więc i nie dziwota, że z dniem każdym więcej się mnożyło bied, potrzeb, skamłań i turbacyj...<br> {{tab}}Rocho dobrze to wszystko czuł i wiedział; ale dopiero dzisiaj, chodząc od chałupy do chałupy, dojrzał, jaki to upadek wszędy się wkrada...<br> {{tab}}Mało bowiem, że pola leżały odłogiem, że nikto nie orał, nie siał, nie sadził, boć co tam w roli paprali, za dziecińską zabawę starczyło — ale już ruinę i opuszczenie widać było na każdym kroku: płoty się ano waliły miejscami, gdzie zaś przez odarte dachy krokwie i łaty wyłaziły, to oberwane wrótnie zwisały, kiej przetrącone skrzydła, trzepiąc o ściany, a niejedna chałupa się wypinała, daremnie prosząc podpory.<br> {{tab}}A wszędy wody gniły pod chałupami, błoto po kolana i nieporządki pod ścianami, że przejść było niełacno, a na każdym kroku taka marnacja, że aż za serce <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_123" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/123"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/123|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/123{{!}}{{#if:123|123|Ξ}}]]|123}}'''<nowiki>]</nowiki></span>ściskało; toć często krowy porykiwały z głodu i konie prosto w gnój obrastały, bo nie było komu oczyścić.<br> {{tab}}I tak się działo ze wszystkiem, że nawet cielaki, utytłane w błocie kiej świnie, łaziły samopas po drogach, statki gospodarskie niszczały na deszczu, pługi rdza zjadała, w półkoszkach wylęgiwały maciory, a co się zaś pochyliło, co oberwało, co nadłamane padło — już tak ostać ostawało, bo któż to miał co podjąć? któż naprawiać? kto złemu zaradzić i gorszemu zapobiec?.. Kobiety?..<br> {{tab}}Ależ tym chudzinom ledwie już sił i czasu starczyło na to, co najpilniejsze! Juści, niechby chłopy wróciły, a w mig byłoby inaczej...<br> {{tab}}Czekali też na ich powrót, jak na zmiłowanie Pańskie, czekali z dnia na dzień, krzepiąc się tą nadzieją...<br> {{tab}}Ale chłopy nie powracali i ni sposobu było się dowiedzieć, kiej ich puszczą. Więc tymczasowie jeno zły miał uciechę i profit z tej marnacji narodu, z tych kłyźnień, swarów a bitek, z tego umęczenia serc w biedzie a żałościach...<br> {{tab}}Już siwy zmierzch zasiewał świat, kiej Rocho wyszedł z ostatniej za kościołem chałupy, od Gołębiów, i powlókł się do wójta na drugi koniec wsi...<br> {{tab}}Wiater wciąż hurkotał, ciskając się coraz barzej, a tak miecąc drzewinami, że nie było przezpiecznie iść, bo raz po raz leciały na drogę odłamane gałęzie.<br> {{tab}}Stary też, zgarbiony, przemykał pod samemi płotami, ledwie widny w tej dziwnej szarości zmierzchu, kieby ze startego na proch szkła uczynionego.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_124" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/124"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/124|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/124{{!}}{{#if:124|124|Ξ}}]]|124}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Jeśli do wójta idziecie, we młynie pono; w chałupie go niema! — Jagustynka zjawiła się przed nim niespodziewanie.<br> {{tab}}Zawrócił ku młynowi bez słowa, nie cierpiał bowiem tego pleciucha.<br> {{tab}}Dopędziła go wnet i, drepcąc pobok, zaszeptała prawie w same uszy:<br> {{tab}}— Zajrzyjcie do moich Pryczków, abo i do Filipki... zajrzyjcie!..<br> {{tab}}— Bym co pomógł, to zajrzę...<br> {{tab}}— Tak skamlały, abyście do nich zajrzeli... przyjdźcie!.. — gorąco prosiła.<br> {{tab}}— Dobrze, jeno przódzi muszę z wójtem pomówić.<br> {{tab}}— Bóg zapłać!<br> {{tab}}Pocałowała go w rękę roztrzęsionemi wargami.<br> {{tab}}— A wam co?<br> {{tab}}Zdumiał się, bo zawżdy byli z sobą jakby we wojnie.<br> {{tab}}— Coby zaś, jeno na każdego przychodzi taki czas, że jako ten pies zgoniony a bezpański, rad, kiej go poczciwa ręka pogłaszcze... — szepnęła łzawo, ale nim nalazł dla niej to dobre słowo, odeszła śpiesznie.<br> {{tab}}A on i we młynie wójta nie nalazł; ze strażnikami pono do miasta pojechał — powiedział młynarczyk, zapraszając na odpocznienie do swojej izdebki, gdzie już dosyć siedziało lipeckich bab i chłopów z drugich wsi, oczekując na swoją kolej mielenia. Byłby tam Rocho chętnie posiedział dłużej, ale Tereska, żołnierka, siedząca z inszemi, przysiadła wnet do niego i jęła nieśmiało a cichuśko wypytywać o Mateusza Gołębia.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_125" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/125"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/125|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/125{{!}}{{#if:125|125|Ξ}}]]|125}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Byliście u chłopów, toście i jego musieli widzieć... a zdrowy? a dobrej myśli? a kiej go puszczą?... — przycierała, w oczy mu nie spoglądając.<br> {{tab}}— A jak się ma wasz we wojsku? zdrowy? rychło wraca?.. — spytał wkońcu również cicho, uderzając ją srogiemi oczyma.<br> {{tab}}Sczerwieniła się i uciekła na młyn.<br> {{tab}}Pokiwał głową nad jej zaślepieniem i poszedł, chcąc cosik przełożyć a ostrzec przed grzechem, ale na młynicy, choć się paliły lampki, w tym roztrzęsionym kurzu mącznym i mroku, nie mógł jej odnaleźć: schowała się przed nim. Młyn zaś tak turkotał, wody z takim krzykiem nieustannym waliły na koła, a wiater kieby temi największemi worami rypał raz po razie we ściany i dachy, że wszystko było w takim dygocie i roztrzęsieniu, jakby leda mgnienie rozlecieć się miało, aż Rocho dał spokój szukaniu i zaraz poszedł do tych nieboraczek.<br> {{tab}}Tymczasem noc się już stała zupełna; wskroś rozkolebanych drzew trzęsły się gdzie niegdzie zapalone światła, jako te ślepie wilcze, ale na świecie było dziwnie jasno, że dojrzał chałupy, pokryte w sadach, a nawet pól mogły sięgnąć oczy, niebo zaś wisiało wysokie i ciemne, granatowe, prawie czyste, bo ino kajś niekaj jakby śniegiem przyprószone, i gwiazdy się coraz rzęsiściej wysypywały, tylko wiater nie ścichał, a naprzeciw, mocy jeszcze nabierał większej i całym światem już się przewalał.<br> {{tab}}I wiał tak bezmała całą noc, że mało kto poredził oczy zmrużyć choćby na pacierz, gdyż chałupy <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_126" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/126"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/126|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/126{{!}}{{#if:126|126|Ξ}}]]|126}}'''<nowiki>]</nowiki></span>srodze przewiewał, drzewa chlastały po ścianach i szyb, gnietły, a tak we ściany rypał i tłukł, kieby temi barami, iż myśleli nieraz, co całą wieś wyrwie i po świecie roztrzęsie.<br> {{tab}}Uspokoiło się dopiero nad ranem, ale ino co kokoty przepiały na świtanie i pomordowany naród zasnął, grzmoty jęły huczeć i przewalać się nad światem, a łyskawice zamigotały krwawemi postronkami, potem zaś deszcz spadł ulewny. Nawet powiadali, że pioruny gdziesik biły nad borami.<br> {{tab}}Ale dobrym już rankiem całkiem się uspokoiło, deszcz przestał i ciepło prosto buchało z pól, a ptaki jęły świegotać radośnie, a choć słońce się nie pokazało, jednak miejscami rozrywały się niskie, białawe chmury i niebo galanto modrzało. Mówili, że na pogodę idzie.<br> {{tab}}Zaś we wsi lament powstał i krzyki, bo się pokazało tyle szkód po wichurze, że i nie zliczyć: na drogach leżały pokotem połamane drzewa, kawały dachów, płoty, iż nie można było przejechać.<br> {{tab}}U Płoszków zwaliło chlewy i wszystkie gęsi przygnietło. I tak w każdej chałupie pokazała się jakaś szkoda, że wszystkie opłotki zaroiły się kobietami, a biadania i płacze sypały się jako ten deszcz rzęsisty.<br> {{tab}}Właśnie i Hanka wyszła na świat, by obejrzeć gospodarstwo i sprawdzić szkody, gdy na podwórze wpadła Sikorzyna.<br> {{tab}}— A to nie wiecie?... Stachom rozwaliło chałupę!... cud Boski, że ich nie pozabijało! — wrzeszczała już zdaleka.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_127" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/127"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/127|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/127{{!}}{{#if:127|127|Ξ}}]]|127}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Jezus Marja!...<br> {{tab}}Zmartwiała z przerażenia.<br> {{tab}}— Przyleciałam po was, bo oni tam prosto przez rozumu, płaczą ino...<br> {{tab}}Hanka, chwyciwszy jeno zapaskę na głowę, w dyrdy pobiegła, ludzie zaś, rychło zwiedziawszy się o nieszczęściu, gęsto ciągnęli za nią.<br> {{tab}}Jakoż prawda się okazała: z chałupy Stachowej zostały tylko ściany, ino barzej jeszcze pogięte i w ziemię wbite; dachu nie było całkiem, tyle, że jakieś nadłamane krokwie chwiały się nad szczytem; komin też się zwalił, że ostał z niego niewielki osztych, kiej ten ząb wypróchniały sterczący; ziemię dokoła zaścielały potargane snopki a rupiecie potrzaskane.<br> {{tab}}Weronka zaś siedziała pod ścianą na kupie zwalonych rzeczy i, ogarniając rękoma rozpłakane dzieci, ryczała na głos.<br> {{tab}}Przypadła do niej Hanka, ludzie też kołem otoczyli, pocieszając, ale nie słyszała nic i nie widziała, zanosząc się coraz cięższem szlochaniem.<br> {{tab}}— O sieroty my biedne, sieroty nieszczęśliwe!.. — jęczała boleśnie, że niejednej łzy się puszczały z żalu.<br> {{tab}}— I gdzie się podziejem nieszczęśliwe? kaj głowy przytulim? kaj pójdziem?!.. — krzyczała bez pamięci, przytulając dzieci.<br> {{tab}}A stary Bylica, skurczony i siny kiej trup, obchodził wciąż rumowiska i kury zganiał do kupy, to krowie, uwiązanej do trześni, kłak siana podrzucał, albo przykucał pod ścianą, gwizdał na psa i patrzał na ludzi, kiej ten głupi...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_128" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/128"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/128|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/128{{!}}{{#if:128|128|Ξ}}]]|128}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Myśleli, że rozum docna stracił.<br> {{tab}}Naraz poruszyli się wszyscy, rozstępując a chyląc pokornie do ziemi, bo proboszcz ano nadszedł niespodziewanie.<br> {{tab}}— Ambroży dopiero co powiedział mi o tem nieszczęściu. Gdzież Stachowa?<br> {{tab}}Odsłonili ją, wbok się odsuwając, ale ona nic nie dojrzała przez płacz.<br> {{tab}}— Weronka, dyć sam dobrodziej przyszli! — szepnęła jej Hanka.<br> {{tab}}Zerwała się wtedy, a spostrzegłszy księdza przed sobą, rymnęła mu do nóg, wybuchając płaczem jeszcze jękliwszym i barzej zawodzącym.<br> {{tab}}— Uspokójcie się, nie płaczcie!.. cóż poradzić? wola Boża... no, mówię: wola Boża! — powtórzył, ale tak wzruszony, że sam ukradkiem łzy ocierał.<br> {{tab}}— Na żebry przyjdzie nam iść, na żebry, w cały świat!<br> {{tab}}— No, nie krzyczcie, dobrzy ludzie nie pozwolą wam zginąć i Pan Bóg was w czem innem zapomoże. Nie potłukło was? co?<br> {{tab}}— Bóg jeszcze łaskaw!<br> {{tab}}— Cud się stał prawdziwy.<br> {{tab}}— Mogło co do jednego wydusić, jak te gęsi Płoszkowej.<br> {{tab}}— Że i żywa noga mogła nie wyjść! — powiadały jedna przez drugą.<br> {{tab}}— A w inwentarzu macie jaką stratę? co? W inwentarzu mówię!<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_129" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/129"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/129|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/129{{!}}{{#if:129|129|Ξ}}]]|129}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Bóg jakoś ustrzegł, w sieni było wszystko, a ona w całości ostała.<br> {{tab}}Ksiądz zażywał tabakę, rozglądając łzawemi oczyma tę kupę rumowisk, która jeno ostała z chałupy, boć dach się zwalił docna i razem z sufitem runął do środka, że przez wygniecione szyby widać było tylko kupy połamanego drzewa i przegniłej słomy z poszycia.<br> {{tab}}— Macie szczęście, bo mogło wszystkich przygnieść... no, no!<br> {{tab}}— A niechby przygniotło, niechby nas wszystkich zabiło, to jużbym na ten upadek nie patrzała, to jużbym tego biedowania i marnacji nie dożyła... O Jezu mój, Jezu! Bez niczego ostałam z temi sierotami... A kaj się teraz podzieję? co pocznę? — zaryczała znowu, drąc się za włosy rozpacznie.<br> {{tab}}Ksiądz rozłożył bezradnie ręce, przestępując z nogi na nogę.<br> {{tab}}— Suszej będzie! — szepnęła któraś nieśmiało, podsuwając mu kawał deski, bo w błocie po kostki stojał, przestąpił na nią i, zażywając tabaki, rozmyślał, co by tu powiedzieć na pocieszenie.<br> {{tab}}Hanka zajęła się gorliwie siostrą i ojcem, a reszta ciżbiła się przy dobrodzieju, wlepiając w niego oczy.<br> {{tab}}Ze wsi nadchodziło coraz więcej kobiet i dzieci, że ino błocko chlupało pod trepami, a przyciszone, trwożliwe głosy poszemrywały w zwiększającej się kupie, to płacz dzieciński albo Weronczyne, słabnące już szlochanie, zaś na twarzach, ledwie widnych z pod nasuniętych na czoło zapasek, żal się taił i leżała troska <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_130" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/130"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/130|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/130{{!}}{{#if:130|130|Ξ}}]]|130}}'''<nowiki>]</nowiki></span>chmurna, jako to niebo, wiszące nad głowami, a nie po jednym policzku łzy skapywały gorące...<br> {{tab}}Ale w sobie byli wszyscy spokojni, z poddaniem się znosząc ten dopust Boży. Jakże? gdyby tak kużden człowiek jeszcze cudze biedy brał w serce, toby mu na swoje mocy nie starczyło, a przytem: odrobi to, kiej się już złe stanie? zapobieży?..<br> {{tab}}Ksiądz naraz przystanął do Weronki i rzekł:<br> {{tab}}— A najpierw to Panu Bogu powinniście podziękować za ocalenie...<br> {{tab}}— Juści, prawda, i choćby prosię przedam, a na mszę zaniesę...<br> {{tab}}— Nie potrzeba, schowajcie pieniądze na pilniejsze potrzeby, ja i tak zaraz po świętach Mszę odprawię na waszą intencję.<br> {{tab}}Ucałowała mu gorąco ręce i za nogi obłapiła w serdecznem dziękczynieniu za dobrość i miłosierdzie, on zaś przeżegnał ją, błogosławiący, i za głowę ścisnął, a dzieci, tulące mu się z piskiem do kolan, przytulił poczciwie i kiej ten najlepszy ociec popieszczał...<br> {{tab}}— Tylko dufności nie traćcie, a wszystko się na dobre obróci. Jakże to było?<br> {{tab}}— Jak? Poszlim spać zaruteńko z wieczora, bo gazu nie było w lampce a i drew brakowało na opał. Wiało juści sielnie, aż chałupa trzeszczała, ale się nic nie bojałam, bo nietakie wichry przetrzymała. Nie spałam zrazu, tak cugi przez izbę wiały, ale musiałam potem zadrzemać. Aż tu naraz kiej nie huknie, kiej się nie zatrzęsie, kiej cosik nie rypnie w ściany. Jezus!.. myślałam, że wszystek świat się przewala. Skoczyłam <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_131" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/131"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/131|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/131{{!}}{{#if:131|131|Ξ}}]]|131}}'''<nowiki>]</nowiki></span>z łóżka i ledwie com dzieci zgarnęła w naręcze, a tu już wszystko trzeszczy, łamie się, na głowę leci... ledwiem co do sieni zdążyła, i chałupa się za mną zapadła... Jeszczem i myśli nie zebrała, kiej i komin obalił się z hukiem... Na dworze zaś tak wiało, że na nogach trudno było ustoić, i wiater roznosił poszycie. A tu noc, do wsi kawał drogi, wszyscy śpią i ani sposób, by krzyki posłyszeli... Do dołu ziemniaczanego wciągnęłam się z dziećmi i tak do świtania przesiedzielim.<br> {{tab}}— Opatrzność boska czuwała nad wami. Czyjaż to krowa przy trześni?<br> {{tab}}— A dyć moja to, moja żywicielka jedyna!<br> {{tab}}— Mleczna będzie, grzbiet jak belka, kłęby wysokie... Cielna?<br> {{tab}}— Leda dzień powinna się ocielić.<br> {{tab}}— Przyprowadźcie ją do mojej obory, zmieści się, do trawy może tam postać... Ale gdzie się wy podziejecie?.. mówię: gdzie?..<br> {{tab}}Naraz pies jakiś zaczął szczekać i na ludzi rzucać się zajadle, a kiej go odegnali, w progu usiadł i przeraźliwie zawył.<br> {{tab}}— Wściekł się, czy co? czyj to? — pytał ksiądz, chroniąc się ździebko za baby.<br> {{tab}}— Dyć to Kruczek, nasz... juści, żal mu szkody... czujący piesek... — jąkał Bylica, idąc go przyciszać.<br> {{tab}}A ksiądz pochwalił Boga na pożegnanie, skinął na Sikorzynę, by szła za nim, i, wyciągnąwszy obie ręce do kobiet, cisnących się je całować, odchodził zwolna.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_132" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/132"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/132|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/132{{!}}{{#if:132|132|Ξ}}]]|132}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Widzieli, że długo z nią na drodze o czemś rozprawiał.<br> {{tab}}Naród zaś babski, ugwarzywszy się ździebko i naużalawszy nad pokrzywdzoną, jął się rozchodzić dość śpiesznie, przypominając sobie znagła o śniadaniach i pilnych robotach.<br> {{tab}}Przy rumowisku ostała jeno sama rodzina i właśnie medytowali, jakby tu co niebądź wydobyć z zawalonej izby, gdy powróciła zadyszana Sikorzyna.<br> {{tab}}— A to do mnie się przenieście, na drugą stronę, kaj Rocho dzieci nauczał... Juści, komina braknie, ale wstawicie cyganek i waju wystarczy... — rzekła prędko.<br> {{tab}}— Moiście, a czemże to wama za komorne zapłacę!<br> {{tab}}— Niech was o to głowa nie boli. Znajdziecie jaki grosz, zapłacicie, a nie, to przy robocie jakiej pomożecie, albo prosto i za Bóg zapłać siedźcie. Pustką przecież ta izba stoi! Z duszy serca proszę, a ksiądz ten papierek wama przysyła na pierwsze wspomożenie!<br> {{tab}}Rozwinęła jej przed oczyma trzy ruble.<br> {{tab}}— Niech mu Bóg da zdrowie! — wykrzyknęła Weronka, całując ten papierek.<br> {{tab}}— Poczciwy, że drugiego nie naleźć! — dodała Hanka.<br> {{tab}}— Krowie na księżej oborze też będzie niezgorzej! juści... — stary powiedział.<br> {{tab}}I zaraz zaczęły się przenosiny.<br> {{tab}}Chałupa Sikorów stała tuż przy dróżce, na skręcie do wsi, może o jakie dwa stajania od Stachów, zaraz też jęli tam przenosić pozostałą chudobę i co <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_133" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/133"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/133|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/133{{!}}{{#if:133|133|Ξ}}]]|133}}'''<nowiki>]</nowiki></span>się jeno poradziło naprędce wydostać z pod rumowisk ze statków i pościeli. Hanka aż parobka swojego przyzwała do pomocy, a wkońcu i Rocho nadszedł, raźno zabierając się do pomagania, że, nim przedzwonili południe, Weronka już była osiedlona na nowem pomieszkaniu.<br> {{tab}}— Komornica teraz jestem, dziadówka prawie! Cztery kąty i piec piąty, ani obrazu nawet, ni jednej całej miski! — wyrzekała gorzko, rozglądając się.<br> {{tab}}— Obraz ci jaki przyniesę, a i statków co ino najdę zbędnych. Stacho wrócą i chałupę przy ludzkiej pomocy rychło podźwigną, że nie ostaniesz tak długo... — uspokajała ją Hanka poczciwie. — A kaj to ociec?<br> {{tab}}Chciała go zabrać do siebie.<br> {{tab}}Stary ostał przy rumowiskach, w progu ano siedział, opatrując bok pieskowi.<br> {{tab}}— Zbierajcie się ze mną, u Weronki na nowem ciasno, a u nas przecie znajdzie się la was kąt jakiś.<br> {{tab}}— Nie {{korekta|póde|pójdę}}, Hanuś... juści... ostanę... urodziłem się tutaj, to i zamrę.<br> {{tab}}Co się go naprosiła, co mu się naprzekładała, nie chciał i nie.<br> {{tab}}— W sieni se legowisko wyszykuję... juści... a jeśli każesz... to do waju jeść przyjdę... dzieci ci zato przypilnuję... juści... Pieska ino zabierz, bok mu skaleczyło... juści... stróżować ci będzie... czujny wielce.<br> {{tab}}— Zwalą się ściany i jeszcze was przygniecie! — prosiła, przekładając.<br> {{tab}}— I... dłużej przetrzymają niźli człowiek niejeden... Pieska weź...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_134" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/134"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/134|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/134{{!}}{{#if:134|134|Ξ}}]]|134}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Nie nalegała już więcej, skoro nie chciał. Po prawdzie, i u niej było ciasno, a ze starym nowy kłopotby był.<br> {{tab}}Przykazała Pietrkowi wziąć Kruczka na postronek i do chałupy prowadzić.<br> {{tab}}— Stanie za Burka, któren gdziesik uciekł. Niezguła dopiero! — krzyknęła niecierpliwie, gdyż Pietrek nie mógł dać rady psu.<br> {{tab}}— Głupi... gryzł tu będzie... tam źreć co dnia dostaniesz... juści, a w cieple się wyleżysz... Kruczek! — napominał go stary, pomagając brać na sznurek.<br> {{tab}}Pobiegła przodem, by jeszcze na odchodnem zajrzeć do siostry.<br> {{tab}}Zdziwiła się, zastawszy w izbie kilka kobiet i Weronkę, znowuj rozpłakaną.<br> {{tab}}— A czem to sobie u was zasłużyłam na tyle dobrości? czem? — biadoliła.<br> {{tab}}— Niewiela możem, wszędy bieda, ale co przynieślim, bierzcie, bo ze szczerego serca dajem — przemówiła Kłębowa, wtykając jej w garść spory węzełek.<br> {{tab}}— Takie nieszczęście was spotkało!<br> {{tab}}— Nie z kamienia przecie naród i kużden z biedą się zna.<br> {{tab}}— I przez chłopa jesteście, jak drugie.<br> {{tab}}— To w taką porę waju ciężej niźli inszym.<br> {{tab}}— I barzej was Pan Jezus doświadcza... — powiadały wraz, składając przed nią węzełki, bo ano społecznie się zmówiły i naniesły jej, co ino która mogła: to grochu, to krup jęczmiennych, to mąki...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_135" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/135"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/135|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/135{{!}}{{#if:135|135|Ξ}}]]|135}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Ludzie kochane, gospodynie, matki rodzone! — szlochała rzewliwie, obłapiając się z niemi tak gorąco, aż się wszystkie popłakały.<br> {{tab}}— Są jeszcze dobre na świecie, są!.. — myślała Hanka z rozczuleniem.<br> {{tab}}A tu i organiścina wtaczała się we drzwi, bochen chleba dźwigając pod pachą i kawał słoniny w papierze.<br> {{tab}}Hanka, nie czekając już na jej przemowę, że to południe akuratnie przedzwaniali, śpiesznie poleciała do chałupy.<br> {{tab}}Jasno było na świecie, słońce się nie pokazywało, ale mimo to dzień posiewał dziwnie przesłonecznioną widność; niebo wisiało wysoko, niby ta modrawa płachta, zrzadka jeno pozarzucana białemi chustami strzępiastych chmur, dołem zaś role rozlewały się w roztocz nieobjętą, widną kiej na dłoni, pozieleniałą miejscami, a gdzie płową od rżysk i ugorów, strugami wód łyskającą, jakby temi szybami.<br> {{tab}}Skowronki wyśpiewywały rozgłośnie, a z pól, od borów, z niebieskawych dali, całym światem płynęło rzeźwe, wiośniane powietrze, przejęte ciepłą wilgocią i miodnym zapachem topolowych pąków.<br> {{tab}}A po drogach wsi roiło się od ludzi: ściągali w opłotki gałęzie i drzewa, przez wichurę wyłamane.<br> {{tab}}W powietrzu zaś było tak cicho, że drzewiny, jakby obwiane jeno puchem pierwszej zieleni pąków, ledwie się poruchiwały.<br> {{tab}}Nieprzeliczona chmara wróbli kotłowała się przy kościele, że czarno było, jakby od sadzy, na klonach <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_136" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/136"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/136|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/136{{!}}{{#if:136|136|Ξ}}]]|136}}'''<nowiki>]</nowiki></span>i lipach rozłożystych, aż wrzask i ogłuszający świergot rozchodził się na całą wieś.<br> {{tab}}Zaś nad wygładzonym, lśniącym stawem krzyczały gęsiory, stróżując gęsiąt, i klepały ostro kijami, gdyż prano w wielu naraz miejscach.<br> {{tab}}A wszędy był rejwach, pośpieszna robota, przekrzyki między chałupami, chmary dzieciaków i czerwieniejących po sadach kobiet.<br> {{tab}}Sienie i izby stały naprzestrzał wywarte, po płotach suszyli przeprane dopiero co szmaty, wietrzyli po sadach pościele, ściany bielono tu i owdzie, psy wojnę czyniły ze świniami, bobrującemi po rowach, a kajś znowu krowy wynosiły rogate łby z za ogrodzeń, porykując tęskliwie.<br> {{tab}}Niejeden też wóz wyjechał do miasteczka po świąteczne zakupy. A zaraz z południa nadjechał długim wasągiem stary handlarz Judka ze swoją żydowicą i bachorem.<br> {{tab}}Jeździli od chałupy do chałupy, przeprowadzani przez pieski, sielnie docierające, a mało skąd Judka wychodził z pustemi rękoma, bo nie był okpis, jak karczmarz, albo i drugie, płacił niezgorzej, a nawet, jak komu na przednówku było potrza, to na niewielki procent wygodził. Mądry był Żyd, znał wszystkich we wsi i wiedział, jak do kogo przemówić, to i raz po raz ciągał na wóz ciołaka, albo zboża jakiego ćwiartkę wynosił, a żydowica osobno na swoją rękę handlowała, znosząc jajka, koguty, to jakąś wypierzoną kokoszkę, albo i tego płótna półsztuczek, że to głównie na zamianę wycyganiała za owe fryzki, a wstążki, a tasiemki, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_137" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/137"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/137|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/137{{!}}{{#if:137|137|Ξ}}]]|137}}'''<nowiki>]</nowiki></span>a szpilki, i cały ów kram do przystrajania, na któren babski gatunek zawżdy łakomy, a co w wielgachnem pudle nosiła z sobą, kusząc niem co łakomsze...<br> {{tab}}Zajeżdżały właśnie przed Borynów dom, gdy Jóźka przypadła z piskiem:<br> {{tab}}— Hanuś, kupcie czerwonej tasiemki!.. a i tej brezylji do jajek potrza farbowania... nici też zabrakło! — prosiła skamląco Hanki.<br> {{tab}}— Jutro pojedziesz do miasta, to nakupisz, co potrzeba.<br> {{tab}}— A nawet w mieście taniej i tak nie ocyganiają! — upewniała, rada też jeździć, że już bez nakazu wyleciała do handlarzy, krzycząc, iż niczego im nie potrza i nic nie przedadzą.<br> {{tab}}— A spędź kury, by się jaka do żydowskiego woza nie zaprzęgła! — krzyknęła za nią Hanka, wyglądając przed dom.<br> {{tab}}Tereska żołnierka skręcała właśnie w opłotki, jakby uciekając przed żydowicą, która za nią cosik wykrzykiwała.<br /> {{tab}}Wpadła do izby, słowa nie mogąc przemówić a jąkając się jeno i czerwieniąc okrutnie, a tak jakoś strapiona, że aż łzy zasiwiły się u jej rzęs długich.<br> {{tab}}— Co to wam, Teresko? — spytała wielce rozciekawiona.<br> {{tab}}— Abo te oszukańce dają mi tylko piętnaście złotych, a wełniak całkiem nowy! Tak mi potrza pieniędzy, że dziw się nie skręcę...<br> {{tab}}— Pokażcie... a drogi? — łakoma była na przyodziewę.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_138" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/138"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/138|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/138{{!}}{{#if:138|138|Ξ}}]]|138}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Choćby ze trzydzieści złotych! Wełniak nowiuśki, ma całe siedm łokci i pół piędzi, samej czystej wełny wyszło na niego więcej niźli cztery funty... farbierzowi też płaciłam.<br> {{tab}}Rozwinęła go na izbie, że zabłysnął i zamigotał kiej tęcza i grał farbami, aż oczy trza było mrużyć.<br> {{tab}}— Śliczności, nie wełniak! Wielka szkoda, ale cóż?.. sama potrzebuję grosza na święta. Nie możecie to poczekać do przewodów?<br> {{tab}}— Hale, kiej mi choćby w tej godzinie potrzeba!<br> {{tab}}Zwijała prędko wełniak, odwracając twarz, jakby zawstydzona.<br> {{tab}}— Może wójtowa kupi... łatwiej u nich o grosz.<br> {{tab}}Wzięła go raz jeszcze oglądać, a do boku przymierzać i z westchnieniem żalu oddała.<br> {{tab}}— Swojemu chcesz posłać pieniądze do wojska?<br> {{tab}}— Juści... pisał... skamle, że mu bieda... Ostajcie z Bogiem!<br> {{tab}}I prawie pędem wybiegła z chałupy, a Jagustynka, rozcierająca w cebratce ziemniaki la maciory, zaczęła się śmiać na całe gardło.<br> {{tab}}— Przyparliście ją, że dziw kiecki nie zgubiła z pośpiechu! Pieniędzy jej potrza la Mateusza, nie la chłopa.<br> {{tab}}— To one się tak znają! — zdumiała się {{Korekta|wielce|wielce.}}<br> {{tab}}— Cie! jakbyście w lesie siedzieli...<br> {{tab}}— Skądże to mam wiedzieć?<br> {{tab}}— A dyć Tereska co tydzień lata do Mateusza i jak pies dni całe waruje pod kreminałem, a zanosi mu, co ino może.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_139" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/139"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/139|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/139{{!}}{{#if:139|139|Ξ}}]]|139}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Bójcie się Boga!.. nie ma to swojego chłopa?<br> {{tab}}— Wiadomo, ale tamten we wojsku, daleko, i niewiada, czy wróci, a kobiecie samej się cni, Mateusz zaś był blisko, na podorędziu, i chłop kiej smok. Cóż to ma sobie żałować?!<br> {{tab}}Hance przyszedł na myśl Antek z Jagną. Głęboko się zamedytowała.<br> {{tab}}— A jak Mateusza wzieni, skompaniła się z jego siostrą, z Nastką, nawet siedzi w ich chałupie i razem już do miasta latają. Nastka nibyto do brata, a głównie by Szymkowi Dominikowej się przypominać...<br> {{tab}}— Że to wy wiecie o wszystkiem! no, no!<br> {{tab}}— Na oczach głupie szyćko robią, to przejrzeć łacno. Wełniak przedaje ostatni, by Mateuszowi święta sprawić! — szydziła złośliwie.<br> {{tab}}— No, no, co się to nie wyrabia z ludźmi!.. I mnieby trza jechać do Antka.<br> {{tab}}— Tyli świat drogi, w waszym stanie, jeszcze się pochorujecie... Nie może to Jóźka, albo kto drugi? — ledwie się wstrzymała, by Jagny nie wymienić...<br> {{tab}}— Sama pójdę, da Bóg, że mi się nic nie stanie. Rocho mówili, że we święta będą puszczali do niego, pojadę... Ale, trzaby już te boczki poprzekładać na drugą stronę.<br> {{tab}}— Trzeci dzień słonieją, juści że nie zawadzi; zaraz tam pójdę.<br> {{tab}}I poszła, ale jeszcze rychlej wróciła zmieszana jakoś, oznajmiając, że mięsa z połowę brakuje.<br> {{tab}}Porwała się do komory Hanka, poleciała za nią <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_140" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/140"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/140|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/140{{!}}{{#if:140|140|Ξ}}]]|140}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Jóźka, i stanęły wystraszone nad cebrzykiem, deliberując, kaj się mogło podziać.<br> {{tab}}— To nie psia robota: wyraźnie znać odkrojenie nożem... złodziej obcy też nie przyszedł po parę funtów... To Jagusina sprawka! — zawyrokowała Hanka, rzucając się zajadle do izby, ale Jagny nie było, jeno stary leżał jak zawżdy z wytrzeszczonemi ślepiami.<br> {{tab}}Dopiero Jóźce się przypomniało, jako Jaguś, wychodząc rano z domu, cosik kryła pod zapaską, ale myślała, iż to jakiś stroik, któren sobie szykowała na święta, wespół z Balcerkówną.<br> {{tab}}— Do matki wyniesła... Komu smakuje, nie pyta czyje...<br> {{tab}}Ale na te słowa Jagustynki, Hanka zakrzyczała w złości:<br> {{tab}}— Jóźka! wołaj Pietrka!.. trza tę resztę przenieść do mojej komory.<br> {{tab}}Wmig też przenieśli; chciała przy tej okazji beczki ze zbożem przetoczyć na swoją stronę, by w nich swobodnie przeszukać, ale poniechała: za wiele ich było, i mogliby o tem donieść kowalowi.<br> {{tab}}I już całe popołudnie, jak pies, warowała na Jagnę, i gdy ta nadeszła o zmierzchu, wsiadła zaraz na nią zgóry o mięso.<br> {{tab}}— A zjadłam!.. tak moje, jak i wasze, to urznęłam kawał i zjadłam! — odpowiedziała hardo i, mimo że już prawie cały wieczór Hanka nie dawała jej spokoju, dunderując zawzięcie, nie odezwała się więcej ani słowa, jakby z rozmysłem drażniąc. Nawet przyszła <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_141" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/141"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/141|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/141{{!}}{{#if:141|141|Ξ}}]]|141}}'''<nowiki>]</nowiki></span>na kolację, jakby nigdy nic, i z uśmiechem w oczy jej poglądała.<br> {{tab}}Hanka dziw się nie wściekła ze złości, że to jej przemóc nie poredziła.<br> {{tab}}Przez to już cały wieczór dopiekała wszystkim o bele co, spać nawet wcześniej wyganiając, że to jutro Wielki Czwartek i trza się będzie brać do porządków.<br> {{tab}}I sama też legła rychlej niźli zazwyczaj, ale długo w noc nie zasnęła i, posłyszawszy zajadłe naszczekiwania piesków, wyjrzała na dwór.<br> {{tab}}U Jagny jeszcze się świeciło.<br> {{tab}}— Późno, gazu szkoda, za darmo go nie dają! — warknęła w sieni.<br> {{tab}}— Palcie i wy, choćby całą noc! — odpowiedziała jej przez drzwi.<br> {{tab}}Tak się znowu zeźliła, że dopiero po pierwszych kurach zadrzemała.<br> {{tab}}A wczesnym rankiem, na samem świtaniu, Jóźka, choć śpioch był największy, pierwsza się zerwała z łóżka, przypominając jazdę po zakupy i biegnąc budzić chłopaków, żeby konie szykowali, a nawet potem hardo się postawiła, kiej Hanka przykazała Pietrkowi założyć do wozu gniadą.<br> {{tab}}— Ja w deskach i ślepą kobyłą nie pojadę! — wrzeszczała z płaczem. — Cóżem to dziadówka, by mnie w gnojnicach wozili? Wiedzą przecie w mieście, czyjam córka! Ociecby nigdy na to nie pozwolili...<br> {{tab}}Narobiła tyle piekła, że postawiła na swojem i wyjechała bryką i parą koni, z parobkiem na przedniem siedzeniu, jak to gospodynie zazwyczaj jeździły.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_142" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/142"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/142|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/142{{!}}{{#if:142|142|Ξ}}]]|142}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A czerwonego kup, a złocistego i jakie ino będą papiery! — wołał za nią Witek z ogródka, gdzie już równo ze świtaniem rozbijał na zagonikach pecyny i spulchniał ziemię, gdyż Hanka jeszcze dzisiaj zamierzała tam posiać rozsadę. A gdy gospodyni dłużej się nie pokazywała z chałupy, leciał na drogę i z drugiemi chłopakami grzechotał pod płotami, że to od rana dzwony umilkły, jak to było we zwyczaju w kużden Wielki Czwartek.<br> {{tab}}Pogoda się ustalała podobna wczorajszej; smutniej jeno było jakoś na świecie i jakby ciszej. W nocy przyszedł ziąb, to ranek podnosił się, osiwiały rosami, przemglony a chłodny, że już na dużym dniu, a jeszcze świegotały jaskółki, na dachach pokulone, i rozgłośniej krzyczały gęsi, wypędzone na staw, ale wieś, skoro jeno rozedniało, wstała odrazu na równe nogi.<br> {{tab}}Jeszcze do śniadań było daleko, a już powstał rwetes i krętanina, dzieci zaś, wypędzane z chałup, by nie przeszkadzały, nosiły się po drogach, grzechocąc a klekotając w kołatki.<br> {{tab}}Nawet mało która poszła na mszę, odprawiającą się dzisiaj bez grania i dzwonienia.<br> {{tab}}Szła już bowiem ostatnia pora, by się zabierać do porządków świątecznych, a głównie do wypieku chlebów i zaczyniania na placki a owe wymyślne kukiełki, to też prawie w każdej chałupie okna i drzwi stały szczelnie poprzywierane, by ciast nie zaziębić, buzowały się ognie, a z kominów biły dymy w pochmurzone niebo.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_143" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/143"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/143|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/143{{!}}{{#if:143|143|Ξ}}]]|143}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Po oborach zaś ryczały inwentarze, żłoby ogryzając z głodu, świnie pyskały w ogródkach, drób się wałęsał po drogach, a dzieci robiły, co chciały, za łby się wodząc i po drzewach łażąc za wroniemi gniazdami, gdyż nie było komu przeszkodzić, bo wszystkie kobiety tak się zajęły rozczynianiem i toczeniem bochenków, otulaniem w pierzyny dzież i niecek z ciastem, wsadzaniem do pieców, że jakby o całym świecie zapomniały, tem się jedynie frasując, by zakalec nie wlazł do placków, albo się nie spaliły.<br> {{tab}}A wszędzie szło to samo; u młynarza, u organistów, na plebanji, u gospodarzy czy komorników, bo żeby najbiedniejszy i choćby na bórg albo za tę ostatnią ćwiartkę, a musiał sobie narządzić jakie takie święcone, żeby chocia raz w rok, na Wielkanoc, podjeść dowoli mięsiwa i onych smakowitych różności.<br> {{tab}}Że zaś niewszędzie mieli szabaśniki do wypieku, to w sadach między chałupami gęsto krążyły dzieuchy z naręczami szczap, a niekiedy ukazywały się nad stawem kobiety umączone, rozbabrane i, kieby na procesji owe feretrony, ostrożnie dźwigające wielgachne stolnice i niecki pełne placków, ponakrywanych poduszkami.<br> {{tab}}Nawet w kościele szła robota: parobek księży zwoził z lasu świerczaki, a organista, wespół z Rochem i Jambrożym, jął przystrajać grób Pana-Jezusowy.<br> {{tab}}A nazajutrz, w piątek, robota się jeszcze wzmogła tak bardzo, że nawet mało kto dojrzał organistowego Jasia, któren z klas na święta przyjechał i spacerował po wsi, w okna jeno zaglądając, gdyż ani sposobu zajrzeć było do kogo, ni z kim pogadać.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_144" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/144"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/144|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/144{{!}}{{#if:144|144|Ξ}}]]|144}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Jakże, ani wleźć do której chałupy, bo wszędzie przejścia i nawet sady stały zawalone szafami, łóżkami a sprzętem przeróżnym, że to izby bielili dzisiaj nagwałt, szorowali podłogi, a przed domami myli doczysta obrazy, powystawiane pod ściany.<br> {{tab}}Wszędy zaś taki gwałt panował i krętanina, że w dyrdy biegali, poganiając się jeszcze do pośpiechu i wrzawę czyniąc coraz większą, dzieci nawet pędząc do zgartywania błota w obejściach i wysypywania żółtym piaskiem opłotków.<br> {{tab}}A że wedle starego obyczaju od piątku rana aż do niedzieli nie godziło się jeść ciepłej warzy, więc głodowali ździebko na chwałę Pańską, poprzestając na suchym chlebie i ziemniakach pieczonych.<br> {{tab}}Juści, iż przez te dni takusieńko kaj indziej działo się i u Borynów, tyle jeno różnie, że więcej było rąk i z groszem skrzybot mniejszy, to i rychlej pokończyli przygotowania.<br> {{tab}}W piątek, już o samym zmierzchu, Hanka wespół z Pietrkiem skończyła bielenie izb i chałupy, więc zaczęła się śpiesznie myć i przyogarniać do kościoła, bo już szły drugie kobiety na złożenie do grobu Ciała Jezusowego.<br> {{tab}}Na kominie huczał duży ogień, i w grapie, którą dwojgu ciężko było podjąć, gotowała się cała świńska noga, naprędce wczoraj przywędzona, w mniejszym zaś saganie kiełbasy parkotały, że po izbie chodziły takie wiercące w nozdrzach smaki, aż Witek, strugający cosik wpośród dzieci, raz po raz nosem pociągał i wzdychał.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_145" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/145"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/145|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/145{{!}}{{#if:145|145|Ξ}}]]|145}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A pod kominem, w samem świetle ognia, siedziały zgodnie Jagna z Jóźką, zajęte pilnie kraszeniem jajek, a każda swoje zosobna chroniła i kryjomo, aby się barzej wysadzić. Jagusia najpierw myła swoje w ciepłej wodzie i wytarte dosucha dopiero znaczyła w różności roztopionym woskiem, a potem wpuszczała we wrzątek, bełkocący we trzech garnuszkach, w których je kolejno zanurzała. Żmudna była robota, bo wosk miejscami nie chciał trzymać, albo jajka w rękach się gnietły lub pękały przy gotowaniu, ale wkońcu naczyniły ich przeszło pół kopy i nuż dopiero okazywać sobie i przechwalać się piękniej kraszonemi!<br> {{tab}}Kaj się ta było Jóźce mierzyć z Jagusią! Pokazywała swoje, w piórkach żytnich i cebulowych gotowane, żółciuchne, białemi figlasami ukraszone i tak galante, jak mało któraby potrafiła, ale ujrzawszy Jagusine, gębę ozwarła z podziwu i markotność ją chyciła. Jakże, to aż mieniło się w oczach, czerwone były, żółte, fiołkowe i jak lnowe kwiatuszki niebieskie, a widać było na nich takie rzeczy, że prosto nie do uwierzenia: koguty piejące na płocie; gąski na drugim syczały na maciory, uwalone w błocie; gdzie znów stado gołębi białych nad polami czerwonemi, a na inszych wzory takie i cudeńka, kiej na szybach, gdy zamróz je lodem potrzęsie.<br> {{tab}}Dziwowali się temu, oglądając raz po raz, a kiej Hanka powróciła z Jagustynką z kościoła, też wzięła patrzeć, ale nic nie rzekła, jeno stara, przejrzawszy wszystkie, szepnęła w zdumieniu:<br> {{tab}}— Skąd się to bierze u ciebie?.. no, no...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_146" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/146"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/146|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/146{{!}}{{#if:146|146|Ξ}}]]|146}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Skąd?.. a samo tak z głowy pod palce przychodzi!<br> {{tab}}Uradowana była!<br> {{tab}}— Dobrodziejowiby parę zanieść!<br> {{tab}}— Święcił jutro będzie, to mu podam, może weźmie...<br> {{tab}}— Takie śliczności, że dobrodziej nie widzieli!.. zdziwują się wielce! — mruknęła urągliwie Hanka, gdy Jagna poszła na swoją stronę, bo już późno było.<br> {{tab}}Na wsi też długo w noc siedzieli tego wieczora.<br> {{tab}}Chmurno było na świecie i ciemno, choć spokojnie; młyn jeno turkotał zawzięcie, a po chałupach prawie do północka świeciło się w oknach, że kładły się światła na drogi, a kajś niekaj aż na stawie się trzęsły wraz z wodą: majstrowali ano świąteczne przyodziewy i kończyli jeszcze roboty.<br> {{tab}}Sobota zaś przyszła całkiem ciepła i mgłami rzadkiemi otulona, ale tak jakoś weselnie było na świecie, że naród chociaż po ciężkiej pracy wczorajszej, żwawo się podnosił do nowych utrudzeń i turbacyj.<br> {{tab}}A przed kościołem wnet się zatrzęsło od przekrzyków i biegów, bo jak to było we zwyczaju odwiecznym, w każdą Wielką Sobotę, zebrali się zaraz rankiem, chować żur i grzebać śledzia, jako tych najgorszych trapicieli przez wielki post. Nie było parobków ni starszych, to zmówiły się na to same chłopaki, jeno z Jaśkiem Przewrotnym na czele, porwali gdziesik wielki garnek z żurem, do którego jeszcze dołożyli różnych paskudności.<br> {{tab}}Witek dał się namówić i poniósł garnek na {{pp|ple|cach}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_147" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/147"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/147|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/147{{!}}{{#if:147|147|Ξ}}]]|147}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|ple|cach}} w siatce od serów, drugi zaś chłopak wlókł pobok na postronku śledzia, wystruganego z drzewa. Żur ze śledziem szły w parze, przodem, a za niemi całą hurmą reszta, grzechocąc, kołatając a wrzeszcząc, co ino gardzieli starczyło. Jasiek wiódł wszystkich, bo chociaż głupawy był i niemrawa, ale do psich figlów głowę miał i sprawność. Obeszli w procesji cały staw, i koło kościoła skręcali już na topolową drogę, kaj się to miał odbyć pochowek, gdy wtem Jasiek walnął łopatą w garnek, że rozleciał się w kawałki, a żur z onemi różnościami polał się po Witku.<br /> {{tab}}Uciecha zapanowała, że aż przysiadali na drodze, ale Witek się zeźlił i prosto z gołemi rękoma rzucił się na Jaśka, pobił się i z drugiemi; aż wyrwawszy się, poleciał z rykiem do chałupy.<br /> {{tab}}Dołożyła mu jeszcze Hanka od siebie za zniszczony całkiem spencerek i w las pognała po borowinowe gałązki i wąsy zajęcze.<br /> {{tab}}Jeszcze się z niego ześmiał Pietrek, a i Jóźka nie pożałowała, pilnie wysypując szerokie opłotki, aż do drogi, piaskiem, przywiezionym z pod cmentarza, bo tam był najżółciejszy; wysypała też cały zajazd przed gankiem i ścieżkę pod okapem, że jakby opasała chałupę w żółtą wstęgę.<br /> {{tab}}A w Borynowej izbie już się wzięli szykować święcone.<br /> {{tab}}Izba była wymyta i piaskiem wysypana, okna czyste i ściany a obrazy omiecione z pajęczyn, Jagusine zaś łóżko pięknie chustką przykryte, i Hanka z Jagusią i Dominikową, choć nie {{pp|mó|wiły}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_148" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/148"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/148|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/148{{!}}{{#if:148|148|Ξ}}]]|148}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|mó|wiły}} prawie z sobą, ustawiły pod szczytowem oknem, wpodle Borynowego łóżka, duży stół, nakryty cieniuśką, {{Korekta|białną|białą}} płachtą, której wręby oblepiła Jagusia szerokim pasem czerwonych wystrzyganek. Na środku, z kraja od okna postawili wysoką pasyjkę, przybraną papierowemi kwiatami, a przed nią, na wywróconej donicy baranka z masła, tak zmyślnie przez Jagnę uczynionego, że kiej żywy się widział: oczy miał ze ziarn różańcowych wlepione, a ogon, uszy, kopytka i chorągiewkę z czerwonej, postrzępionej wełny. Dopiero zaś pierwszem kołem legły chleby pytlowe i kołacze pszenne, z masłem zagniatane i na mleku, po nich następowały placki żółciuchne, a rodzynkami kieby temi gwoździami gęsto ponabijane; były i mniejsze, Józine i dzieci, były i takie specjały z serem, i drugie jajeczne, cukrem posypane i tym maczkiem słodziuśkim, a naostatku postawili wielką michę ze zwojem kiełbas, ubranych jajkami obłupanemi, a na brytfance całą świńską nogę i galanty karwas głowizny, wszystko zaś poubierane jajkami kraszonemi, czekając jeszcze na Witka, by ponatykać zielonej borowiny i temi zajęczemi wąsami opleść stół cały.<br /> {{tab}}A tyle co skończyły, sąsiadki jęły zwolna znosić swoje na miskach, niecułkach a donicach i ustawiać je na ławie pobok stołu, gdyż ino w kilku chałupach co przedniejszych gospodarzy zbierać się ze święconem ksiądz nakazywał, że mu to czasu brakowało chodzić po wszystkich.<br /> {{tab}}Lipce miał najbliżej, to święcił naostatku, nieraz już o samym zmierzchu.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_149" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/149"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/149|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/149{{!}}{{#if:149|149|Ξ}}]]|149}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Porozchodziły się bez dłuższej pogwary, by zdążyć jeszcze do kościoła na uroczystość poświęcenia ognia i wody, zalewając przedtem ogniska w chałupach, by je znowu rozniecić tym młodym, poświęconym ogniem.<br /> {{tab}}Poleciała na to i Jóźka, zabrawszy dzieci z sobą.<br /> {{tab}}Ale siedzieli dość długo, bo dopiero w samo południe powracały kobiety, ostrożnie przysłaniając i chroniąc świece, zapalone w kościele.<br /> {{tab}}Jóźka przyniosła wody całą flaszkę i ogień, którym zaraz Hanka rozpaliła drwa przygotowane i pierwsza też wody święconej popiła, dając kolejnie wszystkim — od chorób gardzieli pono strzegła — a potem skropiła nią inwentarz i drzewiny rodne w sadzie, że to się przyczyniało do urodzajów i dawało bydlątkom letkie lągi.<br /> {{tab}}A później, widząc, że ni Jagna, ni kowalowa nie pomyślały o starym, umyła go w ciepłej wodzie, przyczesała jego skołtunione włosy i przewlekła mu koszulę i pościele. Boryna dozwalał z sobą robić wszystko, nie poruszywszy się ani razu; leżał jak zawżdy, wpatrzony przed siebie i martwy jak zawżdy...<br /> {{tab}}Zaraz z południa zrobiło się na wsi jakby święto, jeszcze tu i owdzie doganiali grubszej roboty, ale już głównie zajęli się przyodziewkiem świątecznym, czesaniem, myciem i szorowaniem dzieci, że nie z jednej chałupy wydzierały się krzyki obronne.<br /> {{tab}}I wypatrywali niecierpliwie księdza, któren przyjechał ze dworów dopiero przed zmrokiem i zaraz zjawił się na wsi, w komżę ubrany.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_150" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/150"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/150|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/150{{!}}{{#if:150|150|Ξ}}]]|150}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Michał organistowy niósł za nim miednik z wodą święconą i kropidło.<br /> {{tab}}Hanka wyszła go przyjmować aż na drogę.<br /> {{tab}}Śpieszył się, wpadł prędko do chałupy, odmówił modlitwę, pokropił dary Boże i zajrzał w siną, obrosłą twarz Borynową.<br /> {{tab}}— Bez zmiany? co?<br /> {{tab}}— A juści, rana się prawie zagoiła, a im nic nie lepiej.<br /> {{tab}}Zażył tabaki, powlókł oczyma po kupiących się przy progu i w sieniach.<br /> {{tab}}— Gdzie to ten chłopiec, który mi sprzedał bociana?<br /> {{tab}}Jóźka wypchnęła z pod komina na środek zawstydzonego Witka.<br /> {{tab}}— Naści dziesiątkę, udał ci się: tak kury goni z ogrodu, że ni jedna nie zostaje!... A jutro które do mężów idą?<br /> {{tab}}— Z pół wsi się wybiera!<br /> {{tab}}— To dobrze, byle tylko zgodnie i cicho, a na rezurekcję przychodzić, o dziesiątej zacznę, mówię: o dziesiątej! A śpijcie w kościele, to Ambrożemu każę wyprowadzić! — dodał groźnie, wychodząc powoli.<br /> {{tab}}Ruszyli z nim całą gromadą, odprowadzając do młynarzów.<br /> {{tab}}A Witek, pokazując Jóźce miedzianą dziesiątkę, szepnął ze złością:<br /> {{tab}}— Niedługo będzie mój bociek księże kury płoszył, nie!...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_151" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/151"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/151|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/151{{!}}{{#if:151|151|Ξ}}]]|151}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Rozbiegli się we dwie strony, bo gospodyni wracała na ganek.<br /> {{tab}}Ściemniało się zwolna, zmierzch cichuśko sypał się na ziemię, zatapiając sady, domy i pola okólne w modrawym, ledwie przejrzanym mącie, bielały kajś niekaj ściany z przypadłych do ziemi chałup i trzęsły się wskroś sadów zapalone światła, górą zaś, na niebie jasnem, wyrzynał się blady sierp młodego miesiąca.<br /> {{tab}}Świąteczną cichością osnuła się wieś i mrokiem, w kościele wyniesionym nad chałupami, zagorzały wszystkie okna i z otwartych wielkich drzwi biła szeroka smuga światłości.<br /> {{tab}}Wkrótce zaturkotały pierwsze wozy, zajeżdżając przed cmentarz, i ludzie z dalszych wsi nadchodzić poczęli gromadami, z chałup lipeckich też raz po raz wychodzono do kościoła, bo często z wywieranych drzwi padała w noc struga światła, topiąc się w omroczałym stawie, i tupoty a przyciszone pogwary mrowiły się w ciepłem i omglonem powietrzu. Pozdrawiali się na drogach, nie dojrzawszy w nocy, i niby ta rzeka, wzbierająca zwolna a bezustannie, ciągnęli na rezurekcję.<br /> {{tab}}U Borynów, na gospodarstwie, do pilnowania ostawały ino psy, stary Bylica i Witek, któren pilnie majstrował wespół z Maćkiem Kłębowym kogutka, co to z nim mieli pójść po dyngusie.<br /> {{tab}}Hanka wyprawiła najpierw Jóźkę z dziećmi i parobka; sama później miała nadejść. Ubrana już była, ale ociągała się z wyjściem, jakby na coś oczekując, że wciąż wystawała w ganku i stróżowała na drodze. Dopiero gdy Jagna poszła z kowalową i dosłyszała <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_152" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/152"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/152|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/152{{!}}{{#if:152|152|Ξ}}]]|152}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r04"/>kowala, idącego z wójtem ku kościołowi, wróciła do izby, przykazując cosik pocichu staremu. Stanął na straży w opłotkach, a ona wsunęła się na palcach do ojcowej komory... Po dobrej półgodzinie wyszła stamtąd, coś pilnie zapinając stanik; oczy jej gorzały i ręce się trzęsły.<br /> {{tab}}Nagadała czego nikto nie pojął i poszła na rezurekcję.<br /> <br /><br />{{---|50}}<br /><section end="r04"/> <section begin="r05"/>{{c|V.}}<br /> {{tab}}Na drogach było pusto i ciemno, w chałupach gasły światła i przechodzili już ostatni ludzie, jeno na kościelnym placu stały gęstwą wozy z wyłożonemi końmi, że tylko tupoty a parskania roznosiły się w mroku, a pod dzwonnicą czerniały dworskie powozy.<br /> {{tab}}Hanka jeszcze raz w kruchcie cosik pomajdrowała kiele stanika i, spuściwszy chustkę na plecy, jęła się ostro przepychać do przednich ławek.<br /> {{tab}}Kościół już był jakby nabity, ściżbiony naród kłębił się i wrzał, niby woda, z poszumem pacierzy, wzdychań, kaszlów a pozdrawiań, i kołysał się od ściany do ściany, aż się od tego naporu kolebały chorągwie, w ławki pozatykane, i te świerczaki, któremi umaili ołtarze i ściany wszystkie.<br /> {{tab}}Ledwie co się przepchała do swojego miejsca, kiej proboszcz wyszedł z nabożeństwem, i wraz też<section end="r05"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_153" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/153"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/153|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/153{{!}}{{#if:153|153|Ξ}}]]|153}}'''<nowiki>]</nowiki></span>jęły się z gęstwy rwać głośne wzdychy i te ręce szeroko rozwodzone. Klękali kornie, cisnąc się coraz barzej, że wnet cały naród był na kolanach, ramię przy ramieniu, dusza przy duszy, jako to pole nasadzone głowami, że ino w tym rozkołysanym ździebko, człowieczym łanie oczy się mrowiły, połyskliwie kiej motyle niesąc się ku ołtarzowi wielkiemu, na figurę Jezusa zmartwychwstałego, któren stojał nagi, skrwawiony, ranami pokryty i w płaszcz czerwony jeno przyodziany z chorągiewką w ręku.<br /> {{tab}}Cichość znagła objęła kościół, jakby tego zwiesnowego przypołudnia, kiej to słońce przypiecze pola, wiater ustanie i przygięte zboża se kłosami gwarzą, a jeno gdziesik wysoko, pod niebem modrym, skowronkowe pieśni słodko podzwaniają...<br /> {{tab}}Rozmadlali się z wolna, że wargi się wszędy trzęsły i pacierze ze wzdychaniami szemrały cichuśko a rzęsiście, kiej ten deszczyk, trzepiący po liściach; głowy pochylały się coraz niżej, czasem jęk wyrwał się skądciś, to czyjeś rozmodlone ręce wychynęły prosząco ku ołtarzowi, albo i płacz zakwilił pisklęcy, żałosny, z tej ciżby, co jak krze przyziemne tuliła się trwożnie w cieniach naw wyniosłych i mrocznych, niby bór odwieczny, bo chociaż na ołtarzach gorzały światła, gęsty mrok zalegał kościół, że to oknami, a głównie przez wielkie drzwi wywarte, noc się cisnęła czarna i zaglądał blady sierp księżyca z za chmury.<br /> {{tab}}Jeno Hanka nie mogła się przyłożyć do pacierza, trzęsła się w sobie, tak zalękniona, jakby to jeszcze tam była, w komorze ojcowej.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_154" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/154"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/154|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/154{{!}}{{#if:154|154|Ξ}}]]|154}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Dreszcz ją przejmował, czuła na rękach sypkie zimno zboża i raz po raz ściskała ramiona, aby poczuć między piersiami wtulony węzełek.<br /> {{tab}}Tak ją roztrząsała radość i strach jakiś zarazem, że często różaniec wysuwał się z palców, zapominała słów modlitwy, wodząc rozpalonemi oczyma po ludziach, a nie dostrzegając nikogo, choć pobok siedziała Jóźka, Jaguś z matką i drugie.<br /> {{tab}}W ławkach, stojących z boku ołtarza, modliły się na książkach dziedziczki z Rudki, z Modlicy i dziedzicówny z Wólki, a dziedzice stojały we drzwiach zakrystji, poredzając cosik; na stopniach ołtarza stojała z daleka młynarzowa i organiścina, sielnie wystrojone. Zasie przed kratą, tam, kaj było miejsce la najpierwszych gospodarzy lipeckich, które zawżdy stróżę trzymali w czas nabożeństwa, baldach nosili nad dobrodziejem i pod ręce go wiedli na procesjach, klęczały teraz gęstą ławą chłopy z drugich wsi, że ledwie było można dojrzeć między nimi wójta, sołtysa i ten czerwony łeb kowalowy.<br /> {{tab}}Niejedne kobiece oczy się tam niesły, wypatrując tęskliwie swoich... ale na darmo: były tam chłopy z Dębicy, z Woli, z Rzepek, z całej parafji, jeno lipeckich nie dojrzał, jeno tych najpierwszych dzisia nie stało. Zatrzepotały się też dusze kobiece, kiej ptaki spłoszone, że niejedna głowa z płaczem do ziemi przywarła, niejeden jęk żałosny rwał się z gęstwy, a bolesne przypominki sieroctwa żywym ogniem zapiekły.<br /> {{tab}}Jakże, największe święta w całym roku, Wielkanoc, i tyla obcego narodu się zebrało, a na {{pp|wszyst|kich}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_155" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/155"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/155|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/155{{!}}{{#if:155|155|Ξ}}]]|155}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|wszyst|kich}} twarzach, choć ździebko przychudłych z postu, radość się rozlewa, puszą się ano, paradują strojami, rozpierają w kościele, kieby dziedzice, toczą hardo oczyma, zajmują pierwsze miejsca, a tamte, lipeckie mizeraki cóż teraz czynią, co? W ciemnicach ano o głodzie i chłodzie krzywdę gorzką gryzą, i żalem się pasą, i tęsknicą...<br /> {{tab}}La wszystkiego stworzenia dzień radości nastaje, jeno nie dla nich... chudziaków pokrzywdzonych... Wszystkie społem do chałup powrócą radośnie zażywać świąt, odpoczynku, jadła, zwiesnowego słońca, przyjacielskich ugwarzeń, jak Pan Bóg przykazał, jeno nie te opuszczone lipeckie sieroty...<br /> {{tab}}Same rozbolałe, chyłkiem rozejdą się do pustych domów i ze łzami przegryzać będą ten placek świąteczny, a z tęsknicą i turbacjami społem do snów legną...<br /> {{tab}}Jezus mój, Jezu! rwały się żalne, przyduszone skowyty dokoła Hanki, aż przecknęła, dojrzawszy naraz znajome twarze i oczy, łzami przeszklone... Nawet Jaguś zwiesiła głowę nad książką i na białe karty lała ciężkiemi łzami, aż ją matka szturchaniem przywodziła do opamiętania, hale! poredziła się utulić, kiej właśnie Antek jawił się w pamięci tak żywo, że, jak wtedy w Boże Narodzenie, słyszała głos jego gorący i zdało się jej, iż wpodle klęczy, cisnąc głowę do jej kolan... to żal ją ścisnął za serce i same łzy się polały z nagłej tęskności...<br /> {{tab}}Szczęściem, co dobrodziej w tę porę rozpoczynał kazanie i rumor się czynił w kościele, gdyż {{pp|powsta|wali}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_156" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/156"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/156|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/156{{!}}{{#if:156|156|Ξ}}]]|156}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|powsta|wali}} z klęczek, cisnąc się jeszcze barzej ku ambonie i zadzierając głowy w górę, ku księdzu, któren o Męce Pańskiej powiadał i o tem, jak go to paskudne żydowiny ukrzyżowały, że to świat przyszedł zbawić, że sprawiedliwość chciał dawać pokrzywdzonym, że za biedotą się upominał. Tak rzewliwie owe krzywdy Pańskie na oczy przywodził, jaże się gorąco robiło i niejedna pięść chłopska zwierała się na odemstę, a babi naród w głos szlochał, czyniąc sprawę wedle nosów.<br /> {{tab}}Długo nauczał, wykładając wszystko dokumentnie, jaże kajś niekaj oczy kleiły się śpikiem, a po kątach już na dobre drzemali, ale pod koniec zwrócił się prosto do narodu i, wychylony z ambony, jął sielnie wytrząchać pięściami a krzyczeć, jako co dnia, co godzina i na każdem miejscu Jezus umęczon jest przez grzechy nasze, zabit przez złoście, bezbożności a nieposłuszeństwo prawom boskim, jako każden człowiek krzyżuje Go w sobie, nie pomnąc na Jego rany ni krew świętą, wylaną dla naszego zbawienia!<br /> {{tab}}Ryknął ci na to cały naród, i płacze, szlochania kiej wicher rozniesły się jękiem wstrząsającym po kościele, aż przestał mówić. Dopiero kiej przycichli, zaczął znowu, ale już radośnie i krzepiąco, o Zmartwychwstaniu Pańskiem powiadać. O onej zwieśnie, jaką Pan w dobroci swojej czyni co rok człowiekowi grzesznemu i czynić będzie aż do owej pory, kiej Jezus powróci znowuj na świat, by sądzić żywe i pomarłe, by harde poniżać, grzeszne w ogień piekielny na wiek wieków spychać, a sprawiedliwe po prawicy swojej sadzać w chwale wiekuistej! Jako przyjdzie ten czas, iże <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_157" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/157"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/157|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/157{{!}}{{#if:157|157|Ξ}}]]|157}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wszelka niesprawiedliwość ustanie, wszelka krzywda weźmie zapłatę, a płakania cierpiących ustaną i zło panować nie będzie...<br /> {{tab}}I tak gorąco to mówił, tak poczciwie, że każde słowo, kiej słodkość, lało się w serca i, kieby słońce, rozpalało w duszach, że dziwna błogość przejmowała wszystkich, jeno lipeckie ludzie zatrzęsły się z żalu, i przypomnienia krzywd tak boleśnie ścisnęły dusze, jaże ryknęli wraz z płaczem, krzykiem, szlochaniem i walili się krzyżem na podłogę, tym jękiem żalnym, tym skrzybotem serdecznym wołając o zmiłowanie i poratunek!...<br /> {{tab}}Zakotłowało się w kościele, płacz się podniósł powszechny i krzyki, ale wnet pomiarkowali drudzy i jęli podnosić lipeckie kobiety, usadzać je a krzepić dobrymi słowy, a dobrodziej poczciwy, ocierając łzy rękawem, wołał, że Pan Jezus doświadcza tych, których miłuje, iż chociaż zawinili, kara rychło się skończy, by jeno dufali w miłosierdzie Pańskie, a lada dzień powrócą wszystkie chłopy...<br /> {{tab}}Uspokoili się po tych słowach, ulżyło im galanto i dufność wstąpiła w serca.<br /> {{tab}}A gdy wnet potem ksiądz zaintonował u ołtarza pieśń Zmartwychwstania, kiej organy wtórem huknęły z całej mocy, kiej dzwony zaśpiewały na cały świat, a dobrodziej z Przenajświętszym Sakramentem jął zstępować ku narodowi, w sinym obłoku kadzideł i dzwonnej wrzawie, pieśń buchnęła ze wszystkich gardzieli, zakolebała się ciżba, palący wicher uniesienia osuszył łzy i porwał dusze, iż naraz społem, kiej ten <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_158" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/158"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/158|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/158{{!}}{{#if:158|158|Ξ}}]]|158}}'''<nowiki>]</nowiki></span>bór człowieczy, rozchwiany i śpiewający jednym, ogromnym głosem, ruszył procesją za proboszczem, któren monstrancję dzierżył przed sobą, że jakoby słońce złociste, słońce promieniejące rozgorzało nad głowami, płynąc z wolna skroś gęstwy nieprzeliczonej, wskroś świateł jarzących, w kadzielnych dymach ledwie dojrzane, śpiewaniami opowite i przez oczy wszystkiego narodu i przez serca wszystkie z miłością niesione...<br /> {{tab}}Obchodzili kościół we środku a wolniuśko, noga za nogą, cisnąc się w strasznej ciasnocie i śpiewając z całej mocy, a organy wciąż grały, a dzwony bezustannie biły...<br /> {{tab}}Alleluja! Alleluja! Alleluja! Huczał kościół, aż mury się trzęsły, śpiewały serca wszystkie i gardziele, a te głosy płomienne i ogniem nabrzmiałe niby żar-ptaki, rwały się z krzykiem wesela ogromnym, kołowały pod sklepieniami, kiejby poślepłe w upale, i w noc wiośnianą płynęły, na słońca się gdziesik niesły, we wszystek świat, kaj jeno uniesieniem dusze człowiecze sięgają...<br /> {{tab}}Prawie przed północkiem skończyło się nabożeństwo, i ludzie jęli się śpieszno na świat wywalać. Tylko Hanka ostała jeszcze, bo się tak rozmodliła gorąco, tak ją ano słowa księże przejęły otuchą, a te śpiewy radosne, nabożeństwo i pamięć tego, czego to dzisiaj dopięła, tak ją ukrzepiły, iże całą radość składała pod Jezusowe nogi, zapomniawszy w pacierzu o całym świecie. Dopiero Jambroży brząkaniem kluczów przyniewolił ją do wyjścia z pustego już kościoła.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_159" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/159"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/159|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/159{{!}}{{#if:159|159|Ξ}}]]|159}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Że nawet i ten strach o Antka, któren od tyla czasu żył w niej i skowyczał za leda powodem, jakby w niej pomarł nagle, tak bardzo poczuła się spokojna i dufna w sobie.<br> {{tab}}Rozglądała się za swoimi, posuwając się wolno ku domowi, gdyż wozy toczyły się nieprzerwanym łańcuchem i ludzie szli całemi kupami bokiem drogi, ledwie dojrzanej, bo księżyc już zaszedł i ciemno było na świecie, bure chmurzyska ciągnęły górą, co trocha przesłaniając te granatowe pola nieba, kaj się jarzyły gwiazdy dalekie.<br> {{tab}}Noc szła ciepła, cicha i od ros obfitych wilgotnawa, z pól pociągał mięciuchny wiaterek, przejęty surowizną ziemic i mokradeł, a po drogach roznosiły się miodne zapachy topoli i brzózek. Ludzie mrowili się w cieniach wsi, że ino kajś niekaj zamajaczyły głowy na jaśni powietrza nieprzysłonionego; wszędy rozlegały się kroki a głosy, pieski też zajadlej docierały z opłotków, a po chałupach tu i owdzie rozbłyskiwały światła.<br> {{tab}}Hanka, opatrzywszy po drodze stajnie i obory, poszła do chałupy. Już się tam kładli spać.<br> {{tab}}— Niech jeno wróci a gospodarzy, to ni słówkiem mu przypomnę przeszłe. — Postanawiała, rozdziewając się do snu. — A jeżeli znowuj się z nią sprzęgnie? — pomyślała naraz, dosłyszawszy Jagusię, wracającą na swoją stronę.<br> {{tab}}Legła w pościel, nasłuchując czas jakiś. Na wsi było cicho, jeno z dróg dalekich trzęsły się ostatnie turkoty wozów i głosy zamierające w pustych oddalach.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_160" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/160"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/160|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/160{{!}}{{#if:160|160|Ξ}}]]|160}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Boga by nie było, ni sprawiedliwości na świecie! — szepnęła groźnie, ale zbrakło jej sił do rozmyślań, bo śpik ją zaraz z miejsca zmorzył.<br /> {{kropki-hr}} {{tab}}Nazajutrz bardzo późno obudziły się Lipce.<br /> {{tab}}Dzień się już rozwierał, kiej to modre oko, jeszcze bielmem śpiku zasnute, ale już widne docna i połyskujące, a wieś spała w najlepsze.<br /> {{tab}}Nie kwapili się zrywać z barłogów, choć dzień ci to szedł Pańskiego Zmartwychwstania. Słońce wyniesło się zarno od wschodu i zagrało w stawach a rosach, i płynęło po bladem, wysokiem niebie, jakby śpiewając wszemu światu ciepłem, a światłością: Alleluja!<br /> {{tab}}Niesło się ogromne i płomienne wskroś mgieł przyziemnych, wskroś sadów, i chałup, i pól, że ptaki zaśpiewały radośnie, wody dzwoniły weselnym bełkotem, bory zaszumiały, wiater powiał, zatrzęsły się młode liście, a ziemia zadrgała, że gęste runie zbóż zakolebały się cichuśko i rosy kiej łzy posypały się na ziemię.<br /> {{tab}}Hej! wesoły dzień nastał! Chrystus nam zmartwychwstał! Alleluja!<br /> {{tab}}Zmartwychwstał On, umęczon i lutą złością zabit! Powstał-ci znowu w żywe, z ciemności, z mrozów, z pluch się wyniósł Najmilszy! Śmierci srogiej się wydarł, zmógł niezmożone ku człowiekowemu szczęściu, i oto w ten czas wiośniany, w tę porę rodną unosi się nad ziemiami, w tym słońcu przenajświętszem utajony, i rozsiewa wokół wesele, budzi omdlałe, ożywia martwe, wznosi przygięte, jałowe zapładnia.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_161" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/161"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/161|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/161{{!}}{{#if:161|161|Ξ}}]]|161}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Alleluja! Alleluja! Alleluja!...<br /> {{tab}}Tem ci to świat wszystek się rozlegał onego dnia Pańskiego.<br /> {{tab}}Jeno w Lipcach było ciszej i smutniej, niźli po inne roki w tę porę.<br /> {{tab}}Zaspali galanto, bo już o dużym dniu, kiej słońce wciągało się nad sady, dopiero ruch się czynił po chałupach, skrzypiały wierzeje i rozczochrane głowy wyglądały rozziewane na świat Boży, któren stojał w słońcu, skowronkowemi świergotami dzwoniący i młodą zielenią przytrząśnięty.<br /> {{tab}}I u Borynów zaspali. Jedna Hanka, co się ździebko poraniła, by obudzić Pietrka do szykowania konia i bryki, sama zaś zajęła się przygotowaniem święconego. Jóźka tymczasem z niemałym piskiem pucowała dzieci, sama się też we świąteczne szmaty przyodziewając, a pod studnią na podwórzu Pietrek z Witkiem domywali się doczysta; tylko stary Bylica zabawiał się z pieskiem na ganku, często nosem pociągając, czy już krają kiełbasy.<br /> {{tab}}Wedle zwyczaju, nie rozpalano ognia w kominie, kontentując się zimnem święconem. Właśnie je była Hanka przynosiła z ojcowej izby, rozdzielając po talerzach, że każdemu po równo wypadało po kawale kiełbasy, szynki, sera, chleba, jajek i placka słodkiego.<br /> {{tab}}Dopiero kiej się i sama ogarnęła, zwołała wszystkich do jadła i nawet poszła po Jagusię; przyszła ci zaraz, sielnie zestrojona i tak piękna, że kiejby zorza się widziała, a modre oczy niby gwiazdy jarzyły się z pod lnowych, gładko przyczesanych włosów. Ale <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_162" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/162"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/162|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/162{{!}}{{#if:162|162|Ξ}}]]|162}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wszyscy zarówno byli w szmatach świątecznych, że ino grały w oczach wełniaki i gorsety, a i Witek, choć boso, w nowym był spencerku ze świecącemi guzikami, co je był uprosił od Pietrka, któren dzisiaj wystąpił w całkiem nowej przyodziewie: w granatowym żupanie i portkach pasiastych żółto-zielonych, wygolił się doczysta, włosy obciął, jak drugie, równo nad czołem, i koszulę na czerwoną wstążkę zawiązał, że skoro wszedł, zdumieli się przemianą, a Jóźka jaże w ręce zaklaskała:<br /> {{tab}}— Pietrek ci to? a toby cię rodzona nie poznali!<br /> {{tab}}— Burkową skórę zrzucił i parobek kiej świeca... — zauważył Bylica.<br /> {{tab}}Prześmiechnął się ino parob, tocząc oczyma za Jagusią, a robiąc grdyką, gdyż Hanka, przeżegnawszy się, przepijała gorzałką do każdego i niewoliła zasiadać do stołu. Zajęli ławki, że nawet Witek, choć nieśmiało, przysiadł na kraju.<br /> {{tab}}I pojadali zwolna, w cichości smakując święconego, że to bez tyle tygodni niezgorzej się wypościli. Kiełbasy czujne były, czosnkiem dobrze przyprawione, gdyż po izbie rozniesły się zapachy, jaże psy się wierciły między ludźmi, skamlając żałośnie.<br /> {{tab}}Nikto się nie ozwał, póki pierwszego głodu nie zapchali, tęgo pracując, że ino, w onej uroczystej cichości spożywania, glamania się rozchodziły, przysapki a bulgoty gorzałki, bo Hanka nie żałowała nikomu, sama jeszcze przyniewalając do picia.<br /> {{tab}}— Rychło to pojedziem? — ozwał się pierwszy Pietrek.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_163" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/163"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/163|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/163{{!}}{{#if:163|163|Ξ}}]]|163}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Zaraz choćby, po śniadaniu.<br /> {{tab}}— Jagustynka chciała się z wami zabrać do miasta — wtrąciła Jóźka.<br /> {{tab}}— Przyjdzie na czas, to pojedzie; czekać nie będę.<br /> {{tab}}— Obroków to wziąć?<br /> {{tab}}— Na jeden popas, wieczorem wrócimy.<br /> {{tab}}I znowuj jedli, aż niejednemu ślepie wyłaziły z onej lubości, twarze czerwieniały i sytność rozpierała serca gorącem i głęboką radością. Wolniuśko pojedali, nadziewając się z rozmysłem, by jak najwięcej zmieścić i jak najdłużej czuć w gębie smakowitości. Dopiero kiej Hanka się podniesła, wzięli się też dźwigać od mich z dobrą już wagą w kałdunach, a Pietrek z Witkiem, czego byli nie dojedli, do stajni ponieśli z sobą.<br /> {{tab}}— Szykujże zaraz konie! — zarządziła Hanka i, przyrychtowawszy la męża tobół święconego, co go ledwie uniesła, odziewać się jęła do drogi.<br /> {{tab}}Już ano konie czekały przed chałupą, kiej wpadła zadyszana Jagustynka.<br /> {{tab}}— Mało co nie czekałam na waju!..<br /> {{tab}}— Toście już po święconem? — westchnęła żałośnie, pociągając nosem.<br /> {{tab}}— Znajdzie się jeszcze la was, siadajcie, przegryźcie co niebądź...<br /> {{tab}}Juści, nie potrza było wygłodzonej biedoty przyniewalać, przypięła się do jadła, kiej wilk, i zmiatała, co jeno było na podorędziu.<br /> {{tab}}— Pan Jezus wiedział, na co świńtucha stworzył!— szepnęła, podjadłszy nieco. — Jeno to dziwna, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_164" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/164"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/164|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/164{{!}}{{#if:164|164|Ξ}}]]|164}}'''<nowiki>]</nowiki></span>że choć mu za życia w błocie legać pozwalają, to po śmierci radzi go w gorzałce moczą! — prześmiewała po swojemu.<br /> {{tab}}— Pijcie na zdrowie a prędko, bo czas nagli.<br /> {{tab}}I może w pacierz pojechały. Hanka już z bryki nakazywała Jóźce, by nie zapominała o ojcu, tak że dziewczyna zaraz nadrobiła różności na talerz i poniesła. Nie ozwał się na jej zagadywania, ni nawet spojrzał na nią, ale co mu wetknęła w zęby, zjadł chciwie, patrząc wciąż martwym wzrokiem, jak zawdy. Możeby nawet i więcej pojadł, ale Jóźce się przykrzyło i poleciała na dwór patrzeć, jak prawie z każdej chałupy wyjeżdżały lub wychodziły kobiety z tobołkami, że kilkanaście wozów toczyło się do miasta i nad rowami ciągnęły rzędem kobiety, czerwono przyodziane, z węzełkami na plecach.<br /> {{tab}}A kiej się rozwiały ostatnie turkoty, padła na wieś dziwnie smutna cichość i pustka; dzień się powlókł wolno, głuche milczenie zaległo drogi, ni gwarów zwyczajnych w taką porę, ni śpiewań, ni ludzi, tyle jeno, co tam nieco dzieci uwijało się nad stawem, śmigając kamieniami na gęsi.<br /> {{tab}}Słońce szło wgórę, jasnością zalewając świat, ciepło się podnosiło, że już muchy brzęczały po szybach, jaskółki zapamiętale chlustały wskroś przejrzystego powietrza, staw mienił się w ogniach, drzewa zaś, kiejby spławione w zieleni, polśniewały świeżyzną, rozlewając miodne zapachy; z pól ogromnych, opłyniętych niebieskością, bił niekiedy chłodnawy, ziemią przejęty ciąg i skowronkowe śpiewania; wszystek świat tchnął <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_165" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/165"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/165|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/165{{!}}{{#if:165|165|Ξ}}]]|165}}'''<nowiki>]</nowiki></span>zwiesnową, cichą lubością, a od wsi, ledwie widnych w dalekościach, słoneczną pożogą przemglonych, niesły się czasami jędrne krzykania i huki pistoletowych strzelań!<br /> {{tab}}Jeno w Lipcach było smutnie i żałośnie, kiejby po pogrzebie, tyle co wypuszczone do picia bydło łaziło, kiej chciało, cochając się o drzewa i porykując ku polom zieleniejącym. Pustką zarówno stojały opłotki, jak i sienie powywierane, jeno miejscami na słonecznej stronie wygrzewali się pod białymi ścianami, gdzie zaś dziewczyny czesały się w oknach otwartych, a staruchy, rozsiadłe na progach, przeiskiwały dzieci.<br /> {{tab}}I tak oto przechodziły godziny cichości sennej i smutnej, niekiej wiater zatrząsł drzewinami, że poszumiały cichuśko, ważąc się ku chatom i lękliwie jakby poglądając w puste izby, to wróble stado z wrzaskiem przenosiło się z sadu na drogę, albo zaszarpały się krótkie krzyki dzieci, odganiających wrony od kurczątków.<br /> {{tab}}Mój Jezu, nie tak było przódzi w ten dzień, nie tak!..<br /> {{tab}}Słońce się już wspinało ku południowi, nad kominy, kiej Rocho przylazł do Borynów, zajrzał do chorego, pogadał z dziećmi i zasiadł w ganku na słońcu. Poczytywał cosik na książce i bacznie wodził oczyma po drogach. A wkrótce nadeszła kowalowa z dziećmi i, odwiedziwszy ojca, przysiadła na przyźbie.<br /> {{tab}}— Wasz w domu? — zapytał Rocho po długiej chwili.<br /> {{tab}}— Gdzie zaś!.. do miasta zabrał się z wójtem.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_166" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/166"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/166|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/166{{!}}{{#if:166|166|Ξ}}]]|166}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Cała wieś tam dzisiaj.<br /> {{tab}}— Juści, pocieszą się nieco święconem, chudziaki.<br /> {{tab}}— Wyście to z matką nie pojechali? — pytał Jagny wychodzącej.<br /> {{tab}}— A cóż tam po mnie! — wyszła w opłotki, spoglądając tęsknie na pola.<br /> {{tab}}— Nowy wełniak ma dzisiaj! — szepnęła z westchnieniem Magda.<br /> {{tab}}— Po matuli, nie poznajecie go to, co? A i korale wszystkie zawiesiła i bursztyny te wielgachne też po matusi! — pouczała ją Jóźka żałośnie. — Jeno chustkę na głowie ma swoją...<br /> {{tab}}— Prawda, tylachna szmat ostało po nieboszczkach, to nama ich tknąć nie pozwolił, a jej wszystko oddał i paraduje se teraz...<br /> {{tab}}— Hale, jeszcze kiejś wyrzekała przed Nastką, co są zleżałe i śmierdzą...<br /> {{tab}}— Żeby jej tak zapachnęło to łajno diabelskie!<br /> {{tab}}— Niech jeno ociec ozdrowieją, zarno upomnę się o korale, pięć sznurków ostało długich kiej bicze i jak groch największy!<br /> {{tab}}Magda się już nie odezwała; westchnąwszy ciężko, zaczęła iskać najmłodsze dziecko. Jóźka się też zaraz poniesła na wieś, Witek pod stajnią majstrował jeszcze cosik kiele kogutka, dzieci zaś baraszkowały razem z pieskami przed gankiem, pod okiem Bylicy, któren czuwał nad niemi kiej kokosz, a Rocho jakby ździebko zadrzemał.<br /> {{tab}}— Skończyliście polne roboty?<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_167" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/167"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/167|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/167{{!}}{{#if:167|167|Ξ}}]]|167}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Tyle jeno, że ziemniaki wsadzone i groch posiany.<br /> {{tab}}— U drugich i tyla nie zrobione!<br /> {{tab}}— Zdążą jeszcze; powiedali, co puszczą chłopów na przewody.<br /> {{tab}}— Któż to taki wiedzący powiadał?<br /> {{tab}}— A różni mówili w kościele! Kozłowa zbiera się iść prosić dziedzica...<br /> {{tab}}— Głupia, dziedzic to ich więzi, czy co?<br /> {{tab}}— By się wstawił, to możeby puścili...<br /> {{tab}}— Wstawiał się już nieraz i nie pomogło...<br /> {{tab}}— Żeby ino chciał, ale nie chce przez złość la Lipiec, mój powiada... — urwała nagle, pochylając zmieszaną twarz nad dziecińską głową, trzymaną między kolanami, że Rocho napróżno czekał jakiegoś słowa.<br /> {{tab}}— Kiedyż się tam Kozłowa wybiera? — pytał ciekawie.<br /> {{tab}}— A zaraz po południu iść mają...<br /> {{tab}}— Tyle wskórają, co się przelecą i powietrza innego zachwycą.<br /> {{tab}}Nie odrzekła, gdyż w opłotki skręcał z drogi pan Jacek, dziedziców brat, o którym powiadali, że głupawy był nieco, bo zawżdy ze skrzypkami się nosił, na rozstajach pod figurami grywał i tylko z chłopami przestawał. Szedł przygięty, ze skrzypicą pod pachą, z fajeczką w zębach, chudy, wysoki, z żółtą bródką i rozbieganemi oczyma. Rocho wyszedł naprzeciw. Musieli się znać, bo poszli razem nad staw i długo tam siedzieli na kamieniach, cosik cicho poredzając, że już dawno przedzwonili południe, kiej się rozeszli. Rocho <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_168" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/168"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/168|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/168{{!}}{{#if:168|168|Ξ}}]]|168}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wrócił na ganek, ale był jakiś osowiały i markotno patrzał.<br /> {{tab}}— Schuchrało się panisko, że ledwiem go poznał! — ozwał się Bylica.<br /> {{tab}}— Znaliście go? — ściszył głos, oglądając się na kowalową.<br /> {{tab}}— Jakżeby... Niemało dokazywał za młodu, niemało... Kat-ci był la dzieuch... we Woli ni jednej nie przepuścił... dobrze baczę, w jakie to cuganty jeździł... jak se używał... baczę... — pojękiwał stary.<br /> {{tab}}— Wziął za to ciężką pokutę, ciężką! Toście i najstarsi we wsi, co?<br /> {{tab}}— Jambroży musi być starszy, bo jak ino baczę, on zawdy był stary.<br /> {{tab}}— Sam rozpowiada, co śmierć o nim zapomniała! — wtrąciła kowalowa.<br /> {{tab}}— Kostucha ta o nikim nie zabaczy, jeno tego ostawia se, by lepiej skruszał, bo kwardy, juści... wycygania się, jak może... juści... — jąkał cicho.<br /> {{tab}}Zamilkli na długo.<br /> {{tab}}— Baczę, kiej to w Lipcach wszystkiego piętnastu gospodarzy siedziało — zaczął znowu Bylica, wyciągając nieśmiało palce ku tabace Rochowej.<br /> {{tab}}— A teraz siedzi czterdziestu! — podsunął mu tabakierkę.<br /> {{tab}}— I nowe już czekają na działy, urodzi rok, czy nie, a naród zawsze jednako plonuje, juści... a ziemi nie przybywa... jeszcze niecoś lat, a zbraknie la wszystkich... — Kichał rzęsiście.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_169" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/169"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/169|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/169{{!}}{{#if:169|169|Ξ}}]]|169}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A bo to już dzisiaj we wsi nie ciasno! — rzekła kowalowa.<br /> {{tab}}— Prawda, a kiej się chłopaki pożenią, to już la ich dzieci nie ostanie i po morgu, juści...<br /> {{tab}}— To we świat iść muszą! — zauważył Rocho.<br /> {{tab}}— Z czym to pójdą? z gołymi pazurami ten wiater zagrabiać?<br /> {{tab}}— A Niemcy ano na Słupi wykupiły dziedzica i teraz się stawiają... po dwie włóki na osadę — mówił Rocho dość smutnie.<br /> {{tab}}— Juści... powiadali o tem... hale Niemcy naród inszy, uczony i zasobny, handlują wespół z Żydami, a krzywdą ludzką se pomagają... a niechby tak po chłopsku z gołemi palicami chytały się ziemie, toby i trzech siewów nie przetrzymały... i co do jednego wykupiły... W Lipcach ciasno, duszą się ludzie, a tamten ma tylachna pola, że ugorem prawie leży... — wskazał dworskie ziemie za młynem, wzgórzem pod las biegnące, kaj czerniały łubinowe stogi.<br /> {{tab}}— Na podlesiu?<br /> {{tab}}— Rychtyk przyległe do naszych, w sam raz do wykupna, ze trzydzieści gospodarstw tamby wymierzył, juści... ze trzydzieści... ale bo to dziedzic przeda, kiej mu pieniędzy nie potrza?.. bogacz taki...<br /> {{tab}}— Hale! bogacz a kręci się za groszem kiej piskorz za błotem, że już od chłopów pożycza i kaj ino może. Żydy go przyduszają o swoje, co na las dały, podatki winien, dworskim nie płaci, jeszcze ordynarji na Nowy Rok należnej nie dostały, wszędzie winien, a skąd to weźmie oddać, kiej boru zabronił urząd ciąć, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_170" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/170"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/170|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/170{{!}}{{#if:170|170|Ξ}}]]|170}}'''<nowiki>]</nowiki></span>póki się z chłopami nie ugodzi? Nie wysiedzi on długo na Woli, nie! Powiadali, co się już za kupcami ogląda... — rozgadała się niespodzianie kowalowa, ale kiej Rocho chciał ją więcej pociągnąć za język, zacięła się jakoś i, zbywszy go bele czem, dzieci zwołała i do dom poszła.<br /> {{tab}}— Sporo musi wiedzieć od swojego, jeno się boja popuścić... Juści że przyległe ziemie rodne, łąki dwukośne, juści... — rozmyślał głośno stary, wpatrzony w podlaskie pola, kaj widać było za stogami dachy zabudowań folwarcznych, jeno że Rocho nie słuchał, bo, dojrzawszy Kozłową, stojącą nad stawem z kobietami, poszedł do nich prędko.<br /> {{tab}}— Hi... hi... zmogły dziedzica... Mój Jezu, a pożywiłyby się chłopy niezgorzej... Juści... druga wieśby stanęła, rąk nie zbraknie ni głodnych na ziemie... juści... — rozmarzył się Bylica, dyrdając za dziećmi, bo jaże na drogę się wytoczyły.<br /> {{tab}}Na nieszpory zaczęli dzwonić.<br /> {{tab}}Słońce się już przetaczało ku borom i drzewa poczęły kłaść długie cienie na drogi i staw, a przedwieczorna cichość tak przywalała świat, że słychać było dalekie jeszcze dudnienie wozów, krzyki ptactwa na ogorzeliskach i ciche, przejmujące granie organów w kościele.<br /> {{tab}}Że zaś powracały już niektóre z miasta, zaklekotały od trepów wszystkie mostki, tak biegli, nowin posłuchać.<br /> {{tab}}Zaś po nieszporach, o samym zachodzie, dobrodziej pojechał drogą do Wólki. Jambroży powiedział, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_171" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/171"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/171|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/171{{!}}{{#if:171|171|Ξ}}]]|171}}'''<nowiki>]</nowiki></span>że do dworu na bal, a zaraz po jego wyjeździe organisty z całym domem walili w goście do młynarzów; Jasio wiódł matkę sielnie zestrojoną i wesoło pozdrawiał dzieuchy, wyzierające z opłotków.<br /> {{tab}}Zmierzch się roztrząsał cichy po ziemiach, słońce zaszło i zorze się rozlewały coraz szerzej, że z pół nieba stanęło w krwawych ogniach, kieby tem zarzewiem przysypane, wody się krwawo zatliły i szyby rozgorzały, od miasta zaś coraz więcej nadjeżdżało wozów i coraz rozgłośniej wrzały krzyki przed domami.<br /> {{tab}}Hanki jeno nie było widać, ale mimo to przed chałupą gwarno było i wesoło; dzieuch rówiesnych naszło się do Jóźki, że kiej te szczygły świergotliwe obsiadły przyźbę i ganek, zabawiając się prześmiechami z Jaśkiem Przewrotnym, któren przyleciał za Nastusią, choć go ta już całkiem odpędzała od siebie, na kogo innego rachując. Jóźka ugaszczała je, jak ino mogła, plackiem jajecznym a kiełbasą.<br /> {{tab}}Nastusia rej wiedła, jako najstarsza i że to najbardziej się przekpiwała z chłopaka, co to był niezguła, a siarczystego parobka chciał udawać. Stojał właśnie przed wszystkiemi, w pasiastych portkach, w nowym spencerku i w kapelusie nabakier, ujął się pod boki, a ze śmiechem powiadał:<br /> {{tab}}— Musita o mnie stoić, bom sam jeden parobek we wsi!<br /> {{tab}}— Nie bój się: za krowami dyrdać ma kto jeszcze!<br /> {{tab}}— Pokraka jedna, do skrobania ziemniaków sposobny!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_172" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/172"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/172|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/172{{!}}{{#if:172|172|Ξ}}]]|172}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Dzieciom nosy obcierać! — wrzeszczały jedna przez drugą, rozgłośnym śmiechem wybuchając, ale Jasiek się nie stropił, strzyknął śliną przez zęby i rzekł:<br /> {{tab}}— O takie głupie skrzaty nie stoję!.. Gęsi wama paść jeszcze!<br /> {{tab}}— Sam łoni za krowim ogonem tańcował, a tera parobka udaje...<br /> {{tab}}— I co dnia portki gubił, tak przed bykiem uciekał.<br /> {{tab}}— Ożeń się z Magdą od Jankla, ta ci pasuje w sam raz.<br /> {{tab}}— Żydowskie bachory niańczy, to i tobie nos będzie umiała ucierać.<br /> {{tab}}— Albo z Jagatą, to ją na odpusty poprowadzisz — rzucały w niego szydliwie.<br /> {{tab}}— A jakbym do której z wódką posłał, toby się do Częstochowy ochfiarowała i wszystkie piątki suszyła z radości! — odpowiedział.<br /> {{tab}}— A pozwoli ci to matka, kiejś w chałupie potrzebny do mycia garnków i macania kur — zawołała Nastka.<br /> {{tab}}— Bo się ozgniewam i pójdę do Marysi Balcerkówny!<br /> {{tab}}— Idź: już tam Marysia czeka na cię z pomietłem, albo czemś gorszem...<br /> {{tab}}— A niech cię jeno dojrzy, to zaraz pieski pospuszcza.<br /> {{tab}}— I nie zgub czego po drodze! — śmiała się Nastuś, pociągając go ździebko za portki, bo miał wszystką przyodziewę kiejby na wyrost.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_173" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/173"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/173|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/173{{!}}{{#if:173|173|Ξ}}]]|173}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Po dziadku dodziera buciarów.<br /> {{tab}}— Kamizelę ma ze wsypy, co ją to świnie podarły.<br /> {{tab}}Leciały słowa kiej grad wraz ze śmiechem; śmiał się zarówno i skoczył, by Nastkę wpół ująć, ale mu któraś podstawiła nogę, że runął jak długi pod ścianę, nie mogąc powstać, bo go wciąż popychały.<br /> {{tab}}— Dajta mu spokój, jakże... — przyciszała Jóźka, pomagając mu wstać, bo choć niedojda, gospodarskim był synem i jej powinowatym przez matkę.<br /> {{tab}}A potem zabawiali się w ślepą babkę.<br /> {{tab}}Jaśka na nią obrały i, zawiązawszy mu oczy, ustawiły go wprost ganku, rozbiegając się naraz z krzykiem na wsze strony, kiej wróble. Pogonił za niemi z rozczapierzonemi rękoma, natykając się co trocha na płoty i ściany; kierował się za śmiechami, ale niełacno którą przychwycił, bo śmigały kole niego kiej jaskółki, potrącając w przelocie, że zatętniało przed chałupą, jakby to stado źrebaków przeganiał po grudzi, a piski, wrzawa, śmiechy się zatrzęsły, aż na całą wieś się rozlegało.<br /> {{tab}}Mrok już gęstniał, zorze się dopalały i zabawa trwała w najlepsze, kiej naraz w podwórzu buchnął wrzask kurzy.<br /> {{tab}}Jóźka poleciała tam w te pędy.<br /> {{tab}}Witek stojał pod szopą, chowając cosik za siebie, a Gulbasiak przywarował za pługami, że mu ino łeb się bielił.<br /> {{tab}}— Nic, Józia... nic... — szeptał pomieszany.<br /> {{tab}}— Kuręście dusili... pióra jeszcze ano lecą...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_174" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/174"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/174|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/174{{!}}{{#if:174|174|Ξ}}]]|174}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Inom kogutowi trochę z ogona wyrwał, bo mi potrza la mojego ptaka. Ale nie nasz kogut, nie, Józia! Gulbasiak skądciś przyniósł... swojego...<br /> {{tab}}— Pokaż! — rozkazała surowo.<br /> {{tab}}Cisnął jej pod nogi napół żywego ptaka, całkiem oskubanego z piór.<br /> {{tab}}— Pewnie, że nie nasz! — rzekła, nie mogąc rozpoznać. — Ale pokaż swojego cudaka.<br /> {{tab}}Wyniósł na jaśnię już całkiem gotowego kogutka: z drzewa był wystrugany i oblepiony ciastem, w które powtykano piórek, że kiej żywy się widział, bo i łeb z dziobem miał prawdziwy, na patyk nadziany.<br /> {{tab}}Na desce se stojał, czerwono ukraszonej, a tak zmyślnie przyrychtowanej do maluśkiego wozika, że skoro Witek zaruchał długim dyszelkiem, kogut jął tańcować i skrzydła rozkładać, do tego zaś zapiał Gulbasiak, jaże się kury z grzęd odezwały.<br /> {{tab}}— Jezu, a tom póki życia takiego cudaka nie uwidziała! — przykucnęła pobok.<br /> {{tab}}— Dobry jest, co? Utrafiłem, Józia, co? — szeptał z dumą.<br /> {{tab}}— Sameś to wystroił? ze swojej głowy?<br /> {{tab}}Dziw ją rozpierał.<br /> {{tab}}— A sam! Jędrek mi jeno koguta żywego przyniósł... a sam, Józia...<br /> {{tab}}— Moiście wy, a to kiej żywy się rucha, choć z drewna. Pokaż go dzieuchom!... dopiero to będą wydziwiać!... Pokaż, Witek!<br /> {{tab}}— Ni, jutro pójdziemy po dyngusie, to obaczą. Jeszcze sztachetków brak kiele niego, żeby nie {{Korekta|sfrunął|sfrunął.}}<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_175" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/175"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/175|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/175{{!}}{{#if:175|175|Ξ}}]]|175}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— To opatrz krowy i do izby przychodź robić, widniej ci będzie...<br /> {{tab}}— Przyjdę, jeno jeszcze na wsi cosik sprawię...<br /> {{tab}}Wróciła przed dom, ale dziewczyny już skończyły zabawę i zaczęły się rozchodzić, bo noc się robiła, światła zapalali po domach, gwiazdy się też kajś niekaj pokazywały, a chłód wieczorny zaciągał z pól.<br /> {{tab}}Już wszystkie kobiety powróciły z miasta, a Hanka nie nadjeżdżała.<br /> {{tab}}Jóźka narządziła sutą wieczerzę: barszcz na kiełbasie i ziemniaki, tłusto omaszczone. Zaczęła ją podawać na ławę, gdyż Rocho czekał, dzieci jeść skamlały, a Jagna raz po raz zaglądała do izby, kiej Witek wsunął się cichuśko i zaraz przykucnął przed dymiącemi michami. Dziwnie był czerwony, mało jadł i łyżką po zębach dzwonił, tak mu się ręce trzęsły, a nie dojadłszy do końca, poleciał.<br /> {{tab}}Złapała go Jóźka w podwórzu przed chlewem, jak nabierał w połę świńskiego żarcia z cebratki, a ostro nastawała: co mu się stało?<br /> {{tab}}Wykręcał się, jak mógł, wycyganiał, ale wkońcu prawdę powiedział:<br /> {{tab}}— A to odebrałem dobrodziejowi swojego boćka!<br /> {{tab}}— Jezus, Marja! a nie dojrzał cię kto?<br /> {{tab}}— Nie, dobrodziej pojechali, psy poszły żreć, a bociek w ganku stojał! Maciuś to wypatrzył i przyleciał powiedzieć! Kapotą Pietrkową go przydusiłem, by me nie kujnął, i poniesłem do schowka. Ino pary z gęby nie puść, moja złociuśka! Za parę niedziel przywiedę go do chałupy, obaczysz, jak paradował na {{pp|gan|ku}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_176" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/176"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/176|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/176{{!}}{{#if:176|176|Ξ}}]]|176}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|gan|ku}} będzie, a nikto go przecie nie rozpozna. Nie wydaj me ino!<br /> {{tab}}— Hale! kiej cię to z czem wydałam? Dziw mi jeno, żeś to się ważył, Jezu!<br /> {{tab}}— Swoje odebrałem. Pedziałem, co nie daruję, i odebrałem... Potom go pewnie łaskawił, żeby drugie uciechę miały, juści!... — szepnął i poleciał gdziesik w pole.<br /> {{tab}}Niezadługo jawił się znawrotem i zasiadł przed kominem wraz z dziećmi do wykończania kogutka.<br /> {{tab}}A w izbie zrobiło się jakoś sennie i smutno. Jaguś poszła na swoją stronę, zaś Rocho siedział przed domem razem z Bylicą, któren już żydy woził, tak go śpik morzył.<br /> {{tab}}— Idźcie do dom, bo tam na was czeka pan Jacek!— szepnął mu Rocho.<br /> {{tab}}— Na mnie czeka... pan Jacek... dyć lecę... na mnie?... no... no — jąkał zdumiony, całkiem wytrzeźwiawszy, i poszedł.<br /> {{tab}}A Rocho na przyźbie ostał, pacierz szeptał, wpatrzony w noc, w owe nieprzejrzane dalekości nieba, kaj się aż trzęsło od gwiezdnych migotów, dołem zaś, nad ziemiami wynosił się już srodze rogaty miesiąc i bódł ciemności.<br /> {{tab}}W chałupach światła gasły posobnie, kiej oczy snem zwierane; milczenie, przejęte cichuśkiem dygotaniem listeczków i głuchym, dalekim bełkotem rzeczki, rozlewało się dokoła. Tylko jeszcze u młynarzów gorzały okna i zabawiali się dopóźna.<br /> {{tab}}W izbie Borynów już przycichło, spać wszyscy legli, gasząc światło, że ino koło garnków z wieczerzą, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_177" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/177"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/177|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/177{{!}}{{#if:177|177|Ξ}}]]|177}}'''<nowiki>]</nowiki></span>ustawionych w kominie, żarzyły się węgle, a świerszcz poskrzypiwał gdzieś w kącie, ale Rocho wciąż siedział na dworze, oczekując na Hankę, że dopiero koło samego północka zadudniły kopyta na moście koło młyna i wkrótce wtoczyła się bryka.<br /> {{tab}}Hanka była dziwnie smutna i milcząca, że dopiero kiej zjadła wieczerzę i parobek poszedł do stajni, odważył się pytać:<br /> {{tab}}— Widzieliście męża?<br /> {{tab}}— Całe popołudnie z nim przesiedziałam! Zdrowy jest i dobrej myśli... kazał was pozdrowić... I drugich chłopów też widziałam... mają ich puścić, jeno nikto nie wie, kiedy... U tego, co ma na sądach Antka bronić, też byłam...<br /> {{tab}}Nie mówiła tego, co jej kamieniem zaciężyło na sercu, a jeno takie różności drugie, Antka się nie tyczące, aż rozpłakała się nagle i, choć przysłoniła twarz rękoma, łzy pociekły przez palce.<br /> {{tab}}— Przyjdę rano... odpocznijcie sobie: strząśliście się mocno... by wam nie zaszkodziło...<br /> {{tab}}— A niechbym już raz zdechła i więcej nie cierpiała! — wybuchnęła.<br /> {{tab}}Pokiwał głową i wyniósł się bez słowa, jeno przed chałupą pieski cosik rozszczekane gniewnie przyciszał, do budy zapędzając.<br /> {{tab}}Ale Hanka, choć się zarno do dzieci przyłożyła, usnąć nie mogła mimo utrudzenia. Jakże!... toć Antek ją przyjął, kiej tego psa uprzykrzonego... Święcone ze smakiem jadł, te kilkanaście złotych wziął, nie pytając, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_178" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/178"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/178|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/178{{!}}{{#if:178|178|Ξ}}]]|178}}'''<nowiki>]</nowiki></span>skąd miała, i nawet się nie użalił nad jej umęczeniem daleką drogą!..<br /> {{tab}}Opowiadała mu, co i jak się robi w gospodarce — nie pochwalił, a naprzeciw niejednemu ze złością przyganiał... O całą wieś rozpytywał, a o dzieciach ni wspomniał... Szła ku niemu z tem sercem wiernem i kochającem, utęskniona wielce łask jego; żoną mu przecie ślubną była i matką jego dzieci, to jej nawet nie przyhołubił, nie pocałował, nie zatroskał się o jej zdrowie... Kiej obcy się widział i kiej na obcą sobie spoglądał, niebardzo słuchając jej rozpowiadań, że już wkońcu i mówić nie mogła, żal ją dusił, łzy zalewały, to jeszcze krzyknął, by mu z bekami nie przyjeżdżała! Jezus kochany, dziw, że trupem nie padła... To za tę ciężką służbę kole jego dobra, za pracę nad siły, za te cierpienia wszyćkie — nic w zapłacie: ni jednego słowa łaski, ni jednego słowa pociechy!<br /> {{tab}}— Jezu, wejrzyj miłościwie, wspomóż, bo nie zdzierżę! — jęczała, cisnąc głowę w poduszki, by dzieci nie rozbudzić, a każda kostka w niej z osobna się trzęsła płakaniem, żałością, poniżeniem i strasznem poczuciem krzywdy!<br /> {{tab}}Nie mogła sobie popuścić duszy tam przy nim, ni potem zpowrotem przy ludziach, więc teraz dopiero oddawała się rozpaczy, teraz pozwalała męce rozdzierać serce i łzom gorzkim płynąć. {{kropki-hr}} {{tab}}Zaś nazajutrz, w świąteczny poniedziałek, dzień się podnosił jeszcze jaśniejszy, barzej jeno skąpany w rosach i modrawych omgleniach, ale i barzej {{pp|roz|słoneczniony}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_179" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/179"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/179|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/179{{!}}{{#if:179|179|Ξ}}]]|179}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|roz|słoneczniony}} i jakiś zgoła weselszy. Ptaki śpiewały rozgłośniej, a ciepły wiater przeganiał po drzewinach, że szemrały jakby pacierzem cichuśkim; ludzie zrywali się raźniej, wywierając drzwi a okna, na świat Boży lecieli spojrzeć, na sady przytrząśnięte zielenią, na te nieobjęte ziemie, zwiesną oprzędzone, całe rosami skrzące, w słońcu radosnem utopione, na pola, kaj już oziminy, wiatrem kolebane, niby płowe, pomarszczone wody ku chałupom spływały.<br /> {{tab}}Myli się przed domami, przekrzyki się niesły wskroś sadów, kajś już dym walił z komina, konie rżały po stajniach, skrzypiały wierzeje, wodę czerpali ze stawu, bydło szło do picia, krzyczały gęsi, a kiej dzwony uderzyły i ogromne, niebosiężne głosy jęły huczeć i rozlewać się na wieś, na pola, na bory dalekie, wzmogły się jeszcze krzyki, a serca żywiej i weselej zabiły.<br /> {{tab}}Chłopaki już latały z sikawkami, sprawiając sobie śmigus, albo przyczajone za drzewami nad stawem lały nie tylko przechodzących, ale każdego, kto ino na próg wyjrzał, że już nawet ściany były pomoczone i kałuże siwiły się pod domami.<br /> {{tab}}Zawrzały wszystkie drogi i obejścia, wrzaski, śmiechy, przegony narastały coraz barzej, bo i dzieuchy gziły się niezgorzej, lejąc się między sobą i ganiając po sadach, że zaś ich dużo było i dorosłych, to wnet dały radę chłopakom, rozganiając ich na wszystkie strony, a tak się rozswawolili, że nawet Jaśka Przewrotnego, któren się z sikawką od gaszenia pożarów zaczajał na Nastkę, dopadły Balcerkówny, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_180" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/180"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/180|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/180{{!}}{{#if:180|180|Ξ}}]]|180}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wodą zlały i jeszcze do stawu zepchnęły na pośmiewisko...<br /> {{tab}}Ale ozgniewany za despekt, iż to dzieuchy górę nad nim wzięły, przyzwał w pomoc Pietrka Borynowego i tak się zmyślnie zasadzili na Nastkę, aż ją dostali w pazury i pod studnię zawlekli, a tak srodze spławili, jaże wniebogłosy wrzeszczała... Zaś potem, dobrawszy jeszcze Witka, Gulbasiaka i co starszych, chycili Marysię Balcerkównę i taką jej kąpiel sprawili, aż matka z kijem leciała na pomoc; przyparli też gdzieś Jagnę i tęgo utytlali, nawet Jóźce nie przepuszczając, choć się prosiła i z bekiem leciała na skargę do Hanki.<br /> {{tab}}— Skarży się a rada, oczy się jej skrzą do figlów!<br /> {{tab}}— A i mnie zapowietrzone do żywej skóry dojęły! — użalała się wesoło Jagustynka, wpadając do chałupy.<br /> {{tab}}— Niby te obwiesie komu przepuszczają! — biadoliła Jóźka, przewłócząc się w suche szmaty, ale mimo strachu wyszła potem na ganek, bo aż dudniało na drogach od przeganiań i wieś się trzęsła wrzaskami: chłopaki dziw nie oszalały z uciechy, chodzili całą hurmą, zaganiając, kto się napatoczył, pod sikawki, aż sołtys musiał rozganiać swawolników, bo niesposób się było pokazać z chałupy.<br /> {{tab}}— Wama cosik niezdrowo po wczorajszem? — szepnęła Jagustynka, susząc plecy przed kominem.<br /> {{tab}}— Juści, trzęsie się we mnie i cięgiem me kopie, mgli me przytem...<br /> {{tab}}— Połóżcie się. Trzaby się wam napić maciórkowego naparu! Strzęśliście się wczoraj! — zafrasowała się <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_181" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/181"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/181|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/181{{!}}{{#if:181|181|Ξ}}]]|181}}'''<nowiki>]</nowiki></span>bardzo, ale że zapachnęła kiszka przysmażona, siadła wraz z drugimi do śniadania, łakomie wypatrując większego kawałka.<br /> {{tab}}— Pojedzcie i wy, gospodyni: głodzeniem zdrowiu nie pomoże...<br /> {{tab}}— Kiej mi się mierzi mięso; arbaty se zgotuję.<br /> {{tab}}— Na przepłókanie flaków niezgorsze, ale byście się gorzałki przegotowanej z tłustością i korzeniami napili, rychlejby pomogło...<br /> {{tab}}— Juści, zmarlakaby postawiły takie leki!.. — zaśmiał się Pietrek, któren wziął miejsce kole Jagusi, w oczy jej zaglądał, podając usłużliwie, na co jeno spojrzała, i cięgiem ją zagadując, ale że go zbywała bele czem, jął rozpytywać Jagustynkę o Mateusza, o Stacha Płoszkę i drugich.<br /> {{tab}}— Jakże, widziałam wszystkich, spólnie se siedzą, a pokoje mają dworskie zgoła, wysokie, widne, z podłogą, jeno że z tą żelazną pajęczyną w oknach, by się im na spacer nie zachciało. A przekarmiają ich też niezgorzej. Grochówkę im przynieśli w połednie, spróbowałam: kieby na starym bucie zgotowana i smarowidłem od woza omaszczona. Na drugie zaś prażonych jagieł im postawili... no, Łapaby kulas na nie podniósł, a nie powąchał nawet. Za swoje się żywią, któren zaś nie ma grosza, pacierzem se to jadło doprawia — opowiadała urągliwie.<br /> {{tab}}— Rychło zaczną puszczać?<br /> {{tab}}— Powiedały, że już na przewody niektóre wrócą! — szepnęła ciszej, obzierając się trwożnie na Hankę, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_182" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/182"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/182|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/182{{!}}{{#if:182|182|Ξ}}]]|182}}'''<nowiki>]</nowiki></span>a Jagnę jakby coś podrzuciło z miejsca, że uciekła z izby, jeść nie skończywszy, stara zaś o Kozłowej zaczęła mówić.<br /> {{tab}}— Późno wróciły i z niczem, przetrzęsły się {{korekta|eno|jeno}} po kiełbasach i dworowi się napatrzyły! Powiedają, że czymś innem pachnie niźli chałupa!.. Dziedzic im powiedział, co nikomu poradzić nie może, bo to sprawa komisarza i urzędu, a kiejby nawet mógł, też by się nie wstawił za żadnym Lipczakiem, boć przez nich sam jest szkodny najbarzej! Wiecie, że to las mu sprzedawać wzbronili, a kupce go teraz po sądach włóczą. Klął pono siarczyście i krzyczał, że kiej on przez chłopów ma iść z torbami, to niech całą wieś zaraza wytraci!.. Kozłowa już z tem od rana po chałupach lata i pomstą odgraża.<br /> {{tab}}— Głupia, co mu ta zrobi pogrozą!<br /> {{tab}}— Moiście, a bo to wiada, kiej kto komu miętkie miejsce wymaca, że i najlichszy... — urwała, porywając się podtrzymać Hankę, lecącą na ścianę.<br /> {{tab}}— Laboga! By to prędzej nie przyszło przed czasem — szeptała wystraszona, ciągnąc ją do łóżka, bo jej w ręku zemglała, pot kroplisty wystąpił na jej twarz, żółtemi plamami okrytą. Leżała, ledwie dychając, stara zaś octem wycierała jej skronie i, dopiero kiej chrzanu pod nos nakładła, Hanka oprzytomniała, otwierając oczy, zgudka ją jeno chyciła.<br /> {{tab}}Rozeszli się do obrządzeń gospodarskich, Witek tylko ostał i, upatrzywszy sposobną porę, jął prosić gospodyni, aby go puściła z kogutkiem.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_183" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/183"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/183|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/183{{!}}{{#if:183|183|Ξ}}]]|183}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A idź, przyodziewy jeno nie ściarachaj i sprawuj się dobrze! Psy uwiąż, by za wami na drugie wsie nie poleciały! Kiedyż pójdzieta?<br /> {{tab}}— A zarno po kościele.<br /> {{tab}}Jagustynka wraziła głowę przez okno i zapytała:<br /> {{tab}}— Kaj to psy, Witek? Wyniesłam im jeść, wołam i ni jednego!<br /> {{tab}}— Prawda, dyć i w oborze rano nie były! Łapa! Burek! na tu! — nawoływał, wybiegając przed dom, ale się nie odezwały.<br /> {{tab}}— Musiały na wieś polecieć, bo suka Kłębów się goni... — objaśnił.<br /> {{tab}}Nikomu do głowy nie przyszło myśleć, kaj się psy podziały — zwyczajna przecie rzecz. Dopiero po jakimś czasie Jóźka posłyszała gdziesik w podwórzu jakby głuche skamlenie, a nic tam nie nalazłszy, pobiegła w sad, myśląc, że to Witek się rozprawia z jakimś psem obcym. Zdziwiła się, nie dojrzawszy nikogo, sad był pusty i to skomlenie ucichło; ale powracając, natknęła się na Burka; leżał nieżywy pod szczytową ścianą — łeb miał rozwalony.<br /> {{tab}}Narobiła takiego wrzasku, że się wszyscy zlecieli.<br /> {{tab}}— Burek zabity! Złodzieje pewnie!<br /> {{tab}}Trwoga powiała nad nimi.<br /> {{tab}}— A dyć nie co insze, w imię Ojca i Syna! — krzyknęła Jagustynka, dojrzawszy naraz kupę ziemi wywalonej i dół wielki pod przyciesiami.<br /> {{tab}}— Podkopali się do ojcowej komory!<br /> {{tab}}— Jama, że koniaby przewlókł!<br /> {{tab}}— A zboża pełno w dole!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_184" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/184"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/184|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/184{{!}}{{#if:184|184|Ξ}}]]|184}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Jezu, a może tam jeszcze są zbóje! — zakrzyczała Jóźka.<br /> {{tab}}Rzucili się na Borynową stronę, Jagusi już nie było, stary jeno leżał twarzą do izby, w komorze zaś, zawdy mrocznej, widno było, światło buchało dziurą, że łacno dojrzeli jako wszystko było pomieszane, kiej groch z kapustą, zboże powysypywane zalegało ziemię razem ze szmatami, pościąganemi z drągów; nawet motki przędzy i wełna leżały potargane i zwichlone. Niesposób było narazie zmiarkować, czego brakowało.<br /> {{tab}}Ale Hanka odrazu pomiarkowała, że to kowalowa być musi robota; gorąc ją przejął na myśl, iż kiejby się jeden dzień opóźniła, nalazłby pieniądze i zabrał... Nachyliła się nad dołem, kryjąc przed ludźmi kuntentność, a sprawdzając cosik sobie za stanikiem.<br /> {{tab}}— Czy aby nie brak czego w oborze? — rzekła, niby tknięta podejrzeniem.<br /> {{tab}}Na szczęście, nic nigdzie nie brakowało.<br /> {{tab}}— Dobrze były drzwi pozawierane! — ozwał się Pietrek i skoczył naraz do ziemniaczanego dołu, odwalił z wejścia ocipkę wielgachną i wyciągnął stamtąd Łapę skowyczącego.<br /> {{tab}}— Juści, że złodzieje go tam wrzucili, ale to dziwne, pies zły i dał się...<br /> {{tab}}— I nikto w nocy nie słyszał szczekania!<br /> {{tab}}Dali znać o sprawie sołtysowi, rozniosło się też migiem po wsi, że w dyrdy lecieli oglądać, wyrzekać a deliberować. Sad zapełnił się ludźmi, cisnęli się kiej do konfesjonału, kużden głowę wtykał do dołu, powiadał swoje i Burka pilnie oglądał.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_185" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/185"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/185|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/185{{!}}{{#if:185|185|Ξ}}]]|185}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zjawił się i Rocho, a uspokoiwszy rozpłakaną i wrzeszczącą Jóźkę, która każdemu zosobna opowiadała, jak to było, poszedł do Hanki, leżącej znowu na łóżku, ale jakoś dziwnie spokojnej...<br /> {{tab}}— Zląkłem się, byście tego zbytnio do serca nie wzięli! — zaczął.<br /> {{tab}}— I... niczego chwała Bogu nie wziął... zapóźnił się... — przyciszyła głos.<br /> {{tab}}— Miarkujecie kto?..<br /> {{tab}}— Dałabym głowę, że kowal.<br /> {{tab}}— To chyba na cosik upatrzonego polował?<br /> {{tab}}— Juści... jeno że mu się wypsnęło, do waju tylko mówię...<br /> {{tab}}— Juści, za rękę trzaby złapać, albo świadków mieć... No, na co się to człowiek waży la grosza!..<br /> {{tab}}— Nawet przed Antkiem się nie wygadajcie, moi drodzy! — prosiła.<br /> {{tab}}— Wiecie, żem nieskory do zwierzeń, a łacniej przecież zabić człowieka, niźli go urodzić. Znałem go, że krętacz, ale o taką rzeczbym nie posądził.<br /> {{tab}}— Jego stać na najgorsze, znam ja go dobrze...<br /> {{tab}}Wójt nadszedł z sołtysem i wzięli oglądać szczegółowo, wypytując się Jóźki o wszystko.<br /> {{tab}}— Żeby Kozioł nie siedział, myślałbym, co to jego sprawka... — szepnął wójt.<br /> {{tab}}— Cichojcie, Pietrze, bo Kozłowa ku nam zmierza — trącił go sołtys.<br /> {{tab}}— Spłoszyli się, że nic pono nie unieśli.<br /> {{tab}}— Pewnie strażnikom trzaby dać znać... nowa <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_186" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/186"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/186|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/186{{!}}{{#if:186|186|Ξ}}]]|186}}'''<nowiki>]</nowiki></span>robota, diabli nadali, że człowiek świąt nawet zażyć spokojnie nie może...<br /> {{tab}}Sołtys naraz się schylił i podniósł żelazny, okrwawiony pręt.<br /> {{tab}}— Temci zakatrupił Burka!<br /> {{tab}}Żelazo przechodziło z rąk do rąk.<br /> {{tab}}— Pręt, z jakiego zęby do bron kują.<br /> {{tab}}— Mogli ukraść choćby i z kuźni Michałowej.<br /> {{tab}}— Kuźnia już od piątku zawarta.<br /> {{tab}}— Kowala trza wypytać, czy mu nie zginęło.<br /> {{tab}}— Tak mogli ukraść, jak mogli przynieść z sobą, wójt to wama mówi, a kowala w chałupie niema, co zaś robić, moja to sprawa z sołtysem! — podniósł głos, krzycząc, by się nie tłoczyli po próżnicy i do dom szli.<br /> {{tab}}Nikto się go nie ulęknął, jeno że czas się było zabierać do kościoła, to wnet się porozchodzili, bo już i ludzie z drugich wsi nad płotami ciągnęli gęsiego i wozy coraz częściej dudniły na moście.<br /> {{tab}}A kiej się docna wyludniło, wsunął się do sadu Bylica i nuże dopiero oglądać swojego pieska, cucić go a przemawiać do niego cichuśko.<br /> {{tab}}Dom też opustoszał, do kościoła poszli, Hanka jeno w łóżku ostała, pacierze se przepowiadając, a myśląc o Antku, że zaś cicho się zrobiło, bo stary dzieci powiódł na drogę, zasnęła kwardo.<br /> {{tab}}Już ano stanęło przypołudnie, galancie przygrzane i tak cichuśkie, jaże śpiewy narodu rozchodziły się z kościoła i brzęczały po szybach, już i przedzwonili na Podniesienie, a ona cięgiem spała. Zbudził ją dopiero turkot wozów pędzących po wybojach, bo jak <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_187" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/187"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/187|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/187{{!}}{{#if:187|187|Ξ}}]]|187}}'''<nowiki>]</nowiki></span>to było we zwyczaju, w drugie święto Wielkanocy, po sumie, ścigali się, któren pierwej dopadnie swojej chałupy, że ino migały przez drzewa bryki, zapchane ludźmi, i konie, prane batami. Ścigali się tak siarczyście, że chałupa się trzęsła i wrzawa turkotów i śmiechów wichrem przeleciała.<br /> {{tab}}Chciała się podnieść, obaczyć, ale domowi wracali i Jagustynka, krzątając się kiele obiadu, jęła opowiadać, jak zwaliło się tylachna narodu, co i połowa nie miała miejsca w kościele, że wszystkie dwory zjechały, a po sumie dobrodziej zwoływał gospodarzy do zakrystji i cosik z nimi uradzał, Jóźka zaś znowuj rozpowiadała o dziedziczkach, jak to były wystrojone.<br /> {{tab}}— Wiecie, a to panienki z Woli to ci takie kupry dźwigają na zadzie, jakby te indory, kiej se ogony rozczapierzone postawią.<br /> {{tab}}— Sianem se te miejsca wypychają, lebo gałganami — pojaśniała stara.<br /> {{tab}}— A w pasie wcięte kiej osy, batem by je poprzecinał, że ani poznać, kiej te brzuchy dziewają... Zbliskam wypatrywała.<br /> {{tab}}— Kaj? a pod gorsety wpychają. Powiadała mi jedna dwórka, co za pokojową była w Modlickim dworze, jak to poniektóre dziedziczki się głodzą i pasami na noc ściągają, by ino nie pogrubieć. Taka moda dworska, aby każda pani cieniuśką się wydawała, niby tyczka, na zadzie jeno wydęta.<br /> {{tab}}— We wsi inaczej, boć z chudych przekpiwają się parobki.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_188" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/188"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/188|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/188{{!}}{{#if:188|188|Ξ}}]]|188}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Zaśby nie! dzieucha musi być kiej lepa, rozrosła wszędzie taka, co to jak się człek do niej przyprze, to jakby do pieca gorącego... — powiedział Pietrek, wpatrzony w Jagusię, wystawiającą garnki z komina.<br /> {{tab}}— Widzisz go, pokrakę, wypróżnował się, podjadł se mięsem i jakie mu to już smaki na ozór przychodzą! — zgromiła go Jagustynka.<br /> {{tab}}— Jak taka się przy robocie rucha, to dziw się jej wełniak nie rozpęknie...<br /> {{tab}}Chciał jeszcze cosik trefnego dodać, ale Dominikowa przyszła opatrywać Hankę i wygonili go z izby.<br /> {{tab}}Obiad też zaraz podawali na ganku, gdyż ciepło było i słonecznie. Młoda zieleń polśniewała, trząchając się cichuśko na gałązkach i gmerząc kiej motyle, ptasie świegoty roznosiły się ze sadów.<br /> {{tab}}Dominikowa zakazała Hance ruszać się z pościeli, a że zaraz po obiedzie nadeszła Weronka z dziećmi, do łóżka przystawili ławę i Jóźka naniosła święconego i flachę gorzałki z miodem, bo Hanuś, choć z trudem nieco, ale godnie, po gospodarsku podejmowała siostrę i sąsiadki, które wedle zwyczaju jęły posobnie przychodzić w goście, użalać się nad nią, gorzałki pociągać, słodkim plackiem wolniuśko się delektować i różności sąsiedzkie rozpowiadać, głównie zaś o tym podkopie pod komorę trajkotać.<br /> {{tab}}Zasie domowi przed chałupą się wygrzewali, poredzając z ludźmi, jacy wciąż do sadu szli, a srodze medytowali nad jamą jeszcze niezawaloną, gdyż wójt wzbronił do czasu przyjazdu pisarza i strażników.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_189" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/189"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/189|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/189{{!}}{{#if:189|189|Ξ}}]]|189}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Właśnie Jagustynka była rozpowiadała o tem, niewiada już dzisiaj po raz który, kiej z podwórza wywalili się chłopaki z kogutkiem. Witek ich wiódł, wystrojony sielnie, w butach nawet i kaszkiecie Borynowym, srodze nabakier nadzianym, a pobok w kupie szedł Maciuś Kłębów, Gulbasiak, Jędrek, Kuba Grzeli z krzywą gębą syn i drugie. Kije mieli w rękach i torbeczki przez plecy, Witek zaś tulił pod pachą skrzypice Pietrkowe.<br /> {{tab}}Wywiedli się na drogę z paradą i najpierwej ruszyli do dobrodzieja, bo tak po inne roki parobki poczynały. Śmiało weszli do ogrodu, przed plebanię, ustawili się w rząd, wysuwając przed się kogutka. Witek zagrał na skrzypicy, Gulbasiak jął kręcić cudakiem i piać, a wszyscy, rypiąc kijami i nogami do wtóru, wraz zaśpiewali piskliwie: <br /> {{f|<poem>Przyszliśmy tu po dyngusie! Zaśpiewamy o Jezusie, O Jezusie, o Maryje — Dajcie nam co, gospodynie!..</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} {{tab}}I długo śpiewali, a coraz śmielej i rozgłośniej, aż wyszedł dobrodziej i po dziesiątku im rozdał, kogutka pochwalił i z łaską ich odpuścił...<br /> {{tab}}Witek jaże spotniał ze strachu, czy o boćka nie zagada, snadź go jednak wśród drugich nie rozpoznał, ale na pokoje odszedł, przysyłając jeszcze przez dziewczynę słodziuśkiego placka, że huknęli mu śpiewkę na podziękę i do organistów pociągnęli.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_190" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/190"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/190|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/190{{!}}{{#if:190|190|Ξ}}]]|190}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Potem zaś już chałupy nawiedzali wraz z całą chmarą dzieci rozwrzeszczanych i tak się cisnących, że musieli obraniać kogutka przed naporem, gdyż każde piórek chciało tykać i kijaszkiem zaruchać.<br /> {{tab}}Witek ich prowadził, rej wiodąc i na wszystko mając czujne oko, nogą znać dawał, by zaczynać, a smykiem rządził, kaj nutę wyciągać cieniuśką, a kaj grubą; jemu też oddawali gościńce. A z taką paradą się wodzili i tak szumnie, jaże na całą wieś roznosiły się śpiewania i przygrywki skrzypicy, a ludzie wielce się dziwowali, że to skrzaty, ledwie odrosłe od ziemie, a poczynają sobie niby parobki.<br /> {{tab}}Pod zachód się już miało, poczerwieniałe ździebko słońce przetaczało się nad bory, a po niebie modrem rozwłóczyły się białe chmurki, kiej te nieprzeliczone stado gęsi, wiater się też ruchał kajś górą chwiejąc czubami ordzawiałych topoli, a we wsi czyniło się coraz rojniej i gwarliwiej: starsi poredzali przed chałupami, zasiedając progi, dzieuchy gziły się nad stawem, lub ująwszy się wpół, chodziły kolebiąco, piesneczki zawodząc, iż kiej kwiaty makowe lebo nasturcji roiły się między drzewinami, we wodzie się odbijając niby w lustrze, dzieci latały z dyngusiarzami, zaś jeszcze insi w pola szli miedzami.<br /> {{tab}}Na nieszpór już przedzwaniali, kiej gruba Płoszkowa, odwiedziwszy przódzi Borynę, wchodziła do Hanki.<br /> {{tab}}— Byłam u chorego. Jezu, a to leży, jak leżał... Zagadywałam: ani spojrzał na mnie. Słońce mu świeci na łóżko, to je palicami zagrabia, jakby w garście chciał <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_191" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/191"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/191|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/191{{!}}{{#if:191|191|Ξ}}]]|191}}'''<nowiki>]</nowiki></span>ująć i kiej to maluśkie dzieciątko w niem grzebie! Prosto płakać, co się to z człowieka zrobiło! — rozpowiadała, siadając przy łóżku, ale przepiła jak i drugie, sięgając do placka. — Jada to teraz, bo widzi mi się potłuściał?<br /> {{tab}}— Już niezgorzej, że może mu ku zdrowiu idzie!..<br /> {{tab}}— Chłopaki poszły z kogutkiem do Woli! — zatrajkotała Jóźka, wpadając, ale dojrzawszy Płoszkową, wyniesła się przed dom do Jagusi.<br /> {{tab}}— Jóźka, bydło czas obrządzać! — zawołała.<br /> {{tab}}— Pewnie komu święta, to święta, a brzuch zawdy o głodzie pamięta! Byli z kogutkiem i u mnie... sprawny ten wasz Witek i ze ślepiów mu dobrze patrzy.<br /> {{tab}}— Juści, co do figlów pierwszy, do roboty jeno go trza kijem napędzać!<br /> {{tab}}— Moiście, a dyć ze służbą wszędy jednaka bieda! Młynarzowa się przede mną uskarżała na swoje dziewki, że pół roku utrzymać nie może.<br /> {{tab}}— Prędko się tam dorabiają dzieciaków... Świeży chleb pomaga!<br /> {{tab}}— Chleb jak chleb, ale to czeladnik sprawi, to synek, ten z klas, do domu zajrzy, a powiadają, że i sam młynarz żadnej nie przepuści... to i trudno dziewki dotrzymać do roku. Coprawda, to i służba hardzieje... Mój ano chłopak do pasionki, że to chłopaków w domu brak, za psa me uważa i każe se mleka na podwieczorek podawać! Słyszane to rzeczy!<br /> {{tab}}— Parobka mam, to mi nie nowina, czego im się zachciewa, ale godzić się na wszyćko muszę, bo <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_192" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/192"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/192|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/192{{!}}{{#if:192|192|Ξ}}]]|192}}'''<nowiki>]</nowiki></span>pójdzie se we świat w największą robotę i cóż pocznę przez niego w tylim gospodarstwie!<br /> {{tab}}— Żeby go wama tylko nie odmówiła która — rzekła ciszej.<br /> {{tab}}— Wiecie to co? — zatrwożyła się niemało.<br /> {{tab}}— Doszło me cosik zboku... może cyganią, to nie rozpowiadam. Hale, gadu gadu, a z czem to ja przyszłam? Obiecały się przyjść niektóre, ugwarzym się sieroty, przyjdźcie i wy... jakże Borynowej bynie było, kiej co najpierwsze się zbierą.<br /> {{tab}}Przypochlebiała, ale Hanka wymówiła się słabością, po prawdzie, bo już poczuła się ździebko napitą.<br /> {{tab}}Płoszkowa, wielce markotna odmową, Jagnę poszła zapraszać.<br /> {{tab}}Ale i Jagusia się wymawiała, że to już kajś indziej z matką się obiecały...<br /> {{tab}}— Poszlibyście, Jagna, ckni się wama za chłopami, a do Płoszkowej ani chybi co Jambroży zajrzy, albo któren z dziadków i zawżdy chocia portkami zaleci... — szepnęła Jagustynka spod chałupy.<br /> {{tab}}— A wy to po swojemu, tem słowem kieby nożem żgacie...<br /> {{tab}}— Wesoło mi, tom rada kużdemu, czego mu potrza! — szydziła.<br /> {{tab}}Jaguś ciepnęła się ze złości i na drogę wyszła, bezradnie wodząc oczyma po świecie i ledwie płacz wstrzymując. Juści, że się jej strasznie ckniło!<br /> {{tab}}Cóż, że święta czuć było wszędzie, że ludzie się roili, że śmiechy i krzyki trzęsły się nad wsią, że nawet po szarych polach czerwieniały kobiety i piesneczki kajś <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_193" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/193"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/193|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/193{{!}}{{#if:193|193|Ξ}}]]|193}}'''<nowiki>]</nowiki></span>niekaj dzwoniły?.. — jej było smutnie i tak ckno czegoś, że już wytrzymać nie mogła. Od samego rana tak ją cosik rozpierało i ponosiło, że po znajomych latała, po drogach, w pole wychodziła i nawet coś ze trzy razy się przeobłóczyła, na darmo wszystko, nie pomogło: rwało ją coraz barzej, by gdziesik lecieć, coś robić, szukać czegoś...<br /> {{tab}}Że i teraz się poniesła aż na topolową drogę i szła zapatrzona w czerwoną kulę słońca, spadającego nad bory, szła przez te progi cieniów i lśnień, które zachód rzucał przez drzewa.<br /> {{tab}}Chłód mroków ją owionął, a ciche, nagrzane dychanie pól przejmowało nawskroś lubym dygotem; od wsi goniły słabnące gwary, a skądciś zawiewał zawodliwy głos skrzypicy i czepiał się serca, kiejby ta złotemi rosami brzęcząca pajęczyna, jaże rozsnuła się w cichuśkim trzepocie topoli, w mrokach, co już pełzały bruzdami i czaiły się w krzach tarnin.<br /> {{tab}}Szła przed siebie, ani wiedząc, co ją niesie i dokąd.<br /> {{tab}}Wzdychała głęboko, czasami ręce rozwodząc, czasami przystając bezradnie i tocząc rozpalonemi oczyma, jakby zaczepki dla udręczonej duszy szukała, ale szła dalej, przędąc myśli wiotkie i nikłe, jako te świetliste nici na wodzie, że nie uchycisz, bo zmącą się i przepadną od cienia ręki. Patrzała w słońce, nie widząc niczego, topole, co rzędami pochylały się nad nią, zdały się jej jako zamglone przypomnienia... Siebie jeno mocno czuła i to, że ją rozpiera jaże do bólu, do krzyku, do płaczu, że ją ponosi gdziesik, iż czepiłaby się tych ptaków, lecących pod zachód, i na kraj świata <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_194" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/194"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/194|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/194{{!}}{{#if:194|194|Ξ}}]]|194}}'''<nowiki>]</nowiki></span>pofrunęła. Wzbierała w niej jakaś moc paląca i tak rzewliwa, że łzy przysłaniały oczy i ognie się po niej rozlewały; rwała lepkie, pachnące pędy topoli, chłodząc nimi rozpalone usta i oczy...<br /> {{tab}}Czasem przysiadała pod drzewem i skulona, wsparłszy twarz na pięściach, zapadała w siebie bez pamięci, cisnąc się jeno do pnia i prężąc... i ledwie dysząc...<br /> {{tab}}Jakby i w niej wiosna zaśpiewała swoją pieśń upalną, że burzyło się w niej i cosik poczynało, jako w tych ziemiach rodnych, ugorem leżących, poczyna się o wiośnie, jako w tych drzewinach, opitych mocą rostu, śpiewa i jako wszędy się rozpręża, kiej pierwsze słońce przygrzeje...<br /> {{tab}}Dygotała w sobie, paliły ją oczy, zaś omdlałe nogi stulały się bezwolnie i ledwie ją niesły. Płakać się jej chciało, śpiewać, tarzać po runiach zbóż mięciuchnych i chłodnymi rosami operlonych, to brała ją szalona chęć skoczyć w ciernie, przedzierać się wskroś szarpiących gąszczów i poczuć dziki, luby ból przepierań i szamotań.<br /> {{tab}}Zawróciła naraz zpowrotem i, dosłyszawszy głosy skrzypicy, pobiegła ku nim. Hej, tak zakręciły się w niej, taką zawrotną lubością przejęły, że w tanyby się puściła, w ścisk karczmy rozhukanej, w tumult, w pijatykę nawet, że choćby w samo zatracenie, hej!..<br /> {{tab}}Dróżką od cmentarza, do topolowej, całą w czerwonych ogniach zachodu, szedł ktosik z książką w ręku i pod białemi brzózkami przystawał.<br /> {{tab}}Jasio to był, organistów syn.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_195" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/195"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/195|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/195{{!}}{{#if:195|195|Ξ}}]]|195}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Z za drzewa chciała popatrzeć na niego, ale ją dojrzał.<br /> {{tab}}I uciec nie poredziła, nogi jakby się ziemi czepiły, i oczu nie mogła oderwać od niego; zbliżał się z uśmiechem, zęby mu grały w czerwonych wargach, smukły był, rosły i biały na gębie.<br /> {{tab}}— Jakbyście mnie, Jaguś, nie poznali?<br /> {{tab}}Aż ją w dołku ścisnęło od tego głosu.<br /> {{tab}}— Cobym ta nie poznała!.. jeno pan Jaś taki tera galanty, taki inszy...<br /> {{tab}}— Pewnie, lata idą... Byliście u kogo na budach?<br /> {{tab}}— Tak sobie ino chodziłam, święto przecie. Nabożna? — tknęła nieśmiało książki.<br /> {{tab}}— Nie, o krajach dalekich i o morzach!<br /> {{tab}}— Jezu! o morzach! A te obraziki też nie święte?<br /> {{tab}}— Zobaczcie! — podsunął jej pod oczy książkę i pokazywał.<br /> {{tab}}Stali ramię w ramię, bezwolnie wpierając się w siebie biedrami, a tykając głowami nisko przychylonymi. Pojaśniał ją niekiedy, wtedy podnosiła na niego oczy podziwu pełne, nie śmiejąc dychać ze wzruszenia, a cisnąc się coraz barzej, by lepiej dojrzeć, gdyż słońce opuściło się już za bory.<br /> {{tab}}Naraz wstrząsnął się cały i odsunął ździebko.<br /> {{tab}}— Mroczeje, czas do domu! — szepnął cicho.<br /> {{tab}}— A to pódźmy!<br /> {{tab}}Szli w milczeniu, nakryci prawie cieniami drzew. Słońce zaszło, modrawe mroki trzęsły się na pola, zórz dzisiaj nie było, jeno przez grubachne pnie topoli widniał na niebie złocisty rozlew, świat przygasał.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_196" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/196"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/196|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/196{{!}}{{#if:196|196|Ξ}}]]|196}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— I to wszystko prawda, co tam pokazane? — przystanęła.<br /> {{tab}}— Wszystko, Jaguś, wszystko.<br /> {{tab}}— Jezu, takie wody wielgachne, takie światy, że uwierzyć trudno.<br /> {{tab}}— Są, Jaguś, są! — szeptał coraz ciszej, zaglądając jej w oczy z tak bliska, że wstrzymała oddech, dreszcz ją przeszedł i podała się piersiami naprzód, czekała, iż ją obejmie i do pnia przyprze, jaże ramiona się jej ozwarły i gotowa się była dać, ale Jasio odsunął się śpiesznie.<br /> {{tab}}— Muszę iść prędzej, dobranoc Jagusi! — i poleciał.<br /> {{tab}}Z dobry pacierz przestojała, nim się poredziła ruszyć z miejsca.<br /> {{tab}}— Urzekł me, czy co! — myślała, wlekąc się ociężale, mąt jakiś miała w głowie, ciągotki ją rozbierały.<br /> {{tab}}Wieczór się robił, światła błyskały tu i owdzie, a z karczmy roznosiło się granie i przytłumione rozmowy.<br /> {{tab}}Zajrzała przez okno do izby rozświetlonej: pan Jacek stojał w pośrodku i rznął na skrzypcach, zaś przed szynkwasem kolebał się Jambroży, krzykliwie cosik rozpowiadał komornicom, często po kieliszek sięgając.<br /> {{tab}}Naraz ktosik ją wpół krzepko ujął, że krzyknęła kurcząc się i wydzierając.<br /> {{tab}}— Przydybałem cię i nie puszczę... napijem się ździebko... pódzi... — szeptał wójt, nie zwalniając z pazurów i pociągnął ją bocznemi drzwiami do alkierza.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_197" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/197"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/197|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/197{{!}}{{#if:197|197|Ξ}}]]|197}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Nikto nie dojrzał, bo już prawie ciemno było na świecie i mało kto przechodził drogą.<br /> {{tab}}Wieś już przycichała, milkły gwary i pustoszały opłotki, naród rozchodził się po chałupach, dobiegały święta i dni słodkich wczasowań, powszednie jutro stojało za progiem i w mrokach ostre kły szczerzyło, że niejedną duszę lęk ściskał i turbacje obsiadały na nowo...<br /> {{tab}}Posmutniała wieś i przygłuchła, jakby do ziem barzej przywierając i tuląc się w sady oniemiałe, jeszcze tam kajś niekaj siedzieli na przyźbach, dojadając święcone i zcicha gwarząc, gdzie zaś spać się rychlej wybierali, pieśnie pobożne przyśpiewując.<br /> {{tab}}Tylko u Płoszkowej rojno było i gwarno: zeszły się były sąsiadki, a obsiadłszy ławy, poredzały godnie między sobą. Wójtowa na pierwszym miejscu {{korekta|siedziała|siedziała,}} zaś pobok pękata, wyszczekana Balcerkowa swojego dowodziła; była i chuda Sikorzyna, była i jazgocząca cięgiem Borynowa, stryjeczna chorego, była i kowalowa z najmłodszem przy piersi, ugwarzająca się z pobożną, cichą sołtysową, i drugie były, co najpierwsze we wsi.<br /> {{tab}}Siedziały napuszone i odęte, kiej kwoki w barłogu, a wszyćkie we świątecznych sutych wełniakach, w chustkach, lipecką modą do pół pleców opuszczonych, w czepcach kiej koła bieluchne, a rzęsiście skarbowane nad czołami, we fryzkach po uszy nastroszonych, na które tyle korali nawiesiły, ile która miała. Zabawiały się galanto, gęby zwolna czerwieniały i kuntentność rozpierała, poprawiały pilnie wełniaków, by się nie <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_198" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/198"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/198|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/198{{!}}{{#if:198|198|Ξ}}]]|198}}'''<nowiki>]</nowiki></span>przygnietły, i już jęły do się przysiadać coraz bliżej, a ciszej poredzać, bierąc się wzajem na ozory.<br /> {{tab}}A kiej kowal się jawił, powiedał, co prosto z miasta wraca, na dobre się rozweseliły. Chłop był wyszczekany, jak mało któren, że zaś był już ździebko napity, to jął wycyganiać takie rzeczy do śmiechu, jaże za boki się brały; izba się zatrzęsła, on zaś śmiał się najgłośniej, jaże ten jego rechot słychać było u Borynów.<br /> {{tab}}Długo se używali, bo coś trzy razy Płoszkowa po gorzałkę posyłała do Żyda.<br /> {{tab}}Zaś u Borynów jeszcze siedzieli przed chałupą. Hanka wstała i, otulona w kożuch, gdyż ziąb wziął po zachodzie, była z drugimi.<br /> {{tab}}Póki dnia starczyło, Rocho im czytał z książki, że nieraz Hanka, rozglądając się, przykazywała cicho Jóźce:<br /> {{tab}}— Wyjrzyjno na drogę...<br /> {{tab}}Ale nikogoj nie było i czytał, póki wieczór nie zamroczył ziemi, a potem powiadał jeszcze różności, gdyż srodze się rozciekawili. Noc ich okrywała, iż ledwie się znaczyli na białej ścianie chałupy; wieczór się stawał ciemny i chłodny, gwiazdy nie wzeszły, głucha cichość ogarniała świat, jeno co woda bełkotała kajściś i psy warczały.<br /> {{tab}}Zbili się w kupę, że Nastuś z Jóźką, Weronka z dziećmi, Jagustynka, Kłębowa i Pietrek prawie u nóg Rochowych przysiedli, a Hanka nieco z boku na kamieniu.<br /> {{tab}}Rozpowiadał o całym polskim narodzie historje różne, to przypowieści święte, to cudeńka takie o świecie, że ktoby je ta pojął i zapamiętał!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_199" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/199"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/199|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/199{{!}}{{#if:199|199|Ξ}}]]|199}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zasłuchali się, nie ważąc odsapnąć, ni poruszyć się z miejsc i całą duszą pijąc te słowa miodne, jak wyschła ziemia pije dżdże rosiste i ciepłe.<br /> {{tab}}On zaś, prawie niewidny la oczu, uroczystym, cichym głosem powiadał:<br /> {{tab}}— „Po zimie zwiesna przychodzi każdemu, któren jej czeka w pracy, modlitwie a gotowości.“<br /> {{tab}}— „Dufajcie, bo pokrzywdzone zawżdy górę wezmą.“<br /> {{tab}}— „Ofiarną krwią i trudem trza posiewać człowieczą szczęśliwość, a któren posiał, wzejdzie mu i czas żniwny miał będzie.“<br /> {{tab}}— „Ale kto jeno o chleb powszedni zabiega, do stołu Pańskiego nie siądzie.“<br /> {{tab}}— „Kto ino wyrzeka na złe, nie czyniąc dobra, ten gorsze zło rodzi.“<br /> {{tab}}Długo powiadał, a tak mądrze, że nie spamiętać, i coraz ciszej a rzewliwiej, że zaś go noc całkiem okryła, to się zdawało, jakoby ten głos święty z ziemie wychodził, albo że to głos pomarłych pokoleń Borynowych, co w noc tę Zmartwychwstania Bóg je na świat odpuścił i prawią teraz ze zmurszałych ścian, z drzew pochylonych, z gęstej nocy, ku przestrodze a opamiętaniu rodzonych.<br /> {{tab}}Dusze się wszystkie ważyły na tych słowach, bijących w serca jak dzwon, i niesły się w omroczone utęsknienia, w niepojęte dziwy marzeń.<br /> {{tab}}Nikto nie dosłyszał nawet, że psy zaczęły w całej wsi ujadać, ktoś krzyczał na drogach i zadudniały bieganiny.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_200" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/200"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/200|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/200{{!}}{{#if:200|200|Ξ}}]]|200}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Podlesie się pali! — zawrzeszczał jakiś głos przez sad.<br /> {{tab}}Wybiegli na drogę.<br /> {{tab}}Prawda była: dworskie budynki na Podlesiu stały w ogniu, płomienie kiej czerwone krze wybuchały z ciemności.<br /> {{tab}}— A słowo ciałem się stało! — szepnęła Jagustynka, Kozłową wspominając.<br /> {{tab}}— Kara Boska przychodzi.<br /> {{tab}}— Za naszą krzywdę! — krzyżowały się w ciemnościach głosy.<br /> {{tab}}Drzwi chałup trzaskały, ludzie w dyrdy a napół odziani wpadali na drogi, a coraz większą kupą cisnęli się na most przed młynem, skąd widać było najlepiej, że może w jakiś pacierz cała wieś już się stłoczyła.<br /> {{tab}}Pożar zaś urastał co chwila, folwark stojał na wzgórzu pod lasem, więc chociaż o parę wiorst od Lipiec, widać było jak na dłoni wzmaganie się ognia. Na czarnej ścianie lasu roiły się ogniste jęzory i wybuchały krwawe, skłębione chmury. Nie było wiatru i ogień wynosił się coraz wyżej, budynki płonęły kiej smolne szczapy, czarne dymy waliły słupami, a krwawy, zwichrzony brzask rozlewał się w ciemnościach rzeką ognistą i chwiał się już nad borem.<br /> {{tab}}Przeraźliwe ryki rozdarły powietrze.<br /> {{tab}}— Wołowina się pali, nie uratują wiele, bo jedne drzwi.<br /> {{tab}}— Stogi się teraz zajmują!<br /> {{tab}}— Już stodoły w ogniu! — wołali strwożeni.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_201" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/201"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/201|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/201{{!}}{{#if:201|201|Ξ}}]]|201}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Ksiądz nadbiegł, kowal, sołtys, a w końcu i wójt skądciś się zjawił, ale choć pijany, że ledwie się trzymał na nogach, zaczął wrzeszczeć i wyganiać ludzi, by na pomoc lecieli dworowi.<br /> {{tab}}Ale nikt się z tym nie śpieszył, a jeno zły pomruk zerwał się w ciżbie:<br /> {{tab}}— Niechaj chłopów puszczą, to polecą ratować!<br /> {{tab}}I nie pomogły klątwy ni groźby, ani nawet proboszczowe płaksiwe błagania: naród stojał nieporuszony i w ogień ponuro patrzał.<br /> {{tab}}— Psiekrwie, paroby dworskie! — zakrzyczała Kobusowa, pięścią grożąc.<br /> {{tab}}Że tylko wójt wraz ze sołtysem i kowalem pojechali do ognia i to z gołemi rękoma, gdyż ani bosaków, ni wiader nie pozwolili zabierać z chałup:<br /> {{tab}}— Kijami tego, któren ruszy! Na stracenie ścierwę! — zawrzeszczały jak jedna.<br /> {{tab}}A cała wieś się już zebrała, do najmłodszych, co je rozkrzyczane na ręku przyhuśtywali, i kłębili się wielką, ponurą ciżbą, że mało kto się odzywał, a i to szeptem, paśli jeno chciwe oczy i wzdychali, bo w każdem sercu krzewiły się przytajone srogo radoście, że to za lipeckie krzywdy Pan Bóg dziedzica ogniem pokarał.<br /> {{tab}}Dopóźna w noc się paliło, a nikto do dom nie poszedł: czekali cierpliwie końca, że to już jedno morze ognia przewalało się nad folwarkiem i biło spiętrzonemi falami w niebo, zapalone snopki z dachów i gonty roznosiły się krwawym deszczem, a od czerwonych łun, co jak ogniste płachty wiewały w ciemnościach, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_202" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/202"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/202|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/202{{!}}{{#if:202|202|Ξ}}]]|202}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r05"/>zrumieniły się czuby drzew i dachy młynicy, zaś staw jakby kto potrząsł bladem zarzewiem.<br> {{tab}}Turkoty wozów, krzyki ludzi, ryki, straszna groza zniszczenia biły z pożaru, a wieś wciąż stała, jakby ten żywy mur w ziemię wrosły, a pasący oczy i dusze odemstą...<br> {{tab}}Zaś od karczmy rozlegał się ochrypły głos pijanego Jambroża:<br> {{f|<poem>:::„Da Maryś moja, Maryś! :::Da dobre piwo warzysz!“</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} <br><br>{{---}}<br><section end="r05"/> <section begin="r06"/>{{c|VI.}}<br> {{tab}}Na taką dziwną wieść Hanka aż się uniesła z pościeli, że Jagustynka przechwyciła ją jeszcze w porę i do poduszek przygnietła.<br> {{tab}}— Dyć się nie ruchajcie, nie pali się nikaj!<br> {{tab}}— Bo taką rzecz powiedzieli, jakby im we łbie zamroczyło; przemyjcie sobie ciemię święconą wodą, to wama dur przejdzie.<br> {{tab}}— Nie, Hanuś, rozum swój mam i prawdę rzekłem, jako pan Jacek od wczoraj siedzi wraz ze mną... juści... — jąkał Bylica, przyginając się do kichania po tęgiem zażyciu.<br> {{tab}}— Widać już docna ogłupiał! Obaczcie, czy nie wracają, dziecko mi zagłodzą.<br> {{tab}}— Od kościoła nikogój jeszcze nie widno! —<section end="r06"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_203" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/203"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/203|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/203{{!}}{{#if:203|203|Ξ}}]]|203}}'''<nowiki>]</nowiki></span>objaśniła po chwili Jagustynka, znowu zabierając się do uprzątania izby, posypując ją piaskiem.<br /> {{tab}}Stary kichał zawzięcie raz po razie, że aż na ławie przysiadł.<br /> {{tab}}— Trąbicie, kiej w mieście na rynku!<br /> {{tab}}— Bo krzepka tabaka pana Jackowa, całą paczkę mi dał... całą...<br /> {{tab}}Rano jeszcze było, oknem zazierało jasne i ciepłe słońce, drzewa się w sadzie chwiały od wiatru, zaś przez wywarte drzwi do sieni cisnęły się pogięte gęsie szyje i czerwone, syczące dzioby, a całe stado utaplanych w błocie i piszczących gąsiąt skrabało się na próg wysoki. Naraz pies gdziesik zawarczał, że gęsi podniosły krzyk, a kwoki, siedzące na jajach, gdakać poczęły strachliwie i sfruwać z gniazd.<br /> {{tab}}— Adyć chociaż do sadu wypędźcie, może się trawą zabawią.<br /> {{tab}}— Wypędzę, Hanuś, i od gap przypilnuję...<br /> {{tab}}Wnet przycichło w izbie, jeno szum drzew dochodził ze dworu i kolebały się ździebko światy, wiszące u czarnego pułapu.<br /> {{tab}}— Co tam chłopaki robią? — zapytała Hanka po długiej chwili.<br /> {{tab}}— Pietrek orze ziemniaczysko pod górką, a Witek we wałacha bronuje zagony pod len na świńskim dołku.<br /> {{tab}}— Mokro tam jeszcze?<br /> {{tab}}— Juści, trepy całkiem więzną, ale po zbronowaniu rychlej przeschnie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_204" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/204"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/204|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/204{{!}}{{#if:204|204|Ξ}}]]|204}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Nim się też ziemia wygrzeje do siewu, może już wstanę...<br /> {{tab}}— O sobie teraz pamiętajcie, a roboty wama nikto nie ukradnie!<br /> {{tab}}— Wydojone to krowy?<br /> {{tab}}— Samam doiła, bo Jaguś pod oborą szkopki ustawiła i gdziesik poszła.<br /> {{tab}}— Nosi się cięgiem po wsi, jak ten pies, że żadnej pomocy, ni wyręki. Hale, powiedzcie Kobusowej, że zagony pod kapustę dam i Pietrek gnój od niej wywiezie i zaorze, ale po cztery dni odrobku z jednego! Przy sadzeniu ziemniaków odrobiłaby połowę, a resztę we żniwo.<br /> {{tab}}— Kozłowa też chciałaby zagon pod len na odrobek.<br /> {{tab}}— Tyla odrobi, co pies napłacze. Niech se kaj indziej szuka, dosyć się łoni naszczekała przed całą wsią na ojca, że ją ukrzywdził.<br /> {{tab}}— Jak wam do upodoby, wasz gront to i wasza wola! Filipka tu wczoraj podczas waszych rodów zachodziła, o ziemniaki.<br /> {{tab}}— Za pieniądze chciała?<br /> {{tab}}— Odrobiłaby; tam grosza w chałupie nie poświeci, głodem przymierają.<br /> {{tab}}— Z pół korczyka do jedzenia zaraz niech weźmie, a potrza jej więcej, to dopiero po sadzeniu, boć niewiada, wiela ostanie. Przyjdzie Jóźka, to odmierzy, choć robotnica z Filipki, no!... zbywa jeno...<br /> {{tab}}— A z czego to nabierze mocy? Nie doje, nie dośpi, a co rok rodzi.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_205" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/205"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/205|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/205{{!}}{{#if:205|205|Ξ}}]]|205}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Marnacja, mój Jezu, żniwa jeszcze za górami, a przednówek za progiem.<br /> {{tab}}— Za progiem! W chałupach już siedzi, za brzuchy ściska, że ledwie zipią.<br /> {{tab}}— Wypuściliście to maciorę?<br /> {{tab}}— Legła pod ścianą, ale prosiaki śliczne, okrągluchne, kiej te bułeczki.<br /> {{tab}}Bylica stanął we drzwiach i zająkał:<br /> {{tab}}— Gęsi pod jangrestami ostawiłem. A to przyszedł niby pan Jacek we święto i powiada: „Wprowadzę się do ciebie, Bylica, na komorne i dobrze zapłacę...“ Myślałech: przekpiwa se z chłopa, jako u panów zwyczajnie, i rzekę: „Grosza mi potrza i pokoje wolne mam!“ Zaśmiał się, dał mi paczkę peterburki, chałupę obejrzał i mówi: „Wy możecie tu wysiedzieć, to i ja poradzę, a chałupę zwolna wyporządzim, że za dwór starczy!“<br /> {{tab}}— Cie, taki szlachcic, dziedziców brat! — dziwiła się stara.<br /> {{tab}}— Zrobił se legowisko pobok mojego i siedzi. Wychodziłem, to na progu papierosa kurzył i wróble ziarnem przynęcał.<br /> {{tab}}— A cóż to jadł będzie?<br /> {{tab}}— Garnuszki ze sobą sprowadził i arbatę cięgiem warzy a popija...<br /> {{tab}}— Na darmo tego nie robi, cosik w tem być musi, że taki pan...<br /> {{tab}}— A jest, że docna ogłupiał! Człowiek każden zawdy zabiega i turbuje się o lepsze, a taki pan chciałby mieć gorzej? Nic inszego, jeno rozum stracił — <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_206" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/206"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/206|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/206{{!}}{{#if:206|206|Ξ}}]]|206}}'''<nowiki>]</nowiki></span>mówiła Hanka, unosząc głowę, gdyż w opłotkach rozległy się głosy.<br /> {{tab}}Wracali już z kościoła od chrztu. Przodem Jóźka niesła dziecko w poduszce, chustą przykrytej, pod stróżą Dominikowej, a za nimi walili wójt z Płoszkową, w kumy proszeni, ztyłu zaś kusztykał Jambroży, nie mogąc nadążyć.<br /> {{tab}}Ale nim próg przestąpili, Dominikowa odebrała dziecko i, przeżegnawszy się, jęła z niem, wedle starego obyczaju, obchodzić cały dom, na węgłach jeno przystając i przy każdym z osobna mówiąc:<br /> {{tab}}— Na wschodzie — tu wieje...<br /> {{tab}}— Na północy — tu ziębi...<br /> {{tab}}— Na zachodzie — tu ciemno...<br /> {{tab}}— Na południu — tu grzeje...<br /> {{tab}}— A wszędy strzeż się złego, duszo ludzka, i jeno w Bogu miej nadzieję.<br /> {{tab}}— Niby nabożna, a taka guślarka z Dominikowej! — śmiał się wójt.<br /> {{tab}}— Pacierz pomaga, ale i zamawianie nie zaszkodzi, wiadomo! — szepnęła Płoszkowa.<br /> {{tab}}Szumno weszli do izby. Stara rozpowiła dzieciątko i, jak je Pan Bóg stworzył, nagusieńkie i kiej rak czerwone, matce do rąk podała.<br /> {{tab}}— Prawego chrześcijanina, któremu Rocho na imię przy chrzcie świętym dano, przynosim wam, matko. Niech się zdrowo chowa na pociechę!<br /> {{tab}}— I niechaj z tuzin Rochów wywiedzie! Tęgi parobek: krzyczał, że nie trza go było szczypać przy chrzcie, a sól wypluwał, jaże śmiech brał...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_207" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/207"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/207|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/207{{!}}{{#if:207|207|Ξ}}]]|207}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Bo idzie z rodu, któren się gorzałki nie wyprzysięgał — ozwał się Jambroży.<br /> {{tab}}Chłopak piszczał i majdał kulasami na pierzynie, Dominikowa przetarła mu wódką oczy, usta i czoło i dopiero go Hance przystawiła do piersi. Przypiął się kiej smok i ścichnął.<br /> {{tab}}Hanka dziękowała serdecznie kumom, całując się ze wszystkiemi, a przepraszając, że chrzciny nie takie, jak być powinny Borynowego dziecka.<br /> {{tab}}— Urodzicie za rok czwartego, poprawim sobie wtedy i odbijem! — żartował wójt, ocierając wąsy, bo już kieliszek szedł ku niemu.<br /> {{tab}}— Chrzciny bez ojca, to jakby grzech bez odpuszczenia — ozwał się niebacznie Jambroży.<br /> {{tab}}Rozpłakała się na to Hanka, aż kobiety jęły do niej przepijać na pocieszenie i w ramiona brać, że utuliwszy żałoście, zapraszała, by się do jadła brali, gdyż jajecznica na kiełbasie już pachnęła z michy.<br /> {{tab}}Jagustynka czyniła przyjęcie, bo Jóźka przyśpiewywała dzieciątku, usypiając je w dużej niecce, że to u starej kołyski biegunów brakowało.<br /> {{tab}}Długo skrzybotały łyżki, a nikto słowa nie wypuścił.<br /> {{tab}}Że zaś dzieci do sieni się naszło i coraz to głowiny do izby wtykały, wójt rzucił im przygarść karmelków, iż z piskiem a bijatyką wytoczyły się przed dom.<br /> {{tab}}— Nawet Jambroż zapomniał języka w gębie! — zaczęła Jagustynka.<br /> {{tab}}— Bo se po cichu miarkuje, że chłopakowi gospodarkę trza szykować i dzieuchę.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_208" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/208"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/208|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/208{{!}}{{#if:208|208|Ξ}}]]|208}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Gront — ojcowy to kłopot, a dzieucha — kumów.<br /> {{tab}}— Nie zbraknie tego nasienia, nie! Proszą się z niem i, by kto wziął, dopłacają.<br /> {{tab}}— Musi być, co wójtowej ckni się do małego; widziałam, jak wietrzyła na płocie przyodziewę po swoich nieborakach!<br /> {{tab}}— Pono na jesień wójt obiecują sprawić chrzciny!<br /> {{tab}}— Przy takim urzędzie, a o czem potrza, nie zapominają!<br /> {{tab}}— A bo smutno w chałupie bez dziecińskich wrzasków! — rzekł poważnie.<br /> {{tab}}— Prawda, że i utrapień z niemi niemało, ale i wyręka jest i pociecha...<br /> {{tab}}— Specjały! I na złocie straci, kto je przepłaci! — mruknęła Jagustynka.<br /> {{tab}}— Pewnie, że bywają i złe, za nic mające ojców, kwarde, ale jaka mać, taka nać, to się zbiera, co się zasiało! — westchnęła Dominikowa.<br /> {{tab}}Rozsrożyła się Jagustynka, czując, że to jej przymawia.<br /> {{tab}}— Łacno wam prześmiewać z drugich, że macie takich dobrych chłopaków, co to i oprzędą, i wydoją, i garnki pomyją, jak najsprawniejsze dzieuchy.<br /> {{tab}}— Bo w poczciwości chowane i w posłuszeństwie.<br /> {{tab}}— Prawda, same nawet pysków nastawiają do bicia! Wypisz, wymaluj — podobne do swojego ojca! Juści jaka mać, taka nać, prawdęście rzekli; a że pamiętam, coście za młodu z chłopakami wyprawiali, to mi nie dziwota, co Jagusia do was się całkiem udała, bo takusieńka, jako i wy: niechby kołek, bele w czapie <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_209" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/209"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/209|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/209{{!}}{{#if:209|209|Ξ}}]]|209}}'''<nowiki>]</nowiki></span>nabakier, zechciał... nie odmówi z poczciwości — syczała jej nad uchem, aż tamta pobladła, chyląc głowę coraz niżej.<br /> {{tab}}Jagna właśnie sień przechodziła, zawołała jej Hanka, wódką częstując: wypiła i, nie patrząc na nikogo, na swoją stronę poszła.<br /> {{tab}}Wójt schmurniał, napróżno oczekując, że powróci.<br /> {{tab}}Rozmowy jakoś nie szły, nasłuchiwał i chodził oczyma kryjomo za nią, gdy znowu się ukazała i na podwórze przyszła.<br /> {{tab}}I kobietom odechciało się pogwary; stare jeno się żarły rozwścieklonemi ślepiami, zaś Płoszkowa poredzała zcicha z Hanką. Jeden Jambroży nie przepuszczał flaszce i, choć nikto nie słuchał, plótł cosik i wycyganiał niestworzone rzeczy.<br /> {{tab}}Wójt się naraz podniósł i niby za dom się wyniósł, a chyłkiem, przez sad na podwórze poszedł. Jagusia siedziała na progu obory, dając pić po palcu srokatemu ciołkowi.<br /> {{tab}}Obejrzał się trwożnie i, pchając jej za gors karmelki, szepnął:<br /> {{tab}}— Naści, Jaguś, przyjdź o zmierzchu do alkierza, to dam ci cosik lepszego.<br /> {{tab}}I, nie czekając odpowiedzi, do izby śpiesznie powracał.<br /> {{tab}}— Ho! ho, ciołek wam się zdarzył, dobrze go przedacie — mówił, rozpinając kapot.<br /> {{tab}}— Na chowanie pójdzie, bo to z dworskiego gatunku.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_210" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/210"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/210|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/210{{!}}{{#if:210|210|Ξ}}]]|210}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Profit będzie pewny, ile że młynarzowy byk już do niczego. Ucieszy się Antek z takiego przychowku.<br /> {{tab}}— Mój Jezu! kiej on go obaczy? kiej?<br /> {{tab}}— Niezadługo, ja to wama powiadam, to wierzcie.<br /> {{tab}}— Dyć wszystkich z dnia na dzień czekają.<br /> {{tab}}— Mówię, że leda dzień się zjawią, cosik się ta przecie z urzędu wie...<br /> {{tab}}— A najgorsze, co pola nie chcą czekać.<br /> {{tab}}— Jak się w porę nie obsieje, to straszno myśleć o jesieni!<br /> {{tab}}Wóz jakiś zaturkotał. Jóźka, wyjrzawszy za nim, powiedziała:<br /> {{tab}}— Proboszcz z Rochem przyjechali.<br /> {{tab}}— Ksiądz po wino do mszy się wybierał — objaśniał Jambroży.<br /> {{tab}}— Że to Rocha wziął na probanta, nie Dominikową! — drwiła stara.<br /> {{tab}}Nie zdążyła się odciąć Dominikowa, bo kowal wszedł i wójt podniósł się do niego z kieliszkiem.<br /> {{tab}}— Spóźniłeś się, Michał, to gońże nas teraz!<br /> {{tab}}— Prędko was, kumie, zgonię, bo tu już po was lecą...<br /> {{tab}}Co jeno domówił, wpadł zadyszany sołtys.<br /> {{tab}}— A chodźże, Pietrze, pisarz ze strażnikami na was czekają.<br /> {{tab}}— Psiachmać, że to ni pacierza spokojności! Hale cóż, urząd pierwszy...<br /> {{tab}}— Odprawcie ich prędko i powracajcie.<br /> {{tab}}— Abo to chwaci czasu; o pożar na Podlesiu i o wasz podkop będą penetrowali...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_211" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/211"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/211|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/211{{!}}{{#if:211|211|Ξ}}]]|211}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Wybiegł wraz z sołtysem, a Hanka, wpierając oczy w kowala, rzekła:<br /> {{tab}}— Przyjdą opisywać, to im rozpowiecie wszystko, Michale.<br /> {{tab}}Skubał wąsy i wbił ślepie w dzieciaka, niby się to mu przypatrując.<br /> {{tab}}— Cóż to im powiem? tyla, co i Jóźka poredzi!<br /> {{tab}}— Dzieuchy przecie do urzędników nie wyślę, nie przystoi, a powiecie, że ile wiadomo, z komory niczego nie wynieśli, czy zaś co inszego nie zginęło, to już... Bogu jednemu wiadomo... i... — strzepnęła pierzynę, pokaszlując, by nie pokazać mu twarzy szydliwej, ale on się jeno ciepnął i wyszedł.<br /> {{tab}}— Świędlerz jucha! — prześmiechnęła się leciuchno.<br /> {{tab}}— Że krótkie były, to się jeszcze urwały! — narzekał Jambroż, po czapkę sięgając.<br /> {{tab}}— Jóźka, urznij im kiełbasy, niech se chrzciny w domu przydłużą.<br /> {{tab}}— Gęś to jestem, bym suchą kiełbasę ćkał?<br /> {{tab}}— Podlejcie se gorzałką, byście nie wyrzekali.<br /> {{tab}}— Mądre ludzie powiadają: rachuj kaszę, kiej ją sypiesz do garnka, paliców przy robocie nie oglądaj, ale kieliszków przy poczęstunku nie licz...<br /> {{tab}}— Kaj grzysi przydzwaniają, tam pijak do mszy służy!<br /> {{tab}}Przegadywali, nie szczędząc gorzałki, ale nie wyszły i dwa pacierze, kiej sołtys jął oblatywać chałupy i wołać, by się wszyscy schodzili do wójta przed pisarza i strażników.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_212" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/212"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/212|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/212{{!}}{{#if:212|212|Ξ}}]]|212}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Ozgniewało to Płoszkową, że, ująwszy się pod boki, pysk na niego wywarła:<br /> {{tab}}— A mam gdziesik... za pazuchą... wójtowe przykazy! Nasza to sprawa? prosilim ich? czas mamy la strażników, co? Nie psy jesteśmy, co na leda gwizd do nogi się zlatują! Potrza im czego, niech przyjdą i pytają! Jedna droga! Nie pójdziemy! — zawrzeszczała, wybiegając na drogę do gromadki wylękłych kobiet, zbierających się nad stawem.<br /> {{tab}}— Do roboty, kumy, w pola, kto ma sprawę do gospodyń, powinien wiedzieć, kaj nas szukać. Hale, niedoczekanie ich, byśmy na bele przykaz rzucały wszystko i szły wystawać pod drzwiami, kiej psy, trąby jedne! — krzyczała, srodze zaperzona.<br /> {{tab}}Gospodynią była po Borynach pierwszą, to posłuchały jej, rozlatując się kiej spłoszone kokoszki, że zaś już większość w polach robiła od rana, pusto się zrobiło na wsi, dzieci jeno kajś niekaj bawiły się nad stawem i staruchy wygrzewały się pod słońce.<br /> {{tab}}Juści, że pisarz się zeźlił i sielnie sklął sołtysa, ale rad nierad musiał poleźć w pola. Długo uganiali się po zagonach, rozpytując ludzi, czy kto czego nie wie o pożarze na Podlesiu. Rychtyk to samo powiedali, co i on wiedział, bo kto by się to wydał z tem przed strażnikami, co la siebie taił?<br /> {{tab}}Czas jeno stracili do południa, nałazili się po wertepach i zabłocili po pasy, gdyż role były jeszcze miejscami przepadziste, a na darmo.<br /> {{tab}}Tak byli tem rozgniewani, że skoro przyszli do Boryny opisywać ów podkop, starszy klął na czem <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_213" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/213"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/213|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/213{{!}}{{#if:213|213|Ξ}}]]|213}}'''<nowiki>]</nowiki></span>świat stoi, a natknąwszy się w ganku na Bylicę, z pięściami do niego skoczył i krzyczał:<br /> {{tab}}— Ty, mordo sobacza, czemu to nie pilnujesz, że ci się złodzieje podkopują, co! — i już od maci jął mu wywodzić.<br /> {{tab}}— A pilnuj sobie, od tegoś postanowiony, ja nie twój parobek, słyszysz! — odciął z miejsca stary, do żywego dotknięty.<br /> {{tab}}Aż pisarz ryknął, by pysk stulił, kiej z osobą urzędową mówi, bo do kozy pójdzie za hardość, ale stary się rozwścieklił na dobre. Prostował się hardo i groźny, miotający oczyma, zachrypiał:<br /> {{tab}}— A tyś co za osoba? Gromadzie służysz, gromada ci płaci, to rób, coć masz przez wójta nakazane, a wara ci od gospodarzy! Widzisz go, łachmytek jeden, pisarek jakiś! Odpasł się na naszym chlebie i będzie tu ludźmi pomiatał... i na ciebie się znajdzie większy urząd i kara...<br /> {{tab}}Wójt z sołtysem rzucili się go przyciszać, bo srożył się coraz barzej i już kole siebie za czemś twardem macał drżącemi rękoma.<br /> {{tab}}— A zapisz me do śtrafu, zapłacę i jeszcze ci na gorzałkę dołożę, jak mi się spodoba! — wołał.<br /> {{tab}}Nie zwracali na niego uwagi, opisując wszystko podrobno i rozpytując domowych o podkop, a stary mruczał cosik do siebie, obchodził dom, zazierał po kątach, psa nawet kopnął, nie mogąc się uspokoić.<br /> {{tab}}Po skończeniu chcieli co przegryźć, ale Hanka kazała powiedzieć, że mleka i chleba zbrakło akuratnie, są jeno ziemniaki od śniadania.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_214" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/214"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/214|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/214{{!}}{{#if:214|214|Ξ}}]]|214}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Ponieśli się do karczmy, w żywe kamienie Lipce wyklinając.<br /> {{tab}}— Dobrześ zrobiła, Hanuś, nic ci nie zrobią. Jezu, to nawet nieboszczyk dziedzic, choć miał prawo, a tak me nigdy nie sponiewierał, nigdy...<br /> {{tab}}Długo nie mógł zapomnieć obrazy.<br /> {{tab}}Zaraz po południu któraś wstąpiła, powiedając, że jeszcze w karczmie siedzą i sołtys poleciał sprowadzić Kozłową.<br /> {{tab}}— Szukaj wiatru w polu! — zaśmiała się Jagustynka.<br /> {{tab}}— Pewnie po susz do lasu poleciała!<br /> {{tab}}— We Warsiawie siedzi od wczoraj, po dzieci pojechała do szpitala, ma dwoje przywieźć na odchowanie, niby z tych podrzutków...<br /> {{tab}}— By je głodem zamorzyć, jak to było z tamtymi, dwa roki temu.<br /> {{tab}}— Może to i lepiej la chudziaków, nie będą się całe życie tyrały kiej psy...<br /> {{tab}}— I bękart człowiecze nasienie... już ona ciężko przed Bogiem odpowie.<br /> {{tab}}— Przecie z rozmysłu nie głodzi, sama nieczęsto naje się do syta, to skąd i la dzieci weźmie...<br /> {{tab}}— Płacą na utrzymanie, nie z dobrości je przytula! — rzekła Hanka surowo.<br /> {{tab}}— Pięćdziesiąt złotych na cały rok od sztuki, niewielka to obrada...<br /> {{tab}}— Niewielka, bo przepija z miejsca, a potem dzieciska z głodu mrą.<br /> {{tab}}— Dyć nie wszystkie: a nie wychował się to wasz Witek, a i ten drugi, co to jest w Modlicy u gospodarza!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_215" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/215"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/215|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/215{{!}}{{#if:215|215|Ξ}}]]|215}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A bo Witka ociec wzięli takim skrzatem, co jeszcze koszulę w zębach nosił, i w chałupie się odgryzł. Tak samo było i z tamtym.<br /> {{tab}}— Bronię to Kozłowej?... powiadam ino, jak się mi widzi. Musi kobieta szukać jakiego zarobku, bo do garnka nie ma co wstawić.<br /> {{tab}}— Juści, Kozła niema, to niema kto ukraść.<br /> {{tab}}— A z Jagatą się jej nie udało: stara, miasto umrzeć, pozdrowiała galanto i wyniesła się od niej. Wyżala się teraz po wsi, że Kozłowa co dnia jej wymawiała, iż ze śmiercią zwłóczy, by ją poszkodować.<br /> {{tab}}— Wróci pewnie do Kłębów: gdzież jej szukać schronienia?<br /> {{tab}}— Nie wróci: rozżaliła się na krewniaków. Kłębowa nierada ją puściła od siebie, boć to i pościel stara ma i grosz pewnie spory, ale nie chciała ostać; przeniesła skrzynie do sołtyski i upatruje se, u kogoby mogła pomrzeć spokojnie.<br /> {{tab}}— Pożyje jeszcze, a w każdej chałupie teraz się przyda, choćby gęsi popaść, albo za krowami wyjrzeć. Kaj się to znowu Jagna zadziała?<br /> {{tab}}— Pewnikiem u organistów panience fryzki wyszywa.<br /> {{tab}}— Pora na zabawę, jakby w chałupie brakowało roboty!<br /> {{tab}}— Dyć od samych świąt przesiaduje tam cięgiem — skarżyła Jóźka.<br /> {{tab}}— Zrobię z nią porządek, że mnie popamięta... Pokażcie mi dziecko.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_216" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/216"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/216|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/216{{!}}{{#if:216|216|Ξ}}]]|216}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Wzięła je do siebie i, skoro posprzątały po obiedzie, rozegnała wszystkich do roboty. Sama jeno w izbie ostała, nasłuchując niekiedy za dziećmi, bawiącemi się przed domem pod okiem Bylicy, a po drugiej stronie Boryna leżał jak zawdy samotnie, patrzał w słońce, co się przez okno kładło na izbę smugą rozedrganą, i gmerał w niej palcami, a cosik do siebie gwarzył zcicha, jak to dzieciątko, sobie ostawione.<br /> {{tab}}Na wsi też pustką wiało, bo czas się zrobił wybrany i kto jeno mógł się ruchać, wychodził w pola, do roboty.<br /> {{tab}}Od samych świąt pogoda się już ustaliła, że codzień było cieplej i jaśniej.<br /> {{tab}}Dni już szły długachne, rankami omglone, szarawe i cicho nagrzane w południa, a zorzami o zachodzie rozpalone, prawej zwiesny dni.<br /> {{tab}}Poniektóre wlekły się cichuśko, kiej te strumienie w słońcu roziskrzone, chłodnawe jak one i jak one przejrzyste i ździebko pluszczące o brzegi, puste i sinawe, a jeno kajś niekaj żółte od mleczów, to stokrótkami rozbielone, albo rozzieleniałe wierzbowemi pędami.<br /> {{tab}}Przychodziły i ciepłe całkiem, nagrzane, wilgotnawe, przesiane słońcem, pachnące świeżyzną i tak przejęte rostem, tak zwiesną nabrzmiałe, tak mocą opite, że z wieczora, kiej ptasie głosy przycichły i wieś legła, to zdawało się czuć w ziemi parcie korzeni i wynoszenie się ździebeł i jakby słyszał cichuśkie szmery otwierających się pąków, pęd rostów i głosy stworzeń, wydających się na świat Boży...<br /> {{tab}}Szły zaś i drugie, do tamtych zgoła niepodobne.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_217" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/217"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/217|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/217{{!}}{{#if:217|217|Ξ}}]]|217}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Bez słońca, przemglone, szaro-modrawe, niskie, chmurzyskami brzuchatemi przywalone a parne, ciężkie i bijące do głowy kiej gorzałka, iż ludzie czuli się jakby pijani; drzewiny kurczyły się w dygocie, a wszelkie stworzenie, rozpierane jakąś lubością, darło się gdziesik i ponosiło niewiada kaj i poco, że ino krzyczeć się chciało, przeciągać, albo tulać, choćby i po tych trawach mokrych, jako te psy ogłupiałe czyniły.<br /> {{tab}}To przychodziły już od samego świtania zadeszczone, jakby zgrzebnem przędziwem obmotane, że świata nie dojrzał, ni dróg, ni chat, skulonych pod przemokłemi sadami. Deszcz padał wolno, ciągle, bezustannie, równiuśkie, drżące nici szare jakby się odwijały z jakiegoś wrzeciona niedojrzanego, wiążąc niebo z ziemią, że ino przygięło się wszystko cierpliwie i mokło, nasłuchując rzęsistego trzepotu i bulgotów strug, co się z białymi kłakami staczały z pól czarniawych.<br /> {{tab}}Zwyczajnie to było, jak każdego roku na pierwszą zwiesnę, nikto się też nad niemi nie zastanawiał, nie pora była na deliberowanie, świt bowiem wyganiał naród do roboty, a późny mrok dopiero spędzał, że ledwie czasu starczyło, by pojeść i nieco wytchnąć.<br /> {{tab}}Lipce też przez to całe dni stojały pustką, pod strażą tylko staruch, psów i tych sadów coraz gęściej przysłaniających chałupy; czasem się jeno dziad jakiś przewlókł, odprowadzany psiemi jazgotami, albo wóz do młyna, i znowu drogi leżały puste, a oniemiałe chałupy przezierały wskroś sadów przepalonemi szybkami na pola szerokie, na pola nieobjęte, co jakby morzem ziem wieś całą okrążały, na pola, co niby matka {{pp|ro|dzona}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_218" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/218"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/218|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/218{{!}}{{#if:218|218|Ξ}}]]|218}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|ro|dzona}} tuliły na podołku dzieciny swoje i przy piersi wezbranej trzymała w żywiącem objęciu.<br /> {{tab}}Juści, co dnie to szły robotne, ciepłe, deszczami przekrapiane, raz nawet śnieg pierzasty jął walić, że przysiwił pola, jeno co na krótko, bo go wnet słońce do cna zeżarło — to i nie dziwota, że na wsi przycichały swary, kłótnie a sprawy wszelkie, bo robota zaprzęgała w twarde jarzma i do ziemi wszystkie łby przygięła.<br /> {{tab}}Że już co rano, jeno świt rosisty otwarł siwe ślepie, a pierwsze skowronki zaśpiewały, wieś zrywała się na równe nogi, rejwach się podnosił, trzaskanie wrótni, płacze dzieci, krzyki gęsi, wypędzanych nad rowy, i wnet wyprowadzali konie, chłopaki pługi wiodły, ziemniaki wynosili na wozy i rozchodzili się tak prędko w pola, że w pacierz abo dwa cicho już było na wsi a pusto. Nawet na Mszę prawie nikto nie wstępował, że często granie organów huczało w pustym kościele, rozlewając się na pola co bliższe, a dopiero na głos sygnaturki klękali po rolach do rannych pacierzy.<br /> {{tab}}Wychodzili wszyscy do roboty, a prawie tego znać nie było na ziemiach; dopiero przyjrzawszy się baczniej, to tam kajś niekaj dopatrzył pługi, konie przygięte w pracy, gdzie wóz na miedzy i kobiety, co jak liszki czerwone gmerały się wśród pól ogromnych, pod niebem jasnem i wysokiem.<br /> {{tab}}A wokół od Rudki, od Woli, od Modlicy, od wszystkich wsi, widnych czubami sadów i białemi ścianami w niebieskawem powietrzu, roztrzęsały się gwarliwe, pełne krzykań i śpiewów odgłosy robót. Kaj jeno okiem sięgnął za kopce graniczne, wszędy dojrzał {{pp|chło|pów}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_219" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/219"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/219|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/219{{!}}{{#if:219|219|Ξ}}]]|219}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|chło|pów}} siejących, pługi w orce, ludzi przy sadzeniu ziemniaków, zaś po piaszczystych rolach już kurz się podnosił za bronami.<br /> {{tab}}Jeno lipeckie ziemie leżały w odrętwiałej cichości, smutne, ogłuchłe, jako te niepłodne wywieiska, albo drzewiny, schnące wśród lasu młodego. Bo i w opuszczeniu sierocem leżały, mój Boże, odłogiem prawie, gdyż te kobiece ręce nie znaczyły i za dziesięciu chłopów, choć się wieś cała trudziła w pocie od świtu do nocy.<br /> {{tab}}Cóż to mogły same poradzić? Zwijały się jeno kole ziemniaków a lnów, a po reszcie pól kuropatki skrzykiwały się coraz głośniej, to zajączek często kicał, a tak wolno, że mogli zrachować, ile razy zabielił podogoniem z ozimin; wrony łaziły stadami po ugorujących zagonach, leniwie wyciągających się w słońcu, napróżno czekając ręki ludzkiej.<br /> {{tab}}Cóż to naród miał z tego, że dni przychodziły wybrane i cudne, że wynosiły się rankami, jakby we srebrze skąpane złote monstrancje, że zielone były, pachnące ziołami, nagrzane i śpiewające ptasimi głosami, że każdy rów złocił się od mleczów, każda miedza mieniła się kiej wstęga, szyta w stokrocie, a łęgi kiej tym puchem zróżowionym kwiatami były potrząśnięte, że każda drzewina tryskała wezbraną zielenią, a wszystek świat wzbierał taką zwiesną, aż ziemia zdawała się kipić i bulgotać od tego wrzątku zwiesnowego!<br /> {{tab}}A cóż z tego, kiej pola niezaorane, nieobsiane, nieobrobione leżały, niby paroby zdrowe i krzepkie, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_220" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/220"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/220|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/220{{!}}{{#if:220|220|Ξ}}]]|220}}'''<nowiki>]</nowiki></span>przeciągające się jeno na słońcu, a całe tygodnie trawiąc na niczem, zasie na tłustych, rodnych ziemiach, miasto zbóż, ognichy się pleniły, osty strzelały wgórę, lebiody trzęsły się po dołkach, rudziały szczawie, perze kłuły się gęsto po podorówkach jesiennych, a na rżyskach wynosiły się smukłe dziewanny i łopiany, kiej te kumy podufałe, zasiadały szeroko, że co ino tliło się w przytajeniu i strachem dotela żyło, kiełkowało teraz weselnie, szło chyżym rostem, pchało się z bruzd na zagony i panoszyło się bujnie po rolach.<br /> {{tab}}Aż lęk jakiś przewiewał po tych polach opuszczonych.<br /> {{tab}}Że zdawało się, jakby bory, chylące się nisko nad ugorami, gwarzyły zdumione, że strumienie lękliwiej wiły się skroś pustek, a tarniny, już obwalone białymi pąkami, grusze po miedzach, przelotne ptactwo, to jakiś wędrownik z obcych stron i nawet te krzyże i figury, stróżujące nad drogami, wszystko się rozgląda w zdumieniu i pyta dni jasnych i tych odłogów pustych:<br /> {{tab}}„A kaj się to podziały gospodarze? kaj to te śpiewy, te bujne radoście, kaj?..<br /> {{tab}}Jeno ten płacz kobiecy im powiadał, co się w Lipcach stało.<br /> {{tab}}I tak schodził dzień po dniu bez żadnej przemiany na lepsze; naprzeciw, gdyż co dnia prawie mniej kobiet wychodziło w pole, że to w chałupach zaległej robocie ledwie poradził.<br /> {{tab}}Tylko u Borynów szło wszystko jak zwyczajnie, wolniej jeno niźli po inne lata i ździebko gorzej, że to <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_221" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/221"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/221|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/221{{!}}{{#if:221|221|Ξ}}]]|221}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Pietrek dopiero się przyuczał do polowych robót, ale zawdy szło jakoś, boć i rąk pomocnych nie brakło.<br /> {{tab}}Hanka, choć jeszcze z łóżka, rządziła wszystkiem tak zmyślnie i kwardo, że nawet Jaguś musiała z drugiemi stawać do roboty i o wszelkiej rzeczy równą pamięć miała: o lewentarzu, o chorym, kaj orać i co gdzie siać, o dzieciach, gdyż Bylica już od chrzcin nie przychodził, zachorzał pono. Juści, że całe dni leżała w samotności, tyle jeno ludzi widując, co w obiad i wieczorem, albo Dominikową, zaglądającą do niej raz w dzień; żadna z sąsiadek nie pokazywała się, nawet Magda, a o Rochu to jakby słuch zaginął: jak pojechał wtenczas z proboszczem, tak i nie powrócił. Strasznie mierziło się jej to leżenie, więc aby rychlej ozdrowieć i sił nabrać, nie żałowała sobie tłustego jadła, ni jajków, ni mięsa, nawet przykazała zarznąć na rosół kokoszkę, nie nieśną po prawdzie, ale zawdy wartała ze dwa złote.<br /> {{tab}}Toteż tak prędko zmogła chorobę, że już w Przewody wstała, postanawiając iść na wywód do kościoła; odradzały jej kobiety, ale się uparła i zaraz po sumie poszła z Płoszkową.<br /> {{tab}}Chwiała się jeszcze na nogach i często wspierała na kumie.<br /> {{tab}}— Jaże mi się w głowie kołuje, tak zwiesną pachnie.<br /> {{tab}}— Dzień, dwa i wzwyczaicie się.<br /> {{tab}}— Tydzień dopiero, a zmiany na świecie za cały miesiąc.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_222" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/222"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/222|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/222{{!}}{{#if:222|222|Ξ}}]]|222}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Na bystrym koniu zwiesna jedzie, że nie przegoni.<br /> {{tab}}— Zielono też, mój Jezu, zielono!<br /> {{tab}}Juści, sady wisiały nad ziemią, kiej ta chmura zieloności, że ino kominy z niej bielały i dachy się wynosiły. Po gąszczach ptastwo świergotało zapamiętale, dołem zaś od pól ciepły wiater pociągał, aż się burzyły chwasty pod płotami, a staw marszczył się i pręgował.<br /> {{tab}}— Tęgie pąki wzbierają na wiśniach, ino patrzeć kwiatu.<br /> {{tab}}— By mróz nie zwarzył, to owocu będzie galanto.<br /> {{tab}}— Powiadają, że kiedy chleb nie zrodzi, sad dogodzi!<br /> {{tab}}— Ma się na to w Lipcach, idzie po temu!.. — westchnęła smutnie, spoglądając łzawo na nieobsiane pola.<br /> {{tab}}Prędko się uwinęły z wywodem, bo dzieciak się rozkrzyczał, a i Hanka poczuła się tak utrudzoną, że zaraz po powrocie do izby przyległa nieco na pościeli, ale nie odzipnęła jeszcze, kiej Witek z krzykiem wleciał:<br /> {{tab}}— Gospodyni, a to Cygany do wsi idą!<br /> {{tab}}— Masz diable kaftan, tego jeszcze brakowało. Zawołaj Pietrka i drzwi pozamykać, by czego nie porwały.<br /> {{tab}}Przed dom wyszła zatrwożona wielce.<br /> {{tab}}Jakoż wkrótce rozleciała się po wsi cała banda Cyganek, obdartych, rozmamłanych, czarnych kiej sagany, z dziećmi na plecach, a uprzykrzonych, że niech Bóg broni; łaziły, żebrząc, wróżyć chciały i do izb <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_223" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/223"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/223|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/223{{!}}{{#if:223|223|Ξ}}]]|223}}'''<nowiki>]</nowiki></span>gwałtem się cisnęły. Z dziesięć ich było, a narobiły wrzasku na całą wieś.<br /> {{tab}}— Jóźka, spędź gęsi i kury w podwórze, dzieci przywiedź do chałupy, jeszcze ukradną! — siadła w ganku pilnować, a dojrzawszy jakąś Cyganichę, zmierzającą w opłotki, poszczuła ją psem. Łapa się rozsrożył i nie puścił, że czarownica pogroziła kijem i cosik na nią mamrotała.<br /> {{tab}}— Hale, gdzieś mam twoje przekleństwa, złodziejko!<br /> {{tab}}— Nie urzekłaby, gdybyście ją puścili — szepnęła Jagna z przekąsem.<br /> {{tab}}— Aleby co ukradła. Takiej nie upilnuje, choćby jej na ręce patrzał, a chcecie wróżenia, to gońcie se za nimi.<br /> {{tab}}Snadź trafiła w przytajone chęci, bo Jagna poniesła się na wieś i całe to niedzielne popołudnie łaziła za Cygankami. Nie poredziła wyzbyć się jakiejś głuchej obawy, ni przezwyciężyć ciekawości wróżby, że po sto razy zawracała do chałupy i niesła się znowu za niemi, aż dopiero na zmierzchu, kiej Cyganichy pociągnęły ku lasowi, dojrzawszy, że jedna wstąpiła do karczmy, wsunęła się za nią i z wielkim strachem, żegnając się raz po raz, kazała sobie wróżyć, nie bacząc na ludzi przy szynkwasie stojących.<br /> {{tab}}Wieczorem, po kolacji, zeszły się do Jóźki na ganek dziewczyny i rajcowały o Cyganach, opowiadając, co której wywróżyły: że Marysi Balcerkównie wesele przepowiedziały na kopaniu, Nastce wielgi majątek i chłopa, Ulisi Sochównie, że ją zwiedzie kawaler, tej <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_224" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/224"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/224|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/224{{!}}{{#if:224|224|Ξ}}]]|224}}'''<nowiki>]</nowiki></span>pękatej Weronce Bartkowej chorobę, zasie Teresce żołnierce...<br /> {{tab}}— Pewnikiem bękarta! — zawarczała Jagustynka, siedząca zboku.<br /> {{tab}}Nie zważali na nią, bo właśnie Pietrek się przysiadł i jął im prawić różności, jak to Cygany swojego króla mają, któren cały we srebrnych guzach chodzi, a taki ma posłuch, że kiejby przykazał la śmiechu tylko powiesić się któremu, a wmig to robią.<br /> {{tab}}— Złodziejski król, mocarz taki a psami go szczują — szepnął Witek.<br /> {{tab}}— Pieskie nasienie, pogany zatracone! — mruknęła stara i, przysunąwszy się, rozpowiadała, jak to Cygany dzieci kradną po wsiach.<br /> {{tab}}— I żeby czarne były, to je kąpią we wywarze z olszyny, że i rodzona matka potem nie rozpozna, zaś cegłą ścierają jaże do kości te miejsca, kaj przy chrzcie oleje święte kładli na nie, i prosto w djablęta przemieniają.<br /> {{tab}}— A pono takie czary i zamawiania potrafią, jaże strach mówić! — pisnęła któraś.<br /> {{tab}}— Prawda, niechby cię ochuchała, a jużby ci wąsy wyrosły na łokieć.<br /> {{tab}}— Prześmiewacie!... Opowiadają, że chłopu ze Słupskiej parafii, co ich pono wyszczuł psami, to Cyganicha jeno mignęła jakiemś lusterkiem przed ślepiami, a zaraz całkiem zaniewidział.<br /> {{tab}}— I podobno ludzi, w co chcą, przemieniają, nawet we zwierzaki.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_225" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/225"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/225|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/225{{!}}{{#if:225|225|Ξ}}]]|225}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Kto się spije, ten się sam najlepiej we świnię przemienia.<br /> {{tab}}— Hale, a ten gospodarz z Modlicy, co to łoni na odpuście beł, nie łaził to na czworakach, nie szczekał?..<br /> {{tab}}— Zły go opętał, przecie dobrodziej wypędzali z niego djabła.<br /> {{tab}}— Jezu, że to są na świecie takie sprawy, jaże skóra cierpnie!..<br /> {{tab}}— Bo złe wszędy się czai, jak ten wilk kole owiec.<br /> {{tab}}Trwoga wionęła przez serca, że skupiły się barzej, a Witek rozdygotany strachem, cicho szepnął:<br /> {{tab}}— A u nas też cosik straszy...<br /> {{tab}}— Nie pleć bele czego! — powstała na niego Jagustynka.<br /> {{tab}}— Śmiałbym to, kiej chodzi cosik po stajni, obroków przysypuje, konie rżą... i za bróg chodzi, bo widziałem, jak Łapa tam leciał, warczał, kręcił ogonem i łasił się, a nikogoj nie było... To pewnikiem Kubowa dusza przychodzi... — dodał ciszej, oglądając się na wszystkie strony.<br /> {{tab}}— Kubowa dusza! — szepnęła Jóźka, żegnając się raz po raz.<br /> {{tab}}Zatrzęsły się wszystkie, mróz przeszedł kości, a kiej drzwi jakieś skrzypnęły, zerwały się z krzykiem. To Hanka stanęła w progu.<br /> {{tab}}— Pietrek, a kaj te Cygany stoją?<br /> {{tab}}— Mówili w kościele, że siedzą w lesie za Borynowym krzyżem.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_226" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/226"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/226|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/226{{!}}{{#if:226|226|Ξ}}]]|226}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Trza stróżować w nocy, by czego nie wyprowadzili.<br /> {{tab}}— W bliskości pono nie kradną.<br /> {{tab}}— Jak się im uda, dwa roki temu też tam stali, a Sosze maciorkę wzięli... Nie trza się na to spuszczać! — ostrzegła Hanka i, kiej się dziewczyny rozeszły, pilnowała chłopaków, by za sobą dobrze pozamykali oborę i stajnię, zaś powracając, zajrzała na ojcową stronę, czy już jest Jagusia.<br /> {{tab}}— Skocz-no, Jóźka, po Jagnę, niech przychodzi do chałupy, nie ostawię dzisiaj drzwi na całą noc wywartych.<br /> {{tab}}Ale Jóźka rychło oznajmiła, że u Dominikowej ciemno i na wsi już prawie wszędzie śpią.<br /> {{tab}}— Nie puszczę latawca, niech se do rana posiedzi na dworze! — wygrażała, zasuwając drzwi.<br /> {{tab}}Musiało też być już bardzo późno, kiej posłyszawszy targanie drzwiami, zwlekła się otwierać i aż się cofnęła, tak od Jagny buchnęło gorzałką. Niezgorzej musiała być napita, gdyż długo macała za klamką i słychać było z izby potykanie się o sprzęty i to, że jak stała, buchnęła się na łóżko.<br /> {{tab}}— Cie! że i na odpuście galanciejby się nie uraczyła, no, no!..<br /> {{tab}}Ale już ta noc nie miała przejść spokojnie, gdyż na samem świtaniu zatrząsł się na wsi taki wrzask i lament, że, kto jeszcze spał, w koszuli śpiesznie wybiegał na drogę, myśląc, że się kaj pali...<br /> {{tab}}To Balcerkowa z córkami darła się wniebogłosy, że jej konia wyprowadzili złodzieje.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_227" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/227"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/227|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/227{{!}}{{#if:227|227|Ξ}}]]|227}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Wmig cała wieś się zleciała przed chałupę, a one, rozmamłane, opowiadały nieprzytomnie pośród płaczów i lamentów, jako Marysia poszła o świcie przysypać obroku, a tu drzwi wywarte, stajnia pusta i konia przy żłobie niema.<br /> {{tab}}— Ratuj, Jezu miłosierny! ratujcie ludzie, ratujcie! — ryczała stara, drąc się za łeb i tłukąc się o płoty, kiej ten ptak spętany.<br /> {{tab}}Przyleciał sołtys, po wójta też posłali, ale go w domu nie było, zjawił się dopiero w parę pacierzy, jeno że się ledwie na nogach utrzymał: napity był, rozespany i zgoła nieprzytomny, bo jął cosik mamrotać i ludzi rozganiał, aż go sołtys musiał usunąć z oczu.<br /> {{tab}}Ale i tak mało kto zważał na niego w tem ciężkiem strapieniu, co jak kamienie przywaliło wszystkie dusze; słuchali wciąż opowiadań, drepcząc ze stajni na drogę i znawrotem, nie wiedząc, co począć, bezradni i docna wystraszeni, aż któraś rzuciła na głos:<br /> {{tab}}— To cygańska robota!<br /> {{tab}}— Prawda, w lesie stoją! penetrowały wczoraj!<br /> {{tab}}— Nie kto drugi ukradł, nie! — zerwały się burzliwe głosy.<br /> {{tab}}— Lecieć do nich i odebrać, a sprać złodziejów! — wrzasnęła Gulbasowa.<br /> {{tab}}— Na śmierć zakatrupić za taką krzywdę!<br /> {{tab}}Wrzask buchnął ogromny ku wschodzącemu właśnie słońcu, kołki zaczęły rwać z płotów, trząchać pięściami, kręcić się wkółko, to gdziesik już naprzód wybiegać z krzykiem, kiej nowa sprawa się wydała.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_228" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/228"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/228|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/228{{!}}{{#if:228|228|Ξ}}]]|228}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Sołtyska z płaczem przybiegła, że i im wóz ukradli z podwórza.<br /> {{tab}}Osłupieli, jak kieby piorun trzasnął gdziesik z bliskości, że długi czas jeno wzdychali, rozwodząc ręce i spoglądając na się ze zgrozą.<br /> {{tab}}— Konia z wozem ukradły, no, tego jeszcze we wsi nie bywało.<br /> {{tab}}— Jakaś kara spada na Lipce.<br /> {{tab}}— I co tydzień gorzej!<br /> {{tab}}— Przódzi bez całe roki tylachna się nie zdarzało, co teraz przez miesiąc.<br /> {{tab}}— A na czem się to jeszcze skończy, na czem! — poszeptywały trwożnie.<br /> {{tab}}Naraz rzucili się za sołtysem do Balcerkowego sadu, kaj widne były końskie ślady, znaczne po rosie i na świeżej ziemi, aż do sołtysowej stodoły; tam konia wprzęgli do wozu złodzieje i, kołując po rolach, wyjechali koło młynarza na drogę, biegnącą do Woli.<br /> {{tab}}Pół wsi poszło, rozpatrując w cichości ślady, które dopiero pod stogami spalonemi, przy skręcie na Podlasie urwały się z nagła, że niesposób ich było odszukać.<br /> {{tab}}Ale ta kradzież tak sturbowała wszystkich, że choć dzień był bardzo cudny, mało kto wziął się do roboty: łazili powarzeni, łamali ręce, użalając się nad Balcerkową, przejmując się coraz większym strachem o swój dobytek.<br /> {{tab}}Zaś Balcerkowa siedziała przed stajnią, jakby przy tym katafalku, zapuchła z płaczu i, ledwie już zipiąc, wybuchała niekiedy wśród jęków:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_229" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/229"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/229|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/229{{!}}{{#if:229|229|Ξ}}]]|229}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— O mój kasztan jedyny, moje konisko kochane, mój parobku najlepszy! A to mu dopiero na dziesiąty rok szło, samam go od źrebięcia wychowała, jak to dzieciątko rodzone, dyć w tym samym roku się ulągł, co i mój Stacho! A cóż my teraz sieroty poczniemy bez ciebie, co?<br /> {{tab}}Zawodziła tak żałośliwie, iż co miętsi płakali z nią razem, rozżalając się nad stratą, gdyż bez konia to jak przez rąk, zwłaszcza teraz na zwiesnę i kiej chłopów nie było.<br /> {{tab}}Juści, co sąsiadki obsiadły ją, z całego serca pocieszając, a pospólnie wspominały kasztana, chwaląc go niemało.<br /> {{tab}}— Piękny był koń, krzepki jeszcze, kiej dziecko łagodny.<br /> {{tab}}— Skopał mi chłopaka, kumo, ale po prawdzie wałach był przedni.<br /> {{tab}}— Prawda, grudę miał w kulasach i ździebko ślepiał, ale zawdy czterdzieści papierków daliby za niego.<br /> {{tab}}— A figlował kiej pies, nie ściągał to pierzyn z płotów? co?<br /> {{tab}}— Szukać takiego drugiego, szukać! — wyrzekały bolejąco, niby nad jakimś umarlakiem, a Balcerkowa, co spojrzała na żłób, to ją nowy ryk wstrząsał i nowe żałoście chwytały za gardziel, i ta pusta stajnia, kiej świeży grób, budziła pamięć straty nieodżałowanej i krzywdy. Uspokoiła się dopiero, kiej powiedzieli, jako sołtys wziął Pietrka od Hanki, księżego Walka, młynarczyka i pojechali szukać u cyganów.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_230" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/230"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/230|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/230{{!}}{{#if:230|230|Ξ}}]]|230}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Hale, szukaj wiatru w polu: kto ukradnie, schowa ładnie.<br /> {{tab}}Dobrze już było pod wieczór, kiej powrócili rozpowiadając, że ani śladu nikaj, jakby kamień rzucił we wodę.<br /> {{tab}}Wójt też się pokazał we wsi i, choć już mrok zapadał, zabrał sołtysa na brykę i pojechał donieść strażnikom i kancelarji, a Balcerkowa z Marysią poszły na sąsiednie wsie szukać na swoją rękę.<br /> {{tab}}Ale wróciły z niczem, dowiedziały się jeno, że po inszych wsiach również mnożyły się kradzieże. Bez to na ludzi padło jeszcze cięższe udręczenie, bo strach o dobytek, jaże wójt ustanowił stróże i w braku parobków po dwie kobiety wespół ze starszymi chłopcami miały co noc obchodzić wieś i pilnować, a oprócz tego i w każdej chałupie zosobna czuwali, wszystkie zaś dziewki poszły spać do stajni i obór.<br /> {{tab}}Jednako i to nie pomogło, a trwoga jeszcze barzej urosła, gdyż mimo tych stróżowań, zaraz pierwszej nocy Filipce z za wody złodzieje wyprowadzili maciorę na oprosieniu.<br /> {{tab}}Prosto nie opowiedzieć, co się z tą chudziaczką wyrabiało: tak rozpaczała, że i po dziecku nie poredziłaby ciężej, boć to był jej dobytek jedyny, za któren rachowała się przeżywić do żniw; ryczała też, tłukąc się o ściany, jaże strach było patrzeć. Nawet do dobrodzieja poleciała z lamentami, że, litując się nad nią, dał jej całego rubla i obiecał prosiaka z tych, co się dopiero miały uląc na żniwa.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_231" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/231"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/231|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/231{{!}}{{#if:231|231|Ξ}}]]|231}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A naród już nie wiedział, co począć i jak zapobiec kradzieżom. Dzień nastał iście pogrzebowy, że zaś i pogoda się przemieniła, deszczyk siepał od rana i szare ciężkie niebo przygniatało świat wszystek, to smutek ogarniał duszę, ludzie chodzili w utrapieniu, wzdychający i żalni, ze strachem myśląc o nocy najbliższej.<br /> {{tab}}Jakby na szczęście przed samym wieczorem zjawił się Rocho i, biegając po chałupach, roznosił nowinę tak dziwną, że zgoła nie do uwierzenia. Oto rozpowiadał radośnie, jako we czwartek, pojutrze, zjadą się całą hurmą sąsiedzi pomagać Lipcom w polnych robotach.<br /> {{tab}}Nie mogli zrazu uwierzyć, ale kiej dobrodziej wyszedłszy na wieś, potwierdzał najuroczyściej — radość buchnęła po ludziach, że już o zmierzchu, kiej deszcz przestał, a ino kałuże poczerwieniały od zórz, przeciekających z pod oparów, zaroiły się drogi, rozbrzmiewając weselnemi krzykami. Zagotowało się po chałupach od gwarów, biegali po sąsiadach rozważać i dziwować się tej nowinie, zapominając całkiem o kradzieżach i tak się ciesząc serdecznie tą pomocą niespodzianą, że nawet mało kto pilnował tej nocy.<br /> {{tab}}Nazajutrz, jeno się świt przetarł chyla tyla, cała wieś stanęła na nogi; wyprzątali chałupy, brali się do pieczenia chlebów, rychtowali wozy, krajali ziemniaki do sadzenia, szli w pola rozrzucać nawóz, leżący na kupach — a w której chałupie turbowano się wedle jadła i napitku la tych gości niespodzianych, rozumiano bowiem, jako trza wystąpić godnie, po gospodarsku, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_232" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/232"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/232|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/232{{!}}{{#if:232|232|Ξ}}]]|232}}'''<nowiki>]</nowiki></span>iż bez to niejedna kura i gąska, ostawiona na przedanie, dały gardło i niemało znowu nabrali na bórg w karczmie i we młynie, że jak przed wielkiem świętem uczyniło się w Lipcach.<br /> {{tab}}A Rocho, może najbardziej radosny i wzruszony, cały dzień uwijał się po wsi, popędzając jeszcze tu i owdzie do przygotowań, a tak był jaśniejący i napodziw rozmowny, że kiej zajrzał do Borynów, Hanka, która znowu leżała, czując się chorą, rzekła cicho:<br /> {{tab}}— Oczy się wam świecą, kiej w chorobie...<br /> {{tab}}— Zdrowym, jeno radosny, jak nigdy w życiu. Miarkujcie: tyla chłopów się zwali na całe dwa dni do Lipiec, że najpilniejsze roboty obrobią. Jakże się nie radować?<br /> {{tab}}— Dziwno mi jeno, że tak za darmo, przez zapłaty, za jedno Bóg zapłać chcą robić... tego jeszcze nie bywało...<br /> {{tab}}— A za Bóg zapłać przyjadą pomagać, jak prawe Polaki a chrześcijany powinny! Juści, co tak nie bywało, ale i bez to złe panoszy się we świecie. Przemieni się jeszcze na lepsze, zobaczycie! Naród przyjdzie do rozumu, pomiarkuje, że niema się na kogo inszego oglądać, że nikto mu nie pomoże, jeno on sam sobie, wspierając jeden drugiego w potrzebie! A rozrośnie się wtenczas po wszystkie ziemie, kiej ten bór niezmożony, i nieprzyjacioły jego sczezną niby śniegi! Obaczycie, przyjdzie taka pora! — wołał, promieniejąc, a ręce wyciągał gdziesik, jakby chciał kochaniem objąć wszystek naród i wiązać go miłością w jeden pęk nieprzełamany...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_233" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/233"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/233|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/233{{!}}{{#if:233|233|Ξ}}]]|233}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Ale uciekł zaraz, gdyż zaczęła wypytywać, kto sprawił taki cud, że przyjadą z pomocą? Chodził po wsi, gdyż do późnej nocy świeciło się po chałupach, że to dzieuchy prawie świąteczne obleczenia szykowały, spodziewając się, iż coś parobków jutro przyjedzie.<br /> {{tab}}A nazajutrz, ledwie świt pobielił dachy, wieś już była gotowa, z kominów się kurzyło, dziewczyny kiej oparzone latały między chałupami, chłopaki zaś skrabały się po drabinach na kalenice, patrząc na drogi. Świąteczna cisza padła na wieś. Dzień przyszedł chmurny, bez słońca, ale ciepły i dziwnie jakoś tęskny. Ptactwo zajadle świergotało po sadach, zaś głosy ludzkie cichły, ciężko się ważąc w tym nagrzanym wilgotnym powietrzu.<br /> {{tab}}Długo czekali, bo dopiero kiej przedzwonili na mszę, zadudniały głucho drogi, a z pod sinych, rzadkich mgieł jęły się wytaczać szeregi wozów.<br /> {{tab}}— Jadą z Woli!<br /> {{tab}}— Jadą z Rzepek!<br /> {{tab}}— Jadą z Dębicy!<br /> {{tab}}— Jadą z Przyłęka!<br /> {{tab}}Wrzeszczeli ze wszystkich stron, na wyprzódki biegnąc przed kościół, kaj już pierwsze wozy zajechały, a wkrótce wszystek plac ludźmi się zapchał i zaprzęgami. Chłopi, świątecznie przyodziani, zeskakiwali z wasągów, rzucając pozdrowienia kobietom, nadchodzącym zewsząd, dzieci zaś jak zawdy wrzask podniesły, otaczając przybyłych.<br /> {{tab}}I szli zaraz na mszę, bo już w kościele zahuczały organy.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_234" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/234"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/234|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/234{{!}}{{#if:234|234|Ξ}}]]|234}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A skoro ksiądz skończył, prawie cała wieś wysypała się za wrótnie cmentarza pod dzwonnicę, gospodynie wystąpiły na przedzie, dzieuchy kręciły się na bokach, wiercąc ślepiami parobków, a komornice zbiły się osobno w kupę kiej kuropatki, nie śmiejąc cisnąć się na oczy dobrodzieja, który wnet się ukazał, pozdrowił wszystkich i razem z Rochem jął rozporządzać, który do jakiej chałupy ma jechać robić, bacząc jeno, by bogatszych do bogatszych kwaterować.<br /> {{tab}}Tak ano wmig wszystko rozporządził, że nie przeszło i pół godziny, a już rozdrapali chłopów, przed kościołem ostały jeno spłakane komornice, na darmo czekające, że i im któryś przypadnie, po wsi zaś rwetes się czynił: wystawiali ławy przed chałupy, duchem podając śniadania i częstując gorzałką na prędsze skumanie. Dziewki rade usługiwały, ledwie tykając jadła, gdyż większość była parobków i tak wystrojonych, jakby na zmówiny a nie do roboty zjechali.<br /> {{tab}}Nie było czasu na rozgadki, tyle jeno mówili, z których są wsi i jak się wołają, nawet jedli mało wiele, wymawiając się wielce politycznie, jako jeszcze nie zarobili na sutsze jadło.<br /> {{tab}}Wrychle też, pod przewodem kobiet, zaczęli wyjeżdżać w pola.<br /> {{tab}}Jakby to uroczyste świątko uczyniło się na świecie.<br /> {{tab}}Puste i zdrętwiałe pola ożyły, potrzęsły się głosy, ze wszystkich podwórz wytaczały się wozy, wszystkiemi dróżkami ciągnęły pługi, wszystkiemi miedzami ludzie ruszali, a wszędy, skróś sadów i przez pola rwały się pokrzyki, leciały radosne pozdrowienia, konie <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_235" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/235"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/235|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/235{{!}}{{#if:235|235|Ξ}}]]|235}}'''<nowiki>]</nowiki></span>rżały, turkotały rozeschłe koła, psy ujadały, zapamiętale ganiając za źrebakami, a bujna, mocna radość przepełniała serca i po ziemiach się niesła — i na poletkach pod ziemniaki, na jęczmiennych rolach, na rżyskach, na zachwaszczonych ugorach stawali i wesołym pogwarem, szumnie i rozgłośnie, kiej do tańca.<br /> {{tab}}Naraz przycichło wszystko, baty świsnęły, zaszczękały orczyki, sprężyły się konie i rdzawe jeszcze pługi jęły się zwolna wpierać w ziemię i wywalać pierwsze skiby czarne i lśniące, a naród się prostował, nabierał dechu, żegnał, potaczał oczyma po rolach, przyginał i pracy a trudu się imał.<br /> {{tab}}Zgoła nabożna i święta cichość ogarnęła pola, jakby się rozpoczęło nabożeństwo w tym niezmierzonym kościele. Naród w pokorze przywarł do zagonów, ścichnął i ze wzdychem serdecznym rzucał święte, rodne ziarna, posiewał trud na plenne jutro, matce ziemi oddawał się wszystek i z dufnością.<br /> {{tab}}Hej! ożyły znowu lipeckie pola, doczekały się gospodarzy tęskniące, a toć, jak okiem sięgnął, od borów chmurnych aż po wyżnie polnych granic, po wszystkich ziemiach w tym szaro-zielonawem, mgławem powietrzu, niby pod wodą, jaże roiło się od czerwonych wełniaków, pasiastych portek, białych kapot, koni przygiętych w pługach i wozów po miedzach.<br /> {{tab}}Niby pszczelny rój obsiadł ziemię pachnącą i roił się pracowicie w cichości bladego zwiesnowego dnia — że jeno skowronki rozgłośniej śpiewały, ważąc się gdziesik niedojrzane, wiater też przewiał niekiedy, {{pp|za|targał}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_236" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/236"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/236|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/236{{!}}{{#if:236|236|Ξ}}]]|236}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|za|targał}} drzewiny, rozwiał przyodziewy kobietom, przygładził żyta i w bory uciekał z chichotem.<br /> {{tab}}Długie godziny pracowali bez wytchnienia, tyle jeno odpoczywając, co tam ktoś grzbiet wyprostował, odzipnął i znowuj się przykładał do zagona. Że nawet na południe z ról nie zjeżdżali, przysiedli jeno na miedzach pojeść z dwojaków i kościom dać folgę, ale skoro tylko konie przejadły, za pługi się imali, nie leniąc ni ociągając. Dopiero o samym zmierzchu zaczęli ściągać z pól.<br /> {{tab}}Wnetki rozbłysły chaty i zawrzały gwarem a krętaniną, cała wieś stanęła w łunach ogni, co się z okien i drzwi wywartych darły na drogę, w każdej chałupie zwijali się kiele obrządków i wieczerzy. Rwetes się podniósł, przekrzyki, rżenia koni, skrzypy wierzei, cielęce beki, gęgoty gęsi, na noc spędzonych do zagród, dziecińskie wrzaski, że cała wieś huczała i trzęsła się tym dziwnie radosnym bełkotem.<br /> {{tab}}Przycichło dopiero, kiej gospodynie do mich zapraszały, tak sielnie honorując chłopów, że sadzały ich na pierwszych miejscach, podtykając co najlepsze, nie żałowały bowiem ni mięsa, ni gorzałki...<br /> {{tab}}We wszystkich chałupach wieczerzali, wszędy przez wywarte okna i drzwi widne były głowy w krąg zebrane i gęby ruchające, skrzybot łyżek się rozchodził, a smaki słoniny przysmażonej wiały po drogach, aż w nozdrzach wierciło.<br /> {{tab}}Tylko jeden Rocho nikaj nie przysiadł na dłużej, chodził od domu do domu, siał dobrym słowem, poredzał i szedł dalej do drugich, jako ten gospodarz <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_237" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/237"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/237|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/237{{!}}{{#if:237|237|Ξ}}]]|237}}'''<nowiki>]</nowiki></span>zapobiegliwy i o wszystkiem jednako baczący, a tak samo jak cała wieś pełen wesela i może barzej jeszcze przejęty radością.<br /> {{tab}}Nawet u Hanki czuć było to dzisiejsze świątko, bo choć pomocy nie potrzebowała, to by drugim ulżyć, zaprosiła do siebie na kwaterę dwóch Rzepczaków, które robiły u Weronki i Gołębowej.<br /> {{tab}}Tych se wybrała, że to Rzepczaki za szlachtę się miały.<br /> {{tab}}Juści co w Lipcach przekpiwali się zawdy z takiej szlachty i za psi pazur ich nie mieli, gorzej niźli na miejskich łachmytków i prefesjantów powstając; ale skoro weszli do chałupy, Hanka zaraz spostrzegła, że to inszy gatunek, znaczniejszy.<br /> {{tab}}Chłopy były drobne i chuderlawe, z miejska w czarne kapoty odziane, ale sielnie miniaste; wąsiska im sterczały kiej wiechy konopne i oczyma toczyli górnie, jednako rozmowni byli, a obejście mieli delikatne i mowę zgoła pańską. Obyczajny był naród, bo tak wszyćko grzecznie chwalili, a każdej poredzili tym słowem zabasować, że kobiety jaże urastały z kuntentności.<br /> {{tab}}Sutszą też wieczerzę kazała Hanka narządzić i podać im na stole, pokrytym czystą płachtą.<br /> {{tab}}Sielnie ich obserwowała, przykazując wszystkim uważnie, że prawie na palcach kiele nich chodziły, z oczu odgadując potrzeby, Jagna zaś, jakby całkiem głowę straciła, wystroiła się kieby na odpust i siedziała zapatrzona w młodszego niby w obraz.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_238" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/238"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/238|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/238{{!}}{{#if:238|238|Ξ}}]]|238}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Ma on swoje dwórki, na bose ani spojrzy — szepnęła Jagustynka, jaże Jaguś w ogniach stanęła i na swoją stronę uciekła.<br /> {{tab}}Rocho wszedł był właśnie, za stołkiem się rozglądając.<br /> {{tab}}— Temu się najbarzej zdumiewają nasze chłopy, co ludzie z Rzepek zjechali Lipcom pomagać! — rzekł cicho.<br /> {{tab}}— Nie o swoją sprawę pobilim się w lesie, to nikt z nas zawziętości nie żywi — odpowiedział starszy.<br /> {{tab}}— Bo zawdy bywa, że kiej się dwóch za łby bierze, trzeci korzysta!<br /> {{tab}}— Prawda, Rochu, ale niech-no dwóch się zgodnie zmówi w przyjacielstwo, to ten trzeci może niezgorzej oberwać po łbie — co?<br /> {{tab}}— Mądrze mówicie, panie Rzepecki, mądrze...<br /> {{tab}}— A co dzisiaj Lipcom dolega, jutro może przyjść na Rzepki.<br /> {{tab}}— I na każdą wieś, panie Rzepecki, jeśli, miasto za sobą obstawać i pospólnie się bronić, kłyźnią się, dzielą i przez złoście wydają wrogowi. Mądre i przyjacielskie sąsiady to jak te płoty a ściany bronne: świnia się bez nie nie przeciśnie i zagona nie spyska...<br /> {{tab}}— Wie się już o tem, Rochu, między nami, jeno chłopy jeszcze tego nie miarkują i stąd bieda idzie...<br /> {{tab}}— I na to już pora przychodzi, panie Rzepecki: mądrzeją...<br /> {{tab}}Wytoczyli się wnet po wieczerzy na ganek, kaj już Pietrek przygrywał na skrzypicy dziewczynom co się były zleciały posłuchać.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_239" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/239"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/239|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/239{{!}}{{#if:239|239|Ξ}}]]|239}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Wieczór szedł cichy i ciepły, mgły białemi kożuchami zsiadały się na łęgach, czajki kwiliły z mokradeł i młyn po swojemu turkotał, a czasem drzewa zaszumiały. Niebo było wysokie, ale zawalone buremi chmurzyskami, że jeno na obrzeżach zwałów przecierały się miesięczne brzaski, a miejscami, z wyrw głębokich kieby w studniach, gwiazdy bystro świeciły.<br /> {{tab}}Wieś huczała kiej ul przed wyrojem. Dopóźna jarzyły się wszystkie okna, dopóźna też w {{korekta|takophłoca|opłotkach}} i po drogach wrzały przyciszone szepty i śmiechy buchały wesołe; dziewki szczerzyły zęby do kawalerów i rade się z nimi wodziły nad stawem, starsze zaś, zasiadłszy z gospodarzami na progach, ugwarzały se godnie, zażywając chłodu i odpocznienia.<br /> {{tab}}A nazajutrz, ledwie się niebo zarumieniło zorzami, jeszcze w świtowych, przyziemnych sinościach, zaczęli się zrywać ze śpiku i sposobić do pracy.<br /> {{tab}}Słońce wzeszło pięknie, że świat, kieby tem srebrem, szronami potrząśnięty, w ogniach stanął cały, w skrzeniach mokrawych i w chłodnym a rzeźwym poranku. Ptactwo uderzyło w krzyk ogromny, zaszumiały drzewa, zabełtały wody, podniesły się ludzkie głosy i wiater, otrząsając krze, roznosił po wsi terkoty, wołania, ryki, dzieuszyne śpiewki, co kajś zatrzepotały, i cały ten rwetes i krętaninę wychodzących na {{Korekta|robotę|robotę.}}<br /> {{tab}}Na łęgach mgły jeszcze leżały białe kiej śniegi, jeno na wyższych rolach porzedły i, słonecznemi biczami pocięte i spędzone, dymiły już kiej z trybularzów i ku czystemu niebu darły się strzępiastym przędziwem; w szronach leżały jeszcze pola, kuląc się <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_240" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/240"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/240|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/240{{!}}{{#if:240|240|Ξ}}]]|240}}'''<nowiki>]</nowiki></span>w dośpiku i nabrzmiewając niby pąki, a naród zwolna wpierał się wszystkiemi stronami w orosiałe, senne zagony, wtapiał się w przesłoneczniane tumany i przywierał do poletek w cichości — bo od ziem, od drzew, z sinych dalekości, od wód błyskających krętowinami, od mgieł i od nieba, wynoszącego rozgorzały krąg słońca — wszystkim światem taka wiosna waliła i bił taki czad mocy i upojenia, że jaże w piersiach zapierało, jaże dusza się trzęsła w takiej przenajświętszej radości, co to jeno łzami skapuje cichemi, wzdychem się wypowie albo klękaniem przed tym zwiesnowym cudem i w najlichszej trawce widomym.<br /> {{tab}}To i mnogi ów naród obzierał się długo dokoła, żegnał pobożnie, pacierze szeptał i w cichości za robotę się brał, że kiej przedzwaniali na mszę, już wszyscy byli na swoich miejscach.<br /> {{tab}}Mgły rychło się rozwiały i pola stanęły na słonecznej jaśni, że jak okiem sięgał po lipeckich ziemiach, pociętych pasami zielonych ozimin, wszędy czerwieniały wełniaki, orały pługi, wlekły się brony, wodzone przez dziewki, gmerały się rzędy kobiet, sadzących ziemniaki, a gęsto, po czarnych i długich zagonach chodziły chłopy przepasane płachtami, pochyleni ździebko i nabożnym, sypkim rzutem ręki rozsiewali ziarna w spulchnione, czekające role...<br /> {{tab}}Tak zaś wszyscy pracowali gorliwie, głów nawet nie podnosząc, iż ani spostrzegli dobrodzieja, któren zaraz po mszy jawił się przy swoim parobku, orzącym nade drogą, a potem ku zdumieniu chodził po poletkach, pozdrawiał wesoło, częstował tabaką, komu i {{pp|pa|pierosa}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_241" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/241"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/241|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/241{{!}}{{#if:241|241|Ξ}}]]|241}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|pa|pierosa}} udzielił, tam rzucił jakieś słowo łaskawe, ówdzie dziecińskie głowy przygładził i z dzieuchami zażartował, indziej zaś to wróble stado, na zasiany jęczmień spadłe, pecyną zgonił, a często pierwszą garść siewu krzyżem błogosławił, albo i sam rozrzucił, a wszędy do pośpiechu przynaglał, jakby i ekonom nie poredził lepiej.<br /> {{tab}}I zaraz po obiedzie razem ze wszystkimi do roboty się stawił, objaśniając kobietom, że choć to dzisiaj wypadało świętego Marka, ale procesja odbędzie się dopiero w oktawę, trzeciego maja.<br /> {{tab}}— Nie pora dzisiaj, szkoda czasu, bo chłopy drugi raz nie przyjadą pomagać!<br /> {{tab}}Tłumaczył i sam też z pola nie zeszedł aż do samego końca; sutannę podkasał, kijem się wspierał, że to tęgie brzucho musiał dźwigać, i chodził niestrudzenie, niekiedy jeno przysiadając po miedzach, by pot obetrzeć z łysiny a odzipnąć.<br /> {{tab}}Radzi mu byli serdecznie, iż pod jego okiem robota jakby szła prędzej i lekciej, chłopy zaś za honor sobie miały, co im sam dobrodziej ekonomuje.<br /> {{tab}}Słońce już czerwone i pełne nad bory się zwieszało, ziemie gasły, a dale jęły modrzeć, kiej pokończywszy co najpilniejsze roboty, zaczęli ściągać do wsi; śpieszyli się, by jeszcze za widoku do dom zdążyć.<br /> {{tab}}Wielu i za wieczerzę dziękowało, przegryzając jeno co niebądź naprędce, a insi z pośpiechem brali miski wczas narządzone; konie, już założone do wozów, rżały przed domami.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_242" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/242"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/242|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/242{{!}}{{#if:242|242|Ξ}}]]|242}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Ksiądz się znowu pokazał na wsi wraz z Rochem, obchodził wszystkich i każdemu chłopu zosobna raz jeszcze dziękował za poczciwą pomoc Lipczakom.<br /> {{tab}}— Bo co dasz potrzebującemu, jakbyś samemu Jezusowi dawał! No, mówię wam, że choć nieskorzy jesteście dawać na Mszę, choć o potrzebach kościoła nie pamiętacie, choć już od roku wołam, że dach mi zacieka na plebanji, codzień modlić się za was będę, za waszą poczciwość Lipcom okazaną... — wołał ze łzami, całując chylące mu się po drodze głowy.<br /> {{tab}}Właśnie byli kole kowala, skręcali na drugą stronę wsi, kiej im zastąpiły drogę zapłakane komornice, z Kozłową na przedzie.<br /> {{tab}}— A to dopraszam się dobrodzieja, szlim pytać: czy to nam chłopy pomagać nie będą?<br /> {{tab}}Zaczęła hardo, podniesionym głosem.<br /> {{tab}}— Bo czekalim, że i na nas przyjdzie kolej, a oni już odjeżdżają...<br /> {{tab}}— I my sieroty ostaniem przez żadnego wspomożenia... — wraz mówiły.<br /> {{tab}}Ksiądz zafrasował się, srodze poczerwieniawszy.<br /> {{tab}}— Cóż wam poradzę?.. nie wystarczyło dla wszystkich... i tak całe dwa dni poczciwie pomagali... no, mówię... — bełkotał, latając po nich oczyma.<br /> {{tab}}— Juści! pomagali, ale gospodarzom, bogaczom jeno... — zaszlochała Filipka.<br /> {{tab}}— Nama jako zapowietrzonym nikto się nie pokwapił wspomóc...<br /> {{tab}}— Nikogoj głowa nie zaboli o nas, sieroty...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_243" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/243"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/243|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/243{{!}}{{#if:243|243|Ξ}}]]|243}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Żeby choć kilka pługów do ziemniaków, to i tego nie! — szeptały łzawo.<br /> {{tab}}— Moiście... odjeżdżają już... no... zaradzi się jakoś... prawda, że i wam ciężko... i wasi mężowie z drugimi... no mówię, że się zaradzi.<br /> {{tab}}— A o czem to będziem czekać tej pomocy?.. a jak się jeszcze i tego ziemniaka nie wsadzi, to już ino postroneczka szukać! — zawiedła Gulbasowa.<br /> {{tab}}— No, mówię, że się zaradzi... Dam wam swoich koni, choćby na cały dzień, jeno mi ich nie zgońcie... młynarza też uproszę, wójta, Boryny, może dadzą...<br /> {{tab}}— Może! Czekaj tatka latka, jaż kobyłę wilcy zjedzą! Chodźta kobiety, nie skamlajta po próżnicy!.. żebyśta nie potrzebowały, toby wama dobrodziej pomogli... La gospodarzy jest wszystko, a ty biedoto, kamienie gryź i łzami popijaj! Owczarz jeno stoi o barany, bo je strzyże, a z czegóż to nas oskubie, cheba z tych wszy! — wywierała pysk Kozłowa, jaże ksiądz zatkał uszy i poszedł.<br /> {{tab}}Zbiły się w kupkę i rzewnemi łzami płakały, w głos wyrzekając, a Rocho utulał je, jak umiał, obiecując poczciwie pomoc jaką wyjednać. Odwiódł gdziesik pod płot, bo już zaczęli się rozjeżdżać na wszystkie strony, drogi zaczerniały od koni a ludzi, zaturkotały wozy i ze wszystkich progów leciały gorące słowa dziękczynień:<br /> {{tab}}— Niech wama Bóg zapłaci!<br /> {{tab}}— Bywajcie zdrowi!<br /> {{tab}}— Odpłacim się jeszcze w sposobną porę!<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_244" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/244"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/244|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/244{{!}}{{#if:244|244|Ξ}}]]|244}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A zawdy w niedzielę zajeżdżajcie do nas, kiej do krewniaków!<br /> {{tab}}— Ojców pozdrówcie! A kobiety nam swoje przywieźcie!<br /> {{tab}}— W potrzebie się któren znajdzie, z całej duszy pomożem!<br /> {{tab}}— Ostajta z Bogiem i niech wama plonuje, ludzie kochane! — krzykali, czapami trząchając do się i rękoma wymachując.<br /> {{tab}}Dziewczyny i co ino było dzieci szły przy wozach, odprowadzając ich za wieś. Największą kupą tłoczyli się na topolowej, gdyż tamtędy aż z trzech wsi jechali. Wozy toczyły się wolno, rozmawiali wesoło, buchając częstym śmiechem i baraszkując.<br /> {{tab}}Mrok się już sypał, zorze gasły, jeno wody kajś niekaj gorzały czerwono, mgły się zwijały na łęgach i wieczorna, zwiesnowa cichość przędła się po ziemiach. Żaby jęły gdziesik daleko a zgodnie rechotać...<br /> {{tab}}Doprowadzili się do rozstajów i tam żegnali się wśród śmiechów i krzykań, ale nim jeszcze konie ruszyły z kopyta, kiej któraś z dziewczyn zaśpiewała za nimi:<br /> {{f|<poem>„Dasz, Jasiu, na zapowiedzie! Słuchaj ino, tatuś jedzie, Dudni na moście — {{tab|60}}da dana! Dudni na moście!“</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} {{tab}}A chłopaki im na to, odwracając się z wozów:<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_245" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/245"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/245|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/245{{!}}{{#if:245|245|Ξ}}]]|245}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r06"/>{{f|<poem>„Teraz, Maryś, takie ziąby — Zskrzytwiałyby dziewosłąby; Dam w wielkim poście... {{tab|60}}da dana! Dam w wielkim poście!...“</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} {{tab}}Dzwoniły młode głosy po rosie i we wszystek świat się niesły radosne.<br /> <br /><br />{{---|50}}<br /><section end="r06"/> <section begin="r07"/>{{c|VII.}}<br /> {{tab}}Chłopy wracają!<br /> {{tab}}Piorunem ta wieść runęła i kiej płomień rozniesła się po Lipcach!<br /> {{tab}}Prawda–li to? I kiedy? I jak?..<br /> {{tab}}Nikto jeszcze nie wiedział.<br /> {{tab}}To jeno pewne było, że stójka z gminy, któren jeszcze przed wschodem leciał do wójta z jakimś papierem, rzekł o tem Kłębowej, wypędzającej właśnie gęsi na staw, ta się w ten mig rzuciła z nowiną do sąsiadów, zaś Balcerkówny rozkrzyczały od siebie najbliższym chałupom, że nie wyszło i „Zdrowaś“, a już całe Lipce zerwały się na nogi, trzęsąc radosną wrzawą, aż się zakotłowało w izbach.<br /> {{tab}}A rano było jeszcze, tyle co się świt przetarł, i majowy, wczesny dzień wstawał, jeno że jakiś poczerniały i mokry; deszcz mżył kiej przez gęste sito i pluskał cichuśko po rozkwitających sadach.<br /><section end="r07"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_246" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/246"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/246|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/246{{!}}{{#if:246|246|Ξ}}]]|246}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Chłopy wracają! Chłopy wracają! — rwał się krzyk nad wszystką wsią, przez sady leciał hukliwie, z każdej chałupy bił kiej dzwon radosny, z każdego serca buchał płomieniem i z każdej gardzieli się wydzierał.<br /> {{tab}}Dzień dopiero co wstał, a wieś już wrzała kiejby na odpuście; dzieci wylatywały z krzykiem na drogi, trzaskały drzwi, kobiety odziewały się na progach, już wypatrując tęskliwie wskroś drzewin rozkwitłych i szarugi, przysłaniającej dalekości.<br /> {{tab}}— Wszystkie wracają! Gospodarze, parobcy, chłopaki, wszystkie! Już idą! Już wyszli z lasa, już są na topolowej! — wołali naprzemiany, i ze wszystkich progów darły się krzyki, a co gorętsze wybiegały kiej oszalałe; gdzie już płacz się rozlegał i tętenty biegnących naprzeciw...<br /> {{tab}}Jeno trepy kłapały i błoto się otwierało, tak wyrywali za kościół na topolową – ale na długiej, zadeszczonej drodze jeno mętne kałuże stały i siwiły się koleiny, głęboko wyrżnięte.<br /> {{tab}}Ni żywej duszy nie wypatrzył pod sczerniałemi od pluchy topolami.<br /> {{tab}}Choć srodze zawiedzeni, bez namysłu i w dyrdy rzucili się na drugi koniec wsi, za młyn, na drogę od Woli, bo i tamtędy mogli powracać.<br /> {{tab}}Hale cóż, kiej i tamój było pusto! Deszcz zacinał, przysłaniając szarą kurzawą szeroki, wyboisty gościniec; gliniaste wody rowami waliły, w brózdach burzyła się woda i drogą też szorowały strugi spienione, a rozkwitłe ciernie, brzeżące zielonawe pole, skulały zziębłe kwiaty.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_247" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/247"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/247|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/247{{!}}{{#if:247|247|Ξ}}]]|247}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Wrony kołują górą, to plucha przejdzie! — rzekła któraś, próżno wypatrując.<br /> {{tab}}Posunęli się jeszcze ździebko, gdyż od spalonego folwarku ktosik zamajaczył na drodze i ku nim się zbliżał.<br /> {{tab}}Dziad to był ślepy i wszystkim znany; pies, któren go wiódł na sznurku, zaszczekał zajadle i jął się ku nim rwać, ślepiec zaś nasłuchiwał pilnie, kij gotując ku obronie, ale dosłyszawszy rozmowy, przyciszył pieska i, pochwaliwszy Boga, rzekł wesoło:<br /> {{tab}}— Miarkuję, co to lipeckie ludzie... hę? I coś sporo narodu...<br /> {{tab}}Dziewczyny go obstąpiły i nuże rozpowiadać jedna przez drugą.<br /> {{tab}}— Sroki me opadły i wszystkie naraz skrzeczą! — mruknął, nasłuchując uważnie na wsze strony, gdyż cisnęły się z bliska.<br /> {{tab}}Kupą już wracali, dziad w pośrodku wlókł się, huśtający na kulach i nogach pokręconych, wypierał naprzód ogromną, ślepą twarz.<br /> {{tab}}Policzki miał czerwone i spaśne, oczy bielmem zasnute, brwie siwe i krzaczaste, nochal kiej trąbę, a brzucho niezgorzej wzdęte.<br /> {{tab}}Cierpliwie słuchał, aż wymiarkowawszy, przerwał im trajkoty:<br /> {{tab}}— Z temem i śpieszył do wsi. Niechrzczony jeden powiedział mi w sekrecie, co Lipczaki dzisiaj wracają z kreminału! Wczoraj mi rzekł, myślę sobie, jutro dodnia skoczę i pierwszy dam znać. Jakże, szukać takiej <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_248" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/248"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/248|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/248{{!}}{{#if:248|248|Ξ}}]]|248}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wsi jak Lipce! A które to wpodle drepcą? — bo nie poredzę po samym głosie rozeznać!<br /> {{tab}}— Marysia Balcerkówna!.. Nastka Gołębiów!.. Ulisia Sołtysowa!.. Kłębowa Kasia!.. Sikorzanka Hanusia! — wołały wszystkie.<br /> {{tab}}— Ho! ho! sam-ci to kwiat pannowy wyszedł! Widzi mi się, co wam było pilno do parobków, a dziadem musita się kontentować!.. he?<br /> {{tab}}— A nieprawda! po ojców wyszlim — zawrzeszczały.<br /> {{tab}}— Loboga, dyć ślepy jestem, ale nie głuchy! — aż baranicę głębiej nacisnął.<br /> {{tab}}— Powiedziały we wsi, że już idą, tośmy wyleciały naprzeciw!<br /> {{tab}}— A tu nikaj nikogo!<br /> {{tab}}— Jeszcze zawcześnie; dobrze, by na połednie zdążyli gospodarze, bo chłopaki to może i do wieczora nie ściągną...<br /> {{tab}}— Jakże, razem ich puszczą, to i razem przyjdą!<br /> {{tab}}— A może się w mieście zabawią? mało to tam pannów?.. cóż to im za niewola do waju się śpieszyć?.. he! he! — przekomarzał się śmiejący.<br /> {{tab}}— A niech się zabawią! nikto za nimi nie płacze!<br /> {{tab}}— Juści, w mieście nie brakuje tych, co w mamki poszły, albo w piecach u Żydów palą... takie będą im rade — szepnęła chmurnie Nastusia.<br /> {{tab}}— Któren mieskie wycieruchy przekłada, o takiego żadna nie stoi!<br /> {{tab}}— Dawnoście, dziadku, w Lipcach nie byli? — zagadnęła któraś.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_249" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/249"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/249|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/249{{!}}{{#if:249|249|Ξ}}]]|249}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A dawno, coś na jesieni! Zimowałem se u miłosiernych ludzi, we dworze-m przesiedział zły czas.<br /> {{tab}}— Może we Wólce? u naszego? co?<br /> {{tab}}— A we Wólce! Ja ta zawdy zapanbrat z dziedzicami i z dworskiemi pieskami: znają me i nie ukrzywdzą! Dały mi ciepły przypiecek, warzy ile wlazło, tom bez cały czas powrósła kręcił i Boga chwalił. Człek się wyporządził i pieskowi też niezgorzej boki wydobrzały! Ho! ho! dziedzic mądry: z dziadami trzyma i wie, że torbę i wszy za darmo miał będzie... he! he! — aż brzuchem trząsł i łypał powiekami od śmiechu, a wciąż rajcował.<br /> {{tab}}— A dał Pan Jezus zwiesnę, sprzykrzyły mi się pokoje i dworskie przypochlebstwa, zacniło mi się za chałupami i tym światem szerokim... Hej, deszczyk-ci to siepie kiej czyste złoto, ciepły i rzęsisty i rodzący, jaże świat pachnie młodą trawą... Kaj to lecita? Dzieuchy?!<br /> {{tab}}Dosłyszał naraz, że poniesły się z miejsca, ostawiając go przed młynem.<br /> {{tab}}— Dzieuchy!<br /> {{tab}}Ale żadna już nie odkrzyknęła; dojrzały kobiety, ciągnące nad stawem ku wójtowej chałupie, i do nich śmigały.<br /> {{tab}}Z pół wsi już się tam zbierało, by się coś rzetelnego dowiedzieć.<br /> {{tab}}Wójt snadź wstał niedawno, bo jeno w portkach siedział na progu, owijając onucami nogi, a o buty krzyczał na żonę.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_250" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/250"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/250|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/250{{!}}{{#if:250|250|Ξ}}]]|250}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Przypadały do niego z wrzaskiem, zadyszane, obłocone, które jeszcze nie myte ni czesane, a wszystkie ledwie zipiące z niecierpliwości.<br /> {{tab}}Dał się im wyrajcować, buty co ino sadłem wysmarowane naciągnął, umył się w sieni i, poczesując kudły w otwartym oknie, rzucił drwiąco:<br /> {{tab}}— Pilno wama do chłopów, co? Nie bójta się, wracają dzisiaj z pewnością. Matka, daj-no papier, co go to stójka przyniósł... za obrazem leży.<br /> {{tab}}Obracał go w garściach, aż trzepnąwszy weń palcami rzekł:<br /> {{tab}}— Wyraźnie stoi o tym jak wół... „Tak jak krześcijany wsi Lipec, gminy Tymów, ujezda...“ — a czytajta se same! Wójt wama mówi, co wracają, to prawda być musi!<br /> {{tab}}Rzucił im papier, któren szedł z rąk do rąk, i chociaż żadna nie wymiarkowała ni literki, że to był urzędowy, przypinały się do niego, wlepiając oczy z jakąś trwożną radością, kiejby w obraz, aż dostał się Hance, która, wziąwszy przez zapaskę, oddała z powrotem.<br /> {{tab}}— Kumie, czy to wszystkie wracają? — spytała lękliwie.<br /> {{tab}}— Napisane, co wracają, to wracają!<br /> {{tab}}— Razem brali całą wieś, to i razem puszczą! — ozwała się któraś.<br /> {{tab}}— Wstąpcie, kumo, przemiękliście ździebko! — zapraszała wójtowa, ale Hanka nie chciała, naciągnęła zapaskę na czoło i pierwsza ruszyła znawrotem.<br /> {{tab}}Wolniuśko jeno szła, ledwie dychająca z radości a strachu zarazem.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_251" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/251"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/251|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/251{{!}}{{#if:251|251|Ξ}}]]|251}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}„Juści, co i Antka wrócą, juści!“ — pomyślała, wspierając się naraz o płot, bo tak ją w dołku ścisnęło, że omal nie padła. Długo łapała powietrze zgorączkowanemi wargami... Nie, niedobrze się jeszcze czuła, dziwnie słabo.— „Wróci Antek, wróci!“ — radość ją rozpierała do krzyku, a jednocześnie jęły ją przenikać strachy jakieś, niepewności, obawy jeszcze zgoła ciemne.<br /> {{tab}}Coraz wolniej szła i ciężej, usuwając się pod płoty, bo całą drogą waliły kobiety, leciały szumnie, ze śmiechami, rozwrzeszczane i jaśniejące radością, a nie bacząc na pluchę, kupiły się pod chałupami, to nad stawem i rajcowały zawzięcie.<br /> {{tab}}Dopędziła ją Jagustynka.<br /> {{tab}}— Juści, że wiecie! no, to dopiero nowina. Czekam na nią co dnia, a kiej przyszła, zwaliła me kiej pałą w ciemię. Od wójta idziecie?<br /> {{tab}}— Przytwierdził i nawet z papieru o tem przeczytał.<br /> {{tab}}— Przeczytał, to juści, że pewne! Chwała ci, Panie, powrócą chudziaki, powrócą gospodarze! — szeptała gorąco, rozwodząc ręce.<br /> {{tab}}Łzy posypały się jej z wyblakłych oczu, aż Hanka się zdumiała.<br /> {{tab}}— Myślałach, że zapomstujecie, a wy w bek, no, no!..<br /> {{tab}}— Co wy?! w taką porę bych pomstowała! Człowiek jeno z biedy da czasem folgę ozorowi, ale w sercu co inszego siedzi, że czy chce, czy nie chce, a z drugiemi radować się musi, albo i smucić... Nie poredzi żyć zosobna, nie...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_252" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/252"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/252|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/252{{!}}{{#if:252|252|Ξ}}]]|252}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Przechodziły koło kuźni: młoty biły hukliwie, ogień buchał czerwony z ogniska, a kowal obręcz naciągał na koło pod ścianą. Spostrzegłszy Hankę, wyprostował się i wparł oczy w jej rozgorączkowaną twarz.<br /> {{tab}}— A co?... doczekały się Lipce święta!... wracają pono niektóre.<br /> {{tab}}— Wszystkie wracają, wójt o tem czytał! — poprawiła go Jagustynka.<br /> {{tab}}— Wszystkie?... zbójów przecież tak zaraz nie wypuszczą, nie...<br /> {{tab}}Hance aż się w głowie zakotłowało i serce dziw nie pękło z bólu, ale zdzierżyła uderzenie i, odchodząc, rzekła mu ze straszną nienawiścią:<br /> {{tab}}— By ci ten psi ozór przyrósł do podniebienia!<br /> {{tab}}Przyśpieszyła kroku, uciekając od jego śmiechu, co jakby kłami chwytał za serce.<br /> {{tab}}Dopiero z ganku obejrzała się na świat.<br /> {{tab}}— Maże się i maże... ciężko będzie z pługiem wyjechać na rolę.<br /> {{tab}}Udawała spokój.<br /> {{tab}}— Ranny deszcz i starej baby taniec niedługo trwają.<br /> {{tab}}— Trza będzie tymczasem sadzić ameryki pod motyczkę.<br /> {{tab}}— Kobiet ino patrzeć, spóźniły się bez tę nowinę, ale przyjdą... byłam u nich z wieczora, wszystkie się obiecały na odrobek.<br /> {{tab}}W izbie już ogień buzował; ciepło było i jaśniej niźli na dworze. Jóźka skrobała ziemniaki, a dzieciak <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_253" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/253"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/253|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/253{{!}}{{#if:253|253|Ξ}}]]|253}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wrzeszczał wniebogłosy mimo zabawiań starszych dzieci. Hanka, przyklęknąwszy przed kołyską, jęła go karmić.<br /> {{tab}}— Józia, niech Pietrek narządzi deski, gnój będzie wywoził od Florki na te zagony kiele Paczesiowego żyta. Nim plucha przejdzie, parę fur wywiezie... co się ma wałęsać po próżnicy!<br /> {{tab}}— Przy was to nikto z leniem się nie stowarzyszy.<br /> {{tab}}— Bo i sama kulasów nie żałuję! — powstała, chowając piersi.<br /> {{tab}}— Hale, adybym na śmierć zapomniała, przecie to od połednia świątko! Proboszcz procesję zapowiadał, odłożoną ze św. Marka na oktawę...<br /> {{tab}}— Przecie to ino w krzyżowe dni bywają procesje!...<br /> {{tab}}— Z ambony zapowiadał na dzisiaj, to musi, co i bez krzyżowych dni można chodzić do figur i święcić granice.<br /> {{tab}}— Chłopaki będą brały dzisiaj na pokładankę po kopcach! — zaśmiała się Jóźka do wchodzącego Witka.<br /> {{tab}}— Idą już, idą. Bieżyjcie z nimi, a zarządźcie, co potrza. Ja ostanę w chałupie, obrządzę i śniadanie zgotuję. Jóźka z Witkiem będą donosili ziemniaki na pole! — zarządzała Hanka, wyzierając na komornice, które pookręcane w płachty i zapaski, że ledwie im było oczy widać, z koszykami na ręku i motyczkami, schodziły się pod ścianę, otrzepując trepy o przyciesie.<br /> {{tab}}Powiedła je zaraz Jagustynka przez przełaz, nad polną drogę, kaj tuż przy brogu leżały czarne, przesiąkłe wodą zagony.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_254" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/254"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/254|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/254{{!}}{{#if:254|254|Ξ}}]]|254}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Stanęły wnet do roboty, po dwie na zagonie, głowami do siebie — dzióbały motyczkami dołki, a wraziwszy weń ziemniak, przygarniały go ziemią, okopując zarazem w poprzeczne grządki.<br /> {{tab}}Cztery robiły, stara była jeno na przyprzążkę, do poganiania.<br /> {{tab}}Cóż, kiej robota szła niesporo!.. ręce grabiały z zimna i w brózdach było mokro, w trepy nabierało się wody, a szmaty na nic się marały w błocie, bo deszcz, choć ciepły i coraz drobniejszy, mżył cięgiem, rozpryskując się po skibach, a trzepiąc po sadach, co zwiesiły okwiecone gałęzie nad drogę i z jakąś lubością nastawiały się na pluchę.<br /> {{tab}}Ale już szło na odmianę: kokoty piały, niebo się stronami podnosiło niezgorzej przetarte, jaskółki jęły śmigać powietrzem kiejby na zwiady, a zaś wrony uciekały z kalenic i niesły się cichuśko a nisko nad polami.<br /> {{tab}}Baby gmerały, przygięte do zagonów, podobne do kłębów szmat przemoczonych, poredzając, wolniuśko robiąc, a z długiemi odpoczynkami, że to na odrobek przyszły, aż dopiero stara, obsadzająca grochem piechotą nadbróździa, zaczęła w głos, rozglądając się dokoła:<br /> {{tab}}— Niewiela dzisiaj gospodyń w polu, ni na ogrodach.<br /> {{tab}}— Chłopy wracają, to nie robota im w głowie!<br /> {{tab}}— Pewnie, tłuste jadło narządzają i pierzyny grzeją...<br /> {{tab}}— Prześmiewacie, a samej jaże łysty do nich drygają! — rzekła Kozłowa.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_255" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/255"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/255|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/255{{!}}{{#if:255|255|Ξ}}]]|255}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Nie wyprę się, co mi już Lipce obmierzły bez chłopów. Staram przecie, ale prosto powiem, że choć to są juchy, łajdusy, świędlerze i zabijaki, a niech się jawi choćby i ta najgorsza pokraka, to zarno z nim raźniej, i weselej, i lekciej na świecie. Która co inszego powie, zełże jak pies.<br /> {{tab}}— Wyczekały się na nich kobiety, kiej kania na deszcz! — westchnęła któraś.<br /> {{tab}}— Niejedna to czekanie ciężko przypłaci, a dzieuchy najprzódziej...<br /> {{tab}}— Że i trzy kwartały nie miną, a dobrodziej nie nadąży...<br /> {{tab}}— Stare a bają trzy po trzy: dyć na to Pan Jezus stworzył kobietę! nie grzech mieć dziecko! — podniesła głos przekornie Grzeli z krzywą gębą kobieta.<br /> {{tab}}— A wy cięgiem swoje: zawdy za bękartami stoicie!<br /> {{tab}}— A zawdy, jaże do samej śmierci każdemu do oczu stanę i rzeknę: bękart czy nie — zarówno ludzkie nasienie, prawo ma na świecie jedno, i jednako je Pan Jezus szanuje, wedle zasług jego i grzechów...<br /> {{tab}}Zakrzyczały ją, wyśmiewając wzgardliwie. Zabiła ręce i pokiwała głową.<br /> {{tab}}— Szczęść Boże na robotę! jakże idzie? — krzyknęła Hanka z przełazu.<br /> {{tab}}— Bóg zapłać! dobrze, ino mokro.<br /> {{tab}}— Nie brakuje ziemniaków?<br /> {{tab}}Przysiadła nieco na żerdce.<br /> {{tab}}— Donoszą ile potrza; jeno mi się widzi, co za grubo krajane...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_256" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/256"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/256|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/256{{!}}{{#if:256|256|Ξ}}]]|256}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Za grubo, dyć ino napół, przecie u młynarza co drobniejsze ziemniaki całe sadzą. Rocho powiedział, że takie są dwa razy plenniejsze.<br /> {{tab}}— Musi miemiecka to moda, bo jak Lipce Lipcami, zawdy się ziemniaki krajało na tyla, chyla oczków miały — kwękała sprzeczliwie Gulbasowa.<br /> {{tab}}— Moiście, przecie dzisiejsi ludzi niegłupsi wczorajszych...<br /> {{tab}}— Hale, tera jajo chce być mędrsze od kury i stadu przewodzić...<br /> {{tab}}— Rzekliście! Ale po prawdzie, co poniektóre, choć lata mają, rozumu nie nabyły! — zakończyła Hanka, cofając się z przełazu.<br /> {{tab}}— Zadufana w sobie, jakby już na całej gospodarce Borynów siedziała — mruknęła Kozłowa, obzierając się za nią.<br /> {{tab}}— Poniechajcie jej: szczere złoto nie kobieta! Niewiada, czyby się nalazła od niej lepsza i mądrzejsza. Co dnia z nią siedzę, a oczy i rozumienie mam. Nacierzpiała się ona i przeszła krzyże, że niech Bóg broni...<br /> {{tab}}— Czeka ją jeszcze niejedno... Jagna w chałupie, i skoro Antek wróci, cudeńka się tu zaczną i breweryje, będzie czego słuchać...<br /> {{tab}}— Że Jagna z wójtem się sprzęgła, cosik mi o tem bąknęli — prawda to?<br /> {{tab}}Zaśmiały się z Filipki, że pyta, o czem już wróble świergocą.<br /> {{tab}}— Nie rozpuszczajta ozorów: i wiater czasem <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_257" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/257"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/257|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/257{{!}}{{#if:257|257|Ξ}}]]|257}}'''<nowiki>]</nowiki></span>słucha i roznosi, kaj nie potrzeba! — zgromiła Jagustynka.<br /> {{tab}}Przygięły się do roli, dziabki migały, szczękając niekiej o kamienie, a one rajcowały zawzięcie, całą wieś obgadując.<br /> {{tab}}Zaś Hanka szła od przełazu chyłkiem pod wiśniami, bo ją chwytały za głowę obwisłe i przemoczone gałęzie, jakby nabite zbielałem już pąkowiem i listeczkami.<br /> {{tab}}Poszła w podwórze przeglądać gospodarstwo.<br /> {{tab}}Od samych świąt prawie się nie wychylała z domu, że to pogorszyło się jej po wywodzie. Dzisiejsza nowina zerwała ją z łóżka i trzymała na nogach, że choć się chwiała na każdym kroku, zaglądała po kątach źląc się coraz barzej.<br /> {{tab}}A to krowy były jakoś osowiałe i do pół boków w gnoju, prosiaki coś za mało przyrosły, nawet gęsi wydawały się dziwnie niemrawe, jakby zamorzone.<br /> {{tab}}— Adybyś choć wiechciem wytarł wałacha! — wsiadła na Pietrka, wyjeżdżającego do gnoju, ale parobek cosik mruknął złego i pojechał.<br /> {{tab}}W stodole nowa zgryzota: w kupie ziemniaków, leżących na klepisku, pyskał se w najlepsze Jagusin wieprzek, zaś kury grzebały w pośladzie, któren dawno miał być zniesiony na górę. Skrzyczała zato Jóźkę i do Witkowych kudłów skoczyła; ledwie się chłopak wyśliznął i uciekł, a dziewczyna bekiem i skargą się zaniesła.<br /> {{tab}}— Haruję cięgiem kiej koń, a wy krzyczycie. Jagnie, co się całe dnie wałkoni, to przepuszczacie!<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_258" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/258"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/258|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/258{{!}}{{#if:258|258|Ξ}}]]|258}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— No, cicho, głupia, cicho! Sama widzisz, co się tu wyrabia...<br /> {{tab}}— Mogłam to wszyćkiemu uradzić? co?<br /> {{tab}}— No, cicho! Nieśta ziemniaki, bo zbraknie kobietom!<br /> {{tab}}Dała już spokój krzykom: „Prawda, dziewczyna wszystkiemu nie uradzi, a najemniki!.. Boże się zmiłuj. Od rana już zachodu wyglądają. Dorabiać się w najemników, to jakby wilki zgodził do owiec wodzenia. Przez sumienia są ludzie.“<br /> {{tab}}Rozmyślała z goryczą, wywierając całą złość na wieprzaku, jaże z kwikiem pognał, że go to i Łapa jeszcze po swojemu za ucho odprowadzał...<br /> {{tab}}Do stajni potem zajrzała, ale jakby po nową zgryzotę — ano klacz obgryzała pusty żłób, a źrebak, utytłany kiej świnia, słomę wyciągał z podściółki.<br /> {{tab}}— Kubie-by serce pękło, kiejby cię takim zobaczył — szepnęła, zakładając im za drabkę siano i głaszcząc po mięciuchnych a ciepłych chrapach.<br /> {{tab}}Ale już nie poszła dalej: ogarnęło ją naraz zniechęcenie i taki płacz chycił za gardziel, że wsparłszy się o barłóg Pietrkowy, zaryczała, sama nie wiedząc la czego.<br /> {{tab}}Tak zbrakło jej sił, że opadła w sobie, kiej ten kamień ciężki. Już nie mogła uredzić doli, mój Jezu, nie mogła, a toć poczuła się taka opuszczona na świecie, jako to drzewo, rosnące na wywieisku, samotne i na każdą zła przygodę wystawione! Ani wyżalić się przed kim! I ani końca przewidzieć złej doli! Nic, jeno <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_259" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/259"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/259|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/259{{!}}{{#if:259|259|Ξ}}]]|259}}'''<nowiki>]</nowiki></span>cięgiem truć się zgryzotą i płakaniem... nic kromie udręki wiecznej i czekania na gorsze...<br /> {{tab}}Źrebak lizał ją po twarzy, że bezwolnie przytulała głowę do jego karku i zanosiła się coraz boleśniej.<br /> {{tab}}Cóż jej ta po gospodarce, po bogactwie, po ludzkiem uważaniu, kiej la siebie nie miała ani jednej chwili szczęśliwości w całem życiu, nic zgoła! Skarżyła się tak żałośnie, jaże klacz zarżała ku niej, targając się na łańcuchu.<br /> {{tab}}Zawlekła się do izby i, przysadziwszy do piersi rozkrzyczanego chłopaka, zapatrzyła się bezmyślnie w zapocone szyby, zbrużdżone ociekającemi kroplami.<br /> {{tab}}Dziecko jakoś matyjasiło, skamląc i popłakując.<br /> {{tab}}— Cicho, maluśki, cicho!.. wróci tatulo, przywiezie ci kuraska... wróci, synka na koń wsadzi... cicho maluśki: A, a, a! kotki dwa! Szare bure obydwa!... Wróci tatulo, wróci! — przyśpiewywała, huśtając go i chodząc po izbie.<br /> {{tab}}— A może i wróci! — potwierdziła sobie, przystając nagle.<br /> {{tab}}Płomień ją ogarnął, moc rozprężyła przygięte plecy i taka radość wstąpiła w serce, że się już rwała do komory rznąć kawał świniny la niego, że już po gorzałkę chciała posyłać la niego, nawet już ku skrzyni szła, by się przyodziać świątecznie la niego — ale nim to uczyniła, przypominki słów kowalowych spadły na obolałe serce, kiej jastrzębie ostrymi pazurami, zmartwiała na miejscu, obzierając się jeno po izbie rozpalonym wzrokiem, jakby za ratunkiem, nie wiedząc znów co myśleć, co poczynać...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_260" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/260"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/260|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/260{{!}}{{#if:260|260|Ξ}}]]|260}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A jak nie wróci! Jezu! Jezu! — jęknęła, chwytając się za głowę,<br /> {{tab}}Bała się tego mówić, a głos ten huczał w niej kiej w studni; gotował się, wrzał i wzbierał w piersiach krzykiem strachu.<br /> {{tab}}Dzieci jęły się za łby wodzić i krzyczeć; wyciągnęła je za drzwi, zabierając się do narządzania śniadania, bo już Jóźka zaglądała do izby, wietrząc łakomie, czy zgotowane.<br /> {{tab}}Łzy ustać musiały i boleście przytaić się w duszy, bo jarzmo codziennego trudu w kark się wpijało, przypominając, że robota czekać nie może...<br /> {{tab}}Uwijała się też, jak mogła, choć nogi się pod nią plątały i wszystko leciało z rąk. Jeno wzdychała żałośnie, łzę jaką puszczając niekiedy, a we świat zamglony tęsknie spoglądając...<br /> {{tab}}— Czy to Jagusia nie wyjdzie do sadzenia? — wrzasnęła Jóźka przez okno.<br /> {{tab}}Hanka odstawiła gar z barszczem i na drugą stronę pobiegła.<br /> {{tab}}Stary leżał na bok, twarzą do okna, jakby patrząc na Jagnę, czeszącą długie, jasne włosy przed lusterkiem, na skrzyni ustawionem.<br /> {{tab}}— Czy to dzisiaj święto, że do roboty nie wychodzicie?..<br /> {{tab}}— Z rozplecionemi włosami nie poletę...<br /> {{tab}}— Od świtania mogłaś je już dziesięć razy zapleść!<br /> {{tab}}— Mogłam, ale nie zapletłam!<br /> {{tab}}— Jagna, wy tak ze mną nie igrajcie!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_261" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/261"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/261|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/261{{!}}{{#if:261|261|Ξ}}]]|261}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Bo co? Odprawicie mnie może, albo wytrącicie z zasług? — warknęła hardo, nie śpiesząc się z czesaniem — nie u was siedzę i nie na waszej łasce!<br /> {{tab}}— A ino kaj? co?<br /> {{tab}}— U siebie jezdem, byście sobie to baczyli...<br /> {{tab}}— Niech ociec zamrą, to się pokaże, czy u siebie jesteś!<br /> {{tab}}— Ale póki żyją, to ja waju mogę drzwi pokazać.<br /> {{tab}}— Mnie! mnie! — skoczyła, jakby biczem podcięta.<br /> {{tab}}— Przyczepiacie się cięgiem do mnie, kiej rzep do ogona! Marnego słowa wam nie mówię, a wy ino huru buru jak na tego łysego konia...<br /> {{tab}}— Podziękuj Bogu, że gorszegoś nie oberwała! — rozczapierzyła się groźnie.<br /> {{tab}}— Spróbujcie: inom jedna sierota, ku mojej obronie nikto nie stanie, ale uwidzicie, czyje ostanie na wierzchu!<br /> {{tab}}Odgarnęła włosy z twarzy i srogie, pełne zawziętości oczy uderzyły kieby nożem, jaże Hankę z miejsca taka złość poniesła, iż jęła wytrząsać pięściami a krzyczeć, co ino ślina przyniesła.<br /> {{tab}}— Grozisz! Zacznij ino, zacznij! Niewiniątko, sierota pokrzywdzona... Juści... Dobrze ludzie wiedzą, co wyrabiasz! w całej parafji wiedzą o twoich sprawkach. Nie raz cię już widzieli z wójtem w karczmie, nie dwa! A wtedy, com ci po północku drzwi otwierała, wracałaś z pijatyki, z łajdactwa, pijana byłaś kiej świnia... Do czasu dzban wodę nosi, do czasu... Nie bój się, kto w głośności żyje, o tym cicho mówią! <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_262" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/262"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/262|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/262{{!}}{{#if:262|262|Ξ}}]]|262}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Skończy się twoje panowanie, że ni wójt, ni kowal cię nie obronią, ty... ty!...<br /> {{tab}}Jaże się zakrztusiła z krzyków.<br /> {{tab}}— Robię, co robię, a każdemu wara do mnie jak temu psu! — wrzasnęła nagle, odrzucając włosy na plecy, kiejby tę przygarść lnu najczystszego<br /> {{tab}}Rozjuszona już była i gotowa nawet do bitki, bo jaże się cała trzęsła; ręce jej latały kole bioder i tak srogo ciepała ślepiami, że w Hance opadło serce, zmilkła i, trzasnąwszy jeno drzwiami, uciekła z izby.<br /> {{tab}}Ale po tej kłótni ruchać się nie mogła, siadła z dzieckiem pod oknem, a Jóźka zajmowała się podawaniem śniadania.<br /> {{tab}}Dopiero kiej się znowu porozchodzili do roboty, zebrała się jakoś w sobie i, poniechawszy robót, wybrała się do ojca, któren zachorzał już parę dni temu, ale z pół drogi zawróciła do chałupy.<br /> {{tab}}Tak się w niej roztrzęsło, że ani sposób iść było.<br /> {{tab}}A zaś potem, choć przyszła nieco do sił, rękoma jeno robiła, bezwolnie prawie, a głównie myślała o Antku, we świat się zapatrując daleki...<br /> {{tab}}Pogoda się też robiła, deszcz ustał, kapało jeno z dachów i z drzew, że to wiater jął otrząsać gałęzie, drogi siwiły się kałużami, świat stawał się coraz jaśniejszy.<br /> {{tab}}Rachowali, co na przypołudnie słońce pokaże się niechybnie, bo już jaskółki latały górą; białe, przezłocone chmury szły po niebie stadami, a z pól ciepło buchało i ptasi wrzask podnosił się w sadach, jakby ośnieżonych kwiatami. Zaś wieś galanto pogłośniała; <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_263" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/263"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/263|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/263{{!}}{{#if:263|263|Ξ}}]]|263}}'''<nowiki>]</nowiki></span>kurzyło się ze wszystkich prawie kominów, smaczne jadła narządzali, radość wydzierała się z chałup i babie jazgoty niesły się od chałupy do chałupy, dzieuchy przyodziewały się świątecznie, wstęgi zaplatając w kosy, niejedna w dyrdy leciała po gorzałkę, bo Żyd, ucieszony powrotem chłopów, dawał na bórg, ile kto ino chciał, a co raz to ktosik właził na drabinę i z dachów przepatrywał pilnie wszystkie drogi, biegnące od miasta...<br /> {{tab}}Tak się zajęły porządkami, że mało która szła w pole; nawet gęsi zapomniały powyganiać nad rowy, że gęgały wrzaskliwie w podwórzach, zaś dzieciska, puszczone dzisiaj na wolę i nie przykarcane, wyprawiały po drogach takie breweryje, że niech Bóg broni! Starsze, z długachnemi tykami, zwijały się na topolowej, skrabiąc się na drzewa i spychając wronie gniazda, że wystraszone ptaszyska, kiej chmura sadzy, kołowały wysoko z żałosnem, jękliwem krakaniem; a znowuj drugie, mniejsze ganiały ślepego konia księżego, założonego do beczki na saniach, chcąc go napędzić z wyższego brzegu do stawu, jeno co koń mądrala nie dał się zażyć z mańki. Niekiedy, już nad samiutką krawędzią, przystawał jakby na złość, łeb spuszczał, głuchnął na wrzaski, cierpliwie się otrząsając z błota i grud, których mu nie szczędzili. Ale skoro poczuł, że mu na beczkę włażą i do uzdy już sięgają, rżał groźnie i ponosił, skręcając znagła w największą kupę zbereźników, iż rozlatywali się z krzykiem. Dobre parę pacierzy tak się zabawiali, jaże go wkońcu i zmanili, podtykając pod chrapy wiecheć zapalony, że konisko zestrachane rzuciło się wbok, akuratnie prosto na przywarte opłotki <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_264" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/264"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/264|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/264{{!}}{{#if:264|264|Ξ}}]]|264}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Borynowe. Wywalił wrótnie i tak się w nie zaplątał orczykami, że go dopadły z bliska i dalejże prać batami, co ino wlazło.<br /> {{tab}}Kulasy byłby sobie połamał w żerdkach, kieby nie Jagna, która, dosłyszawszy krzyki, kijem rozpędziła wisusów i wywiedła go na drogę, ale że koń wystraszony stracił wiatr, nie wiedząc, w jaką stronę się obrócić, a chłopaczyska czaiły się za drzewami, powiedła go na plebanję.<br /> {{tab}}Dróżką między księżym ogrodem a Kłębami go poprowadziła, gdy właśnie bryczka organistów zajechała przed ich dom, stojący w głębi. Organiścina już była na siedzeniu, a Jasio całował się przed progiem z rodziną.<br /> {{tab}}— Konia przywiedłam, bo dzieci go płoszyły... — zaczęła nieśmiało.<br /> {{tab}}— Ojciec, krzyknij na Walka, niech go odbierze! Te, ryfo jedna, konia samego porzucasz, żeby nogi połamał, co? — gruchnęła na parobka.<br /> {{tab}}Jasio, spostrzegłszy Jagnę, jeno śmignął oczyma po ojcach i rękę do niej wyciągnął.<br /> {{tab}}— Zostańcie, Jaguś, z Bogiem.<br /> {{tab}}— Do klasów to już?<br /> {{tab}}Za serce ją cosik ścisnęło, jakby żal cichy.<br /> {{tab}}— Na księdza go odwożę, moja Borynowo! — napuszała się dumnie.<br /> {{tab}}— Na księdza!<br /> {{tab}}Podniesła zdumione oczy na niego. Siadał właśnie na przedniem siedzeniu, plecami do koni.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_265" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/265"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/265|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/265{{!}}{{#if:265|265|Ξ}}]]|265}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Będę dłużej patrzał na Lipce! — zawołał, ogarniając przytulającem spojrzeniem opleśniałe dachy ojcowej chałupy i te sady, lśniące rosami a kwiatami obwalone.<br /> {{tab}}Konie ruszyły truchcikiem.<br /> {{tab}}Jagna poszła w trop tuż za bryczką. Jasio krzyczał jeszcze cosik do sióstr, buczących pod domem, a patrzał jeno na nią jedną: w jej modre, zwilgotniałe oczy, kieby ten dzień majowy bardzo cudne; na jej głowę jasną, oplecioną warkoczami, co jak grubachne postronki leżały potrójnie nad białem czołem, zwisając jeszcze półkoliście kiele uszu; na jej twarz bieluchną i tak śliczną, iż do róży polnej podobną.<br /> {{tab}}Ona zaś szła prawie bezwolnie, jakby urzeczona jego oczyma jarzącemi, wargi się jej trzęsły, że zębów zawrzeć nie mogła, serce lubo dygotało, a oczy szły za nim pokornie, zgoła truchlejąc z dziwnej słodkości...<br /> {{tab}}Jakby ją sen zmorzył nagły i tym pachnącym kwiatem niepamięci zasypywał... Dopiero kiej bryka skręciła ku topolowej, rozerwały się ich oczy, puściły te parzące ogniwa i rozprysnęły się tak doszczętnie, jaże uderzyła się spojrzeniem o pusty świat i przystanęła nagle.<br /> {{tab}}Jasio machał czapką na pożegnanie. Wjeżdżali już w mrok topoli.<br /> {{tab}}Rozglądała się dokoła, oczy trąc, jakby ze snu wyrwana.<br /> {{tab}}— Jezu, taki toby ślepiami do samego piekła zaprowadził...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_266" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/266"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/266|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/266{{!}}{{#if:266|266|Ξ}}]]|266}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Otrząsnęła się jakby z tych parzących spojrzeń Jasiowych.<br /> {{tab}}— Organistów syn, a kiej dziedziców się widzi... I księdzem ostanie, może jeszcze do Lipiec go dadzą!.<br /> {{tab}}Obejrzała się: bryka już zniknęła, turkot jeno dochodził i głosy pozdrowień, zamienianych z przechodzącymi.<br /> {{tab}}— Taki mleczak, dzieciuch prawie, a niech spojrzy, to jakby kto drugi wpół objął, jaże ciągotki bierą i w głowie się mąci...<br /> {{tab}}Wzdrygnęła się, oblizując czerwone wargi, a przeciągając się prężąco, z lubością...<br /> {{tab}}Chłód ją nagle przejął. Dopiero spostrzegła, że jest z gołą głową, boso i prawie w koszuli, bo tylko w jakiejś podartej chuścinie na ramionach. Sczerwieniła się przywstydzona i jęła stronami przebierać się ku domowi.<br /> {{tab}}— Chłopy wracają, wiecie to? — krzykały do niej dzieuchy z opłotków, to kobiety, to dzieci nawet, a wszystkie zadyszane i ledwie zipiące z radości<br /> {{tab}}— No to co? — rzekła którejś już prawie ze złością.<br /> {{tab}}— Wracają!.. mało to? — zdumiewały się jej oziębłości.<br /> {{tab}}— Tyla z niemi, co i przez nich! Głupie! — mruczała, przykro tknięta, że to każda kiej zwariowana wyglądała swojego...<br /> {{tab}}Zajrzała do matki. Jędrzych był jeno, pierwszy raz dopiero zwlókł się z barłogu, przetrącony kulas miał jeszcze spowity w szmaty, koszyk wyplatał na progu i pogwizdywał srokom, łażącym po błotach.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_267" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/267"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/267|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/267{{!}}{{#if:267|267|Ξ}}]]|267}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Wiesz to, Jaguś?.. Wracają nasi!..<br /> {{tab}}— Dyć już kiej te sroki cały świat to jedno rozpowiada!<br /> {{tab}}— Wiesz, a Nastusia to prosto od rozumu odchodzi, że i Szymek wróci...<br /> {{tab}}— Czemuż to? — Błysnęła ślepiami srogo, po matczynemu.<br /> {{tab}}— I... nic... A to me znowuj kulas rozbolał... — zająkał chrapliwie. — Cichoj, ścierwy — rzucił patykiem w sień na rozgdakane kwoki.<br /> {{tab}}Niby to rozcierał nogę bolącą, a pokornie zaglądał w jej twarz dziwnie omroczałą.<br /> {{tab}}— Kaj to matka?<br /> {{tab}}— Na plebanję poszli... Jaguś, o Nastce to mi się ino tak wypsnęło...<br /> {{tab}}— Głupi, myśli, co o tem nikto nie wie! Pobierą się i tyla...<br /> {{tab}}— A bo to matka pozwoleństwo dadzą, kiej Nastuś ma jeno morgę?<br /> {{tab}}— Pytał się będzie, to nie pozwolą. Hale, lata już parob ma, to i rozum swój powinien mieć, by wiedzieć, co i jak...<br /> {{tab}}— A ma, Jaguś, ma, i kiej się uweźmie i pójdzie udry na udry, to i matki nie posłucha, na złość się ożeni, swój gront odbierze i na swojem postawi.<br /> {{tab}}— Pleć, kiej ci ciepło, pleć, by cię jeno matka nie posłyszeli!<br /> {{tab}}Markotność ją przejęła. Jakże! taka Nastka, a i to zabiega o chłopa, i to ma swoje radoście, a drugie <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_268" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/268"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/268|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/268{{!}}{{#if:268|268|Ξ}}]]|268}}'''<nowiki>]</nowiki></span>dzieuchy to samo. Wściekną się chyba dzisiaj, boć do każdego ktosik powróci, do każdej.<br /> {{tab}}— Prawda, dyć wszystkie powrócą... — Porwała ją nagła, niecierpliwa radość, że porzuciła wystraszonego Jędrzycha i skwapnie poniesła się do chałupy, szykować i robić porządki na przyjęcie, jak i drugie, i czekać gorączkowo powracających, jak i cała wieś w tej chwili.<br /> {{tab}}Zwijała się tęgo, jaże przyśpiewując z radości a z utęsknieniem i nie raz jeden wybiegała patrzeć na drogi, kaj i wszystkie wisiały oczyma.<br /> {{tab}}— Kogo to wyglądacie? — zagadnął ją ktosik niespodzianie.<br /> {{tab}}Jakby ją kto przez ciemię zdzielił, zbladła, ręce jej opadły, kieby te skrzydła przetrącone, i serce zadygotało z żałości.<br /> {{tab}}Prawda, na kogoż to czeka? przecie nikomu do niej nieśpieszno, przecie na wszystkim świecie sama jest, jako ten kołek!... — Tyle, co może Antek!... — dodała trwożnie. — Antek! — wyszeptała cichuśko, serce jej wezbrało westchnieniem i przypominki przewiały przez pamięć, kiej te mgły nikłe i kiej sen cudny, ale dawno już śniony. — Może i wróci! — dumała.<br /> {{tab}}...Choć kowal jeszcze wczoraj upewniał, że go z drugimi z kreminału nie puszczą, że na długie lata tam pozostanie.<br /> {{tab}}— A może go i puszczą! — Przywtórzyła głośniej, jakby już wychodząc myślą i oczekiwaniem naprzeciw, ale bez radości, bez uniesienia i z jakąś przyczajoną w sercu trwożną niechęcią.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_269" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/269"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/269|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/269{{!}}{{#if:269|269|Ξ}}]]|269}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A niech se wróci! co mi tam z niego! — ciepnęła się niecierpliwie.<br /> {{tab}}Stary jął cosik bełkotać...<br /> {{tab}}Zadem się odwróciła od niego z obmierzłości, nie podając jeść, choć wiedziała, że o to skamle po swojemu.<br /> {{tab}}— Byś już raz zdechł! — rozsrożyła się nagle i, aby go stracić z oczu, na ganek znowu poszła.<br /> {{tab}}Kijanki trzepały nad stawem i kajś niekaj pod drzewami czerwieniły się kobiety pierące. Suchy, leciuśki wiater ledwie co tykał wierzb zielonych, że zatrzęchły się niekiedy. Słońce co ino miało się wyłupać z za białych chmur, że już polśniewały kałuże i po gładzi stawu tańcowały złotawe migoty. Deszczowe mgły już opadły, że z szarych, kamiennych płotów wynosiły się coraz barzej na jaśnię powietrza rozkwitające sady, kieby te wielgachne snopy kwietne, wionące zapachami i pełne ptasich świegotów. Młyn turkotał ostro, a z kuźni rozlatywały się dźwiękliwe, przejmujące bicia młotów, zaś ludzkie głosy i cały ten rwetes przygotowań był jako to pszczelne brzęczenie wśród drzewin.<br /> {{tab}}— „A może go i obaczę!“ — dumała, wystawiając twarz na wiater i na te rosy, skapujące z obsychających kwiatów i liści.<br /> {{tab}}— Jaguś, nie wyjdziecie to do roboty? — wrzasnęła Jóźka z podwórza.<br /> {{tab}}Ani jej do głowy przyszło się opierać: zabrała motyczkę i zaraz poszła do kobiet. Odpadła ją moc i chęć sprzeciwu, a nawet rada poddała się {{pp|przyka|zowi}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_270" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/270"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/270|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/270{{!}}{{#if:270|270|Ξ}}]]|270}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|przyka|zowi}}, któren ją wyrywał z myśleń i niepewności. Przejmowała ją jeno dziwna tęskność, że jaże łzy nabiegały do oczu, a dusza się kajściś rwała. Tak się przypięła do roboty, że komornice ostały daleko na zajdach, ale nie ustawała, nie zważając na Jagustynkowe przycinki, ni widząc babich ślepiów, co ją obiegały cięgiem, kiej te psy przyczajone do kąśliwego chwytu.<br /> {{tab}}Tylko niekiedy prostowała się nagle, jako ta grusza, ociężała kwiatem, prostuje się na miedzy pod tknięciem wiatru, i chwieje się ździebko, i patrzy po świecie tysiącami oczu, i płacze białym, wonnym okwiatem po rozchwianych, zielonych zbożach, i może zimy srogie spomina...<br /> {{tab}}Jaguś o Antku myślała niekiedy, a częściej Jasiowe oczy jarzące i Jasiowe wargi czerwone stawały w pamięci i Jasiowy głos luby odzywał się w sercu tak słodko, jaże smutki pierzchnęły i pojaśniało w niej, że, przygiąwszy się barzej nad zagonem, czepiła się całą mocą utęsknień tych wspominków. Naturę bowiem już taką miała, kieby te wiotkie trzmieliny czy chmiele dzikie, które zawdy czepić się muszą jakiej gałęzi, lebo kole pnia wyniosłego owinąć — by rosnąć mogły i kwitnąć, i żyć — zaś oderwane podpory i sobie ostawione, na pastwę złej przygodzie łacno idą.<br /> {{tab}}A komornice, naszeptawszy się o niej dosyta, że to ciepło już się zrobiło galante, pozrzucały z głów płachty i zapaski i wzięły raźniej pogwarzać, częściej się przeciągać, na połednie tęskliwie wyglądając...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_271" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/271"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/271|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/271{{!}}{{#if:271|271|Ξ}}]]|271}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Kozłowa, wyższaście — to obaczcie, czy chłopów nie widać na topolowej?<br /> {{tab}}— Ani widu, ani słychu! — odrzekła, próżno się na palcach wspinając.<br /> {{tab}}— Gdzieby zaś tak rychło... nie zdążą przed mrokiem... karwas drogi...<br /> {{tab}}— I pięć karczmów na rozjazdach! — zakpiła po swojemu Jagustynka.<br /> {{tab}}— Chudziaki, biedota, kaj im tam karczmy będą w głowie!<br /> {{tab}}— Wymizerowali się tylachna czasu, nacierzpieli...<br /> {{tab}}— Taka im była krzywda, że się w cieple wyspali i najedli po grdykę...<br /> {{tab}}— Juści, tyle tej dobroci zażyły, co te karmiki na pokrzywach z plewami.<br /> {{tab}}— Dyć o suchym ziemnioku a lepiej na wolności — rzekła Grzeli kobieta.<br /> {{tab}}— Dopiero to smaki taka wolność!.. no, tyla z niej biednemu, że może sobie zdychać z głodu, kaj mu się spodoba, bo sztrafu za to płacić nie każą, ni go strażnik do kreminału nie pojmie!.. — wydziwiała.<br /> {{tab}}— Prawda, moiściewy, prawda! ale co niewola to niewola!..<br /> {{tab}}— A co groch ze sperką, to nie rosół na osikowym kołku! — przedrzeźniała Jagustynka, jaże wszystkie śmiechem gruchnęły.<br /> {{tab}}Odcięła się cosik Filipka, ale mogła to utrzymać wtor z takim pyskaczem i ozornicą? Jagustynka nawydziwiała nad nią, co ino wlazło, i jęła cudeńka wygadywać o młynarzu, jako na bórg daje stęchłą kaszę, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_272" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/272"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/272|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/272{{!}}{{#if:272|272|Ξ}}]]|272}}'''<nowiki>]</nowiki></span>a za pieniądze też oszukuje na wadze. Zaś potem, już z Kozłową na spółkę używały na całej wsi, nie przepuszczając nawet dobrodziejowi, a przewłócząc każdego złemi ozorami, kieby przez te ostre ciernie...<br /> {{tab}}Grzelowa spróbowała bronić poniektórych, ale ją zakrzyczała Kozłowa:<br /> {{tab}}— Wybyście radzi bronić nawet takich, co kościoły rozbijają...<br /> {{tab}}— Bo wszystki człowiek zarówno potrzebuje obrony! — szepnęła łagodnie.<br /> {{tab}}— A już najbarzej Grzela przed waszą maglownicą...<br /> {{tab}}— Nie wam przestrzegać poczciwości, któraście Bartka Kozła kobieta!.. — rzekła twardo, prostując się wyniośle.<br /> {{tab}}Struchlały wszystkie, czekając, że skoczą sobie do kudłów, ale one jeno przewlekły po sobie srogiemi ślepiami. Dobrze — co w samą porę Witek przyleciał zwoływać na obiad i kosze zbierać, że to świątkować mieli od południa.<br /> {{tab}}Mówiły już mało wiele nawet przy obiedzie, któren Hanka kazała podać na ganku, bo słońce się już całkiem wykryło, cały świat się rozjaśnił a wszystkie dachy i drzewa kwitnące, kiej tym bieluchnym śniegiem przyprószone — pławiły się w przejrzystwm, pachnącwm powietrzu.<br /> {{tab}}Dzień się roztoczył słoneczny i cichy, wiater ździebko przegarniał po drzewinach, ale tak mięciutko, kieby te ręce matczyne gładziły pieściwie dziecińskie gębusie.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_273" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/273"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/273|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/273{{!}}{{#if:273|273|Ξ}}]]|273}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Świątko też szczere stanęło, bo już od poobiedzia nikto w pole do roboty nie wyszedł, nawet bydło zegnali z pastwisk, że jeno poniektóra biedota swoje zamorzone karmicielki wywodziła na postronkach, popaść kajś po miedzach lub nad rowami.<br /> {{tab}}A kiej słońce odtoczyło się na parę chłopa z południa, jęli się ludzie zbierać pod kościołem, wygrzewali się pod murami, przegwarzając zcicha jako ci ptakowie świergocący w klonach i lipach, co wyniosłym kręgiem jaże ku dachom kościoła sięgały gałęziami, ledwie przytrząśniętymi zielenią. Słońce przypiekało niezgorzej, jak to zwyczajnie bywa po rannym deszczu. Kobiety zestrojone świątecznie postawały kupami, a poniektóre wyglądały tęskliwie za mur, na topolową, zaś ślepy dziad siedział wraz z pieskiem we wrótniach smętarza i pobożne pieśnie wyciągał jękliwie, uszami strzygł na wsze strony i potrząsał miseczką do wchodzących.<br /> {{tab}}Wyszedł rychło i dobrodziej w komżę ubrany i stułę, z gołą głową, że mu jaże łysina błyskała w słońcu.<br /> {{tab}}Pietrek Borynów krzyż ujął, bo Jambroż nie uradziłby lecieć tyla drogi, zaś wójt, sołtys i któraś z tęższych dzieuch wynieśli chorągwie, co się jęły zaraz rozwijać na wietrze, trzepać i błyskać kolorami. Michał organistów poniósł wodę święconą i kropidło, Jambroży rozdał brackim świece, a organista z książką w ręku stanął wpodle dobrodzieja, któren dał znak, i ruszyli w cichości przez wieś okwieconą, nad stawem, jaże we wodzie cichej odbijała się cała procesja.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_274" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/274"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/274|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/274{{!}}{{#if:274|274|Ξ}}]]|274}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Sporo jeszcze kobiet i dzieci przyłączało się po drodze, zaś na ostatku młynarz z kowalem pobok księdza się dociskali.<br /> {{tab}}A na samym końcu, za wszystkimi, wlekła się Agata, często pokaszlując, i ślepy dziad kolebał się na kulach, jeno że od mostu zawrócił i pono do karczmy pociągnął.<br /> {{tab}}Dopiero za młynem zastawionym, bo i umączony młynarczyk przystał do kompanji, zapalili świece, ksiądz nadział czarną, rogatą czapeczkę, przeżegnał się i zaintonował: „Kto się w opiekę...“<br /> {{tab}}Zawtórowali z całego serca, jak kto umiał, i ruszyli wzdłuż rzeki, łąkami, kaj pełno było jeszcze kałuż, a miejscami tak grząsko, że po kostki zapadali. Osłaniając światło rękoma, rozwłóczyli się po wąskiej drożynie, kiej różaniec uwity z czerwonych, pasiastych wełniaków.<br /> {{tab}}Rzeka migotała w słońcu i wiła się pokrętnie wskroś łąk zielonych, nabitych kajś niekaj pękami żółtych i białych kwiatków.<br /> {{tab}}Chorągwie chwiały się nad głowami, niby te ptaki wielgachne żółto-czerwonymi skrzydłami, krzyż kołysał się na przedzie, a głosy rozśpiewane roznosiły się zwolna w cichem, przejrzystem powietrzu, spadając na trawy, na kępy łozin jasno-zielonych, na cierniowe krze, całe w białościach kwiatów, kieby w tych gzłach przenajświętszych.<br /> {{tab}}Woda pluskała o brzegi, gęsto upstrzone kaczeńcami, kieby do cichego wtóru pieśniom i oczom lecącym przed się, w dale jasnego nieba, w rzekę {{pp|rozmi|gotaną}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_275" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/275"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/275|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/275{{!}}{{#if:275|275|Ξ}}]]|275}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|rozmi|gotaną}} złotemi łuskami, w te wsie, widniejące na wyżniach suchych, a ledwie znaczne w modrawym powietrzu wstęgami sadów biało kwitnących.<br /> {{tab}}Ksiądz szedł z asystą tuż za krzyżem i śpiewał wraz z drugimi.<br /> {{tab}}— Coś dużo kaczek się podrywa! — szepnął, zezując na prawo.<br /> {{tab}}— Przelotne, krzyżówki — odparł młynarz, patrząc za rzekę, w niziny, zarosłe żółtą, zeszłoroczną trzciną i olchami, skąd raz wraz podrywały się ciężko całe stada.<br /> {{tab}}— I boćków coś więcej niźli zeszłego roku.<br /> {{tab}}— Mają co żreć na moich łąkach, to się z całego świata zwłóczą.<br /> {{tab}}— A ja swojego straciłem, w same święta się gdzieś zapodział.<br /> {{tab}}— Do stada się pewnie przyłączył, na przelocie.<br /> {{tab}}— Co to jest w tych uwałowanych redlinach?<br /> {{tab}}— Końskiego zęba wsadziłem całą morgę... trochę tu mokro, ale że mówią, co na suchy rok idzie, to może się uda.<br /> {{tab}}— Byle nie tak, jak mój zeszłoroczny: schylać się nie było poco.<br /> {{tab}}— Kuropatkom się udał: sporo się ich tam wywiedło — żartował cicho.<br /> {{tab}}— Juści, pan jadł kuropatwy, a moje siwki zębami dzwoniły o żłób...<br /> {{tab}}— Obrodzi się, to już księdzu dobrodziejowi z furkę jaką użyczę.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_276" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/276"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/276|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/276{{!}}{{#if:276|276|Ξ}}]]|276}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Bóg zapłać, bo i koniczyna zeszłoroczna nietęga; jeśli susze przyjdą, przepadnie! — westchnął żałośnie i zaczął znowu śpiewać.<br /> {{tab}}Dochodzili właśnie pierwszego kopca, któren był tak pokryty krzami rozkwitłych tarnin, że wynosił się kiej biała kopa, nastroszona kwiatami rozbrzęczonemi pszczelnym rojem.<br /> {{tab}}Otoczyli go kręgiem świateł rozchwianych, krzyż się wzniósł zatknięty w krzach, choręgwie się rozwinęły nisko pochylone i ludzie przyklękli kołem, jakby przed ołtarzem, na którym, w kwiatach i pszczelnym brzęku, zwiesny objawił się majestat święty!..<br /> {{tab}}Wraz też ksiądz odczytywał modlitwę od gradu i kropił wodą święconą wszystkie cztery strony świata: i drzewiny, i ziemię, i wody, i te głowy chylące się pokornie, cały ten świat rozdygotany cichą radością rostu, i mocy, i szczęścia, wszystko, co dolę swoją poczynało i co martwe jest.<br /> {{tab}}Naród zaszumiał nową pieśnią i podnosił się raźniej i weselniej.<br /> {{tab}}Ruszyli dalej, bierąc się odrazu na lewo, wpoprzek łąk, pod łagodne wzgórza. Dzieci jeno dłużej się zatrzymały, że to Gulbasiaki z Witkiem, wedle starego obyczaju, sprawiały na kopcu poniektórym chłopakom tęgą łaźnię, że podniósł się taki wrzask, jaże ksiądz im zdala wygrażał.<br /> {{tab}}A za łąkami weszli na szeroki wygon graniczny, w gąszcz smukłych jałowców, rosnących skraja, jakby na straży pól rolnych. Wygon był szeroki a kręcił tędy i owędy kiej rzeka zieloną falą traw gęsto nabitych <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_277" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/277"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/277|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/277{{!}}{{#if:277|277|Ξ}}]]|277}}'''<nowiki>]</nowiki></span>kwiatuszkami, że nawet w starych koleinach mrowiły się żółte mlecze i białe stokrotki. Kajś rozwalały się wielkie kamionki, obrosłe w ciernie, że trzeba je było potem obchodzić, a gdzie znów stojały samotnie dzikie grusze, całe we kwiatach i pszczelnym brzękiem rozśpiewane i tak bardzo cudne i święte, jako te hostje, unoszące się nad polami, jaże się klękać chciało przed niemi a całować ziemię, co je na świat wydała.<br /> {{tab}}A gdzie znowu brzózka się pochylała, przyodziana w bieluśkie gzło i cała owionięta zielonemi, rozplecionemi warkoczami, a tak czysta i drżąca w sobie, kiej ta dziewczyna do pierwszej Komunji stająca.<br /> {{tab}}Podnosili się zwolna na wyniosłość, obchodząc lipeckie pola od północy, wzdłuż młynarzowych ról, szumiących żytem.<br /> {{tab}}Ksiądz szedł za krzyżem, za nim cisnęły się kupkami dziewczyny i co młodsze kobiety, zaś w końcu, w pojedynkę albo i po parze w rządku, wlekły się staruchy z Agatą, kusztykającą daleko za wszystkiemi. Dzieci jeno plątały się na bokach, chroniąc się księżych oczu, by śmielej baraszkować.<br /> {{tab}}Aż wynieśli się na równię, kaj i cichość stanęła większa, wiater ustał zupełnie, choręgwie zwisły, a naród się rozwlókł na staje, że jako te kwiaty widniały kobiety wśród zieleni, zaś płomyki świec drżały skrami niby złotawe motyle.<br /> {{tab}}Niebo wisiało wysokie i czyste, tylko gdzie niegdzie leżała jakaś biała chmura, kieby owca na modrawych, nieobjętych polach, przez które niesło się ogromne, rozgorzałe słońce, zalewając świat ciepłem i blaskami.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_278" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/278"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/278|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/278{{!}}{{#if:278|278|Ξ}}]]|278}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Jeno pieśń się wzmogła: huknęli z całej mocy i tak rozgłośnie, jaże ptaki uciekały z drzew pobliskich; czasem kuropatka wystraszona furknęła z pod nóg, albo i zajączek wyrywał się gdziesik z pod kotyry i gnał naoślep.<br /> {{tab}}— Oziminy dobrze idą — szepnął ksiądz.<br /> {{tab}}— Ba! wczoraj już piętkę w życie znalazłem.<br /> {{tab}}— A któż to tak spaprał?.. połowa gnoju na skibach.<br /> {{tab}}— Ziemniaki którejś komornicy, jakby w krowę przyorywała.<br /> {{tab}}— Przecież brona wszystko wywlecze. Paskudziarze juchy!<br /> {{tab}}— Dyć to parobek dobrodziejów przyorywał — wtrącił cicho kowal.<br /> {{tab}}Dobrodziej się rzucił, ale zamilkł i, przyśpiewując narodowi, chodził oczyma po tym nieobjętym rozlewie pól rodnych, co pogarbione i miejscami ździebko wzdęte, jako te piersi matki karmiącej, zdały się dychać w słodkiem wzbieraniu, by co ino przypadnie do rozwartego łona, pożywić się mogło, i przytulić, i o doli srogiej zapomnieć.<br /> {{tab}}Hej! szeroko niesły się oczy, i daleko, i przestrono, że cała procesja zdała się jeno ciągiem mrówek wśród zbóż, a głosy ludzkie tyle ważyły nad polami, co te skowronkowe świergotania.<br /> {{tab}}Słońce się przetaczało ku zachodowi, że już pozłociały zboża, okwiecone drzewa rzucały cienie, zaś lipecki staw wybłyskiwał rozgorzałą szybą z obrzeży sadów, spienioną bielą kwiatów przytrząśniętych! Wieś <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_279" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/279"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/279|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/279{{!}}{{#if:279|279|Ξ}}]]|279}}'''<nowiki>]</nowiki></span>leżała niżej, jakby we dnie michy wielgachnej, a tak przysłoniona drzewami, że ino kajś niekaj dojrzał szarą stodołę; jeden kościół, co się wynosił białemi murami ponad wszystko i złotym krzyżem na niebie świecił.<br /> {{tab}}Zaś po prawej ręce idących rozlewały się równie, niby te nieprzejrzane wody szarozielone, z których wynosiły się wsie gęstemi kępami drzew okwieconych, krzyże przydrożne i drzewa samotnie rosnące. Oczy się tam niesły jak ptaki, ale nie sięgnęły w kołującym locie innych granic, kromie tych borów czerniejących dokoła.<br /> {{tab}}— Coś za cicho... aby deszcz w nocy nie przyszedł... — zaczął ksiądz.<br /> {{tab}}— Nie będzie: wytarło się na dobre i chłód zawiewa.<br /> {{tab}}— Rano lało, a teraz wody ani znaku.<br /> {{tab}}— Zwiesna przecie, to w mig przesycha — wtrącił swoje kowal.<br /> {{tab}}Dosięgli drugiego kopca, węgłowego. Wielki był kiej usypisko; powiedali, że pod nim leżą pobite na wojnie. Krzyż stał na nim niski a struchlały całkiem, przystrojony w zeszłoroczne wianuszki a obraziki, ubrane firaneczkami, zaś zboku tuliła się wypróchniała, rosochata wierzba, okrywając jego rany młodemi pędami. Strasznie tu było jakoś i pusto, że nawet wróble nie gnieździły się w dziuplach, a chociaż naokół leżały rodzajne ziemie, kopiec był prawie nagi, odarte boki żółciły się piachami, że jeno rozchodniki, kiej te liszaje czepiały się gdzie niegdzie i sterczały suche badyle dziewanny i szalejów końskich.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_280" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/280"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/280|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/280{{!}}{{#if:280|280|Ξ}}]]|280}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Od moru odprawili nabożeństwo i, przyśpieszając kroków, wzięli się jeszcze barzej na lewo, nawskroś do topolowej drogi, mierząc pod sam las, jak wiodła wąska i wyjeżdżona mocno dróżka.<br /> {{tab}}Już zwartą kupą ruszyli, tylko Agata ostała przy kopcu, kryjomo odarła szmatę z krzyża i, podążając zdala za procesją, zagrzebywała ją strzępkami po miedzach la jakiegoś zabobonu.<br /> {{tab}}Organista zaintonował litanję, ale ciągnęli ją ospale, że śpiewał ino kto niekto, w pojedynkę, bo kobiety rajcowały zcicha, rzucając jeno w potrzebnem miejscu wrzaskliwie: „Módl się za nami“ — zaś dzieciska wyparły się na wyprzódki i baraszkowały swawolnie, jaże Pietrek Borynów, obzierając się na proboszcza, mruczał zeźlony:<br /> {{tab}}— Obwiesie, juchy! zbereźniki!.. bo jak pas spuszczę!<br /> {{tab}}Ksiądz, znużony już sielnie, pot ocierał z łysiny a rozglądając się po sąsiednich rolach, pogadywał z wójtem:<br /> {{tab}}— Ho, ho! tym już groch powschodził...<br /> {{tab}}— A prawda!.. wczesny być musi, rola doprawiona i idzie kiej bór.<br /> {{tab}}— Ja siałem jeszcze na Palmową, a dopiero kły puszcza.<br /> {{tab}}— Bo u do dobrodzieja na tym dołku zimnica, a tu grunt cieplejszy.<br /> {{tab}}— I jęczmiona już im powschodziły, a równe, jakby siewnikiem posiane.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_281" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/281"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/281|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/281{{!}}{{#if:281|281|Ξ}}]]|281}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Modliczaki dobre gospodarze, na dworską modę w polu robią.<br /> {{tab}}— Tylko na naszych polach ani znaku jeszcze owsów i jęczmionów.<br /> {{tab}}— Spóźnione wszystko, deszcze też przybiły, że nieprędko się ruszą.<br /> {{tab}}— I spaprane, że niech Bóg broni! — westchnął ksiądz żałośnie.<br /> {{tab}}— Darowanemu koniowi w zęby nie zaglądają — zaśmiał się kowal.<br /> {{tab}}— Te, wisusy, uszy poobrywam, jak nie przestaniecie! — krzyknął proboszcz na chłopaków, śmigających kamieniami za stadkiem kuropatw, szorujących wpoprzek zagonów.<br /> {{tab}}Przycichły znagła rozmowy, chłopaki przywarły po bruzdach, organista znów jął beczeć, kowal zawtórował, jaże w uszach zawierciało, a cieniuśkie głosy kobiet podniesły się jękliwym chórem, że litania rozwlekła się nad polami, niby ten ciąg ptaków, zmęczonych długim lotem i już zwolna i coraz niżej opadających.<br /> {{tab}}Parli się tak wśród pól zielonych, długim i rozśpiewanym zagonem, że ludzie, pracujący na modlickich polach, a nawet i na dalszych, podnosili się od roboty, czapy zdejmując, to przyklękając na zagonach, gdzie zaś bydło zaryczało, podnosząc ciężkie, rogate łby, a kajś znowu spłoszony źrebak odbiegł maci, w cały świat gnając.<br /> {{tab}}Ze staje mieli jeszcze do trzeciego kopca i figury przy topolowej, gdy ktosik wrzasnął z całych sił:<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_282" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/282"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/282|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/282{{!}}{{#if:282|282|Ξ}}]]|282}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Chłopy jakieś z lasu wychodzą!<br /> {{tab}}— A może to nasi?<br /> {{tab}}— A nasi! nasi! — buchnęło z kupy i kilkanaścioro rzuciło się naprzód.<br /> {{tab}}— Stać! Nabożeństwo pierwsze — nakazał ostro ksiądz.<br /> {{tab}}Juści, że ostali, przedeptując z niecierpliwości. Zbili się jeno barzej w kupę, stowarzyszając jak popadło, bo każdego dziw nie podrywało z miejsca, ale ksiądz nie puścił, przyśpieszał jednak kroku.<br /> {{tab}}Wiater skądciś zawiał, że świece pogasły, chorągwie zatrzepały, i żyta, krze i ukwiecone drzewa jęły się kolebać, jakby kłaniając i do nóg się chyląc procesji. Ale naród, choć śpiewał coraz głośniej, w dyrdy już sunął i oczy wpierał w bór niedaleki, między drzewa przydrożne, kaj już wyraźnie bielały się kapoty chłopskie.<br /> {{tab}}— Nie pchajcie-że się, głupie: chłopy wam nie uciekną! — zgromił ksiądz, bo mu już następowały na pięty, tłocząc się jedna przez drugą.<br /> {{tab}}Hanka, co była szła w rzędzie z najpierwszymi gospodyniami, aż krzyknęła, dojrzawszy kapoty. Wiedziała przecie, jako tam Antka nie zobaczy, a mimo to zatrzęsła się radością i pijana zgoła nadzieja rozsadzała jej duszę, że zeszła na bok, w brózdę, i oczy wypatrywała...<br /> {{tab}}Zaś Jagusia, idąca wpodle matki, porwała się z miejsca, by lecieć, ognie ją przejęły i taki dygot, co zębów nie poredziła zewrzeć; a drugie kobiety też nie mniej się rwały ku tym wytęsknionym. Jeno poniektóre <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_283" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/283"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/283|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/283{{!}}{{#if:283|283|Ξ}}]]|283}}'''<nowiki>]</nowiki></span>dzieuchy i chłopaki nie wstrzymały długo, bo naraz chlasnęły z kupy, kiej woda z cebra wstrząśniętego, i mimo wołań, pognały naprzełaj do drogi, jaże im łysty bielały.<br /> {{tab}}Procesja rychło dosięgła krzyża Borynów, za którym tuż zaraz był kopiec, na skraju ziem lipeckich i dworskiego boru.<br /> {{tab}}Chłopy już tam stojały kupą w cieniu brzóz wielgachnych, stróżujących przy krzyżu; zdala już odkrywali głowy i oczom kobiet pokazały się lube twarze mężów, ojców, braci a synów utęsknionych, twarze pochudłe, wymizerowane a pełne radości, pełne uśmiechów szczęścia.<br /> {{tab}}— Płoszki! Sikory! Mateusz! Kłąb! i Gulbas! i stary Grzela! i Filip! Mizeraki kochane! Biedota! Jezus Marja, Matko Przenajświętsza! — rwały się wołania i pokrzyki a szepty gorące i już oczy gorzały radością, już się ręce wyciągały, już tłumione płacze kwiliły i krzyk nabrzmiewał w gardzielach, już ponosiło wszystkich, ale ksiądz jednem gromkiem słowem powstrzymał i uciszył naród, a dowiódłszy pod krzyż, czytał spokojnie modlitwę „od ognia“; jeno czytał wolno, bo niechcący a cięgiem obzierał się na strony i poczciwemi oczyma chodził po twarzach wynędzniałych.<br /> {{tab}}Wszyscy też przyklęknęli w półkole i wraz z żarliwą i dziękczynną modlitwą łzy płynęły z oczu, uwieszonych na Chrystusie przybitym. Dopiero kiej zakończył i wodą skropił głowy, chylące się do ziemi, zdjął rogatą czapeczkę i wesoło a na cały głos huknął:<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_284" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/284"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/284|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/284{{!}}{{#if:284|284|Ξ}}]]|284}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Niech będzie pochwalony! Jak się macie, ludzie kochane!<br /> {{tab}}Juści, co chórem odkrzyknęli, cisnąc się do niego kiej te owce do pasterza, a w ręce całując, a za nogi obłapiając, a on ci każdego brał do serca, po głowach całował, po zbiedzonych twarzach głaskał, troskliwie pytał i z dobrem słowem odpuszczał, aż utrudzony siadł pod krzyżem, pot obcierając i te łzy poczciwe.<br /> {{tab}}A naród skotłował się kiej ten wrzątek kipiący.<br /> {{tab}}Buchnęła wrzawa, śmiechy, cmokania, płacze radosne, dziecińskie jazgoty, gorące słowa i szepty, krzyki, co jak śpiew się wydzierały z serc uszczęśliwionych, wołania tęsknic znagła zapomnianych; każda swojego na stronę odciągała i każden, kiej ten chojak, kolebał się pośród krzyków w kupie kobiet i dzieci, w radosnej wrzawie gwaru i płaczów... Dobrze ze dwa pacierze trwały powitania i byłyby się przeciągnęły do nocy, aż ksiądz się opamiętał, że pora, i dał znak.<br /> {{tab}}Ruszyli do ostatniego kopca, drogą wzdłuż lasu, niskiemi zaroślami jałowców i sośnianej młodzi.<br /> {{tab}}Ksiądz zaśpiewał: „Serdeczna matko“, a wszystkie, jak jeden człowiek, zawtórowali wielkim głosem, aż bór zajęczał i echami oddawał, wesele bowiem przepełniało duszę, taką moc dając piersiom, że śpiew zrywał się kiej burza wiośniana i chlustał nad bory słupem rozognionych uniesień...<br /> {{tab}}A że sporo narodu przybyło, to już zapchali całą drogę, szli także i borem między drzewami, szli i nad polami, że całe podlesie zaroiło się ludźmi a hukało pieśnią niebosiężną.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_285" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/285"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/285|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/285{{!}}{{#if:285|285|Ξ}}]]|285}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Jeno co rychło śpiew opadł kiej chmura, gdy już pierun ze siebie wypuści, że tylko i ze samego przodka jeszcze nutę wyciągali, mnogim zaś zrobiło się pilno zgwarzać ze swojemi. Ciąg się też porwał i rozpierzchał na strony, chałupami szli, wiela dzieci pomniejsze na ręce wzięło, drugie a co młodsze parami szli, cosik se rozpowiadając, a insze już się w gąszcz wywodzili, od ludzkich oczu, zaś dzieuchy, spłonione kiej wiśnie, przywierały do swoich chłopaków, nie bacząc na nikogo. A kiej niekiej, snadź la ulżenia sobie w kuntentnościach, śpiewem znów gruchali rozgłośnym, jaże wrony z gniazd wylatywały na pola, jaże świece gasły od pędu, a bór odhukiwał zwolna i bełkotał, kieby z tej głębokiej, nieprzejrzanej gardzieli.<br /> {{tab}}To cichość się rozpościerała, że ino tupot nóg się rozlegał i pryskały w gąszczach rozognione śmiechy, ściszone słowa lub te pacierze staruch, mamrotane jękliwemi nawrotami.<br /> {{tab}}Zachód już nadchodził, niebo się wyniesło, jakby wzdymając w rozzłoconą, szklaną banię, że jeno kilka chmur przesiąkłych czerwienią mdlało w sinych wysokościach, słońce zesunęło się na sam wrąb i nad borami zawisło, a wśród pni ogromnych, w zielonych podszyciach roztrzęsały się brzaski złotawe, zaś na polanach samotne drzewa zdały się żywym ogniem płonąć, rozgorzały wody, przytajone w gąszczach, i cały bór jakby w ogniach stanął i w krwawych dymach, że tylko miejscami, kaj wyniosłe chojary stały zwartą gęstwą i kieby chłopy wsparte o się ramionami, tam <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_286" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/286"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/286|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/286{{!}}{{#if:286|286|Ξ}}]]|286}}'''<nowiki>]</nowiki></span>czarne mroki zalegały, a i to jeszcze prześwietlone gdzie niegdzie tym dżdżem słonecznym.<br /> {{tab}}Bór pochylał się nad drogą i na pola zdał się patrzeć, wygrzewając w zachodzie czuby wielgachne, a stojał tak cichuśko, iż kucie dzięciołów trzaskało przenikliwie, kukułka gdziesik kukała zawzięcie, a z pól dochodziły ptasie świergotania.<br /> {{tab}}Droga kręciła się miejscami samą krawędzią pól, że chłopy przestawali opowiadać i, cisnąc się nad brózdą przydrożną, szli pochyleni, obejmując oczyma te niwy zielone, kaj gęsto kwitnące drzewa gorzały w zachodzie, te długie zagony, co wlekły się ku nim pokornie, te, kiej wody ździebko rozkolebane, pola ozimin, chylące się jakby pod nogi gospodarzom z chrzęstem radosnym. Żarli ci też ślepiami tę mać żywicielkę, że niejeden się żegnał, niejeden „Pochwalony“ mówił, czapę zdejmując, a zaś wszystkim zarówno dusze klękały w niemej, gorącej czci przed tą świętą i utęsknioną.<br /> {{tab}}Juści, co po tych pierwszych przywitaniach, nowe gwary się podniesły i nowe radoście rozpierały serca, jaże chciało się niejednemu huknąć po lesie, albo i przypaść do tych zagonów i zapłakać.<br /> {{tab}}Tylko Hanka poczuła się jakby za całym światem. A toć tuż przed nią, i za nią, i wszędy, chłopy szły szumno, a kiele każdego kobiety i dzieci tulą się radośnie, niby te krze wątłe, a toć gwarzą, cieszą się, w oczy sobie zaglądają, cisną się do siebie, a ona jedna przemówić nie ma do kogo! Cały naród wre ukropem radości niepowstrzymanej, a ona, choć idzie w pośrodku, tak się czuje opuszczona i nieszczęsna, jako <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_287" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/287"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/287|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/287{{!}}{{#if:287|287|Ξ}}]]|287}}'''<nowiki>]</nowiki></span>to drzewo usychające w gąszczach, na którem nawet wrona gniazda nie uwije, ni żaden ptak nie przysiądzie. Nawet mało kto ją przywitał — jakże! każdemu było pilno do swoich... co im tam ona?.. a tylachna ich wróciło... nawet Kozieł, że znowu będzie trzeba pilnować komory i chlewy zamykać... nawet i te największe buntowniki: Grzela, wójtów brat i Mateusz... Antka jeno nie puścili... może go już nigdy nie zobaczy...<br /> {{tab}}Nie, nie mogła już wytrzymać, bo te rozmysły przygniatały ją kieby kamienie, że ledwie nogi zbierała, ale szła z głową podniesioną, harda na oko i pyszna jak zawdy. Kiej zaśpiewali, śpiewała z drugiemi donośnie; kiej modlitwę ksiądz zaczynał, pierwsza powtarzała zbielałemi wargami, jeno w tych długich przerwach, gdy posłyszała wokoło ściszone od żarów szepty, wpierała ciężkie oczy w krzyż błyszczący i szła, strzegąc się jeno tych łez zdradzieckich, co jak złodzieje wymykały się niekiej z pod rozpalonych powiek... Nie poważyła się nawet pytać o Antka — jeszczeby się mogła wydać z męki przed ludźmi!... Nie, nie, tyle zniesła, to i więcej przemoże, przecierpi... udźwignie... Nakazywała sobie, czując zarazem, jak w niej łzy piekące wzbierają, jak żal za gardziel dusi, mrokiem przesłaniają się oczy i jak ta męka rośnie z minuty na minutę.<br /> {{tab}}Nie samać jedna tak biadoliła nie, boć i Jagusia czuła się nielepiej: szła ona zosobna, przemykając się lękliwie, kiej ta sarna spłoszona. I ją poniesły radoście, że pobiegła naprzeciw i prawie pierwsza chłopów <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_288" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/288"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/288|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/288{{!}}{{#if:288|288|Ξ}}]]|288}}'''<nowiki>]</nowiki></span>dopadła, a nikto do niej nie wyskoczył, nikto nie przytulił, i nie całował. Jeszcze z dala dojrzała Mateuszową głowę nad insze wyniesioną, więc ku niemu rzuciły się jej oczy rozgorzałe, ku niemu porwały ją nagle dawno już zapomniane tęsknoty, że przepychała się przez ciżbę z wrzaskiem radosnym. Ale on jakby jej nie dojrzał... Nim go dosięgła, już matka wisiała mu na szyi, Nastusia wpół trzymała i młodsze dzieci wieszały się dokoła, zaś Tereska żołnierka, czerwona jak burak, rozbeczana, trzymała go za rękę, nie strzegąc się już oczu niczyich.<br /> {{tab}}Jakby ją kto wodą zimną oblał, że wypadła z kupy i w las pognała, sama nie wiedząc, co się z nią wyprawia. Jakże to, miała straszną ochotę poczuć się w gromadzie i ścisku, w tej przejmującej wrzawie powitań, chciała się cieszyć jak i drugie; przeciech, jak wszystkie, miała serce pełne żarów i gotowe do uniesień i szlochów radosnych, a oto sama iść musi, zdala od ludzi, niby ten pies oparszywiały.<br /> {{tab}}Rozdygotała się też ciężkim żalem, ledwie już łzy wstrzymując a wyrzekania, i wlekła się jako ta chmura posępna, co to leda chwila deszczem rzęsistym zapłacze.<br /> {{tab}}Parę razy próbowała uciekać do dom, ale nie poredziła: żal jej było ostawiać procesję, to i plątała się potem pomiędzy ludźmi, jak ten Łapa szukający w ciżbie swoich gospodarzy. Nie ciągnęło jej do matki ni do brata, któren przemyślnie zagubiał się w jałowcach i kole Nastusi kołował, a kto drugi też się z nią nie stowarzyszył, zajęty swojemi. Aż w końcu złość ją {{pp|za|trzęsła}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_289" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/289"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/289|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/289{{!}}{{#if:289|289|Ξ}}]]|289}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|za|trzęsła}}, że byłaby z lubością puściła kamieniem w całą kupę i w te rozradowane, śmiejące się gęby.<br /> {{tab}}Szczęściem, że już wychodzili z boru.<br /> {{tab}}Ostatni kopiec stojał na rozdrożu, skąd jedna z dróg skręcała prosto ku młynowi.<br /> {{tab}}Słońce już zachodziło i zimny wiater powiał z nizin, ksiądz przyśpieszał nabożeństwo, że to i Walek czekał na niego z bryczką.<br /> {{tab}}Śpiewali ta jeszcze coś niecoś, ale już wszystko szło na rzadki pytel, bo utrudzeni byli, zaś chłopy rozpytywały zcicha o folwarek, spalony we święta, którego rumowiska okopcone sterczały niedaleko, a przytem i na dworskich polach działy się ciekawości.<br /> {{tab}}Dziedzic ano skakał po zagonach na swojej bułance za jakiemiś ludźmi, jakby rozmierzającymi role długimi prętami, a zaś przy krzyżu, na rozwidleniu dróg i kole stogów spalonych widniały bryki żółto malowane.<br /> {{tab}}— Co to może być? — zauważył ktosik.<br /> {{tab}}— Juści co pole wymierzają, jeno że to nie omentry.<br /> {{tab}}— Kupce pewnikiem, nie wyglądają na chłopów.<br /> {{tab}}— Na Miemców patrzą.<br /> {{tab}}— Pewnie: kapoty granatowe, faje w zębach i portki na cholewach.<br /> {{tab}}— Rychtyk, podobni do Olendrów z Grynbacha.<br /> {{tab}}Szeptali, oczy wytrzeszczając ciekawie, ale jakiś głuchy niepokój zaczął przejmować gromadę, że nawet nie spostrzegli, jak kowal wyniósł się cichaczem i prawie chyłkiem, bruzdami, przebierał się ku dziedzicowi.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_290" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/290"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/290|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/290{{!}}{{#if:290|290|Ξ}}]]|290}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Podlaski folwarek kupują, czy co?<br /> {{tab}}— Już we święta powiadali, co dziedzic ogląda się za kupcami.<br /> {{tab}}— Ale niech ręka Boska broni od miemieckich somsiadów!<br /> {{tab}}Poniechali rozważań, bo skończyło się nabożeństwo i ksiądz wsiadał na bryczkę wraz z organistami.<br /> {{tab}}Naród się rozbił na kupy i zwolna pociągnął do wsi, rozwlekli się po drodze, to miedzami szli gęsiego, jak ta komu bliżej było do chałupy.<br /> {{tab}}Słońce już zaszło i mroczało nad ziemiami, na zielonkawem zaś niebie rozżarzały się zorze ogniste. Z łąk za młynem ruszały się białe opary, rozwłócząc kieby przędzę na wszystkie niziny. W cichości, jaką się przyodziewał świat, jeno bociek klekotał gdziesik rozgłośnie.<br /> {{tab}}Bo nawet głosy ludzkie pogasły i cała procesja wsiąkała zwolna w pola, że jeno gdzie niegdzie czerwieniał wełniak, lebo białe kapoty mgliły się w zapadających, modrawych cieniach.<br /> {{tab}}A pokrótce wieś jęła się napełniać i rozbrzmiewać, bo już wszystkiemi stronami a gwarnie walili, każden zaś chłop krzyżem świętym witał dawno niewidziane progi, a niejeden na ziem rymnął przed obrazami, na głos rycząc ze szczęścia.<br /> {{tab}}Ponowiły się witania, a babie i dziecińskie jazgoty, a opowiadania, przerywane wybuchami gorących całunków i śmiechów.<br /> {{tab}}Kobiety, rozognione i jakby oszalałe z wrzasku, jęły usadzać swoich nieboraków przed michami, podtykając im jadło i niewoląc ze wszystkiego serca.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_291" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/291"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/291|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/291{{!}}{{#if:291|291|Ξ}}]]|291}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Że i krzywd zapomnieli i pamięci bied, i długich miesięcy rozłąki się zbyli, bo każden z całego serca cieszył się powrotem i swojemi, które raz po raz obłapiał i do serca przyciskał, a o różności wypytywał.<br /> {{tab}}Kiedy zaś już sobie podjedli dosyta, ruszyli gospodarki oglądać i radować się dobytkiem, że choć już dobrze ściemniało, a łazili po obejściach i sadach, lewentarze poklepując, albo i tykając palcami obwisłe pod kwiatem gałęzie, kieby te kochane, dziecińskie głowiny.<br /> {{tab}}Że już i nie opowiedzieć, jakiem weselem rozgorzały Lipce.<br /> {{tab}}Tylko u jednych Borynów było zgoła inaczej.<br /> {{tab}}Dom ostał prawie pusty, Jagustynka poleciała do swoich, Jóźka też z Witkiem poniesła się, kaj ludniej było i weselej, że jedna Hanka chodziła po ciemnej izbie, pohuśtując na ręku dziecko kwilące i już puszczając wodze żalom i bolesnym, palącym łzom.<br /> {{tab}}Jeno że i w tem nie ostała dzisiaj sama jedna, bo ano Jaguś tak samo ciskała się w mrocznem obejściu, rychtyk temi samemi smutkami szarpana i tak samo tłukąc się, kiej ten ptak o klatkowe pręty.<br /> {{tab}}Tak się już bowiem spletło dziwnie.<br /> {{tab}}Jagna przyleciała jeszcze przed drugiemi, a chociaż mroczna była kiej noc i rozeźlona, rzuciła się do roboty, robiła, co ino jej wpadło pod oczy, za wszystkich; wydoiła krowy, napoiła cielaka, nawet świniom żarcie poniesła, jaże Hanka zdumiała się, ledwie wierząc własnym oczom. A ona, nie bacząc na nikogo, pracowała, jakby się chcąc zarobić i tak umęczyć, by <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_292" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/292"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/292|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/292{{!}}{{#if:292|292|Ξ}}]]|292}}'''<nowiki>]</nowiki></span>zapomnieć krzywdy jakiejś i zabić w sobie smutki a żale.<br /> {{tab}}Ale cóż, choć ręce mdlały z utrudzenia i krzyż dziw nie pękał, łzy i tak cięgiem stały jej w oczach i często palącym sznurem ciekły po twarzy, a w duszy krzewił się coraz bujniejszy i sroższy smutek.<br /> {{tab}}Zapłakane oczy nic nie widziały wpodle siebie, nawet Pietrka, któren już od samego przyjścia na krok jej nie odstępował i, pomagając, zagadywał zcicha i rozżarzonemi ślepiami obejmował a przycierał się nieraz tak zbliska, jaże bezwolnie się odsuwała. Aże przyszło do tego, że kiej w stodole nabierała w opałkę sieczki, chwycił ją wpół, do sąsieka przypierał, mamrocząc cosik i do jej warg chciwie sięgając...<br /> {{tab}}Nie sprzeciwiła się, nie miarkując, do czego idzie, i dając się na jego wolę, jakby nawet rada temu, że ją jakaś moc pojena i ponosi, ale skoro ją rzucił na słomę i poczuła na twarzy jego wilgotne wargi, porwała się niby wicher i odrzuciła go precz kiej ten wiecheć, jaże bęcnął na klepisko...<br /> {{tab}}Straszna złość ją zatrzęsła.<br /> {{tab}}— Ty pokrako zapowietrzona!.. ty świniarzu!.. Poważ się jeszcze kiej mnie tknąć, to ci kulasy poprzetrącam!.. Dam ja ci jamory, jaże się juchą oblejesz!.. — krzyczała, rzucając się z grabiami.<br /> {{tab}}Ale wnet zapomniała o wszystkiem i, pokończywszy obrządki, do chałupy poszła.<br /> {{tab}}W progu natknęła się na Hankę: zajrzały sobie w oczy, przeszklone łzami a bólem ociężałe, i śpiesznie się rozbiegły.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_293" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/293"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/293|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/293{{!}}{{#if:293|293|Ξ}}]]|293}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Z obu izb drzwi stały wywarte do sieni i w obu już się paliły światła, że co chwila, jakby z niewytłumaczonego musu, spozierały zdala na siebie.<br /> {{tab}}Zaś potem, narządzając wspólnie kolację, kręciły się zbliska siebie, ale żadna nie puściła pary, żadna i słowa nie powiedziała, jeno kryjomo, kiej złodzieje, chodziły za sobą ślepiami. Juści, dobrze wiedziały, co każda dzisiaj cierpi, że często złe i mściwe oczy przyskakiwały do siebie, kiej noże ostre, a zaciśnięte nieme usta mówiły urągliwie:<br /> {{tab}}— Dobrze ci tak! dobrze!<br /> {{tab}}Ale przychodziły i takie chwile, że zaczynało im być siebie żal, że byłyby zagwarzyły przyjaźnie, że każda ino czekała zaczepki, by odrzeknąć poczciwem słowem, że nawet przystawały wpodle, zezując ku sobie wyczekująco, gdyż ustępowała zawziętość, przymierały zadawnione gniewy, a pospólna dola i opuszczenie kłoniły je ku sobie coraz bliżej... jeno co nie skłoniły, bo zawdy je cosik powstrzymywało: to płacz dziecka, to wstyd jakiś, to nagłe ocknienie w pamięci krzywd, jaże i w końcu rozniesło je daleko i zawziętość znowu w sercach zawrzała, złoście sprężyły dusze i oczy poczęły się żgać błyskawicami nienawiści.<br /> {{tab}}— Dobrze ci tak! dobrze — syczały zcicha, prażąc się ślepiami, znowu gotowe do kłótni, do bitki nawet, by całą złość wywrzeć na drugiej.<br /> {{tab}}Na szczęście, do tego nie przyszło, bo Jagusia zaraz po kolacji wyniesła się do matki.<br /> {{tab}}Wieczór był ciemny, ale cichy i ciepły; gwiazdy jeno zrzadka przebłyskiwały w płowych głębokościach; <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_294" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/294"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/294|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/294{{!}}{{#if:294|294|Ξ}}]]|294}}'''<nowiki>]</nowiki></span>na moczarach leżały białe, grube kożuchy oparów, żaby zaczynały rechotać, a niekiedy zabłąkało się jękliwe kwilenie czajek. Ziemię zaś otulały mroki, że jeno kajś wynosiły się na jaśnię nieba drzewa pospane, sady szarzały jakby wapnem skropione, a bijące zapachami niby z trybularzów rozżarzonych; wiśniowy kwiat pachniał i bzy ledwie roztlałe, pachniały zboża, wody i te ziemie przewilgocone, a każden kwiat czuć było zosobna i wszystkie razem wionęły upajającym, słodkim zapachem, jaże w głowie się kręciło.<br /> {{tab}}Wieś jeszcze nie spała, ciche pogwary trzęsły się od progów i przyźb, tonących w ciemnościach, zaś drogi, przysłonione cieniami drzew, a jeno gdzie niegdzie porznięte świetlistemi pręgami, z okien bijącemi, mrowiły się od ludzi.<br /> {{tab}}Jaguś nibyto do matki zmierzała, a jęła kręcić nad stawem, kołować, przystając coraz częściej, bo prawie co krok natykała się na jakąś parę, mocno splecioną i cicho gwarzącą.<br /> {{tab}}Spotkała i brata z Nastusią: trzymali się wpół, całując zapamiętale.<br /> {{tab}}Wlazła też niechcący na Marysię Balcerkównę z Wawrzkiem: gdziesik pod płotem, w grubym cieniu stojali, przytuleni do siebie i o Bożym świecie niewiedzący.<br /> {{tab}}Rozpoznała po głosach i drugie, że z każdego cienia nad wodą, z pod płotów, zewsząd roznosiły się szepty, dyszące słowa, upalne westchnienia, jakieś dygoty i szamotania. Cała wieś zdała się wrzeć ukropem miłowań i lubością, że nawet i te skrzaty ledwie odrosłe, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_295" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/295"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/295|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/295{{!}}{{#if:295|295|Ξ}}]]|295}}'''<nowiki>]</nowiki></span>a i to wodziły się z chłopakami, gżąc się a przeganiając po drogach.<br /> {{tab}}Obmierzło jej to nagle, że wzięła ich wymijać, kierując się prosto do matki, ale przed domem spotkała się oblicznie z Mateuszem; nie spojrzał nawet na nią, mijając kiej to drzewo; wiódł się z Tereską, trzymając ją wpół i cosik jej prawiąc... Przeszli, a ona jeszcze słyszała ich głosy i przytłumione śmiechy.<br /> {{tab}}Zawróciła nagle i już w dyrdy, jakby goniona przez wszystkie psy, uciekała do chałupy.<br /> {{tab}}A wieczór cichy, wiośniany, pachnący, nabrzmiały radością powitań, przejęty świętą cichością szczęścia, płynął niepowstrzymanie.<br /> {{tab}}Gdziesik w nocy, w rozpachnionych sadach czy na polu, fujarka zaświergoliła tęskną nutą, jakby do wtóru tym szeptom, i całunkom, i radościom.<br /> {{tab}}Zaś na moczarach żaby zarechotały wielkim chórem, niekiedy jeno przerywanym, a drugie, we stawie przymglonym kiej oko zasypiające, odpowiadały im przeciągłem, sennem, coraz cichszem hukaniem... aż dzieci, baraszkujące po drogach, jęły się z niemi przemagać i krzyczeć, przekomarzając:<br /> {{f|<poem>Reh! reh! reh! Bocian zdechł! Ja rada, ty rada, obie my rade! Rade! rade! rade!..</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} {{kropki-hr}} <br /><br />{{---|50}}<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_296" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/296"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/296|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/296{{!}}{{#if:296|296|Ξ}}]]|296}}'''<nowiki>]</nowiki></span><br> {{c|VIII.}}<br /> {{tab}}Dzień wstawał cudny, ciepły a jędrny, niby ten chłop dobrze wyspany, któren, ledwie przecknąwszy, na równe nogi się zrywa i, szepcąc pacierze, trąc oczy a ździebko poziewając, za robotą się rozgląda.<br /> {{tab}}Słońce wschodziło pogodnie; czerwone i ogromne, zwolna wtaczało się na wysokie niebo, jakoby na to pole nieobjęte, kaj w sinych oprzędach mgieł leżały nieprzeliczone stada białych chmur.<br /> {{tab}}I wiater się już wałęsał po świecie, kieby ten gospodarz budzący wszystko na świtaniu; przegarniał zboża pomdlałe, dmuchał we mgły, że rozpierzchały się na wsze strony, targał obwisłemi gałęziami, kajś na rozstajach huknął, to chyłkiem przebrał się ku uśpionym jeszcze sadom i rymnął w gąszcze, że z wiśni posypał się ostatni okwiat i kiej śnieg trząsł się na ziemię, kiej łzy na wody stawu padał.<br /> {{tab}}Ziemia się budziła, ptaki zaśpiewały w gniazdach, drzewa też jęły szemrać niby tym pacierzem pierwszym; kwiaty się otwierały, podnosząc do słońca ciężkie, zwilgocone i senne rzęsy, a lśniące rosy sypały się gradem perlistym.<br /> {{tab}}Długi, a luby dygot zatrząsł wszystkiem, co znowu się budziło do życia, zaś gdziesik z ziemie, ze dna wszelkiego stworzenia buchnął niemy krzyk i jak głucha błyskawica przeleciał nad światem, jak kiedy człowieczą duszę w twardym śpiku zmora dusi, że targa się, stracha, zamiera, aże raptem oczy ozewrze na {{pp|słonecz|ną}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_297" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/297"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/297|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/297{{!}}{{#if:297|297|Ξ}}]]|297}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|słonecz|ną}} światłość i krzykiem szczęsnego oniemienia dzień wita i to, że między żywemi jest jeszcze, niepomna, jako to nowy dzień trudów a boleści, jak wczoraj było, jak z jutrem przyjdzie, jak zawdy będzie...<br /> {{tab}}Więc i Lipce jęły się budzić i raźno zrywać na nogi; niejedna głowa rozczochrana wyzierała, wodząc zaspanemi oczyma po świecie; kajś już się myli przed chałupami, to po wodę do stawu wypadały rozdziane jeszcze kobiety, ktosik drwa rąbał; wozy też wytaczano na drogę, dymy niekajś wykwitały z kominów, a tu i owdzie roznosiły się krzyki na leniących się wstawać.<br /> {{tab}}Rano było jeszcze, słońce ledwie co na parę chłopa wyniesło się nad wschodem i zboku, przez mrocznawe sady, bodło czerwonemi płomieniami, a już ruchano się wszędy galanto.<br /> {{tab}}Wiater się kajścić zapodział, że w lubej cichości wszystko się syciło rzeźwym, pachnącym porankiem, słońce grało we wodach i rosy skapywały z dachów sperlonemi sznurkami, jaskółki śmigały w czystem powietrzu, boćki leciały z gniazd na żer, kokoty piały po płotach, wytrzepując radośnie skrzydłami, a gęsi z gęgotliwym krzykiem wywodziły młode na staw sczerwieniony. Bydło ryczało po oborach, zaś wszędy przed progami a w opłotkach doili pośpiesznie krowy i z każdego obejścia wyganiali inwentarz na drogi, że szedł kolebiąco, rycząc przeciągle a cochając się o płoty i drzewa, zaś owce z zadartemi łbami, pobekując, cisnęły się środkiem drogi w tumanie kurzu. Spędzali wszystko na plac przed kościołem, kaj paru starszych chłopaków na koniach, trzaskając batami i klnąc {{pp|siar|czyście}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_298" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/298"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/298|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/298{{!}}{{#if:298|298|Ξ}}]]|298}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|siar|czyście}}, oganiało rozłażące się stado i wrzeszczało na opóźnionych.<br /> {{tab}}A kiej ruszyli, stłaczając się na topolowej, bo jaże pod lasem leżały wspólne pastwiska, przykryła ich kurzawa orosiała i czerwonawo mieniąca się w słońcu, że jeno belki owiec i pieskowe szczekania rwały się z ciężkich tumanów, znacząc drogę, kaj się podzieli.<br /> {{tab}}Zaś pokrótce za niemi i gęsiarki wypędzały białe, rozgęgane stada, to ktosik cielną krowę wiódł na miedzę albo konia spętanego prowadził za grzywę na ugory.<br /> {{tab}}Ale i potem niewiele się przyciszyło, że to wieś jęła się szykować na jarmarek. Było to jakoś w tydzień po powrocie chłopów z kreminału.<br /> {{tab}}Wszystko już w Lipcach wracało zwolna do dawnego, jakoby po tej burzy srogiej, co szkód narobiła niemałych, że naród, ochłonąwszy z trwogi, wyrzekając a żaląc się na dolę, imał się po ździebku pracy wetującej.<br /> {{tab}}Juści, co nie szło jeszcze, jak było iść powinno, chociaż chłopy już ujęły rządy w swoje kwarde ręce, jeszcze się bowiem lenili niecoś poranić, dopóźna nieraz wylegując się pod pierzynami; jeszczech niejeden często gęsto do karczmy zaglądał, nibyto nowin zasięgając w sprawie; jeszcze ten i ów pół dnia przewałęsał po wsi i przegadał z kumami, a zaś drugie spychali jeno co pilniejsze roboty, boć niełacno było po tylem próżnowaniu brać się na ostro — ale już co dnia przemieniało się na lepsze, co dnia puściej robiło się w karczmie i po drogach i co dnia gęściej mus chytał <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_299" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/299"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/299|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/299{{!}}{{#if:299|299|Ξ}}]]|299}}'''<nowiki>]</nowiki></span>za łby i przyginał do ziemie, do ciężkiej, znojnej pracy zaprzęgając.<br /> {{tab}}Że zaś dzisiaj akuratnie wypadał jarmarek w Tymowie, to mało kto do roboty wychodził, szykując się na niego.<br /> {{tab}}Przednówek wcześniej latoś zawitał i tak ciężki, jaże skwierczało po chałupach, więc co jeno kto miał jeszcze do przedania, śpiesznie wyprowadzał, zaś drugie szły la zgwarzenia się ze somsiady, la obaczenia świata i wypicia choćby tego kieliszka.<br /> {{tab}}Każden miał swój frasunek, a kajże się to naród pocieszy, wyżali, skrzepi, a nowin dowie, jeśli nie na jarmarku lebo na odpuście?..<br /> {{tab}}Więc skoro powypędzano inwentarze na paszę, zaczęli się zbierać, rychtować wozy, a wychodzić, kto piechty iść musiał.<br /> {{tab}}Biedota ruszyła najpierwej, bo Filipka z płaczem pognała sześć starych gęsi, oderwanych od młodzi, ledwie co porosłej, że to chłop zachorzał po powrocie i do garnka nie było co wstawić.<br /> {{tab}}Któryś też z komorników ciągnął za rogi jałowicę, co się była teraz na zwiesnę pognała... Że zaś bieda ma długie nogi a ostre pazury, to Grzela z krzywą gębą, choć na ośmiu morgach siedział, a dojną krowę poprowadził na powróśle, somsiad zaś jego, Józek Wachnik, maciorę z prosiętami popędzał.<br /> {{tab}}Ratowały się chudziaki, jak jeno mogły, bo już niejednego tak przypierało, że ostatnią koninę wyprowadził, jak to Gulbas musiał, sprocesowała go bowiem Balcerkowa za piętnaście rubli, które był kiejś {{pp|poży|czył}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_300" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/300"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/300|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/300{{!}}{{#if:300|300|Ξ}}]]|300}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|poży|czył}} na krowę, i teraz gotowym wyrokiem groziła, że wśród płaczów całej rodziny a wyrzekań i gróźb, siadł nieborak na kasztanka i przedawać go pojechał.<br /> {{tab}}Wozy się zwolna wytaczały jeden za drugim, boć i gospodarze wywozili, co któren miał, gdyż wójt o podatki wołał i karami straszył, zaś gospodynie też się wybierały ze swojem dobrem, że często gęsto kokoszki gdakały z pod zapasek lub tęgi gęsior zasyczał z wasąga, a drugie piechty idące, jajka niesły w chustach, to masło, kryjomo przed dziećmi zbierane, a poniektóre to i świąteczne wełniaki lub zbędne płótna dźwigały na plecach.<br /> {{tab}}Bieda ano popędzała, a do żniw, do nowego, było jeszcze daleko.<br /> {{tab}}Tak się wszystkim śpieszyło, że nawet msza odprawiała się dzisiaj znacznie wcześniej. Jeno parę kobiet klęczało przed ołtarzem, nie mogąc nadążyć za księdzem, bo ledwie odmówiły na Podniesienie, a już Jambroż gasił świece i kluczami podzwaniał.<br /> {{tab}}Tereska żołnierka, która z jakąś sprawą przyszła do proboszcza, trafiła rychtyk, kiej już wychodził na śniadanie. Nie śmiała go juści zaczepić, więc jeno stanęła przed sztachetami, wypatrując, kiej się na ganku pokaże. Nim się jednak zebrała przystąpić, siadł na bryczkę i przykazywał ostro ruszać do Tymowa.<br /> {{tab}}Westchnęła żałośnie, długo patrząc na topolową, kaj kurz wisiał i szarą chmurą kładł się na pola; wozy turkotały coraz dalej, a ino czerwień kobiet, ciągnących gęsiego nad drogą, mignęła niekiedy między drzewami.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_301" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/301"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/301|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/301{{!}}{{#if:301|301|Ξ}}]]|301}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Lipce ścichły pokrótce, młyn nie turkotał, kuźnia stała zamknięta i drogi docna opustoszały, bo kto ostał, dłubał cosik w obejściach i na ogrodach za chałupami.<br /> {{tab}}Tereska, sielnie sfrasowana, wróciła do domu.<br /> {{tab}}Mieszkała za kościołem, pobok Mateusza, w chałupinie o jednej izbie z półsionką, gdyż drugą przy działach brat oderznął i przeniósł na swój grunt, że kiej rozcięte w poprzek żebra sterczały przepiłowane ściany i dach, przypierające do okopconego komina.<br /> {{tab}}Dojrzała ją z proga Nastka, że to ino wąski sadek ich dzielił.<br /> {{tab}}— No cóż? co ci wyczytał? — zawołała, biegnąc ku niej.<br /> {{tab}}Tereska z przełazu opowiadała, co ją spotkało.<br /> {{tab}}— A może by organista przeczytał?.. pisane musi poredzić.<br /> {{tab}}— Juści co poredzi, ale jak tu z gołemi rękoma iść do niego?<br /> {{tab}}— Weź parę jajków.<br /> {{tab}}— Matka wszystkie ponieśli do miasta; kacze ino zostały.<br /> {{tab}}— Nie turbuj się: weźmie on i kacze.<br /> {{tab}}— Poszłabym, a czegoś się boję! Bym to wiedziała, co tu napisane! — Wyjęła z za gorsu list od męża, któren był jej wójt przywiózł wczoraj wieczorem z kancelarji. — Co tam może stoić?<br /> {{tab}}Nastka wzięła jej z rąk zaczerniony papier i, przykucnąwszy pod przełazem, rozpostarła go na kolanach i znowu z niemałym trudem próbowała odczytywać. <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_302" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/302"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/302|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/302{{!}}{{#if:302|302|Ξ}}]]|302}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Tereska przysiadła na żerdce i, wsparłszy brodę na pięściach, patrzyła z lękiem na te jakieś kreski, z których tyle jeno Nastka wysylabizowała, że pochwalony stojało na początku.<br /> {{tab}}— Nie rozbierę więcej, to darmo. Mateusz to by pewnikiem poredził.<br /> {{tab}}— Nie, nie! — poczerwieniała strasznie i cicho jęła prosić: — Nie mów mu o liście, Nastuś, nie powiadaj...<br /> {{tab}}— Żeby drukowane, to na każdej książce przeczytam, litery znam dobrze i baczę, jaka która jest, ale tutaj niczego złożyć nie poredzę: same jakieś kulasy i wykrętasy, jakby muchę uwalaną w czernidło puścił kto na papier.<br /> {{tab}}— Nie powiesz, Nastuś, co?<br /> {{tab}}— Dyć już ci wczoraj rzekłam, że nic mi do waju. Wróci twój z wojska, to i tak wszyćko musi się wydać! — rzekła, powstając.<br /> {{tab}}Tereska jakby się zachlusnęła płaczem, że ino robiła gardłem, słowa nie mogąc wydobyć.<br /> {{tab}}Nastka cosik zeźlona odeszła, kury zwołując po drodze, a Tereska, zawiązawszy w węzełek pięć jajek kaczych, powlekła się do organisty.<br /> {{tab}}Ale nieletko jej być musiało, przystawała co trocha i, kryjąc się w cienie, z bojaźnią wpatrywała się w niezrozumiałe litery listu.<br /> {{tab}}— A może go już puszczają?..<br /> {{tab}}Trwoga chwytała ją za gardło, nogi się uginały, serce się tak rozpaczliwie tłukło, że przyciskała się do drzew, zapłakanemi oczyma biegając jakby za ratunkiem.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_303" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/303"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/303|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/303{{!}}{{#if:303|303|Ξ}}]]|303}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A może ino o pieniądze pisze!<br /> {{tab}}Szła coraz wolniej; mężowy list tak jej ciężył a parzył, co cięgiem przekładała go z za gorsu do rąk i aż w róg chustki zawinęła.<br /> {{tab}}U organistów jakby nikogo nie było: drzwi stały powywierane do pustych izb, że tylko w jednej, kaj okno było przysłonione spódnicą, ktosik chrapał rozgłośnie z pod pierzyny. Z nieśmiałością przesunęła się przez sień, rozglądając się po podwórzu, tylko dziewka siedziała przed kuchnią z kierzanką między kolanami, masło wybijając, i oganiała się gałęzią przed muchami.<br /> {{tab}}— A kaj to pani?<br /> {{tab}}— Na ogrodzie, zaraz ją tu posłyszycie...<br /> {{tab}}Tereska pobok stanęła, miętosząc list w ręku i chustkę naciągając barzej na czoło, gdyż słońce wyłaziło z za budynków.<br /> {{tab}}Z księżego podwórza, płotem jeno odgrodzonego, roztrzęsały się wrzaskliwe głosy drobiu, kaczki trzepały się w kałużach, młode indyczki biadoliły kajściś pod płotem, zaś indory, gulgocąc, rozczapierzały skrzydła, podskakując zajadle ku prosiętom, wylegującym w błocie, gołębie podrywały się z przed stodoły, krążyły w powietrzu i spadały co trocha na czerwone dachy plebanji, kiej ta chmura śniegowa. Wilgotnawe a rzeźwe ciepło buchało z pól, sady rozkwitłe pławiły się w słońcu, jabłonie, obwalone kwiatem, wynosiły się z zieleni, kiej białe chmury, opylone zorzami; pszczoły z cichuśkim brzękiem leciały na pracę, kajś już i motyl zamigotał, kiej ten płatek kwiatowy, to <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_304" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/304"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/304|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/304{{!}}{{#if:304|304|Ξ}}]]|304}}'''<nowiki>]</nowiki></span>stado wróbli z niemałym wrzaskiem spadało z drzew na płoty.<br /> {{tab}}Teresce naraz łzy się puściły z oczu i ciurkiem pociekły.<br /> {{tab}}— Organista jest w domu? — spytała, twarz odwracając.<br /> {{tab}}— A kajby. Dobrodziej wyjechał, to się wyleguje, kiej ten wieprz.<br /> {{tab}}— Dobrodziej pewnie na jarmark?<br /> {{tab}}— Juści, byka mają kupować.<br /> {{tab}}— A mało to już ma różnego dobra? co?<br /> {{tab}}— Kto ma dosyć, to chciałby jeszcze więcej — mruknęła dziewka.<br /> {{tab}}Tereska zmilkła, zrobiło się jej strasznie żałośnie, że to ludzie mają wszystkiego po grdykę, a ona ledwie się pożywi, głodując często.<br /> {{tab}}— Gospodyni idą! — zawołała dziewka, ruchając mocno koziełkiem w kierzance, jaże śmietana wypryskiwała wokoło.<br /> {{tab}}— To twoja sprawka, próżniaku!.. umyślnie puściłeś konie w koniczynę! — rozległ się w sadzie jazgotliwy głos organiściny. — Nie chciało ci się na ugór pędzić. Jezus, że to na nikogo się spuścić nie można! Ze dwa pręty koniczyny spasione! Czekaj, powiem zaraz, a wuj takie ci fryko sprawi, darmozjadzie jeden, że popamiętasz.<br /> {{tab}}— Wygnałem na ugór, sam spętałem i na lince przywiązałem do kołka!<br /> {{tab}}— Nie cygań. Wuj się z tobą rozmówi, no...<br /> {{tab}}— Ja nie wygnałem, mówię ciotce.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_305" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/305"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/305|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/305{{!}}{{#if:305|305|Ξ}}]]|305}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A kto? ksiądz może? — wrzeszczała urągliwie.<br /> {{tab}}— Zgadła ciotka: ksiądz wypasł swojemi końmi — podniósł głos.<br /> {{tab}}— Wściekł się!.. przywrzyj pysk, żeby się nie rozniesło!<br /> {{tab}}— Nie przywrę, w oczy mu powiem, bo widziałem. Ciotka na mnie krzyczy, a to ksiądz wypasł. Poszedłem dodnia po konie: gniady leżał, a klacz się pasła; były tam, gdzie je zostawiłem na noc. Dosyć zostawiły śladów, można sprawdzić, jeszcze gorące. Rozpętałem je i wsiadłem na gniadego, a tu widzę, że w naszej koniczynie jakieś konie. Świtało dopiero, dostałem się przegonem pod księży ogród, żeby im drogę zastąpić, wyłażę na dróżkę Kłębową, a tu proboszcz stoi z brewjarzem, rozgląda się dokoła i raz po raz popędza je batem coraz głębiej w koniczynę, to...<br /> {{tab}}— Cicho, Michał! Słyszane to rzeczy, żeby sam ksiądz... Dawno już mówiłam, że to siano w przeszłym roku... cicho, tam jakaś kobieta stoi.<br /> {{tab}}Potoczyła się naprzód śpiesznie, właśnie i organista krzyczał z pod pierzyny na Michała.<br /> {{tab}}Tereska oddała jej węzełek z jajkami, a podejmując za nogi, prosiła nieśmiało o przeczytanie listu od męża.<br /> {{tab}}Kazała jej zaczekać.<br /> {{tab}}A dopiero w parę dobrych pacierzy zawołano ją do izby. Organista, rozmamłany całkiem, w gaciach jeno, popijając kawę, jął czytać.<br /> {{tab}}Słuchała z zamierającem sercem, bo właśnie mąż jej zapowiadał swój powrót na żniwa, razem z Kubą Jarczykiem z Wólki i z Grzelą Borynowym. List był <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_306" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/306"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/306|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/306{{!}}{{#if:306|306|Ξ}}]]|306}}'''<nowiki>]</nowiki></span>poczciwy, troskał się o nią, wypytywał o wszystko, co się dzieje w domu, przesyłał pozdrowienia znajomym i buchał radością powrotu, a wkońcu Grzela dopisywał prosząc, by zawiadomiła jego ojca o powrocie. Chudziaczek nie wiedział, co się stało z Maciejem.<br /> {{tab}}Zaś Tereskę, te ciepłe, poczciwe słowa prażyły kiej baty i do ziemi przyginały. Mocowała się, by nie poznali po niej, by zdzierżyć spokojnie tę wieść straszną, ale zdradliwe łzy same jakoś pociekły rozpalonemi paciorkami.<br /> {{tab}}— Jak się to cieszy z powrotu chłopa! — szepnęła urągliwie organiścina.<br /> {{tab}}Teresce jeszcze rzęsistszy grad posypał się z oczu. Uciekła biedota, aby krzykiem nie wybuchnąć i długo się tuliła kajś w opłotkach.<br /> {{tab}}— Co ja teraz pocznę, sierota? co? — wyrzekała z bezradną żałością.<br /> {{tab}}Juści, chłop wróci, dowie się o wszystkiem! Strach ją porwał, jako ten zły, luty wicher. Jasiek był poczciwy, ale zawzięty jak wszystkie Płoszki: krzywdy nie przepuści, jeszcze go zabije! Jezus, ratuj, Jezus! Ani pomyślała o sobie. Popłakując a szarpiąc się w sobie, znalazła się u Borynów. Hanki nie było: pojechała do miasta jeszcze wczas rano; Jagna też u matki robiła, że w chałupie była jeno Jagustynka z Józią: płótno zmoczone rozpościerały w sadzie.<br /> {{tab}}Powiedziała o Grzeli, chcąc się wynieść czem prędzej, ale stara odwiedła ją na bok i dziwnie dobrotliwie szepnęła:<br /> {{tab}}— Tereska, opamiętaj się, miejże rozum, ozorów <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_307" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/307"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/307|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/307{{!}}{{#if:307|307|Ξ}}]]|307}}'''<nowiki>]</nowiki></span>złych nie utniesz... Jasiek wróci, to się i tak dowie. Pomiarkuj, parobek na miesiąc, a mąż na całe życie! Dobrze ci radzę.<br /> {{tab}}— Co wy powiedacie? co? — bełkotała, niby nie rozumiejąc.<br /> {{tab}}— Nie udawaj głupiej, wszyscy wiedzą o was, Mateusza odpraw póki czas, to Jasiek nie uwierzy, stęsknił się do ciebie, łacno wmówisz, co ino zechcesz. Mateusz się znarowił do twojej pierzyny, ale przeciek nie przyrósł, wypędź go, póki czas. Nie bój się, Jasiek też nie ułamek... A kochanie przejdzie jako ten dzień wczorajszy, nie wstrzymasz, choćbyś życiem płaciła; kochanie to jeno suta omasta przy niedzieli; jedz co dnia, a rychło ci zmierznie i odbekiwać będziesz. Kochanie płakanie, a ślub grób — powiadają. Może i prawda, jeno że ten grób z chłopem i dzieciskami lepszy, niźli wolność w pojedynkę. Nie bucz a ratuj się, póki pora. Jak cię twój bez to kochanie sponiewiera i z chałupy wygna, kaj to pójdziesz? We świat na zatracenie i pośmiewisko! Hale, pomieniał się stryjek za siekierkę kijek! Zlecisz z woza, to biegnij potem za rozworą z wywieszonym ozorem! pod wiatr rychło dech stracisz i sił się wyzbędziesz, i rychło cię odjadą! Głupia, każden chłop ma portki, Mateusz mu czy Kuba, każden jednako przysięga, jak sięga, każden jak miód, pókiś mu miła. Pomiarkuj sobie i do głowy weź, co mówię, wujnam ci przecie i dobra la ciebie pragnę.<br /> {{tab}}Ale Tereska już nie mogła wytrzymać, uciekła w pole i, buchnąwszy gdziesik w żyto, tam dopiero popuściła żalom i płakaniom.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_308" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/308"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/308|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/308{{!}}{{#if:308|308|Ξ}}]]|308}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Darmo próbowała rozważać słowa starej, gdyż co chwila chwytał ją taki żal za Mateuszem, że z rykiem tłukła się po bróździe, jako ten poraniony zwierz.<br /> {{tab}}Dopiero jakieś niedalekie wrzaski podniesły ją na nogi.<br /> {{tab}}Jakby przed wójtową chałupą rozlegała się sroga kłótnia.<br /> {{tab}}Juści: to wójtowa z Kozłową przezywały się od ostatnich.<br /> {{tab}}Stojały naprzeciw siebie, płotami a drogą podzielone, w koszulach jeno i wełniakach, a ledwie już zipiąc ze złości, pomstowały ze wszystkiej mocy, pięściami do siebie wygrażając.<br /> {{tab}}Wójt konie zakładał do wasąga, zagadując niekiedy do chłopa z Modlicy, siedzącego w ganku, któren jaże tupał z uciechy, pokrzykując judząco na kobiety.<br /> {{tab}}Krzyki roznosiły się daleko, że kiej na dziwowisko zbiegali się ludzie: sporo już ich stojało na drodze, a z poza wszystkich płotów sąsiedzkich i węgłów wyściubiały się głowy.<br /> {{tab}}Bo też kłóciły się, że niech Bóg broni! Wójtowa, cicha zazwyczaj i zgodliwa kobieta, jakby się dzisiaj wściekła, srożyła się coraz barzej, zaś Kozłowa z rozmysłu nieco przycichała i, nie przepuszczając niczego, żgała powoluśku naśmiechliwemi słowami.<br /> {{tab}}— Jazgocz se, pani wójtowo, jazgocz, pieski cię nie przeszczekają! — wołała.<br /> {{tab}}— A bo to pierwszy raz, a bo to drugi! Niema tygodnia, by mi co z chałupy nie zginęło! Kokoszki <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_309" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/309"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/309|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/309{{!}}{{#if:309|309|Ξ}}]]|309}}'''<nowiki>]</nowiki></span>nieśne, kurczęta, kaczki, a nawet stara gęś, że już nie wypowiem tych szkód na ogrodzie i w sadzie! A bodajś się struła moją krzywdą! żeby cię pokręciło! żebyś stergła pode płotem...<br /> {{tab}}— Ozdzieraj się, wrono, krzycz, to ci ulży, pani wójtowo...<br /> {{tab}}— A tom dzisiaj! — zwróciła się do Tereski, wyłażącej na drogę — a tom rano pięć kawałków płótna wyniesła na bielnik. Zachodzę po śniadaniu, aby je zmoczyć. Brakuje jednego! Szukam! Jakby pod ziemię się zapadł! Dyć kamieniami przycisnęłam, a wiatru nie było! Płótno cieniuśkie, paczesne, że kupne nie byłoby lepsze, i zginęło!<br /> {{tab}}— Kiej świni tłuszcz ci ślepie zalewa, toś nie dojrzała!..<br /> {{tab}}— Boś mi płótno ukradła! — wrzasnęła.<br /> {{tab}}— Ja ci ukradłam! Powtórz to jeszcze, powtórz!<br /> {{tab}}— A ty złodzieju jeden! Przed całym światem zaświarczę. Przyznasz się, kiej cię w dybach do kreminału popędzą.<br /> {{tab}}— Złodziejką me przezywa! Słyszyta ludzie! Do sądu podam, jak Bóg w niebie, wszyscy słyszeli. Ja ci ukradłam, masz świadki, ty torbo?..<br /> {{tab}}Wójtowa, chyciwszy jakiś kołek, na drogę wypadła i docierając kiej pies rozwścieczony, jazgotała zajadle:<br /> {{tab}}— Ja ci kijem przytwierdzę! ja ci zaświarczę! jak ci...<br /> {{tab}}— Podejdź, pani wójtowo! Tknij me jeno, świńska kumo! tknij me, ty sobacza pokrako! — zawrzeszczała, wybiegając naprzeciw.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_310" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/310"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/310|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/310{{!}}{{#if:310|310|Ξ}}]]|310}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Odepchnęła męża, któren ją powstrzymywał, i, rozkraczywszy się, pod boki się ujęła, krzycząc urągliwie:<br /> {{tab}}— Bij me, bij, a kryminał cię nie minie, pani wójtowo!..<br /> {{tab}}— Zawrzyj pysk, bym cię prędzej do kozy nie zapakował! — krzyknął wójt.<br /> {{tab}}— Psy se wściekłe zamykaj, boś od tego, babę swoją weź lepiej na postronek, by się ludzi nie czepiała! — gruchnęła, nie mogąc już wytrzymać.<br /> {{tab}}— Urzędnik do cię mówi, pomiarkuj się, kobieto! — zawołał groźnie.<br /> {{tab}}— Gdziesik mi twój urząd — rozumiesz! Groził mi będzie, widzisz go, sameś może płótno wzion la jakiej kochanicy na koszulę. Gromadzkich pieniędzy już ci nie starczyło, boś je przechlał, pijanico. Nie bój się, wiedzą, co wyrabiasz. Posiedzisz se i ty, panie urzędniku, posiedzisz!<br /> {{tab}}Ale tego już było za wiele la obojga, że kiej wilki skoczyli na nią; pierwsza wójtowa chlasnęła ją kijem przez pysk i z dzikim kwikiem w kudły się wczepiła pazurami, zaś wójt jął prać pięściami, kaj popadło.<br /> {{tab}}Bartek w ten mig skoczył na pomoc swojej.<br /> {{tab}}Zwarli się kiej psy w nierozplątaną kupę, że ani rozeznał, czyje pięście młócą kieby cepami, czyje głowy się taczają i czyje są krzyki. Przywarli się do płota i przetoczyli się znowu na drogę, kiej snopy, wichurą zakręcone, aż wkońcu, zmagając się coraz zajadlej, runęli na ziem, w piasek.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_311" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/311"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/311|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/311{{!}}{{#if:311|311|Ξ}}]]|311}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Kurz ich zakrył, iż jeno krzyki a pomstowania się rozlegały: tulali się po drodze, bijąc a wrzeszcząc wniebogłosy.<br /> {{tab}}Czasem ktosik wyrywał się z kupy, czasem i wszystkie naraz podnosiły się na nogi, a chytając w garście, co popadło, znowu bili na siebie, za łby się wodząc, za orzydle, za szpondry.<br /> {{tab}}Wrzask się rozniósł na całą wieś, wystrachane kury gdakały po sadach, psy jęły szczekać, baby podniesły lamenty, tłocząc się dokoła bezradnie, aż dopiero nadbiegłe chłopy rozerwali bijących.<br /> {{tab}}Co tam było jeszcze przekleństw, płaczów, a wygrażań, to i nie wypowiedzieć. Somsiady porozlatali się zaraz, aby ich na świadków nie podano; ale rozpowiadali wszędy, niby pod sekretem, jak wójtowie srodze zbili Kozłów.<br /> {{tab}}A nie wyszło i paru pacierzy, wójt z zapuchłym pyskiem wraz z kobietą, też niezgorzej zasinioną i podrapaną, pierwsi pojechali, skargę podawać. Zaś dopiero w jaką godzinę ruszyli Kozłowie.<br /> {{tab}}Stary Płoszka, nawet wielce chętliwie, bo za darmo, zgodził się ich powieźć do miasta, byle się jeno po przyjacielsku przysłużyć wójtowi.<br /> {{tab}}Jechali podawać skargę, więc jak się byli podnieśli z bitki, ni ździebka się nie ogarniając, tak ruszyli.<br /> {{tab}}Umyślnie też przez wieś jechali stępa, by móc rozpowiadać swoje krzywdy, a rany okazywać każdemu, kto jeno chciał patrzeć.<br /> {{tab}}Kozioł miał łeb rozwalony do kości, jaże mu krew zalewała całą twarz, szyję i piersi, widne z pod <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_312" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/312"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/312|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/312{{!}}{{#if:312|312|Ξ}}]]|312}}'''<nowiki>]</nowiki></span>porozrywanej koszuli. Niewiela go już bolało, ale co trocha, za boki się chwytał i przeraźliwie wrzeszczał:<br /> {{tab}}— Laboga, nie zdzierżę! Wszystkie ziobra mi przetrącił! Ratujta, ludzie, ratujta, bo pomrę!..<br /> {{tab}}A Magda wtórowała lamentliwie:<br /> {{tab}}— Kłonicą go prał! Cichoj, chudziaku! sponiewierał cię kiej psa, ale jest jeszcze sprawiedliwość i kara na zbójów, jest! Cichoj, mizeraku! dobrze ci on zapłaci! Na śmierć chciał go zabić, widzieli ludzie, ledwie go obronili, to zaświarczą w sądzie poczciwie! — darła się, raz po raz wybuchając strasznym rykiem, a tak była sponiewierana, że ledwie ją poznawali. Z gołym łbem jechała, włosy miała powyrywane wraz ze skórą, naderwane uszy, oczy zakrwawione i całą twarz podartą pazurami, jakby ją kto pobronował, że choć wiedzieli, co to za ziółko, a niejeden szczerze się litował.<br /> {{tab}}— Żeby tak pobić ludzi, no!<br /> {{tab}}— Wstyd i obraza boska, toć ledwie żywi jadą.<br /> {{tab}}— Niezgorzej poszlachtowani, co? I rzeźnik lepiej nie poredzi... Ale panu wójtowi przeciek wszystko wolno, nie urzędnik to, nie figura? — dorzucał urągliwie Płoszka, zwracając się do narodu.<br /> {{tab}}Stropili się tym wielce, bo choć Kozły dawno już przejechali, wieś jeszcze długo nie mogła się uspokoić.<br /> {{tab}}Tereska, która ze strachu schowała się w czas bitki, wylazła skądciś dopiero, kiej już obie strony pojechały do sądów.<br /> {{tab}}Zajrzała zaraz do Kozłów, że to Bartek pociotkiem jej wypadał z matczynej strony. W chałupie nie <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_313" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/313"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/313|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/313{{!}}{{#if:313|313|Ξ}}]]|313}}'''<nowiki>]</nowiki></span>było nikogo, jeno na dworze, pod ścianą, siedziało tych troje dzieci, przywiezionych z Warszawy.<br /> {{tab}}Tuliły się do siebie, łapczywie ogryzając ziemniaki niedogotowane, a broniąc się piskiem i łyżkami od prosiąt. A tak były zabiedzone, wychudłe i obrosłe brudem, jaże litość ją wzięła. Przeniesła je do sieni, a pozawierawszy drzwi, już w dyrdy poleciała z nowinami.<br /> {{tab}}U Gołębiów jeno Nastka była.<br /> {{tab}}Mateusz jeszcze przed śniadaniem poszedł był do Stacha, Bylicowego zięcia. Właśnie wraz z nim penetrował rozwaloną chałupę, czyby się nie dała podnieść. Bylica chodził za nimi, jąkając niekiedy swoje.<br /> {{tab}}Pan Jacek zaś siedział jak zawdy na progu, papierosa kurzył i pogwizdywał na gołębie, kołujące nad trześniami.<br /> {{tab}}Słońce się już podnosiło ku południowi, ciepło było galante.<br /> {{tab}}Nagrzane powietrze mieniło się nad polami, kiej woda, zboża i sady stały jakby w słońce zapatrzone, że jeno niekiedy z trześni Bylicowych spadał okwiat, chwiejąc się na trawach, niby biały motyl.<br /> {{tab}}Dochodziło południe, kiej Mateusz skończył oglądanie, a dzióbiąc toporem jeszcze tu i owdzie po bokach, rzekł stanowczo:<br /> {{tab}}— Zetlałe docna, samo próchno, nic z tego nie postawi, to darmo...<br /> {{tab}}— Dokupiłbym niecoś nowego, możeby... — szepnął błagalnie Stacho.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_314" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/314"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/314|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/314{{!}}{{#if:314|314|Ξ}}]]|314}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Dokupcie na całą chałupę, z tego gnoju nie wybierze ni jednego bala.<br /> {{tab}}— Bójcie się Boga!<br /> {{tab}}— Dyć przyciesie jeszczeby wytrzymały, węgary jeno dać nowe... ściany też by podporami wesprzeć... klamrami ściągnąć... dyć... — jąkał stary Bylica.<br /> {{tab}}— Kiejście taki majster, to sobie stawiajcie, ja z próchna nie poredzę — rzucił gniewnie, naciągając spencerek.<br /> {{tab}}Nadeszła na to Weronka z dzieckiem na ręku i jęła wyrzekać:<br /> {{tab}}— A cóż my teraz poczniemy, co?<br /> {{tab}}— Ze dwa tysiące trzebaby na nową! — westchnął frasobliwie Stacho.<br /> {{tab}}— Hale, cheba o jednej izbie ze sionką.<br /> {{tab}}— Przecie cośbym drzewa dostał z naszego lasu... juści, żeby tylko chyla tyla... a resztę dokupię... juści... chwaciłoby... W urzędzie prosić...<br /> {{tab}}— Dadzą to teraz, kiej bór w procesie!.. przecież nawet zbieraniny wzbronili. Poczekajcie z chałupą do końca sprawy! — radził Mateusz.<br /> {{tab}}— Czekaj tatka latka, a kajże się to na zimę podziejem? kaj? — wybuchnęła Weronka i zapłakała żałośliwie.<br /> {{tab}}Pomilkli. Mateusz zbierał swoje porządki ciesielskie, Stacho drapał się w głowę, a Bylica nos wycierał za węgłem, że w tej smutnej cichości jeno Weronczyn płacz chlipał.<br /> {{tab}}Naraz pan Jacek się podniósł i głośno rzekł:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_315" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/315"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/315|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/315{{!}}{{#if:315|315|Ξ}}]]|315}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Nie płaczcie, Weronka, drzewo się na chałupę znajdzie.<br /> {{tab}}Osłupieli, stając z rozdziawionemi gębami, aż dopiero Mateusz pierwszy się pomiarkował i śmiechem gruchnął:<br /> {{tab}}— Mądry obiecuje, a głupi się raduje! To głowy nie ma kaj przytulić, a chałupy będzie drugim rozdawał! — powiedział ostro, zpodełba patrząc na niego, ale pan Jacek już się nie ozwał, siadł znowuj na progu, zakurzył papierosa i, jak przódzi, skubiąc bródkę, po niebie wodził oczyma.<br /> {{tab}}— Poczekajta ino, a niezadługo i cały folwarczek wama przyobieca.<br /> {{tab}}Zaśmiał się Mateusz i, rzuciwszy ramionami, poszedł.<br /> {{tab}}Na lewo się wziął zaraz z miejsca, ścieżką, wiodącą pod stodołami.<br /> {{tab}}Mało ludzi robiło dzisiaj na ogrodach, bo jeno kajś niekaj czerwieniała kobieta, albo jakiś chłop naprawiał dach, to cosik majdrował we wrótniach stodół, powywieranych na pola.<br /> {{tab}}Nieśpieszno było Mateuszowi, gdyż rad przystawał, poredzajac z chłopami o wójtowej bitce, do dzieuch zęby szczerzył i wesoło zagadywał, a gdzie znów babom tak trefnie przysolił, jaże śmiech zarechotał na ogrodach, że niejedna, wzdychając, szła za nim oczyma.<br /> {{tab}}Jakże, urodny był i wyrosły kiej dąb, a jakby król wszystkich we wsi parobków, bo i mocarz po Antku Borynie pierwszy i tanecznik równy Stachowi Płoszce, a i mądrala. Że zaś przytem sprawny był do <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_316" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/316"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/316|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/316{{!}}{{#if:316|316|Ξ}}]]|316}}'''<nowiki>]</nowiki></span>każdej roboty, bo i wóz zrobił, i komin postawił, i chałupę wyrychtował, i na fleciku pięknie wygrywał, to chociaż prawie nie miał grontu i grosz się go nie utrzymał, iż szczodry był la drugich, a niejedna matka radaby z nim przepiła choćby całego cielaka, by go jeno na zięcia przysposobić, zaś niejedna dziewczyna już go przypuszczała do podufałości, rachując, co potem prędzej zaniesie na zapowiedzie.<br /> {{tab}}Ale na nic szły wszystkie zabiegi, z matkami pił, z córkami jamorował, a od ożenku wykręcał się kiej piskorz.<br /> {{tab}}— Niełacno wybrać, bo każda dobra, a jeszcze lepsze podrastają, poczekam... — powiadał swachom, rającym mu różne dzieuchy.<br /> {{tab}}A zimą zmówił się był z Tereską i żył z nią prawie na oczach wszystkiej wsi, nie bacząc na gadania ni pogrozy.<br /> {{tab}}— Wróci Jasiek, to mu ją oddam, jeszcze gorzałki postawi, żem mu kobiety pilnował — prześmiewał się z przyjacioły jakoś wkrótce po powrocie, że to już przykrzyła mu się i z wolna od niej odstawał.<br /> {{tab}}I teraz, na obiad idąc, dłuższą drogę wybrał, by se po drodze pożartować z dzieuchami a uszczypnąć, którą się da.<br /> {{tab}}I całkiem niespodzianie natknął się na Jagnę: pełła cosik na matczynym ogrodzie.<br /> {{tab}}— Jagusia! — wykrzyknął radośnie.<br /> {{tab}}Jagusia podniesła się i strzeliła nad zagonem kiej ta malwa wysmukła.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_317" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/317"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/317|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/317{{!}}{{#if:317|317|Ξ}}]]|317}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Żeś to me dojrzał? Cie, jaki prędki, już tydzień we wsi, a dopiero...<br /> {{tab}}— Dyć jeszcześ śliczniejsza! — szepnął z podziwem.<br /> {{tab}}Ugięta była do kolan, z pod czerwonej chusty, pod brodą zawiązanej, modrzały ogromne, słodkie oczy, białe zęby grały w wiśniowych wargach i cała gębusia, zarumieniona kiej jabłuszko a śliczna, jaże się prosiła o całowanie. Ujęła się hardo pod bok i biła w niego skrzącemi ślepiami z taką mocą, że dreszcze go przeszły. Obejrzał się dokoła i bliżej podszedł.<br /> {{tab}}— Od tygodnia cię szukam i wypatruję po próżnicy.<br /> {{tab}}— Cygań se psu, to ci może uwierzy. Co wieczór zęby suszy po opłotkach, co wieczór innej basuje, a teraz będzie mi co inszego wmawiał!<br /> {{tab}}— Tak mię to, Jaguś, witasz? co? tak?..<br /> {{tab}}— Jakże to mam inaczej? Może cię za kolana podjąć i dziękować, żeś se o mnie przypomniał?<br /> {{tab}}— Baczę, jakeś to me łoni przyjmowała.<br /> {{tab}}— Co było łoni, to nie teraz — odwróciła się, twarz kryjąc, a on się przysunął nagle, obejmując ją chciwemi rękoma.<br /> {{tab}}Wyrwała mu się z gniewem.<br /> {{tab}}— Poniechaj, bo mi Tereska ślepie wydrapie za ciebie!<br /> {{tab}}— Jagusia! — ledwie jęknął.<br /> {{tab}}— Do swojej żołnierki wróć se z jamorami... wysługuj się, póki tamten nie wróci. Odpasła cię w kreminale, naszkodowała się na ciebie, to jej teraz {{pp|odra|biaj}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_318" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/318"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/318|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/318{{!}}{{#if:318|318|Ξ}}]]|318}}'''<nowiki>]</nowiki></span>odrabiaj! — chlastała kiej batem, a tak wzgardliwie, że Mateusz zapomniał języka w gębie.<br /> {{tab}}Wstyd go przejął, poczerwieniał kiej burak, przygiął się i uciekł poprostu.<br /> {{tab}}A Jagnę, choć powiedziała, co czuła i z czem się już cały tydzień nosiła, żal teraz ogarnął: nie myślała, iż się ozgniewa i pójdzie sobie.<br /> {{tab}}— Głupi, przeciech ja ino tak sobie powiedziałam, przez złości! — myślała, markotnie patrząc za nim. — I żeby się zaraz ozgniewać!.. Mateusz!<br /> {{tab}}Ale nie usłyszał, śmigając przez sad jakby poszczuty.<br /> {{tab}}— Zła osa, ścierwo! — mruczał, lecąc już prosto do domu. Gniew nim miotał na przemian z podziwem. Jakże, zawdy była taka trusia, gęby ozewrzeć nie poredziła. Toć go sponiewierała kiej psa! Wstyd nim zatrząsł, że obejrzał się, czy aby kto nie słyszał jej pyskowania.<br /> {{tab}}— Tereskę mu wypomina! Głupia!.. co mu ta żołnierka?.. zabawa i tyla! A jak to ślepiami sypnęła! jak to harno pod bok się ujęła! jak to buchnęło od niej lubością!.. Jezu, i w pysk wziąć od takiej nie wstyd, bele się jeno dostać do miodu... — Cięgotki go wzięły, zwolnił kroku przed chałupą.<br /> {{tab}}— Ozgniewała się, żem o niej przepomniał... Bogać, com winowaty... i o Tereskę... — skrzywił się jak po occie. Dosyć już miał tej płaksy, zbrzydły mu te ciągłe kwiki. Nie ślubował przeciech, by się jej musiał trzymać, jak ten ogon krowy! Ma przeciech chłopa! I ksiądz gotów go jeszcze wypomnieć z ambony! <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_319" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/319"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/319|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/319{{!}}{{#if:319|319|Ξ}}]]|319}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Z taką to i człowiek flaczeje. Psiakrótka z temi babami! — srożył się w sobie.<br /> {{tab}}Obiad się dopiero dogotowywał, skrzyczał więc Nastkę za mitrężenie i zajrzał do Tereski. Właśnie krowę doiła w sadzie; podniosła na niego oczy dziwnie smutne, ledwie co obeschłe z płaczu.<br /> {{tab}}— Czegoś to buczała?<br /> {{tab}}Tłumaczyła się cicho, miłującemi oczyma ogarniając twarz jego.<br /> {{tab}}— Wymionbyś lepiej pilnowała, strzykasz ano mlekiem na wełniak!<br /> {{tab}}Kwardy był dzisiaj i przez dobroci, że łamała sobie głowę, co mu się stało, sprawując się już kiej trusia, gdyż za każdem odezwaniem złością pryskał i ślepiami toczył.<br /> {{tab}}Niby to czegoś po sadzie szukał i kole domu, a głównie przyglądał się jej kryjomo, dziwując się coraz barzej:<br /> {{tab}}— A gdzież to miałem oczy? Takie to cherlawe i wymiękłe... Ni to z pierza, ni z mięsa! Gnat rozkwaszony. Cyganicha prosto. Ni postury, ni...<br /> {{tab}}Prawda, jedne oczy to miała piękne, równe może Jagusinym, ogromne, jasne kiej niebo i czarnemi brwiami opięte, a ilekroć spotkał się z niemi, odwracał głowę i klął zcicha:<br /> {{tab}}— Wytrzeszcza ślepie niby cielak, kiej ogon podniesie!<br /> {{tab}}Niecierpliwiło go to patrzenie i w sroższy gniew wprowadzało.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_320" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/320"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/320|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/320{{!}}{{#if:320|320|Ξ}}]]|320}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Na złość na cię nie spojrzę, ślepiaj se psu w ogon! Nie przeciągniesz me.<br /> {{tab}}Razem jedli obiad, ale ni razu do niej się nie ozwał, ni nawet spojrzał w jej stronę. Nastce jeno przygadywał co trocha:<br /> {{tab}}— Piesby się nie chycił za taką kaszę: jak uwędzona!..<br /> {{tab}}— Bogać ta, ździebko jeno przypalona i kiej cię w zęby kłuje.<br /> {{tab}}— Nie przeciwiaj się! Muchami ją zmaściłaś, więcej ich niźli skwarków.<br /> {{tab}}— Już mu muchy szkodzą! jaki przebierny! nie strujesz się!<br /> {{tab}}Zaś przy kapuście wyrzekał na stare sadło.<br /> {{tab}}— Mazią od woza omaścić, toż gorszeby nie było.<br /> {{tab}}— Poliż osi, to obaczysz, ja ta nie probantka! — odpowiadała twardo.<br /> {{tab}}Czepiał się bele czego i piekłował. Że Tereska cały czas się nie odzywała, to zaraz po obiedzie wziął się i do niej, dojrzał bowiem jej krowę, cochającą się o węgieł.<br /> {{tab}}— Obrosła gnojem kiej skorupą: nie możecie to jej wycierać, co?<br /> {{tab}}— Mokro w oborze, to się wala.<br /> {{tab}}— Mokro! Są w lesie kolki, są; czekacie jeno, by wam kto nagrabił i do chałupy przyniósł. Dyć odparzy sobie kłęby w tym gnoju, zgnije! Tyla bab w chałupie, a porządku ani za grosz! — wrzeszczał, ale {{pp|Te|reska}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_321" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/321"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/321|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/321{{!}}{{#if:321|321|Ξ}}]]|321}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|Te|reska}} ustępowała mu pokornie, nie śmiejąc się już bronić, a jeno prosząc ślepiami o pomiłowanie.<br /> {{tab}}Cicha przecież była jak zawsze, uległa i pracowita, jak mrówka, nawet rada, że wziął nad nią górę i kwardo panuje. A właśnie on i bez to srożył się coraz barzej. Gniewały go jej kochające, lękliwe oczy, gniewał chód cichy, gniewała twarz pokorna, gniewało i to, że cięgiem plątała się kole niego. Miał już ochotę krzyknąć, by mu z oczu ustąpiła.<br /> {{tab}}— Żeby to morówka wziena, psiakrew! — buchnął wreszcie i, zabrawszy porządki ciesielskie, nawet nie wytchnąwszy przypołudnia, poszedł do Kłębów, kaj miał jakąś robotę przy chałupie.<br /> {{tab}}Siedzieli tam jeszcze przy michach, na dworze.<br /> {{tab}}Zakurzył papierosa, siedząc pod ścianą.<br /> {{tab}}Kłęby pogadywali o powrocie z wojska Grzeli Borynowego.<br /> {{tab}}— Wraca to już? — zapytał spokojnie.<br /> {{tab}}— Nie wiecie to? Dyć razem z Jaśkiem Tereski i Jarczakiem z Woli.<br /> {{tab}}— Na żniwa się obiecują. Tereska latała dzisia z listem do organisty, by przeczytał. Powiadał mi o tem.<br /> {{tab}}— To ci nowina! Jasiek powraca! — zawołał bezwolnie.<br /> {{tab}}Zmilkli wszyscy, jeno ślipia obleciały po sobie, a kobiety się sczerwieniły, powstrzymując śmiech. Nie pomiarkował i, jakby rad wieści, powiedział spokojnie:<br /> {{tab}}— Dobrze, co powraca; może przestaną obgadywać Tereskę.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_322" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/322"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/322|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/322{{!}}{{#if:322|322|Ξ}}]]|322}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Jaże łyżki zawisły nad michą, tak się zdumieli, a on, tocząc zuchwałymi ślepiami, dodał:<br /> {{tab}}— Wiecie, jak jej nie szczędzą. Nic mi do niej, chociaż mi powinowata z ojcowej strony, ale żeby tak na mnie padło, dobrzebym pleciuchom gęby pozatykał: zapamiętaliby! A już kobiety la drugich najgorsze: niechby najbielsza, nie przepuszczą i błotem obwalą.<br /> {{tab}}— Pewnie co tak, pewnie! — przywtórzyli, wbijając oczy w michę.<br /> {{tab}}— Byliście już u Boryny? — zagadnął niespokojnie.<br /> {{tab}}— Dyć zbieram się i zbieram, a co dnia cosik przeszkodzi.<br /> {{tab}}— Za wszystkich cierpi, a nikto o nim nie pamięta.<br /> {{tab}}— Zaglądałeś to do niego? co?<br /> {{tab}}— Hale, pójdę sam, to powiedzą, co do Jagny ciągnę.<br /> {{tab}}— Cie! uważny, kiej dziewka po przypadku — mruknęła stara Agata, siedząca pod płotem z miseczką na kolanach.<br /> {{tab}}— A bo mi już obmierzły szczekania.<br /> {{tab}}— I wilk się statkuje, kiej mu kły spróchnieją — śmiał się Kłąb.<br /> {{tab}}— Albo kiej się za barłogiem rozgląda — podpowiedział Mateusz.<br /> {{tab}}— Ho, ho, to ino patrzeć, jak do której z wódką poślesz — żartował Kłębiak.<br /> {{tab}}— Właśnie, cięgiem już deliberuję, do którejby przepić.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_323" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/323"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/323|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/323{{!}}{{#if:323|323|Ξ}}]]|323}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Prędko wybieraj, a w druchny me proś, Mateusz — pisknęła Kasia, najstarsza.<br /> {{tab}}— Cóż, kiej niełacno: wszyćkie zarówno wybrane i jedna w drugą najlepsze. Magdusia najbogatsza, ale już przez zębów i ze ślepiów jej cieknie; Ulisia, niby kwiat, jeno co ma jedno biedro grubsze i beczkę kapusty we wianie; Franka z przychowkiem; Marysia zbyt szczodra dla parobków; Jewka, choć ma całe sto złotych samą koprowiną, wałkoń, pod pierzyną cięgiem wyleguje. A wszystkieby tłusto jadły, słodko popijały i nic nie robiły. Czyste złoto takie dzieuchy! A zaś jeszcze drugie mają la mnie za krótkie pierzyny.<br /> {{tab}}Gruchnęli śmiechem, jaże się gołębie porwały z dachów.<br /> {{tab}}— Prawdę mówię. Przymierzałem u niejednej, ledwie mi do pół łyst sięgają, jakże bym to zimą wyspał? cheba w butach, co?..<br /> {{tab}}Zgromiła go Kłębowa, iż zbereżeństwa gada przy dzieuchach.<br /> {{tab}}— La śmiechu jeno mówię. Przeciek powiedają, co poczciwe żarty nie szkodzą i pod pierzyną.<br /> {{tab}}Ale dziewczyny rozczapierzyły się kiej te jendyczki.<br /> {{tab}}— Hale, jaki przebierny!.. będzie się tu przekpiwał ze wszystkich! Kiej ci w Lipcach mało, na drugich wsiach se szukaj! — jazgotały.<br /> {{tab}}— Jest ich w Lipcach, jest: przecie łacniej o dostałą pannę, niźli o całą złotówkę. Po dydku i już z ojcowym litkupem je przedają. By jeno kupce się <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_324" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/324"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/324|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/324{{!}}{{#if:324|324|Ξ}}]]|324}}'''<nowiki>]</nowiki></span>nalazły! Tyle tego, jaże się wieś trzęsie od skrzeków pannowych, wszyćkie gotowe pod kozik, że co sobota w każdej chałupie już od świtania pucują się doczysta, kosy we wstęgi pletą i kokoszki po sadach gonią, by je ponieść Żydowi na gorzałkę, a od samego połednia jeno z za węgłów patrzą, czy z której strony swaty nie ciągną. Widziałem, które i z dachów zapaskami powiewały, wrzeszcząc: „Do mnie, Maciuś, do mnie!“ Zaś matki wtórzyły: „Do Kasi przódzi, Maciusiu, do Kasi! Syrek i mendel jajków przyłożę do wiana! Do Kasi!“<br /> {{tab}}Rozpowiadał uciesznie, jaże chłopaki kładły się ze śmiechu, jeno Kłębianki podniesły wrzask na niego, że stary krzyknął:<br /> {{tab}}— Cichojta! skrzeczą kiej te sroki na deszcz.<br /> {{tab}}Nie zaraz się uspokoili, więc by przerwać te przekpinki, zapytał:<br /> {{tab}}— Byłeś to, Mateusz, przy wójtowej wojnie?<br /> {{tab}}— Nie. Mówili, co Kozłom sielnie się dostało.<br /> {{tab}}— Że już lepiej nie można. Strach, jak wyglądali! Wójt se pozwolił, no!..<br /> {{tab}}— Gromadzki chleb tak go roznosi, to i bryka.<br /> {{tab}}— Głównie, co się nikogo nie boja. Któż to mu stanie naprzeciw? Drugi za taką sztukę dobrzeby zapłacił, ale jemu włos z głowy nie spadnie. Z urzędnikami się zna, to w powiecie mocen wszystko, co ino zechce...<br /> {{tab}}— Bośta barany, że dacie takiemu przewodzić nad sobą! Poniewiera i wynosi się nad wszystkie, a oni go dziw po nogach nie całują!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_325" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/325"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/325|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/325{{!}}{{#if:325|325|Ξ}}]]|325}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Sami go wybralim nad sobą, to i uważać musim.<br /> {{tab}}— Kto go wsadził, ten i zesadzić może.<br /> {{tab}}— Dyć nie krzycz, Mateusz, jeszcze się rozniesie.<br /> {{tab}}— A doniesą mu, to będzie wiedział. Niech me ino zaczepi!<br /> {{tab}}— Maciej chory, to kto mu inszy poredzi? Każden się waguje iść na pierwszego, bo każden ledwie swoim biedom wydoli — szepnął stary, podnosząc się z ławy.<br /> {{tab}}Podnieśli się wraz i drudzy.<br /> {{tab}}Kto po jadle legł odpoczywać, kto na drogę wychodził kości przeciągnąć i pasa odpuścić, a kto, jak dzieuchy, do stawu poszły myć garnki a chłodzić się i rajcować. Mateusz zabrał się zaraz do obciesywania podpór do chałupy, zaś Kłąb fajkę zapalił i na progu przysiadł.<br /> {{tab}}— Kto jeno o drugich stoi, tego bieda wydoi! — mruknął, pykając smacznie.<br /> {{tab}}Słońce wisiało nad samą chałupą, przypołudnie zrobiło się nagrzane, ciepłem wiało od pól. Sady stojały w cichości, między drzewinami mieniło się od słońca, okwiat cichuśko słał się na trawy, pszczoły brzęczały po jabłoniach, staw polśniewał wskroś gałęzi, nawet ptactwo pomilkło. Przedpołudniowa, słodka senność siała się po świecie.<br /> {{tab}}Że Kłąb, aby nie zadrzemać, powlókł się do dołu z ziemniakami.<br /> {{tab}}Zaś potem cosik ostro pykał przygasłą fajkę i spluwał, odrzucając głową włosy, opadające mu na twarz.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_326" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/326"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/326|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/326{{!}}{{#if:326|326|Ξ}}]]|326}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Obejrzałeś, co? — zapytała żona, wychylając się ze sieni.<br /> {{tab}}— Juści... żeby tak raz w dzień warzyć, starczyłoby ziemniaków do nowych!<br /> {{tab}}— Hale, raz na dzień! Młode i zdrowe, to i źreć potrzebują.<br /> {{tab}}— Nie dociągniem. Tyla narodu. Dziesięć gąb, a brzuchy mają kiej ćwiercie. Trza będzie cosik zaradzić.<br /> {{tab}}— O jałówce myślisz, co? To ci zapowiadam, że przedać jej nie pozwolę. Rób se, co chcesz, a bydlątka nie dam. Zapamiętaj sobie.<br /> {{tab}}Zatrzepał rękoma, kiejby od osy uprzykrzonej, i gdy odeszła, jął znowu fajkę zapalać.<br /> {{tab}}— Psiachmać baba... Potrza, to i jałówka nie ołtarz!<br /> {{tab}}Słońce prażyło prosto w oczy, cienie były jeszcze maluśkie, to się jeno odwrócił plecami i pykał coraz wolniej i rzadziej. Popuścił pasa, bo mu coś ziemniaki ciążyły, słońce przypiekało, gołębie gruchały we strzesze i cichuśki szmer liści tak rozbierał, że jął się kiwać i żydy wozić po ścianie.<br /> {{tab}}— Tomaszu! Tomaszu!<br /> {{tab}}Ozwarł oczy, Agata siedziała pobok, trwożnie poglądając.<br /> {{tab}}— Ciężki macie przednówek — mówiła cicho. — Byście chcieli, to mam parę groszy, wygodziłabym waju. Na pochówek je ścibałam, ale kiejście w takiej potrzebie, pożyczę. Jałówki szkoda. Przy mnie się łoni ulęgła... z mlecznego gatunku. Może mi Pan Jezus pozwoli dożyć, to mi z nowego oddacie. Wziąć od {{pp|swo|jego}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_327" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/327"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/327|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/327{{!}}{{#if:327|327|Ξ}}]]|327}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|swo|jego}} w potrzebie nie wstyd i gospodarzowi, weźcie — wsunęła mu w rękę samemi złotówkami, cosik ze trzy ruble.<br /> {{tab}}— Schowajcie sobie! Jakoś se poredzę.<br /> {{tab}}— Weźcie, dyć jeszcze z pół rubla dołożę, weźcie — prosiła cichuśko.<br /> {{tab}}— Bóg zapłać wama. Cie, jakaście to poczciwa!<br /> {{tab}}— To już całe trzydzieści złotych bierzcie, do równa — supłała z węzełka, dodając po dziesiątce — bierzcie — skamlała, powstrzymując łzy: dusza się jej darła, jakby każdy grosik pruła sobie z wnętrzności.<br /> {{tab}}Pieniądze dziwnie kusząco lśniły w słońcu. Przymrużał oczy z lubości, grzebiąc między niemi: nowe były i czyste. Wzdychał ciężko, zmagając się ze straszną chęcią, jaże odwrócił się i szepnął:<br /> {{tab}}— Schowajcie dobrze, a to podpatrzą i jeszcze wama ukradną.<br /> {{tab}}Napraszała go jeszcze cichuśko, ale jeno tak, la zwyczaju, bo kiej się nie ozwał, jęła skwapnie zawijać i chować te swoje skarby.<br /> {{tab}}— Czemuż to nie siedzicie u nas? — zagadnął po jakimś czasie.<br /> {{tab}}— Jakże, robocie żadnej nie poredzę, nawet za gąskami nie wydążę. Darmo to źreć będę, co?.. Słabam, już z dnia na dzień końca czekam. Pewnie, co u krewniaków milej by pomrzeć, milej... choćby nawet w tej komorze po jałówce... juści, jeno gdzieżby wam taki kłopot i turbacje! Całe czterdzieści złotych mam na pochowek... by to i ze Mszą było... po gospodarsku... co?.. Pierzynębym dołożyła... Nie bójcie się, {{pp|ci|chuśko}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_328" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/328"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/328|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/328{{!}}{{#if:328|328|Ξ}}]]|328}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|ci|chuśko}} wama usnę, ni się spodziejecie... pokrótce... — jąkała nieśmiało, z bijącem sercem oczekiwania, że ją przyjmie i powie: — Ostańcie! —<br /> {{tab}}Ale się nie odezwał, jakby nie rozumiejąc tych skamłań, przeciągał się jeno, poziewał i jął się chyłkiem przebierać kole chałupy, ku stodółce, na siano...<br /> {{tab}}— Gospodarz taki... juści... jakżeby... dziadówkam ino... — Łkała w sobie cichuśkim, żalnym skrzybotem, podnosząc wypłakane oczy ku niemu.<br /> {{tab}}Powlekła się wolniuśko, kaszląc często i przysiadając co trocha nad stawem. Poszła znowu, jak co dnia, wypatrywać po wsi, kajby mogła pomrzeć po gospodarsku, przez oszukaństwa.<br /> {{tab}}I wlekła się, szukać ludzi sprawiedliwych. Snuła się po wsi, jako ta nikła pajęczyna, co leci, nie wiedząc, kaj się uczepi.<br /> {{tab}}A naród się prześmiewał i la uciechy radził biedocie, że u krewniaków ostać powinna, zaś Kłębom, niby to z przyjacielstwa, też mówili:<br /> {{tab}}— Powinowata przeciech, grosz swój ma na pochowek i długo wama w chałupie nie zagości... Kajże się to podzieje?<br /> {{tab}}Wszystko to przyszło do głowy Kłębowej, gdy mąż opowiedział jej o dzisiejszem z Agatą. Spać się już położyli, a kiej dzieci jęły chrapać, zaczęła go cicho namawiać:<br /> {{tab}}— Miejsce się znajdzie... w sionce może poleżeć... gęsi się wygna pod szopę... bele czem się przeżywi.. długo nie pociągnie... na pochowek ma... {{pp|Lu|dzieby}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_329" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/329"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/329|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/329{{!}}{{#if:329|329|Ξ}}]]|329}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|Lu|dzieby}} nie gadali... a pierzyny nie potrzaby oddawać... juści, na drodze tego nie znajdzie – tłumaczyła gorąco.<br /> {{tab}}Ale Kłąb jeno zachrapał w odpowiedzi. I dopiero nazajutrz rano rzekł:<br /> {{tab}}— Żeby Jagata była całkiem bez grosza, przyjąłbym, trudno, dopust Boży, ale tak, powiedzą, co la tych paru złotych dobrość świarczymy. Przecie już pyskują, co la nas poszła na żebry... Nie można.<br /> {{tab}}Kłębowa, że słuchała się we wszystkiem męża, to ino westchnęła żałośnie za pierzyną i poszła przynaglać dziewczyny do pośpiechu.<br /> {{tab}}Kapustę mieli ano dzisiaj sadzić.<br /> {{tab}}Dzień zrobił się był jak i wczorajszy, śliczny, słoneczny i prawdziwie majowy. Wiater jeno przyszedł baraszkujący i swywolił po polach, że zboża chlustały po zagonach, kiej wody rozkołysane. Sady się chwiały z poszumem, gęsto trzęsąc okwiatem, a pełne, ciężkie kiście bzów i czeremchy rozwiewały zapachem. Powietrze szło rzeźwe, przejęte ziemią i kwiatami. Z pod leśnych pastwisk śpiewy się niesły z wiatrem. W kuźni dzwoniły młoty. Od samego rana pełno już było na drogach gwarów i ludzi. Kobiety ciągnęły na kapuśniska, dźwigając w przetakach i koszach rozsadę, a rozpowiadając na głos o wczorajszym jarmarku i wójtowej sprawie.<br /> {{tab}}Że pokrótce, jeszcze nim rosa obeschła, na czarnych kapuśniskach, pociętych jeno brózdami, pełnemi wody, polśniewającej w słońcu, zaroiło się od czerwieni.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_330" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/330"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/330|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/330{{!}}{{#if:330|330|Ξ}}]]|330}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Kłębowa z córkami też tam pociągnęła, zaś Kłąb z Mateuszem i chłopakami wzięli się do podpierania chałupy.<br /> {{tab}}Ale skoro słońce zaczęło przypiekać, stary zdał robotę na synów i, wywoławszy Balcerka, poszli odwiedzać Borynę.<br /> {{tab}}— Piękny czas, kumie — rzekł Kłąb, przyjmując tabakę.<br /> {{tab}}— Galanty. Byle jeno za długo nie przypiekało.<br /> {{tab}}— Stronami przechodzą deszcze, toż i nas nie ominą.<br /> {{tab}}— Robactwo jaże się roi na drzewach, na suszę się ma.<br /> {{tab}}— A jarzyny spóźnione, mogłoby przypalić. Może Pan Jezus nie dopuści... Cóż ta na jarmarku? dowiedzieliście się co o koniu?<br /> {{tab}}— I... dałem starszemu trzy ruble, przyobiecał.<br /> {{tab}}— Że to przezpieczności niema żadnej!.. człowiek pod strachem cięgiem, żyje jak ten zając, a nikto nie poradzi.<br /> {{tab}}— A wójt kiej malowany — szepnął ostrożnie Balcerek.<br /> {{tab}}— Trza będzie pomyśleć o nowym — rzucił Kłąb.<br /> {{tab}}Balcerek spojrzał na niego, ale stary dodał gorąco:<br /> {{tab}}— Już wstyd przez niego na wieś idzie. Słyszeliście o wczorajszem?<br /> {{tab}}— I... bitka każdemu przytrafić się może, zwyczajnie... Drugie miarkuję: byśmy za te jego rządy nie dopłacili.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_331" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/331"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/331|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/331{{!}}{{#if:331|331|Ξ}}]]|331}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Sam się nie rozporządza: dyć i kasjer pilnuje, i pisarz, i urząd...<br /> {{tab}}— Psy mięsa pilnują! Warują, a wkońcu ty, chłopie, dopłać, bo nie dopilnowali.<br /> {{tab}}— Bogać ta inaczej! Wiecie ta co nowego?<br /> {{tab}}Balcerek jeno splunął i ręką machnął; nie chciał gadać, chłop był mrukliwy i przez babę zahukany, to i barzej strzegący języka.<br /> {{tab}}Doszli też do Borynów.<br /> {{tab}}Jóźka skrobała ziemniaki na ganku.<br /> {{tab}}— Idźcie, ojciec ta sami leżą. Hanusia na kapuśnisku, a Jagna robi u matki.<br /> {{tab}}W izbie pusto było, przez otwarte okno zaglądały kiście bzów i słońce siało się przez zieleń.<br /> {{tab}}Stary siedział na łóżku. Wychudły był, siwa broda jeżyła mu się na żółtej twarzy kiej szczeć, głowę miał jeszcze obwiązaną, ruchał cosik sinymi wargami.<br /> {{tab}}Pochwalili Boga, nie odrzekł, ni się poruszył.<br /> {{tab}}— Nie poznajecie to nas? — ozwał się Kłąb, za rękę go biorąc.<br /> {{tab}}Jakby nic nie wiedział, nasłuchiwał niby tego świegotania jaskółek, lepiących gniazda pod strzechą, lebo tego szmeru gałęzi, szorujących po ścianach i w okno niekiedy zaglądających.<br /> {{tab}}— Macieju! — rzekł znów Kłąb, wstrząsając nim ździebko.<br /> {{tab}}Chory drgnął, oczy mu się zatrzęsły, obejrzał się na nich.<br /> {{tab}}— Słyszycie? dyć Kłąb jestem, a to Balcerek, wasz kum; poznajecie, co?<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_332" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/332"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/332|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/332{{!}}{{#if:332|332|Ξ}}]]|332}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Czekali, patrząc mu w oczy.<br /> {{tab}}— Sam tu, chłopy! Do mnie! Bij psubratów! bij! — krzyknął znagła ogromnym głosem, podniósł ręce jakby w obronie, i zwalił się nawznak.<br /> {{tab}}Jóźka wpadła na krzyk i jęła mu głowę obwalać mokremi szmatami, ale on już leżał cichy, a w szeroko otwartych oczach lśnił jakiś strach śmiertelny.<br /> {{tab}}Wyszli pokrótce, sfrasowani i pełni zgrozy.<br /> {{tab}}— Trup ci tam leży, a nie żywy człowiek! — rzekł Kłąb, odwracając oczy na chałupę.<br /> {{tab}}Jóźka znowu skrobała ziemniaki na ganku, dzieci bawiły się pod ścianą, a w sadzie spacerował Witkowy bociek, zaś wiater przysłaniał gałęziami okno wywarte.<br /> {{tab}}Szli czas jakiś w milczeniu zgrozy, jakby z grobu wyszli.<br /> {{tab}}— Każdemu przyjdzie na to, każdemu — szepnął łzawo Kłąb.<br /> {{tab}}— A każdemu... wola Boża, cóż, nie poredzi... Hale, mógł jeszcze pożyć jaką porę, żeby nie ten las...<br /> {{tab}}— Pewnie. Zginął, a drugie się z tego pożywią — westchnął.<br /> {{tab}}— Raz kozie śmierć... mało się to naharował?<br /> {{tab}}— I nama też może niezadługo przyjdzie za nim iść.<br /> {{tab}}Patrzeli kwardo we świat, w pola rozkołysane, bory widne, jak na dłoni, na role zieleniące, na ten dzień jasny, ciepły i zwiesnowy, i dusze im kamieniały w rezygnacji a poddaniu się woli Bożej.<br /> {{tab}}— Nie zmienić tego człowiekowi, coć mu przeznaczone, nie...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_333" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/333"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/333|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/333{{!}}{{#if:333|333|Ξ}}]]|333}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}I z tym się rozeszli.<br /> {{tab}}Zaś drudzy, tegoż jeszcze dnia i następnych, poczęli nawiedzać chorego, jeno co tak samo nikogo nie poznawał, że wkońcu zaprzestali.<br /> {{tab}}— Jemu tylko pacierze o prędkie skonanie potrzebne — powiedział ksiądz.<br /> {{tab}}A że każden miał dosyć swoich turbacyj a biedy, to i nie dziwota, co wrychle zapomnieli o nim, zaś jeśli zdarzyło się komu spomnieć, to jakby o nieboszczyku.<br /> {{tab}}Co prawda, to i leżał se chudziaszek w takiem opuszczeniu, kieby już do grobu złożony i trawą porosły.<br /> {{tab}}Komuż ta był w pamięci?<br /> {{tab}}Bywało nieraz, iż całe dni leżał bez kropli wody, może by i pomarł prosto z głodu, gdyby nie Witkowe, dobre serce, któren porywał, co się jeno dało, i niósł gospodarzowi, a nawet krowy często poddajał kryjomo i mlekiem go poił. Chory bowiem przejmował go dziwnie frasobliwą troską, aż raz ośmielił się zapytać parobka.<br /> {{tab}}— Pietrek, prawda to, że kto przez spowiedzi zamrze, do piekła idzie?<br /> {{tab}}— Prawda. Przecie ksiądz zawdy tak mówią w kościele.<br /> {{tab}}— To i gospodarzby do piekieł poszli? — przeżegnał się trwożnie.<br /> {{tab}}— Taki człowiek jak i drugie.<br /> {{tab}}— Hale! gospodarz taki człowiek jak i drugie! hale!<br /> {{tab}}— Głupiś, kiej głąb kapuściany! — zaperzył się Pietrek, długo mu tłumacząc, ale Witek nie uwierzył: swoje on wiedział i zgoła drugie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_334" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/334"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/334|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/334{{!}}{{#if:334|334|Ξ}}]]|334}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Tak ano przechodziły dnie w Borynowej chałupie...<br /> {{tab}}Zaś na wsi kotłowało się kiej w garnku.<br /> {{tab}}Wójtowa bitka to sprawiła, obie bowiem strony szukały świadków, przeciągając naród na swoją stronę.<br /> {{tab}}Chociaż to jeno z Kozłami była sprawa, ale wójt nie zaspał i tęgo zabiegał. Górę też wziął zaraz z miejsca, bo więcej niźli połowa wsi za nim się opowiedziała. Znali go jak zły szeląg, ale wójtem był przeciech, mógł w niejednem poredzić, ale i mógł dobrze sadła zalać za skórę, to i namową, przypochlebstwem a gorzałką przysposobił sobie świadków, jakich mu było potrza.<br /> {{tab}}Kozioł leżał ciężko chory i księdza z Panem Jezusem sprowadzili do niego. Powiedali ta różnie o tej chorobie, bąkając w sekrecie, co jeno udaje, by wójt jeszcze lepiej beknął na sądach. Ale Bóg wie, jak to tam było. Wiedziano jeno dobrze, że sama Kozłowa całe dnie latała po ludziach, pomstując a wyrzekając. Opowiadała, co już przedała maciorę z prosiętami na lekowanie męża, i prawie co dnia wylatywała umyślnie przed wójtów, krzycząc wniebogłosy, jako już Bartek umiera, Boga i ludzi sprawiedliwych wzywając na świarczenie i poratunek.<br /> {{tab}}Biedota jeno i co tkliwsze kobiety stanęli po ich stronie, a nawet jeden z pomniejszych gospodarzy, Kobus, że to człowiek był niespokojny i swarliwy. Ale reszta ni słuchać nie chciała, w żywe oczy się wypierając, jakoby co niebądź widzieli, zaś niejeden radził jeszcze, by z wójtem nie zadzierali, bo niczego nie wskórają.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_335" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/335"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/335|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/335{{!}}{{#if:335|335|Ξ}}]]|335}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Nowe z tego wychodziły historje, że to Kobus miał ozór niepowściągliwy, łacno się z pięściami ponosił, a baby też w słowach nie przebierały.<br /> {{tab}}Więc jeno wrzaski z tego szły i gniewy, bo cóż? mogli to poredzić gospodarzom i wójtowi?<br /> {{tab}}Nawet już Żyd się z nich prześmiewał i na bórg dawać nie chciał.<br /> {{tab}}A nie przeszedł i tydzień, dość już wszystkie miały tej sprawy i tych jazgotów lamentliwych, że już słuchać przestali.<br /> {{tab}}Aż tu nowa pomoc im przyszła i we wsi znowu się zakotłowało.<br /> {{tab}}Oto Płoszka zmówił się z młynarzem i wraz otwarcie a głośno stanęli po stronie Kozłów...<br /> {{tab}}Juści, szło im akuratnie o nich, co o ten śnieg łoński — swoje w tem mieli zamysły i la siebie jakieś wygody rychtowali.<br /> {{tab}}Płoszka był chłop sielnie ambitny, skryty, a we swój rozum i bogactwa dufający, zaś młynarz, wiadomo, co la grosza dałby się powiesić, kutwa i zdzierus.<br /> {{tab}}Wojna się też wnet zawiązała między stronami cicha i zawzięta, boć przy ludziach, w oczy, świarczyli sobie przyjacielstwo, witali jak i przódzi, a nawet nieraz i do karczmy pod ręce się wiedli.<br /> {{tab}}Co mądrzejsi wnet się pomiarkowali, jako tej spółce nie o sprawiedliwość chodzi, nie o krzywdy Kozłów, a o coś inszego, może i o wójtostwo.<br /> {{tab}}— Pożywił się jeden, niech się ta pożywią i drugie! — powiadali starzy, kiwając głowami.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_336" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/336"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/336|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/336{{!}}{{#if:336|336|Ξ}}]]|336}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}I tak czas schodził, że męt we wsi był coraz większy.<br /> {{tab}}Aż tu któregoś dnia gruchnęło po chałupach:<br /> {{tab}}— Niemcy w karczmie popasają!<br /> {{tab}}— Na Podlesie pewnikiem ciągną — rzekł ktoś domyślnie.<br /> {{tab}}— Niech jadą z Bogiem!... co wama do nich? — przekładał drugi.<br /> {{tab}}Ale jakaś niespokojna, trwożna ciekawość owładnęła ludźmi. Przez sady krzykali se tę nowinę, w opłotkach stawali gadać o niej, a insze zaś już do karczmy się przebierały na przewiady.<br /> {{tab}}Jakoż prawdę rzekli, pięć bryk stojało na podjeździe, a wszystkie na żelaznych osiach, na żółto i niebiesko malowane, budami płóciennymi nakryte, z pod których wyzierały kobiety i różny sprzęt gospodarski, zaś w karczmie przed szynkwasem z dziesięciu Niemców popijało.<br /> {{tab}}A tęgie były juchy, rozrosłe i brodate, w granatowe kapoty przyodziane, ze srebrnemi łańcuchami na spaśnych brzuchach, a pyski, to jaże się im świeciły od dobrego jadła. Szwargotali cosik ze Żydem.<br /> {{tab}}Chłopy całą kupą stawali pobok, o wódkę krzycząc, a patrząc i nasłuchując uważnie, ale trudno było wymiarkować choćby i jedno słowo. Dopiero Mateusz, któren z Żydami poredził szwargotać, tak cosik do nich zaszprechował, jaże karczmarz odwrócił się zdziwiony. Niemcy łysnęli jeno po sobie ślepiami, a nie odrzekli, zaś potem i Grzela, wójtów brat, powiedział im jakieś niemieckie słowo. Zadami się wykręciły do <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_337" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/337"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/337|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/337{{!}}{{#if:337|337|Ξ}}]]|337}}'''<nowiki>]</nowiki></span>chłopów, rechocąc między sobą, jakoby te świnie nad korytem.<br /> {{tab}}— To ino prać po tych świńskich pyskach! — rzekł rozgniewany Mateusz.<br /> {{tab}}— Kijemby potrza zmacać boki, a wnet by przemówiły.<br /> {{tab}}A Adam Kłębiak szepnął z zapalczywością:<br /> {{tab}}— Pchnę w kałdun tego z brzega, zwali me, to pierzta naodlew.<br /> {{tab}}Powstrzymali go, bo i Niemcy, jakby poczuwszy groźby, wzięli antał z piwem i prędko się wynieśli z karczmy.<br /> {{tab}}— Te, pludry, nie tak śpieszno, portki pogubita!<br /> {{tab}}— Świńskie pociotki! — krzyczeli za nimi chłopaki.<br /> {{tab}}Ale zaraz po ich wyjeździe Żyd wyznał przed parobkami, jako Niemcy już prawie kupiły Podlesie, że już pojechali rozmierzać kolonję, że całe piętnaście familij osiądzie na folwarku.<br /> {{tab}}— My się dusim na zagonach, a Niemcy będą na włókach rozwalali.<br /> {{tab}}— To podkup ich a nie daj! Rusz rozumem, kiej się masz za mądralę!.. — wykrzykiwał na Grzelę Stacho Płoszka.<br /> {{tab}}— Psiakrew z taką sprawą! — zaklął Mateusz, bijąc pięścią w szynkwas. — Jak się usadzą na Podlesiu, to i ciężko będzie w Lipcach wytrzymać — zapewniał, że to bywały był we świecie, a Niemców znał dobrze.<br /> {{tab}}Nie wierzyli mu zrazu, ale mimo to cała wieś się zakłopotała; jęli medytować i rozważać, coby z takiego somsiedztwa mogło wypaść złego la Lipiec?<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_338" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/338"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/338|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/338{{!}}{{#if:338|338|Ξ}}]]|338}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A tu co dnia pastuchy i przechodzący donosili jako na Podlesiu grunta już rozmierzają, kamienie zwożą i studnię kopią.<br /> {{tab}}Że niejeden przez ciekawość pociągał za młyn ku Woli, a własnemi oczyma sprawdzał, że prawdę powiadali.<br /> {{tab}}Ale jak stoją rzeczy, niesposób się było dowiedzieć.<br /> {{tab}}Przypierali kowala, bo z Niemcami się już zwąchał i konie im podkuwał, ale wykręcał się i ni to, ni owo odpowiadał.<br /> {{tab}}Dopiero Grzela, wójtów brat, poszedł na przewiady i prawdę wyłożył.<br /> {{tab}}Było zaś tak: dziedzic był winien jednemu Niemcowi piętnaście tysięcy rubli. Oddać nie miał, a ten mu w długu chciał wziąć Podlesie i resztę gotowym groszem dopłacić. Dziedzic się niby godził, a za kupcami posyłał, bo Niemiec dawał jeno po sześćdziesiąt rubli za morgę. Dziedzic zwłóczy, jak może.<br /> {{tab}}— Ale zgodzić się musi! We dworze pełno Żydów, każden o swoje krzyczy! Powiadał mi borowy, co już krowy zajęte za podatek. Skądże to weźmie zapłacić? Wszystko na pniu przedane! Lasu przeciek teraz, dopóki z nami w procesie, ciąć mu nie pozwolą. Nie poredzi sobie inaczej i przedać musi choćby za bele co — twierdził Grzela.<br /> {{tab}}— Taka ziemia, po sto rubli za morgę nie za dużo.<br /> {{tab}}— Kupujcie, przeda i jeszcze waju w rękę pocałuje.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_339" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/339"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/339|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/339{{!}}{{#if:339|339|Ξ}}]]|339}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Hale, drogi grosz, jak go braknie!<br /> {{tab}}— Miemcy se użyją, a ty, chłopie, ślinę łykaj!<br /> {{tab}}Pogadywali, wzdychając żałośnie. Markotność ich rozbierała. Juści, żal było takiej ziemi, bo to przyległa i rodna. Każdemuby się przydało kilka morgów, każdemu. Dyć się już cisnęli na swoich zagonach kiej mrówki, dyć ledwie się już przeżywiali ode żniw do żniw. Taki kawał wybranej ziemi, w sam raz la synów i zięciów. Nową wieś by wystawili i łąki mieliby niezgorsze i woda pobok... Ale cóż, nie poredzi! Miemcy siędą, będą się panoszyć, a ty, człowieku, zdychaj.<br /> {{tab}}— Kaj się to wszystko podzieje? — wzdychali starzy, patrząc na młódź, gżącą się wieczorami po drogach, a było tego, było, jaże się ściany rozpierały! A za cóż to miał kto grunta kupować, kiej ledwie na życie starczyło?<br /> {{tab}}Głowili się niemało, nawet do księdza szli po radę. Nie poredził: z pustego nie naleje.<br /> {{tab}}— Kto nie ma grosza, nie umacza nosa. Biednemu zawdy wiater w oczy!..<br /> {{tab}}Ale i wyrzekania i biadolenia też nic nie pomogły.<br /> {{tab}}A jakby na dobitkę, upały szły coraz większe. Maj dopiero się miał ku końcowi, a przypiekało kieby w lipcu. Dnie wstawały ciche i duszne, słońce od samego wschodu wynosiło się rozpalone na czyste niebo i tak przypiekało, że już po wyżniach i na piaskach jarzyny mdlały pożółkłe, trawy docna wypalało po ugorach, strugi wysychały, ziemniaki zaś, choć zrazu niezgorzej ruszyły, ledwie okrywały ziemię chudemi łęcinami. Oziminy jeno nie ucierpiały wiela, wykłoszone, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_340" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/340"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/340|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/340{{!}}{{#if:340|340|Ξ}}]]|340}}'''<nowiki>]</nowiki></span>pięknie wyrosłe, szły jeszcze galanto wgórę, jaże chałupy się skryły i jakby do ziemi przycupnęły, dachami jeno widne nad tym borem kłosistym.<br /> {{tab}}Noce też były duszne i tak nagrzane, że już po sadach sypiali, gdyż trudno było w chałupach wytrzymać.<br /> {{tab}}Zaś przez te gorąca, przez kłopoty i żałoście, przez Płoszkowe judzenie na wójta, przez przednówek cięższy latoś, niźli po inne roki, dość, że w Lipcach nastał czas dziwnie swarliwy i niespokojny.<br /> {{tab}}Chodzili rozdygotani w sobie, upatrując jeno, kogoby żgnąć tem bolącem słowem, albo i za orzydle chycić. Każden rad stawał przeciw drugiemu, że jakby piekło zrobiło się we wsi. Co dnia bowiem, już od świtania, trzęsło się od kłótni a wyzwisk, bo co dnia przychodziło coś nowego. A to Kobusowie się pobili, jaże ksiądz musiał godzić i napominać, a to Balcerkowa z Gulbasem kudłów sobie nastrzępili o prosiaka, któren marchew spyskał, to Płoszkowa pożarła się ze sołtysem o przemienienie gąsiąt; to o dzieci szły kłótnie, to o szkody somsiedzkie, to o bele co, by się jeno przyczepiać a kłyźnić, a wrzeszczeć i wyzywać ze wszystkiej mocy — że jakby zaraza na wieś padła, tyle powstawało swarów, bijatyk i procesów.<br /> {{tab}}Nawet Jambroży prześmiewał się przed obcymi:<br /> {{tab}}— Niezgorszy przednowek latoś dał mi Pan Jezus! Umarlaków niema, nikto się nie lęgnie, nikto nie żeni, a mnie dzień w dzień ktosik gorzałkę stawia, honoruje, a na świadki prosi. Żeby tak parę roków jeszcze się kłócili, a na nicby się człowiek rozpił...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_341" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/341"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/341|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/341{{!}}{{#if:341|341|Ξ}}]]|341}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Juści, co się źle działo w Lipcach.<br /> {{tab}}Ale cheba co w chałupie Dominikowej działo się najgorzej.<br /> {{tab}}Szymek powrócił z drugimi, Jędrzych wyzdrowiał, bieda im nie doskwierała jak indziej, to powinno było iść wszystko po dawnemu. Bogać ta poszło, kiej chłopaki odmówiły matce posłuchu! Stawiali się hardo, kłócili ząb za ząb, bić się nie pozwolili, a żadnych robót kobiecych, jak przódzi, ani tknęli.<br /> {{tab}}— Dziewkę se przyjmijcie, albo i sami róbcie — powiedali twardo.<br /> {{tab}}Paczesiowa miała żelazne ręce i duszę nieustępliwą — jakże! tyle lat wszystkim rządziła, tyle lat nikto nie śmiał się jej przeciwić, ni wpoprzek stawać. A tu kto stawał? kto się przeciw niej ważył? — własne dzieci!<br /> {{tab}}— Jezus miłosierny — wołała w zapamiętaniu i złości, przy leda okazji chwytając za kij na synów, chciała ich przemóc i zmusić do posłuchu. Nie dali się, zacięli się jak i matka i poszli na udry. To powstawały prawie co dnia takie wrzaski a gonitwy kole chałupy, jaże ludzie się zbiegali uspokajać.<br /> {{tab}}Nawet ksiądz, snadź przez nią podmówiony, wzywał ich do się, a do zgody i posłuszeństwa napominał. Wysłuchali cierpliwie, w ręce go ucałowali, a za nogi jak przystało z pokorą podjęli, ale się nie przemienili.<br /> {{tab}}— Nie dziecim, wiemy, co nama robić. Niech matka pierwsza ustąpi! — tłumaczyli się przed ludźmi. — Cała wieś się z nas prześmiewała...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_342" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/342"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/342|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/342{{!}}{{#if:342|342|Ξ}}]]|342}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A Dominikowa jaże pożółkła ze złości a zmartwienia, bo w żaden sposób zmóc się nie dawali, a przytem, miasto w kościele przesiadywać i po kumach, jak przódzi, musiała teraz robić kole gospodarstwa. Jagusię cięgiem przyzywała do pomocy. Ale i córka nie szczędziła jej zgryzot i wstydu. Paczesiowa trzymała wójtową stronę, nawet świarczyła przeciwko Kozłom, gdyż była przy bitce i opatrywała wójtów.<br /> {{tab}}Pietr też często wieczorami zaglądał do niej, niby to na poredy, a głównie, by Jagusię wywołać i prowadzić się z nią na ogrody.<br /> {{tab}}Na wsi się nic nie ukryje, dobrze wiedzą, z czego się kurzy i kaj, to i zgorszenie z tych grzesznych jamorów rosło coraz barzej i dobrzy ludzie już nieraz ostrzegali starą.<br /> {{tab}}Mogła to zapobiec, kiej Jagna mimo próśb i błagań robiła jakby na złość. Wolała bowiem grzech najcięższy i obmowy ludzkie, niźli przesiadywanie w tej obmierzłej chałupie mężowej. Złe ją porwało i niesło, a nikto nie był mocen powstrzymać.<br /> {{tab}}Hance to nawet szło na rękę i nawet często o tem rozpowiadała przed ludźmi.<br /> {{tab}}— Niech się zabawia, póki wójtowi nie wzbronią tracić gromadzkie. Dyć jej niczego nie żałuje i zwozi z miasta, co ino może, we złotoby ją oprawił. Niech se używają i końca patrzą. Co mi tam do nich!<br /> {{tab}}Juści, mało to ją własnych zmartwień żarło! Nie żałowała pieniędzy la adwokata, a jeszcze nie wiada było, kiej się Antkowa sprawa odbędzie i co go czeka? <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_343" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/343"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/343|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/343{{!}}{{#if:343|343|Ξ}}]]|343}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A on tam chudziaczek schnął w kreminale i Bożego zmiłowania wyglądał. W chałupie też się zwolna rozprzęgało. Mogła ta dopilnować wszystkiego? Parobek się rozzuchwalał coraz barzej, snadź przez kowala podmawiany, że tak robił, jak mu się podobało, a nieraz, kiej do miasta pojechała, cały dzień się przewałęsał po wsi. Groziła mu potem, że niech jeno Antek powróci, a z nim się często porachuje.<br /> {{tab}}— Wróci! Jeszcze na to nie przyszło, by zbójów puszczali! — odkrzykiwał zuchwale.<br /> {{tab}}Jaże cierpła z gniewu, bić by jeno ten pysk niepoczciwy, ale poredzi mu to? Jeszcze ją sponiewiera, a któż to się za nią upomni, kto wesprze? Trza było wszystko znieść i w sobie schować na później, do sposobnej pory, bo jeszcze pójdzie i wszystko na jej ręce spadnie; już i tak ledwie mogła wydolić robocie. Zapadała przeto na zdrowiu coraz więcej. Jakże, i żelazo wkońcu rdza przeźre i kamień jeno do czasu wytrzyma, a nie dopiero słaba kobieta!<br /> {{tab}}Któregoś dnia, pod koniec maja ksiądz z organistą pojechali na odpust, zaś Jambroży tak się spił z Niemcami, które często zaglądały do karczmy, że nie było komu przedzwonić na Anioł Pański, ni kościoła otworzyć.<br /> {{tab}}Zebrali się przeto odprawiać nabożeństwo pod cmentarz, kaj pobok bramy stojała mała kapliczka z figurą Matki Boskiej. Każdego maja przystrajały ją dziewczyny w papierowe wstęgi a korony wyzłacane i polnem kwieciem obrzucały, broniąc od zupełnej ruiny, gdyż kapliczka była odwieczna, spękana i w gruz <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_344" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/344"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/344|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/344{{!}}{{#if:344|344|Ξ}}]]|344}}'''<nowiki>]</nowiki></span>się sypiąca, że nawet ptaki już się w niej nie gnieździły, a jeno niekiej, w czas słót jesiennych, pastuch jaki schronienia szukał. Smętarne drzewa, lipy staruchy, brzozy wysmukłe i te pogięte krzyże osłaniały ją nieco od burz zimowych i wichrów.<br /> {{tab}}Zeszło się sporo narodu i, jak się naprędce dało, przybrali kapliczkę w zieleń a kwiaty, ktosik śmieci wygarnął, ktosik żółtym piaskiem wysypał, że, nawtykawszy w ziemię u stóp figury świeczek i lampek zapalonych, wraz jęli klękać nabożnie.<br /> {{tab}}Kowal przyklęknął na przedzie, przed progiem, zarzuconym tulipanami a głogiem różowym, i pierwszy zaczął śpiewać.<br /> {{tab}}Było już dobrze po słońcu, mroczało, niebo na zachodzie paliło się jeszcze we złocie całe i bledziuśką zielenią przytrząśnięte, czas był cichy, obwisłe warkocze brzóz jakby się lały ku ziemi, zboża stanęły przygięte, kieby zasłuchane dźwiękliwy bełkot rzeczki i to cichuśkie strzykanie koników polnych.<br /> {{tab}}Ostatnie stada do obór ściągały; od wsi, z pól, z miedz już niedojrzanych buchały niekiedy jazgotliwe śpiewki pastusze i długie, przeciągłe poryki. Zaś naród śpiewał, wpatrzony w jasną twarz Matki, co wyciągała błogosławiące ręce nad wszystkim światem:<br /> {{f|<poem>„Dobranoc, wonna lilija, {{tab}}{{tab}}Dobranoc!“</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} {{tab}}Zapach młodych brzóz powiał ze smętarza i wraz też słowiki jęły jakby próbować gardzieli, wyciągać rwaną nutą, wzbierać mocą, jaże wkońcu buchnęły <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_345" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/345"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/345|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/345{{!}}{{#if:345|345|Ξ}}]]|345}}'''<nowiki>]</nowiki></span>złote, spienione strugi, jaże polały się te trele perliste, te kląskania cudne i te lube, rzewliwe zawodzenia, zaś niedaleko, ze zbóż, ozwały się też pana Jackowe skrzypice, przywtarzając ludziom tak słodko, cichuśko a przejmująco, jakby to te żytnie, rdzawe kłosy dzwoniły o się, to złote niebo, lebo przyschła ziemia taką pieśnią zagrała majową.<br /> {{tab}}I już wraz śpiewali wszystkie, i naród, i ptaszkowie, i skrzypice, a kiej na to oczymgnienie ustawali, kiej słowiki tak się zaniesły, aże cichło, a struny jakby tchu nabierały, wtedy nieprzeliczony żabi chór podnosił rechotliwe głosy i grał zgodliwym skrzekiem i nukaniem przeciągłem.<br /> {{tab}}I tak już szło naprzemiany.<br /> {{tab}}Długo się owo nabożeństwo ciągnęło, jaże kowal zaczął przyśpieszać, wydzierał się mocno, nad drugiemi górując, a często wołał za siebie:<br /> {{tab}}— Pośpieszajta się, ludzie... — że to opóźniali się z nutą niektóre.<br /> {{tab}}A nawet raz huknął na Maciusia Kłębowego:<br /> {{tab}}— Nie drzyj się, jucho, boś nie za bydłem!<br /> {{tab}}Że zgodliwie już poszło, i głosy podrywały się razem, kiej te stada gołębie i krążąco, zwolna unosiły się ku niebu ciemniejącemu.<br /> {{f|<poem>„Dobranoc, wonna lilija! {{tab}}{{tab}}Dobranoc! Niepokalana Maryja! {{tab}}{{tab}}Dobranoc!“</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_346" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/346"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/346|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/346{{!}}{{#if:346|346|Ξ}}]]|346}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Mrok już zgęstniał i noc ciepła i cicha świat otulała, zasie na niebie występowały gwiazdy rosą roziskrzoną, kiej się zaczęli rozchodzić.<br /> {{tab}}Dzieuchy, wpół się pobrawszy, zawodziły po drogach.<br /> {{tab}}Hanka powracała jeno z dzieckiem na ręku i srodze czegoś zadumana, gdy przysunął się kowal i wpodle szedł.<br /> {{tab}}Nie ozwała się; dopiero przed domem, widząc, iż nie ostaje, rzekła:<br /> {{tab}}— Wstąpicie to, Michał?<br /> {{tab}}— Przysiędę w ganku i powiem co wam — szepnął cicho.<br /> {{tab}}Ścierpła nieco, szykując się jakąś nową biedę posłyszeć.<br /> {{tab}}— Byliście pono u Antka? — pierwszy zaczął.<br /> {{tab}}— Byłam, ale mnie do niego nie puścili.<br /> {{tab}}— Tegom się i bojał.<br /> {{tab}}— Mówcie, co wiecie! — mróz ją przeszedł.<br /> {{tab}}— Co ja ta wiem?... tyla jeno, co mi się udało ze starszego wyciągnąć.<br /> {{tab}}— A co? — wparła się w słupek i dziecko mocniej przycisnęła do siebie.<br /> {{tab}}— Powiedział, że Antka przed sprawą nie wypuszczą.<br /> {{tab}}— Laczego! — ledwie wyjąkała, dygot ją trząsł i łamał. — Dyć... przeciek adwokat mówił, co może puszczą.<br /> {{tab}}— Hale, żeby im uciekł! Tak przez niczego nie puszczą! Wiecie, przyszedłem dzisiaj do was całkiem <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_347" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/347"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/347|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/347{{!}}{{#if:347|347|Ξ}}]]|347}}'''<nowiki>]</nowiki></span>po przyjacielsku. Co tam pomiędzy nami było, to było; obaczycie kiedyś, żem był praw... Nie wierzyliście mi... wasza wola... ale teraz wysłuchajcie, co rzeknę, a jak księdzu na spowiedzi, tak prawdę powiem... Z Antkiem jest źle! z pewnością ciężko go zasądzą, może na dziesięć lat. Słyszycie to?...<br /> {{tab}}— Słyszę, ale nic a nic nie wierzę — uspokoiła się nagle.<br /> {{tab}}— Każden nie wierzy, póki nie przymierzy; prawdę wam rzekłem.<br /> {{tab}}— Zawdy taką mówicie — zaśmiała się wzgardliwie.<br /> {{tab}}Ciepnął się i jął gorąco upewniać, jako teraz z prostego przyjacielstwa przyszedł, by poredzić. Słuchała, chodząc oczyma po obejściu, już się parę razy podnosiła niecierpliwie: krowy ano niewydojone porykiwały w oborze, gęsi były niezapędzone na noc i źrebak gonił się w opłotkach z Łapą, a chłopaki rajcowały w stodole. Nie wierzyła mu juści ani słóweczka. — Niech się wygada, może się wyda, z czem przyszedł — myślała, trzymając się na baczności.<br /> {{tab}}— Cóż poredzić? co? — odpowiadała, byle coś rzec.<br /> {{tab}}— A, rada by się nalazła — powiedział ciszej jeszcze.<br /> {{tab}}Odwróciła się do niego.<br /> {{tab}}— Dać wykup, to go puszczą jeszcze przed sprawą, a potem to już se poredzi, choćby i do tej Hameryki... nie zgonią...<br /> {{tab}}— Jezus, Marja! Do Hameryki! — krzyknęła bezwolnie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_348" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/348"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/348|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/348{{!}}{{#if:348|348|Ξ}}]]|348}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Cichojcie, jak pod przysięgą mówię, tak dziedzic radził. „Niech ucieka — powiada — najmniej dziesięć lat... zmarnuje się chłop...“ Wczoraj mi mówił.<br /> {{tab}}— Uciekać ze wsi... od grontu... od dzieci... — Jezu... — to ino zrozumiała.<br /> {{tab}}— Dajcie jeno wykup, a resztę to już Antek postanowi, dajcie...<br /> {{tab}}— Skądże to wezmę?.. Mój Boże, w tyli świat... od wszystkiego.<br /> {{tab}}— Pięćset rubli chcą! Przecie macie te ojcowe... weźcie je na wykup... policzym się później... byle jeno ratować...<br /> {{tab}}Skoczyła na równe nogi.<br /> {{tab}}— Jako ten pies, cięgiem jedno szczekacie! — chciała odejść.<br /> {{tab}}— Ciepiecie się jak głupia — rozgniewał się. — Tak se ino powiedziałem... Hale, będzie się tu honorować o bele słowo, a tam chłop w kreminale zgnije. Powiem mu, jak to zabiegacie, by mu ulżyć.<br /> {{tab}}Przysiadła znowu, nie wiedząc już, co myśleć.<br /> {{tab}}Opowiadał szeroko o tej Jameryce, o ludziach znajomych, które tam pojechały, że listy piszą, a nawet pieniądze przysyłają la swoich. Jak tam dobrze, jaką wolę ma każden, jakie bogactwa zbierają. Antek mógłby zaraz uciekać: zna Żyda, któren już niejednego wyprowadził. Mało to już takich uciekło! Zaś Hanka mogłaby jechać potem la niepoznaki. Grzela wróci z wojska, to spłaciłby z ojcowizny, a nie, kupiec się też rychło znajdzie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_349" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/349"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/349|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/349{{!}}{{#if:349|349|Ξ}}]]|349}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Poradźcie się księdza, obaczycie, co wama przytwierdzi moje słowa. Poznacie, żem prawy i ze szczerego serca namawiam, nie la swojej wygody. Jeno przed nikim ani pary z gęby, by się strażnicy nie zmiarkowali, zaś wtedy i za tysiące go nie puszczą, a jeszcze w kajdany zakują — zakończył poważnie.<br /> {{tab}}— Skąd wziąć na wykup! tylachna pieniędzy! — jęknęła.<br /> {{tab}}— Znam kogoś z Modlicy, kto by dał na dobry procent... znam i drugich... pieniądzeby się nalazły... Moja w tem głowa... pomógłbym.<br /> {{tab}}I długo jeszcze radził a namawiał.<br /> {{tab}}— Rozważcie, trza rychło postanowić.<br /> {{tab}}Odszedł cicho, że ani spostrzegła, kiej się zapodział w nocy.<br /> {{tab}}Późno już było, w chałupie spali, tylko Witek siedział pod ścianą, jakby stróżując gospodyni, na wsi też wszyscy legli, nawet psy nie poszczekiwały, woda jeno bulgotała i ptaki zawodziły w sadach. Księżyc się wtoczył na niebo i szedł srebrnym sierpem przez te straszne, mroczne wysokości. Białe i niskie mgły pokrywały łąki, zaś nad żytami wisiał płowy tuman kwietnej kurzawy; staw polśniewał wskroś drzew, kieby tafla lodowa... Aże dzwoniło w uszach od tej cichości a słowiczych kląskań i zawodzeń.<br /> {{tab}}Hanka siedziała wciąż na jednym miejscu, jakby przykuta.<br /> {{tab}}— Jezu, uciekać ze wsi, od grontu, od wszystkiego! — myślała jedno wkółko.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_350" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/350"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/350|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/350{{!}}{{#if:350|350|Ξ}}]]|350}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r08"/>{{tab}}Groza ją przejęła, rosnąc z minuty na minutę, a serce ściskając strasznym żalem i przerażeniem.<br /> {{tab}}Łapa zaczął wyć na podwórzu, słowiki ścichły, zawiał wiater, że zakolebały się cienie i jękliwy, smutny szum przeleciał.<br /> {{tab}}— Kubową duszę obaczył! — szepnął Witek, żegnając się strachliwie.<br /> {{tab}}— Głupiś! — skarciła go, spać wypędzając.<br /> {{tab}}— Kiej przychodzi, do koni zagląda, obroku im dosypuje... bo to raz?..<br /> {{tab}}Nie słuchała już, cichość znowu spadła na świat, słowiki zaśpiewały, a ona siedziała kieby zmartwiała, powtarzając niekiej z męką i strachem:<br /> {{tab}}— W cały świat uciekać! Na zawsze! Jezu miłosierny! Na zawsze...<br /> <br /><br />{{---|50}}<br /><section end="r08"/> <section begin="r09"/>{{c|IX.}}<br /> {{tab}}Jeszcze były po świątkach umajenia chałup docna nie przewiędły, kiej któregoś dnia rankiem najniespodziewaniej zjawił się Rocho.<br /> {{tab}}Jeno co dopiero po mszy i długiej rozmowie z księdzem pokazał się na wsi. Niewiela ludzi kręciło się w obejściach, że to pora była osypywania ziemniaków, lecz skoro się rozniesło, jako Rocho idzie przez wieś, wnet ci ten i ów na drogę śpieszył, witać dawno niewidzianego.<br /><section end="r09"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_351" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/351"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/351|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/351{{!}}{{#if:351|351|Ξ}}]]|351}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A on zaś szedł, jak zawdy na kiju się wspierając, wolniuśko, z podniesioną głową, w tej-ci samej kapocie szarej, i tak samo z różańcami na szyi; wiater mu rozgarniał siwe włosy, a chuda twarz jaśniała dziwną dobrocią i weselem.<br /> {{tab}}Wodził oczyma po chałupach i sadach, prześmiechując się radośnie do wszyćkiego, witał się z każdym zosobna, że nawet dzieciom, co się były do niego garnęły, głowiny przygładzał poczciwie, zaś do kobiet pierwszy zagadywał, tak był rad, że wszystko zastaje po dawnemu.<br /> {{tab}}— W Częstochowie byłem na odpuście — odpowiadał, gdy napierali ciekawie, kaj się to zadziewał przez tyla czasu.<br /> {{tab}}Ale tak się szczerze cieszyli z jego powrotu, że zaraz po drodze jęli mu rozpowiadać lipeckie nowiny, a ktosik już i rady jakiejś zasięgał, zaś drugi chciał się wyżalić, odwodząc go na stronę i supląc przed nim turbacje, kiejby ten grosz na ostatnią potrzebę schowany.<br /> {{tab}}— Docna ustałem, dzień jaki odpocznę — tłumaczył się zbywająco.<br /> {{tab}}Na prześcigi jęli go zapraszać do swoich chałup.<br /> {{tab}}— Na tymczasem zakwateruję się u Macieja, jużem to Hance przyobiecał; a przyjmie mnie kto potem, do tego przystanę na dłużej.<br /> {{tab}}I żwawo ruszył do Borynów.<br /> {{tab}}Juści, co Hanka przyjęła go radośnie i z całego serca ugaszczać chciała, ale skoro jeno złożył torby i odzipnął nieco, do starego się wybrał.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_352" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/352"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/352|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/352{{!}}{{#if:352|352|Ξ}}]]|352}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A obaczcie ich, leżą w sadzie, że to gorąc w chałupie. Mleka wama bez ten czas uwarzę, a możebyście i jajków zjedli? co?<br /> {{tab}}Ale Rocho już był w sadzie i chyłkiem przebierał się pod gałęziami do chorego, któren leżał w półkoszku, wymoszczonym pierzyną, i kożuchem przyokryty. Łapa, zwinięty w kłębek, warował mu przy nogach, a Witków bociek gajdał się pociesznie między drzewami, kieby na straży.<br /> {{tab}}Sad był stary i mroczny; rozrosłe drzewiny tak przysłaniały niebo, że dołem, na murawach jeno niekajś gmerały się słoneczne pręgi, podobne złotym pająkom.<br /> {{tab}}Maciej wznak leżał. Rozruchane gałęzie z cichym poszumem chwiały się nad nim płachtą cieniów, że jeno czasem, kiej ją wiater ozdarł, słońce chlustało mu w oczy, i coraz kawał modrego nieba się odsłaniał.<br /> {{tab}}Rocho przysiadł.<br /> {{tab}}Drzewa szumiały, czasem pies warknął na muchy, a niekiedy rozświegotane jaskółki śmigały wskroś pni czarnych na pola zielone i rozkołysane.<br /> {{tab}}Chory naraz zwrócił się do niego.<br /> {{tab}}— Poznajecie mnie, Macieju, co? Poznajecie?<br /> {{tab}}Borynie leciuśki przyśmiech wionął po twarzy, oczy się zatrzepały i jął ruchać sinemi wargami, ale głosu nie dobył.<br /> {{tab}}— Jak Pan Jezus przemieni, to możecie jeszcze wyzdrowieć.<br /> {{tab}}Snadź rozumiał, gdyż potrząsł głową i, jakby niechętnie, odwrócił się od niego. Zapatrzył się znowu <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_353" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/353"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/353|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/353{{!}}{{#if:353|353|Ξ}}]]|353}}'''<nowiki>]</nowiki></span>w rozkołysane gałęzie i w te słoneczne bryzgi, zalewające mu oczy raz po raz.<br /> {{tab}}Rocho jeno westchnął, przeżegnał go i odszedł.<br /> {{tab}}— Prawda, co ojcu jakby już lepiej? — pytała Hanka.<br /> {{tab}}Długo coś miarkował, aż rzekł cichym, ważnym głosem:<br /> {{tab}}— Toć i lampa przed zagaśnięciem żywszym płomieniem wystrzeli, naostatku. Mnie się zdaje, co Maciej już dochodzi... Aż mi nawet dziwno, że jeszcze żyje; przecież na wiór wysechł...<br /> {{tab}}— Dyć jeść nic nie chce, nawet mleka niezawsze popije.<br /> {{tab}}— Musicie być gotowe, że lada dzień skończy.<br /> {{tab}}— Pewnie że tak, mój Boże, pewnie. To samo wczoraj mówił Jambroży, a nawet radził, żeby już nie czekać i trumnę obstalować.<br /> {{tab}}— Każcie zrobić, nie będzie długo czekała, nie... Jak duszy pilno ze świata, niczem jej nie powstrzyma, nawet płakaniem, boby już poniektóre całe wieki ostawały między nami — mówił smutnie, zabierając się do mleka, które mu narządziła, i popijając zwolna, wypytywał, co się tu we wsi działo.<br /> {{tab}}Powtarzała, co już był słyszał po drodze od drugich, i o swoich kłopotach jęła się skwapnie a szeroko rozwodzić.<br /> {{tab}}— Kaj to Jóźka? — przerwał jej niecierpliwie.<br /> {{tab}}— W polu, ziemniaki osypuje z komornicami i Jagustynką, zaś Pietrek pojechał do lasu: zwozi Stachowi drzewo na chałupę.<br /> {{tab}}— Buduje się to?<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_354" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/354"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/354|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/354{{!}}{{#if:354|354|Ξ}}]]|354}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Przeciek pan Jacek dał mu dziesięć chojarów.<br /> {{tab}}— Dał mu? Powiadali mi coś o tem, ale nie uwierzyłem.<br /> {{tab}}— Bo to i nie do wiary! Zrazu nikto nie powierzył. Obiecał, ale przeciech niejeden obiecuje. Obiecanka cacanka, a głupiemu radość — powiedają. A pan Jacek dał Stachowi list i kazał mu z nim iść do dziedzica. Nawet Weronka się przeciwiła, by szedł, bo, powiada, co będzie buty darł na darmo?.. jeszcze się z niego wyśmieją, że zawierzył głupiemu... Ale Stacho się uparł i poszedł. I powiada, że może w pacierz po oddaniu listu dziedzic go kazał zawołać na pokoje, poczęstował gorzałką i rzekł: „Przyjeżdżaj z wozami, to ci borowy wycechuje dziesięć sztuk budulcu...“ Dał mu Kłąb koni, dał sołtys, dałam i ja Pietrka. Dziedzic już na nich czekał w porębie i zaraz sam wybrał co najśmiglejsze z tych, co to je zimą cięli la Żydów. No i zwożą, bo dobrze trzydzieści wozów będzie z gałęziami. Stacho galantą chałupę se wyszykuje! Nie potrza mówić, jak panu Jackowi dziękował i przepraszał, bo, po prawdzie, wszyscy go mieli za dziadaka i za głupawego, że to niewiada z czego żyje i pod figurami to we zbożach grywa na skrzypicy, a czasem tak bele co i nie do składu powie, jako ten niespełna rozumu... A on taki pan, że mu sam dziedzic posłuszny!... Ktoby to przódzi dał wiarę?..<br /> {{tab}}— Nie patrzcie na człowieka, jeno na jego uczynki.<br /> {{tab}}— Ale dać tylachna drzewa, które, jak Mateusz rachuje, warto z tysiąc złotych, i to jeno za Bóg zapłać, tego jeszcze nie bywało!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_355" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/355"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/355|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/355{{!}}{{#if:355|355|Ξ}}]]|355}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Powiadali, co zato starą chałupę bierze w dożywocie...<br /> {{tab}}— Hale, tyle warta, co ten trep rozłupany! Jużeśma nawet myśleli, czy w tej dobroci niema jakiego podejścia, jaże Weronka dobrodzieja się redziła. Skrzyczał ją, że głupia.<br /> {{tab}}— Bo i prawda. Dają — to brać i Bogu za łaskę dziękować.<br /> {{tab}}— Przeciek człowiek niezwyczajny brać darmochy i jeszcze od dziedziców! Słyszane to rzeczy! Jakże, kiej to chto chłopu dał co z dobroci? Żeby po najmniejszą poredę iść, a i to na ręce patrzą, zaś w urzędzie się przez grosza nie pokaż, bo ci jutro przyjść każą, albo za niedzielę... Przez tę Antkową sprawę dobrze poznałam, jakie to jest urządzenie na świecie, i niemało już pieniędzy wyniesłam...<br /> {{tab}}— Dobrze, coście mi Antka wspomnieli. Wstępowałem do miasta.<br /> {{tab}}— Toście go może widzieli?<br /> {{tab}}— Nie było czasu.<br /> {{tab}}— Jeździłam niedawno, nie puścili me do niego. Bóg wie, kiej go obaczę.<br /> {{tab}}— Może i prędzej, niźli miarkujecie — rzekł z uśmiechem.<br /> {{tab}}— Jezus, co wy powiadacie!<br /> {{tab}}— Prawdę! W głównym urzędzie powiedzieli mi, że Antka mogą przed sprawą puścić na wolę, jeśli kto poręczy za nim, co nie ucieknie, albo da w zastaw sądowi pięćset rubli.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_356" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/356"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/356|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/356{{!}}{{#if:356|356|Ξ}}]]|356}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Rychtyk podobnie i kowal mówił! — jęła zaraz opowiadać jego rady co do słowa.<br /> {{tab}}— Rada dobra, ale że to Michałowa, nieprzezpieczna: ma on tu coś w tym, ma... Ze sprzedaniem się nie śpieszyć: z grontu wyjeżdża się w ogiery, a powraca rakiem, na czworakach... Co inszego trzeba wynaleźć... Możeby kto poręczył?.. przewiedzieć się potrza między ludźmi... Juści, żeby pieniądze były...<br /> {{tab}}— Możeby się i nalazły — szepnęła ciszej. — Mam cosik gotowego grosza, jeno zrachować nie poredziłam, ale może by chwaciło...<br /> {{tab}}— Pokażcie, to razem przeliczymy.<br /> {{tab}}Zniknęła gdziesik w obejściu, a powróciwszy po jakimś pacierzu, przywarła drzwi na zasuwę i położyła mu węzełek na kolana.<br /> {{tab}}Były w nim papierowe pieniądze, były i srebrne, nawet było parę złotych i sześć biczów korali.<br /> {{tab}}— To po matce, dał je Jagnie, a potem snadź odebrał — szepnęła, przykucając przed ławą, na której Rocho rozliczał.<br /> {{tab}}— Czterysta trzydzieści dwa ruble i pięć złotych! Od Macieja, co?<br /> {{tab}}— Tak... juści... dał mi po świętach... — jąkała, czerwieniąc się.<br /> {{tab}}— Na zastaw nie starczy, ale moglibyście co sprzedać z inwentarza!<br /> {{tab}}— Juści, mogłabym przedać maciorę... krowę jałową teżby można, zbędna, Żyd już o nią przepytywał... to parę korczyków zboża...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_357" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/357"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/357|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/357{{!}}{{#if:357|357|Ξ}}]]|357}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A widzicie, ziarnko do ziarnka i zbierze się miarka. Bez niczyjej pomocy Antka wykupimy. Wie to kto o waszych pieniądzach?<br /> {{tab}}— Ojciec mi dali na ratowanie Antka, przykazując, abym nikomu ni słówkiem nie pisnęła. Wama pierwszemu się zawierzam. Jakby Michał...<br /> {{tab}}— Nie rozgłoszę, bądźcie spokojni. Jak powiadomią, że pora, pojadę z wami po Antka. Uładzi się jakoś na dobre, uładzi, moi kochani — szeptał, całując ją w głowę, bo mu się do nóg rzuciła z podzięką.<br /> {{tab}}— Rodzony ociec lepszyby nie był — wołała z płaczem.<br /> {{tab}}— Wróci chłop, Panu Bogu podziękujecie. Gdzie to Jagusia?<br /> {{tab}}— Dyć jeszcze dodnia pojechała do miasta z matką i z wójtem. Powiadały co do rejenta, stara pono gront przepisuje na córkę.<br /> {{tab}}— Wszystko Jagnie? a chłopaki?<br /> {{tab}}— Przez złość do nich, że to chcą działów. Piekło tam u nich, a to dzień nie mija przez kłótni, zaś wójt broni Dominikowej, opiekunem był nad sierotami jeszcze po śmierci Dominika.<br /> {{tab}}— A ja myślałem, że co inszego, bo to mi różnie opowiadali.<br /> {{tab}}— To świętą prawdę mówili. Jagną się ano opiekują, ale tak, co mi wstyd rozpowiadać podrobnie. Stary jeszcze rzęzi, a ta jak suka... Nie powtarzałabym po kim, ale samam ich w sadzie zdybała, no...<br /> {{tab}}— Dajcie mi gdzie wypocząć — przerwał jej, powstając z ławy.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_358" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/358"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/358|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/358{{!}}{{#if:358|358|Ξ}}]]|358}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Chciała mu słać Józine łóżko, ale wolał iść do stodoły.<br /> {{tab}}— Pieniądze dobrze schowajcie — ostrzegł ją jeszcze i poszedł.<br /> {{tab}}Aż dopiero po południu się pokazał, zjadł obiad i na wieś się wybierał, kiej Hanka z wielką nieśmiałością się odezwała:<br /> {{tab}}— Byście mi to, Rochu, ołtarz pomogli przystroić...<br /> {{tab}}— Prawda, jutro Boże Ciało. Gdzież to go stawiacie?<br /> {{tab}}— Gdzie i co rok, przed gankiem. Pietrka ino patrzeć z lasu, przywiezie gaci jodłowej i świerczaków, zaś Jagustynkę z Jóźką zarno po obiedzie pchnęłam po ziela na wianki.<br /> {{tab}}— A świece, lichtarze, macie to już?<br /> {{tab}}— Jambroży przyobiecał przynieść z kościoła wczesnym rankiem.<br /> {{tab}}— U kogóż to jeszcze będą stawiali ołtarze?<br /> {{tab}}— Po naszej stronie u wójta, zaś po tamtej u młynarza i przed Płoszkami.<br /> {{tab}}— Pomogę wam, wstąpię jeno do pana Jacka i przed zmierzchem przyjdę.<br /> {{tab}}— Każcie Weronce, by zaraz z rana przyszła pomagać!<br /> {{tab}}Kiwnął głową i poszedł już prosto do Stachowej rudery.<br /> {{tab}}Pan Jacek siedział na progu, jak zawdy, {{korekta|papierrosa|papierosa}} palił, bródkę skubał i przewłóczył oczyma po ozkołysanych zbożach i za ptakami patrzył.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_359" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/359"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/359|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/359{{!}}{{#if:359|359|Ξ}}]]|359}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zaś przed chałupą i pod trześniami leżało już parę tęgich chojarów i kupy wierzchołów i gałęzi, stary Bylica kole nich łaził, wymierzał toporzyskiem, gdzie jaki sęk odciupnął siekierą i cięgiem mruczał:<br /> {{tab}}— I tyś przyszedł na nasze podwórko... juści... galantyś widzę... Bóg ci zapłać... zaraz cię Mateusz do ostrego kantu wyrychtuje... na przyciesie zdatnyś... sucho miał będziesz, nie bój się...<br /> {{tab}}— Jakby do żywej osoby mówi — szepnął zdziwiony Rocho.<br /> {{tab}}— Siadajcie. Z radości w głowie mu się pomieszało, całe dnie tak przesiaduje przy drzewie. Słuchajcie-no.<br /> {{tab}}— A i ty wystałaś się, chudziaczko, w boru, to se teraz odpoczniesz... juści, nikto cię już nie ruszy!.. — gadał stary, gładząc miłosnemi rękoma żółtą, złuszczoną korę sosny.<br /> {{tab}}Polazł do najgrubszej, zwalonej na dróżkę, kucnął przed przekrojem i, patrząc z lubością na żółte, nabrzmiałe żywicą słoje, mamrotał:<br /> {{tab}}— Tylachnaś, a dali ci radę! co? Żydyby cię do miasta wywiezły, a tak Pan Jezus pozwolił, co u swoich ostaniesz, u gospodarzy, obrazy na tobie powieszą, ksiądz cię wodą święconą skropi, juści... co?..<br /> {{tab}}Pan Jacek jeno prześmiechał się z tego nieznacznie i, pogadawszy cosik z Rochem, wziął skrzypki pod pachę i miedzami ruszył ku borom.<br /> {{tab}}Rocho zaś potem u Weronki siedział, wysłuchując różności.<br /> {{tab}}Na świecie miało się już pod wieczór, upał {{pp|prze|chodził}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_360" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/360"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/360|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/360{{!}}{{#if:360|360|Ξ}}]]|360}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|prze|chodził}}, a nawet już od łąk przewiewały chłodnawe ciągi, wiater też niezgorzej jął dmuchać od samego południa, że żytnie pola, rdzawe od młodych kłosów, toczyły się skłębione kiej wody, raz po raz zakolebały się gwałtownie, zakręciły wirem i chlustały ku drogom i miedzom, jakby już ino, ino, wylać się miały, ale jeno tłukły płowemi grzywami o ziemię i poddawały się wtył, kiej stado źrebców, dęba stających. Wiater z różnych stron parł na nie i miotał kiejby la zabawy, że wzburzone znowu hulały po zagonach pełne gurb płowych, zielonych zatok, rdzawych smug, i chrzęstu, i trzepotów. Skowronki wydzwaniały wysoko, czasem stado wron przeciągnęło, ważąc się na wietrze i spadając odpoczywać na rozkołysanych drzewinach. Słońce już czerwieniało, opuszczając się coraz niżej, i po całym świecie, po polach rozkołysanych i po sadach trzepoczących się, niby stada na uwięzi, rozlewał się zwolna czerwonawy brzask kończącego się dnia.<br /> {{tab}}Zaś z powodu jutrzejszego święta ludzie wcześniej schodzili z pól, kobiety wiły wianki przed chałupami, dzieci znosiły naręcza tataraku, przed Płoszkami i młynarzem stożyły się brzeziny i świerki, które wkopywali, kaj miały się stawiać ołtarze, gdzie już i dzieuchy maiły ściany, drogę też miejscami równali, zasypując wyboiska, któraś też jeszcze prała nad stawem, że ino kijanka trzaskała i gęsi strachliwie gęgały.<br /> {{tab}}Rocho właśnie zbierał się wyjść od Weronki, kiej na topolowej, we srogiej kurzawie ukazał się ktosik pędzący na koniu. Wstrzymywały go nieco wozy ze Stachowem drzewem, że polem chciał objeżdżać.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_361" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/361"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/361|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/361{{!}}{{#if:361|361|Ξ}}]]|361}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Te! konia ochwacisz, kaj ci tak pilno! — krzyczeli.<br /> {{tab}}Wyminął ich jakoś i pognał do wsi z całych sił, jaże koniowi zagrała wątroba.<br /> {{tab}}— Hej! Adam, poczekaj-no! — wołał Rocho.<br /> {{tab}}Kłębiak wstrzymał się nieco i jął krzyczeć z całych sił:<br /> {{tab}}— A to nie wiecie, jakieś zabite leżą w boru! Jezus, zatkało me całkiem. Konia pasłem na smugu i jużeśmy z Gulbasiakiem jechali do dom, aż tu przed Borynowym krzyżem koń się rzucił wbok, jażem bęcnął na ziem. Patrzę: ki licho strachnęło konia? a tu jakieś ludzie w jałowcach leżą... Wołalim, a oni nic, leżą kieby pomarłe...<br /> {{tab}}— Głupi, będzie tu cudeńka rozpowiadał! — zawrzeszczeli.<br /> {{tab}}— Obaczcie sami: leżą tam! Gulbasiak też widział, jeno co ze strachu w las pognał do komornic, które susz zbierały. Nieżywe leżą.<br /> {{tab}}— W imię Ojca i Syna, to jedźże wójta powiadomić!<br /> {{tab}}— Wójt jeszcze z miasta nie przyjechali — rzekł ktosik.<br /> {{tab}}— To sołtysowi dać znać!.. kole kowala drogę poprawia z chłopakami!.. — wołali za nim, bo już ostrym galopem się puścił.<br /> {{tab}}Juści co po wsi w ten mig się rozgłosiło o pomordowanych, wrzask się czynił, zgrozy pełen, i bieganina, ludzie jaże się żegnali z przerażenia. A nim słońce zaszło, z pół wsi wyległo na drogi. Ktoś {{pp|do|brodzieja}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_362" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/362"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/362|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/362{{!}}{{#if:362|362|Ξ}}]]|362}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|do|brodzieja}} uwiadomił, że wyszedł przed plebanię rozpytywać, kupą już tam szli niemałą, rając zcicha, młodsi puścili się nieco naprzód topolową, a wszyscy z wielką niecierpliwością czekali na sołtysa, któren wozem pojechał, zabierając ze sobą Kłęba i parobków.<br /> {{tab}}Długo czekali, bo dopiero o zmierzchu powrócił, ale ku niemałemu zdumieniu wójtowemi końmi i bryką. Zły był jakiś, bo srodze klął i podcinał szkapy, ani myśląc przystawać przed ciżbą, ale ktoś konie za uzdy chycił, że musiał przystanąć i rzekł:<br /> {{tab}}— Juchy te chłopaki, wymyśliły sobie co niebądź la zabawy. Żadnych zabitych nie było w lesie, ludzie se jakieś spały pod krzakami. Złapię Kłębiaka, to ja mu dam strachania. Spotkałem po drodze wójta i zabrałem się z nim, to cała historja. Wio! maluśkie!<br /> {{tab}}— A cóżto, wójt chory, że leży kiej baran? — pytał ktoś, zaglądając do wasąga.<br /> {{tab}}— Śpik go zmorzył i tyla! — śmignął konie i już kłusem ruszył.<br /> {{tab}}— Ścierwy te wisusy, żeby taką rzecz wymyślić!<br /> {{tab}}— Gulbasiaka to sprawka, on pierwszy do psich figlów!<br /> {{tab}}— Rzemieniemby ich złoić, co mają ludzi trwożyć po próżności!<br /> {{tab}}Wyrzekali z oburzeniem, rozchodząc się zwolna po chałupach.<br /> {{tab}}Jeszcze gdzie niegdzie stojali kupkami nad stawem sczerwienionym od zórz, gdy się pokazały komornice z ciężkiemi brzemionami drzewa na plecach. Kozłowa szła na przedzie, jaże wpół zgięta pod {{pp|cię|żarem}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_363" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/363"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/363|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/363{{!}}{{#if:363|363|Ξ}}]]|363}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|cię|żarem}}, i, dojrzawszy ludzi, wsparła się brzemieniem o drzewo.<br /> {{tab}}— Sołtys waju dobrze ocyganił! — powiedziała, ledwie zipiąc z utrudzenia. — Zabitych w lesie nie było, to prawda, ale może co gorszego.<br /> {{tab}}I skoro zebrało się więcej ludzi, zwabionych jej głosem, puściła ozór:<br /> {{tab}}— Wracalim podleśną drogą ku krzyżowi, aż tu Gulbasiak leci naprzeciw i krzyczy zestrachany: „Pod jałowcami jakieś zabite leżą!“ Zabite to zabite, myślę, ale warto zawdy obejrzeć. Poszłyśmy... widzim zdala, prawda, leżą jakieś ludzie, kieby nieżywe... jeno im kulasy sterczą z pod jałowców. Filipka me ciąga, by uciekać... Grzelowa już pacierz trzepie, i mnie też mróz po plecach chodził, alem się przeżegnała, podchodzę bliżej... patrzę... a to pan wójt leży przez kapoty, a pobok Jagusia Borynowa... i śpią se w najlepsze. Spili się w mieście, gorąc był, to se chcieli wypocząć w chłodzie i pojamorować. Jaże buchała od nich gorzałka! Nie budzilim: niech świadki przyjdą, niech cała wieś obaczy, co się wyprawia! Wstyd mówić, jak była rozdziana, jaże Filipka z litości przyokryła ją zapaską. Czysta sodoma. Stara jestem, a jeszcze o takiem zgorszeniu nie słyszałam. Sołtys zaraz przyjechał i budził, Jagna w pola uciekła, zaś pana wójta ledwie na wóz wdygowali, spity był kiej świnia!<br /> {{tab}}— Jezus, tego jeszcze w Lipcach nie bywało — jęknęła któraś.<br /> {{tab}}— Żeby to parobek z dziewką, ale to gospodarz, ociec dzieciom i wójt!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_364" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/364"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/364|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/364{{!}}{{#if:364|364|Ξ}}]]|364}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A Boryna ze śmiercią się mocuje, wody mu nie ma kto podać, a ta...<br /> {{tab}}— Ja bym ją ze wsi wyświeciła! jabym ścierwę rózgami pod kościołem siekła! — zaczęła znowu wrzeszczeć Kozłowa.<br /> {{tab}}— Zgorszenie samo krzyczy; co tu dodawać? — uspokajały ją kobiety, załamując ręce.<br /> {{tab}}— A kaj Dominikowa?<br /> {{tab}}— Z rozmysłem ją w mieście ostawili, by nie przeszkadzała...<br /> {{tab}}— Jezu, strach pomyśleć, co się wyprawia teraz na świecie!<br /> {{tab}}— Taki grzech, takie zgorszenie, dyć wstyd na całą wieś padnie!<br /> {{tab}}— Jagna się ta osławy nie boja, jutro gotowa to samo robić.<br /> {{tab}}Wyrzekali po chałupach, załamując ręce, że już z tej zgrozy i oburzenia co miętsze kobiety płakały, spodziewając się kary srogiej od Boga na wszystkich ludzi. Cała wieś się trzęsła od gadań i lamentów.<br /> {{tab}}Tylko jedne chłopaki, co się były zeszły na most, wzięły Gulbasiaka rozpytywać podrobno i prześmiewały się z całej historji.<br /> {{tab}}— To ci kokot z wójta, no! to chwat! — śmiał się Wachnik Adam.<br /> {{tab}}— Odpokutuje jeszcze za te jamory: kobieta łeb mu obedrze!<br /> {{tab}}— I z pół roku nie przypuści do siebie.<br /> {{tab}}— Po Jagusi to i nieśpieszno mu będzie do swojej.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_365" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/365"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/365|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/365{{!}}{{#if:365|365|Ξ}}]]|365}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Psiachmać, la Jagny każdenby się ważył na wszystko...<br /> {{tab}}— Jeszczeby! kobieta kiej łania, że niewiada, czy nalazłby śliczniejszą w jakim dworze: ledwie spojrzy na człowieka, a już ciągotki biorą.<br /> {{tab}}— Miód nie kobieta, niedziwno mi też, co Antek Boryna...<br /> {{tab}}— Dajta spokój, chłopaki! Gulbasiak łże jedno, Kozłowa drugie, a baby przez zazdrość jeszcze dokładają, zaś po prawdzie to niewiadomo, jak było... Na niejedną pyskują, choć najpoczciwsza — zaczął mówić Mateusz jakimś smutnym i wielce strapionym głosem, ale nie skończył, gdyż się zjawił między nimi Grzela, wójtów brat.<br /> {{tab}}— Cóż? Pietr śpią jeszcze? — pytali ciekawsi.<br /> {{tab}}— Brat mój rodzony, ale kto tak robi, psem mi jest od dzisiaj! Ale ta ścierwa wszystkiemu winowata! — wybuchnął wściekłością.<br /> {{tab}}— A nieprawda! — wrzasnął naraz Pietrek, parobek Borynów, przedzierając się z pięściami do Grzeli — któren tak szczeka, łże jak pies!<br /> {{tab}}Zdumieli się tą niespodzianą obroną, a on, wytrząchając pięściami, krzyczał:<br /> {{tab}}— Wójt jeno winien! To ona mu korale zwoziła? ona go do karczmy ciągała? ona po całych nocach w sadzie warowała, co? Dobrze wiem, jak przyniewalał i kusił! A może i jakich kropli jej zadał, by mu się nie oparła!<br /> {{tab}}— Obrońca zapowietrzony! nie ciep się tak, bo obertelek zgubisz.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_366" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/366"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/366|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/366{{!}}{{#if:366|366|Ξ}}]]|366}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Dowie się, co ją bronisz, to ci zasługi podniesie.<br /> {{tab}}— Albo jakie portki po Macieju ochfiaruje!<br /> {{tab}}Aż się pokładali ze śmiechów i przekpiwań.<br /> {{tab}}— Chłop za nią nie stanie się upomnieć, ani kto drugi, to ja bronił będę... A będę, psiakrew, i niech jeszcze usłyszę złe słowo, pięści nie pożałuję... Pyskacze juchy, kieby się to przytrafiło z którego siostrą albo kobietą, toby mordy stulili!<br /> {{tab}}— Zawrzyj i ty pysk, parobie jeden! nie twoja sprawa, pilnuj se końskich ogonów! — gruchnął na niego Stacho Płoszka.<br /> {{tab}}— I bacz, byś czego wprzódzi nie oberwał — dodał Wachnik.<br /> {{tab}}— A od gospodarzy ci zasie, kołtunie jeden! — dorzucił jeszcze któryś na odchodne.<br /> {{tab}}— Gospodarze parszywe, dziedzice ścierwy! Ja służę, ale kryjomo ćwiartek nie wynoszę do Żyda, ni z komory niczegój nie porywam! Jeszcze me nie znacie! — krzyczał za odchodzącymi śpiesznie, bo nijako się im zrobiło, że, nie odzywając się już na jego wrzaski, porozchodzili się po chałupach.<br /> {{tab}}Wieczór się już zrobił, jeno że jakiś wietrzny i dziwnie jasny, dawno bowiem było po zachodzie, a na niebie jeszcze leżały szerokie zatoki zórz krwawych, kieby mrowiska porozrywane, i wzbierały zwolna wielgachne chmurzyska. Jakiś niepokój rozwiewał się nad światem, wiater pohukiwał wysoko, że tylko co najwyższe drzewa szarpały się wierzchołkami, ptaki jakieś z wrzaskiem przeciągały niedojrzane, gęsi też {{pp|nie|wiada}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_367" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/367"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/367|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/367{{!}}{{#if:367|367|Ξ}}]]|367}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|nie|wiada}} czemu krzyczały po obejściach, a psy ujadały kiej wściekłe, wybiegając aż na pola. Zaś w chałupach też było podobnie, bo po kolacji nikto w izbach nie ostał, ni na progach siadał, jak zwyczajnie: wszyscy do sąsiadów szli, kupiąc się przed opłotkami a zcicha poredzając.<br /> {{tab}}Wieś była kiej wymarła, nie rozlegały się śmiechy ni śpiewki, jak zawdy w ciepły wieczór, bo wszystkie szeptem raili, strzegąc się dzieci i dzieuch, i wszystkich przejmowało jednakie oburzenie i zgroza.<br /> {{tab}}U Hanki też się zebrało na ganku parę kum: przyleciały się nad nią użalać i co nowego o Jagnie dowiedzieć. Poczynały z różnych stron, ale Hanka odrzekła smutnie:<br /> {{tab}}— Wstyd to i obraza Boska, ale niemałe nieszczęście.<br /> {{tab}}— Pewnie, a jutro cała parafja będzie o tym wiedziała.<br /> {{tab}}— I zaraz powiedzą, że co najgorsze, to w Lipcach się staje.<br /> {{tab}}— I na wszystkie lipeckie kobiety wstyd padnie.<br /> {{tab}}— Bo wszyćkie takie święte, że niechby je kto tak przyniewalał, to samoby zrobiły! — zaszydziła Jagustynka.<br /> {{tab}}— Cichocie, nie pora na prześmiechy! — zgromiła ją Hanka wyniośle i już ani słowem się nie ozwała.<br /> {{tab}}Jeszcze ją dusił wstyd, ale gniew, co ją zrazu chwycił na Jagnę, już się kajś zapodział, że skoro kumy się porozchodziły, zajrzała na drugą stronę, nibyto do <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_368" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/368"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/368|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/368{{!}}{{#if:368|368|Ξ}}]]|368}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Macieja, ale dojrzawszy Jagusię, śpiącą w ubraniu, przywarła drzwi i poomacku rozebrała ją starannie.<br /> {{tab}}— Niech Bóg broni takiej doli! — myślała potem z dziwną litością i jeszcze parę razy tego wieczora zaglądała do niej.<br /> {{tab}}Jagustynka musiała cosik zmiarkować, bo rzekła, jakby niechcący:<br /> {{tab}}— Jagna bez grzechu nie jest, ale wójt najwinniejszy.<br /> {{tab}}— Prawda, i jemu powinni zapłacić za wszystko, jemu! — przytwierdzała tak zajadle Hanka, jaże Pietrek spojrzał na nią dziękczynnie.<br /> {{tab}}I dobrze utrafiły, bo dopóźna w noc stary Płoszka i Kozły latały po wsi, podburzając ludzi przeciw niemu. Płoszka nawet do chałup zachodził i nibyto żartami gadał:<br /> {{tab}}— Udał się nam wójt, w całym powiecie nie najdzie większego chwata!<br /> {{tab}}A że jakoś niebardzo mu basowali, do karczmy pociągnął. Było już tam kilku pomniejszych gospodarzy, postawił im gorzałki raz i drugi, aż kiej się podcięli, swoje jął wykładać:<br /> {{tab}}— Wójt nam się sprawia? co?<br /> {{tab}}— Nie pierwszyzna mu przecież! — rzucił ostrożnie Kobus.<br /> {{tab}}— Trzymam o nim swoje i nie puszczę z gęby, trzymam! — mruczał podpity ździebko Sikora, wspierając się ciężko na szynkwasie.<br /> {{tab}}— Trzymaj se i co drugiego w zębach: nikto ci nie wydziera! — buchnął Płoszka i już cicho jął {{pp|pod|judzać}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_369" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/369"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/369|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/369{{!}}{{#if:369|369|Ξ}}]]|369}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|pod|judzać}} na wójta, prawiąc, jaki to zły przykład la ludzi daje, jaki wstyd przez niego, i różne różności.<br /> {{tab}}— Trzymam i o tobie swoje, jeno ci nie powiem — mruczał znowu Sikora.<br /> {{tab}}— Zwalić go z urzędu, to jedyna rada, zaraz mu trąba zmięknie! — prawił, stawiając nową kwaterkę. — Posadzilim go na wójtostwie, to mocnim i zesadzić! To, co dzisiaj zrobił, wstyd la całej wsi, aleć gorsze robił, z dziedzicem zawdy trzymał na szkodę gromady, szkołę chce w Lipcach stawiać, Miemców na Podlesie to on pono dziedzicowi naraił. A hula cięgiem, pije, stodołę sobie postawił, konia przykupił, mięso co tydzień jada i herbatę pija — za czyje to pieniądze? co? Juści nie za swoje, jeno za gromadzkie...<br /> {{tab}}— To trzymam, co świńtuch jest wójt, ale i tybyś swojego ryja chciał wsadzić do koryta! — przerwał mu mamrot Sikory.<br /> {{tab}}— Spił się i bele co powiada.<br /> {{tab}}— Swoje trzymam, że cię na wójta nie wybierzem!<br /> {{tab}}Odsunęli się od niego i cosik długo w noc uredzali.<br /> {{tab}}Zaś nazajutrz jeszcze rozgłośniej jęli rozgadywać całą historję, bo ksiądz zabronił stawiania ołtarza przed wójtem, jak to co rok bywało. Juści, co się wszystkiego dowiedział i zaraz rano kazał wołać Dominikową, która była dopiero o północku wróciła, i taki był zły, że organistę zwymyślał a Jambroża cybuchem przekropił.<br /> {{tab}}Ów dzień Bożego Ciała przeszedł był jak i poprzednie, wielce pogodny, jeno dziwnie duszący i cichy; najmniejszy powiew nie przewiewał nad ziemią, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_370" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/370"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/370|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/370{{!}}{{#if:370|370|Ξ}}]]|370}}'''<nowiki>]</nowiki></span>słońce zarno od wschodu jęło prażyć niemiłosiernie, że w rozpalonem i suchem powietrzu liście mdlały powiędłe i zboża się kłoniły bezwładnie, piasek parzył w nogi kiej zarzewie, zaś ze ścian ściekały żywice, żarem wytopione.<br /> {{tab}}Folgował se Pan Jezus i prażył coraz mocniej, ale naród jakby na to nie baczył, gdyż już od samego świtania rejwach się czynił na wsi i sroga krętanina: szykowali się do kościoła, a dziewczyny, które miały nosić feretrony i sypać kwiatem przed dobrodziejem na procesji, biegały kiej oparzone jedne do drugich przymierzać stroiki, a czesać się i cudeńka wygadywać między sobą, zaś starsi na gwałt stroili ołtarze; stawiali u młynarzów, przed plebanją, zamiast u wójta, i przed Borynami, że Hanka wraz z domownikami już od świtu pomagała Rochowi.<br /> {{tab}}Skończyli też prawie pierwsi, a tak pięknie przybrali, jaże się ludzie zdumieli, powiedając, co nawet piękniejszy od młynarzowego.<br /> {{tab}}I prawdę rzekli: przed gankiem stanęła kieby kapliczka, wypleciona z brzozowych gałęzi a zieleni, wykryli ją całą wełniakami, że jaże grała w oczach od kolorów, zaś w pośrodku, na podwyższeniu, stanął ołtarz, przykryty bieluśką i cienką płachtą i zastawiony świecami a kwiatami w doinkach, które Jóźka oblepiła w strzyżki ze złotego papieru.<br /> {{tab}}Wielki obraz Matki Boskiej wisiał nad ołtarzem, a pobok zawiesili mniejsze, ile się jeno zmieściło. Zaś la większej przyozdoby, nad samym ołtarzem przyczepili klatkę z kosem, którego Nastusia przyniesła: ptak <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_371" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/371"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/371|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/371{{!}}{{#if:371|371|Ξ}}]]|371}}'''<nowiki>]</nowiki></span>się wydzierał po swojemu, że mu to Witek zcicha przygwizdywał.<br /> {{tab}}A całe opłotki od drogi wysadzone były świerczyną naprzemian z brzózkami, żółtym piaskiem grubo wysypane i zarzucone tatarakiem.<br /> {{tab}}Jóźka znosiła całe naręcze modraków, ostróżek, wyczki polnej i przystrajała ściany kapliczki; opięła też niemi obrazy, lichtarze i co ino było można, że nawet ziemię przed ołtarzem potrząsnęła kwiatami; nie darowała i chałupie, gdyż całe ściany i okna ginęły pod zielenią, zaś w snopki dachu nawtykała tataraków.<br /> {{tab}}A przykładali się do roboty wszyscy zarówno, kromie jednej Jagusi, która wymknąwszy się z chałupy wczesnym rankiem, już się nie pokazała.<br /> {{tab}}Wprawdzie skończyli pierwsi, ale już słońce wynosiło się nad wieś i coraz więcej turkotało wozów, z drugich wsi jadących.<br /> {{tab}}Jęli się więc śpiesznie szykować do kościoła.<br /> {{tab}}Witek jeno ostał na straży w opłotkach, bo chmara dzieci cisnęła się oglądać ołtarz i przygwizdywać kosowi, że gałęzią odganiał, a nie mogąc poredzić, puszczał na nich swojego boćka, któren snadź przyuczony, wysuwał się czająco i groził ostrym dziobem w bose nogi, jaże z wrzaskiem rozpierzchali się co chwila.<br /> {{tab}}Sygnaturka akuratnie się ozwała, kiej cały dom wyszedł. Jóźka biegła przodem, w bieli cała, w trzewikach zasznurowanych czerwonemi tasiemkami, z książką w ręku.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_372" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/372"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/372|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/372{{!}}{{#if:372|372|Ξ}}]]|372}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Witek, jak ci się widzę? co? — pytała, obracając się przed nim na pięcie.<br /> {{tab}}— Galanto, kiej ta biała gąska! — odrzekł z podziwem.<br /> {{tab}}— Tyla się na tem rozumiesz, co twój bociek. Hanka pedzieli, co żadna we wsi tak się nie przystroi — trzepała, obciągając przykrótkie obleczenie.<br /> {{tab}}— Cie!.. a kolana ci się czerwienią przez kieckę niby gęsi z pod pierza.<br /> {{tab}}— Głupiś! Łapie w ogon se zajrzyj! Hale, boćka schowaj: ksiądz przyjdzie z procesją i jeszcze go obaczy i pozna — przestrzegała ciszej.<br /> {{tab}}— Prawda, że śwarna i przystrojona, a i gospodyni też się rozczapierza, kiej ten indor! — szeptał, wyglądając za niemi na drogę, ale wspomniawszy przestrogę, zaciągnął boćka do dołu po ziemniakach, zaś la obrony przed dziećmi Łapie przykazał warować przed ołtarzem, a sam poleciał do Macieja, leżącego w sadzie, jak co dnia.<br /> {{tab}}Na wsi już całkiem ścichło, wszystkie wozy przejechały i ludzie przeszli, drogi opustoszały, jeno niekajś w opłotkach bawiły się dzieci, psy wylegały się w słońcu i jaskółki śmigały nad stawem w rozpalonem powietrzu, zaś w kościele zaraz po sygnaturce rozpoczęło się nabożeństwo, dobrodziej wyszedł ze sumą i organy zagrały, ale snadź wnet po kazaniu uderzyły wszystkie dzwony, i huknęli takiem śpiewaniem, jaże gołębie porwały się z dachów i naród jął się wywalać wielkiemi drzwiami, a nad nim wychodziły chorągwie pochylone, światła gorejące i obrazy, {{pp|nie|sione}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_373" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/373"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/373|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/373{{!}}{{#if:373|373|Ξ}}]]|373}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|nie|sione}} przez dziewczyny w biel przybrane, zaś w końcu wynosił się czerwony baldach, a pod nim ksiądz ze złocistą monstrancją w ręku wolniuśko zstępował ze schodów.<br /> {{tab}}A kiej się jako tako ustawili do procesji, czyniąc wskroś ciżby długą ulicę, obrzeżoną zapalonemi świecami, dobrodziej znowuj zaśpiewał:<br /> {{f|<poem>„U drzwi Twoich stoję, {{Korekta|Panie!...|Panie!...“}}</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} {{tab}}A wszystek naród odgruchnął mu w jeden ogromny, niebosiężny głos:<br /> {{f|<poem>„Czekam na Twe zmiłowanie...“</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} {{tab}}I, śpiewając, ruszyli, cisnąc się we wrótniach smętarza i przepychając, gdyż zjazd był ogromny, cała parafia się stawiła, a nawet wszystkie dwory, że dziedzice prowadziły dobrodzieja i jeszcze w asyście szli pobok ze światłem, zaś baldach niesły gospodarze, jeno jakby na złość Lipczakom, same obce, z drugich wsi.<br /> {{tab}}Cała procesja wywaliła się z cieniów smętarza na plac, jaże biały i wrzący od spieki, słońce lunęło w oczy, żywym ogniem prażąc, że już się wolno posuwali wśród bicia dzwonów, śpiewów, w pachnących dymach trybularza i w kłębach kurzawy, jaka się wnet podniesła, wśród świateł i tego kwiecia, sypanego pod nogi dobrodzieja...<br /> {{tab}}Powiedli się do pierwszego z prawej strony ołtarza, do Borynów; droga się wmig zapchała, jaże płoty trzeszczały, i niejeden we staw zleciał z wysokiego brzegu, i przydrożne drzewa się trzęsły od naporu. <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_374" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/374"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/374|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/374{{!}}{{#if:374|374|Ξ}}]]|374}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Walili ciężką, rozśpiewaną ciżbą głów, kiejby tą rzeką mieniącą się od farb, zaś środkiem, niby łódź na fali, płynął czerwony baldach i chwiały się chorągwie, obrazy i święte figury całe w tiulach a kwiatach.<br /> {{tab}}Parli się w tłoku wielkim, głowa przy głowie, ledwie już dysząc z żaru i ciasnoty, ale śpiewając z całego serca, całą mocą, wszystkiemi gardzielami, że zdało się, jakoby wraz z nimi świat cały śpiewał chwałę Panu — jakoby te lipy wyniosłe, te czarne olchy, te rozgorzałe w słońcu wody, te śmigłe brzózki, te sady niskie, i pola zielone, i dalekości okiem nieobjęte, i chałupy, i wszystko, co ino było, dokładało swój wtór serdeczny, nabrzmiały radością, że pieśń ogromna rozlewała się skłębionym grzmotem w rozżarzonem powietrzu i ku blademu niebu do słońca się podnosiła.<br /> {{tab}}Aż liście trzęsły się od głosów i ostatnie kwiaty z drzew leciały.<br /> {{tab}}Przed Borynami ksiądz odczytał pierwszą Ewangelję i, odpocząwszy ździebko, powiódł naród do młynarzowego ołtarza.<br /> {{tab}}Upał się był jeszcze podniósł, że już zgoła wytrzymać było niesposób, i kurz zapierał gardziele, słońce zbielało i po jasnem niebie jęły się zaciągać białawe, długie smugi, a rozprażone powietrze trzęsło się i mieniło w oczach, kiej wrzątek — na burzę się zbierało.<br /> {{tab}}Już z dobrą godzinę ciągnęła się procesja, i choć już ustawali ze spieki, a choć i sam proboszcz spotniały był i czerwony jak burak, ale obchodzili zwolna, {{pp|po|sobnie}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_375" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/375"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/375|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/375{{!}}{{#if:375|375|Ξ}}]]|375}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|po|sobnie}} wszystkie ołtarze, przed każdym wysłuchując Ewangelje i śpiewając nowe pieśnie.<br /> {{tab}}A czasami, kiej naród, ździebko ustawszy, milknął, że ino tupot nóg się rozlegał, w onej cichości nagłej skowronki było słychać na polach, kukułka gdziesik kukała zawzięcie i jaskółki świegotały pod strzechami, zaś dzwony bimbały bezustannie; biły zwolna a długim, mocnym i gorącym głosem.<br /> {{tab}}I chociaż naród znowu śpiewał, chociaż chłopy nie żałowały gardzieli, kobiety wydzierały się cieniuśką nutą, dzieci piskały po swojemu, a małe dzwonki jazgotały i od ciężkiego tupotu dudniała wyschła ziemia — a głosy dzwonów wynosiły się nad wszystkiem, śpiewały czysto i górnie, śpiewały niebosiężnie jakimś złocistym, głębokim głosem, przejętym radością i weselem, a tak krzepko i rozgłośnie, jakby kto walił młotami we słońce, iż wszystek świat zdał się kolebać i rozdzwaniać.<br /> {{tab}}Zaś kiej skończyli przed ołtarzami, to jeszcze długo trwało nabożeństwo w kościele, długo huczały organy i rozlegały się śpiewania.<br /> {{tab}}A ledwie co wysypali się przed kościół, by nieco ochłonąć pod drzewami, grosz jaki dziadom wysupłać i zmówić się ze znajomkami, kiej pociemniało znagła, daleki grzmot zahuczał i suchy, palący wiater zakręcił, że drzewa się zatargały i kurz się podniósł na drogach.<br /> {{tab}}Ludzie z bliższych wsi jęli nagwałt wyjeżdżać.<br /> {{tab}}Ale zrazu ino drobny deszcz przekropił, gorący i rzadki, że jeszcze parniej się stało i duszniej, zaś słońce paliło niemiłosierniej, a żaby nukały ciszej <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_376" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/376"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/376|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/376{{!}}{{#if:376|376|Ξ}}]]|376}}'''<nowiki>]</nowiki></span>i senniej, jeno co jakoś pomroczało, dale się przyćmiły, zahuczały znowu grzmoty i na posiniałym wschodzie jęły migotać blade, krótkie błyskawice.<br /> {{tab}}Burza szła od wschodniej strony, kieby sierpem nadciągały ciężkie, granatowe płachty chmur, opite deszczem czy gradem, krótki a hukliwy wiater wyrywał się przodem, świszcząc po czubach drzew i szarpiąc zbożami, ptactwo z wrzaskiem uciekało pod dachy, nawet psy gnały do chałup, bydło wyrywało z pól, a po drogach już się kręciły słupy kurzawy, zaś grzmoty rozlegały się coraz bliżej.<br /> {{tab}}A nie wyszło i dwóch pacierzy, kiej słońce jęło się zatapiać w rudych, paskudnych tumanach i przeświecało kiejby z za szyby przepalonej, grzmoty już zahurkotały nad wsią, i uderzył taki wicher, że dziw drzew nie powyrywał, jaże gałęzie i snopki z dachów w cały świat porwał, a pierwsze pioruny trzasnęły gdziesik w bory, całe niebo w mig posiniało niby wątroba, słońce zgasło, zawyły wichry i pioruny jęły bić jeden za drugim, grzmoty zatrzęsły ziemią i ognie błyskawic ozdzierały schmurzone niebo, oczy wyżerając blaskami.<br /> {{tab}}Domy dygotały od huków, a wszelkie stworzenie przyczaiło się w strachu.<br /> {{tab}}Na szczęście, że burza przewaliła się stronami, pioruny biły gdziesik daleko, wichura przeszła, nie poczyniwszy szkód, niebo zaczęło się już wyjaśniać, gdy przed nieszporami lunął rzęsisty deszcz i poszła taka nawałnica, że wmig położyła zboża, rzeka {{pp|wez|brała}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_377" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/377"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/377|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/377{{!}}{{#if:377|377|Ξ}}]]|377}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|wez|brała}}, a ze wszystkich rowów, miedz i brózd waliła spieniona woda.<br /> {{tab}}Uspokoiło się dopiero pod sam wieczór, deszcz przeszedł i na zachód słońce się wykryło z za chmur czerwoną i promienistą kulą...<br /> {{tab}}Lipce ożyły znowu, ludzie jęli wywierać drzwi i wyłazić na świat i dychać z lubością ochłodzonem powietrzem; pachniało wszyćko po deszczu, a już najbarzej młode brzózki i te mięty po ogródkach; przemiękła ziemia jakby się rozpaliła w słońcu; gorzały kałuże po drogach, błyszczały liście i trawy, paliły się spienione wody, spływające z radosnym bełkotem do stawu.<br /> {{tab}}Leciuchny wiaterek przegarniał pochylone zboża i rzeźwość mocna i weselna biła od borów i pól i przenikała duszę, że już dzieci z wrzaskiem brodziły po rowach i roztokach, ptaki ćwierkały w gąszczach, psy ujadały, księże perliczki darły się na płotach, a wszystkie opłotki, drogi, chałupy i obejścia zadzwoniły przekrzykami i rozmowami, nawet już tam kajś kole młyna zawiodła któraś piosneczkę:<br /> {{f|<poem>Deszczyk rosi, zrosi me, zrosi me — Moja Maryś, nocuj me, nocuj me!</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} {{tab}}Zaś od pola, wraz z rykiem stad spędzanych, darły się jazgotliwe, prędkie śpiewki pasterek:<br /> {{f|<poem>Powiedziałeś, że mnie weźmiesz Skoro żytko, jarkę zeżniesz; A tyś zeżon i owiesek — Teraz szczekasz kieby piesek — {{tab|50}}Oj dana, da dana!..</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_378" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/378"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/378|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/378{{!}}{{#if:378|378|Ξ}}]]|378}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zaczęły też wyjeżdżać wozy ludzi, którzy ostali, przeczekując burzę, ale wiela gospodarzy ze sąsiedzkich wsi pozostało w gościnie u Lipczaków: byli to ci, co tak poczciwie zjechali pomagać kobietom. Bogatsi ugaszczali ich po domach, nie żałując jadła ni napitków, zaś biedniejsze powiedły swoich dobrodziejów na poczęstunek do Żyda, bo zawdy raźniej w kupie i w karczmie weselej.<br /> {{tab}}Chłopaki sprowadziły muzykę, że już od nieszporów roznosiło się z karczmy zawodzenie skrzypków, dudlenie basów i brzękliwy warkot bębenka.<br /> {{tab}}A i drudzy też gęsto pociągali na zabawę, gdyż od tyla czasu, bo od samych zapust, nie zbierali się na żadną ochotę.<br /> {{tab}}Narodu się naszło coniemiara, miejsc zbrakło, że sporo musiało się kuntentować siedzeniem na belkach leżących pod karczmą, jeno co czas był piękny i na niebie świeciły złote roztoki, to się gęsto kwaterowali pod ścianą, krzykając na Żyda, by im napitki wynosił.<br /> {{tab}}Że prawie sama młódź przepełniała karczmę, zaraz też z miejsca poszli oberkiem, jaże ściany i dyle pojękiwały, a przewodził tanom ku niemałemu podziwowi Szymek Dominikowej z Nastusią. Darmo go młodszy, Jędrzych, odwodził, cicho molestując, ale nie poredził, bo parobek się sielnie rozochocił i słuchać nie chciał, gorzałkę pił i do picia Nastkę i kamratów swoich przyniewalał, zaś co urznęła muzyka, dziesiątki rzucał grajkom, Nastkę wpół ujmował i z całej mocy wrzeszczał:<br /> {{tab}}— Jeno ostro chłopcy, z kopyta, po naszemu!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_379" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/379"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/379|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/379{{!}}{{#if:379|379|Ξ}}]]|379}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}I nosił się po izbie kiej ten rozhukany źrebiec, pokrzykując srogo i bijąc siarczyście obcasami.<br /> {{tab}}— Wiechcie jucha z butów powytrzącha! — szeptał Jambroży, robiąc łakomie grdyką ku pijącym pobok: — A wali kulasami kiej cepem: jeszcze mu się rozlecą! — dodał głośniej, bliżej się podsuwając.<br /> {{tab}}— Baczcie ino, żebyście sami czego nie stracili — mruknął Mateusz, stojący ze swoimi kamratami.<br /> {{tab}}— Gorzałki bym się z wami napił na zgodę — rzekł, śmiejąc się, Jambroży.<br /> {{tab}}— Naści, szkła jeno nie zechlaj, pijanico! — podał mu pełny kieliszek i odwrócił się plecami, bo Grzela, wójtów brat, zaczął im cosik raić zcicha; że wsparci o szynkwas słuchali uważnie, nie bacząc na tany, ni na stojącą przed nimi gorzałkę. Sześciu ich było zebranych, wszystkie najprzedniejsze we wsi parobki, same rodowe, gospodarskie syny, radzili pilno, ale że wrzask się robił coraz większy i ciasnota, to przenieśli się do żydowskiej stancji, gdyż alkierz zajmowali gospodarze ze swoimi gośćmi.<br /> {{tab}}Izba była ciasna, zapchana rozbabranymi betami, w których spały żydzięta, iż ledwie się pomieścili przy stole. Jedna łojówka kopciła się w mosiężnym świeczniku, wiszącym u pułapu. Grzela puścił flaszkę w kolejkę, przepili raz i drugi, ale jakoś nikto nie zaczynał, z czem przyszli: jaże Mateusz rzucił drwiąco:<br /> {{tab}}— Zaczynaj, Grzela, to kiej wrony na deszczu tak siedzita!<br /> {{tab}}Nie zdążył Grzela zacząć, gdy wszedł kowal i witał się, szukając, kajby przysiąść.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_380" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/380"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/380|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/380{{!}}{{#if:380|380|Ξ}}]]|380}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Smolipysk jucha, zawdy tam wzejdzie, kaj go nie posiali! — buchnął Mateusz. — W twoje ręce, Michał! — dodał zaraz, tłumiąc gniew.<br /> {{tab}}Kowal wypił i, nadrabiając miną, ozwał się żartobliwie:<br /> {{tab}}— Niełasym cudzych sekretów, a nic tu widzę po mnie...<br /> {{tab}}— Rzekłeś! Dobrze wama z Miemcami w piątki na sperce z kawą, to jeszcze lepiej będzie dzisiaj, we święto...<br /> {{tab}}— Powiadasz Płoszka bele co, jakbyś się napił... — odburknął.<br /> {{tab}}— Powiedam, co wiadomo, że co dnia z nimi hańdryczysz.<br /> {{tab}}— Kto mi robotę daje, temu robię, nie przebieram.<br /> {{tab}}— Robotę! co inszego ty z nimi obrabiasz — rzekł ciszej Wachnik.<br /> {{tab}}— Jakeś i z dziedzicem nasz las obrabiał — dodał groźnie Pryczek.<br /> {{tab}}— Widzi mi się, co na sąd trafiłem... cie! jak to wszystko wiedzą.<br /> {{tab}}— Dajta mu spokój, robi swoje bez nas, to i my weźmy się do swojego przez niego — powiedział Grzela, patrząc mu ostro w ślepie rozbiegane.<br /> {{tab}}— Kiejby was strażnik dojrzał przez okna, pomyślałby, co się zmawiacie na kogo! — nibyto drwił, ale wargi mu się ze złości trzęsły.<br /> {{tab}}— Może i tak, jeno nie na ciebie: za małaś figura, Michał.<br /> {{tab}}Nacisnął czapkę i wyszedł, trzaskając drzwiami.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_381" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/381"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/381|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/381{{!}}{{#if:381|381|Ξ}}]]|381}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Przewąchał cosik i na zwiady przyleciał.<br /> {{tab}}— Gotów teraz iść słuchać pod okno.<br /> {{tab}}— O sobie jeszcze co takiego usłyszy, że mu się odechce.<br /> {{tab}}— Cichojta-no, chłopcy! — zaczął Grzela uroczyście. — Mówiłem już wama, co Podlesie nie przedane jeszcze Miemcom, ale leda już dzień mogą pojechać do aktu, a nawet mówili, co na przyszły czwartek.<br /> {{tab}}— Dyć wiemy i trzeba na to zaradzić! — zawołał niecierpliwie Mateusz.<br /> {{tab}}— Radź, Grzela: na książce umiesz, gazetę czytujesz — to ci łacniej.<br /> {{tab}}— Bo jak Miemce kupią i zasiędą o miedzę, to będzie jak w Górkach: powietrza prosto zbraknie do dychania w Lipcach i z torbami pójdziemy, albo do Hameryki.<br /> {{tab}}— A ojce jeno się we łby skrobią, wzdychają i zaradzić nie poredzą.<br /> {{tab}}— I z gospodarek nam nie ustąpią! — rzucali jeden po drugim.<br /> {{tab}}— Wielka rzecz Miemcy! siedziały takuśko w Liszkach, a nasi ich wykupili co do jednego, że zaś w Górkach było inaczej, to same chłopy winowate: piły, procesowały się cięgiem i torby se wygrały.<br /> {{tab}}— To i z Podlesia możem wykupić i przegnać! — wołał Jędrek Boryna, stryjeczny Antka.<br /> {{tab}}— Łacno mówić: teraz niema za co kupić; chociaż tylko po sześćdziesiąt rubli morgę sprzedają, a potem to znajdziesz z jakie tysiąc złotych za to samo?..<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_382" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/382"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/382|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/382{{!}}{{#if:382|382|Ξ}}]]|382}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Żeby ojce wydzieliły kużdemu co jego, a prędzejby poredził.<br /> {{tab}}— Bo pewnie, juści! Zarazbym wiedział, co robić! — zawrzeszczeli.<br /> {{tab}}— O głupie, głupie! To starzy z całego ledwie się przeżywią, a wy na działach chcecie nazbijać pieniędzy! — przerwał im Grzela.<br /> {{tab}}Zmilkli naraz, bo juści taką prawdę rzekł, jakby obuchem zwalił w ciemię.<br /> {{tab}}— Bieda nie z tego, że ojcowie nie chcą wam popuścić gospodarek — mówił dalej — a jeno z tego, że Lipce mają ziemi za mało, że narodu cięgiem przybywa, gdyż co starczyło za dziadków la trojga, musi się teraz rozdzielać la dziesięciorga.<br /> {{tab}}— Święta prawda! Juści że tak! Juści! — szeptali sfrasowani.<br /> {{tab}}— To kupić Podlesie i podzielić! — wyrwał się któryś.<br /> {{tab}}— Kupiłbyś wieś, jeno pieniądze gdzieś! — mruknął Mateusz.<br /> {{tab}}— Czekajta jeno, może się i na to znajdzie jaka rada.<br /> {{tab}}Mateusz się naraz zerwał, buchnął pięścią w stół i zakrzyczał:<br /> {{tab}}— A czekajcie i róbcie sobie, co chcecie, mnie już dosyć i, jak się ozgniewam, to rzucę wieś i do miasta pójdę, tam lepiej ludzie żyją.<br /> {{tab}}— Twoja wola, ale drudzy muszą tutaj ostać i jakoś sobie radzić.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_383" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/383"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/383|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/383{{!}}{{#if:383|383|Ξ}}]]|383}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A bo już wytrzymać nie mogę, jaże djabli człowieka bierą: ciasnota wszędy, że chałupy dziw się nie rozwalają, tyla w nich siedzi, bieda jaże piszczy, a tu pobok leży ziemia wolna i prosi się, by ją wziąć... a nie ugryziesz, choćbyś zdychał z głodu, niema jej kupić za co i pożyczyć niema od kogo. Żeby to wciórności z takiem urządzeniem!<br /> {{tab}}Grzela opowiedział, jak to jest indziej, po drugich krajach.<br /> {{tab}}Słuchali, wzdychając żałośnie, a Mateusz mu przerwał:<br /> {{tab}}— Cóż nama z tego, że drugie dobrze mają! Pokaż głodnemu miskę pełną i schowaj, niech się nachla patrzeniem! Dobrze mają: kaj indziej to jest opieka nad narodem, nie tak, jak u nas, gdzie każden chłop rośnie se jako ta dziczka w czystem polu, że czy zmarnieje, czy też wyrośnie — co to kogo swędzi?.. bele jeno podatki płacił, w rekruty szedł i urzędom się nie przeciwił! Mierzi mi się już takie życie i do grdyki idzie.<br /> {{tab}}Grzela, wysłuchawszy cierpliwie, zaczął znowu swoje:<br /> {{tab}}— Jest tylko jeden sposób, żeby Podlesie było nasze.<br /> {{tab}}Przysunęli się jeszcze bliżej, by i słowa nie stracić, gdy naraz taki wrzask wstrząsnął całą karczmą, jaże szyby zabrzęczały i muzyka grać przestała. Poleciał tam któryś na przewiady i opowiadał potem ze śmiechem, co się stało: Dominikowa narobiła takiego piekła, przyleciała bowiem z kijem po synów, chciała <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_384" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/384"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/384|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/384{{!}}{{#if:384|384|Ξ}}]]|384}}'''<nowiki>]</nowiki></span>ich bić i siłą do domu zabierać, jeno co się oparli, matkę z karczmy wypędzili, a teraz Szymek jął pić na umór, zaś Jędrzych pijany docna ryczy w kominie.<br /> {{tab}}Nie pytali o więcej, gdyż Grzela zaczął wykładać swój sposób, który był taki: z dziedzicem się pogodzić i wzamian morgi lasu zażądać po cztery morgi pola na Podlesiu!<br /> {{tab}}Zdumieli się wielce i strasznie rozradowali taką możliwością, a Grzela jeszcze powiadał, co tak samo się ugodziła jedna wieś koło Płocka, o czem był wyczytał w gazecie.<br /> {{tab}}— Dobra nasza, chłopcy! Żydzie, gorzałki! — krzyknął Płoszka we drzwi.<br /> {{tab}}— Za trzy morgi boru rychtykby nam wypadło dwanaście pola!<br /> {{tab}}— A nam z dziesięć, cała gospodarka.<br /> {{tab}}— I niechby dodał co niebądź krzaków na {{Korekta|opał|opał.}}<br /> {{tab}}— A za paśniki mógłby dać choć po mordze łąki.<br /> {{tab}}— I nieco budulcu na chałupy! — wołali jeden przez drugiego.<br /> {{tab}}— Jeszcze trochę, a będziecie chcieli, żeby wam dodał po koniu z wozem i po krowie, co? — przekpiwał Mateusz.<br /> {{tab}}— Cichocie-no!.. trzeba teraz namawiać, aby się gospodarze zebrali, poszli do dziedzica i przełożyli, czego chcą: może się i zgodzi.<br /> {{tab}}Mateusz mu przerwał:<br /> {{tab}}— Jak nie ma noża na gardle, to się nie zgodzi: jemu zaraz potrza pieniędzy, i Miemcy je dadzą, choćby jutro, niech się tylko zgodzi... A nim się nasi <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_385" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/385"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/385|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/385{{!}}{{#if:385|385|Ξ}}]]|385}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wydrapią po łbach, nim się naredzą, nim się na jedno zgodzą, nim baby przeciągną na swoją stronę, to miesiące przejdą, dziedzic ziemię przeda i plecy wypnie: będzie miał o czem czekać, jak wypadnie sprawa z borem. Grzelowy sposób jest mądry, jeno widzi mi się, trza go innym końcem stawiać do pionu.<br /> {{tab}}— To gadajże, Mateusz, radź!<br /> {{tab}}— Nie gadać, nie naradzać się, a trza zrobić tak samo jak z borem.<br /> {{tab}}— Czasem tak można, a czasem nie! — mruknął Grzela.<br /> {{tab}}— A ja ci mówię, że można, w inny ździebko sposób, a to samo wyjdzie... Do Miemców iść całą gromadą, i spokojnie im zapowiedzieć, aby się nie ważyły kupować Podlesia...<br /> {{tab}}— A takie są głupie, że zaraz się nas ulękną i posłuchają!<br /> {{tab}}— Toteż im się zapowie, że jeśli nie posłuchają i kupią, to nie pozwolim im siać, nie pozwolim się budować, nie damy krokiem się ruszyć za pola. Zobaczycie, czy się nie ulękną! Wykurzymy ich kiej lisów z jamy.<br /> {{tab}}— A juści, niby to se nie poredzą!.. jak Bóg w niebie, tak nas znowu za te pogrozy wsadzą do kreminału! — wybuchnął Grzela.<br /> {{tab}}— Zapakują, to i puszczą, wiekować tam nie będziemy, ale kiej nas wypuszczą, to la Miemców będzie jeszcze gorzej... głupie one nie są i przódzi dobrze rozważą, czy im wojna z nami pójdzie na zdrowie... <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_386" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/386"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/386|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/386{{!}}{{#if:386|386|Ξ}}]]|386}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Dziedzic też będzie inaczej śpiewał, jak mu kupców rozpędzimy, zaś nie...<br /> {{tab}}Ale już Grzela nie mógł wytrzymać, zerwał się od stołu i zaczął z całych sił odwodzić od tych zuchwałych zamysłów. Przekładał, jakie to z tego wynikną procesy, nowe straty la wszystkich, nowe marnacyje, że gotowi powsadzać ich za te ciągłe bunty na parę lat do kryminału... że to wszystko da się zrobić spokojnie ze samym dziedzicem... Zaklinał na wszystko i błagał, by nowego nieszczęścia nie ściągali na naród. Prawił ze dwa pacierze i jaże poczerwieniał, jaże całował ich posobnie, molestując i prosząc, by poniechali, ale wszystko to było na darmo, kiejby groch rzucał na ścianę, że w końcu Mateusz rzekł:<br /> {{tab}}— Prawisz, kiej w kościele, jakbyś z książki wyczytywał, a nam czego inszego potrza!<br /> {{tab}}Wraz też wszyscy zaczęli mówić, zrywać się, tłuc pięściami w stół, a wrzeszczeć z wielkiej radości:<br /> {{tab}}— Dobra nasza, na Miemców iść, rozegnać pludraków! Mateusz mądrze radzi, jego słuchamy, a któren się boja, niech pod pierzynę się chowa!<br /> {{tab}}Ani sposób już było do nich mówić, tak ich ponosiło.<br /> {{tab}}Żyd w te pore przyniósł flachę, wysłuchał i, ścierając na stole porozlewaną gorzałkę, powiedział nieśmiało:<br /> {{tab}}— Mateusz ma kiepełe: mądrą radę daje.<br /> {{tab}}— Cie! Jankiel też na Miemców, no! — zakrzyczeli zdumieni.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_387" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/387"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/387|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/387{{!}}{{#if:387|387|Ξ}}]]|387}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Bo ja wolę trzymać ze swoimi, biedy się użyje, jak i wszystkie, ale jakoś z pomocą boską żyć można... Ale gdzie przychodzą Niemcy, to już tam nie tylko biedny Żydek się nie pożywi, tam pies nie ma co jeść... Niech one zdechną, niech ich ta... tfy... choroba wytłucze!..<br /> {{tab}}— Żyd i trzyma z narodem! Słyszeliśta, co?<br /> {{tab}}Dziwowali się coraz barzej.<br /> {{tab}}— Ja jestem Żyd, ale mnie w boru nie znaleźli, ja się tutaj urodziłem, jak i wy, mój dziadek i mój ojciec też... to z kim ja mam trzymać?.. co?.. Czy to ja nie swój?.. Przecież jak wam będzie lepiej, to i mnie będzie lepiej!.. Jak wy będziecie gospodarze, to ja będę z wami handlował!.. Jak mój dziadek z waszymi, no nie?.. A coście mądrze o Niemcach myśleli, to ja całą butelkę araku postawię!.. Wasze zdrowie gospodarze podlaskie! — zawołał, przepijając do Grzeli.<br /> {{tab}}Pili gęsto, i taka radość nimi owładnęła, że dziw Żyda nie całowali po brodzie, usadzili go między sobą i wszystko znowu rozpowiedzieli, radząc się go we wszystkiem. Nawet Grzela się rozchmurzył i przystał znowu do nich, by go nie posądzili o co złego.<br /> {{tab}}Narada już niedługo trwała, bo Mateusz się podniósł i wołał:<br /> {{tab}}— Do karczmy, chłopcy, nogi wyprostować, dosyć na dzisiaj!.. Hurmą tam poszli, a Mateusz odbił zaraz jakiemuś Tereskę i puścił się z nią w tany, a za nim drugie zaczęły dziewki z kątów wyciągać, na muzykantów krzykać i w tany iść, kiej wicher.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_388" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/388"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/388|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/388{{!}}{{#if:388|388|Ξ}}]]|388}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Juści co zaraz rzęsiściej gruchnęła muzyka, bo grajki wiedziały, że z Mateuszem nie przelewki, że płaci, ale i bić gotowy.<br /> {{tab}}Roztańcowała się karczma na dobre, z czubów już się galancie kurzyło, że wrzaski, muzyka, tupoty a siarczyste pokrzyki jakby wrzątkiem przepełniały izbę i na świat się rozlewały przez powywierane drzwi a okna, zaś pod ścianami na dworze też szła niezgorsza zabawa, brząkały kieliszki, gospodarze często do się przepijali, a raili coraz głośniej i coraz bełkotliwiej.<br /> {{tab}}Noc już się zrobiła, gwiazdy bystro zaświeciły, szumiały cicho drzewiny, a z mokradeł roznosiły się żabie rechotania i huczały niekiedy głosy bąków, po sadach słowiki zawodziły, ciepło było i pachnąco. Używali se ludzie wywczasu na świeżem, chłodnem powietrzu, a raz po raz jakaś para, trzymając się wpół, wysuwała się z karczmy i w cienie szła... Zaś pod ścianą było już coraz głośniej, gadali wszyscy razem, że trudno się było połapać.<br /> {{tab}}— ...a co jeno wieprzka wypuściłam, że jeszcze i ryja nie zdążył wsadzić w ziemniaki, a ta do mnie z pyskiem.<br /> {{tab}}— Wypędzić ją ze wsi!.. Wypędzić!..<br /> {{tab}}— Baczę, co tak samo z jedną zrobili za moich młodych lat!.. Przed kościołem do krwi ukarali, krowami wywieźli za kopce i był spokój...<br /> {{tab}}— Żydzie, całą kwaterkę krzepkiej!<br /> {{tab}}— Odebrała mleko mojej siwuli, odebrała!..<br /> {{tab}}— Obrać nowego, to każdy tak samo poradzi...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_389" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/389"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/389|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/389{{!}}{{#if:389|389|Ξ}}]]|389}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Wyrwać złe, póki większego korzenia nie zapuści...<br /> {{tab}}— Pleć zboże, póki chwasty nie zagłuszą...<br /> {{tab}}— Przepijcie-no do mnie, a cosik waju rzeknę...<br /> {{tab}}— Byka bierz za rogi, a nie popuszczaj, jaże się zwali...<br /> {{tab}}— Dwa morgi a jedna — trzy morgi; trzy morgi a jedna — cztery morgi.<br /> {{tab}}— Pij, bracie, to i rodzone nie zrobiłyby poczciwiej...<br /> {{tab}}Rwały się z mroków postrzępione rozmowy, że ani rozeznał, kto mówił i do kogo; tylko jeden grubachny głos z Jambroża górował wyraźnie nad drugiemi w różnych miejscach, przechodził bowiem cięgiem od kupy do kupy, to do karczmy zaglądał, i wszędy wygarniając po kusztyczku, pijany już był całkiem, sielnie się potaczał, ale chycił przy szynkwasie któregoś za orzydle i jął go płaczliwie molestować:<br /> {{tab}}— Ochrzciłem cię, Wojtek, i twojej kobiecie tak dzwoniłem, jaże mi kulasy popuchły: postaw kieliszek, bracie! A postawisz całą półkwaterkę, przedzwonię jej na wieczne odpoczywanie i drugą babę ci naraję... młodą, jedrną kiej rzepa! Postaw, bracie, półkwaterkę...<br /> {{tab}}Młodzież hulała zawzięcie, że cała izba wypełniła się wrzaskiem a wiewającemi kieckami i kapotami, już piesneczki przyśpiewywali przed muzyką i tańcowali coraz zapamiętalej, że nawet starsze kobiety wytrząsały się, piskliwie pokrzykując, a Jagustynka, przedarłszy się do środka, ujęła się wpół i, bijąc nogami o podłogę, wyśpiewywała chrzypliwie:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_390" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/390"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/390|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/390{{!}}{{#if:390|390|Ξ}}]]|390}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r09"/>{{f|<poem>Nie boję się wilka, choćby było kilka!.. Nie boję się chłopa, choćby było kopa!.. {{...}}</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} <br /><br />{{---|50}}<br /><section end="r09"/> <section begin="r10"/>{{c|X.}}<br /> {{tab}}Owóż te dnie od Bożego Ciała do niedzieli nie przeszły letko Mateuszowi, Grzeli, ni ich kamratom; Mateusz bowiem przerwał roboty przy Stachowej chałupie, zaś drudzy też poniechali swoich zajęć, a ino całe te dnie i wieczory chodzili po chałupach w pojedynkę i podjudzali naród przeciwko Miemcom, nawołując do przepędzenia ich z Podlesia.<br /> {{tab}}Karczmarz ze swojej strony też nie żałował namów, a jak było potrza na upartych, to i poczęstunków, albo borgowań, ale szło kiej po grudzie; starsi drapali się jeno po łbach, wzdychali ciężko i, nie ważąc się na żadną stronę, oglądali się na drugich i na kobiety, które, jak jedna, ani słuchać nie chciały o wyprawie na Miemców.<br /> {{tab}}— Hale! co im do łbów strzeliło! Mało to już marnacji przez bór?.. jeszcze jednego nie odsiedziały i nowe biedy chcą na wieś sprowadzić! — wołały, a sołtysowa, cicha zazwyczaj, jaże pomietło chyciła na Grzelę.<br /> {{tab}}— Jak będziesz niewolił do nowego buntu, to cię strażnikom wydam! Nygusy, ścierwy, robić się im nie chce, toby ino spacerowały! — rozwrzeszczała się przed chałupą.<br /><section end="r10"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_391" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/391"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/391|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/391{{!}}{{#if:391|391|Ξ}}]]|391}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zaś Balcerkowa gruchnęła na Mateusza:<br /> {{tab}}— Psy na was spuszczę, próżniaki! Wrzątku naszykuję!<br /> {{tab}}I wszystkie progiem zaległy przeciwko namowom, głuche na tłumaczenia i prośby, że ani sposobu było im trafić do rozumu; zawrzeszczały każdego, a niejedna już i płaczem lamentliwym buchała.<br /> {{tab}}— Nie dam mojemu iść! Kapoty się uwieszę, i choćby mi kulasy obcięli, a nie puszczę!.. Dosyć my się już nabiedowały!..<br /> {{tab}}— Ażeby was, głąby jedne, siarczyste pieruny rozniesły! — klął Mateusz. — To kiej sroki na deszcz, krzyczą i krzyczą. Dyć to ciele prędzej zrozumie ludzką mowę, niźli kobieta mądre słowo! — wyrzekał, głęboko zniechęcony.<br /> {{tab}}— Daj spokój, Grzela, nie trafisz z niemi do rozumu: trzaby każdą sprać, abo żebych twoja była, to cię wtedy może posłucha — żalił się smutnie.<br /> {{tab}}— Takie już są, że przez moc nie przerobisz: inszym trza sposobem z niemi; oto nie przeciwiać się, przytakiwać, a pomaluśku na swoją stronę pociągać.<br /> {{tab}}Tłumaczył tak Grzela, nie odstępując sprawy, bo chociaż sam był jej zrazu przeciwny, ale skoro rozważył, że inaczej nie można, całą duszą się jej oddał.<br /> {{tab}}Chłop był kwardy i nieustępliwy, a na co się jeno zawziął, dopiąć musiał, żeby tam nie wiem co przeszkadzało; to i teraz na nic nie zważał: zawierali mu drzwi przed nosem — oknami gadał; kobiety mu wygrażały — nie gniewał się, przyświarczał jeszcze, a kaj było potrza — basował, zaś niejedną o dzieci zagadywał <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_392" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/392"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/392|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/392{{!}}{{#if:392|392|Ξ}}]]|392}}'''<nowiki>]</nowiki></span>i porządki wychwalał, aż wkońcu powiedział swoje, a nie udało się — szedł dalej. Całe dwa dni pełno go było na wsi, w chałupach, po ogrodach, w pola nawet szedł i, zagadując o tym i owem ludzi, swoje im prawił, zaś tym, którzy nie miarkowali odrazu, kijaszkiem rysował po ziemi podlaskie pola, pokazywał działy i cierzpliwie tłumaczył korzyści każdego. Ale mimo tych zabiegów, na darmo byłyby te wszystkie zachody, gdyby nie pomoc Rochowa. Jakoś w sobotę po południu, zmiarkowawszy, że wsi nie poruszą, wyzwali Rocha za stodoły Borynowe i zwierzyli się przed nim: bojali się, że będzie im przeciwny.<br /> {{tab}}Ale Rocho pomyślał krótko i powiada:<br /> {{tab}}— Sposób to zbójecki, ale że na inny już niema czasu, pomogę wam z chęcią.<br /> {{tab}}I zaraz poszedł na ogrody do proboszcza, siedzącego przy parobku, koszącym koniczynę, któren potem rozpowiadał, jako zrazu dobrodziej się ozgniewał na Rocha, krzyczał, zatykał uszy i słuchać nawet nie chciał, lecz potem siedli obaj na miedzy i długo se cosik uradzali. Snadź Rocho go przekonał, gdyż o zmierzchu, kiej ludzie zaczęli ściągać z pól, proboszcz poszedł na wieś, nibyto chłodu zażywał, a zaglądał w obejścia, pytał o różności, a głównie z kobietami się zmawiał i wkońcu każdemu zosobna a cicho powiadał:<br /> {{tab}}— Chłopaki dobrze chcą. Trzeba się śpieszyć, póki jeszcze czas. Zrobicie swoje, to ja już pojadę do dziedzica i będę go namawiał.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_393" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/393"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/393|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/393{{!}}{{#if:393|393|Ξ}}]]|393}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}I tyle dokazał, że kobiety się już nie przeciwiły, zaś gospodarze zaczęli wywodzić, iż skoro ksiądz zachęca, to wartoby tak zrobić.<br /> {{tab}}Jeszcze się cały wieczór naradzali, ale już rankiem w niedzielę byli wszyscy zdecydowani na jedno.<br /> {{tab}}Mieli iść po nieszporach i z Rochem na czele, że to mógł się rozmówić z Miemcami po ichnemu.<br /> {{tab}}Właśnie to był Rocho teraz przyobiecał chłopakom; odeszli, pohukując z radością; on siedział na Borynowym ganku, przesuwając ziarna różańca i cosik medytując.<br /> {{tab}}Wcześnie jeszcze było, dopiero co miski sprzątnęli po śniadaniu, że zapach żuru i okrasy wiercił nozdrza, a Pietrek przeciągał się po jadle.<br /> {{tab}}Czas się robił ciepły a nieupalny, jaskółki niby kule przecinały powietrze. Słońce podnosiło się dopiero z za chałupy, iż w cieniach polśniewały jeszcze osuszone, ciężkie trawy i z pól zawiewał chłód, pachnący zbożami.<br /> {{tab}}W chałupie cicho było, jak zazwyczaj w niedzielę, kobiety zwijały się kole porządków, dzieci, obsiadłszy miskę przed gankiem, pojadały zwolna, broniąc się łyżkami i piskiem przed Łapą, któren nagwałt rwał się do spółki, maciora stękała pod ścianą na słońcu, tak ją waliły łbami prosięta, dobierając się do mleka, to bociek rozganiał kury i gajdał się za źrebakiem, baraszkującym w podwórzu, niekiedy drzewa zaszumiały i sad się rozkolebał, zaś polem rozchodził się jeno brzęk pszczół, idących na robotę, i dzwonienia skowronków.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_394" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/394"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/394|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/394{{!}}{{#if:394|394|Ξ}}]]|394}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}I na wsi zaległa niedzielna cichość, że tylko niekiedy słychać było głosy, kura któraś zwoływała, to gdziesik nad stawem, ze śmiechami a chlupotem pucowały się chłopaki, abo kaczki zakwakały.<br /> {{tab}}Drogi leżały puste i rozmigotane w słońcu, mało kto przechodził, jeno niekaj na progach czesały się dziewczyny i ktosik zcicha grał na fujarce.<br /> {{tab}}Rocho przebierał różaniec, czasem nasłuchiwał, a głównie myślał o Jagusi, słyszał ją kręcącą się po izbie, czasem stawała za nim, niekiedy szła w podwórze, a wracając, spuszczała przed nim oczy i krwawy rumieniec oblewał jej twarz wymizerowaną, że zrobiło mu się żal.<br /> {{tab}}— Jaguś! — szepnął dobrotliwie, podnosząc na nią oczy.<br /> {{tab}}Przystanęła z zapartym oddechem, czekając, co powie, ale on, jakby nie wiedząc, co rzec, zamruczał jeno co niebądź i zamilkł.<br /> {{tab}}Na swoją stronę znowu odeszła, przysiadła w wywartym oknie i, wsparłszy się o futrynę, patrzyła żałosnemi oczyma we świat rozsłoneczniony, na te chmurki białe, co kiej gęsi błąkały się po niebie jasnem, i ciężkie westchnienia rwały się jej z piersi, a niekiedy łzy kapały z zaczerwienionych oczu i płynęły wolno po wychudzonej, mizernej twarzy. Juści, mało to przeszła przez te dnie? Dyć cała wieś szczuła na nią, kieby na psa parszywego; kobiety odwracały się plecami, kiej przechodziła, a poniektóre spluwały za nią, przyjaciółki jej nie spostrzegały, chłopy śmiały się wzgardliwie, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_395" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/395"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/395|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/395{{!}}{{#if:395|395|Ξ}}]]|395}}'''<nowiki>]</nowiki></span>a nawet wczoraj najmłodszy Gulbasiak śmignął za nią błotem i zakrzyczał:<br /> {{tab}}— Wójtowa kochanica!<br /> {{tab}}O! to jakby ją noże przeszyły i wstyd dziw nie zadusił!<br /> {{tab}}Mój Boże, a bo to była winowata?... spoił ją przeciek, że o Bożym świecie nie wiedziała... mogła się to przeciwić?... a teraz wszyscy na nią, teraz cała wieś ucieka, kiej od zapowietrzonej, a nikto w obronie nie stanie.<br /> {{tab}}Gdzież to teraz pójdzie? Drzwi przed nią pozawierają i jeszcze psami szczuć gotowi!... Nawet do matki nie ma iść po co: prawie ją wygnała, mimo próśb i płaczów... że gdyby nie Hanka, już by co złego sobie zrobiła... Juści, jedna Antkowa zaopiekowała się nią poczciwie, nie cofając ręki pomocnej i jeszcze broniąc przed ludźmi...<br /> {{tab}}A bo i niewinowata, nie, wójt winien, że ją skusił i przyniewolił do grzechu, a już najbardziej winien wszystkiemu ten stary zbuk! Pomyślała naraz o mężu. — Całe życie mi zawiązał! Panną byłabym, to nie daliby mnie ukrzywdzić, nie... I cóżem to za nim użyła? Ni życia, ni świata!...<br /> {{tab}}Rozmyślała gorączkowo, żałoście się w niej kajść zapodziały, a wstawał natomiast srogi gniew i tak ją rozprężał, jaże zaczęła biegać po izbie. — Pewnie, co wszystko złe przez niego... i z Antkiemby tego nie było... i wójtby się nie ważył... i... — skarżyła się. Żyłaby se spokojnie, jak przódzi, jak żyją wszyćkie... <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_396" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/396"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/396|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/396{{!}}{{#if:396|396|Ξ}}]]|396}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Zły go postawił na drodze i matkę skusił morgami, a teraz musi cierzpieć... musi... — ażeby cię robaki roztoczyły! —<br /> {{tab}}Wybuchnęła, zaciskając mściwie pięście i, dojrzawszy przez szczytowe okno wasąg z chorym pod drzewami, pobiegła tam gwałtownie i, nachylając się nad nim, zasyczała nienawistnie:<br /> {{tab}}— Abyś zdechł jak najprędzej, ty stary psie!..<br /> {{tab}}Chory wytrzeszczył na nią oczy i cosik zamamrotał, ale już odleciała: ulżyło jej galancie, miała się już na kim odbijać za swoje krzywdy.<br /> {{tab}}Kowal stał na ganku, gdy przechodziła zpowrotem, ale udawał, że jej nie spostrzega. Zagadał głośniej do Rocha:<br /> {{tab}}— Mateusz rozpowiada, jako ich powiedziecie na Miemców...<br /> {{tab}}— Prosili, to pójdę z nimi do sąsiadów — powiedział z naciskiem.<br /> {{tab}}— Nowe dybki sobie szykują. Rozwydrzyły się chłopy na dziedzicu i myślą, że jak znowu pójdą hurmą, z kijami a krzykiem, to Miemcy się ulękną i Podlesia nie kupią.<br /> {{tab}}Ledwie się hamował ze złości.<br /> {{tab}}— A może się i wyrzekną kupna, kto wie?...<br /> {{tab}}— A juści! gronta porozmierzali, wszystkie famjelje już się sprowadziły, studnie kopią, kamień na fundamenta zwożą...<br /> {{tab}}— Wiem dobrze, że u rejenta jeszcze aktu nie podpisali.<br /> {{tab}}— Mnie się przysięgali, jako już po {{Korekta|wszystkiem|wszystkiem.}}<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_397" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/397"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/397|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/397{{!}}{{#if:397|397|Ξ}}]]|397}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Mówię, co wiem, i gdyby dziedzic znalazł lepszych kupców...<br /> {{tab}}— To przeciek Lipce nie kupią, nikt groszem nie śmierdzi...<br /> {{tab}}— Grzela tu jakoś kalkuluje, i zdaje mi się...<br /> {{tab}}— Grzela! — przerwał gwałtownie — Grzela się pcha na pierwszego, a głupi naród bałamuci i do złego jeno prowadzi...<br /> {{tab}}— Zobaczymy, jak to wyjdzie, zobaczymy! — mówił Rocho, uśmiechając się nieco, gdyż kowal jaże wyrywał se wąsy ze złości.<br /> {{tab}}— Jacek z kancelarji! — zawołał, spostrzegając stójkę w opłotkach.<br /> {{tab}}— Dla „Anny Maćwiejówny Boryna“ papier z kancelarji! — recytował Jacek, wyciągając jakąś kopertę z torby.<br /> {{tab}}Hanka przybiegła i niespokojnie obracała papier, nie wiedząc, co z nim począć.<br /> {{tab}}— Przeczytam — rzekł Rocho.<br /> {{tab}}Kowal chciał mu zajrzeć przez ramię, ale Rocho zamknął prędko list i rzekł najspokojniej:<br /> {{tab}}— Sąd was zawiadamia, Hanka, że możecie się z Antkiem widywać raz na tydzień.<br /> {{tab}}Hanka, opatrzywszy stójkę, wróciła do izby, zaś Rocho dopiero po odejściu kowala poszedł za nią, wołając radośnie:<br /> {{tab}}— Co innego stoi napisane w papierze, nie chciałem tylko powiedzieć przy kowalu! Sąd powiadamia, byście przywieźli pięćset rubli zastawu, albo poręczenie, to Antka zaraz wypuszczą... Co to wam?..<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_398" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/398"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/398|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/398{{!}}{{#if:398|398|Ξ}}]]|398}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Nie odrzekła, głos jej odebrało, stanęła jak wryta, rumieńce pokryły twarz, potem zbladła kiej ściana, oczy się przyćmiły łzami, rozwiedła ręce i z ciężkiem westchnieniem, jak długa rymnęła na twarz przed obrazami.<br /> {{tab}}Rocho się wyniósł cichuśko, siedział na ganku i, czytając jeszcze ten papier, uśmiechał się zarówno rozradowany, zaś po jakimś czasie znowu zajrzał do izby.<br /> {{tab}}Hanka klęczała na środku, modląc się całą duszą, że dziw się jej serce nie rozpękło z radości i z onego żaru dziękczynień; krótkie, rwane westchnienia i szepty gorące zdały się całą izbę wypełniać błyskami, biły kiej słupy serdecznego ognia pod stopy Częstochowskiej, żywą krwią spływały. Umierała prawie ze szczęścia, łzy ciekły strumieniami, a wraz z nimi ściekała pamięć wszyćkich bolów dawnych, pamięć krzywd wszelkich.<br /> {{tab}}Podniesła się wreszcie i, ocierając łzy, powiedziała Rochowi:<br /> {{tab}}— Jużem teraz gotowa na nowe, bo choćby przyszło najgorsze, to już takie złe nie będzie.<br /> {{tab}}Aż się zdziwił, tak nagle się przemieniła: oczy się zaiskrzyły, krew zagrała na bladych policzkach, prostowała się, jakby jej z dziesięć lat ubyło.<br /> {{tab}}— Uwińcie się ze sprzedażą, zróbcie, co potrzeba pieniędzy, i pojedziemy po Antka, choćby jutro albo we wtorek.<br /> {{tab}}— Antek wraca! Antek wraca! — powtarzała bezwolnie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_399" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/399"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/399|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/399{{!}}{{#if:399|399|Ξ}}]]|399}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Nie rozpowiadajcie! Powróci, to się i tak dowiedzą, zaś potem trzeba mówić, co go puścili przez zastawu: kowal nie będzie się was czepiał.<br /> {{tab}}Nauczał cicho. Obiecała uroczyście, tylko jednej Jóźce zawierzając tajemnicę, jeno co ledwie już zdzierżała tę straszną radość; chodziła kiej opita, całowała cięgiem dzieci, gadała do źrebaka, gadała do maciory, przedrzeźniała się z boćkiem, a Łapie, któren chodził za nią ze skamleniem i w oczy zaglądał, jakby cosik miarkując, szepnęła w same ucho, niby człowiekowi:<br /> {{tab}}— Cicho, głupi, gospodarz przeciek wracają!<br /> {{tab}}I śmiała się, popłakując naprzemian, Maciejowi długo o tym rozpowiadała, jaże oczy trzeszczył wystrachane i cosik mamłał językiem. Zabaczyła już o całym świecie, że Jóźka musiała przypominać, iż czas już się szykować do kościoła. Hej, ponosiło ją szczęście, ponosiło, że chciało się jej śpiewać, chciało się lecieć we świat i krzykać zbożom, co się do nóg kłaniały ze chrzęstem, drzewinom, ziemi wszystkiej:<br /> {{tab}}— Gospodarz wracają! Antek wróci!<br /> {{tab}}Jaże z onej radości Jagnę jęła zapraszać, by razem poszły, ale Jagna nie chciała, wolała pozostać.<br /> {{tab}}Nikto jej o Antku nie powiedział, ale domyśliła się łacno wszystkiego z półsłówek i z tego, co Hanka wyprawiała. Poniesła i ją ta wiadomość i rozkołysała jakąś radosną, cichą nadzieją, że, nie bacząc na nic, poleciała do matki.<br /> {{tab}}Nie wporę przyszła, trafiając akuratnie na srogą kłótnię.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_400" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/400"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/400|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/400{{!}}{{#if:400|400|Ξ}}]]|400}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Szymek bowiem zaraz po śniadaniu zasiadł pod oknem z papierosem w zębach, strzykał śliną na izbę, długo medytował, długo się ważył, spoglądając na brata, aż wkońcu rzekł:<br /> {{tab}}— A to, matko, dajcie mi pieniędzy, bo na zapowiedzie muszę zanieść. Ksiądz pedział, by przed nieszporami przyjść na pacierze.<br /> {{tab}}— Z kimże się to żenisz? — spytała z urągliwym prześmiechem.<br /> {{tab}}— Z Nastusią Gołębianką.<br /> {{tab}}Nie odezwała się, krzątając się pilnie kole garnków i komina. Jędrek podkładał drewek i, choć się ogień buzował, dmuchał w niego ze strachu, zaś Szymek, przeczekawszy z pacierz, ozwał się znowu, jeno jakoś pewniej:<br /> {{tab}}— Całe pięć rubli mi dacie, bo i zmówiny trza wyprawić...<br /> {{tab}}— Posyłałeś to już z wódką, co? — pytała tak samo.<br /> {{tab}}— Chodził Kłąb z Płoszką.<br /> {{tab}}— I przyjęła cię, co? — aż się jej broda trzęsła ze śmiechu.<br /> {{tab}}— Jakże!.. przyjęła, juści.<br /> {{tab}}— Trafiło się ślepej kurze ziarno: jeszczeby nie, taka wywłoka!<br /> {{tab}}Szymek się zmarszczył, ale czekał, co powie więcej.<br /> {{tab}}— Przynieś wody ze stawu, a ty, Jędrek, wieprzka wypuść, bo kwiczy...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_401" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/401"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/401|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/401{{!}}{{#if:401|401|Ξ}}]]|401}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zrobili to prawie bezwolnie, a kiej znowu Szymek rozparł się na ławce i młodszy jął majdrować cosik pod blachą, stara rozkazała twardym głosem:<br /> {{tab}}— Szymek, picie zanieś jałówce!<br /> {{tab}}— Wynieście se sami, za dziewkę służył wama nie będę! — burknął hardo, rozpierając się na ławie jeszcze szerzej.<br /> {{tab}}— Słyszałeś?! Nie doprowadzaj me do złości przy świętej niedzieli...<br /> {{tab}}— Wyście też słyszeli, com rzekł: dajcie pieniędzy, a żywo!..<br /> {{tab}}— Nie dam i żenić ci się nie przyzwolę! — buchnęła.<br /> {{tab}}— I przez waszego przyzwoleństwa się obędę!<br /> {{tab}}— Szymek, pomiarkuj się i ze mną nie zadzieraj!<br /> {{tab}}Pochylił się naraz przed nią i pokornie podjął za nogi.<br /> {{tab}}— Dyć was proszę, matko, dyć skamlę, jak ten pies!..<br /> {{tab}}Łzy mu zalały gardło.<br /> {{tab}}Jędrek też ryknął i dalejże matkę całować po ręku, obłapiać za nogi a molestować wraz z bratem.<br /> {{tab}}Odgarnęła ich od siebie ze złością.<br /> {{tab}}— Ani mi się waż przeciwić, bo cię wygonię na cztery wiatry!.. — krzyknęła, wytrząchając pięściami.<br /> {{tab}}Ale Szymek już się nie uklęknął, matczyne słowa śmignęły go kiej biczem, że zakipiał, wyprostował się hardo i rodowa Paczesiów zawziętość buchnęła mu do głowy; postąpił na izbę i rzekł strasznie spokojnie, bodąc ją rozgorzałemi ślepiami:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_402" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/402"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/402|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/402{{!}}{{#if:402|402|Ξ}}]]|402}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Dawajcie pieniądze a prędko!.. czekał już, ni prosił nie będę!..<br /> {{tab}}— Nie dam! — wrzasnęła rozjuszona, oglądając się za czem do ręki.<br /> {{tab}}— To sam se je znajdę!<br /> {{tab}}Skoczył do skrzynki, kiej ryś, jednym szarpnięciem oderwał wieko i zaczął z niej wywalać na podłogę obleczenia. Rzuciła się z wrzaskiem do obrony, próbowała go tylko zrazu odciągnąć, ale że ani na krok nie ustępował, wczepiła mu rękę w kudły, a drugą zaczęła bić po twarzy i głowie, kopać w zajdy i krzyczeć wniebogłosy. Oganiał się jeszcze, kiej od muchy uprzykrzonej, nie przestając szukać pieniędzy, jaże dostawszy gdziesik w słabiznę, otrząchnął się z taką złością, że padła na izbę jak długa, ale w ten mig się zerwała i, chyciwszy pogrzebacz, runęła znowu na niego. Nie chciał tej bitki z matką, to się jeno obraniał jeszcze, jak mógł, usiłując jej odebrać żelazo. Wrzask napełnił izbę. Jędrek, zanosząc się od płaczu, biegał dookoła nich i skamlał żałośliwie:<br /> {{tab}}— Matulu, laboga!.. Matulu!..<br /> {{tab}}Jagna, wszedłszy właśnie na to, rzuciła się ich rozbrajać, ale na darmo, bo co Szymek się uchylił i wbok uskoczył, matka dopadała go znowu, kiej ta suka rozjuszona, i prała kaj popadło, że już rozwścieczony z bólu, oddawać zaczął. Sczepili się, kiej psy i, taczając się po izbie, tłukli się o ściany i sprzęty ze strasznym wrzaskiem.<br /> {{tab}}Ludzie już zaczęli nadbiegać ze wszystkich stron, próbując rozdzielić — cóż, kiej przypięła się do <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_403" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/403"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/403|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/403{{!}}{{#if:403|403|Ξ}}]]|403}}'''<nowiki>]</nowiki></span>niego, niby pijawka, i biła z oszalałą zapamiętałością.<br /> {{tab}}Aż trzasnął ją pięścią między oczy, chycił za boki i rzucił kiej ocipką na izbę; potoczyła się i, niby kloc, całym ciężarem padła na rozpaloną blachę, pomiędzy gary pełne wrzątku, komin się rozwalił i wszystko się zapadło...<br /> {{tab}}Juści co zaraz ją wywlekli z rumowiska, ale chociaż była strasznie poparzona, nie bacząc na ból, ni na tlące się kiecki, porywała się jeszcze na niego.<br /> {{tab}}— Wynoś mi się, wyrodku przeklęty!.. Wynoś się!.. — ryczała nieprzytomnie.<br /> {{tab}}Musieli przez moc gasić ogień na niej i przytrzymywać, by chociaż twarz spaloną obwalić zmoczonemi szmatami, alić i tak się wydzierała.<br /> {{tab}}— Żeby cię moje oczy więcej nie widziały... żeby cię...<br /> {{tab}}Szymek zaś, ledwie już dychający, zbity i okrwawiony, jeno patrzał na matkę wytrzeszczonemi ślepiami, strach go ułapił za gardziel, trząsł się cały, słowa nie mogąc wykrztusić, ni wiedząc, co się dzieje.<br /> {{tab}}A ledwie się niecoś uspokoiło, gdy naraz stara wyrwała się kobietom z rąk, skoczyła za komin do drąga z obleczeniem i, zdzierając z niego Szymkowe rzeczy, jęła je wyrzucać przez okno do sadu...<br /> {{tab}}— Precz z moich oczu! Nic tu twojego, moje wszyćko, ani jednego zagonu ci nie dam, ani łyżki strawy, choćbyś zdychał z głodu! — wrzeszczała ostatkami sił i, zmożona wreszcie przez srogie boleście, padła z rozdzierającemi jękami.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_404" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/404"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/404|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/404{{!}}{{#if:404|404|Ξ}}]]|404}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Ponieśli ją na łóżko.<br /> {{tab}}Ludzi się naszło, że zapchali izbę, w sieniach się już gnietli, a i przez okno wtykali głowy.<br /> {{tab}}Jagna już głowę traciła, nie wiedząc, co poczynać, bo stara już prosto ryczała z bólu... Jakże, toć całą twarz i szyję miała wrzątkiem oblane, ręce popieczone, włosy spalone i oczy, że ledwie widziała.<br /> {{tab}}Szymek siadł w sadku pod ścianą chałupy, brodę wsparł na pięściach i jakby zastygł, okrwawiony, w siniakach cały i w tych krzepnących już soplach krwie na twarzy, nasłuchiwał jeno matczynych jęków.<br /> {{tab}}Mateusz przyleciał wkrótce i, ciągnąc go za rękę, rzekł:<br /> {{tab}}— Chodź do mnie. Nic tu teraz po tobie...<br /> {{tab}}— Nie pódę! Gront mój po ojcach, to na swoim ostanę, nie ustąpię! — gadał z ponurą zaciętością, bezwolnie chytając się pazurami za węgieł.<br /> {{tab}}Nie pomogły prośby, ni molestowania, z miejsca się nie ruszył i zaprzestał odpowiadać.<br /> {{tab}}Mateusz przysiadł pobok, nie wiedząc, co z nim począć, zaś Jędrek, zebrawszy właśnie powyrzucane kapoty, portki i koszule, związał je w płachtę i położył przed bratem nieśmiało.<br /> {{tab}}— Pódę z tobą, Szymek, we świat, pódę! — skamlał, rzewliwie popłakując.<br /> {{tab}}— Psiachmać!.. pedziałem, nie ruszę się stąd, to się nie ruszę!.. — wrzasnął, tłukąc pięściami we ścianę, jaże Jędrzych przykucnął ze strachu.<br /> {{tab}}Zmilkli, gdyż nowe, straszne jęki rozległy się w izbie: to Jambroż opatrywał chorą, obłożył {{pp|popa|rzone}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_405" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/405"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/405|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/405{{!}}{{#if:405|405|Ξ}}]]|405}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|popa|rzone}} miejsca młodem, niesolonem masłem, przykrył jakiemiś liściami, na które znów nawalił zsiadłego mleka i wszystko owinął w mokre szmaty. Przykazawszy Jagusi, by co pacierz zlewała zimną wodą, poleciał śpiesznie do kościoła, gdyż sygnaturka zadzwoniła.<br /> {{tab}}Czas już było na sumę, ludzie walili całą drogą, wozy turkotały i sporo znajomych zaglądało po drodze do chorej, jaże Jagna drzwi musiała zawrzeć przed ciekawymi, tyle co jedna Sikorzyna z nią pozostała.<br /> {{tab}}Wkrótce i uspokoiło się całkiem. Dominikowa ucichła, od kościoła roznosiło się ciche, brzęczące granie organów i głosy śpiewań tchnęły wskroś sadów rozełkanym, pieściwym trzepotem.<br /> {{tab}}Słońce galanto przypiekało, w przypołudniowej cichości drzewa stanęły bez ruchu, jeno niekiedy zatrzęsła się jaka gałązka i zamrowiły się cienie, ptactwo pomilkło, zaś czasami ruszyły zboża i, dzwoniąc cichuśkim chrzęstem, zagrały płowemi grzywami.<br /> {{tab}}Chłopaki wciąż siedziały pod chałupą. Mateusz zcicha prawił, Szymek kiwał jeno głową, zaś Jędrzych, leżąc przed nimi, wpatrywał się w dym Mateuszowego papierosa, co jakby niebieską pajęczyną wynosił się ponad strzechę.<br /> {{tab}}Jagna wyszła z wiadrem po wodę do stawu.<br /> {{tab}}Wtedy Mateusz się podniósł, przyobiecując przyjść jeszcze po obiedzie, do kościoła zamierzał iść, ale dojrzawszy, iż Jagusia siedzi nad wodą, przystąpił do niej.<br /> {{tab}}Wiadro stało nabrane, nogi trzymała we wodzie.<br /> {{tab}}— Jagusia!.. — szepnął cicho, przystając pobok pod olszą.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_406" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/406"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/406|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/406{{!}}{{#if:406|406|Ξ}}]]|406}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Spuściła prędko wełniak na kolana i spojrzała na niego, ale miała tak przepłakane oczy i żałości a smutku pełne, że mu się serce zatłukło.<br /> {{tab}}— Co ci to, Jaguś? choraś?..<br /> {{tab}}Drzewa się zakolebały bez szumu, sypiąc na jej jasną głowę ulewę migotliwych brzasków i cieniów, kieby ten deszcz zielono-złoty.<br /> {{tab}}— Ni... jeno mi niedrujko na świecie, nie... — odwróciła oczy.<br /> {{tab}}— Bym ci co pomógł, zaradził... — rzekł serdecznie.<br /> {{tab}}— Hale? uciekłeś wtedy na ogrodach i jużeś się nie pokazał...<br /> {{tab}}— Boś me skrzywdziła!.. Śmiałem to? Jaguś... — pokorny już był i dobry.<br /> {{tab}}— Aleć potem wołałam za tobą, nie usłuchałeś...<br /> {{tab}}— Wołałaś to, Jaguś? naprawdę?!..<br /> {{tab}}— Rzekłam!... Wydrzećbym się mogła, a niktoby się nie pokwapił!.. Kto ta stoi o sieroty?.. Skrzywdzić to każden gotowy i sponiewierać!..<br /> {{tab}}Łuna oblała jej twarz, odwiodła głowę i w zakłopotaniu jęła rozgarniać wodę nogami. Mateusz też się cosik zamedytował.<br /> {{tab}}Cichość się znowu przędła; granie organów sączyło się kojącą, cichuśką smugą, staw polśniewał i koliste gurby roztaczały się od nóg Jagusinowych, kiej węże pręgowate, cienie się mrowiły po nadbrzeżnej gładzi, zaś pomiędzy nimi zaczęły już latać spojrzenia i wiązać się między sobą...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_407" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/407"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/407|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/407{{!}}{{#if:407|407|Ξ}}]]|407}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Mateusza coraz silniej ciągnęło do niej, że wziąłby ją był na ręce kiej to dzieciątko i z nieopowiedzianą dobrością przyhołubił a uspokajał...<br /> {{tab}}— Myślałam, coś mi nieprzyjazny... — ozwała się cichuśko.<br /> {{tab}}— Nigdym ci krzyw nie był... nie baczysz to?..<br /> {{tab}}— Hale, może łoni, kiedyś... a teraz tak jak drudzy... jak... — szepnęła niebacznie.<br /> {{tab}}Rzuciło nim nagłe przypomnienie, wstał w nim gniew i zazdrość.<br /> {{tab}}— Boś... boś...<br /> {{tab}}Nie, nie poredził wyrzucić ze siebie, co go dusiło, pohamował się jeszcze, że jeno krótko i twardo powiedział:<br /> {{tab}}— Ostaj z Bogiem!..<br /> {{tab}}Musiał uciekać, aby jej wójta nie wypomnieć.<br /> {{tab}}— Uciekasz, a cóżem ci to znowu za krzywdę zrobiła?..<br /> {{tab}}Wylękła była i rozżalona.<br /> {{tab}}— Nie... nie... jeno. — mówił prędko, zaglądając w jej modre, przepłakane oczy, a żal, tkliwość i gniew nim miotały — jeno przepędź tę pokrakę od siebie, przepędź, Jaguś.. — prosił gwałtownie.<br /> {{tab}}— Abom go to przyciągała? abo go to trzymam! — krzyknęła gniewnie.<br /> {{tab}}Mateusz stanął niepewny i wielce skłopotany.<br /> {{tab}}Płacz ją chwycił, łzy jak groch sypnęły się po rozognionej twarzy.<br /> {{tab}}— Taką krzywdę mi zrobił... tak me spoił... a nikto się za mną nie upomni... nikto się nie ulituje <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_408" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/408"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/408|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/408{{!}}{{#if:408|408|Ξ}}]]|408}}'''<nowiki>]</nowiki></span>a wszyscy na mnie bij zabij! Cóżem to winowata?.. co? — skarżyła się z boleścią.<br /> {{tab}}— Ja mu, ścierwie, odpłacę! — wybuchnął, podnosząc pięście.<br /> {{tab}}— Odpłać, Mateusz! Odpłać, a ja już ci... — przywtórzyła zawzięcie.<br /> {{tab}}Już się nie odezwał, jeno poleciał ku kościołowi.<br /> {{tab}}Długo jeszcze siedziała nad stawem, rozmyślając o Mateuszu, że może się za nią ujmie, a krzywdzić nie pozwoli.<br /> {{tab}}— A może i Antek — przyszło jej naraz do głowy.<br /> {{tab}}Powróciła do domu, pełna cichych i radosnych przeczuć.<br /> {{tab}}Dzwony zaczęły bić, naród wychodził z kościoła, zaroiły się wnet drogi a rozgłośniały turkotami wozów i rozmowami, śmiechy dzwoniły w powietrzu, szli całymi kupami, postając niekiej przed opłotkami, tylko przed chałupą Dominikowej ludzie jakoś cichli, spoglądali na siebie i przechodzili z zasępionemi twarzami; nawet nikt nie zajrzał do chorej.<br /> {{tab}}Wnet ci rozgwarzyła się cała wieś, rozgwarzyły się izby a sienie i progi; po sadach też było głośno i rojno, gdyż zasiadano do obiadów pod drzewami, w cieniach a chłodzie, że wszędy było widać jedzących, skrzybot łyżek, szczęk mich, a zapachy jadła i skamlania piesków roznosiły się w skwarnej ciszy.<br /> {{tab}}Tylko u Dominikowej było głucho i pusto: nikt się nie pokwapił z odwiedzinami. Stara pojękiwała w gorączce, Jaguś nie mogła już wysiedzieć, stawała w progu, to wychodziła aż na drogę, to znowu długie <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_409" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/409"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/409|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/409{{!}}{{#if:409|409|Ξ}}]]|409}}'''<nowiki>]</nowiki></span>czasy patrzała tęsknie przez okno, zaś Szymek, jak i przódzi, siedział pod chałupą, tyle co jeden Jędrek głowy nie stracił i wziął się po drugiej stronie domu do gotowania strawy.<br /> {{tab}}Dopiero w jakiś czas po obiedzie zajrzała do nich Hanka, jeno że jakaś była dziwna, rozpytywała o wszystko, turbowała się wielce o chorą, a ukradkiem, przyczajonemi oczyma chodziła za Jagną, wzdychając frasobliwie.<br /> {{tab}}Pokrótce i Mateusz przyleciał do Szymka.<br /> {{tab}}— Pójdziesz z nami do Miemców? — pytał.<br /> {{tab}}— Gront mój po ojcu, nie ustąpię z miejsca — gadał swoje chłopak.<br /> {{tab}}— Nastusia czeka na ciebie, przeciek macie ponieść na zapowiedzie.<br /> {{tab}}— Nie pójdę nikaj... gront mój po ojcach...<br /> {{tab}}— Głupie oślisko! nikto cię za ogon nie ciąga... a siedź se choćby do jutra! — rozgniewał się, a że akuratnie Jagna odprowadzała Hankę w opłotki, przyłączył się do niej, nawet nie spojrzawszy na tamtą.<br /> {{tab}}Poszli razem drogą nad stawem.<br /> {{tab}}— Rocho przyszli już z kościoła? — zagadał.<br /> {{tab}}— Przyszli; już tam i sporo chłopów czeka.<br /> {{tab}}Obejrzał się. Jagna patrzyła za nimi, więc odwracając się śpiesznie, zapytał cicho, nie patrząc w oczy:<br /> {{tab}}— Prawda to, że ksiądz z ambony kogoś wypominał?..<br /> {{tab}}— Słyszałeś, a jeszcze za język ciągniesz.<br /> {{tab}}— Przyszedłem już po kazaniu, powiedali mi o tym, ale myślałem, co jeno cyganią tak la śmiechu.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_410" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/410"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/410|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/410{{!}}{{#if:410|410|Ξ}}]]|410}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— I niejedną wypominał... jaże pięściami wytrząchał... Przykarcać głośno i na drugie kamieniami frygać to każden sprawny... jeno złemu przeszkodzić niema komu — zmartwiona była głęboko i zła — Ale wójta to ni słowem nie tknął, a on tu zawinił najbarzej — dodała ciszej.<br /> {{tab}}Mateusz zaklął siarczyście i, chociaż chciał jeszcze o coś pytać, zbrakło mu odwagi. Szli w milczeniu. Hanka czuła się głęboko dotknięta całą sprawą. — „Juści, że Jagna grzeszyła, juści, że trzeba ją było skarcić, ale żeby ją zaraz wypominać z ambony prawie po imieniu... tego już za wiele... Borynową była żoną, nie jakąś latawicą...“ — myślała rozżalona. Co pomiędzy nimi było, to ich sprawa, a drugim wara od tego.<br /> {{tab}}— Magdy ni młynarzowych dziewek to nie wypomina: wiadomo przeciek, co wyrabiają! A na dwórki z Woli też nie wygraża pięściami, zaś o dziedziczce z Głuchowa, choć cały świat wie, jak się tłucze z parobkami, głosu nie podniesie! — mówiła w najgłębszem oburzeniu.<br /> {{tab}}— To prawda, i Tereskę wypominał? co? — ledwie dosłyszała pytanie.<br /> {{tab}}— Obiedwie wypominał; wszyscy pomiarkowali, o kim gada.<br /> {{tab}}— Ktoś go musiał na nią podmówić — zaledwie zdzierżył wzburzenie.<br /> {{tab}}— Powiedali, że to Dominikowej robota, albo i Balcerkowej; jedna się mści na tobie za Szymka i Nastkę, zaś druga chciałaby cię odciągnąć do swojej Marysi.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_411" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/411"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/411|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/411{{!}}{{#if:411|411|Ξ}}]]|411}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— To tam raki zimują! Że mi to nawet do głowy nie przyszło...<br /> {{tab}}— Chłopy zawdy to jeno widzą, co mają na oczach, jak wół, widne.<br /> {{tab}}— Na darmo się trudzi Balcerkowa, na darmo!.. jeszcze co oberwać może od Tereski... A na złość Dominikowej Szymek musi się ożenić z Nastką: już ja tego dopilnuję! Ścierwy baby!<br /> {{tab}}— One swoje sprawy robią, a bez to niewinne cierpią — rzekła smutnie.<br /> {{tab}}— I tak jedni na drugich nastają, że już ciężko we wsi wytrzymać.<br /> {{tab}}— Jak Maciej był, to i miał kto załagodzić, mieli się słuchać kogo.<br /> {{tab}}— Juści, wójt tromba, głowy do niczego nie ma i wyprawia takie historje, że posłuchu mieć nie może w narodzie. Żeby choć Antek wrócił!..<br /> {{tab}}— Wróci niezadługo, wróci! Ale kto go ta posłucha? — oczy jej rozbłysły.<br /> {{tab}}— Jużeśmy o tem z Grzelą i chłopakami radzili, że jak powróci, to już my razem zrobimy we wsi porządek. Obaczycie!<br /> {{tab}}— Byłby czas: dyć wszystko się rozwodzi jak te koła bez luśni.<br /> {{tab}}Doszli wraz do chałupy; na ganku siedziała już gromada.<br /> {{tab}}Mieli ruszyć w kilkunastu gospodarzy i co przedniejszych parobków, chociaż zrazu cała wieś napierała się iść, jak wtedy na bór.<br /> {{tab}}Zebrali się, oczekując z niecierpliwością na resztę.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_412" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/412"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/412|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/412{{!}}{{#if:412|412|Ξ}}]]|412}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Wójt także powinien z nami iść! — zauważył któryś, ostrugując kij.<br /> {{tab}}— Do powiatu wezwał go naczelnik; pisarz mówił, co poto, aby zwołać zebranie i uchwalić szkołę w Lipcach i Modlicy.<br /> {{tab}}— Niech zwołują: przeciek nie uchwalim! — zaśmiał się Kłąb.<br /> {{tab}}— Byłby zaraz z tego nowy podatek z morga, jak w Dołach.<br /> {{tab}}— Pewnie; ale skoro naczelnik przykaże, to usłuchać musimy — zauważył sołtys.<br /> {{tab}}— Cóż on tu ma nam do rozkazywania? Niech se strażnikom przykazuje, by wespół ze złodziejami nie kradli.<br /> {{tab}}— Zuchwale se poczynasz, Grzela! — ostrzegał sołtys. — Już niejednego ozór dalej powiódł, niźli mu się chciało.<br /> {{tab}}— Mówił będę, bo nasze prawo znam i naczalstwa się nie bojam, jeno wam, ciemnym baranom, łydy dygoczą przed bele łachmytkiem z urzędu.<br /> {{tab}}Wrzeszczał, że stropili się taką zuchwałością i niejednemu skóra ścierpła ze strachu. Kłąb podjął:<br /> {{tab}}— Po prawdzie, taka szkoła nam na nic... Mój Jadam całe dwa roki chodził do Woli, nauczycielowi dowoziłem po korczyku ziemniaków, kobieta też masła i jajków dała mu na święta, a z tego wyszło, co na książce do nabożeństwa przeczytać nie potrafi, zaś po ruskiemu też ani me, ani be... Młodsze, co się bez zimę uczyły u Rocha, to nawet pisane rozbierą i na pańskich książkach przeczytać poredzą...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_413" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/413"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/413|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/413{{!}}{{#if:413|413|Ξ}}]]|413}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— To Rocha ugodzić i niechby dalej nauczał; dzieciom szkoła barzej jest potrzebna niźli buty — wtrącił znów Grzela.<br /> {{tab}}Na to sołtys wsunął się w gromadę i zaczął mówić półgłosem:<br /> {{tab}}— Rocho byłby najlepszy, to wiem... moich chłopaków wyuczył... ale nie można. Urząd musiał już coś przewąchać i ma na niego oko... Starszy me spotkał w kancelarji i sielnie wypytywał o niego... Nie rzekłem mu wiela, że zeźlił się na mnie i jął wpierać, jako on dobrze wie, co Rocho dzieci naucza i książki polskie a gazety rozdaje ludziom... Trza go ostrzec, by się miał na baczności.<br /> {{tab}}— Zła sprawa! Dobry człowiek, pobożny, ale przez niego może spaść na wieś bieda... trza cosik zaradzić... a prędko — wykładał stary Płoszka.<br /> {{tab}}— Ze strachu tobyście go i wydali... co? — szepnął zjadliwie Grzela.<br /> {{tab}}— Jakby naród buntował przeciw urzędom, a na szkodę wszystkim, to każdyby zrobił to samo. Młodyś, ale ja dobrze baczę, co się działo w tę wojnę panów, jak za bele co chłopów krajali batami. Nie nasza to sprawa.<br /> {{tab}}— Wójtem chcecie zostać, a głupiście kiej but dziurawy! — dorzucił mu Grzela.<br /> {{tab}}Przerwali, bo Rocho wyszedł z izby, powiódł oczyma po ludziach, przeżegnał się i zawołał:<br /> {{tab}}— Pora już! chodźmy w imię Boże!<br /> {{tab}}Przodem ruszył, a za nim chłopy wywalili się na środek drogi, zaś ztyłu pociągnęło nieco kobiet i dzieci.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_414" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/414"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/414|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/414{{!}}{{#if:414|414|Ξ}}]]|414}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Skwar też już przeszedł, przedzwaniali właśnie na nieszpór, słońce przetaczało się ku lasom, niebo wisiało pogodne i jasne, zaś skraje były tak przejrzyste, że nawet dalsze wsie wynosiły się przed oczyma kieby na dłoni, a w zieleni borów okiem mógł rozeznać żółte pnie sosen, białe gzła brzózek i szare, wielgachne dęby.<br /> {{tab}}Kobiety zostały za młynem, a chłopi szli wolno pod wzgórze. Kurz się wzbił za nimi, że jeno niekiedy zabielała jakaś kapota.<br /> {{tab}}Szli w milczeniu. Twarze były surowe, miny zadzierzyste, a oczy wynosiły się hardo, nieustępliwie.<br /> {{tab}}Zaś la ochoty bili niekiedy o ziem dębowemi lagami, a czasem to i ktoś w garście pluł i prężył się, kiejby do skoku.<br /> {{tab}}W godnym porządku ciągnęli, jakby za procesją, bo jeżeli któremu wyrwało się jakie słowo, wnet ścichał pod karcącemi spojrzeniami: nie pora była na rajcowanie, każden się stulał w sobie i krzepą wzbierał.<br /> {{tab}}Na kopcach granicznych pod krzyżem przysiedli ździebko odpocząć, ale i teraz nikt się nie odezwał; błądzili jeno cichemi oczyma po świecie. Lipeckie chałupy ledwie widać było z za sadów, złota bania na kościelnej wieży błyszczała w słońcu, pola się zieleniły, jak okiem sięgnąć, na pastwiskach pod lasem gmerały się rozsypane stada, dym niebieską strugą wynosił się pod borem z jakiegoś ogniska i śpiewania dziecięce dzwoniły, a granie fujarek roznosiło się po całej ziemi strojnej we zwiesnę, w radość, w dziwny spokój, że <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_415" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/415"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/415|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/415{{!}}{{#if:415|415|Ξ}}]]|415}}'''<nowiki>]</nowiki></span>niejednemu wezbrało serce cichym żalem i obawą, niejeden westchnął ciężko i trwożnie zerkał na Podlesie...<br /> {{tab}}— Chodźmy, nie o plewy przecież idzie! — przynaglał Rocho, dobrze miarkując, że się ociągać poczynają.<br /> {{tab}}Skręcili prosto do zabudowań folwarcznych, starą zachwaszczoną drogą, że kiejby kwietna wstęga leżała wskroś zbóż zielonych; nędzne żyta niebieszczały od modraków, spóźnione owsy żółciły się całe od ognich, pszenice wymiękłe a przypalone czerwieniały od maków, zaś ziemniaki ledwie co wschodziły. Opuszczenie było widne na każdym kroku i niedbalstwo.<br /> {{tab}}— Prosto żydoska gospodarka, jaże patrzeć boli! — mruknął któryś.<br /> {{tab}}— Najgorszy parobek, a jeszcze lepiej w groncie robi!<br /> {{tab}}— Bo drugi, choćby i dziedzic, a nawet tej świętej ziemi nie poszanuje!<br /> {{tab}}— Doi ją i doi, kiej głodną krowę, to i nie dziwota, co zjałowiała.<br /> {{tab}}Wyszli na ugory. Okopcone i zrujnowane zręby budynków wznosiły się już niedaleko, spalony sad poczerniałymi szkieletami drzew, wyciągających się boleśnie ku niebu, otaczał czworaki dworskie o zapadłych dachach i sterczących kominach, zaś pod ścianami, w chudych cieniach pomartwiałych gałęzi, widać było gromadę ludzi. Miemcy to byli. Antał piwa stojał na kamieniach, ktosik w progu przygrywał na fleciku, a oni siedzieli, porozwalani na ławkach i trawie, w koszulach jeno, z fajami w zębach, i pili z glinianych <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_416" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/416"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/416|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/416{{!}}{{#if:416|416|Ξ}}]]|416}}'''<nowiki>]</nowiki></span>garnczków; dzieci baraszkowały kole domu, a pobok pasły się tęgie krowy i konie.<br /> {{tab}}Musieli dojrzeć idących, gdyż jęli się zrywać, przysłaniać oczy garściami, a patrzeć ku nim i cosik wrzeszczeć, ale jakiś stary Szwab zaszwargotał ostro, że wnet przysiedli ma miejsca spokojnie, pociągając z kuflów; flecik zagwizdał nutą jeszcze słodszą, skowronki dzwoniły prawie nad głowami, a ze zbóż sypało się gęste, niemilknące strzykanie świerszczów i kajś niekajś głos przepiórki się wyrywał.<br /> {{tab}}A chociaż spieczona ziemia dudniała pod chłopami, a podkówki szczękały o kamienie coraz bliżej, Niemcy się ani poruszyli, jakby nic nie słysząc, a jeno lubując się piwskiem i tą słodkością, jaką tchnęło powietrze przedwieczerza.<br /> {{tab}}A chłopy już dochodziły, coraz ciężej szli jeno i wolniej, powstrzymując sapania i kije zaciskając; serca się zatłukły, gorący dygot warem oblewał krzyże, gardziele zasychały, ale grzbiety się prężyły i ślepie rozgorzałe hardo wżerały się w Miemców, a z twarzy, kieby zastygłych, biła surowa zawziętość i nieustępliwa moc.<br /> {{tab}}— Niech będzie pochwalony! — rzekł Rocho po niemiecku, przystając, a za nim półkolem stanęła gromada, cisnąc się i przywierając ramionami.<br /> {{tab}}Niemcy chórem odpowiedzieli, nie ruszając się z miejsc. Jeno ten stary, ze siwą brodą, podniósł się i pobladły wodził oczyma po ciżbie.<br /> {{tab}}— Ze sprawą przyszliśmy do was — zaczął Rocho.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_417" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/417"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/417|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/417{{!}}{{#if:417|417|Ξ}}]]|417}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— To siadajcie, gospodarze, z Lipiec widzę jesteście, to pogadamy po sąsiedzku! Johan, Fryc, ławek dla sąsiadów.<br /> {{tab}}— Bóg zapłać, sprawa krótka, to postoimy.<br /> {{tab}}— Nie musi być krótka, kiedyście całą wsią przyszli! — zawołał po polsku.<br /> {{tab}}— Bo wszystkich zarówno obchodzi.<br /> {{tab}}— Jeszcze trzy razy tyle ostało w domu! — powiedział z naciskiem Grzela.<br /> {{tab}}— Bardzośmy wam radzi, a kiedyście przyszli pierwsi, to może piwa się z nami napijecie... na sąsiedzką zgodę... Nalejcie-no, chłopcy...<br /> {{tab}}— Wychlaj se sam! Jaki szczodry! Nie na piwo przyślim! — zakrzyczeli gorętsi.<br /> {{tab}}Rocho ich przyciszył oczyma, a stary Niemiec rzekł kwardo:<br /> {{tab}}— No, to słuchamy!<br /> {{tab}}Cichość padła, sapanie a krótkie przydechy się rozległy, Lipczaki barzej się zwarły, dreszcz przejął wszystkich, a Niemcy też stanęli, jak jeden, wynieśli się naprzeciw zwartą kupą i jęli złemi ślepiami wpierać w chłopów, za brody targać, nabzdyczać a cosik zcicha mamrotać.<br /> {{tab}}Kobiety trwożnie wyglądały oknami, dzieci kryły się po sieniach, zaś jakieś wielgachne, rude psy warczały pod ścianami, a oni z dobre „Zdrowaś“ stojali tak naprzeciw w głębokiej cichości, kieby to stado baranów, co już ślepiami krwawo toczy, przebiera kopytami, grzbiety pręży, łby przygina i leda chwila runie na się rogami, aż Rocho przerwał:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_418" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/418"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/418|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/418{{!}}{{#if:418|418|Ξ}}]]|418}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Przyślim od całej wsi poto — mówił po polsku, głośno i wyraźnie — by was prosić po dobroci, żebyście nie kupowali Podlesia...<br /> {{tab}}— Tak! Juści! Poto! — przywtórzyli za nim, trzaskając kijami.<br /> {{tab}}Tamci zrazu osłupieli.<br /> {{tab}}— Co on gada? Czego chce? Nie rozumiemy! — bełkotali, uszom nie wierząc.<br /> {{tab}}Więc im Rocho raz jeszcze i po niemiecku powtórzył, a ledwie skończył, Mateusz ciepnął zapalczywie:<br /> {{tab}}— I byście se, pludry, poszły do wszystkich djabłów!<br /> {{tab}}Wrzask buchnął, skoczyli naraz, jakby ukropem polani, kłębiąc się a szwargocąc zajadle, trząchając kulasami, tupiąc ze złością, że już niejeden z pięściami darł się ku chłopom i wygrażał, ale stali nieporuszeni, jak mur, paląc srogiemi oczyma, ręce się im jeno trzęsły, a zęby zacinały.<br /> {{tab}}— Czyście wy wszyscy powarjowali? — wołał stary, podnosząc ręce. — Wzbraniacie nam kupować ziemię! Dlaczego? Z jakiego prawa?..<br /> {{tab}}Znowu mu Rocho wyłożył wszystko spokojnie, szeroko i jak się patrzy, ale Niemiec, poczerwieniawszy ze złości, wrzasnął:<br /> {{tab}}— Ziemia jest tego, kto za nią płaci!<br /> {{tab}}— Tak wygląda po waszemu, ale po naszemu jest inaczej, że powinna być tego, komu jest potrzebną — powiedział uroczyście.<br /> {{tab}}— A to w jaki sposób, za darmo może, po zbójecku? — kpił urągliwie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_419" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/419"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/419|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/419{{!}}{{#if:419|419|Ξ}}]]|419}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Za te dziesięć palców, duża płata! — odpowiedział tak samo Rocho.<br /> {{tab}}— Głupie gadanie! Co tu będziemy czas tracili na żarty, Podlesie kupiliśmy, jest nasze i pozostanie, a komu się to nie podoba, niech idzie z Bogiem i omija nas zdaleka. No, czego jeszcze czekacie?..<br /> {{tab}}— Czego? By wam powiedzieć: wara od naszej ziemi! — buchnął Grzela.<br /> {{tab}}— Wynoście się sami, póki was gonić nie zaczniem.<br /> {{tab}}— Póki jeszcze prosimy po sąsiedzku! — wołali drudzy.<br /> {{tab}}— Grozicie. Do sądu podamy! Znajdziemy na was sposób, nie odsiedzieliście jeszcze za las, to wam przyłożą i razem odrobicie! — drwił stary, ale już się trząsł ze złości, a i drugie ledwie się hamowały.<br /> {{tab}}— Wszarze przeklęte!<br /> {{tab}}— Zbóje! Psy śmierdzące! — wrzeszczeli po swojemu, wijąc się w kupie, kiej przydeptane gadziny.<br /> {{tab}}— Cicho, psiekrwie, kiej naród do was mówi! — zaklął Mateusz, jeno że się nie ulękli, krzycząc coraz głośniej i całą kupą się przysuwając.<br /> {{tab}}Rocho, bojąc się bitki, ogarniał chłopów, przyciszał i do spokoju niewolił, ale mu się wyrywali, krzycząc jeden przez drugiego:<br /> {{tab}}— Zdzielże który w łeb pierwszego z brzega.<br /> {{tab}}— Juchy im ździebko wypuścić!<br /> {{tab}}— Damy się to, chłopcy? z całego narodu się wytrząsają!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_420" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/420"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/420|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/420{{!}}{{#if:420|420|Ξ}}]]|420}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— I na swojem nie postawimy? — wołali drudzy, zachęcając się a cisnąc coraz bliżej i groźniej, aż Mateusz odgarnął Rocha na stronę i wysunął się przed Niemców, kiej wilk, błyskając zębami.<br /> {{tab}}— Słuchajta, Miemcy! — ryknął, wyciągając pięście. — Mówiliśmy do was po ludzku, poczciwie, a wy grozicie kreminałem i przekpiwacie się z nas! Dobra, ale teraz zagramy z wami inaczej! Nie chceta zgody, to wama zapowiadamy przed Bogiem i ludźmi, jak pod przysięgą, że na Podlesiu nie wysiedzicie! Przyszlim z pokojem, a wy chceta wojny! Dobra, kiej wojna, to wojna! Mata za sobą sądy, mata urzędy, mata pieniądze, a my jeno te gołe pięście... Obaczymy, czyje będzie górą! A jeszcze to wam dołożę, byście zapamiętali... jako ogień ima się słomy, ale zeźre i murowańce, a chyta się i zboża choćby na pniu... bydło też pada na paśnikach... zaś żaden człowiek nie uciecze od złej przygody... Spamiętajta, co rzekłem: wojna w dzień i w nocy, i na każdem miejscu...<br /> {{tab}}— Wojna! Wojna! i tak nam Panie Boże dopomóż! — huknęli wraz.<br /> {{tab}}Niemcy skoczyli do drągów leżących pod ścianą, kilku wyniesło fuzje, to za kamienie chwytało, kobiety podniesły wrzask.<br /> {{tab}}— Niechno który strzeli, a wszystkie wsie tu zlecą.<br /> {{tab}}— Zastrzelisz, pludro, jednego, to cię drudzy kijami zatłuką, jak psa parszywego.<br /> {{tab}}— Nie zaczynajcie, Szwaby, bo z chłopami nie zdzierżyta.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_421" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/421"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/421|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/421{{!}}{{#if:421|421|Ξ}}]]|421}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A waszego mięsa i głodny pies nie tknie.<br /> {{tab}}— Tknij me, pludro jedna, tknij! — grozili zuchwale i wyzywająco.<br /> {{tab}}Stali już zbliska, ślepiami się jeno bodąc, przestępując z nogi na nogę, trzaskając kijami a wrzeszcząc zajadle, że wymysły i pogrozy latały nad głowami, kiej kamienie, już się wyciągały pazury i niejeden aże dygotał z gotowości, gdy Rocho ogarnął swoich i odwiódł wtył, chłopy rade nierade odwracały się półbokiem i czujnie, pilnując zajdów, odchodzili, temci szydliwiej za się krzykając:<br /> {{tab}}— Ostajta z Bogiem, świńskie pomioty!<br /> {{tab}}— I czekajcie, aż wam czerwony kogut zapieje!<br /> {{tab}}— Zajrzymy tu potańcować z waszemi pannami!<br /> {{tab}}Jaże ich Rocho musiał przyciszyć, tak srodze gębowali.<br /> {{tab}}Zmierzch się już kładł na ziemiach, słońce zaszło, chłodny wiater przegarniał zboża, że kłoniły się, dzwoniąc kłosami, wilgotniały trawy od ros siwych, głosy piszczałek i dziecińskie wrzaski roznosiły się od wsi, żabie rechoty grały na bagniskach i szedł już światem cichy, pachnący wieczór.<br /> {{tab}}Chłopi wracali wolno, rozpięte kapoty powiewały, niby białe skrzydła; szli gwarnie, przystając co chwila, któryś już śpiewał, jaże bory oddawały, jensi gwizdali z uciechy, to gwarząc, obejmowali gorącemi ślepiami podleskie ziemie.<br /> {{tab}}— Gronty łacno podzielne! — rzekł stary Kłąb.<br /> {{tab}}— Juści, gospodarki możnaby wykrajać, kiej plastry miodu, jedna w drugą, i każda z łąką i {{Korekta|paśnikiem|paśnikiem.}}<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_422" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/422"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/422|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/422{{!}}{{#if:422|422|Ξ}}]]|422}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Byle jeno Miemcy ustąpiły! — westchnął sołtys.<br /> {{tab}}— Nie turbujcie się, już my w tem, że ustąpią — zapewniał Mateusz.<br /> {{tab}}— Wziąłbym tę ziemię skraja, przy drodze — szepnął Pryczek Adam.<br /> {{tab}}— A mnie by się widziały w pośrodku, te z figurą — rzekł inszy parobek.<br /> {{tab}}— Ja bym się darł o te od Woli.<br /> {{tab}}— Cie, żeby tak dostać na ogrodach po foliwarku!<br /> {{tab}}— Jaki mądrala, najlepszeby chciał!<br /> {{tab}}— Wystarczy la wszystkich po kawale — uspokajał Grzela, bo już byli się sprzeczać zaczęli.<br /> {{tab}}— Jeżeli dziedzic się zgodzi, a odda wam Podlesie, to niemała praca was czeka, niemały trud — ozwał się Rocho.<br /> {{tab}}— Wydolim! wydolim wszystkiemu! — wołali radośnie.<br /> {{tab}}— Owa! nie straszna praca na swojem!<br /> {{tab}}— Nawet wszystkim dziedzicowym ziemiombyśmy poradzili.<br /> {{tab}}— Niech jeno dadzą, a obaczycie!<br /> {{tab}}— Człowiekby się wparł w ziemię, kiej drzewo i niech mu kto poredzi, niech popróbuje wyrwać!<br /> {{tab}}Rozgwarzali się między sobą, coraz prędzej idąc, bo już od wsi zaciemniała gromada kobiet, biegnących naprzeciw.<br /><br />{{---|50}}<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_423" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/423"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/423|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/423{{!}}{{#if:423|423|Ξ}}]]|423}}'''<nowiki>]</nowiki></span><br> <section begin="r09"/>{{c|XI.}}<br> {{tab}}Już tak dniało, że caluśki świat pokrył się był sinawą modrością, kiej śliwa dojrzała, gdy Hanka zajechała przed chałupę, jeszcze leżącą we śpiku, ale na ostry turkot bryki dzieci wypadły z wrzaskiem i Łapa jął szczekać radośnie i wyskakiwać przed końmi.<br> {{tab}}— A kaj Antek? — krzyczała z proga Jóźka, nadziewając przez głowę wełniak.<br> {{tab}}— Za trzy dni dopiero go puszczą, ale powróci już niechybnie — odpowiadała spokojnie, całując dzieci, a rozdając im kukiełki.<br> {{tab}}Witek też wyleciał ze stajni, a za nim źrebak, któren ze rżeniem jął się dobierać do klaczy, Pietrek wyciągał z wasąga sprawunki.<br> {{tab}}— Koszą to? — pytała, siadając zaraz w progu, by dać piersi najmłodszemu.<br> {{tab}}— W pięciu zaczęli wczoraj w połednie: Filip, Rafał i Kobus za odrobek, a Kłębów Jadam i Mateusz przynajęci.<br> {{tab}}— Mateusz Gołąb, cie?..<br> {{tab}}— Juści, mnie też było dziwno, ale sam chciał, powieda, jako nie chce docna zgarbacieć przy ciesiółce, to musi se grzbiet wyprostować przy kosie.<br> {{tab}}Jagna wywarła okna po swojej stronie i na świat wyjrzała.<br> {{tab}}— Śpią to jeszcze ociec?<br> {{tab}}— W sadzie leżą, nie znosilim go na noc, bo w izbie strasznie gorąco.<br><section end="r09"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_424" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/424"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/424|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/424{{!}}{{#if:424|424|Ξ}}]]|424}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Jakże tam z matką?<br /> {{tab}}— Po dawnemu, choć może i ździebko lepiej, Jambroż lekują, przychodził wczoraj i owczarz z Woli, okadził ją, maście jakieś dał i pedział, co do dziewięciu niedziel będą zdrowi, byle jeno na światło nie wychodzili.<br /> {{tab}}— To pono najlepsze na oparzelinę! — odrzekła, zaczem, dając dziecku z drugiej piersi, wypytywała skwapliwie o wczorajsze nowiny, jeno krótko to trwało, bo biały dzień się już robił, zorze zrumieniły niebo i zagrały brzaskami w powietrzu, rosy skapywały z drzew, ptaki zaświergotały po gniazdach i na wsi już się kajś niekaj rozlegały beki owiec i porykiwania stad, wypędzanych na pastwiska, zaś ktosik zaczął naklepywać kosę, że cieniuśki, ostry brzęk rozdzwaniał się przenikliwie.<br /> {{tab}}Hanka, co jeno rozdziawszy się z drogi, pobiegła do Boryny, leżał w półkoszku pod drzewami, przykryty pierzyną i spał.<br /> {{tab}}— Wiecie! — zaszeptała, targając go za rękę — Antek za trzy dni powróci. Odstawili go do gubernji, Rocho pojechał za nim z pieniędzmi, zapłaci tam okup i razem już powrócą!<br /> {{tab}}Stary siadł raptem, przecierał oczy i jakby słuchał, ale wnet się zwalił w pościel i, zaciągnąwszy pierzynę na głowę, jakby zasnął znowu.<br /> {{tab}}Nie było z nim co gadać, i akuratnie kosiarze wchodzili w opłotki.<br /> {{tab}}— Kole kapuśników położylim wczoraj łąkę — objaśnił Filip.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_425" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/425"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/425|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/425{{!}}{{#if:425|425|Ξ}}]]|425}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A idźcie dzisiaj za rzekę, przy kopcach, Jóźka pokaże wama.<br /> {{tab}}— To ta na Kaczym dołku, karwas tego galanty.<br /> {{tab}}— I trawa po pas, jak bór, nie taka, jak wczorajsza.<br /> {{tab}}— Taka to kiepska, co?<br /> {{tab}}— Juści, wyschła prawie, jakby szczotkę kosił.<br /> {{tab}}— Rosa obeschnie, to możnaby ją już dzisiaj przetrząsnąć.<br /> {{tab}}Poszli zaraz, jeno Mateusz, zapalający coś długo papierosa u Jagusi, ruszył naostatku i jeszcze się łakomie za się oglądał, kiej ten kot, odegnany od mleka.<br /> {{tab}}I z drugich domów jęli też gęsto wychodzić na kośbę.<br /> {{tab}}Słońce właśnie co ino się pokazywało, ogromne i rozczerwienione, dzień robił się ciepły, na spiekotę znowuj się miało.<br /> {{tab}}Kosiarze ruszyli gęsiego, wyprzedzani przez Jóźkę, wlekącą tykę; kto pacierz mruczał, kto się jeszcze przeciągał i ślepie tarł ze śpiku, a kto rzucał niekiej jakieś zbędne słowo, przeszli za młyn; na łęgach leżały niskie, rzadkie mgły, kępy olch widziały się, kiej krze dymiące, rzeka przebłyskiwała niekiedy z pod sinych przesłon, oroszone trawy stały pochylone, czajki już kwiliły kajś niekaj, a żarzące się od wschodu powietrze pachniało wilgotnem kwieciem.<br /> {{tab}}Jóźka, dowiódłszy ich do kopców, odmierzyła ojcową łąkę i, zatknąwszy na granicy tykę, poleciała zpowrotem.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_426" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/426"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/426|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/426{{!}}{{#if:426|426|Ξ}}]]|426}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Pozrucali spencerki, podwinęli portki do kolan, rozstawili się pobok i, wparłszy drzewce w ziemię jęli raz po razie gładzić kosy osełkami.<br /> {{tab}}— Sielna trawa, jak kożuch, niejeden dobrze się zapoci — rzekł Mateusz, stając na pierwszego i próbując rozmachu.<br /> {{tab}}— Wysoka i gęsta, nabierą se siana, no! — rzekł drugi, stając obok.<br /> {{tab}}— Byle ino pogodnie sprzątnęli — rzekł trzeci, rozglądając się po niebie.<br /> {{tab}}— „Skoro człowiek łąkę kosi, leda baba deszcz uprosi“ — zaśmiał się czwarty.<br /> {{tab}}— Prawda to była po inne roki, ale nie latoś! — zaczynaj, Mateusz.<br /> {{tab}}Przeżegnali się wraz, Mateusz przyciągnął pasa, rozkraczył się nieco, przygiął bary, w garście splunął, nabrał dechu i szerokim rozmachem spuścił kosę, tnąc już raz za razem, a za nim drudzy, ostawając nieco naskos, by se nóg nie podciąć, czynili toż samo, wcinając się posobnie w omgloną łąkę i chlaszcząc równym, spokojnym rzutem kos; zimne ostrza jeno łyskały ze świstem i trawy kładły się ciężko, osypując ich rosą, kieby temi łzami.<br /> {{tab}}Wiater jął ździebko przegarniać trawy i czajki coraz jękliwiej krzyczały nad niemi, czasem kuropatki furknęły z pod nóg, ale oni, kołysząc się z prawej strony na lewą, cięli niestrudzenie, wpierając się w łąkę piędź za piędzią, tylko niekiedy przystawał któryś kosę naostrzyć, lebo grzbiet wyprostować i znowu siekł {{pp|za|wzięcie}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_427" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/427"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/427|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/427{{!}}{{#if:427|427|Ξ}}]]|427}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|za|wzięcie}}, ostawiając za sobą coraz dłuższe pokosy i wgniecione ślady nóg.<br /> {{tab}}Zaś nim słońce wyniesło się nad wieś, już całe łąki jaże jęczały pod kosami, wszędy kosili, wszędy błyskały sine ostrza, roznosiły się zgrzytliwe ostrzenia i wszędy bił mocny zapach traw więdnących.<br /> {{tab}}Pogoda była jakby wybrana na sianokosy, bo chociaż stara powiadka mówi: „Zacznij sianokosy, zapłaczą wnet niebiosy“, ale latoś stało się jakby naprzekór. Miasto deszczów przyszła susza.<br /> {{tab}}Dnie wstawały oblane rosami a rozpalone, kiej człowiek w gorączce, i kładły się we wieczory, zionące spiekotą, że już wysychały studnie i rzeczki, zboża żółkły, okopowizny więdły, robactwo rzuciło się na drzewa, owoc oblatywał, krowy ostawiały mleko, że to głodne wracały z wypalonych pastwisk, gdyż dziedzic jeno tym pozwalał paść w porębach, które zapłaciły po pięć rubli z ogona.<br /> {{tab}}Juści co nie wszyscy mogli wywalić tyle gotowego grosza.<br /> {{tab}}Ale i bez te różności przednowek stawał się coraz cięższy, zwłaszcza la komorników i drugiej biedoty.<br /> {{tab}}Rachowali jeno, co na św. Jan muszą przyjść deszcze i wszystko w polach jeszcze się poprawi, nawet już na tę intencję na mszę dawali, nic jednak nie pomogło, susza wciąż trwała.<br /> {{tab}}Do garnków u niejednego nie było co wstawić, ale zato nie brakowało swarów ni kłótni i wyrzekań. Może jeszcze nigdy, jak jeno zapamiętali najstarsi, nie było w Lipcach tyle spraw różnych, a to o sądy za <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_428" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/428"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/428|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/428{{!}}{{#if:428|428|Ξ}}]]|428}}'''<nowiki>]</nowiki></span>las się kłopotali, a to wójtowe sprawy kłyźniły cięgiem ludzi między sobą, a to Dominikowej spory ze synem, a to Miemcy, a to pomniejsze, sąsiedzkie spory, tyle tego było, że prawie zapominali o biedzie, żyjąc, kieby w tym kotle, w ciągłych plotach i swarach.<br /> {{tab}}Nie dziwota też, że skoro nadeszły sianokosy, odetchnęli, biedota się wnet rozbiegła po dworach za zarobkiem, a gospodarze, zatykając uszy na wszelkie nowiny, do kos przypięli się z radością.<br /> {{tab}}Nie zapomnieli jeno o Miemcach, bo co dnia ktosik leciał na Podlesie wypatrywać, co oni tam robią.<br /> {{tab}}Siedzieli jeszcze, przestali jeno kopać studnie i zwozić kamień na fundamenta, zaś kowal któregoś dnia powiedział, że Miemcy zaskarżyli dziedzica o pieniądze, a Lipce o gwałt.<br /> {{tab}}Chłopy naśmiały się z tego dowoli.<br /> {{tab}}Właśnie dzisiaj na łąkach w czasie obiadu szeroko o tem rozprawiano.<br /> {{tab}}Południe przyszło upalne, słońce stanęło nad głowami, rozpalone do białości, niebo wisiało białawym od pożogi tumanem, żar buchał, kiej z pieca straszliwego, najsłabszy wiater nie przewiał, liście zwisły pomdlałe, zamilkło ptactwo, cienie leżały chude i krótkie, niewiela chroniąc od spieki, duszno było, jeno od pokosów bił ostry zapach traw rozprażonych, zboża, sady i domy stały, jakby ogarnięte białemi płomieniami; wszystko zdawało się roztapiać w rozżarzonem powietrzu, trzęsącem się, kieby ten war na wolnym ogniu, nawet rzeka płynęła wolniej, bez szmeru, wody błyszczały roztopionem szkliwem, a tak {{pp|przej|rzyste}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_429" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/429"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/429|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/429{{!}}{{#if:429|429|Ξ}}]]|429}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|przej|rzyste}}, że każdy kiełb widniał pod włóknistą powierzchnią; każdy kamyk na dnie piaszczystem i każdy rak, gmerzący się w prześwietlonych cieniach brzegów, cichość wlekła się nad ziemiami słoneczną, usypiającą przędzą, jedne muchy, co brzęczały koło ludzi.<br /> {{tab}}Kosiarze siedzieli nad samą rzeką, pod kępą olch wyniosłych, wyjadając z dwojaków. Mateuszowi przyniesła jeść Nastka, wyrobnikom zaś Hanka z Jagustynką, przysiadłszy na trawie w słońcu i nakrywając chustami głowy, słuchały ciekawie.<br /> {{tab}}— Ja od początku zawdy mówiłem jedno, że nie dziś, to jutro Miemcy się wynieść muszą! — mówił Mateusz, wyskrzybując garnczek.<br /> {{tab}}— Ksiądz tak samo utwierdza! — przywtórzyła Hanka.<br /> {{tab}}— A tak będzie, jak się spodoba dziedzicowi — warknął kłótliwie Kobus, rozciągając się pod drzewem.<br /> {{tab}}— Jakże, to nie zlękli się waszych wrzasków i nie uciekli? — wtrąciła się po swojemu Jagustynka, ale któryś rzekł:<br /> {{tab}}— Kowal powiadał wczoraj, jako dziedzic pogodzi się z nami.<br /> {{tab}}— Jeno mi dziwno, że Michał teraz ze wsią trzyma.<br /> {{tab}}— Węszy on w tem jakąś dobrą sztuczkę la siebie — syknęła stara.<br /> {{tab}}— I młynarz też się pono wstawiał we dworze za wsią.<br /> {{tab}}— Wszystkie za nami, dobrodzieje juchy — mówił Mateusz. — Powiem wam, laczego naszą stronę <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_430" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/430"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/430|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/430{{!}}{{#if:430|430|Ξ}}]]|430}}'''<nowiki>]</nowiki></span>trzymają: kowalowi dziedzic obiecał dobrą oberchapkę za zgodę z Lipcami, młynarz się zlęknął, że Niemcy mogą postawić wiatrak na górce koło figury, zaś karczmarz też pomaga narodowi ze strachu o siebie, dobrze on wie, że kaj Miemce siądą, tam się już żaden żydek nie pożywi.<br /> {{tab}}— To i dziedzic boją się chłopów, kiej o zgodę zapobiega?..<br /> {{tab}}— A zgadliście, matko, ten się najwięcej {{korekta|boją|boją,}} zarno waju wyłożę...<br /> {{tab}}Przerwał Mateusz, gdyż od wsi pokazał się Witek pędzący.<br /> {{tab}}— Gospodyni, a to prędko chodźcie! — wrzeszczał już zdala.<br /> {{tab}}— Co się stało? ogień, czy co? — zerwała się trwożnie.<br /> {{tab}}— A to... to gospodarz czegoś krzyczą!<br /> {{tab}}Poleciała co tchu, nie rozumiejąc zgoła, co się tam stało.<br /> {{tab}}A oto co było. Maciej już od samego rana był jakiś dziwny, matyjasił, mamrotał cięgiem, zrywał się z pościeli, to szukał czegoś koło siebie, że Hanka, odchodząc na łąki, przykazała Jóźce pilniejsze na niego baczenie. Dziewczyna często zaglądała do niego, leżał spokojnie, aż dopiero w czasie obiadu zaczął wrzeszczeć wniebogłosy.<br /> {{tab}}Gdy Hanka przyleciała, jeszcze siedział na literkach i wołał:<br /> {{tab}}— Kajście mi buty zapodzieli! — dawajcie prędzej.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_431" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/431"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/431|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/431{{!}}{{#if:431|431|Ξ}}]]|431}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Zaraz przyniesą z komory, zaraz... — uspakajała wylękła, gdyż wydawał się całkiem przytomny i groźnie toczył oczami.<br /> {{tab}}— Zaspałem, psiachmać — przeziewnął szeroko. — Już biały dzień, a wy śpita. Kuba niech brony szykuje, siać pojedziem — rozkazywał.<br /> {{tab}}Stali przed nim, nie wiedząc, co począć, gdyż naraz przechylił się i leciał bezwładnie na ziemię.<br /> {{tab}}— Nie bój się, Hanuś... zemgliło me... Antek w polu, co? W polu? — powtarzał, kiej go znowu ułożyli na pierzynie.<br /> {{tab}}— Juści... od świtania... — jąkała, bojąc się {{korekta|przeciwić|przeciwić.}}<br /> {{tab}}Rozglądał się bystro i cięgiem gadał, ale co jedno słowo rzekł do rzeczy, to dziesięć całkiem płonych i znowu jął się gdziesik wyrywać, chciał się ubierać i o buty wołał, to chwytał się za głowę i tak przeraźliwie jęczał, jaże się na drogi rozchodziło. Hanka, rozumiejąc, jako na koniec już mu przychodzi, kazała go przenieść do chałupy i przed wieczorem posłała po księdza.<br /> {{tab}}Przyszedł wkrótce z Panem Jezusem, ale go jeno świętymi Olejami namaścił.<br /> {{tab}}— Więcej mu już nie potrza, lada godzina uśnie... — powiedział.<br /> {{tab}}Na odwieczór naszło się narodu, bo zdawał się konać, że Hanka już mu gromnicę wtykała, ale się jakoś uspokoił i zasnął.<br /> {{tab}}Zaś nazajutrz było tak samo, poznawał ludzi, rozmawiał przytomnie, to całe godziny leżał, kiej trup. <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_432" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/432"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/432|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/432{{!}}{{#if:432|432|Ξ}}]]|432}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Siedziała przy nim kowalowa nieodstępnie, a Jagustynka chciała go okadzać.<br /> {{tab}}— Dajcie spokój, jeszcze ogień zaprószycie.<br /> {{tab}}Burknął niespodzianie, a gdy w południe przyleciał kowal i zaglądał mu w przywarte oczy, to ozwał się znowu z dziwnym prześmiechem:<br /> {{tab}}— Nie frasuj się, Michał... już teraz wam dojdę... niezadługo dojdę...<br /> {{tab}}Odwrócił się do ściany i więcej nic nie powiedział, ale że widać było, jako słabnie i coraz barzej zapada, to go już pilnowali, a głównie Jagusia, z którą też wyprawiały się jakieś dziwności.<br /> {{tab}}Przestała raptem dbać o matkę, zdając ją całkiem na Jędrka, i kamieniem zaległa przy mężu.<br /> {{tab}}— Sama ich przypilnuję, to moje prawo! — rzekła Hance i Magdzie z taką mocą, iż się nie przeciwiły, ile co każda dosyć miała swojej roboty.<br /> {{tab}}I już się nie ruszyła z chałupy, jakiś głuchy strach trzymał ją, kieby na uwięzi, że nie poredziła odbieżyć chorego, jak przódzi.<br /> {{tab}}A cała wieś była na łąkach, sianokosy szły nieprzerwanie, od samego świtania, skoro jeno pierwsze zorze niebo zrumieniły, cały naród tam ciągnął, zaś rzędy chłopów, rozdzianych do koszuli, kiej te siodłate bociany, obsiadły łęgi, ostrzyły żeleźca i, błyskając kosami, całe dnie siekły zapamiętale, całe dnie też jeno słychać było brzęki kos nakuwanych i przyśpiewki dzieuch grabiących.<br /> {{tab}}Zielone, puszyste równie łąk roiły się od ludzi a pobrzęków i gwarów, migotały pasiaste portki, {{pp|czer|wone}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_433" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/433"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/433|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/433{{!}}{{#if:433|433|Ξ}}]]|433}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|czer|wone}} wełniaki niby makowe kwiaty, płonęły w słońcu, piesneczki się rozlegały hukliwie, dzwoniły kosy, buchały śmiechy wesołe i wszędy szła ochotna, siarczysta robota, a pod każden wieczór, kiej sczerwienione słońce kłoniło się nad bory i powietrze zawrzało krzykiem ptactwa, kiej wszystkie zboża i trawy jaże się trzęsły od muzyki świerszczów, a moczary zagrały żabiemi rechotami, kiej buchnęły zapachy, jakby cała ziemia była trybularzem, toczyły się po drogach ciężkie, opasłe wozy ze sianem, wracali ze śpiewami kosiarze, a na pożółkłych, zdeptanych wycinkach rozsiadały się gęsto kopice i stogi, kiej te kumy podufałe, przysiadając do cichej pogwary, a między niemi brodziły boćki, czajki kołowały z żałosnem kwileniem i białe mgły wpełzały od bagnisk.<br /> {{tab}}Przez otwarte okna Borynowej chałupy wciskały się te wszystkie głosy ludzi i pól, weselne głosy życia i trudu wraz z kadzielnemi woniami zbóż i łąk i słońca, jeno Jagusia była głucha na wszystko.<br /> {{tab}}W izbie cicho było i martwo, przez krze, osłaniające od żarów, siał się zielonawy, senny mrok, brzęczały muchy i Łapa, warujący przy gospodarzu, ziewnął niekiedy i szedł się połasić do Jagny, siedzącej całe godziny bez ruchu i myśli, zgoła do słupa podobnej.<br /> {{tab}}Maciej już nie mówił, nie jęczał, leżał spokojnie i tylko cięgiem włóczył oczyma; te jasne ślepie, błyszczące, kiej szklane gały, chodziły za nią z takim uporem i tak nawskroś przewiercały, kiej zimne noże.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_434" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/434"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/434|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/434{{!}}{{#if:434|434|Ξ}}]]|434}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Napróżno się odwracała, napróżno chciała zapomnieć, patrzyły z każdego kąta, w powietrzu się unosiły i świeciły jednako strasznie i tak ciągnące nieprzeparcie, że dawała się na ich wolę, patrząc w nie, kieby w przepaście nieprzejrzane.<br /> {{tab}}A niekiedy, jakby wyrywając się ze strasznego snu, błagała żałośnie:<br /> {{tab}}— Dyć tak nie patrzcie, bo mi duszę wywleczecie, nie patrzcie!<br /> {{tab}}Musiał dosłyszeć, gdyż drżał nieco, twarz mu się kurczyła w jakimś niemym krzyku, oczy patrzyły jeszcze straszniej i po sinych policzkach toczyły się ciężkiemi kroplami łzy.<br /> {{tab}}Uciekała wtedy na świat, strach ją wyganiał.<br /> {{tab}}Patrzyła z za drzew na łąki, pełne narodu i radosnej wrzawy.<br /> {{tab}}I odchodziła z płaczem.<br /> {{tab}}Szła do matki, ale ledwie głowę wetknęła do ciemnej izby, ledwie ją owiał zapach leków, cofała się pośpiesznie.<br /> {{tab}}I znowu płakała.<br /> {{tab}}To wychodziła za dom i niesła się tęskliwemi oczyma po świecie szerokim. I płakała wtedy jeszcze żalniej, smutniej i boleśniej, jako ta ptaszka z połamanemi skrzydłami, ostawiona przez stado, skarżyła się rzewliwie.<br /> {{tab}}I tak bez przemian szły dnie za dniami, Hanka wciąż była zajęta sianokosami narówni z całą wsią, dopiero trzeciego dnia została w domu od rana.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_435" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/435"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/435|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/435{{!}}{{#if:435|435|Ξ}}]]|435}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Sobota, to już dzisiaj Antek wróci z pewnością! — rzekła radośnie, szykując dom na przyjęcie męża.<br /> {{tab}}Południe już przeszło, a jego jeszcze nie było, Hanka wyglądała za kościół, aż na topolową szła patrzeć, ale pusto tam było i cicho.<br /> {{tab}}Ludzie śpieszniej zaczęli zwozić siano, gdyż miało się na odmianę, kokoty piały, słońce barzej dopiekało, stronami wisiały ciężkie gradowe chmury i wiater zrywał się kołujący.<br /> {{tab}}Wyglądali burzy z ulewą, a jeno spadł krótki, chociaż rzęsisty deszcz, wmig wypity przez spieczoną ziemię, że tyle było z niego pociechy, co się odświeżyło powietrze.<br /> {{tab}}Ale wieczór przyszedł nieco chłodniejszy, pachniało sianem i ziemią przemoczoną, po drogach leżały gęste mroki, księżyc jeszcze nie wschodził, niebo wisiało ciemne i jeno zrzadka poprzebijane gwiazdami, wskroś sadów błyskały światła chałup i kiej świętojańskie robaczki, mrowiły się we stawie; kolacje jedli wszędy przed progami, ktosik grał na fujarce i śmiechy rozdzwaniały się kajś niekaj, ptaki już zaczynały śpiewać i pola przemówiły cichem strzykaniem koników i głosami przepiórek i derkaczów.<br /> {{tab}}U Borynów tak samo jedli przed chałupą, pod oknem gwarno było i ludno, bo Hanka, że to skończyli kosić, zaprosiła wszystkich, występując ze sutą kolacją: pachniała jajecznica ze szczypiorkiem, raźno skrzybotały łyżki, a skrzekliwy głos Jagustynki rozlegał się co chwila, niecąc wybuchy śmiechu. Hanka dokładała co trochę z garów, zapraszając, by se nie <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_436" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/436"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/436|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/436{{!}}{{#if:436|436|Ξ}}]]|436}}'''<nowiki>]</nowiki></span>żałowali, ale całą duszą nasłuchiwała każdego głosu z drogi, a co chwila biegła wyglądać w opłotki.<br /> {{tab}}Ani śladu Antka, natknęła się tylko raz na Tereskę, przywartą do płota i jakby na kogoś czekającą.<br /> {{tab}}Mateusz, nie mogąc się dogadać z Jagusią, mrukliwą dzisiaj i niechętną, jął się ze złości spierać z Pietrkiem, gdy Jędrek przyleciał po siostrę, że matka ją wzywa.<br /> {{tab}}Wkrótce rozeszli się wszyscy, tylko jeden Mateusz coś długo się ociągał, że dopiero w dobry pacierz poszedł.<br /> {{tab}}Po chwili Hanka wyszła, na darmo wypatrując w ciemnościach, kiej ją doszedł z nad stawu jego warkliwy, gniewny głos:<br /> {{tab}}— Czego za mną łazisz, jak ten pies... nie ucieknę ci... już dosyć nas mielą na ozorach... — i coś tam jeszcze przykrzejszego, a w odpowiedzi posypały się rozszlochane słowa i rzęsisty płacz.<br /> {{tab}}Ale Hanki to nie wzruszyło, czekała na męża, to co ją tam mogły obchodzić cudze sprawy? Jagustynka robiła wieczorne porządki, a że dziecko zaczęło coś matyjasić, wzięła je na ręce i, pohuśtując, zajrzała do chorego.<br /> {{tab}}— Antka ino co patrzeć! — zakrzyczała od proga.<br /> {{tab}}Boryna leżał zapatrzony w lampkę, dymiącą nad kominem.<br /> {{tab}}— Dzisiaj go puścili, Rocho czeka na niego — powtarzała mu w same uszy, stróżując radosnemi oczami jego źrenic, czy pomiarkował, ale snadź i ta <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_437" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/437"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/437|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/437{{!}}{{#if:437|437|Ξ}}]]|437}}'''<nowiki>]</nowiki></span>nowina nie przedarła się do mózgu, gdyż ani się poruszył, ni spojrzał na nią.<br /> {{tab}}— Może już do wsi wchodzi... może już... — myślała, wybiegając co chwila przed dom, a tak była pewna jego powrotu i tak roztrzęsiona oczekiwaniem, że przytomność traciła, wybuchała śmiechem z leda powodu, rozprawiała ze sobą i potaczała się, kiej pijana. Ciemnościom powiadała o swoich nadziejach, nawet bydlątkom się zwierzyła przy udoju, by wiedziały, jako ich gospodarz wracają.<br /> {{tab}}I czekała z minuty na minutę, ale już ostatkami sił i cierpliwości.<br /> {{tab}}Noc się już czyniła, wieś kładła się spać, Jagusia, powróciwszy od matki, zaraz przyległa w pościel, cały dom wkrótce zasnął, a Hanka jeszcze późno w noc warowała przed domem, jaże wybita ze sił i srodze spłakana, pogasiwszy światła, też się położyła.<br /> {{tab}}Wszystek świat pogrążał się w głębokiej cichości odpoczywania.<br /> {{tab}}Na wsi gasły światła jedne po drugiem, jak oczy snem przywierane.<br /> {{tab}}Księżyc się wtoczył na granatowe, wysokie niebo, gwiezdnym migotem przesiane, i wznosił się coraz wyżej, leciał, kiej ptak, wlekący wskroś pustek srebrzyste skrzydła, chmury spały kajś niekaj, pozwijane w puszyste, białawe kłęby.<br /> {{tab}}Zaś na ziemiach wszelkie stworzenie, uznojone, legło w cichy i słodki sen, jeno ptak jakiś tu i owdzie śpiewał rzęsiste piosneczki, jeno wody szemrały cosik jakby przez sen, a drzewiny, pławiące się w {{pp|księżyco|wych}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_438" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/438"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/438|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/438{{!}}{{#if:438|438|Ξ}}]]|438}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|księżyco|wych}} brzaskach, zadrgały niekiedy, jakby się im dzień marzył, czasem pies warknął, albo przelatujący lelek zatrzepał skrzydłami, a niskie opary jęły zwolna i troskliwie przysłaniać pola, kieby tę mać utrudzoną.<br /> {{tab}}Z pod ledwie rozeznanych ścian i ze sadów rozchodziły się ciche dychania, ludzie spali na powietrzu, powierzając się z dufnością nocy.<br /> {{tab}}I w Borynowej izbie leżała senna cichość, świerszcz jeno strzykał pod kominem i Jagusine oddechy trzepały się, kiej skrzydła motyle.<br /> {{tab}}Noc musiała być już późna, pierwsze kury zaczęły piać, gdy naraz Boryna poruszył się na łóżku, jakby przecykając, wraz też i księżyc uderzył w szyby i chlusnął, oblewając mu twarz srebrzystym wrzątkiem światła.<br /> {{tab}}Przysiadł na łóżku i, kiwając głową a robiąc usilnie grdyką, chciał cosik powiedzieć, ale mu jeno zabulgotało w gardzieli.<br /> {{tab}}Siedział tak dość długo, rozglądając się nieprzytomnie, a niekiedy gmerząc palcami we świetle, jakby chcąc zebrać w garście ową rozmigotaną rzekę księżycowych brzasków, bijącą mu w oczy.<br /> {{tab}}— Dnieje... pora... — zamamrotał wreszcie, stając na podłodze.<br /> {{tab}}Wyjrzał oknem i jakby się budził z ciężkiego snu, zdało mu się, że to już duży dzień, że zaspał, a jakieś pilne roboty czekają na niego...<br /> {{tab}}— Pora wstawać, pora... — powtarzał, żegnając się wielekroć razy i zaczynając pacierz, rozglądał się zarazem za odzieniem, po buty sięgał, kaj zwykły były <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_439" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/439"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/439|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/439{{!}}{{#if:439|439|Ξ}}]]|439}}'''<nowiki>]</nowiki></span>stoić, ale nie nalazłszy niczego pod ręką, zapomniał o wszystkiem i błądził bezradnie rękoma dokoła siebie, pacierz mu się rwał, iż jeno poniektóre słowa mamlał bezdźwięcznie.<br /> {{tab}}Skołtuniły mu się naraz w mózgu wspominki jakichś robót, to sprawy dawne, to jakby odgłosy tego, co się dokoła niego działo przez cały czas choroby, przesiąkało to w niego w strzępach nikłych, w bladych przypomnieniach, w ruchach zatartych, jak skiby na rżyskach, i budziło się teraz nagle, kłębiło w mózgu i na świat parło, że porywał się co chwila za jakimś majakiem, lecz nim się go uczepił, już mu się rozłaził w pamięci, jako te zgniłe przędze, i dusza mu się chwiała, kiej płomień, nie mający się czem podsycić.<br /> {{tab}}Tyle jeno teraz wiedział, co się może śnić o pierwszej zwieśnie drzewom poschniętym, że pora im przecknąć z drętwicy zimowej, pora nabrane chlusty wypuścić ze siebie, pora zaszumieć z wichrami weselną pieśń życia, a nie wiedzą, że płone są ich śnienia i próżne poczynania...<br /> {{tab}}Zaczem cokolwiek robił, czynił, jako ten koń po latach chodzenia w kieracie czyni na wolności, że cięgiem się jeno wkółko obraca z przywyku.<br /> {{tab}}Maciej otworzył okno i wyjrzał na świat, zajrzał do komory i, po długim namyśle, pogrzebał w kominie, zaś potem, jak stał, boso i w koszuli, poszedł na dwór.<br /> {{tab}}Drzwi były wywarte, całą sień zalewało księżycowe światło, przed progiem spał Łapa, zwinięty <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_440" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/440"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/440|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/440{{!}}{{#if:440|440|Ξ}}]]|440}}'''<nowiki>]</nowiki></span>w kłębek, ale na szelest kroków przebudził się, zawarczał i, poznawszy swojego, poszedł za nim.<br /> {{tab}}Maciej przystanął przed domem i, skrobiąc się w ucho, ciężko się głowił, jakie go to pilne roboty czekają?..<br /> {{tab}}Pies radośnie skakał mu do piersi, pogładził go po dawnemu, rozglądając się frasobliwie po świecie.<br /> {{tab}}Widno było, jak w dzień, księżyc wynosił się już nad chałupą, że modry cień zesuwał się z białych ścian, wody stawu polśniewały, kiej lustra, wieś leżała w głębokiem milczeniu, jedne ptaszyska, co się wydzierały zapamiętale po gąszczach.<br /> {{tab}}Znagła przypomniało mu się cosik, bo poszedł śpieszno w podwórze, drzwi wszystkie stały otwarte, chłopaki chrapały pod ścianami stodoły, zajrzał do stajni, poklepując konie, jaże zarżały, potem do krów wsadził głowę, leżały rzędem, że ino im zady widniały we świetle; to z pod szopy zachciał wóz wyciągnąć, już nawet porwał za wystający dyszel, ale dojrzawszy błyszczący pług pod chlewami, do niego pośpieszył i, nie doszedłszy, całkiem zapomniał.<br /> {{tab}}Stanął w pośrodku podwórza, obracając się na wszystkie strony, bo mu się wydało, ze skądciś wołają.<br /> {{tab}}Żóraw studzienny wynosił się tuż przed nim, cień długi kładąc.<br /> {{tab}}— Czego to? — pytał, nasłuchując odpowiedzi.<br /> {{tab}}Sad, porznięty światłami, jakby zastąpił mu drogę, srebrzące się liście szemrały cosik cichuśko.<br /> {{tab}}— Kto me woła? — myślał, dotykając się drzew.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_441" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/441"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/441|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/441{{!}}{{#if:441|441|Ξ}}]]|441}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Łapa, chodzący wciąż przy nim, zaskomlał cosik, że przystanął, westchnął głęboko i rzekł wesoło:<br /> {{tab}}— Prawda, piesku, pora siać...<br /> {{tab}}Ale wmig i o tem przepomniał, rozsypywało mu się wszystko w pamięci, kiej suchy piasek w garściach, jeno że wciąż nowe wspominki popychały go znów gdzieś naprzód; motał się w one złudy, jak to wrzeciono w nić, uciekającą wiecznie, a cięgiem na jednem miejscu.<br /> {{tab}}— Juści... pora siać... — powiedział znowu i ruszył raźnie koło szopy opłotkami, wiedącemi na pole, natknął się na bróg ów nieszczęsny, spalony jeszcze zimą i już postawiony teraz na nowo.<br /> {{tab}}Chciał go zrazu wyminąć, lecz nagle odskoczył, rozwidniło mu się na mgnienie, błyskawicą rzucił się wstecz czasu, wyrywał z płota kołek i ująwszy go oburącz, kiej widły, i z nasrożoną twarzą, rzucił się na słupy, gotowy bić i zabijać, lecz nim uderzył co bądź, wypuścił kołek bezradnie.<br /> {{tab}}Za brogiem, od samej drogi a pobok ziemniaków, ciągnął się długi szmat podorówki, przystanął przed nim, wodząc zdumionemi oczyma.<br /> {{tab}}Księżyc już był w pół nieba, ziemie pławiły się w przymglonych brzaskach i leżały operlone rosami, jakby zasłuchane w milczeniu.<br /> {{tab}}Nieprzenikniona cichość biła z pól, zamglone dale łączyły ziemię z niebem, z łąk pełzały białawe tumany i wlekły się nad zbożami, kiej przędze, obtulając je niby ciepłym, wilgotnym kożuchem.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_442" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/442"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/442|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/442{{!}}{{#if:442|442|Ξ}}]]|442}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Wyrosłe, zielonawe ściany żyta pochylały się nad miedzę, pod ciężarem kłosów, zwisających, kieby te rdzawe dzioby piskląt, pszenice szły już w słup, stały hardo, lśniąc czarniawemi piórami, zaś owsy i jęczmiona, ledwie rozkrzewione, zieleniały, kiej łąki w płowych przesłonach mgieł i światła.<br /> {{tab}}Drugie kury już piały, noc była późna, pola pogrążone w głęboki sen odpoczywania, jakby dychały niekiej cichuśkim chrzęstem i jakiemś echem dziennych zabiegów i trosk — jak dycha mać, kiej przylegnie wpośród dzieciątek, dufnie śpiących na jej łonie...<br /> {{tab}}Boryna naraz przyklęknął na zagonie i jął w nastawioną koszulę nabierać ziemi, niby z tego wora zboże naszykowane do siewu, aż nagarnąwszy tyla, iż się ledwie podźwignął, przeżegnał się, spróbował rozmachu i począł obsiewać...<br /> {{tab}}Przychylił się pod ciężarem i zwolna, krok za krokiem szedł i tym błogosławiącym, półkolistym rzutem posiewał ziemię na zagonach.<br /> {{tab}}Łapa chodził za nim, a kiej ptak jaki spłoszony zerwał się z pod nóg, gonił przez chwilę i znowu powracał na służbę przy gospodarzu.<br /> {{tab}}A Boryna, zapatrzony przed się w cały ten urokliwy świat nocy zwiesnowej, szedł zagonami cicho, niby widmo, błogosławiące każdej grudce ziemi, każdemu źdźbłu, i siał — siał wciąż, siał niestrudzenie.<br /> {{tab}}Potykał się o skiby, plątał we wyrwach, niekiedy się nawet przewracał, jeno że nic o tem nie wiedział i nic nie czuł, kromie tej potrzeby głuchej a nieprzepartej, by siać.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_443" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/443"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/443|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/443{{!}}{{#if:443|443|Ξ}}]]|443}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Szedł aż do krańca pól, a gdy mu ziemi zabrakło pod ręką, nowej nabierał i siał, a gdy mu drogę zastąpiły kamionki a krze kolczaste, zawracał.<br /> {{tab}}Odchodził daleko, że już ptasie głosy się urywały i kajś w mglistych mrokach zginęła cała wieś, a obejmowało płowe, nieprzejrzane morze pól, ginął w nich, kiej ptak zabłąkany, lub kiej dusza odlatująca ze ziemie — i znowu się wyłaniał bliżej domów, w krąg ptasich świergotów powracał i w krąg zamilkłych na chwilę trudów człowieczych, jakby wynoszony znawrotem na krawędź żyjącego świata przez chrzęstliwą falę zbóż...<br /> {{tab}}— Puszczaj, Kuba, brony a letko! — wołał niekiedy niby na parobka.<br /> {{tab}}I tak przechodził czas, a on siał niezmordowanie, przystając jeno niekiedy, by odpocząć i kości rozciągnąć, i znowu się brał do tej płonej pracy, do tego trudu na nic, do tych zbędnych zabiegów.<br /> {{tab}}A potem, kiej już noc ździebko zmętniała, gwiazdy zbladły i kury zaczynały piać przed świtaniem, zwolniał w robocie, przystawał częściej i zapomniawszy nabierać ziemi, pustą garścią siał — jakby już jeno siebie samego rozsiewał do ostatka na te praojcowe role, wszystkie dni przeżyte, wszystek żywot człowieczy, któren był wziął i teraz tym niwom świętym powracał i Bogu Przedwiecznemu.<br /> {{tab}}I w oną żywota jego porę ostatnią cosik dziwnego zaczęło się dziać: niebo poszarzało, kiej zgrzebna płachta, księżyc zaszedł, wszelkie światłości pogasły, że cały świat oślepł nagle i zatonął w burych skołtunionych topielach, a coś zgoła niepojętego jakby <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_444" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/444"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/444|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/444{{!}}{{#if:444|444|Ξ}}]]|444}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wstało gdziesik i szło ciężkiemi krokami wskroś mroków, że ziemia zdała się kolebać.<br /> {{tab}}Przeciągły, złowróżbny szum powiał od borów.<br /> {{tab}}Zatrzęsły się drzewa samotne, deszcz poschniętych liści zaszemrał po kłosach, zakołysały się zboża i trawy, a z niskich rozdygotanych pól podniósł się cichy, trwożny, jękliwy głos:<br /> {{tab}}— Gospodarzu! Gospodarzu!<br /> {{tab}}Zielone pióra jęczmion trzęsły się, jakby w płaczu i gorącemi całunkami przylegały do jego nóg utrudzonych.<br /> {{tab}}— Gospodarzu! — zdały się skamleć żyta, zastępujące mu drogę, i trzęsły rosistym gradem łez. Jakieś ptaki zakrzyczały żałośnie. Wiater załkał mu nad głową. Mgły owijały go w mokrą przędzę, a głosy wciąż rosły, olbrzymiały, ze wszystkich stron biły jękliwie, nieprzerwanie:<br /> {{tab}}— Gospodarzu! Gospodarzu!<br /> {{tab}}Dosłyszał wreszcie, że, rozglądając się, wołał cicho:<br /> {{tab}}— Dyć jestem, czego? co?..<br /> {{tab}}Przygłuchło naraz dokoła, dopiero, kiej znowu ruszył posiewać ociężałą już i pustą dłonią, ziemia przemówiła w jeden chór ogromny:<br /> {{tab}}— Ostańcie! Ostańcie z nami! Ostańcie!..<br /> {{tab}}Przystanął zdumiony, zdało mu się, że wszystko ruszyło naprzeciw, pełzały trawy, płynęły rozkołysane zboża, opasywały go zagony, cały świat się podnosił i walił na niego, że strach go porwał, chciał krzyczeć, ale głosu już nie wydobył ze ściśniętej gardzieli, chciał <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_445" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/445"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/445|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/445{{!}}{{#if:445|445|Ξ}}]]|445}}'''<nowiki>]</nowiki></span>uciekać, zabrakło mu sił i ziemia chwyciła za nogi, plątały go zboża, przytrzymywały brózdy, łapały twarde skiby, wygrażały drzewa, zastępujące drogę, rwały osty, raniły kamienie, gonił zły wiater, błąkała noc i te głosy, bijące całym światem:<br /> {{tab}}— Ostańcie! Ostańcie!<br /> {{tab}}Zmartwiał naraz, wszystko przycichło i stanęło w miejscu, błyskawica otworzyła mu oczy z pomroki śmiertelnej, niebo się rozwarło przed nim, a tam w jasnościach oślepiających Bóg Ociec, siedzący na tronie ze snopów, wyciąga ku niemu ręce i rzecze dobrotliwie:<br /> {{tab}}— Pódzi-że, duszko człowiecza, do mnie. Pódzi-że, utrudzony parobku...<br /> {{tab}}Zachwiał się Boryna, roztworzył ręce, jak w czas Podniesienia:<br /> {{tab}}— Panie Boże, zapłać! — odrzekł i runął na twarz przed tym Majestatem przenajświętszym.<br /> {{tab}}Padł i pomarł, w onej łaski Pańskiej godzinie. {{kropki-hr}} {{tab}}Świt się nad nim uczynił, a Łapa wył długo i żałośnie...<br /> <br /><br /> {{c|KONIEC CZĘŚCI TRZECIEJ.}} <br /><br /><br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_007" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/007"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/007|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/007{{!}}{{#if:007|007|Ξ}}]]|007}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{f|{{roz|LAT}}O.|c|po=15px}} {{c|I.}} {{kropki-hr}} {{tab}}I tak się ano było zmarło Maciejowi Borynie.<br /> {{tab}}Zaś w chałupie zaspali ździebko z powodu niedzieli, jaże dopiero Łapa przebudził ich szczekaniem, bo tak ujadał, tak wył, tak ciskał się do drzwi, a kiej mu otworzyli, tak szarpał za przyodziewy i wylatywał, obzierając się, czy za nim lecą, że Hankę jakby cosik tknęło.<br /> {{tab}}— Wyjrzyj-no, Jóźka, czego ten pies chce.<br /> {{tab}}Poleciała za nim w dobrej myśli, swawoląc po drodze.<br /> {{tab}}Doprowadził ją do ojcowego trupa.<br /> {{tab}}Wrzask ci straszny podniosła, zbiegli się wnet wszyscy na pole do starego, ale już całkiem widział się być zeskrzytwiałym, leżał na twarzy, jak był padł w skonania czasie, a rozkrzyżowany, kieby w tym ostatnim dusznym i gorącym pacierzu.<br /> {{tab}}Zniesiono go do chałupy, próbując jeszcze ratować.<br /> {{tab}}Ale na darmo poszły starunki, próżne już były wszelakie pomoce i zabiegi, trup ci to był jeno, zimny trup człowieczy.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_008" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/008"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/008|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/008{{!}}{{#if:008|008|Ξ}}]]|008}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Srogi lament powstał w chałupie; Hanka rozkrzyczała się wniebogłosy, Jóźka z rykiem tłukła się o ściany, Witek buczał wraz z dziećmi, nawet Łapa wył i szczekał w opłotkach, tylko jeden Pietrek, co się był pokręcił tu i owdzie, wyjrzał na słońce i spać poszedł do stajni.<br /> {{tab}}A Maciej leżał na swoim łóżku, rozciągnięty i sztywny, z rozdziawioną i uwalaną w ziemi gębą, podobien zgoła do zeschłej na słońcu grudy ziemi, lebo pnia spróchniałego; w zesztywniałych garściach zaciskał piach; zaś oczy otwarte szeroko patrzyły z takiem zachwyceniem, a tak kajś daleko, jakoby w niebo już naścieżaj wywarte.<br /> {{tab}}Ale taka straszna groza śmierci biła od niego i taka przejmująca lutość, jaże go płachtą przykryli.<br /> {{tab}}Że zaś wmig rozniesło się po wsi, to ledwie co słońce wyniesło się chyla tyla nad chałupy, a już ludzie lecieli na przewiady; raz po raz wchodził ktosik, unosił płachty, zazierał mu w oczy, przyklękał i pacierz mówił, zaś drudzy, łamiąc rozpacznie ręce, przystawali w żałobnej cichości, docna w sobie struchleli z onej Bożej przemocy nad człowiekowym żywotem.<br /> {{tab}}Jeno te żałosne lamenty sierot nie ścichały ani na chwilę, roznosząc się na całą wieś.<br /> {{tab}}Dopiero kiej Jambroż nadszedł, wypędził wszystkich przed dom, a izbę zamknął, by wespół z Jagustynką i Jagatą, która się była przywlekła z tym ochfiarnym pacierzem, wziąć się do obrządzania umarlaka. Ochotnie on to zawdy robił i z niemałemi przekpinkami, ale dzisia było mu czegoś na sercu ciężko.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_009" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/009"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/009|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/009{{!}}{{#if:009|009|Ξ}}]]|009}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Tyla ano człowieczej szczęśliwości! — mamrotał, rozdziewając zmarłego. — Kostucha, kiej się jej spodoba, ułapi cię za grdykę, praśnie w pysk, zadrzesz giry na księżą oborę i oprzej się?<br /> {{tab}}Nawet Jagustynka była jakaś markotna, bo wyrzekła żałośnie:<br /> {{tab}}— Tyrał się jeno chudziaczek po świecie, to lepiej, co i pomarł.<br /> {{tab}}— A juści, bo mu to jaka krzywda była!<br /> {{tab}}— Ale i dobrości też nażył niewiela.<br /> {{tab}}— Któż to jej zażywa dosyta! Coby największy dziedzic, coby nawet sam król, a kłopotał, a zabiegał, a cierzpiał będzie.<br /> {{tab}}— Tyle jeno było jego, co głodu nie zaznał i chłodu.<br /> {{tab}}— Co to głód, matko. Turbacje gryzą barzej wszystkiego.<br /> {{tab}}— Prawda, czym to sama nie praktyk! A jemu Jagusia zapiekała do żywego mięsa, dzieci też nie żałowały.<br /> {{tab}}— Dzieci miał dobre i nijakiej krzywdy od nich nie zaznał — wtrąciła Jagata, przerywając głośne modły.<br /> {{tab}}— Pilnujcie lepiej pacierza. Hale, żałoście wyciąga za nieboszczyka, a uszów dobrze nadstawia na nowinki — warknęła Jagustynka.<br /> {{tab}}— Bo złe dzieci tak by się nie biadoliły. Posłuchajcie ano...<br /> {{tab}}— By się waju tylachna ostało po kim, tobyście się do siódmego potu wydzierali, nie żałując gardzieli.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_010" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/010"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/010|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/010{{!}}{{#if:010|010|Ξ}}]]|010}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Cichajta! Jagusia bieży! — przyciszył Jambroż.<br /> {{tab}}Jaguś wnet wpadła do izby i stanęła w pośrodku, kiej wryta, nie mogąc wykrztusić ani słowa.<br /> {{tab}}Właśnie byli Macieja przyodziewali w czystą koszulę.<br /> {{tab}}— Pomarli! — jęknęła wreszcie, wtapiając w niego zestrachane, nieprzytomne oczy. Strach ją chycił za gardło i serce, jakby się zakrzepło na lód, że ledwie dychać poredziła.<br /> {{tab}}— Nie wiedzieliście to? — pytał Jambroż łagodnie.<br /> {{tab}}— U matki spałam, a Witek co ino przyleciał powiedzieć. Nie żyje to naprawdę? — zapytała nagle, przystępując do niego.<br /> {{tab}}— Juści, co nie do ślubu go rychtujem a jeno do trumny.<br /> {{tab}}Nie mogła jeszcze zrozumieć, wsparła się o ścianę, gdyż się jej widziało, jakoby ją morzył ciężki śpik i zmora dusiła, a ona nie poredzi się przebudzić, jeno się kala cała w potach i w męce strachu. I co trochę wychodziła z izby i powracała, nie mogąc oderwać oczów od trupa, i co trochę zrywała się kajś uciekać a ostawała, i co trochę leciała za dom, na przełaz i nic nie widzący patrzyła po polach, albo siadała na przyźbie wpodle Jóźki, która buczała, drąc włosy i krzycząc żałośnie:<br /> {{tab}}— O mój tatulu jedyny! O mój tatulu!<br /> {{tab}}Juści, co wszystko obejście i dom pełne były tych płaczów i lamentliwych szlochań, a ona tylko jedna, chocia się w niej trzęsła każda kosteczka i {{pp|ja|kieś}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_011" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/011"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/011|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/011{{!}}{{#if:011|011|Ξ}}]]|011}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|ja|kieś}} ciężkie bolenie spierało pod piersiami, nie puściła ni jednej łzy, nie poredziła krzyczeć, a jeno chodziła błędna, świecąc oczami, zapiekłemi w zgrozie.<br /> {{tab}}Szczęściem, że Hanka wrychle się opamiętała i, chociaż jeszcze popłakujący, a już dawała baczenie na wszystko i rządziła, jak zwykle, że, kiej przylecieli kowalowie, całkiem była ostygła.<br /> {{tab}}Magda wybuchnęła płaczem, a jeno kowal rozpytywał.<br /> {{tab}}Opowiedziała po porządku, jak się to stało.<br /> {{tab}}— Dobrze, co mu Pan Jezus dał lekką śmierć! — szepnął.<br /> {{tab}}— Tylachna wycierzpiał, to mu się należała.<br /> {{tab}}— Chudziaszek, na pole jaże uciekał przed kostuchą!<br /> {{tab}}— A z wieczora zaglądałam do niego, to leżał se cicho, jak zawdy.<br /> {{tab}}— I nie przemówił co? — pytał, trąc suche oczy.<br /> {{tab}}— Ani tego słowa, ogarnęłam mu pierzynę, dałam pić i poszłam.<br /> {{tab}}— I sam wstał! Może by jeszcze nie pomarli, żeby go kto pilnował — jęknęła Magda przez głębokie szlochania.<br /> {{tab}}— Jagusia sypiała u matki, bo stara ciężko chora, zawdy tak.<br /> {{tab}}— Tak już miało być, to i tak się stało! Tyla się nachorzał, jakże, toć więcej, niźli kwartał! A komu nie do zdrowia, to lepsza prędka śmierć. Trza Panu Bogu dziękować, co się już nie morduje — wyrzekł.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_012" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/012"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/012|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/012{{!}}{{#if:012|012|Ξ}}]]|012}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Juści, a sami wiecie, co to zrazu kosztowały dochtory, co leki, a na nic poszło wszystko.<br /> {{tab}}— Bo jak kto na śmierć chory, temu nie pomogą dochtory.<br /> {{tab}}— Taki gospodarz, taki mądrala, mój Jezu! — biadoliła Magda.<br /> {{tab}}— A mnie jeno żal, co Antek nie zdążył do żywego.<br /> {{tab}}— Nie dzieciuch, to płakał nie będzie. O pochowku pilniej pomyśleć.<br /> {{tab}}— Prawda, a tu jakby na złość i Rocha niema.<br /> {{tab}}— Poredzimy se sami. Nie frasujcie się, już ja wszystko wyrychtuję.<br /> {{tab}}Odpowiadał kowal, któren chociaż twarz pokazywał frasobliwą, a w sobie cosik drugiego taił, gdyż nibyto wzdychał, nibyto żałował i łzy obcierał, a w oczy nie patrzył. Wziął się Jambrożowi pomagać i ubiery ojcowe szykować, a długo myszkował w komorze pomiędzy motkami przędzy i w rupieciach, to po kątach szukał, to jaże na górę właził, niby to po buty, które tam wisiały. Wzdychał jucha, kiej miech, pacierze trzepał głośniej, niźli Jagata, i wypominał dobroście nieboszczyka, ale oczy mu cięgiem szukały czegoś po izbie, a same ręce lazły pod poduszki, lebo we słomie łóżka chciwie bobrowały.<br /> {{tab}}Aż Jagustynka ozwała się kąśliwie:<br /> {{tab}}— Byście tam czego uschniętego nie naleźli... a najdziecie, to trzymajcież, bo waju uciecze z garści, ślizgie...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_013" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/013"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/013|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/013{{!}}{{#if:013|013|Ξ}}]]|013}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Kogo nie piecze, temu nie uciecze! — mruknął i już szukał otwarcie, kaj jeno mógł, nawet nie bacząc na organistowego Michała, któren przyleciał zziajany po Jambroża.<br /> {{tab}}— Chodźcie do kościoła, przywieźli do chrztów czworo dzieci.<br /> {{tab}}— Niech poczekają, nie ostawię rozbabranego.<br /> {{tab}}— Wyręczę was, idźcie, Jambroży — namawiał kowal, jakby chcąc się go pozbyć.<br /> {{tab}}— Ochfiarowałem się, to i zrobię. Nieprędko trafi mi się drugi taki gospodarz. Zrób w kościele, co potrza, Michał, wyręcz mnie, a niech chrzestni ołtarz obejdą z zapalonemi świecami, to ci grosz jaki kapnie. Na organistę się uczy, a przy głupim chrzcie jeszcze usłużyć nie poredzi — ozwał się za nim wzgardliwie.<br /> {{tab}}Hanka przywiedła Mateusza, by wziął miarę na trumnę.<br /> {{tab}}— Jeno mu domowiny nie żałuj, niechta chudziak rozeprze się choćby po śmierci — powiedział Jambroż smutnie.<br /> {{tab}}— Mój Jezu, za życia to ciasno mu było i na włókach, a teraz i we czterech deskach się zmieści — szepnęła Jagustynka, zaś Jagata, przerywając pacierze, jąkała płaczliwie:<br /> {{tab}}— Gospodarzem se był, to i gospodarski pochówek miał będzie, a biedny człowiek to nawet nie wie, pod jakim płotem tę ostatnią parę puści. By ci światłość wiekuista! By ci... — zaniesła się znowu.<br /> {{tab}}A Mateusz jeno głową pokiwał, odmierzył trupa, pacierz zmówił i wyszedł, a chociaż to była niedziela, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_014" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/014"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/014|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/014{{!}}{{#if:014|014|Ξ}}]]|014}}'''<nowiki>]</nowiki></span>zabrał się wnet do roboty; wszelaki porządek stolarski znajdował się w chałupie, a suche dębowe deski już zdawna na górze czekały.<br /> {{tab}}Wnet ci wyrychtował warsztat w sadzie i robił, poganiając ostro Pietrka, przysłanego mu do pomocy.<br /> {{tab}}Dzień się już był wyniósł dawno, słońce świeciło wesołe i palące, że gorąc zaraz od śniadania jął przypiekać galancie, jaże wszystkie sady i pola jakby się zwolna pogrążały w tym rozbełkotanym, białawym wrzątku rozprażonego powietrza.<br /> {{tab}}Pomdlałe drzewiny poruchiwały niekiej listkami, kieby tem skrzydłem ptak tonący w spiekocie, świąteczna cichość objęła całą wieś, jedne jaskółki, co świegoliły zajadlej, śmigając nad stawem, kiej oszalałe, zaś po drogach w szarych tumanach kurzawy jęły turkotać wozy i ludzie ze wsi pobliskich ściągali ku kościołowi, że co trochę ktosik zwalniał koni lub przystawał przed Borynami, kaj siedziała rozpłakana rodzina, pochwalił Boga i westchnął żałośnie, zazierając do środka przez wywarte drzwi a okna.<br /> {{tab}}Jambroż uwijał się i śpieszył aż do potu z obrządzaniem umarłego, już byli łóżko wynieśli do sadu i pościele porozwieszali po płotach, gdy jął wołać na Hankę, aby przyniesła jałowcowych jagód do wykadzania izby.<br /> {{tab}}Jeno nie dosłyszała i, ocierając te jakieś ostatnie łzy, co same skapywały, cięgiem już patrzyła na drogę, spodziewając się lada chwila Antka.<br /> {{tab}}Godziny jednak przechodziły, a jego nie było, wkońcu chciała już posyłać do miasta Pietrka na przewiady.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_015" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/015"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/015|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/015{{!}}{{#if:015|015|Ξ}}]]|015}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Konia jeno zmacha i niczego się nie przewie... juści — tłumaczył Bylica, któren był właśnie nadszedł z Weronką.<br /> {{tab}}— Przecie urzędy cosik wiedzą?<br /> {{tab}}— Juści... wiedzą... ale raz, co dzisia zamknięte, bo niedziela, zaś po drugie, co się przez smarowania nikaj nie dociśnie.<br /> {{tab}}— Dyć już nie wstrzymam — skarżyła się przed siostrą.<br /> {{tab}}— Jeszcze się nim nacieszycie, jeszcze się wama da we znaki — syknął kowal, poglądając na Jagusię, siedzącą pod ścianą.<br /> {{tab}}— By ci ten zły ozór skołczał — mruknęła.<br /> {{tab}}— Po dybkach ciężą kulasy, to niełacno pośpieszać — dorzucił urągliwie, zeźlony daremnem poszukiwaniem pieniędzy.<br /> {{tab}}Nie odrzekła, wyglądając znowu na drogę.<br /> {{tab}}Właśnie przedzwaniali na sumę, i Jambroż zbierał się do kościoła, przykazując Witkowi wysmarowanie sadłem Borynowych butów, gdyż się tak zeschły, co niesposób było wzuć mu je na nogi.<br /> {{tab}}Kowal wraz z Mateuszem ponieśli się kajś na wieś, a Weronka, zabrawszy ojca i Hanczyne dzieci, też poszła, w chałupie ostały się jeno same kobiety i Witek, któren ociągliwie smarował buty, sielnie je nagrzewając przed kominem, a co trochę leciał spojrzeć na gospodarza lub na Jóźkę, chlipiącą coraz ciszej.<br /> {{tab}}Na drogach ustał wszelki ruch, ludzie już przeszli do kościoła, zaś u Borynów zrobiło się całkiem cicho, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_016" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/016"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/016|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/016{{!}}{{#if:016|016|Ξ}}]]|016}}'''<nowiki>]</nowiki></span>tyle jeno, co przez wywarte drzwi a okna głos Jagaty, odmawiającej litanje za umarłego, roznosił się, kiej to ptasie ćwierkanie, wraz z kłębami jałowcowego dymu, jakim Jagustynka wykadzała izby i sienie.<br /> {{tab}}Pokrótce i nabożeństwo snadź się rozpoczęło, gdyż od kościoła jęły się rozkrążać w przypołudniowej cichości śpiewy; a organowe granie tym jakimś górnym, dalekim, a słodkim trzepotem.<br /> {{tab}}Hanka, nie mogąc sobie nikaj naleźć miejsca, poszła jaże na przełaz, by odmówić pacierze.<br /> {{tab}}— I pomarli se ano, pomarli! — rozmyślała żałośnie, przesuwając ziarna różańca, ale pacierz jeno niekiedy przychodził na wargi, boć w głowie i sercu miała jakoby ten kołtun zwity zmyśleń przeróżnych a strachań niemałych.<br /> {{tab}}— Trzydzieści dwie morgi, a paśniki, a las, a budynki, a lewentarze, tylachne gospodarstwo! — westchnęła, ogarniając z lubością szerokie pola i ten cały świat Boży.<br /> {{tab}}— Żeby tak pospłacać i ostać na wszystkiem! Być, jak ociec byli! — Pycha ją rozparła znagła, hardo spojrzała w samo słońce, prześmiechnęła się znacząco i z sercem, pełnem słodkich nadziei, jęła szeptać słowa różańca.<br /> {{tab}}— Ale od półwłóczka nie ustąpię; pół chałupy też moje, i tych krów mlecznych nie popuszczę z garści — wyrzekła nieco żalnie.<br /> {{tab}}Zamodliła się znowu na długą chwilę, powłócząc rozełzawionemi oczami po ziemiach, stojących we słońcu, kieby w tej złotawej przyodziewie; wykłoszone, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_017" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/017"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/017|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/017{{!}}{{#if:017|017|Ξ}}]]|017}}'''<nowiki>]</nowiki></span>bujne żyta gmerały rdzawemi wisiorami, czarniawe jęczmiona polśniewały, kiej ta woda głęboka, zaś jasno-zielone owsy, gęsto przerosłe żółtą ognichą, pławiły się trzepotliwie w cichem, nagrzanem powietrzu. Jakiś ptak wielgachny ważył się nad rozkwitłą koniczyną, co niby okrwawiona chusta, leżała na skłonie wyżni. Kajś niekaj boby tysiącami białych ślepiów stróżowały przy ziemniakach, a tu i owdzie na dołkach lny niebieściły się bledziuśkim kwiatem, niby te przymrużone od blasków dziecińskie oczy.<br /> {{tab}}Bardzo cudnie było na świecie, słońce ogrzewało coraz barzej, i ciepło, sycone zapachem kwiatów, co tliły się nieprzeliczone we zbożach i wszędy, zwiewało z pól taką lubą, żywiącą mocą, jaże dusze rozpierało radością i same łzy cisnęły się do oczów.<br /> {{tab}}— Świętaś ty i rodzona! Święta — wyrzekła, pochylając głowę.<br /> {{tab}}Sygnaturka zaświergotała w powietrzu, kiej ten ptaszek.<br /> {{tab}}— Za Twoją to sprawą wszyćko na świecie, mój Jezu kochany! Za Twoją! — szepnęła gorąco, bierąc się zpowrotem do pacierza.<br /> {{tab}}Kajś w pobliżu cosik zatrzeszczało, obejrzała się uważnie; pod wiśniami, o płot pleciony wsparta, stojała Jagusia, jakoś smutnie wzdychająca.<br /> {{tab}}— Że to ni minuty spokoju! — zabiadała Hanka, gdyż przypominki chlasnęły ją, kiej te parzące pokrzywy. — Prawda, dyć ona ma zapis! — przypomniała sobie. — Całe sześć morgów! Złodziejka jedna! — Aż ją w dołku sparło ze złości. Odwróciła się plecami, jeno <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_018" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/018"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/018|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/018{{!}}{{#if:018|018|Ξ}}]]|018}}'''<nowiki>]</nowiki></span>co już nie poredziła zebrać się na modlitwę, bo dawne urazy i żale opadły ją, kiej te złe, rozszczekane psy.<br /> {{tab}}Południe już przechodziło, chude cienie jęły wypełzać z pod drzew i domów, a we zbożach, co się ździebko kłoniły za słońcem, zagrały zcicha koniki polne, bąk też kajś niekaj zahuczał i przepiórki odzywały się po swojemu.<br /> {{tab}}Ale upał wzmagał się coraz barzej i prażył już niemiłosiernie.<br /> {{tab}}Suma się wnet skończyła i nad stawem jęły gęsto przysiadać kobiety do zezuwania trzewików, zaś drogi tak się zamrowiły ludźmi, wozami a gwarem, że Hanka śpiesznie powróciła do chałupy.<br /> {{tab}}Boryna już był całkiem wyrychtowany.<br /> {{tab}}Leżał w pośrodku izby, na szerokiej ławie, nakrytej płachtą i obstawionej płonącymi świecami, juści co wymyty był, wyczesany i ogolony doczysta, jeno na policzku miał długą zadrę od Jambrożowej brzytwy, zalepioną papierem. Ubier też miał wdziany co najlepszy: białą kapotę, którą se był sprawił na ślub z Jagusią, portki pasiate i buty prawie całkiem nowe.<br /> {{tab}}W spracowanych, wyschłych rękach trzymał obrazik Częstochowskiej, pod ławą stała balia z wodą, by przechładzać powietrze, zaś na glinianych pokrywach dymiły jałowcowe jagody, zapełniając izbę kieby tą mgłą modrawą, w której wynosił się straszliwy majestat śmierci.<br /> {{tab}}I leżał se tak paradnie w onej trupiej cichości Maciej Boryna, człek sprawiedliwy i mądry, chrześcijan <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_019" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/019"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/019|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/019{{!}}{{#if:019|019|Ξ}}]]|019}}'''<nowiki>]</nowiki></span>prawy, gospodarz z dziada pradziada i pierwszy bogacz we wsi.<br /> {{tab}}Pod dachem ojców przyłożył se po raz ostatni głowinę strudzoną, kiej ten ptak na wyraju, nim weźmie lot podniebny, a poniesie się tam, kaj od wiek wieka wszystkie odlatują.<br /> {{tab}}Gotowy ci już był do pożegnań znajomków a powinowatych i gotowy do onej drogi dalekiej.<br /> {{tab}}Już mu się ano dusza korzyła przed sądem Pańskim, a jeno ten jego trup lichy, ta człowiecza zewłoka, próżna żywiącego dechu, leżała, jakby prześmiechając się leciuśko, wśród świateł, dymów i modłów nieustannych.<br /> {{tab}}A ludzie szli już a szli tym ciągiem nieskończonym; kto wzdychał żałośnie, kto się bił w piersi i modlił gorąco, kto zaś medytował kiwając smutnie głową i obcierając tę ciężką, żalną łzę, że szmer pacierzy, ściszone szlochy i pogwary wzdychliwe trzęsły się, kiej te przejmujące siąpania deszczów jesiennych. A ludzie wchodzili i wychodzili bez przerwy; szli gospodarze i komornicy, szły kobiety i dzieuchy, szli starzy i młodzi, całe Lipce tłoczyły się w izbie i w sieniach, zaś do okien cisnęło się tyla dzieci i tak swywoliły, jaże Witek, nie poredząc ich rozegnać, poszczuł psem, ale Łapa go nie posłuchał, trzymał się dzisiaj Jóźki, a niekiedy biegał dokoła chałupy i wył, kiej ten głupi.<br /> {{tab}}Nad całą wsią zaciężyła ta śmierć Borynowa; dzień był przecie śliczny, rozsłoneczniony, pachnący zwiesną i luby, że nie wypowiedzieć, a dziwny smutek owiewał chałupy i dziwna cichość zaległa wszystkie <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_020" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/020"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/020|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/020{{!}}{{#if:020|020|Ξ}}]]|020}}'''<nowiki>]</nowiki></span>drogi. Ludzie chodzili osowiali, markotni a srodze strapieni, każdy jeno wzdychał żałośnie, rozwodził ręce i zadumywał się nad człowieczą smutną dolą.<br /> {{tab}}Wielu, którzy żyli z nieboszczykiem w przyjacielstwie, ostało przed chałupą, kaj już poniektóre gospodynie pocieszały Hankę, Magdę i Jóźkę, poczciwie popłakując wraz z niemi, a silnie się wyżalając nad sierotami.<br /> {{tab}}Jeno do Jagusi nikto nie przystępował z tem dobrem, pocieszającem słowem, juści, co ta była niegłodna użalań się nad sobą, ale zawdy tak ją zabolało to opuszczenie, że uciekła do sadu i, zaszywszy się w gęstwę, siedziała tam całe godziny, nasłuchując jeno Mateuszowej roboty kole trumny.<br /> {{tab}}— Że to się jeszcze śmie pokazywać na oczy! — syknęła za nią wójtowa.<br /> {{tab}}— Poniechajcie! Nie pora na takie wypominki! — wyrzekła któraś.<br /> {{tab}}— I niech ją tam Pan Jezus sądzi — dodała Hanka łagodnie.<br /> {{tab}}— Wójt ta wasze docinki dobrze jej wynagrodzi! — zaśmiał się kowal. Szczęściem, że przysłali po niego od młynarza, gdyż wójtowa rozczapierzała się, kiej indyczka, gotowa zrobić kłótnię.<br /> {{tab}}Kowal jeno gruchnął rechocącym śmiechem i poleciał, a one ostały, pogadując już mało wiele o różnościach, a coraz ciszej i senniej, jakby z tych ciężkich turbacyj albo samego gorąca, co już doskwierało zgoła nie do zniesienia. Parno się przytem robiło i dziwnie duszno, nie powiał wiater by najlżejszy, że ni jeden <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_021" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/021"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/021|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/021{{!}}{{#if:021|021|Ξ}}]]|021}}'''<nowiki>]</nowiki></span>listek i ni jedno źdźbło się nie zaruchało, a chociaż przeszło już spory kawał czasu od południa, to jednak słoneczny war lał się jeszcze żywym ogniem i tak przypiekał, jaże ściany płakały żywicą i więdły pomdlałe chwasty i kwiaty.<br /> {{tab}}Ryk się naraz wydarł przeciągły i tęskliwy; jakiś chłop prowadził krowę po drugiej stronie stawu.<br /> {{tab}}— Pewnikiem do księżego byka! — ozwała się Płoszkowa, goniąc oczami krowę, szarpiącą się na postronku.<br /> {{tab}}— Młynarz do niego jeszcze lepiej ryczy, jeno co przez złość! — podjęła Jagustynka, ale żadnej już się nie chciało mówić.<br /> {{tab}}Siedziały rozczapierzone, kieby te kwoki w piasku, ledwie już dysząc z gorąca. Rozbierał je upał, cichość i ten płakliwy, nieustający głos Jagaty, modlącej się przy umarłym.<br /> {{tab}}Dopiero, kiej przedzwonili na nieszpory, rozeszły się do domów, a Hanka posłała za kowalem, by szedł z nią do proboszcza ugodzić się o pogrzeb ojcowy.<br /> {{tab}}Witek rychło powrócił, ale sam.<br /> {{tab}}— Hale, kiej się bojałem przystąpić, bo Michał se siedzą z dziedzicem u młynarza i piją arbatę — powiadał zziajany.<br /> {{tab}}— Z dziedzicem?<br /> {{tab}}— A juści, przecie go znam! Arbate se piją i placek pojadają, dobrze widziałem. A ogiery stoją w cieniu i jeno kulasami przebierają.<br /> {{tab}}Zdziwiła się temu, ale po nieszporach, nie doczekawszy się kowala, ogarnęła się świątecznie i poszła z Magdą na plebanję.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_022" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/022"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/022|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/022{{!}}{{#if:022|022|Ξ}}]]|022}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Proboszcza nie było na pokojach, choć wszystkie drzwi i okna stały powywierane; przysiadły czekać, ale po jakimś czasie dziewka powiedziała, że ksiądz w podwórzu i kazał je zawołać.<br /> {{tab}}Siedział se w cieniu pod płotem, a w pośrodku podwórza, kole niezgorszej krowiny, którą chłop trzymał krótko na postronku, kręcił się z rykiem tęgi, srokaty byk, że ledwie go parob utrzymał na łańcuchu.<br /> {{tab}}— Walek! Poczekaj jeszcze, niech nabierze większej ochoty! — krzyknął proboszcz i, wycierając spoconą łysinę, przywołał do siebie kobiety i jął wypytywać o wszystko, pocieszać i krzepić miłosiernie, a kiej go zagadnęły o pogrzeb i koszty, przerwał im ostro i niecierpliwie:<br /> {{tab}}— O tem potem. Nie zdzieram skóry z ludzi. Maciej był pierwszym we wsi gospodarzem, to i pogrzeb musi mieć nieladajaki. No, mówię, nieladajaki! — powtórzył groźnie, po swojemu.<br /> {{tab}}Za nogi jeno go obłapiły, nie śmiejąc się już w niczem przeciwić.<br /> {{tab}}— Ja wam tu dam! Widzicie ich, zbereźniki! — krzyknął na organiściaków, zazierających z poza płotów. — Cóż, jak się wam podoba mój byczek, he?<br /> {{tab}}— Śliczności! Lepszy od młynarzowego! — przytakiwała Hanka.<br /> {{tab}}— Tak mu do mojego, jak wołu do karety! Przyjrzyjcie mu się! — podprowadził je bliżej, klepiąc z lubością byka, któren rwał się już do krowy, jak wściekły. — Co za kark! A jaki grzbiet, jakie to ma piersi! Smok nie byk! — wołał, jaże przysapując z radości.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_023" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/023"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/023|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/023{{!}}{{#if:023|023|Ξ}}]]|023}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Juści, jeszczem takiego nie widziała.<br /> {{tab}}— He, prawda! Czysty holender, trzysta rubli kosztuje.<br /> {{tab}}— Tylachna pieniędzy! — dziwowały się zdumione.<br /> {{tab}}— Ani grosza mniej! Walek, puszczaj go... ostrożnie ino, bo krowa nietęga... Od jednego razu pokryje... Pewnie, że drogi, ale biorę tylko po rublu i dwadzieścia groszy postronkowego, żeby się Lipce dochowały porządnych krów. Młynarz się gniewa na mnie, ale już mi obmierzły te koty, jakie macie po jego stadniku. Trzymajże, gapo, krowę przy samym pysku, bo ci się wyrwie! — wrzasnął na chłopa. — No, to idźcie z Bogiem — zwrócił się do kobiet, widząc, że, przywstydzone, odwracały się ździebko na stronę. — A jutro eksporta do kościoła! — wołał jeszcze za niemi, biorąc się pomagać chłopu, że to krowy nie mógł utrzymać.<br /> {{tab}}— Podziękujesz ty mi za cielę, będzie, jakiegoś jeszcze nie widział. Walek, a przeprowadź go, niech się przechłodzi, chociaż co tam takiemu smokowi znaczy jedna mucha! — przechwalał.<br /> {{tab}}Kobiety zaś poszły do organisty, boć to i z nim też było trza się godzić zosobna o pogrzeb, ale, że organiścina przyjęła je kawą, przy której się nieco zagwarzyły, to było pod sam zachód, i już bydło spędzali z pastwisk, kiej powróciły do chałupy.<br /> {{tab}}Przed gankiem stojał pan Jacek z Mateuszem i, pykając fajeczkę, godził go do rznięcia drzewa na Stachową chałupę.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_024" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/024"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/024|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/024{{!}}{{#if:024|024|Ξ}}]]|024}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Mateusz jakoś nie bardzo był rad, bo się wykręcał.<br /> {{tab}}— Drzewo porznę, niewielka obrada, ale czy chałupę postawię, a bo ja wiem? Może kaj we świat pójdę... Cni mi się już we wsi... Bo ja wiem, co pocznę... — mówił, spoglądając na Jagusię, dojącą krowę pod oborą. — Z rana skończę trumnę, to się jeszcze rozmówimy — dokończył prędko i poszedł.<br /> {{tab}}A pan Jacek wszedł do nieboszczyka i mówił długi, serdeczny pacierz, obcierając rzęsiste łzy.<br /> {{tab}}— By chociaż synowie wdali się w niego — wyrzekł potem do Hanki. — Dobry to był człowiek i prawy Polak. Był z nami w powstaniu, przystał do partji dobrowolnie i gnatów nie żałował. Widziałem go przy robocie. A zmarnował się przez nas... Przekleństwo ciąży nad nami... — gadał jakby do siebie, a, chociaż nie rozumiała wszystkiego, to jednak, z wdzięczności za dobre słowa wspominek, podjęła go za nogi.<br /> {{tab}}— Dajcie spokój! Takim człowiek, jak i wy! — zakrzyczał gniewnie. — Głupia! dziedzic nie święty! — popatrzył jeszcze na Borynę, zapalił od świecy fajeczkę i wyszedł, nie odpowiadając na powitanie kowala, któren był właśnie wchodził do sieni.<br /> {{tab}}— Coś harny dzisiaj! Dziadak jucha! — rzekł za nim z przekąsem, ale że był jakiś rozradowany, to przysiadł do żony i jął szeptać. — Dobra nasza! Wiesz, Magduś, dziedzic szuka zgody ze wsią. Namawia, cobym mu pomagał. Juści, co musi się nam dobrze okroić. Jeno ani mru-mru, kobieto, o wielgie rzeczy idzie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_025" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/025"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/025|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/025{{!}}{{#if:025|025|Ξ}}]]|025}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zajrzał do zmarłego, pokręcił się tu i owdzie i na wieś poleciał, wyciągając chłopów do karczmy na naradę.<br /> {{tab}}Zmierzch się już był czynił, zorze ostygły, kiej te ordzewiałe blachy, przysypywane popiołem, że jeno niekajś co się ta świeciła jakaś chmurka, nabrana złocistą światłością zachodu.<br /> {{tab}}A kiej się już docna zrobił wieczór i pokończyli gospodarskie obrządki, to cała rodzina znowu się zebrała przy zmarłym. U Borynowego wezgłowia było coraz widniej od świec jarzących, Jambroż raz po raz obcinał knoty i śpiewał z książki, a za nim powtarzali wszystkie, popłakując niekiej naprzemian i biadoląc.<br /> {{tab}}Drudzy zaś, sąsiedzi, że w izbie było ciasno i zaduch, to przyklękali na dworze, pod oknami i ciągnęli tę długą i żałosną nutę litanji, jaże się widziało, co wszystek sad śpiewa.<br /> {{tab}}Noc się zwolna ściągała na świat, więc już docna przycichło, gdzie spać się kładli, po sadach bieliły się pościele i chałupy gasły jedna po drugiej, jeno co kokoty piały jakoś niespokojnie, a taka parna i duszna cichość stanęła, jakby się miało na odmianę.<br /> {{tab}}Dopóźna w noc śpiewali przy Borynie, a kiej się rozeszli, ostał jeno Jambroż i Jagata, by już czuwać do rana.<br /> {{tab}}I śpiewali zrazu rozgłośnie, ale, kiej ustał wszelki ruch i zwaliła się niezgłębiona cisza nocy, wnet jął ich morzyć śpik, tęgo wodząc za łby, że wyciągali coraz ciszej i mamrotliwiej, nie przecykając nawet wtedy, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_026" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/026"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/026|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/026{{!}}{{#if:026|026|Ξ}}]]|026}}'''<nowiki>]</nowiki></span>kiej Łapa przychodził i, zcicha skamlący, polizywał nasadlone buty nieboszczyka.<br /> {{tab}}Prawie o samym północku gęsta ćma przywaliła ziemię, pogasły gwiazdy, schmurzyło się całkiem i jakby jeszcze barzej ścichło, że tylko niekiedy zatrzęsło się jakieś drzewo i posypał się cichuśki, lękliwy szmer, albo wydarł się skądciś głos jakiś dziwny, ni to krzyk, ni to huk, ni to wołanie dalekie, i przepadał też niewiadomo kaj...<br /> {{tab}}Wieś leżała w głębokim śpiku i jakby na samem dnie ciemnicy, tylko jedna Borynowa izba świeciła blado w tej mrocznej topieli, a przez wywarte okna widniał Maciej, leżący wśród żółtych świateł, owiany dymami kadzideł, niby tym modrawym obłokiem. Jambroż z Jagatą, wsparłszy się o niego głowami, zadrzemali już na dobre, chrapiąc, jaże się rozlegało.<br /> {{tab}}Zaś ta letnia, krótka noc przechodziła szybko, jakby się jej kajś śpieszyło zdążyć, nim pierwsze kury zapieją, świece też dopalały się posobnie i gasły, niby te oczy, strudzone patrzeniem w umarłego, iż na świtaniu ostała jeno co najgrubsza, migocąc się, kiej to złote ostrze.<br /> {{tab}}Aż szary, przemglony świt, zwlókłszy się leniwie z pól, zajrzał do izby, prosto w Borynową twarz, która jakby się ździebko ożywiła, jakby się budził z ciężkiego snu i, nasłuchując tych pierwszych świergotań po gniazdach, patrzał skroś poczerniałych powiek w dalekie jeszcze zorze wschodów.<br /> {{tab}}Świt już gęstniał, roztrząsając się, kieby ta zamieć śniegowa.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_027" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/027"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/027|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/027{{!}}{{#if:027|027|Ξ}}]]|027}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Niebo zajaśniało, jak płótno na bielnikach, gdy je słońce przygrzeje, z pól powiało chłodem, staw westchnął, kolebiąc się sennie, a z pod mrocznych próchnic nocy jawiły się obrazy borów, kieby te czarne chmury, wynoszące się ze ziemi, zaś poniektóre drzewiny, samotnie stojące, puszyły się czubami w rozbielonem powietrzu, niby pęki czarnych piór; już nawet przyleciał pierwszy wiater, zatarmosił sadami i jął przedmuchiwać we śpiące pod przyźbami.<br /> {{tab}}Ale jeszcze mało kto przecknął i ozwierał oczy. W słodkim dośpiku leżało wszystko, leniąc się ździebko, jak to zwyczajnie bywa po święcie czy jarmarku.<br /> {{tab}}A wrychle i sam dzień się podniósł, jeno co jakiś mgławy i smutny, słońca jeszcze nie było, ale skowronki już przedzwaniały swoje pacierze, głośniej zabełkotały wody i poruszyły się zboża, bijąc chrzęstliwemi kłosami o miedze i drogi, już niegdzie po zagrodach rwały się tęskliwe beki owiec, kajś znowu jazgotliwie zagęgały gęsi, to koguty się wydzierały rozgłośnie, gdzie nawet wołania się rozlegały, skrzypy wrótni, końskie rżenia, ruch i skrzęt wstawań, że cała wieś się budziła, imając się zwolna pracy codziennej, jeno u Borynów wciąż było jeszcze cicho i spokojnie.<br /> {{tab}}Zaspali ano z onych smutków i ciężkich turbacyj jaże na dwór roznosiły się chrapania.<br> {{tab}}Wiater buchał co trochę w otwarte drzwi a okna i tłukł się po izbach, świszcząc przeciągle, i na darmo rozwiewał nieboszczykowi włosy i targał światłem ostatniej świecy.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_028" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/028"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/028|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/028{{!}}{{#if:028|028|Ξ}}]]|028}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Nie poruszył się juści Boryna, nie przecknął, nie porwał się do roboty, ni drugich do niej zapędzał, leżał se martwy, cichy, na kamień już zakrzepły i na wszystko już głuchy.<br /> {{tab}}Wiatr już z niemałą mocą zawiał i rymnął w sad, że wszystko wokół jęło się chwiać, szeleścić, trząchać, kołysać i jakby zaglądać w Borynową siną twarz; patrzył w niego dzień mgławy, zaglądały rozchwiane drzewa, zaś one wysmukłe, gibkie malwy, kiej dzieuchy, chyliły się przez okna w pokłonach głębokich, a ze dworu raz po raz wpadała z brzękiem pszczoła, to motyl leciał wprost na światło, to jaskółka zbłądziła, świergocąc lękliwie, to niesły się muchy, przypełzały żuczki i wszelaki Boży stwór, a wraz z niemi spływał do izby cichy brzęk, i szum, i trzepot, i ćwierkania, kieby ten jeden głos żywej, serdecznej żałości:<br /> {{tab}}— Pomarł! Pomarł! Pomarł!<br /> {{tab}}I co jeno żyło, trzęsło się, łkało i zanosiło, jakby w przytłumionym, srogim lamencie; aż ścichło znagła i trwożnie, wiater ustał, wszystko przytaiło dech i padło na twarz, w proch ziemi, bo oto ze świtowych szarości wzeszło słońce czerwone i ogromne, wyniesło się nad świat, ogarnęło go władnem, żywiącem okiem i skryło się w skołtunione chmurzyska.<br /> {{tab}}Poszarzało na świecie, a nie wyszło i Zdrowaś, jął sypać drobny, ciepły deszcz rzęsistemi kroplami, że wnet wszystkie pola i sady rozdzwoniły się sypkim, nieustającym szmerem.<br /> {{tab}}Ochłodło znacznie, zapachniały drogi, ptaki zaczęły śpiewać z całej mocy, a w tej szarej, rozdrganej <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_029" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/029"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/029|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/029{{!}}{{#if:029|029|Ξ}}]]|029}}'''<nowiki>]</nowiki></span>kurzawie, jaka przysłoniła świat, piły spragnione zboża, piły liście pomdlałe, piły drzewa, piły wyschnięte gardziele strug i ziemie spieczone, piły długo i z lubością, dysząc, jakby z dziękczynieniem.<br /> {{tab}}— Bóg zapłać, bracie deszczu! Bóg zapłać, siostro chmuro! Bóg zapłać!<br /> {{tab}}Właśnie ten deszcz zacinający przebudził Hankę, śpiącą pod samem oknem, że się pierwsza zerwała na nogi.<br /> {{tab}}Pobiegła z krzykiem do stajni.<br /> {{tab}}— Pietrek! Wstawaj! Deszcz pada! Koniczynę trza lecieć kopić, bo na nic przemięknie! Witek, wałkoniu jeden, krowy wyganiaj! Na wsi już przepędzili! — wołała ostro, wypuszczając z chlewów gęsi, które z radosnym gęgotem leciały taplać się w kałużach.<br /> {{tab}}Zajrzała do krów i świnie wypędzała na podwórze, gdy przyleciał kowal; ułożyli, co było potrza kupić na jutrzejszą stypę, wziął pieniądze i miał zaraz jechać do miasteczka, ale już z bryczki przywołał ją i rzekł cicho:<br /> {{tab}}— Hanka, dajcie mi połowę, to ni pary nie puszczę, żeście starego podebrali. Zróbmy po dobremu.<br /> {{tab}}Rozczerwieniła się, kiej burak i krzyknęła porywczo:<br /> {{tab}}— A pyskuj sobie, choćby przed całym światem; widzisz go, sam gotów do złego, to myśli, co i drugie takie same.<br /> {{tab}}Jeno błysnął ślepiami, poskubał wąsów i zaciął konie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_030" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/030"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/030|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/030{{!}}{{#if:030|030|Ξ}}]]|030}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Hanka zaś wzięła się ostro do roboty, tyla bowiem gospodarka czekała na nią, że trza było dobrze kulasy wyciągnąć i głowić się niemało, by wszystkiemu wydolić, to też pokrótce, jak co dnia, rozlegał się po całem obejściu jej głos rozkazujący.<br /> {{tab}}Borynie zapalili dwie nowe świece i przykryli go prześcieradłem. Jagata mamrotała przy nim pacierze, przysypując raz po raz na węgliki jagód jałowcowych.<br /> {{tab}}Jagusia przyszła od matki dopiero po śniadaniu, ale że ją strachem przejmował nieboszczyk, to się jeno błędnie kręciła po obejściu, często gęsto wyglądając na Mateusza, któren przeniósł się z robotą na klepisko; kończył już trumnę i właśnie był malował na niej biały krzyż, kiej Jagna stanęła we wrotniach stodoły.<br /> {{tab}}Milczała, spozierając trwożnie na czarne wieko.<br /> {{tab}}— Wdowaś teraz, Jaguś, wdowa! — szepnął ze współczuciem.<br /> {{tab}}— A juści — odparła łzawo i cichuśko.<br /> {{tab}}Patrzał na nią poczciwie, zmizerowana ci była i blada, kiej ten opłatek, a tak żałośliwa, jak to pokrzywdzone dzieciątko.<br /> {{tab}}— Taka to już człowiekowa dola — powiedział smutnie.<br /> {{tab}}— A wdowam! wdowam — powtórzyła, i łzy napełniły jej modre oczy, a ciężkie wzdychy dziw piersi nie rozerwały, że uciekła za chałupę i, nie bacząc na deszcz, płakała tam długo i tak rzewliwie, jaże ją sama Hanka sprowadziła do izby, próbując uspokoić a pocieszyć.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_031" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/031"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/031|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/031{{!}}{{#if:031|031|Ξ}}]]|031}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Płakaniem nie zaradzisz. Nama też nieletko, ale już tobie, sieroto, pewnikiem co barzej ciężko — mówiła z dobrością.<br /> {{tab}}— Płacz płaczem, a rok nie przejdzie i zaśpiewam jej takiego chmiela nowego, co się wścieknie — ozwała się po swojemu Jagustynka.<br /> {{tab}}— Nie pora na przekpinki — skarciła ją Hanka.<br /> {{tab}}— Powiedam szczerą prawdę, abo to nie młoda, nie urodna, nie bogata! Kijem się będzie musiała oganiać przed chłopami.<br /> {{tab}}Jagna nie odrzekła, Hanka zaś wyniesła w opłotki żarcie la prosiąt i wyglądała na drogę.<br /> {{tab}}— Co się tam stało? — myślała strapiona. — Mieli go puścić w sobotę, a tu już poniedziałek i ani widu, ani słychu.<br /> {{tab}}Ale nie było czasu na frasunki, bo musiała pomagać kopić resztę siana i wszystką koniczynę, gdyż deszcz rozpadał się już na dobre, nie przestając ani na chwilę.<br /> {{tab}}Zaś wkrótce po południu nadszedł proboszcz z organistą, przyszli braccy ze światłem i ludzi zebrało się też coś niecoś, włożyli Borynę do trumny, Mateusz zabił ją kołkami, ksiądz odprawił modlitwy, skropił wodą święconą i powieźli go, zcicha przyśpiewując, do kościoła, kaj już Jambroż bił we dzwon żałobny.<br /> {{tab}}A kiedy wrócili z eksporty, to w chałupie widziało się tak jakoś pusto i strasznie cicho, jaże Jóźka buchnęła płaczem, a Hanka ozwała się do Jagustynki, oprzątającej izbę:<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_032" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/032"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/032|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/032{{!}}{{#if:032|032|Ξ}}]]|032}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Chociaż od tyla czasu trupem był jeno, a zawdy czuć było gospodarza w chałupie.<br /> {{tab}}— Antek wróci, to i gospodarz będzie — przypochlebiała stara.<br /> {{tab}}— By jeno prędko powrócił — westchnęła tęskno.<br /> {{tab}}Ale że szare, wilgotne przesłony obtulały ziemię i deszcz padał nieustannie, to obtarła łzy, westchnęła raz i drugi i dalejże poganiać swoich.<br /> {{tab}}— A chodźcież, ludzie! Żeby pomarł i ten największy, to jak ten kamień w morze głębokie, już go nikto nie wyłowi, a ziemia nie poczeka i trza kole niej robić.<br /> {{tab}}I powiedła wszystkich na przełaz do okopywania ziemniaków, jeno Jóźka ostała pilnować dzieci, a i bez to, co była jakaś chora i nie mogła się jeszcze utulić w żałości, Łapa też przy niej warował nieodstępnie i ten Witkowy bociek, któren stojał w ganku na jednej nodze, kieby na stróży.<br /> {{tab}}Zaś deszcz nie przestawał ani na chwilę, padał drobny, gęsty i ciepły, że ustały śpiewać ptaki, a wszelaki stwór przyległ w cichości, cały świat zwolna oniemiał i jakby się zasłuchał w ten trzepot rosisty, brzękliwy i nieustanny, a jeno kajś niekaj zawrzeszczały gęsi, taplające się po sinych, spienionych kałużach.<br /> {{tab}}Dopiero o samym zachodzie wyjrzało rozognione słońce i zapaliło czerwone ognie w rosach i kałużach.<br /> {{tab}}— Pogoda na jutro pewna! — powiedali, ściągając z pól.<br /> {{tab}}— Niechby jeszcze padało, czyste złoto, nie deszcz.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_033" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/033"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/033|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/033{{!}}{{#if:033|033|Ξ}}]]|033}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Ziemniaki były już na ostatnich nogach.<br /> {{tab}}— A bo to owsów nie przypiekło!<br /> {{tab}}— Wszystkiemu pójdzie na zdrowie.<br /> {{tab}}— Żeby se tak popadał chociaż ze trzy dni — wzdychał któryś.<br /> {{tab}}Jakoż i padał tak równo, rzęsiście i spokojnie do samej nocy, że z lubością wystawali pod chałupami, na przechłodzonem, pachnącem powietrzu, zaś Gulbasiaki skrzykiwały dzieuchy i chłopaków, bych lecieć na wieś, na wyżnie, palić Sobótkowe ognie, gdyż to była wigilja św. Jana, ale co ćma była i plucha, to mało kto dał się pociągnąć, że tylko kajś niekaj co tam pod lasem rozbłysnął jakiś słaby ogieniek.<br /> {{tab}}Witek już od zmroku przyniewalał Jóźkę, aby z nim leciała na Sobótki, ale mu powiedziała żałośnie:<br /> {{tab}}— Nie polete, co mi tam zabawy, co mi tam już wszystko...<br /> {{tab}}— Dyć ino zapalim, przeskoczym ogień i przylecim — prosił gorąco.<br /> {{tab}}— Siedź w chałupie, bo powiem Hance! — zagroziła.<br /> {{tab}}Ale poleciał i powrócił dopiero po kolacji, głodny i utytłany w błocie jak nieboskie stworzenie, gdyż deszcz nie ustawał ani na chwilę i padał przez całą noc, aż dopiero przestał nazajutrz, o dużym dniu, właśnie kiedy już ludzie ciągnęli na żałobne nabożeństwo.<br /> {{tab}}Słońce się jednak nie pokazało; świat się był omglił szarawą kurzawą, w której jeszcze barzej rozzieleniły się pola i sady, a wody wlekły się, niby te <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_034" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/034"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/034|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/034{{!}}{{#if:034|034|Ξ}}]]|034}}'''<nowiki>]</nowiki></span>srebrnawe przędziwa. Powietrze było rzeźwe, chłodnawe i pachnące, rosy kapały obficie za leda powiewem, ptaki darły się, kieby oszalałe, psy ujadały wesoło, przeganiając się po drogach wraz z dziećmi, a wszelaki głos leciał górnie i radośnie, nawet ziemie, opite wodą i nabrzmiałe mocą, zdały się wrzeć niepowstrzymanym rostem.<br /> {{tab}}Zaś w kościele ksiądz odprawił żałobną wotywę i wraz z proboszczem Słupskim i organistą, zasiadłszy naprzeciw siebie w ławach przed wielkim ołtarzem, jęli wyciągać łacińskie pieśnie.<br /> {{tab}}Boryna leżał wysoko na katafalku, obstawiony w biały las świec płonących, a dokoła klęczała kornie cała wieś, zamodlona i zasłuchana w te długie, lamentliwe pieśnie, co nabrzmiewały niekiedy takim strasznym krzykiem, jaże włosy powstawały i bolesna lutość ściskała serca; to niekiedy cichły w przejmujących, żalnych jękach, aż dusze mdlały struchlałe i same łzy ciekły z oczów; albo też znowu podnosiły się jakieś cudne i niebosiężne, kieby te głosy śpiewań janielskich i wiecznej szczęśliwości, że naród wzdychał ciężko, obcierał oczy, a często gęsto i poniektóre płaczem buchały serdecznym.<br /> {{tab}}Ciągnęło się to z dobrą godzinę, a kiej skończyli, rumor powstał, podnosili się z klęczek i Jambroż jął brać świece od katafalku i rozdawać je ludziom, ksiądz też jeszcze prześpiewał przy trumnie, okadził ją, aż zrobiło się niebiesko od dymów, skropił wodą święconą, wyciągnął jakąś nutę i ruszył ku drzwiom, za krzyżem.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_035" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/035"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/035|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/035{{!}}{{#if:035|035|Ξ}}]]|035}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A kościół aż się zatrząsł od krzyków, płaczów i szlochań, bo trumnę już brali co najpierwsi gospodarze i zanieśli na wóz, w półkoszki, wymoszczone słomą, zaś Jagustynka tajnie, by księża nie spostrzegli, wraziła pod nią bochen chleba, obwinięty w czyste płótno, Pietrek zebrał krótko lejce, zacinał batem i obzierał się niecierpliwie na księży.<br /> {{tab}}Zajęczały żałobnie dzwony, wynieśli czarne chorągwie, rozbłysnęły światła, Stacho poniósł krzyż, a księża zaśpiewali:<br /> {{tab}}— „Miserere mei Deus“.<br /> {{tab}}I straszna pieśń, pieśń śmierci załkała nad głowami smutkiem bezbrzeżnym i grozą.<br /> {{tab}}Ruszyli zwolna na topolową drogę ku smętarzowi.<br /> {{tab}}Czarna chorągiew z kościotrupem załomotała na wietrze, kiej ten ptak straszliwy, i poniesła się przodem, a za nią dopiero błyskał srebrzysty krzyż, i otwierała się długa ulica brackich z zapalonemi świecami, i szli księża w czarnych kapach.<br /> {{tab}}Trumna jechała w pośrodku, ułożona na słomie wysoko, że ją cięgiem i wszystkie mieli na oczach, a tuż za nią wlekła się rodzina, srodze zawodząc płaczem i jękami, zaś pobok i kaj gdzie kto wziął miejsce, ciżbiła się cała wieś, w niemałym smutku a cichości idąca.<br /> {{tab}}Że nawet chore i kalekie nie ostały w chałupach.<br /> {{tab}}Przemglone, szare niebo wisiało nisko, jakby wsparte na tych wielgachnych topolach, pochylonych nade drogą. Wszystko stojało bez ruchu, przygięte <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_036" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/036"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/036|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/036{{!}}{{#if:036|036|Ξ}}]]|036}}'''<nowiki>]</nowiki></span>i kieby zasłuchane w te pieśnie żałobne, a kiedy powiał wiater i rozruchał pola i drzewa, to posypały się rosy, niby tym żalnym, cichym płaczem, zaś rozchwiane zboża kolebały się zwolna ciężkiemi kłosami, chyliły się coraz niżej, jakby do nóg przypadając gospodarzowi w tym kornym, ostatnim pokłonie.<br /> {{tab}}Księża pieśń rozpłynęła się kajściś w powietrzu, że sroga cichość zwaliła się na dusze, jeno dzwony jęczały wciąż, biły ponurym głosem, wołały cosik w niebo pochmurne, ku lasom i w dale zamglone, skowronki śpiewały nad polami, wóz niekiej zaskrzypiał, szarpały się chorągwie, chlupało błoto pod nogami, a te bólne, sieroce płacze kwiliły nieustannie.<br /> {{tab}}— „Miserere mei Deus“ — zaśpiewał znowu proboszcz, przywtórzył mu Słupski wraz z organistą i kowalem, któren trzymał parasol nad dobrodziejami, gdyż deszcz znowu pokrapiał.<br /> {{tab}}I śpiewali tak strasznie, tak rozpacznie i tak jękliwie, jaże łzy się cisnęły, zamierało serce, a oczy strwożone, oczy, pobłąkane w niemocy, niesły się we świat i u tego nieba chmurnego żebrały zmiłowania. Twarze bladły, dusze jęły się zwierać w męce, i luty dygot przejmował, że wzdychali coraz ciężej, a już poniektóry łzy obcierał, to szeptał pacierz posiniałemi wargami, w piersi się bił i kajał skruszony, zaś wszystkich omroczył ciężki, beznadziejny smutek i przywaliła bezgraniczna żałość, że, kiej te dymy gryzące, snuły się po nich bolesne medytacje i jęki, zakrzepłe w trwodze.<br /> {{tab}}Jezu, bądź nam, grzesznym, miłościwy! Jezu!<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_037" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/037"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/037|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/037{{!}}{{#if:037|037|Ξ}}]]|037}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}O dolo człowiekowa, dolo nieustępliwa!<br /> {{tab}}A cóże są te wszystkie znojne trudy? Cóże ten żywot człowieczy, co, jako śniegi, spływa bez śladu, że o nim nawet dzieci rodzone nie przypomną?<br /> {{tab}}Żałością jeno, płakaniem jeno, cierzpieniem jeno...<br /> {{tab}}I cóże są one szczęśliwości, dobroście, nadzieje?<br /> {{tab}}Czczym dymem, próchnicą, mamidłem i zgoła niczem...<br /> {{tab}}A cóżeś to ty sam, człowieku, który się puszysz, a dmiesz, a wynosisz hardo ponad wszelkie stworzenie?<br /> {{tab}}Tym wiatrem jeno jesteś, co niewiada, skąd przychodzi, niewiada, po co się miecie, i niewiada, kaj się rozwiewa...<br /> {{tab}}I ty się masz panem wszystkiego świata, człowieku?...<br /> {{tab}}A by ci kto raje dawał — opuścić je musisz.<br /> {{tab}}By ci kto wszystkie moce dawał — śmierć ci je wydrze.<br /> {{tab}}By ci kto rozum przyznał największy — próchnem ostaniesz.<br /> {{tab}}I nie przemożesz doli, mizeroto, nie przezwyciężysz śmierci, nie...<br /> {{tab}}Boś ano bezbronny, słaby i płony, jako ten listeczek, którym wiater żenie po świecie.<br /> {{tab}}Boś ano, człowieku, w pazurach śmierci, jako ten ptaszek, z gniazda podebrany, co se piuka radośnie, trzepoce, przyśpiewuje, a nie wie, że go wnet zdradna ręka przydusi za gardziel i lubego żywota zbawi.<br /> {{tab}}O duszo, pocóż dźwigasz człowieczego trupa, poco?<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_038" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/038"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/038|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/038{{!}}{{#if:038|038|Ξ}}]]|038}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Tak ci ano czuł naród, tak ci medytował i w sobie rozważał, a patrzył smutnie po ziemiach zielonych, włóczył tęsknemi oczami po świecie i wzdychał ciężko z onych niewypowiedzianych boleń, aż twarze kamieniały i dusze się trzęsły.<br /> {{tab}}Ale i to zarówno wiedzieli, co jedyna człowiekowa dufność w Panajezusowej łasce, a jedyna ucieczka duszy w Jego świętem miłosierdziu.<br /> {{tab}}— „Secundum magnam misericordiam tuam“...<br /> {{tab}}Ciężkie, łacińskie słowa padały, kiej grudy przemarzłej ziemi, jaże bezwolnie pochylali głowy, jakby pod nieubłaganą kośbą śmierci, ale szli niepowstrzymanie; szli kwardzi a zrezygnowani, szarzy i mocni, kiej te głazy, widne na miedzach, gotowi już na wszystko a nieulękli, ugorom i zarazem tym bujnym, okwieconym polom podobni, i tym drzewom równi w sile i kruchości — drzewom, w które piorun mógł trzasnąć leda chwila i w ręce śmierci podać, a one hardo pną się ku słońcu i śpiewają głęboką, radosną pieśń życia...<br /> {{tab}}Szli wsią całą, ciżbiąc się i przepychając, ale każden tak był zatopiony w smutkach, że jakby szedł sam w pustce niezmiernej i opuszczeniu, a każden zapatrzył się gdziesik i jakby widział przez oczy, zaszklone łzami, ojców swoich, dziadów i pradziadów, niesionych tam, na smętarz, już widny przez grube pnie topoli...<br /> {{tab}}Dzwony wciąż biły, i ponura pieśń huczała coraz jękliwiej, smętarz już był niedaleko, wyrastał ze zbóż kępami drzew, krzyżów i mogił, a zdawał się otwierać, kieby ten straszny, nigdy nie zapełniony dół, w któren zwolna a niepowstrzymanie spływa cały świat, że już <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_039" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/039"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/039|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/039{{!}}{{#if:039|039|Ξ}}]]|039}}'''<nowiki>]</nowiki></span>niejednemu się widziało, jako w tem zadeszczonem powietrzu i ze stron wszystkich biją dzwony, jarzą się światła, czernieją rozwiane chorągwie i płyną śpiewania, że z każdej chałupy wynoszą trumny, że wszystkiemi drogami ciągną żałobne pochody, a każden człowiek płacze kogoś, zawodzi, a tak szlocha, jaże wszystkie niebo i ziemia wzbiera żałosnym jękiem i spływa szmerem nieustannych, gorzkich, jak piołun, łez...<br /> {{tab}}Pochód już skręcał na dróżkę ku smętarzowi, kiej go dopędził dziedzic, wysiadł z powozu i poszedł pobok trumny w srogiej ciasnocie, gdyż dróżka była wąska, gęsto brzózkami obsadzona i zboża stały ze stron obu.<br /> {{tab}}A kiej księża skończyli śpiewać, Dominikowa, trzymająca się Jagny, zgarbiona i nawpół ślepa, zawiedła po swojemu: „Kto się w opiekę“.<br /> {{tab}}Juści, co przywtórzyli skwapnie i gorąco, jakby czepiając się zestrachanemi duszami tej pieśni serdecznej.<br /> {{tab}}I już tak rozśpiewani, a pełni jakowejś dufności, weszli na smętarz.<br /> {{tab}}Co najpierwsi gospodarze dźwignęli trumnę, a nawet sam dziedzic jął wspierać w pośrodku, i ponieśli ją żółtemi drożynami, wskroś okwieconych mogił, traw i krzyżów, za kaplicę, kaj w gąszczach leszczyn i bzów czekał już grób, świeżo wybrany.<br /> {{tab}}Straszne płacze i krzyki zatargały powietrzem.<br /> {{tab}}Chorągwie i światła okoliły jamę głęboką, naród się skłębił i cisnął, spozierając trwożnie w ten dół żółtawy i pusty...<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_040" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/040"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/040|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/040{{!}}{{#if:040|040|Ξ}}]]|040}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A kiedy prześpiewali jeszcze coś niecoś, proboszcz stanął na kupie wywalonego piachu, odwrócił się i rzekł grzmiąco:<br /> {{tab}}— Narodzie chrześcijański! Narodzie!<br /> {{tab}}Przycichło znagła, jeno dzwony jęczały z oddali, a Jóźka, opasawszy rączynami ojcową trumnę, zawodziła rzewliwie, na nic nie bacząc.<br /> {{tab}}Zaś proboszcz pociągnął nosem z tabakiery, kichnął raz i drugi, a potoczywszy załzawionemi oczami, rzekł donośnie:<br /> {{tab}}— „Bracia, a kogóż to chowacie dzisiaj, kogo?<br /> {{tab}}Macieja Borynę! — powiadacie.<br /> {{tab}}A ja wam mówię, że i pierwszego gospodarza, i poczciwego człowieka, i prawego katolika chowacie... Znałem go bowiem od lat i zaświadczam: jako żył przykładnie, Boga chwalił, spowiadał się i komunikował, a biedotę wspomagał.<br /> {{tab}}Mówię wam: wspomagał!“ — powtórzył, ciężko dychając.<br /> {{tab}}Płacze jęły kwilić dokoła i wzdychy rwały się coraz gęściej, gdy, nabrawszy powietrza, ozwał się znowu, jeno co żałośliwiej:<br /> {{tab}}— „I pomarł chudziaczek, pomarł!<br /> {{tab}}Śmierć go sobie wybrała, jako wilk wybiera ze stada najtłustszego barana, i w biały dzień na wszystkich oczach, a nikt mu nie przeszkodzi.<br /> {{tab}}Jako piorun bije w drzewo wyniosłe, że pada rozłupane, tak on padł pod srogą kosą śmierci.<br /> {{tab}}Ale pomarł nie wszystek! — jak mówi Pismo święte.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_041" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/041"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/041|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/041{{!}}{{#if:041|041|Ξ}}]]|041}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Bo oto stanął se ten wędrownik przed wrotami raju, puka i skamle żałośnie, aż św. Pietr zapyta:<br /> {{tab}}— Któżeś to i czego potrzebujesz?<br /> {{tab}}— Borynam z Lipiec i miłosierdzia Pańskiego proszę...<br /> {{tab}}— Tak ci to już braty dopiekły, żeś się zbył żywota, co?<br /> {{tab}}— Wszystko powiem — rzecze Maciej — jeno ozewrzyjcie wrotnie, św. Pietrze, by mnie ozgrzało choć ździebko Pańskie zmiłowanie, bom przemarz na lód w onej tułaczce ziemskiej.<br /> {{tab}}Św. Pietr ozwarł nieco, ale nie puszcza go jeszcze i rzecze:<br /> {{tab}}— A jeno nie łżyj, bo tu nikogo nie ocyganisz. Mów, duszo, śmiało, czemuś to uciekła ze ziemie?..<br /> {{tab}}A Maciej rymnął na kolana, że to śpiewania janielskie dosłyszał i dzwonki, jakby na podniesienie, a odrzecze z płaczem:<br /> {{tab}}— Prawdę powiem, kiej na spowiedzi; a to nie poredziłem dłużej wytrzymać na ziemi, bo tam już ludzie, jako te wilki, nastają na siebie, bo tam już jeno swary, kłótnie, a obraza Boska... Nie ludzie to, św. Pietrze, nie boskie stworzenia, a jeno te psy wściekłe i te swynie smrodliwe. I tak jest źle na świecie, że i nie wypowiedzieć wszystkiego...<br /> {{tab}}Zaginął wszelki posłuch, zaginęła poczciwość, zaginęło miłosierdzie, brat powstaje na brata, dzieci na ojców, żony na mężów, sługa na pana... nie uszanują już niczego, ni wieku, ni urzędu, ni nawet księdza...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_042" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/042"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/042|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/042{{!}}{{#if:042|042|Ξ}}]]|042}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zły zapanował w sercach, a pod jego przewodem rozpusta a pijaństwo, a złoście krzewią się coraz barzej.<br /> {{tab}}Wszędy łajdus na łajdusie, a łajdusem pogania.<br /> {{tab}}Wszędy jeno chytroście, oszukaństwa, srogie uciski a złodziejstwa, że, co masz, z garści nie popuść, bo ci wydrą.<br /> {{tab}}By najlepszą łąkę, a wypasą i stratują.<br /> {{tab}}By chociaż tę skibkę, a z cudzego przyorzą.<br /> {{tab}}Byś nawet kurę puścił z obejścia, przychwycą, kiej te wilki.<br /> {{tab}}Kawałka żelaza nie przepomnij ni postronka, choćby były księże, bo nie przepuszczą i ukradną.<br /> {{tab}}Gorzałkę jeno piją, rozpustę czynią i w służbie Bożej całkiem się opuszczają, pogany te pieskie i chrystobije, że drugie żydy a stokroć poczciwsze i bogobojniejsze.<br /> {{tab}}— I to w lipeckiej parafji tak się dzieje? — przerwał mu św. Pietr.<br /> {{tab}}— Indziej też nielepiej, ale już w lipeckiej najgorzej.<br /> {{tab}}A święty Pietr jął w palce trzaskać, brwie srożyć, oczami toczyć i rzekł, wytrząchając pięścią ku ziemi:<br /> {{tab}}— Takieśta to, Lipczaki? Takie! A zbóje obmierzłe, a poganiny gorsze od Niemców! A to roki macie dobre, ziemie rodzajne, a paśniki, a łąki, a boru po kawale i tak się to sprawiata!.. Chleb was ano roznosi, łajdusy jedne! Powiem ja o tem Panu Jezusowi, powiem, a on już wama cugli przykróci...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_043" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/043"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/043|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/043{{!}}{{#if:043|043|Ξ}}]]|043}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Maciej jął swoich poczciwie bronić, ale święty Pietr rozgniewał się jeszcze barzej i kiej nie tupnie nogą a krzyknie:<br /> {{tab}}— Nie broń takich synów! A to ci jeno rzeknę: niech mi się te Judasze poprawią do trzech niedziel i pokutę czynią, a jak nie posłuchają, to tak ich przycisnę głodem, pożogą i choróbskami, że mnie popamiętają łajdusy jedne“.<br /> {{tab}}Mocno proboszcz powiadał, do serca i tak napominająco i takim gniewem Bożym groził i tak pięściami wytrząchał, że szlochy się podniesły dokoła, naród zapłakał i bił się w piersi a kajał...<br /> {{tab}}Zaś ksiądz, odsapnąwszy nieco, jął znowu mówić o nieboszczyku, jako to padł za wszystkich...<br /> {{tab}}I wołał do zgody. Wołał do sprawiedliwości. Wołał do pomiarkowania się w grzechach, bo niewiada, komu z brzega wybije ta ostatnia godzina, i przyjdzie stanąć przed strasznym sądem Pana...<br /> {{tab}}Że nawet sam dziedzic, a obcierał kułakiem oczy.<br /> {{tab}}Pokrótce jednak księża skończyli swoje i odeszli wraz z dziedzicem, a kiej spuścili w dół trumnę i jęli na nią sypać piasek, jaże zadudniało, wrzask ci, mój Jezu, buchnął, a krzyki, a takie lamenty, coby i najkwardszego skruszyło.<br /> {{tab}}Ryczała Jóźka, ryczała Magda, ryczała Hanka i stryjeczne, płakały bliskie i dalekie, powinowate i zgoła obce, a już może najrzewliwiej zanosiła się Jagusia, którą tak cosik sparło pod piersiami, jaże się prosto zapamiętała w krzyku.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_044" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/044"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/044|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/044{{!}}{{#if:044|044|Ξ}}]]|044}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Hale, teraz skowyczy, a co to wyprawiała z nieboszczykiem! — mruknęła któraś zboku, zaś Płoszkowa, obcierając oczy, dodała:<br /> {{tab}}— Tak se łaskę wypłakuje, by ją nie wygnali z chałupy.<br /> {{tab}}— Myśli, że kto głupi, a uwierzy! — powiedziała głośno organiścina.<br /> {{tab}}Ale Jagna nie wiedziała już o Bożym świecie, padła kajś w piasek i zanosiła się takim żałosnym płaczem, jakby to na nią sypały się te ciężkie, sypkie strugi ziemi, jakby to nad nią huczały te posępne głosy dzwonów, jakby to nad nią płakali...<br /> {{tab}}A dzwony wciąż biły, jakby skarżąc się niebiosom, zaś z nad świeżej mogiły te wszystkie płacze, te szlochy i biadania też się skarżyły na dolę nieubłaganą i na tę wieczną krzywdę człowieczą.<br /> {{tab}}Zaczęli się wnet rozchodzić zwolna, kto tam jeszcze gdziesik, po drodze, przyklękał, kto i ten pacierz mówił za pomarłe, kto zaś jeno się błąkał wśród mogił i smutnie deliberował, a drugie ruszali ociągliwie ku chałupom, obzierając się wyczekująco, gdyż kowal z Hanką spraszali poniektórych na ten chleb żałobny, jak to zwyczajnie bywa po pochowku.<br /> {{tab}}I kiej oklepali mogiłę, a nad nią wkopali czarny krzyż, wzięli pomiędzy siebie sieroty i pociągnęli sporą gromadą, poredzając zcicha, a wyżalając się nad niemi, a popłakując niekiedy...<br /> {{tab}}W Borynowej izbie już było wszystko urządzone do potrzeby, wzdłuż ścian ciągnęły się stoły, {{pp|obsta|wione}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_045" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/045"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/045|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/045{{!}}{{#if:045|045|Ξ}}]]|045}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|obsta|wione}} długachnemi ławami, że skoro się jeno rozsiedli, zaraz podano gorzałkę i chleby.<br /> {{tab}}Przepili godnie, w cichości a powadze, przegryźli coś niecoś i organista zaczął czytać książki sposobne, modlitwy, a potem zaśpiewali litanję za umarłego; wtórowali mu ochotnie i gorąco, przerywając jeno wtedy, kiej kowal puszczał flachę w nową kolejkę, a Jagustynka chleb roznosiła.<br /> {{tab}}Kobiety zebrały się po drugiej stronie u Hanki; piły herbatę, pojadały słodki placek i pod przewodem organiściny zaśpiewały tak rzewnie i przejmująco, jaże kury zagdakały po sadzie. I tak ano, wspominając poczciwie nieboszczyka, naród pojadał, popijał, popłakiwał i śpiewał za jego duszę pobożne pieśnie, jak przystało w taką porę i za takiego gospodarza...<br /> {{tab}}Stypa była suta, Hanka zapraszała serdecznie, nie żałując jadła ni napitku, gdyż w południe, kiej już niejeden jął się oglądać za czapą, podali kluski z mlekiem, a potem prażone mięso z kapustą i groch, szczodrze omaszczony.<br /> {{tab}}— Drudzy takiego wesela nie wyprawiają! — szepnęła Bolesławowa.<br /> {{tab}}— A mało nieboszczyk zostawił, co?<br /> {{tab}}— Mają się czem pocieszać, mają.<br /> {{tab}}— Gotowych pieniędzy też sporo chapnąć musieli...<br /> {{tab}}— Kowal wyrzeka, co były, i pono się kajś podziały.<br /> {{tab}}— Narzeka, a dobrze je musiał schować.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_046" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/046"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/046|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/046{{!}}{{#if:046|046|Ξ}}]]|046}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Pogadywały zcicha między sobą kobiety, wyskrzybując miski do czysta i strzegąc się Hanki, która nieustannie baczyła, by której czego nie zbrakło; zaś po chłopskiej stronie organista, napity już ździebko, dźwignął się nad stołem i z kieliszkiem w garści jął wypominać nieboszczyka tak górnie i z takiemi łacińskiemi przepowiadkami, że, chocia nie bardzo wyrozumieli, ale płakać się wszystkim chciało, kiej na tem kazaniu.<br /> {{tab}}Gwar się już podnosił i gęby czerwieniały, że to flacha często krążyła i szkło galanto brząkało, to już niejeden omackiem szukał kieliszka i drugą ręką kuma obejmował za szyję, bełkocząc skołczałym ozorem. Zaś poniektóry jeszcze niekiedy wyciągnął tę żałobną nutę i wypominać próbował, ale już nikto nie wtórował, ni słuchał, wszyscy bowiem gwarzyli, stowarzyszając się do upodoby, świarcząc sobie przyjacielstwa i raz wraz przepijając, a co skorsi do kieliszka wymykali się chyłkiem i wiedli ku karczmie. Tylko jeden Jambroż był dzisia zgoła niepodobny do siebie. Juści, co pił tyla, co i drugie, a może i więcej, gdyż sam się przymawiał o gorzałkę, ale siedział kajś w kącie srodze zwarzony, oczy cięgiem przecierał i ciężko wzdychał.<br /> {{tab}}Trącił go któryś i na ucieszne powiadki wyciągał.<br /> {{tab}}— Nie ruchaj mę, bom żałosny! — odburknął — pomrę wnet, pomrę... Psi po mnie jeno zawyją i baba w garnek rozbity zadzwoni — mamrotał płaczliwie. — Jakże, toż przy chrzcie Macieja byłem!.. Na jego weselu tańcowałem! Ojców jego chowałem! Dobrze pamiętam! Mój Jezu, i tylachno już różnego narodu oklepałem, tylum już przedzwaniał... A teraz pora na mnie!..<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_047" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/047"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/047|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/047{{!}}{{#if:047|047|Ξ}}]]|047}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Podniósł się nagle i wyszedł prędko do sadu; Witek potem powiedział, jako stary siedział za chałupą dopóźna i płakał...<br /> {{tab}}Juści, co się nim nikto nie zaturbował, każden bowiem miał dosyć swoich turbacyj, a przytem, już na samym zmierzchu, przyszedł najniespodzianiej ksiądz wraz z dziedzicem.<br /> {{tab}}Proboszcz pocieszał łaskawie sieroty, głaskał dzieci, a zgwarzając się z gospodyniami, chętliwie nawet popijał herbatę, którą mu Jóźka podała, zaś dziedzic, pogadawszy z tym i owym o różnościach, wziął od kowala kieliszek, przepił do wszystkich i powiedział do Hanki:<br /> {{tab}}— Jeśli komu żal Macieja, to mnie z pewnością najwięcej, bo, żeby teraz żył, to bym się ze wsią ugodził dobrowolnie. Może i dałbym, czegoście pierwej chcieli!.. — ozwał się głośniej, tocząc dokoła oczami. — Ale mam to z kim pomówić? Przez komisarza nie chcę, a ze wsi nikt pierwszy się nie zgłasza!..<br /> {{tab}}Słuchali w skupieniu, rozważając każde jego słowo.<br /> {{tab}}Mówił jeszcze coś niecoś i zagadywał, ale jak do tego muru, żaden bowiem nie dał się za ozór pociągnąć i nawet pyska nie ozwarł, jeno przytakiwali, skrobiąc się po łbach a spozierając po sobie znacząco, że, widząc, jako nie poredzi przełamać tej czujnej ostrożności, wywołał księdza i poszli, odprowadzeni całą hurmą aż w opłotki.<br /> {{tab}}Po ich odejściu jęli się dopiero dziwować a głowić wielce.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_048" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/048"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/048|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/048{{!}}{{#if:048|048|Ξ}}]]|048}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— No, no, żeby sam dziedzic przyszedł na chłopski pogrzeb.<br /> {{tab}}— Potrzebuje nas, to bakę świeci — powiedział Płoszka.<br /> {{tab}}— A czemu to nie miał przyjść z dobrego serca, co? — bronił Kłąb.<br /> {{tab}}— Lata masz, aleś rozumu nie nabrał. Kiedyż to dziedzic przyszedł do wsi z przyjacielstwem, kiedy?<br /> {{tab}}— Coś w tym być musi, że tak zgody szuka!<br /> {{tab}}— Ano co, że mu jej potrza barzej, niźli nam.<br /> {{tab}}— A my możemy se poczekać, możemy! — wołał pijany Sikora.<br /> {{tab}}— Wy możecie, ale drugie nie mogą! — wrzasnął zeźlony Grzela, wójtów brat.<br /> {{tab}}Jęli się już kłócić a przemawiać, bo jeden prawił swoje, i drugi też swego dowodził, a trzeci obu się przeciwił, zaś insi mamrotali:<br /> {{tab}}— Niech odda bór i ziemię, to zrobim zgodę.<br /> {{tab}}— Nie potrza zgody, nowe nadziały przyjdą, to i tak wszystko będzie nasze. Niech psiachmać z torbami pójdzie za krzywdę naszą.<br /> {{tab}}— Żydy go duszą, to chłopów o pomoc skomle.<br /> {{tab}}— A przódzi to ino wiedział krzyczeć: z drogi, chamie, bo batem!<br /> {{tab}}— Mówię wama, nie wierzta dziedzicowi, bo każden z nich jeno zdradę chłopskiemu narodowi gotuje — wołał któryś, barzej napity.<br /> {{tab}}— Słuchajta-no, gospodarze! — zakrzyknął naraz kowal. — Powiem wam mądre słowo: jak zgody {{pp|dzie|dzic}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_049" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/049"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/049|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/049{{!}}{{#if:049|049|Ξ}}]]|049}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|dzie|dzic}} chce, to potrza z nim tę zgodę zrobić i brać, co się da, nie czekając gruszków na wierzbie.<br /> {{tab}}Na to powstał Grzela, wójtów brat, i zawołał:<br /> {{tab}}— Święta prawda! Chodźta do karczmy, tam się naradzim.<br /> {{tab}}— A ja stawiam la całej kompanji — dodał ochotnie kowal.<br /> {{tab}}Wywiedli się pokrótce całą kupą w opłotki.<br /> {{tab}}Zmierzchało się już ździebko, bydło szło z pastwisk, i po całej wsi roznosiły się poryki, gęgoty, fujarek piskające przebierania i te dziecińskie śpiewy i wrzaski.<br /> {{tab}}A chłopi, mimo kobiecych jazgotań i sprzeciwiań, poszli całą gromadą ku karczmie, tylko jeden Sikora, co ostawał nieco za drugimi, chytał się płotów i cosik długo przy nich grdykał.<br /> {{tab}}Długo ich było słychać, tak się prowadzili szumnie, ile że to już niejeden, by sobie ulżyć, piosneczką huknął albo i krzykał z gorącości.<br /> {{tab}}Zaś u Borynów, skoro uprzątnęli po gościach i przyszedł ciemny wieczór, zrobiło się jakoś dziwnie cicho, pusto i smutnie.<br /> {{tab}}Jagusia tłukła się po swojej izbie, kiej ten ptak po klatce, i co trocha leciała do Hanki, ale, widząc, jako wszyscy chodzą osowiali a strapieni, uciekała bez jednego słowa.<br /> {{tab}}Juści, co w chałupie było jak w grobie, a kiej obrządzili gospodarstwo i zjedli kolację, to chocia śpik morzył każdego, a nikt się z izby nie kwapił ruszać. Siedzieli przed kominem, zapatrzeni w ogień i trwożnie nasłuchujący każdego szmeru.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_050" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/050"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/050|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/050{{!}}{{#if:050|050|Ξ}}]]|050}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Wieczór był cichy, tylko niekiedy wiater przegarnął i zaszumiały drzewa, czasem zatrzeszczały płoty, brzęknęły szyby, lub Łapa zawarczał, jeżąc się groźnie, a potem wlekły się długie, nieskończone, zgoła grobowe cichoście.<br /> {{tab}}Oni zaś siedzieli, rozdygotani coraz barzej, a tak strwożeni, że raz po raz ktoś się żegnał i pacierz zaczynał roztrzęsionemi wargami, bo już wszystkim się widziało, jako cosik się gdzieś rusza, że chodzi po górze, jaże belki trzeszczą, że słucha pode drzwiami, że w okna zagląda i obciera się o ściany, to jakby ktoś klamki zatargał i, ciężko stąpający, obchodził całą chałupę.<br /> {{tab}}Słuchali bledzi, z zapartym tchem, zgoła nieprzytomni.<br /> {{tab}}Naraz koń zarżał we stajni, Łapa ostro zaszczekał i rzucił się ku drzwiom; Jóźka, nie mogąc już wstrzymać, krzyknęła:<br /> {{tab}}— Ociec! Laboga, ociec! — i zapłakała strachliwie.<br /> {{tab}}Na to Jagustynka strzepnęła palcami trzy razy i rzekła ważnie:<br /> {{tab}}— Nie bucz, przeszkadzasz duszy odejść w spokoju; płacze ją ano trzymają przy ziemi. Wywrzyjcie drzwi, niech se ta wędrownica odleci na Jezusowe pola... Niech się poniesie w spokojności.<br /> {{tab}}Otwarli drzwi, w izbie przycichło i jakby zamarło, nikt się nie poruszył, tylko rozpalone oczy latały, Łapa jeno przewąchiwał kąty, skamlał niekiej, kręcił ogonem i jakby się do kogoś przyłaszał, że już teraz <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_051" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/051"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/051|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/051{{!}}{{#if:051|051|Ξ}}]]|051}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r01"/>wszyscy czuli najgłębiej, jako to gdziesik, pomiędzy nimi błąka się dusza zmarłego.<br /> {{tab}}Aż Hanka zaśpiewała rozdygotanym, zduszonym głosem:<br /> {{f|<poem>„Wszystkie nasze dzienne sprawy!“</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} {{tab}}Przywtarzali gorąco i z niezmierną ulgą.<br /><br />{{---|50}}<br /><section end="r01"/> <section begin="r02"/>{{c|II.}}<br /> {{tab}}Dzień był bardzo cudny, prawdziwie latowy.<br /> {{tab}}Może szła dziesiąta rano, bo już słońce wisiało wpół drogi między wschodem a południem i wynosiło się coraz bardziej palące, kiej lipeckie dzwony, ile ich jeno było, zadzwoniły rozgłośnie i ze wszystkiej mocy.<br /> {{tab}}A ten, co go to przezywali Pietrem, huczał najgłośniej i śpiewał całym gardzielem, jak kiedy to chłop, ździebko napity, drogą idzie, kolebie się ze strony na stronę i, zawodzący, całemu światu radoście swoje grubachnym głosem powiada...<br /> {{tab}}Zaś drugi, nieco pomniejszy, o którym Jambroż rozpowiedał, że go ochrzcili na Pawła, wydzierał się też nie ciszej, a jeno żarliwiej wtórował, wysoką nutę brał, przeciągał górnie a czystym głosem zawodził i, kieby się zapamiętał, tak dzwonił, jakoby ta dziewka poniektóra, kiej ją rozeprze kochanie lebo ten dzień zwiesnowy, że w pola leci, skroś zbóż się przebiera i śpiewa ze wszystkiego serca wiatrom, polom, niebu jasnemu i swojej duszy weselnej.<br /><section end="r02"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_052" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/052"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/052|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/052{{!}}{{#if:052|052|Ξ}}]]|052}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A na trzeciego — sygnaturka, jako ten ptaszek, świergoliła, na darmo chcąc tamte prześpiewać, nie mogła jednak, chocia jazgotała siekającym, prędkim głosem, kieby te dziecińskie sprzeciwy. Że już dzwoniły, czyniąc galantą kapelę, bo to i bas pobekiwał i zawodziły skrzypice i ten bębenek z brzękadłami drygał wesoło, i rznęły wraz od ucha, uroczyście a rozgłośnie.<br /> {{tab}}Na odpust ci one tak radośnie zwoływały, bo to był dzień świętego Piotra i Pawła, zawdy w Lipcach uroczyście obchodzony.<br /> {{tab}}A czas się też był zrobił wybrany, cichy i wielce słoneczny, na galantą spiekę się miało, ale mimo to już od samego świtania, na placu przed kościołem handlarze zaczęli stawiać budy przeróżne, a kramy, a stoły, płóciennemi dachami nakryte.<br /> {{tab}}Zaś skoro dzwony zabimbały, skoro ich głos radosny rozlał się po świecie, to i pokrótce, na wyschniętych drogach i w tumanach kurzawy, jęły coraz częściej turkotać wozy, a i piesi też gęsto ciągnęli, że, jak jeno było sięgnąć okiem, na wszystkie strony, po drogach, ścieżkami, na miedzach, czerwieniły się kobiece przyodziewy i bielały rozwiane kapoty.<br /> {{tab}}Ciągnęli rzędami, podobnie kiej te gęsi, mieniąc się jeno w upale i wśród zbóż zielonych.<br /> {{tab}}Słońce niesło się wyżej a wyżej i płynęło kiej ptak złocisty, po modrem, czystem niebie, jarząc się coraz barzej i nagrzewając tak szczodrze, że już powietrze trzęsło się nad polami; jeszcze ta niekiej od łąk chłód luby powiał i zakolebał bielejącemi żytami, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_053" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/053"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/053|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/053{{!}}{{#if:053|053|Ξ}}]]|053}}'''<nowiki>]</nowiki></span>jeszcze i owsy zachrzęściły cichutko, i potrzęsły się młode pszeniczne kłosy, zaś rozkwitłe lny spłynęły rozniebieszczoną strugą, kiej wody, ale już zwolna grążyło się wszystko w słonecznym wrzątku i cichości.<br /> {{tab}}Hej, radosny ci to był dzień i prawdziwie odpustowy. Dzwony bimbały długo i te głosy jękliwe leciały we świat tak rozgłośnie, aż chwiały się źdźbła, aż płoszyły się ptaki; ale śpiżowe serca biły wciąż, biły miarowo, mocno i górnie, wynosząc się ku słońcu tą przejmującą pieśnią i wołaniem:<br /> {{tab}}— „Zmiłuj się! Zmiłuj! Zmiłuj!“<br /> {{tab}}— „Matko przenajświętsza! Matko! Matko!“<br /> {{tab}}— „I ja proszę! I ja! I ja! I ja!“<br /> {{tab}}Śpiewały serdecznie, obwołując zarazem uroczyste święto.<br /> {{tab}}Jakoż i czuło się w powietrzu święty dzień odpustowy; święto było po chatach, przystrojonych zielenią, w dalach, przebłyskujących kieby zapalonemi świecami, w radosnych głosach i w tem cosik, czego nie wypowiedzieć, a co się unosiło nad polami, rozpierając serca lubą cichością i weselem.<br /> {{tab}}A naród śpieszył tłumnie na owe święto i walił ze wszystkich stron. Kłęby kurzawy toczyły się nieustannie nad wszystkiemi drogami, turkotały wozy, rżały konie, leciały głosy przeróżne, wiązały się głośne rozmowy, czasem ktosik wychylał się z półkoszków i krzykał do pieszych, gdzie znowu śpieszył zapóźniony dziad, jękliwie przyśpiewując, a po wozach niektórych szeptano pacierze, pozierając dokoła z niemym {{pp|podzi|wem}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_054" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/054"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/054|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/054{{!}}{{#if:054|054|Ξ}}]]|054}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|podzi|wem}}, gdyż ziemia stojała przystrojona, kieby na te gody weselne, cała we kwiatach i zieleni, i cała w ptasich śpiewaniach, w chrzęstach zbóż i brzęku pszczół, a taka cudna, nieobjęta, weselna i przenajświętsza w onej mocy żywiącej, jaże piersi zapierało.<br /> {{tab}}Drzewa po miedzach stojały, kieby na stróży, zapatrzone w słońce, a dołem, jak okiem sięgnąć, leżały pola zielone, szumiące, jak wody wzburzone, i jak wody przewalały się niekiedy ze strony na stronę, bijąc o wszystkie drogi, miedze i rowy, co migotały kiej te wstęgi, kwietne szczodrze, przeplecione puszystą bielą, żółtością i fioletem; kwitnęły już bowiem owe ostróżki przeróżne, kwitnęły powoje, patrzące z żytnich gąszczów przytajonemi, pachnącemi oczami, kwitnęły modraki, miejscami, kaj ździebko wymiękło, tak gęsto, jakby tam niebo się kładło, kwitnęły wyczki całemi kępami, a one jaskry, a mlecze i krwawe osty, a ognichy i koniczyny, a stokrotki, a rumianki dzikie, a tysiąc inszych, o których jeno sam Jezus pamięta, boć jemu tylko kwitną i tak pachną, że prosto czad bił od pól, kieby w kościele, gdy Jegomość okadza Sakramenta.<br /> {{tab}}Ten i ów pociągał nosem z lubością, a konia batem okładał i pośpieszał, gdyż słońce prażyło coraz ogniściej, jaże śpik morzył, że już niejeden srodze łbem kiwał.<br /> {{tab}}To i pokrótce Lipce napełniły się narodem po wręby.<br /> {{tab}}Jechali bowiem i jechali bez przestanku, że już wszędy, na drogach, dokoła stawu, pod płotami, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_055" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/055"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/055|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/055{{!}}{{#if:055|055|Ξ}}]]|055}}'''<nowiki>]</nowiki></span>w podwórzach i kaj jeno było można zachwycić nieco cienia, ustawiały się wozy i wyprzęgano konie, bo na placu przed kościołem była już taka gęstwa i tak wóz stajał przy wozie, że ledwie się przecisnął.<br /> {{tab}}Lipce prosto ginęły w tej nawale ludzi, wozów i koni.<br /> {{tab}}Rwetes też był coraz większy, gwary i krzyki podnosiły się nad całą wsią. Naród szumiał, kiej bór rozkolebany. Kobiety obsiadały staw moczyć nogi, wzuwać trzewiki, a ogarniać się przystojnie do kościoła, chłopi rajcowali kupami, zmawiając się ze somsiady, zaś dziewuchy i chłopaki cisnęły się łakomie do kramów i bud, a głównie do katarynki grającej, na której jakiś zwierz zamorski, czerwono przystrojony i z pyska podobny do starego Miemca, czynił takie pocieszne skoki a figle, jaże się za boki brali ze śmiechu.<br /> {{tab}}Katarynka przygrywała zawzięcie i na taką nutę, jaże niejednemu kulasy drygały, a jakby do wtóru i dziady, usadowieni we dwa rzędy, od kruchty do placu, jęły wyciągać swoje pieśni proszalne, zaś w samych wrotniach cmentarza siedział ślepy, tłusty dziad, co go to zawdy pies prowadzał, i śpiewał najżarliwiej i najcieniej wyciągał.<br /> {{tab}}Ale, skoro jeno zasygnowali na sumę, naród porzucił zabawy i, kiej wezbrany potok, lunął do kościoła i tak go napchał, jaże żebra trzeszczały, a cięgiem jeszcze przybywali nowi, gnietąc się, a nawet swarząc, ale większość musiała ostać na dworze, tuląc się pod mury i drzewa.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_056" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/056"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/056|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/056{{!}}{{#if:056|056|Ξ}}]]|056}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Przyjechało też paru księży z drugich parafij, zasiedli zaraz w konfesjonałach pod drzewami słuchać spowiedzi, nie bacząc zgoła na tłok, ni na spiekę.<br /> {{tab}}A wiater był całkiem ustał i gorąc podnosił się już nie do wytrzymania, żywy ogień lał się prosto na głowy, ale naród cierpliwie gniótł się przy konfesjonałach i roił po smętarzu, na darmo wyszukując cienia lub jakiej bądź osłony.<br /> {{tab}}Proboszcz był właśnie wychodził ze mszą, kiej dopiero Hanka z Jóźką nadeszły, ale że niesposób się było docisnąć choćby nawet do drzwi kościelnych, to stanęły na szczerem słońcu pod parkanem, rozglądając się w ciżbie, a Pochwalonym witając znajomków.<br /> {{tab}}Zaraz też huknęły organy i zaczęła się suma, przyklękli wszyscy, poprzysiadali, a jęli się żarliwie pacierzy.<br /> {{tab}}Rychtyk i południe stanęło, słońce zawisło prosto nad głowami, lejąc warem straszliwym, i wszystko jakby pomdlało z onej spieki, że ni liść nie zadrgał, ni ptak przeleciał, ni jaki bądź głos powiał z pól. Niebo wisiało w martwej cichości, kiej ta szklana tafla, rozpalona do białego, a roztrzęsione, niby wrzątek, powietrze ślepiło, wyżerając oczy. Parzyła ziemia, parzyły rozgrzane mury, że klęczeli bez ruchu, ledwie już zipiąc i jakby się zwolna gotując w tym ukropie słonecznym.<br /> {{tab}}Naród się modlił w głębokiej cichości, kto na książce, kto na różańcu, a kto jeno tem szczerem słowem Boga chwalił i wzdychem serdecznym. Uroczyste głosy organów lały się brzękliwym, rozmodlonym {{pp|pa|cierzem}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_057" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/057"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/057|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/057{{!}}{{#if:057|057|Ξ}}]]|057}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|pa|cierzem}}, a niekiedy śpiew buchał od ołtarza, czasem zajazgotały dzwonki, a czasem zahuczał grubachny głos organisty, zaś potem ciągnęły się długie, jakby oniemiałe z żaru chwile, i dymy kadzideł płynęły przez wywarte drzwi kościoła, oprzędzając w niebieskawą i wonną mgłę pochylone głowy klęczących.<br /> {{tab}}Szmer pacierzów rozdzwaniał się nikłym i sypkim chrzęstem w rozbielałej ciszy gorącego przypołudnia i grały w słońcu barwiste chusty, kapoty i wełniaki, że cały smętarz widział się, kieby przytrząśnięty kwiatami, co się chyliły kornie w onej świętej godzinie przed Panem, jakoby utajonym w tem słońcu rozgorzałem i we wszystkiej cichości świata...<br /> {{tab}}Że tylko niekiedy co tam ktoś grzbiet prostował, rozwodził ręce i wzdychał głęboko, to gdziesik zapłakało dziecko, albo kwik koński roznosił się od wozów.<br /> {{tab}}Nawet dziady pocichły, tyle jeno, co poniektóry przez śpik wyrywał się niekiej z głośniejszem Zdrowaś i o wspomożenie zaskamlał.<br /> {{tab}}A upał jeszcze się wzmagał i tak prażył, jaże pola i sady, zalane pożogą, rozżarzyły się, kiej ogień, migocąc białawemi płomieniami.<br /> {{tab}}Cichość była coraz senniejsza, że już niejeden zachrapał na dobre, niejeden kiwał się klęczący, zaś drudzy wychodzili się rzeźwić, gdyż raz po raz skrzypiały kajś studzienne żurawie.<br /> {{tab}}Dopiero w czas procesji, kiej kościół zatrząsł się od śpiewań, kiej jęły walić chorągwie, a za niemi wychodził ksiądz pod czerwonym baldachem z {{pp|monstran|cją}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_058" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/058"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/058|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/058{{!}}{{#if:058|058|Ξ}}]]|058}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|monstran|cją}} w rękach, prowadzony przez samych dziedziców, naród przecknął i ruszył wraz z procesją.<br /> {{tab}}Zadzwoniły dzwony, śpiew buchnął ze wszystkich gardzieli i bił jaże kajś ku słońcu, mocny, ogromny, serdeczny, a procesja opływała zwolna białe, rozpalone mury kościoła, kiej ta rzeka wezbrana. Czerwony baldach płynął na przedzie, cały w dymach kadzielnych, że jeno chwilami błyskała złota monstrancja, migotały rzędy świateł, rozwinięte chorągwie, niby ptactwo, łopotało nad mrowiem głów, chwiały się obrazy, przystrojone w tiule a wstęgi, i biły radośnie dzwony, i grzmiały organy, a naród śpiewał z uniesieniem, całem sercem i wszystką duszą tęskliwą wynosił się kajś, jaże w niebiosy, jaże ku temu słońcu przenajświętszemu.<br /> {{kropki-hr}} {{tab}}Zaś po procesji, kiej znowu wzięli odprawiać nabożeństwo i kiej znowu głosy organów zahuczały przejmująco, na smętarzu zrobiło się cicho, jak przódzi, ale już nikto nie drzemał, wzmogły się jeno szepty pacierzów, rozgłośniały wzdychy, dziady już pobrzękiwały w miseczki, a tu i owdzie jęli zcicha pogwarzać.<br /> {{tab}}Dziedzice powyłazili z kościoła, na darmo szukając cienia i kaj by przysiąść, dopiero Jambroż wygnał ludzi z pod jakiegoś drzewa i naznosił im stołków, że zasiedli, poredzając między sobą.<br /> {{tab}}Był i ten z Woli, ale nie usiedział w miejscu, a jeno cięgiem się kręcił po smętarzu i, co dojrzał znajomego Lipczaka, przystawał do niego i {{pp|przyjaciel|sko}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_059" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/059"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/059|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/059{{!}}{{#if:059|059|Ξ}}]]|059}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|przyjaciel|sko}} zagadywał, że nawet Hankę zobaczył i zaraz się do niej przecisnął.<br /> {{tab}}— Wrócił to już wasz?<br /> {{tab}}— Hale, zaśby ta wrócił!<br /> {{tab}}— A podobno jeździliście po niego?<br /> {{tab}}— Juści, zarno po ojcowym pochowku pojechałam, ale powiedzieli w urzędzie, co go puszczą dopiero za tydzień, to niby we środę.<br /> {{tab}}— Jakże tam z kaucją, zapłacicie?<br /> {{tab}}— Dyć tam o to już Rocho zabiega — wyrzekła ostrożnie.<br /> {{tab}}— Jeśli nie macie pieniędzy, to ja za Antka poręczę...<br /> {{tab}}— Bóg zapłać! — schyliła mu się do nóg. — Może Rocho jakoś se poredzi, a jakby nie, to musi się szukać inszego sposobu.<br /> {{tab}}— Pamiętajcie, że jak będzie potrzeba, poręczę za niego.<br /> {{tab}}Poszedł dalej do Jagusi, siedzącej wpodle pod murem wraz z matką i wielce zamodlonej, ale nie nalazłszy sposobnego słowa, to jeno prześmiechnął się do niej i zawrócił do swoich.<br /> {{tab}}Poleciała za nim oczami, pilnie przepatrując dziedziczki, tak wystrojone, jaże dziw brał, a takie bieluśkie na gębie i tak wcięte w pasie, że Jezus! Pachniało też od nich, kieby z tego trybularza.<br /> {{tab}}Chłodziły się czemsić, co się widziało, niby te rozczapierzone ogony indycze. Paru młodych dziedziców zaglądało im w oczy i tak się cosik śmiali, jaże ludzie się tem niemało gorszyli.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_060" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/060"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/060|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/060{{!}}{{#if:060|060|Ξ}}]]|060}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Naraz kajś w końcu wsi, jakby na moście przy młynie, zaturkotały ostro wozy i kłęby kurzawy wzbiły się ponad drzewa.<br /> {{tab}}— Jakieś spóźnione — szepnął Pietrek do Hanki.<br /> {{tab}}— Świece juchy będą gasili — dorzucił ktosik.<br /> {{tab}}A drudzy jęli się przechylać przez mur ogrodzenia i ciekawie zazierać na drogi, obiegające staw.<br /> {{tab}}A pokrótce, wśród wrzaskliwych jazgotów i naszczekiwań, ukazał się cały rząd ogromnych bryk, nakrytych białemi budami.<br /> {{tab}}— To Miemcy! Miemcy z Podlesia! — wykrzyknął ktosik.<br /> {{tab}}Jakoż i prawda to była.<br /> {{tab}}Jechali w kilkanaście bryk, zaprzężonych w tęgie konie; pod płóciennemi budami widniał wszelki sprzęt domowy i siedziały kobiety i dzieci, zaś rude, opasłe Miemce z fajami w zębach szły pieszo. Wielkie psy leciały pobok, szczerząc niekiedy kły i odszczekując lipeckim, które raz wraz zajadle docierały.<br /> {{tab}}Naród rzucił się patrzeć na nich, a wielu przełaziło ogrodzenie i leciało spojrzeć z bliska.<br /> {{tab}}Miemce przejeżdżały stępa, ledwie się przeciskając przez gęstwę wozów i koni, ale żaden nawet przed kościołem nie zdjął kaszkietu, ni kogo pozdrowił. Jeno oczy się im jarzyły i brody trzęsły, jakby ze złości. Poglądali w naród hardo, kiej te zbóje.<br /> {{tab}}— Pludraki ścierwie!<br /> {{tab}}— Kobyle syny!<br /> {{tab}}— Świńskie podogonia!<br> {{tab}}— Sobacze pociotki!<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_061" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/061"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/061|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/061{{!}}{{#if:061|061|Ξ}}]]|061}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Posypały się wyzwiska, kiej kamienie.<br /> {{tab}}— A co, na czyjem stanęło, Miemce? — krzyknął ku nim Mateusz.<br /> {{tab}}— Kto kogo przeparł?<br /> {{tab}}— Strach wam chłopskiej pięści, co?<br /> {{tab}}— Poczekajta, dzisiaj odpust, zabawimy się w karczmie!<br /> {{tab}}Nie odzywali się, zacinając jeno konie i wielce śpiesząc.<br /> {{tab}}— Wolniej, pludry, bo portki pogubita.<br /> {{tab}}Jakiś chłopak śmignął na nich kamieniem, a drugie też jęły cegły rwać, by przywtórzyć, ale wporę ich przytrzymali.<br /> {{tab}}— Dajta spokój, chłopaki, niech odejdzie ta zaraza.<br /> {{tab}}— A żeby was mór nie ominął, psy heretyckie.<br /> {{tab}}A któraś z lipeckich wyciągnęła pięście i zakrzyczała za nimi:<br /> {{tab}}— By was wytracili co do jednego, kiej psy wściekłe...<br /> {{tab}}Przejechali wreszcie, ginąc na topolowej, że jeno z cieniów i kurzawy szły słabnące naszczekiwania i turkoty wozów.<br /> {{tab}}Wtedy taka radość rozparła Lipczaków, co już niesposób było się komu brać do pacierzów, bo jeno kupili się coraz gęściej kole dziedzica. A on, rad temu wielce, pogadywał wesoło, częstował tabaką i wkońcu rzekł przypochlebnie:<br /> {{tab}}— Tęgoście podkurzyli, cały rój się wyniósł.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_062" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/062"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/062|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/062{{!}}{{#if:062|062|Ξ}}]]|062}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A bo im nasze kożuchy śmierdziały — zaśmiał się któryś, a Grzela, wójtów brat, wyrzekł nibyto z frasobliwością:<br /> {{tab}}— Za delikatny naród na chłopskich somsiadów, bo niech jeno któren wzion przez łeb, to zaraz na ziem leciał...<br /> {{tab}}— Pobił się to kto z nimi? — pytał rozciekawiony dziedzic.<br /> {{tab}}— Zaśby ta pobił, Mateusz ta jednego tknął, że mu nie odrzekł na pochwalony, to zaraz juchą się oblał i dziw duszy nie zgubił.<br /> {{tab}}— Docna miętki naród, na oko chłopy, kiej dęby, a spuścisz pięść, to jakbyś w pierzynę trafił — objaśniał zcicha Mateusz.<br /> {{tab}}— I nie szczęściło się im na Podlesiu. Krowy im pono padły.<br /> {{tab}}— Prawda, nie wiedli za sobą ani jednej.<br /> {{tab}}— Kobus mogliby powiedzieć! — wyrwał się któryś z chłopaków, ale Kłąb krzyknął ostro:<br /> {{tab}}— Głupiś, kiej but! Na paskudnika pozdychały, wiadomo...<br /> {{tab}}Jaże się pokurczyli z tajonej uciechy, ale nikto już pary nie puścił, dopiero kowal, przysunąwszy się bliżej, rzekł:<br /> {{tab}}— Że się Miemce wyniesły, to już pana dziedzicowa łaska.<br /> {{tab}}— Bo wolę sprzedać swoim choćby za pół darmo — zapewniał gorąco, prawiąc różnoście, a rozpowiedając, jak to on i jego dziady i pradziady zawsze jedno trzymali z chłopami, zawsze szli razem...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_063" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/063"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/063|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/063{{!}}{{#if:063|063|Ξ}}]]|063}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Na to Sikora prześmiechnął się i powiedział zcicha:<br /> {{tab}}— Tak mi to stary dziedzic kazali wypisać na plecach batami, że jeszcze dobrze baczę.<br /> {{tab}}Ale dziedzic jakby nie dosłyszał, powiedając właśnie, co to zażył kłopotów, aby się jeno Miemców pozbyć; juści go słuchali, przytakując politycznie, a swoje myśląc o tych jego dobrościach la chłopskiego narodu.<br /> {{tab}}— Dobrodzieje, znaku nie zrobi, choć z jajka uleje! — mamrotał Sikora, jaże go Kłąb trącał, by zaprzestał.<br /> {{tab}}I tak se społecznie basowali, kiej jakiś księżyk w białej komży i z tacą w ręku jął się ku nim przepychać.<br /> {{tab}}— Cie, widzi mi się, że to Jasio organistów — zawołał któryś.<br /> {{tab}}Juści co to był Jasio, jeno już ubrany po księżemu, i zbierał na kościół, co łaska. Witał się ze wszystkimi, pozdrawiał i sielnie kwestował; znali go bowiem i nijako było się wykręcać od ochfiary, to każden supłał z węzełków ten grosz jakiś, a często gęsto i ta złotówka zabrzęczała o miedziaki; dziedzic rzucił rubla, zaś dziedziczki sypnęły srebrem, a Jasio, spocony, czerwony ze zmęczenia i radosny wielce, zbierał niestrudzenie po całym smętarzu, nie przepuszczając nikomu i nikomu też nie żałując tego dobrego słowa, a natknąwszy się na Hankę, pozdrowił ją tak poczciwie, jaże całe czterdzieści groszy położyła; zaś kiej przystanął przed Jagusią i zabrzęknął w tacę, podniesła oczy i jakby zdrętwiała ze zdumienia, on też <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_064" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/064"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/064|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/064{{!}}{{#if:064|064|Ξ}}]]|064}}'''<nowiki>]</nowiki></span>ździebko się pomięszał, rzekł ni to, ni owo i prędko poszedł dalej.<br /> {{tab}}Nawet zapomniała dać ochfiarę, a jeno patrzała za nim i patrzała, boć prosto wydał się jej, jako ten świątek, co go wymalowali w bocznym ołtarzu, takusi młody, smukły i śliczny. Jakby ją urzekł temi jarzącemi ślepiami, że próżno tarła oczy i żegnała się raz po raz, nie pomogło.<br /> {{tab}}— Organiściak jeno, a jak się to wybrał galancie.<br /> {{tab}}— Matka się też puszy, kiej ten indor.<br /> {{tab}}— Już od Wielkiej Nocy jest w tych księżych szkołach.<br /> {{tab}}— Proboszcz go sprowadził na odpust do pomocy.<br /> {{tab}}— Stary sknerzy i z ludzi zdziera, ale na niego nie żałuje.<br /> {{tab}}— Juści, bo to nie honor, jak księdzem ostanie?<br /> {{tab}}— Ale i profit miał będzie.<br /> {{tab}}Szeptali dokoła, jeno co Jaguś niczego nie słyszała, wodząc za nim oczami, kaj się tylko poruszył.<br /> {{tab}}Właśnie i suma się skończyła, jeszcze ta z ambony ksiądz wygłaszał zapowiedzie i wypominki, ale już naród zwolna odpływał i dziady podniesły jękliwe głosy, a całym chórem jęły wyciągać, skamląc proszalne pieśni.<br /> {{tab}}Hanka też ruszyła ku wyjściu, gdy przecisnęła się do niej Balcerkówna z wielką nowiną.<br /> {{tab}}— Wiecie — trzepała zaziajana — a to spadły zapowiedzie Szymka Dominikowej z Nastusią.<br /> {{tab}}— No, no, a cóż na to powiedzą Dominikowa!<br /> {{tab}}— A cóżby, udry na udry pójdzie ze {{Korekta|synem|synem.}}<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_065" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/065"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/065|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/065{{!}}{{#if:065|065|Ξ}}]]|065}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Nie poredzi, Szymek w swojem prawie i lata też ma.<br /> {{tab}}— Niezgorsze się tam zrobi piekiełko, niezgorsze — wyrzekła Jagustynka.<br /> {{tab}}— Mało to i tak swarów, mało obrazy Boskiej! — westchnęła Hanka.<br /> {{tab}}— Słyszeliście to już o wójcie? — zagadnęła Płoszkowa, niesąc pobok niej swój brzuch spaśny i tłustą, czerwoną gębę.<br /> {{tab}}— Dyć tyle miałam z pochówkiem i tylachna cięgiem nowych turbacyj, że ani wiem, co się tam na wsi wyprawia.<br /> {{tab}}— A to starszy mówił mojemu, jako w kasie brakuje dużo. Wójt już lata po ludziach i skamle o pożyczki, aby choć chyla tyla zebrać, bo leda dzień przyjedzie śledztwo...<br /> {{tab}}— Jeszcze ociec mówili, co na tem skończyć się musi.<br /> {{tab}}— Wynosił się, puszył, przewodził, a teraz zapłaci za swoje państwo!<br /> {{tab}}— To mogą mu zabrać gospodarkę?<br /> {{tab}}— A mogą, zaś kiejby nie chwaciło, to se resztę odsiedzi w kreminale — gadała Jagustynka — używał jucha, niechże teraz pokutuje.<br /> {{tab}}— Dziwno mi też było, co nawet na pogrzebie się nie pokazał.<br /> {{tab}}— Cóż mu ta Boryna, kiej on z wdową przyjacielstwo trzyma.<br /> {{tab}}Przycichły, bo tuż przed niemi jawiła się Jaguś, prowadząca matkę; stara szła przygarbiona i z {{pp|przewia|zanemi}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_066" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/066"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/066|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/066{{!}}{{#if:066|066|Ξ}}]]|066}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|przewia|zanemi}} jeszcze oczami, ale Jagustynka nie przepuściła okazji.<br /> {{tab}}— Kiedyż Szymkowe wesele? Ani się kto spodział, co dzisiaj spadną z ambony! Juści, trudno chłopakowi wzbronić, kiej mu już obmierzły dziewczyne roboty. Nastusia go teraz wyręczy... — dojadała z prześmiechem.<br /> {{tab}}Dominikowa sprostowała się nagle i twardo rzekła:<br /> {{tab}}— Prowadź, Jaguś, prędzej prowadź, bo me jeszcze ugryzie ta suka.<br /> {{tab}}I poszła śpiesznie, jakby uciekając, a Płoszkowa zaśmiała się cicho:<br /> {{tab}}— Niby to ślepa, a niezgorzej obaczyła...<br /> {{tab}}— Ślepa, ale jeszcze trafi do Szymkowych kudłów.<br /> {{tab}}— Boże, broń, by się i do drugich nie dorwała...<br /> {{tab}}Jagustynka już nie odrzekła, ścisk przy tym zapanował przed wrótniami, że Hanka się zgubiła, ostając kajś za wszystkimi, ale nawet była temu rada, gdyż obrzydły jej te niepoczciwe dogryzania, jęła też spokojnie rozdawać dziadom po dwa grosze, nie przepuszczając ani jednego, zaś temu ślepemu z psem wetknęła całą dziesiątkę i rzekła:<br /> {{tab}}— Przyjdźcie do nas na obiad, dziadku! Do Borynów!<br /> {{tab}}Dziad podniósł głowę i wytrzeszczył ślepe oczy.<br /> {{tab}}— Antkowa, widzi mi się! Bóg zapłać! Przyletę, juści co przyletę.<br /> {{tab}}Za wrótniami było już nieco luźniej, ale i tam siedziały dziady we dwa rzędy, czyniąc szeroką ulicę <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_067" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/067"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/067|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/067{{!}}{{#if:067|067|Ξ}}]]|067}}'''<nowiki>]</nowiki></span>i wykrzykując na różne sposoby, a na samym końcu klęczał jakiś młody z zielonym daszkiem na oczach, przygrywał na skrzypicy i śpiewał pieśnie o królach i dawnych czasach, że całą kupą stali dokoła niego, a częsty grosz sypał mu się do czapy.<br /> {{tab}}Hanka przystanęła pod smętarzem, rozglądając się za Jóźką, i najniespodziewaniej natknęła się oczami na swego ojca.<br /> {{tab}}Siedział se w rządku między dziadami, rękę wyciągał do przechodniów i jękliwie skamlał o wspomożenie.<br /> {{tab}}Jakby ją kto pchnął nożem, ale myślała zrazu, że się jej przywidziało, przetarła oczy raz i drugi; on ci to był jednak, on!..<br /> {{tab}}— Ociec między dziadami! Jezus! — dziw, że się nie spaliła ze wstydu.<br /> {{tab}}Nasunęła chustkę barzej na czoło i przebrała się do niego ztyłu od wozów, pod któremi siedział.<br /> {{tab}}— Co wy robicie najlepszego, co? — jęknęła przykucnąwszy za nim, by się chronić od ludzkich oczów.<br /> {{tab}}— Hanuś... adyć ja... adyć...<br /> {{tab}}— Chodźcie mi zaraz do domu! Jezus, taki wstyd! Chodźcie!..<br /> {{tab}}— Nie póde... Już to sobie zdawna umyśliłem... Co wama mam ciężyć, kiej dobre ludzie wspomogą... We świat se pociągne z drugimi... święte miejsca obacze... co nowego się przewiem... Jeszcze wama spory grosz przyniese... Naści złotówkę, kup jakiego cudaka la Pietrusia... kup...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_068" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/068"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/068|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/068{{!}}{{#if:068|068|Ξ}}]]|068}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Chyciła go ostro za kołnierz i prawie wywlekła między wozy.<br /> {{tab}}— Zaraz mi do domu. Że to wstydu nie macie!<br /> {{tab}}— Puść me, bo się ozgniewam!<br /> {{tab}}— Rzućcie te torbeczki, prędko, żeby kto nie obaczył.<br /> {{tab}}— To zrobię, co mi się jeno spodoba, juści... wstydał się bede... komu głód kumą, temu torba matką — wyrwał się naraz, wpadł pomiędzy wozy a konie i przepadł.<br /> {{tab}}Niesposób było go szukać i naleźć w takim tłoku, jaki się uczynił na placu przed kościołem.<br /> {{tab}}Słońce przypiekało, jaże się człowiek łuskał ze skóry, kurz zapierał piersi, a naród, chociaż zmęczony i zgrzany do ostatniej nitki, miętosił się radośnie i kotłował, jakoby w tym rozbełkotanym wrzątku.<br /> {{tab}}Katarynka wygrywała rozgłośnie, na całą wieś; dziady wyciągały po swojemu, dzieci gwizdały na glinianych kuraskach, naszczekiwały psy, i konie gryzły się i kwiczały, że to muchy były dzisia barzej naprzykrzone, zaś każden człowiek gadał zosobna, przekrzykiwał do znajomków, stowarzyszał się i cisnął do kramów, przy których wrzało, jak w ulu, i podnosiły się dzieuszyne piski.<br /> {{tab}}Budy ze świętościami jaże się chwiały od babiego naporu. Niemniejszy był tłok, kaj przedawali kiełbasy, wiszące na drążkach, niby te grubachne postronki. Gdzie znów kupczyli chlebem a kukiełkami. Kajś Żyd nawoływał do cukierków, zaś jeszcze indziej nawet wstęgi wiewały z pod płóciennych daszków i bicze <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_069" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/069"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/069|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/069{{!}}{{#if:069|069|Ξ}}]]|069}}'''<nowiki>]</nowiki></span>przeróżnych paciorków, a wszędy był niepomierny gniot, harmider i wrzaski, kieby w jakiej bóżnicy.<br /> {{tab}}Przeszło dobrych parę pacierzów, nim naród jął się nieco spokoić i przycichać; kto pociągał do karczmy, kto już zabierał się do domu, a drudzy, zmożeni spiekotą i utrudzeniem, rozkładali się w cieniu wozów, nad stawem, to w sadach i podwórzach, by se podjeść i odpocząć.<br /> {{tab}}Rozprażone przypołudnie tak już doskwierało, że dychać nie było czem, a pokrótce i gwarzyć nie chciało się nikomu, ni nawet ruchać, jako tym drzewom, pomdlałym w żarze, a że przytem i wieś zasiadła do misek, to się już prawie całkiem uspokoiły, jeno co tam dzieci podniesły wrzaski kajś niekaj, i konie szarpnęły się przy wozach.<br /> {{tab}}Zaś na plebanji proboszcz wyprawiał obiad la księży i dziedziców, przez wywarte okna widniały głowy, płynął gwar rozmów, i roznosiły się brzęki, śmiechy a takie zapachy, jaże niejeden ślinkę łykał z onych smaków.<br /> {{tab}}Jambroż, wystrojony odświętnie, w mentalach na piersiach, kręcił się cięgiem w sieniach, a często gęsto na ganek wybiegał z krzykiem:<br /> {{tab}}— Nie pódziesz, jucho, stąd! A to kijem cię złoję, że popamiętasz.<br /> {{tab}}Ale, nie mogąc się ognać zbereźnikom, które, jako te wróble, obsiadały sztachety, a śmielsze nawet już pod okna się przebierały, to jeno przygrażał księżym cybuchem a wyklinał.<br /> {{tab}}Nadeszła na to Hanka, przystając przy furcie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_070" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/070"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/070|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/070{{!}}{{#if:070|070|Ξ}}]]|070}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Szukacie to kogo? — zapytał, kusztykając do niej.<br /> {{tab}}— Nie widzieliście kaj mojego ojca?<br /> {{tab}}— Bylicy! Gorąc, że niech Bóg broni, to pewnikiem śpi se kajś w cieniu... Te! jedrona pałka! — krzyknął znowu i pogonił za chłopakiem.<br /> {{tab}}A Hanka, strapiona wielce, poszła już prosto do domu i rozpowiedziała o wszystkiem siostrze, która przyszła na obiad.<br /> {{tab}}Ale Weronka jeno wzruszyła ramionami.<br /> {{tab}}— Korona mu ze łba nie spadnie, że przystał do dziadów, a co nam będzie lekciej, to lekciej. Nie takie ano skończyły pod kościołem.<br /> {{tab}}— Jezus, taki wstyd, żeby rodzony ociec na żebrach! A co Antek na to powie? Dopiero ludzie wezmą nas na ozory i powiedzą, żeśmy go wygnały po proszonemu.<br /> {{tab}}— A niechta szczekają, co im się spodoba. Pyskować na drugiego każdy poredzi, ale do pomocy nikto nieskory.<br /> {{tab}}— Ja nie dopuszczę, żeby ociec mieli dziadować.<br /> {{tab}}— To {{Korekta|ge|go}} se sprowadź do chałupy i żyw, kiejś taka honorna.<br /> {{tab}}— A sprowadzę! Już mu tej łyżki strawy żałujesz! Juści, teraz miarkuję, coś go do tego sama przyniewoliła.<br /> {{tab}}— Przelewa się to u mnie czy co? Dzieciom to pewnie odejmę od gęby, a jemu dam?<br /> {{tab}}— Należy mu się wycug od ciebie, nie baczysz?<br /> {{tab}}— Jak nie mam, to z jelit sobie nie wypruję.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_071" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/071"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/071|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/071{{!}}{{#if:071|071|Ξ}}]]|071}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A wypruj i daj, ociec pierwszy. Nieraz mi się skarżył, że go głodem morzysz i o świnie więcej dbasz, niźli o niego.<br /> {{tab}}— Prawda była, juści ojca morzę głodem, a sama to se używam, kiej dziedziczka. Tak się ano wypasłam, co mi już kiecka z bieder zlatuje, i ledwie kulasami powłóczę. Na borg jeno żyjemy.<br /> {{tab}}— Nie pleć, myślałby kto, że i prawda.<br /> {{tab}}— A prawda, żeby nie Jankiel, toby nawet tych ziemniaków ze solą zabrakło. Juści, syty głodnemu nigdy nie zawierzy! — gadała nawpół z płaczem, a coraz żałośniej, gdy wtoczył się w opłotki dziad, prowadzony przez pieska.<br /> {{tab}}— Siadajcie se pod chałupą — zwróciła się doń Hanka, krzątając się kole obiadu.<br /> {{tab}}Przysiadł na przyźbie, kule odłożył, pieska puścił na wolę i pociągał nochalem, miarkując, zali już jedzą i w której stronie.<br /> {{tab}}Właśnie byli zasiadali do obiadu pod drzewami, Hanka wyłożyła jadło na miski, że szeroko rozniesły się posmaki.<br /> {{tab}}— Kasza ze słoniną, dobra rzecz. Niech wama pójdzie na zdrowie — mruczał dziad, wietrząc zapachy i oblizując się łakomie.<br /> {{tab}}Pojadali zwolna, przedmuchując każdą łyżkę strawy; Łapa kręcił się z cichym skowytem, a dziadoski piesek ziajał z wywieszonym ozorem pod ścianą, spiekota bowiem była straszna, nawet cienie nie ochraniały, dziw się wszystko nie roztopiło, a w tej {{pp|na|grzanej}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_072" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/072"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/072|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/072{{!}}{{#if:072|072|Ξ}}]]|072}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|na|grzanej}} i sennej cichości jeno łyżki skrzybotały, a niekiedy kajś pod strzechą zaświegotała jaskółka.<br /> {{tab}}— By tak z miseczkę kwaszonego mleka la ochłody! — westchnął dziad.<br /> {{tab}}— Zarno wam przyniesę! — spokoiła go Jóźka.<br /> {{tab}}— Dużoście dzisiaj wykrzyczeli? — zapytał Pietrek, ciągnąc ospale łyżkę.<br /> {{tab}}— Zmiłuj się Panie nad grzesznymi, a nie pamiętaj im dziadowskiej krzywdy! Bogać ta wiele! któren dziada obaczy, to w niebo pilnie patrzy, albo skręca o staje. Zaś inszy wysuple ten grosz jaki, a radby wziął resztę z dziesiątki! Z głodu przyjdzie zdychać.<br /> {{tab}}— La wszystkich latoś ciężki przednówek — szepnęła Weronka.<br /> {{tab}}— Prawda, ale na gorzałkę to nikomu nie zbraknie.<br /> {{tab}}Jóźka wetknęła mu w garść michę, jął skwapliwie pojadać.<br /> {{tab}}— Powiedali na smętarzu — ozwał się znowu — co Lipce mają się dzisiaj godzić z dziedzicem, prawda to?<br /> {{tab}}— Dostaną, co im się należy, to może się i ugodzą — rzekła Hanka.<br /> {{tab}}— A Miemce się już wyniesły, wiecie? — wyrwał się Witek.<br /> {{tab}}— Żeby ich morówka zdusiła! — zaklął, wytrząsając pięścią.<br /> {{tab}}— To i was pokrzywdzili?<br /> {{tab}}— Zaszedłem do nich wczoraj z wieczora, to me psami wyszczuli. Heretyki ścierwy, psie nasienia. Pono Lipczaki tak im dopiekali, że musiały uciekać! Ze {{pp|skó|rybym}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_073" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/073"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/073|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/073{{!}}{{#if:073|073|Ξ}}]]|073}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|skó|rybym}} takich obłupiał, do żywego mięsa — pogadywał, sielnie wygarniając z miski, a skończywszy, napasł swojego pieska i jął się dźwigać z przyźby.<br /> {{tab}}— Żniwna pora, to pilno wam do roboty — zaśmiał się Pietrek.<br /> {{tab}}— A pilno; łoni było nas na odpuście sześciu wszystkiego, a dzisia ze trzy mendle się wydziera, jaże uszy puchną.<br /> {{tab}}— A przyjdźcie na noc — zapraszała Jóźka.<br /> {{tab}}— Niech ci Jezus da zdrowie, co pamiętasz o sierocie.<br /> {{tab}}— Sierota jucha, a kałdun to już ledwie udźwignie — przekpiwał Pietrek, patrząc, jak się toczył środkiem drogi, grubachny, kiej kłoda, i kijaszkiem macał przeszkody.<br /> {{tab}}Chałupa też wkrótce opustoszała, kto przyległ w cieniu, by się przespać, to już chrapał, a reszta poszła na odpust.<br /> {{tab}}Przedzwonili na nieszpór. Słońce się już galancie kłoniło ku zachodowi, upał jakby ździebko sfolżał, to chociaż jeszcze sporo wypoczywało pod chałupami, ale już coraz więcej ludzi schodziło się na plac przed kościołem, pomiędzy kramy i budy.<br /> {{tab}}Jóźka poniesła się z dzieuchami kupować obrazki, a głównie, by się napatrzyć dosyta owym wstęgom, paciorkom i drugim cudom odpustowym.<br /> {{tab}}Katarynka znowu zagrała, dziady jęły posobnie wyciągać, brzękając w miseczki, a gwary podnosiły się zwolna, przepełniając całą wieś, że huczało, jakoby w tym ulu przed wyrojem.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_074" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/074"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/074|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/074{{!}}{{#if:074|074|Ξ}}]]|074}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Każden bowiem był syty i wypoczęty, to rad się stowarzyszał, a cieszył spółecznie; kto poredzał z przyjacioły, kto jeno ślepie na wszyćko roztwierał szeroko, kto się aby cisnął, kaj się drugie cisnęły, kto i na ten kieliszek pociągał z kumami, któren zaś szedł do kościoła lebo i siedział gdziesik w cieniu, deliberując o różnościach, a wszystkich zarówno rozpierała jednaka radosna lubość odpustowania. I nie dziwota, jakże, toć każden wymodlił się i nawzdychał dowoli, napatrzył onym pozłotom, światłom, obrazom i innym świętościom; wypłakał się rzetelnie, nasłuchał organów i śpiewań, a jakby się cały wykąpał w onem święcie, duszę oczyścił a skrzepił, narodu różnego zobaczył, wspominków nazbierał i zbył się chociaż na ten dzień jeden wszelakich turbacyj!<br /> {{tab}}To i obycznie, co gospodarze najpierwsze, czy biedota, komorniki, czy proste dziadygi, a wszystko się weseliło pospólnie, czyniąc taki rozgwarzony i rozkolebany gąszcz kole kramów, że i przecisnąć się tam było niełacno. A juści, co najrozgłośniej gadały kobiety, gnietąc się jedna przez drugą do bud, aby chociaż się dotknąć i napatrzyć onych śliczności.<br /> {{tab}}Szymek był właśnie kupił Nastusi bursztyny, wstęgów i chustkę czerwoną, przystroiła się zaraz, i chodzili od kramu do kramu, trzymając się wpół, radośni wielce i jakoby pijani uciechą.<br /> {{tab}}Łaziła z nimi Jóźka, targując jeno i oglądając różnoście, porozkładane na stołach, a coraz i z żałosnym wzdychaniem przeliczała tę swoją mizerną złotówczynę.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_075" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/075"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/075|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/075{{!}}{{#if:075|075|Ξ}}]]|075}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Jagusia plątała się kajś niedaleko od nich, udając, że nie spostrzega brata. Chodziła sama, dziwnie smutna i zgnębiona. Nie cieszyły jej dzisiaj ni te rozwiane wstęgi, ni granie katarynki, ni ten ścisk i wrzaski. Szła z drugimi, porwana tłokiem i tam stawała, kaj insi stawali, tam dreptała, kaj ją pchali, nie wiedząc całkiem, poco przyszła i dokąd idzie.<br /> {{tab}}Przysunął się do niej Mateusz i szepnął pokornie:<br /> {{tab}}— Dyć mnie nie goń od siebie.<br /> {{tab}}— Hale, odpędzałam cię to kiedy?<br /> {{tab}}— Abo raz! Nie sklęłaś me to, co?<br /> {{tab}}— Niepoczciwie rzekłeś, to i musiałam. Któz me... — przymilkła nagle.<br /> {{tab}}Jasio przeciskał się zwolna przez tłumy w jej stronę.<br /> {{tab}}— I on na odpust! — szepnął Mateusz, wskazując księżyka, któren się bronił ze śmiechem, aby go nie całowali po rękach.<br /> {{tab}}— Kiej dziedzicowy syn! Jak się to wybrał! Dobrze baczę, jak to jeszcze niedawno wyrywał za krowiemi ogonami.<br /> {{tab}}— A juści! gdzieby zaś taki krowy pasał — przeczyła niemile dotknięta.<br /> {{tab}}— Rzekłem. Pamiętam, jak go to raz organista sprał, że krowy puścił w Pryczkowy owies, a sam se spał kajś pod gruszą...<br /> {{tab}}Jaguś odeszła i, chociaż nieśmiało, przepychała się ku niemu, roześmiał się do niej, ale że patrzeli w niego, kiej w tęczę, odwrócił oczy i, nakupiwszy w kramie obrazików, zaczął je rozdawać dzieuchom i temu, kto chciał.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_076" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/076"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/076|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/076{{!}}{{#if:076|076|Ξ}}]]|076}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Stanęła naprzeciw, kiej wryta, zapatrzona w niego rozgorzałemi oczami, a z warg czerwonych polał się cichy, lśniący pośmiech, słodziuśki, niby te miody.<br /> {{tab}}— Naści, Jaguś, swoją patronkę — wyrzekł, wtykając jej obrazik, ręce się ich spotkały i rozbiegły, kiej sparzone.<br /> {{tab}}Wzdrygnęła się, nie śmiejąc ust otworzyć. Mówił jeszcze cosik, ale jakby utonęła w jego oczach, i nic prawie nie pomiarkowała.<br /> {{tab}}Rozdzieliła ich gęstwa, że, schowawszy za gors obrazik, długo toczyła oczami po ludziach. Nie było go już nikaj, poszedł do kościoła, gdyż przedzwonili na nieszpór, ale ona cięgiem go miała na oczach.<br /> {{tab}}— Widzi się, kiej ten świątek! — szepnęła bezwolnie.<br /> {{tab}}— To też dzieuchy dziw ślepiów za nim nie pogubią. Głupie, nie la psa kiełbasa.<br /> {{tab}}Obejrzała się prędko, Mateusz stał pobok.<br /> {{tab}}Mruknęła ni to, ni owo, chcąc się od niego odczepić, ale szedł nieodstępnie, długo coś sobie ważył, aż zapytał:<br /> {{tab}}— Jaguś, a co matka rzekli na Szymkowe zapowiedzie?<br /> {{tab}}— A cóż, kiej chce się żenić, to niech się żeni, jego wola.<br /> {{tab}}Skrzywił się i pytał niespokojnie:<br /> {{tab}}— Odpiszą mu to jego morgi, co?<br /> {{tab}}— Ja ta wiem! Nie wyznała mi się. Niech się jej spyta.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_077" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/077"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/077|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/077{{!}}{{#if:077|077|Ξ}}]]|077}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Przystąpił do nich Szymek z Nastusią, nalazł się skądściś i Jędrzych, że przystanęli całą kupą, a pierwszy Szymek zaczął:<br /> {{tab}}— Jaguś, matki strony nie trzymaj, kiej się mnie krzywda dzieje.<br /> {{tab}}— Juści, co za tobą stoję. Ale odmieniłeś się przez te czasy, no, no... Całkiem kto drugi z ciebie! — dziwiła się, bo stojał przed nią sielnie wyelegantowany, prosty, wygolony doczysta, w kapelusie nabakier i w kapocie bieluśkiej, kieby mleko.<br /> {{tab}}— A bom się wyrwał z matczynego stojaka.<br /> {{tab}}— I lepiej ci teraz na woli? — prześmiechała się z jego hardości.<br /> {{tab}}— Wypuść ptaszka z garści, to obaczysz! Zapowiedzie słyszałaś?<br /> {{tab}}— Kiedyż ślub?<br /> {{tab}}Nastusia przygarnęła się tkliwie, obejmując go wpół.<br /> {{tab}}— A za trzy niedziele, jeszcze przed żniwami — szeptała spłoniona.<br /> {{tab}}— I choćby w karczmie wyprawię, a matki prosił nie będę.<br /> {{tab}}— Masz to już kaj zawieść kobietę?<br /> {{tab}}— A mam. Jakże, na drugą stronę do matki się wprowadzę. Szukał po ludziach komornego nie będę. Niech mi jeno mój gront odpiszą, to radę sobie dam! — przechwalał się sierdziście.<br /> {{tab}}— Pomogę mu, Jaguś, we wszyćkiem pomogę — przytwierdzał Jędrzych.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_078" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/078"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/078|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/078{{!}}{{#if:078|078|Ξ}}]]|078}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Przecie i my Nastusi we świat gołkiem nie dajemy. Tysiąc złotych dostanie gotowemi pieniędzmi — wyrzekł Mateusz.<br /> {{tab}}Kowal odciągnął go na bok, cosik mu szepnął i poleciał.<br /> {{tab}}Pogadywali jeszcze co niebądź, szczególniej Szymek roił se, jak to gospodarzem ostanie, jak se to grontu przykupi, jak się to chyci ziemi, że pokrótce obaczą, kto on taki, jaże Nastusia patrzała w niego z podziwem. Jędrzych przytwierdzał, jeno Jagusia chodziła oczami po świecie, słysząc piąte przez dziesiąte. Zarówno jej tam było jedno.<br /> {{tab}}— Jaguś, przyjdź do karczmy, będzie dzisiaj muzyka — prosił Mateusz.<br /> {{tab}}— I karczma la mnie już nie zabawa — odparła smutnie.<br /> {{tab}}Zajrzał w jej oczy przemglone, zacisnął kaszkiet i poleciał, roztrącając ludzi. Przed plebanią natknął się na Tereskę.<br /> {{tab}}— Kaj cię to niesie? — zagadnęła lękliwie.<br /> {{tab}}— Do karczmy! kowal zwołuje na narady.<br /> {{tab}}— Poszłabym z tobą.<br /> {{tab}}— Nie odganiam cię, miejsca nie zbraknie, zważ jeno, by cię nie wzieni na ozory, że tak cięgiem za mną uważasz.<br /> {{tab}}— I tak me już noszą, kiej psy tę zdechłą owcę.<br /> {{tab}}— To czemu się im dajesz! — zły już był i zniecierpliwiony.<br /> {{tab}}— Czemu? nie wiesz to, bez co? — zaskarżyła się cichuśko.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_079" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/079"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/079|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/079{{!}}{{#if:079|079|Ξ}}]]|079}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Szarpnął się i poszedł przodem, że ledwie za nim zdążyła.<br /> {{tab}}— Już buczysz, kiej to cielę! — rzucił, odwracając się nagle.<br /> {{tab}}— Nie, nie... jeno mi proch wleciał do oka.<br /> {{tab}}— Jak widzę płakanie, to jakby me kto nożem żgnął!<br /> {{tab}}Zrównał się z nią i rzekł dziwnie serdecznie:<br /> {{tab}}— Naści parę groszy, kup se co na odpuście, a potem przyjdź do karczmy, to potańcujemy.<br /> {{tab}}Spojrzała oczami, co to jakby mu do nóg leciały z podzięką.<br /> {{tab}}— Co mi ta pieniądze, takiś dobry... takiś... — szeptała rozpłomieniona.<br /> {{tab}}— A z wieczora przychodź, przódzi czasu miał nie będę.<br /> {{tab}}Obejrzał się na nią jeszcze z progu, uśmiechnął i wszedł do sieni.<br /> {{tab}}W karczmie już była ciasnota i gorąc nie do wytrzymania. W głównej izbie tłoczyło się wiela różnego narodu, przepijając a gwarząc, zaś w alkierzu zebrali się co młodsi z Lipeckich, z kowalem i Grzelą, wójtowym bratem na czele. Przyszli też i poniektórzy gospodarze, jak Płoszka, sołtys, Kłąb i Adam, stryjeczny Borynów, a nawet się wcisnął Kobus, choć go nikto nie zapraszał.<br /> {{tab}}Kiedy Mateusz wszedł, właśnie był Grzela prawił gorąco i kredą cosik pisał po stole.<br /> {{tab}}Szło o zgodę z dziedzicem, któren obiecywał za morgę lasu dać chłopom po cztery na podleskich {{pp|po|lach}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_080" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/080"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/080|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/080{{!}}{{#if:080|080|Ξ}}]]|080}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|po|lach}}, a drugie tyle ziemi puścić na spłaty; chciał nawet borgować drzewo na chałupy.<br /> {{tab}}Grzela wykładał wszystko podrobnie i kredą znaczył, jak by się to podzielili ziemią i coby wypadło na każdego.<br /> {{tab}}— Dobrze rozważcie, co mówię! — wołał — sprawa czysta, jak złoto.<br /> {{tab}}— Obiecanka cacanka, a głupiemu radość! — mruknął Płoszka.<br /> {{tab}}— Szczera prawda, nie obiecanki. U rejenta wszyćko nam odpisze. Weźta ino sobie dobrze do głowy! Tylachna ziemi la narodu. A toć każdemu w Lipcach wykroi się nowa gospodarka. Miarkujta ino sobie...<br /> {{tab}}Kowal raz jeszcze powtórzył, co mu był kazał dziedzic powiedzieć.<br /> {{tab}}Wysłuchali uważnie, ale nikto się nie ozwał, patrzeli jeno w te białe krychy na stole i głęboko deliberowali.<br /> {{tab}}— Prawda, prawda, kiej złoto, ale czy na to komisarz pozwoli? — ozwał się pierwszy sołtys, orząc frasobliwie pazurami po kudłach.<br /> {{tab}}— Musi! Jak gromada uchwali, to się urzędów o przyzwoleństwo pytała nie będzie! Zechcemy, to i on musi! — zagrzmiał Grzela.<br /> {{tab}}— Musi, nie musi, a ty się nie wydzieraj. Obacz-no który, czy aby starszy nie wącha kaj pod ścianą?<br /> {{tab}}— Dopierom go widział przed szynkwasem! — objaśniał Mateusz.<br /> {{tab}}— A kiedy to dziedzic obiecuje nam odpisać? — zagadnął któryś.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_081" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/081"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/081|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/081{{!}}{{#if:081|081|Ξ}}]]|081}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Mówił, co gotów choćby jutro. Zgodzimy się na jedno, to zaraz odpisze, zaś potem omentra rozmierzy, co komu.<br /> {{tab}}— To już po żniwach możnaby chycić się tej ziemi.<br /> {{tab}}— A na jesieni obrobić, jak się patrzy.<br /> {{tab}}— Mój Jezus, dopiero to pójdzie robota, no!<br /> {{tab}}Pogadywali gwarnie, wesoło, jeden przez drugiego. Radość już ponosiła wszystkich, oczy strzelały mocą, hardość prostowała grzbiety i same ręce się wyciągały do brania tej ziemi upragnionej.<br /> {{tab}}Niejeden już podśpiewywał z uciechy i krzykał na Żyda o gorzałkę, niejeden plótł trzy po trzy o działach, a każdemu roiły się nowe gospodarki, bogactwa i radoście. Bajdurzyli też, kiej pijani, śmiejąc się, bijąc pięściami w stoły a przytupując ogniście.<br /> {{tab}}— Dopiero to w Lipcach nastanie święto!<br /> {{tab}}— Hej, a jakie zabawy pójdą, a jakie muzyki!<br /> {{tab}}— I wiela to weselisk odprawi się w zapusty!<br /> {{tab}}— Dzieuch we wsi zabraknie!<br /> {{tab}}— To se miesckich przykupiemy, nie stać to nas!<br /> {{tab}}— Psiachmać, w same ogiery jeździł będę.<br /> {{tab}}— Cichojta no — zawołał stary Płoszka, bijąc pięścią w stół — a to krzyczą, kiej żydy w szabas! Chciałem jeno pedzieć, czy aby w tej dziedzicowej obietnicy niema jakowego podejścia? Miarkujeta, co?<br /> {{tab}}Przycichli, jakby ich kto znagła oblał zimną wodą, dopiero po chwili ozwał się sołtys:<br /> {{tab}}— Ja też nie mogę wyrozumieć, la czego taki hojny?<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_082" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/082"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/082|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/082{{!}}{{#if:082|082|Ξ}}]]|082}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Juści, w tem musi być jakieś podejście, bo żeby dawać tylachna ziemi prawie za darmo — ciągnął któryś ze starych.<br /> {{tab}}Ale na to porwał się Grzela i zakrzyczał:<br /> {{tab}}— To wam powiem, żeśta głupie barany i tyla!<br /> {{tab}}I znowu jął tłumaczyć i przekładać zapalczywie, jaże się spocił, kiej mysz, kowal też sielnie mełł ozorem i każdemu zosobna rychtował, ale stary Płoszka nie dał się przekabacić, głową jeno kiwał i prześmiechał tak kąśliwie, aż Grzela przyskoczył do niego z pięściami, ledwie już powstrzymując złość.<br /> {{tab}}— Rzeknijcie swoją prawdę, kiej nasza widzi się wam cygaństwem.<br /> {{tab}}— A rzekę! Znam dobrze to pieskie nasienie, znam i mówię waju: nie wierzta dziedzicowi, póki nie bedzie czarno na białem. Zawżdy się naszą krzywdą pasły, to i tera chcą się na nas pożywić!<br /> {{tab}}— Tak miarkujecie, no to się nie gódźcie, ale drugim nie przeszkadzajcie! — krzyknął na niego Kłąb.<br /> {{tab}}— Chodziłeś z nimi do boru, to ich stronę i tera trzymasz!<br /> {{tab}}— A chodziłem, a jak będzie potrza, to i jeszcze pódę! A trzymam nie za nim, jeno za zgodą, za sprawiedliwością, za całą wsią. Bo jeno głupi nie widzi w tem dobrego la Lipiec. Jeno głupi nie bierze, jak dają.<br /> {{tab}}— Wyśta wszystkie głupie, bo pilno wama sprzedać za obertelek całe portki. Głupie, skoro dziedzic tyle daje, to może i więcej.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_083" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/083"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/083|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/083{{!}}{{#if:083|083|Ξ}}]]|083}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zaczęli się przemawiać coraz zapalczywiej, a że i drugie wspomagały Kłęba, to zrobił się taki gwar, jaże przyleciał Jankiel i sielną flachę gorzały postawił na stole.<br /> {{tab}}— Sza, sza, gospodarze! Niech będzie zgoda! Żeby Podlesie były nowe Lipce! żeby każdy był pan! — wołał, puszczając kieliszek kolejką.<br /> {{tab}}Juści, co wzięli pić, a jeszcze barzej się ugwarzać, wszyscy już bowiem skłaniali się do zgody, oprócz starego Płoszki.<br /> {{tab}}Kowal, któren musiał w tem mieć jakiś gruby profit, najgłośniej rozmawiał, rozwodząc się o dziedzicowej poczciwości, a raz po raz stawiał la całej kompanji to gorzałę, to piwo, to nawet arak z esencją.<br /> {{tab}}Cieszyli się tak galancie, co już niejeden jeno oczy bałuszył i ozorem ledwo ruchał, zaś Kobus, któren cały czas pary z gęby nie puścił, jął naraz chybać ludzi za orzydla i krzyczeć:<br /> {{tab}}— A komorniki to co? Psi pazur? I nam się należy ziemia! Nie dopuścim do zgody! Po sprawiedliwości być musi! Jakże, to jeden ledwie już spaśny kałdun udźwignie, a drugi ma zdychać z głodu? Porówno musi być ziemi la wszystkich! Dziedzice ścierwy! Niejeden gołym zadem łyska, a nos drze do góry, jakby cięgiem kichał! Kołtuniarze zapowietrzone! — krzyczał coraz głośniej i tak nieprzystojnie wszystkim przymawiał, jaże go wyciepnęli za drzwi, ale jeszcze przed karczmą klął i wygrażał.<br /> {{tab}}Kompanja też niezadługo zaczęła się rozchodzić do domów, jeno co łapczywsi na uciechę ostali w karczmie, kaj już pobrzękiwała muzyka.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_084" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/084"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/084|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/084{{!}}{{#if:084|084|Ξ}}]]|084}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Właśnie i wieczór się był robił, słońce zapadło za bory i całe niebo stanęło w zorzach, aż czuby zbóż i sadów jakby się pławiły w czerwieni a złocie. Zawiewał wilgotny, pieściwy wiater, żaby jęły rechotać, odzywały się przepiórki, a granie koników roztrząsało się po polach, kiej ten nieustający chrzęst dojrzałych kłosów, rozjeżdżali się już z odpustu, że jeno wozy turkotały, a kaj niekaj ktosik, dobrze napity, wyśpiewywał rozgłośnie.<br /> {{tab}}Przycichły Lipce, pusto się zrobiło przed kościołem, ale jeszcze pod chałupami siedzieli gęsto ludzie, zażywając chłodu i wczasów.<br /> {{tab}}Cichy zmierzch stawał się na świecie, mroczniały pola, dale stapiały się już z niebem, wszystko się spokoiło, śpik zwolna morzył ziemię i obtulał ją ciepłą rosą, zaś ze sadów tryskały kiej niekiej ptasie głosy, jakoby tym wieczornym pacierzem.<br /> {{tab}}Bydło wracało z pastwisk, raz po raz buchały długie, tęskliwe ryki, a rogate łby pokazywały się nad stawem, rozgorzałym ogniami zachodu, jakoby krwawem zarzewiem. Kajś pod młynem baraszkowały z wrzaskiem kąpiące się chłopaki, zaś po obejściach trzęsły się dzieuszyne piosneczki, to beki owiec, to gęsie gęgoty.<br /> {{tab}}Jeno u Borynów było cicho i pusto. Hanka poniesła się z dziećmi do którejś z kum, Pietrek się też kajś zapodział, a Jagusia nie pokazała się jeszcze od nieszporów, że tylko Jóźka zwijała się kole wieczornych obrządków.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_085" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/085"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/085|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/085{{!}}{{#if:085|085|Ξ}}]]|085}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Ślepy dziad siedział w ganku, nastawiał gęby na chłodnawy wiater, mruczał pacierz, a pilnie nasłuchiwał Witkowego boćka, któren kręcił się wpodle, rychtując przyczajonym dziobem w jego nogi.<br /> {{tab}}— Cie... Żebyś skisł, zbóju jeden! A to me kujnął! — mruczał, zbierając pod siebie kulasy, i machał wielkim różańcem, bociek odleciał parę kroków i znowu zachodził przemyślnie zboku z wyciągniętym dziobem.<br /> {{tab}}— Słyszę cię dobrze! Już ci się nie dam. Jaka to jucha zmyślna! — szeptał, ale że w podwórzu rozległo się granie, to, oganiając się kiej niekiej różańcem, zasłuchał się w muzyce z lubością.<br /> {{tab}}— Józia, a kto tak szczerze rzępoli?<br /> {{tab}}— A Witek! Wyuczył się od Pietrka i teraz cięgiem dudli, jaże uszy puchną! Witek, przestań, a załóż koniczyny źrebakom! — wrzasnęła.<br /> {{tab}}Skrzypki umilkły, zaś dziad cosik se umyślił, bo skoro Witek przyleciał pod chałupę, rzekł do niego wielce dobrotliwie:<br /> {{tab}}— Weź tę dziesiątkę, kiej tak galancie wyciągasz nutę.<br /> {{tab}}Chłopak uradował się ogromnie.<br /> {{tab}}— A zagrałbyś to i pobożne pieśnie, co?<br /> {{tab}}— Co ino posłyszę, to wygram.<br /> {{tab}}— Hale, każda liszka swój ogon chwali. A taką nutę wygrasz, co? — i beknął po swojemu, piskliwie, a zawodzący.<br /> {{tab}}Ale Witek nawet nie dosłuchał, skrzypki przyniósł, zasiadł pobok i przegrał rychtyk to samo, a {{pp|po|tem}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_086" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/086"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/086|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/086{{!}}{{#if:086|086|Ξ}}]]|086}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|po|tem}} rznął insze, jakie tylko słyszał w kościele, i tak sprawnie, jaże się dziad zdumiał.<br /> {{tab}}— Cie, na organistę byłbyś zdatny!<br /> {{tab}}— Wszyćko wygram, wszyćko, nawet i takie dworskie, i takie, co je śpiewają po karczmach — przechwalał się rozradowany, wycinając od ucha, jaże kury zagdakały na grzędach, gdy Hanka nadeszła i zaraz go przepędziła, by Jóźce pomagał.<br /> {{tab}}Docna już ściemniało na świecie, ostatnie zorze gasły, a wysokie, ciemne niebo rosiło się gwiazdami, wieś już kładła się spać, jeno od karczmy zalatywały dalekie pokrzyki i brzękliwe głosy muzyki.<br /> {{tab}}Hanka siedziała przed gankiem, karmiąc dziecko i pogadując z dziadkiem o tem i owem; cyganił jucha, jaże się kurzyło, ale nie przeciwiła mu się, myśląc swoje i tęsknie w noc poglądając.<br /> {{tab}}Jagna nie wróciła jeszcze, nie siedziała również i u matki, bo zaraz z wieczora poszła na wieś do dzieuch, jeno co nikiej nie wysiedziała, tak ją cosik ponosiło. Jakby ją kto za włosy wyciągał, że wkońcu już sama jedna łaziła po wsi. Długo patrzyła we wody pogasłe i drżące od powiewów, rozruchane ździebko cienie, we światła, co leciały z okien na gładź stawu i marły niewiada kaj i przez co! Rwało ją gdziesik, że poleciała za młyn, aż na łąki, kaj już leżały ciepłe kożuchy białych mgieł i czajki śmigały nad nią z krzykiem.<br /> {{tab}}Słuchała wód, padających z upustu w czarną gardziel rzeki, pod olchy wyniosłe i jakby śpiące, ale ten szum zdał się jej jakiemś żałosnem wołaniem i skargą, nabrzmiałą płaczem.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_087" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/087"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/087|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/087{{!}}{{#if:087|087|Ξ}}]]|087}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Uciekła i patrzała w młynarzowe okna, buchające światłem, gwarami a brzękiem talerzy.<br /> {{tab}}Tłukła się od brzega wsi do brzega, jak ta woda obłędna, co ujścia na darmo szuka i w nieprzebyte wręby bije żałośnie.<br /> {{tab}}Żarło ją cosik, czegoby i wypowiedzieć niesposób, ni to był żal, ni to tęsknica, ni to kochanie, a oczy miała pełne suchego żaru i w sercu wzbierał wrzący, straszny szloch.<br /> {{tab}}Niewiada laczego znalazła się przed plebanją, jakieś konie pod gankiem biły niecierpliwie kopytami, świeciło się tylko w jednym pokoju, grali w karty.<br /> {{tab}}Napatrzyła się dosyta i poszła opłotkami, które dzieliły Kłębową gospodarkę od proboszczowskich ogrodów. Przesuwała się lękliwie pod żywopłotem, obwisłe gałęzie wisien muskały ją po twarzy zrosiałemi listeczkami. Szła bezwolnie, nie wiedząc, kaj ją niesie, aż niski dom organistów zastąpił jej drogę.<br /> {{tab}}Wszystkie cztery okna świeciły i stały otwarte.<br /> {{tab}}Przytuliła się w cień, pod płot i zajrzała do środka.<br /> {{tab}}Organistowie wraz z dziećmi siedzieli pod wiszącą lampą, popijając herbatę, zaś Jasio chodził po pokoju i cosik rozpowiadał.<br /> {{tab}}Słyszała każde jego słowo, każdy skrzyp podłogi, nieustanne cykanie zegaru i nawet ciężkie przysapki organisty.<br /> {{tab}}A Jasio takie cudeńka prawił, że niczego nie rozumiała.<br /> {{tab}}Patrzyła jeno w niego, niby w ten obraz święty, pijąc, kiej miody najsłodsze, każdy dźwięk jego głosu. <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_088" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/088"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/088|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/088{{!}}{{#if:088|088|Ξ}}]]|088}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Chodził wciąż i co trochę ginął w głębi mieszkania i co trochę jawił się znów w kręgu światła; czasem przystawał przy oknie, że wciskała się w płot strwożona, by jej nie dojrzał, ale on jeno w niebo patrzył, pokryte gwiazdami, to cosik rzekł la uciechy, że śmiali się, a radość błyskała w twarzach, kiej to słońce. Przysiadł wreszcie pobok matki, a małe siostry jęły mu się drapać na kolana i wieszać na szyi, tulił ci je poczciwie, huśtał i łaskotał, jaże izba zatrzęsła się dziecińskiemi śmiechami.<br /> {{tab}}Zegar wybił jakąś godzinę, i organiścina rzekła, powstając:<br /> {{tab}}— Gadu, gadu, a tobie czas spać! Musisz dodnia wyjechać.<br /> {{tab}}— A muszę, mamusiu! Boże, jaki ten dzień był krótki! — westchnął żałośnie.<br /> {{tab}}A Jagusine serce jakby kto ścisnął i tak boleśnie, jaże same łzy pociekły po twarzy.<br /> {{tab}}— Ale niedługo wakacje! — ozwał się znowu — ksiądz Regens obiecał, że mnie na jakiś czas zwolni, jeśli nasz proboszcz napisze o to do niego.<br /> {{tab}}— Nie bój się, napisze, już ja go uproszę! — powiedziała matka, zabierając się do słania mu na kanapie, wprost okna. Pomagali jej wszyscy, a nawet sam organista przyniósł sporą doinkę i wsunął ją ze śmiechem pod kanapę.<br /> {{tab}}Długo się z nim żegnali na odchodnem, a już najdłużej matka, która go z płaczem tuliła do piersi a całowała.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_089" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/089"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/089|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/089{{!}}{{#if:089|089|Ξ}}]]|089}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Śpij, synu, smacznie, śpij, dzieciątko.<br /> {{tab}}— Pacierze zmówię i zaraz się kładę, mamusiu.<br /> {{tab}}Rozeszli się wreszcie.<br /> {{tab}}Jaguś widziała, jak w sąsiedniej izbie chodzili na palcach, ściszali głosy, przymykali okna i pokrótce cały dom oniemiał i migiem pogrążył się w cichości, aby jeno nie przeszkadzać Jasiowi.<br /> {{tab}}Chciała i ona do domu, już się była nawet nieco uniesła, ale ją cosik jakby przytrzymało za nogi, że nie poredziła oderwać się z miejsca, więc jeno mocniej przywarła plecami do płota, barzej się skuliła i ostała, kieby urzeczona, wpatrując się w to ostatnie wywarte i jaśniejące okno.<br /> {{tab}}Jasio poczytał nieco na grubej książce, zaś potem przyklęknął pod oknem, przeżegnał się, złożył ręce do pacierza, podniósł oczy ku niebu i zamodlił się przejmującym szeptem.<br /> {{tab}}Noc była głęboka, niezgłębiona cichość obtulała świat, gwiazdy mżyły się na wysokościach, nagrzany, pachnący zwiew pociągał z pól, a niekiedy zaszemrały liście i ptak jakiś zaśpiewał.<br /> {{tab}}A Jagusię zaczęło cosik rozbierać, serce się tłukło, kiej oszalałe, paliły ją oczy, paliły usta nabrane, i same ręce wyciągały się ku niemu, a chociaż się kurczyła w sobie, roztrząsał nią taki dziwny, niezmożony dygot, że wpierała się w płot bezwolnie i z taką mocą, jaże trzasnęła żerdka.<br /> {{tab}}Jasio wychylił głowę, popatrzył dokoła i znowu się zamodlił.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_090" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/090"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/090|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/090{{!}}{{#if:090|090|Ξ}}]]|090}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zaś z nią działo się już coś niepojętego; takie ognie chodziły jej po kościach i oblewały warem, że dziw nie krzyczała z tej lubej męki. Zabaczyła, kaj jest, i ledwie już zipała, tak się w niej wszystko trzęsło i płonęło. Była cała w dreszczach, kiej błyskawice, kłębiły się w niej jakieś nabrzmiałe, szalone krzyki, jakieś wichry palące ją ponosiły, jakieś straszne pragnienia rozprężały i wyginały... Już chciała się czołgać tam, bliżej niego, by chociaż tknąć ustami tych jego białych rączków, by jeno klęczeć przed nim a patrzeć zbliska w te gębusie i modlić się, kiej do tego cudownego obrazu. Nie poruszyła się jednak, bo obleciał ją jakiś dziwny strach i zarazem zgroza.<br /> {{tab}}— Jezu mój, Jezu miłosierny! — wyrwał się jej z piersi cichy jęk.<br /> {{tab}}Jasio powstał, wychylił się cały i, jakby patrząc na nią, zawołał:<br /> {{tab}}— Kto tam?<br /> {{tab}}Zamarła na chwilę, przytaiła dech, serce przestało bić i jakby zdrętwiała w jakimś świętym strachu, dusza uwięzła kajś w gardle i, pełna szczęsnego niepokoju, chwiała się w oczekiwaniu.<br /> {{tab}}Ale Jasio jeno popatrzył w opłotki, a nie dojrzawszy, zamknął okno, rozebrał się prędko i światło zgasło...<br /> {{tab}}Noc padła na jej duszę, ale jeszcze długo siedziała, wpatrzona w czarne i nieme okno. Przejął ją chłód i jakby operlił srebrną rosą jej duszę wniebowziętą, gdyż wszystko, co w niej wrzało z krwie pożądliwej, przygasło, rozlewając się po niej {{pp|nieopowie|dzianą}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_091" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/091"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/091|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/091{{!}}{{#if:091|091|Ξ}}]]|091}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r02"/>{{pk|nieopowie|dzianą}} błogością. Spłynęła na nią uroczysta, święta cichość, jakby to zadumanie kwiatów przed wschodem słońca, że rozmodliła się pacierzem szczęścia, któren nie miał słów, a jeno dziwną słodkość zachwytów, przenajświętsze zdumienie duszy, niepojętą radość budzącego się dnia zwiesnowego i przeplatał się grubemi ziarnami błogich łez, niby tym różańcem łaski Pańskiej i dziękczynienia.<br /><br />{{---|50}}<br /><section end="r02"/> <section begin="r03"/>{{c|III.}}<br /> {{tab}}— Pójdę już, Hanuś! — prosiła Jóźka, pokładając głowę na ławkę.<br /> {{tab}}— A zadrzyj ogona, kiej cielak i leć! — zgromiła ją, odrywając oczy od różańca.<br /> {{tab}}— Kiej me tak cosik spiera w dołku i tak me mgli...<br /> {{tab}}— Nie przeszkadzaj, zaraz się skończy.<br /> {{tab}}Jakoż proboszcz już kończył cichą, żałobną mszę za duszę Boryny, zamówioną przez rodzinę w oktawę jego śmierci.<br /> {{tab}}Wszyscy też co najbliżsi siedzieli w bocznych ławkach, a tylko Jagusia z matką klęczały przed samym ołtarzem; z obcych nie było nikogo, tyla, co kajś pod chórem Jagata głośno trzepała pacierze.<br /> {{tab}}Kościół był cichy, chłodny i mroczny, jeno na środku mrowiła się wielgachna struga jarzącego światła, bo słońce biło przez wywarte drzwi, rozlewając się jaże po ambonę.<br /><section end="r03"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_092" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/092"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/092|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/092{{!}}{{#if:092|092|Ξ}}]]|092}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Michał organistów służył do mszy i, jak zawdy, tak trząchał dzwonkami, że w uszach brzęczało, wykrzykiwał ministranturę, a latał ślepiami za jaskółkami, której kiej niekiej śmigały po kościele, zbłąkane i trwożnie świegolące.<br /> {{tab}}Kajś od stawu rozlegały się klapiące trzaski kijanek, wróble ćwierkały za oknami, zaś ze smętarza raz po raz jakaś rozgdakana kokosz wwodziła do kruchty całe stado piukających kurczątek, aż Jambroż musiał wyganiać.<br /> {{tab}}A skoro ksiądz skończył, wyszli zaraz wszyscy na smętarz.<br /> {{tab}}Już byli kole dzwonnicy, gdy zawołał za nimi Jambroży:<br /> {{tab}}— A to poczekajcie! Dobrodziej chce wam cosik powiedzieć.<br /> {{tab}}Nie wyszło i Zdrowaś, kiej przyleciał zadyszany z brewjarzem pod pachą i, obcierając łysinę, przywitał dobrem słowem i rzekł:<br /> {{tab}}— Moiście, a to wam chciałem powiedzieć, że zrobiliście po chrześcijańsku, zamawiając mszę świętą za nieboszczyka. Ulży to jego duszy i do wiecznego zbawienia pomoże. No, mówię wam, pomoże!<br /> {{tab}}Zażył tabaki, pokichał siarczyście i, wycierając nos, zapytał:<br /> {{tab}}— Dzisiaj pewnie będziecie radzili o działach, co?<br /> {{tab}}— Juści, tak je niby we zwyczaju, co dopiero w oktawę — przytwierdzili.<br /> {{tab}}— Otóż to! Właśnie o tem chciałem z wami pomówić! Dzielcie się, ale pamiętajcie: zgodnie i {{pp|sprawie|dliwie}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_093" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/093"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/093|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/093{{!}}{{#if:093|093|Ξ}}]]|093}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|sprawie|dliwie}}. Żeby mi nie było swarów ni kłótni, bo z ambony wypomnę! Nieboszczyk w grobie się przewróci, jeśli zobaczy, że jego krwawicę rozrywacie, jak wilki barana! I, broń Boże, krzywdzić sieroty! Grzela daleko, a Jóźka jeszcze głupi skrzat! A co się komu należy, oddać święcie, co do grosza. Jak rozrządził majątkiem, tak rozrządził, ale trzeba spełnić jego wolę. Może on tam chudziaszek w tej chwili patrzy na was i myśli sobie: na ludzim ich wywiódł, gospodarkęm niezgorszą ostawił, to się przecież nie pogryzą, kiej psy, przy podziale. Mawiam ciągle z ambony: zgodą stoi wszystko na świecie, kłótnią jeszcze nikt niczego nie zbudował. No, mówię, niczego, kromie grzechu i obrazy Boskiej. A o kościele pamiętajcie. Nieboszczyk był szczodrym i czy na światło, czy na mszę, czy na inne potrzeby grosza nie żałował, i dlatego Pan Bóg mu błogosławił...<br /> {{tab}}Długo przemawiał, jaże się kobiety spłakały i jęły mu w podzięce obłapiać kolana, zaś Jóźka przypadła mu nawet z bekiem do rąk, to ją przygarnął do piersi, a pocałowawszy w głowę, rzekł z dobrością:<br /> {{tab}}— Nie bucz, głupia, Pan Bóg ma sieroty w szczególnej opiece.<br /> {{tab}}— Że i rodzony nie powiedziałby barzej do duszy — szepnęła rozrzewniona Hanka. Snadź i dobrodziej był wzruszony, bo, wytarłszy ukradkiem oczy, częstował kowala tabaką i prędko zagadał o innem.<br /> {{tab}}— A cóż, będzie zgoda z dziedzicem?<br /> {{tab}}— Będzie, już dzisiaj pojechało do niego piąciu...<br /> {{tab}}— To chwała Bogu! Już za darmo mszę świętą odprawię na intencję tej zgody!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_094" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/094"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/094|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/094{{!}}{{#if:094|094|Ξ}}]]|094}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Widzi mi się, co wieś powinna się złożyć na wotywę z wystawieniem! Jakże, to jakby nowe nadziały i całkiem darmo!<br /> {{tab}}— Masz rozum, Michał, mówiłem o tobie dziedzicowi. No, idźcie z Bogiem, a pamiętajcie: zgodą i sprawiedliwością! Ale, Michał! — zawołał za odchodzącym — a zajrzyj ta później do mojego wolanta, prawy resor przyciera się nieco do osi...<br /> {{tab}}— To pod Łaznowskim dobrodziejem tak się zmaglował.<br /> {{tab}}Ksiądz już nie odrzekł, a oni poszli prosto ku domowi.<br /> {{tab}}Jagusia wiedła matkę naostatku, gdyż stara wlekła się z trudem, odpoczywając co chwila.<br /> {{tab}}Dzień był powszedni, robotny, to i pusto było na drogach dokoła stawu, jeno dzieci bawiły się kaj niekaj w piasku i kury grzebały w porozrzucanych łajnach. Było jeszcze wcześnie, ale już słońce niezgorzej przypiekało, szczęściem, co wiater nieco przechładzał, zawiewał bujny, iż kolebały się sady, pełne już czerwieniejących wiśni, a zboża biły o płoty, kiej wody wzburzone.<br /> {{tab}}Chałupy stały wywarte, wrótnie wszędy porozwierane, na płotach kajś niekaj wietrzyły się pościele, a wszystko, co się jeno ruchało, pracowało w polach. Jeszcze ktosik zwoził ostatnie zapóźnione pokosy siana, że zapach jaże wiercił w nozdrzach, a na obwisłych nad drogą gałęziach, pod któremi przejeżdżały kopiaste wozy, trzęsły się przygarście ździebeł, kiej te powyrywane brody żydowskie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_095" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/095"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/095|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/095{{!}}{{#if:095|095|Ξ}}]]|095}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Szli zwolna i w cichości, deliberując o działach.<br /> {{tab}}Skądciś, jakby z pól, kaj ludzie osypywali ziemniaki, zrywała się niekiedy piosneczka i szła z wiatrem niewiada kaj, zaś pod młynem jakaś baba tak prała kijanką, jaże się rozlegało, i szumnie huczały wody, spadające na koła.<br /> {{tab}}— Młyn teraz cięgiem robi! — ozwała się pierwsza Magda.<br /> {{tab}}— Przednówek, to żniwa la młynarza!<br /> {{tab}}— Cięższy on latoś, niźli łoni. Wszędzie bieda, aż piszczy, zaś u komorników to już prosto głód — westchnęła Hanka.<br /> {{tab}}— Kozły też penetrują po wsi, jeno czekać, jak komu co grubszego ukradną — rzucił kowal.<br /> {{tab}}— Nie bajcie! Ratują się, biedoty, jak mogą, wczoraj Kozłowa przedała organiścinie kaczęta, to się ździebko wspomogła...<br /> {{tab}}— Rychło przechlają. Nie powiadam na nich nic złego, ale mi dziwno, że piórka mojego kaczora, co mi zginął w ojcowy pochowek, nalazł mój Maciuś za ich obórką — wyrzekła Magda.<br /> {{tab}}— A któż to wtenczas wzion nasze pościele? — wtrąciła Jóźka.<br /> {{tab}}— Kiejże to ich sprawa z wójtami?<br /> {{tab}}— Nieprędko, ale Płoszka ich wspiera, to już wójtom dobrze zaleją sadła za skórę.<br /> {{tab}}— Że to Płoszka lubi zawdy nos wrażać w cudze sprawy.<br /> {{tab}}— Jakże, przyjaciół se kaptuje, bo mu pachnie wójtostwo!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_096" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/096"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/096|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/096{{!}}{{#if:096|096|Ξ}}]]|096}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Przeszedł im drogę Jankiel, ciągnący za grzywę spętanego konia, któren bił zadem i opierał się ze wszystkich sił.<br /> {{tab}}— Załóżcie mu pieprzu pod ogon, to rypnie z miejsca, kiej ogier!<br /> {{tab}}— Śmiejcie się na zdrowie! Co ja już mam z tym koniem!<br /> {{tab}}— Wypchajcie go słomą, przyprawcie mu nowy ogon i powiedźcie na jarmark, to może go kto kupi za krowę, bo na konia już niezdatny! — żartował Michał, i naraz wszyscy gruchnęli śmiechem, gdyż koń się wyrwał, skoczył do stawu i, nie zważając na Janklowe prośby i groźby, najspokojniej począł się tarzać.<br /> {{tab}}— Mądrala jucha, musi być od Cyganów!<br /> {{tab}}— Postawcie mu wiadro gorzałki, to może wyjdzie! — zaśmiała się organiścina, siedząca nad stawem przy stadzie kacząt pływających, kiej te żółciuśkie pępuszki; rozczapierzona kokosz gdakała na brzegu.<br /> {{tab}}— Śliczne stadko, to pewnie od Kozłowej? — pytała Hanka.<br /> {{tab}}— Tak, i ciągle mi jeszcze uciekają na staw. Tasiuchny! taś, taś, taś, taś! — zwoływała, rzucając na przynętę przygarściami jagły.<br /> {{tab}}Ale kaczki szorowały na drugi brzeg, że poleciała za niemi.<br /> {{tab}}— Chodźcie prędzej, kobiety — przynaglał kowal i, gdy weszli do chałupy, a Hanka zakrzątnęła się kole śniadania, jął znowu penetrować w izbach i w obejściu, nawet nie przepomniał ziemniaczanym dołom, aż Hanka powiedziała:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_097" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/097"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/097|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/097{{!}}{{#if:097|097|Ξ}}]]|097}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Oglądacie, jakby co ubyło!<br /> {{tab}}— Nie kupuję kota we worku!<br /> {{tab}}— Lepiej wy znacie wszyćko, niźli ja sama! — wyrzekła z przekąsem, rozlewając kawę w garnuszki. — Dominikowa, Jaguś! a chodźcie do kupy! — zawołała na drugą stronę, kaj się obie zawarły.<br /> {{tab}}Obsiedli ławę i popijali, przegryzając chlebem.<br /> {{tab}}Nikto się nie odzywał, nijako było zaczynać, każden się wagował, oglądając na drugich. Hanka też była dziwnie powściągliwa, juści, co niewoliła do jadła, przylewając każdemu, ale prawie nie spuszczała oczów z kowala, któren się wiercił na miejscu, śmigał ślepiami po izbie i chrząkał raz po raz. Jagusia siedziała czegoś chmurna i wzdychliwa, oczy miała połyskliwe, jakby od niedawnego płaczu, a Dominikowa czapirzyła się, kiej kwoka, i cosik poszeptywała do niej, tylko jedna Jóźka, co ta po swojemu pletła trzy po trzy, zwijając się kole garów, pełnych perkocących ziemniaków.<br /> {{tab}}Dłużyło się już wszystkim, aż pierwszy kowal zaczął:<br /> {{tab}}— Więc jakże zrobimy z działami?<br /> {{tab}}Hanka drgnęła i, prostując się, powiedziała spokojnie, snadź po dobrym namyśle:<br /> {{tab}}— A cóż ma być! Ja tu jeno stróżuję mężowego dobra i stanowić o niczem prawa nie mam. Antek wróci, to się podzielita.<br /> {{tab}}— Kiej tam on wróci, a tak przecie ostać nie może.<br /> {{tab}}— Ale ostanie! Mogło tak być przez cały czas ojcowej choroby, to może być, póki Antek nie powróci.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_098" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/098"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/098|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/098{{!}}{{#if:098|098|Ξ}}]]|098}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Nie on jeden jest do podziału.<br /> {{tab}}— Aleć on najstarszy, to jemu się po ojcu należy objąć gospodarkę.<br /> {{tab}}— Hale, takie ma prawo jak i drugie dzieci.<br /> {{tab}}— Może weźmiecie i wy, jak się tak z Antkiem ułożyta. Kłóciła się przeciech z wami nie będę, nie moja w tem wola stanowi.<br /> {{tab}}— Jaguś! — podniesła głos Dominikowa — przypomnijże o swojem.<br /> {{tab}}— A poco, przecie dobrze pamiętają...<br /> {{tab}}Hanka poczerwieniała gwałtownie i, kopiąc Łapę, któren się nawinął pod nogi, wyrzekła przez zęby:<br /> {{tab}}— Juści, co krzywdę dobrze pamiętamy.<br /> {{tab}}— Rzekliście! Tu idzie o sześć morgów, jakie nieboszczyk zapisał Jagusi, a nie o głupie słowa!<br /> {{tab}}— Jak macie zapis, to wama nikt nie wydrze! — mruknęła gniewnie Magda, siedząca cały czas cicho z dzieckiem u piersi.<br /> {{tab}}— A mamy, w urzędzie zrobiony i przy świadkach.<br /> {{tab}}— Wszyscy czekają, to i Jagusia może.<br /> {{tab}}— Pewnie, że musi, ale co ma swojego, to zaraz zabierze, a ma przeciek krowę z cielęciem, a świnię, a gąski...<br /> {{tab}}— To wspólne i pójdzie do działów — powstał twardo kowal.<br /> {{tab}}— Do działów! Chcielibyście! Co dostała we wianie, tego jej nikt mocen odebrać! A może chcecie i kiecki a pierzyny też podzielić między siebie, co? — podnosiła głos coraz silniej.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_099" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/099"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/099|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/099{{!}}{{#if:099|099|Ξ}}]]|099}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— La śmiechu rzekłem, a wy zaraz z pazurami...<br /> {{tab}}— Juści... przeglądam ja was dobrze, juści...<br /> {{tab}}— Bo i co tu będziem po próżnicy klektać. Prawdę rzekliście, Hanka, że trza poczekać na Antka. Mnie się śpieszy do dziedzica, bo tam już na mnie czekają — wstał, a dojrzawszy ojcowy kożuch, rozwieszony w kącie na drążku, jął go ściągać.<br /> {{tab}}— W sam raz zdałby się na mnie.<br /> {{tab}}— Nie ruchajcie, niech się suszy — broniła Hanka.<br /> {{tab}}— A już te buciary oddacie. Cholewy jeno całe, a i to już raz podszywane — tłumaczył, chytrze ściągając je z drążka.<br /> {{tab}}— Niczego tknąć nie pozwolę! Weźmiecie co niebądź, a potem powiedzą, żem pół gospodarki zatraciła. Niech przódzi spis zrobią. Nawet kołka z płotu ruszyć nie dam, póki wszystkiego urząd nie opisze!<br /> {{tab}}— Spisu nie było, a już się kajś zadziały ojcowe pościele...<br /> {{tab}}— Mówiłam ci, co się stało! Zaraz po śmierci rozwiesili na płocie i ktosik w nocy ukradł. Nie było głowy baczyć na wszystko.<br /> {{tab}}— Dziwne, co tak zaraz nalazł się złodziej...<br /> {{tab}}— To niby jak? Ja wzienam, a teraz cyganię, co?<br /> {{tab}}— Cichojta, kobiety! Tylko przez kłótni, poniechaj, Magduś! Kto ukradł, niech miał będzie na śmiertelną koszulę.<br /> {{tab}}— Sama pierzyna ważyła bezmała ze trzydzieści funtów.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_100" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/100"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/100|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/100{{!}}{{#if:100|100|Ξ}}]]|100}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Mówię ci, stul pysk! — wrzasnął na żonę i wywiódł Hankę w podwórze, nibyto la obejrzenia prosiąt.<br /> {{tab}}Poszła za nim, ale dobrze się miała na baczności.<br /> {{tab}}— Chciałem wam cosik poredzić.<br /> {{tab}}Nastawiła ciekawie uszów, miarkując nieco, kole czego kręci.<br /> {{tab}}— Wiecie, a to trzeba, abyście jeszcze przed spisem którego wieczora przepędzili do mnie ze dwie krowy. Maciorę można zawierzyć stryjecznemu, a co się jeno da, pochować u ludzi... Już wam powiem kaj... O zbożu powiecie przy spisie, że dawno przedane Janklowi, on przytwierdzi ochotnie, da mu się za to jaki korczyk. Źrebkę weźmie młynarz, podpasie się na jego paśnikach. A co z porządków możnaby schować w dołach, to po żytach. Ze szczerej przyjaźni wam radzę! Wszystkie tak robią, które jeno rozum mają. Wyście harowali, kiej wół, to sprawiedliwie należy się wama więcej. Mnie ta z tego dacie co niebądź, jakąś kruszynę. I nie bojajcie się niczego, pomagał wam będę we wszystkiem. A już w tem moja głowa, byście ostali przy gruncie. Jeno mnie posłuchajcie, nikto jeszcze nie dołożył do mojej rady... Sam dziedzic, a rad me słucha. No, cóż powiecie?...<br /> {{tab}}— A jeno to, co swojego nie popuszczę, ale cudzego nie łakomam! — odrzekła zwolna, wpierając w niego wzgardliwe oczy. Zakręcił się, jakby kijem dostał przez ciemię, polatał po niej ślepiami i syknął:<br /> {{tab}}— Już bym nawet nie wspomniał, żeście niezgorzej podebrali ojca...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_101" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/101"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/101|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/101{{!}}{{#if:101|101|Ξ}}]]|101}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A wspominajcie! powiem Antkowi, niech z wami pogada o tej radzie.<br /> {{tab}}Ledwie się wstrzymał od klątw, plunął jeno, a odchodząc prędko, krzyknął przez wywarte okno do izby:<br /> {{tab}}— Magda, miej ta oko na wszystko, by znowu czego nie wynieśli złodzieje.<br /> {{tab}}Hanka patrzyła na niego ze szydliwym prześmiechem.<br /> {{tab}}Poleciał kiej oparzony, i, natknąwszy się na wójtową, wchodzącą między opłotki, długo jej cosik prawił, wytrząchając pięściami.<br /> {{tab}}Wójtowa przyniesła jakiś urzędowy papier.<br /> {{tab}}— To la was, Hanka, stójka przyniósł z kancelarji.<br /> {{tab}}— Może o Antku! — szepnęła z trwogą, biorąc papier przez zapaskę.<br /> {{tab}}— Pono o Grzeli. Mojego niema, pojechał do powiatu, a stójka jeno powiadał, że tam stoi napisane, jakoby Grzela pomarł, czy coś...<br /> {{tab}}— Jezus Marja! — krzyknęła Jóźka.<br /> {{tab}}Magda też się zerwała na nogi.<br /> {{tab}}Wszyscy patrzyli na ten papier ze zgrozą i strachem, obracając nim bezradnie w roztrzęsionych rękach.<br /> {{tab}}— Może ty, Jaguś, poredzisz rozebrać — prosiła Hanka.<br /> {{tab}}Stanęły nad nią pełne niepokoju i trwogi, ale Jagna po długiej chwili sylabizowania odparła zniechęcona:<br /> {{tab}}— Hale, kiej to nie po naszemu pisane i nie poradzę wymiarkować.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_102" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/102"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/102|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/102{{!}}{{#if:102|102|Ξ}}]]|102}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Nie przy niej pisane! Zato co inszego potrafi najlepiej — syknęła wójtowa wyzywająco.<br /> {{tab}}— Idźcie-no swoją stroną i ludzi nie zaczepiajcie, kaj was obchodzą zdaleka, jak to śmierdzące — warknęła stara.<br /> {{tab}}Ale wójtowa, jakby rada z okazji, ciepnęła ją na odlew:<br /> {{tab}}— Przykarcać drugich to poredzicie, a czemu to nie wzbraniacie córusi, by cudzych chłopów nie zwodziła, co!<br /> {{tab}}— Dajcie-no spokój, Pietrowa! — wtrąciła się Hanka, miarkując już, na co się tutaj zanosi, ale wójtową ponosiło coraz barzej.<br /> {{tab}}— Choć raz muszę se dać folgę! Tylam się przez nią natruła, tylam przecierpiała, że swojej krzywdy nie daruję, pókim żywa!<br /> {{tab}}— A pyskuj! Pies cie ta przeszczeka! — mruknęła stara dosyć spokojnie, zaś Jaguś rozczerwieniła się kiej burak, i, chociaż palił ją wstyd, ale i jakaś mściwa zawziętość nabierała w sercu, że coraz bardziej podnosiła głowę i, jakby naprzekór, z rozmysłem wpierała w nią szydliwe oczy, a judzący prześmiech wił się na wargach.<br /> {{tab}}Wójtowa wywarła już gębę, kiej wrótnię, i, zjątrzona do żywego jej ślepiami, pomstowała, wywodząc zajadle jej przewiny.<br /> {{tab}}— Pyskujesz bele co, boś się opiła złością! — przerwała jej stara — ale twój ciężko odpowie przed Bogiem za Jagusine nieszczęście.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_103" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/103"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/103|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/103{{!}}{{#if:103|103|Ξ}}]]|103}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Juści, odpowie, bo ano zwiódł niewinowate dzieciątko! Juści, dzieciątko, co z każdym rade szuka krzaków!<br /> {{tab}}— Zawrzyjcie gębę, bo chociem ślepa, ale jeszcze zmacam drogę do waszych kudłów — groziła, zaciskając kij w garści.<br /> {{tab}}— Spróbujcie! Tknij me jeno, tknij! — wrzeszczała wyzywająco.<br /> {{tab}}— Hale, spasła się na cudzej krzywdzie i będzie się tera czepiała ludzi, kiej rzep psiego ogona.<br /> {{tab}}— W czem cię to ukrzywdziłam, w czem?<br /> {{tab}}— Jak twojego wsadzą do kreminału, to się dowiesz!<br /> {{tab}}Wójtowa skoczyła z pięściami, szczęściem, co Hanka zdążyła ją odciągnąć i ostro powstała na obie:<br /> {{tab}}— Loboga, kobiety, a toć karczmę robicie z mojej chałupy.<br /> {{tab}}Przymilkły na to oczymgnienie, sapiąc jeno a dysząc, Dominikowej jaże łzy pociekły z pod szmat, jakimi miała przewiązane oczy, i lały się ciurkiem po wynędzniałej twarzy, jeno co pierwsza się opamiętała i, przysiadłszy, westchnęła, rozwodząc ręce:<br /> {{tab}}— Jezu, bądź miłościw mnie grzesznej!<br /> {{tab}}Wójtowa wyleciała z chałupy, kiej oszalała, ale, zawróciwszy już z drogi, wraziła głowę przez okno i zaczęła wołać do Hanki:<br /> {{tab}}— Mówię ci, wypędź z chałupy te lakudre! Wygoń ją, póki jeszcze pora, abyś potem nie pożałowała! Ani godziny nie ostawiaj pod swoim dachem, bo cię stąd wygryzie ta zaraza piekielna! Radzę ci, broń się, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_104" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/104"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/104|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/104{{!}}{{#if:104|104|Ξ}}]]|104}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Hanka! przez litości bądź la niej i przez miłosierdzia! Ona jeno czeka na twojego, obaczysz, co ci ona wystroi! — przechyliła się barzej na izbę i, grożąc pięściami Jagusi, wrzeszczała ze wszystkiej złości:<br /> {{tab}}— Poczekaj, ty piekielnico jedna, poczekaj! Nie zamrę spokojnie, do świętej spowiedzi nie pójdę, póki się nie doczekam, że cię ze wsi kijami wyświecą! A do sołdatów, suko jedna! Tam twoje miejsce, świński pomiocie, tam!<br /> {{tab}}I poleciała; w izbie zrobiło się cicho, jakby w grobie.<br /> {{tab}}Dominikowa jaże się trzęsła od tajonego płaczu, Magda huśtała dziecko, Hanka zapatrzyła się w komin, srodze zamedytowana, zaś Jaguś, chociaż jeszcze miała w twarzy hardość i zły prześmiech na wargach, ale pobielała na płótno, bo ją te ostatnie słowa ugryzły w samo serce; poczuła, jakby ją naraz sto nożów przebiło, i wszystkie rany spłynęły krwią serdeczną i wszystką mocą, ostawiając jeno nieopowiedziany żal, jakiś zgoła nieczłowiekowy żal, że chciała bić głową o ścianę i krzyczeć wniebogłosy, jeno co się przemogła i, szarpiąc matkę za rękaw, zaszeptała gorączkowo:<br /> {{tab}}— Chodźmy stąd, matko! Chodźmy prędko! Uciekajmy!<br /> {{tab}}— A dobrze! całkiem już osłabłam, ale ty musisz tu wrócić i przy swojem warować do ostatka.<br /> {{tab}}— Nie ostanę tutaj. Tak mi to wszystko obmierzło, że już dłużej nie ścierpię! Bodajem była nogi połamała, nim weszłam tutaj!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_105" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/105"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/105|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/105{{!}}{{#if:105|105|Ξ}}]]|105}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Tak ci to źle z nami było, co? — szepnęła Hanka.<br /> {{tab}}— Gorzej, niźli temu psu na łańcuchu, że i w piekle musi być lepiej.<br /> {{tab}}— Dziwne, coś wytrzymała tak długo, przeciek cię nie przywiązywali za kulasy. Mogłaś se iść! Nie bój się, za nogi cię nie ułapię i prosiła nie będę, byś ostała!..<br /> {{tab}}— A pójdę, i niech was ta zaraza wytraci, kiejśta takie!<br /> {{tab}}— Nie pomstuj, bym ci swoich krzywd nie ciepnęła we ślepie!<br /> {{tab}}— Bo już wszystkie przeciwko mnie, cała wieś, wszystkie!..<br /> {{tab}}— Żyj poczciwie, a nikto ci nie rzuci i marnego słowa!<br /> {{tab}}— Cichoj, Jaguś, dyć Hanka ci nie przeciwna. Cichoj!<br /> {{tab}}— A niechta i ona pyskuje! A niechta! Mam gdzieś te szczekania. Cóżem to takiego zrobiła? Ukradłam? Zabiłam kogo, co?<br /> {{tab}}— Masz to jeszcze śmiałość pytać, co? — wyrzekła zdumiona Hanka, stając przed nią. — Nie ciągnij mnie za język, bym ci czego nie rzekła!<br /> {{tab}}— A mówcie! A pyskujcie! zarówno mi jedno! — wrzeszczała coraz zapalczywiej, złość się w niej rozsrożyła, kiej pożar, już była gotowa na wszystko, nawet na najgorsze.<br /> {{tab}}Hance naraz łzy zalały oczy, pamięć zdrad Antkowych tak boleśnie wgryzła się w serce, że ledwie już zabełkotała:<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_106" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/106"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/106|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/106{{!}}{{#if:106|106|Ξ}}]]|106}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A coś to z moim wyprawiała, co? Jeszcze cię Pan Bóg za mnie pokarze, obaczysz!.. Spokoju mu nie dawałaś... goniłaś za nim, kiej ta rozciekana suka... kiej ta... — tchu jej zbrakło, tak się zaniesła szlochem.<br /> {{tab}}A Jaguś spięła się, niby wilk, napadnięty w barłogu, gotowy już drzeć kłami, co mu się jeno nawinie, nienawiść buchnęła jej do głowy, a mściwość sprężyła pazury, aż skoczyła na izbę i, rozwścieklona do ostatka, jęła chlastać przyduszonemi słowami, kiejby tym biczem świszczącym:<br /> {{tab}}— To ja za nim latałam, ja! Cyganisz, kiej ten pies! Wszyscy ano wiedzą, jak się przed nim {{Korekta|oganiałam|ognaniałam!}} Dyć, kiej piesek, skamlał pode drzwiami, abym mu chocia trep swój pokazała! To on me niewolił! To on me otumanił i robił z głupią, co chciał! A tera powiem ci prawdę, jeno byś jej nie pożałowała. A to me miłował, że już nie wypowiedzieć! A tyś mu obmierzła, kiej ten stary, utytłany łach, że miał już chudziak po grdykę twojego kochania, jaże mu się odbijało, kiej po starem sadle, że jeno pluł, wspominając o tobie. Nawet gotów był sobie zrobić co złego, aby cie jeno nie widzieć więcej na oczy. Chciałaś, to masz prawdę. A zapamiętaj, co ci jeszcze dołożę: jak zechcę, to żebyś mu całowała nogi, kopnie cię, a za mną poleci w cały świat! Wymiarkuj to sobie i ze mną się nie równaj, rozumiesz, co?<br /> {{tab}}Wołała zjadliwie, władna już sobą i bez lęku, a tak urodna, jak nigdy. Nawet matka słuchała jej z podziwem i strachem, tak wynosiła się inna jakaś, zgoła obca i zarazem tak jakoś straszna, zła i groźna, kiej ta chmura trzaskająca piorunami.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_107" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/107"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/107|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/107{{!}}{{#if:107|107|Ξ}}]]|107}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zaś Hankę słowa te poraziły, jakby na śmierć; biły ją do krwie, smagały bez litości, ni miłosierdzia i rozgniatały, kiej tego mizernego robaka; waliła się, kiej drzewo podarte piorunami, bez sił już i bez pamięci. Ledwie już poredziła nabrać powietrza zbielałemi wargami, opadła na ławę, a od tego bolu to wszystko się w niej rozsypywało w miałki, a płony piasek, że nawet łzy przestały cieknąć po twarzy, spopielałej od męki, chociaż ciężki, wzburzony szloch rozrywał jej piersi. Z lękiem patrzała przed siebie, kieby w jakąś głąb, nagle rozwartą, i drżała, niby to źdźbło, które wiater żenie na zatratę...<br /> {{tab}}Jaguś już dawno przestała i poszła z matką na swoją stronę, Magda się też wyniesła, nie mogąc się z nią dogadać, nawet Jóźka poleciała nad staw za kaczętami, a ona wciąż siedziała na jednem miejscu, kiej ta zmartwiała ptaszka, której wybierą pisklęta, że ni krzyczeć, ni bronić, ni uciekać już nie poredzi, a jeno czasem zabije skrzydłem i żałośnie zapiuka...<br /> {{tab}}Aż Pan Jezus zlitował się nad nią, dając folgę umęczonej duszy, że, przecknąwszy, padła przed obrazami, buchnęła rzęsistym płaczem i ochfiarowała się iść do Częstochowy, byle to wszystko, co usłyszała, było nieprawdą!<br /> {{tab}}A do Jagusi nie czuła nawet złości, tylko brał ją strach przed nią, i żegnała się, niby przed Złem, dosłyszawszy jej głos...<br /> {{tab}}Wreszcie zabrała się do roboty i, wezwyczajone ręce robiły prawie same, gdyż myślami była kajś daleko, nawet nie wiedząc, że dzieci wyprowadziła do <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_108" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/108"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/108|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/108{{!}}{{#if:108|108|Ξ}}]]|108}}'''<nowiki>]</nowiki></span>sadu, że uprzątnęła izbę i, nałożywszy jadłem dwojaki, pędziła Jóźkę, by je prędzej poniesła w pole.<br /> {{tab}}A kiej ostała sama i uspokoiła się nieco, jęła rozważać i medytować nad każdem słowem. Mądra była kobieta i dobra, to łacno przepuściła wszystkie swoje obrazy i krzywdy, ale zadraśniętego ambitu nie poredziła zapomnieć, że raz po raz biły na nią ognie, i serce się kurczyło od męki, a po głowie latały zamysły krwawej odemsty, aż wkońcu i to przemogła, bo szepnęła:<br /> {{tab}}— Juści, że mi się z nią nie równać w urodzie, trudno! Alem mu ślubna i matka jego dzieci! — duma ją rozparła i pewność siebie. — A poleci za nią, to i powróci! Przecie się z nią nie ożeni! — pocieszała się gorzko, wyglądając na świat.<br /> {{tab}}Południe się już podnosiło, słońce zawisło nad stawem, upał się tak wzmógł, że już parzyła ziemia i rozpalone powietrze zawiewało, kieby z pieca, ludzie już wracali z pól, a od topolowej niesły się wraz z tumanami kurzawy porykiwania spędzanego bydła, gdy naraz Hankę jakby tknęło jakieś postanowienie, wsparła się o ścianę i, pomyślawszy jeszcze jakieś Zdrowaś, obtarła oczy, przeszła sień, otworzyła drzwi do Jagusinej izby i powiedziała mocno, a całkiem spokojnie:<br /> {{tab}}— Wynoś mi się zaraz z chałupy!<br /> {{tab}}Jagna uniesła się z ławy i stanęły naprzeciw, mierząc się ślepiami przez długą chwilę, jaże Hanka cofnęła się nieco od proga i powtórzyła przychrzypniętym głosem:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_109" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/109"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/109|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/109{{!}}{{#if:109|109|Ξ}}]]|109}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Wynoś mi się w ten mig, a nie, to cię każę parobkowi wyrzucić... W ten mig! — dodała nieustępliwie.<br /> {{tab}}Stara rzuciła się do niej przekładać i tłumaczyć, ale Jaguś jeno wzruszyła ramionami:<br /> {{tab}}— Nie gadajcie do tego pomietła! Wiadomo, o co jej idzie.<br /> {{tab}}Wyjęła ze spodu skrzynki jakiś papier.<br /> {{tab}}— O zapis ci chodzi, o te morgi, a to je weź sobie i nachlaj się niemi!<br /> {{tab}}Rzekła wzgardliwie, rzucając jej w twarz papierem:<br /> {{tab}}— Udław się niemi choćby na śmierć!<br /> {{tab}}I, nie bacząc na matczyne sprzeciwy, jęła śpiesznie wiązać toboły i wynosić je w opłotki.<br /> {{tab}}Hankę zemgliło, jakby ją kto trzasnął między oczy, ale papier podniesła i zagadała z pogrozą:<br /> {{tab}}— A prędzej, bo cię psami wyszczuję! — dławiło ją zdumienie, nie mogło się jej pomieścić w głowie, że to prawda. Jakże, całe sześć morgów pola rzuciła, kiej ten pęknięty garnek! Jakże! Musi być, co ma źle w głowie! — myślała, wodząc za nią oczami.<br /> {{tab}}Jagna zaś, nie zważając na nią, już się wzięła do zdejmowania swoich obrazów, gdy Jóźka przyleciała z wrzaskiem:<br /> {{tab}}— A korale mi oddajcie, moje są, po matce, moje...<br /> {{tab}}Jagna zaczęła je odwiązywać ze szyi, ale się nagle powstrzymała.<br /> {{tab}}— Nie, nie oddam! Maciej mi dali, to już są moje!<br /> {{tab}}Jóźka poczęła piekłować, jaże Hanka musiała ją skrzyczeć, by dała spokój, bo Jaguś jakby ogłuchła na <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_110" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/110"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/110|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/110{{!}}{{#if:110|110|Ξ}}]]|110}}'''<nowiki>]</nowiki></span>zaczepki, a wyniósłszy wszystko swoje, poleciała po Jędrzycha.<br /> {{tab}}Dominikowa nie przeciwiła się już niczemu, lecz i nie odpowiadała na zagadywania Hanki, ni na Jóźczyne jazgoty, dopiero kiej zabrali rzeczy na wóz podniesła się i wyrzekła, grożąc pięścią:<br /> {{tab}}— By cię nie minęło co najgorsze!<br /> {{tab}}Hanka jaże ścierpła, ale, puszczając te słowa mimo uszów, zawołała:<br /> {{tab}}— A przypędzi bydło Witek, to ci twoją krowę zagna do chałupy! a po resztę niech kto przyleci wieczorem, to się pozgania.<br /> {{tab}}Odeszły milcząco, skręciły na drogę i szły, zwolna okrążając staw, samym jego brzegiem, jaże się odbijając w wodzie.<br /> {{tab}}Hanka długo patrzała za niemi, z jakąś dziwną zgryzotą i markotnością, a że nie miała czasu na rozważania, bo najemnicy ściągali z pola, to schowała zapis do skrzynki, pod klucz, zawarła ojcową stronę i zabrała się do obiadu, całe jednak przypołudnie chodziła struta i milcząca, nawet niechętnie dając ucho przypochlebnym słówkom Jagustynki.<br /> {{tab}}— Dobrzeście zrobili! Już dawno trza ją było wygonić. Rozpuściła się, kiej dziadowski bicz, bo któż jej co zrobi, kiej stara z proboszczem zapanbrat! Drugą toby już dawno wyklął z ambony!<br /> {{tab}}— Pewnie, juści! — przytwierdzała, odsuwając się, aby już więcej nie słuchać, a gdy wszyscy rozeszli się znowu do roboty, zabrała Jóźkę i poszły pleć len, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_111" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/111"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/111|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/111{{!}}{{#if:111|111|Ξ}}]]|111}}'''<nowiki>]</nowiki></span>bo się miejscami tak często puszczała złotucha, jaże niektóre zagony żółciły się już zdaleka.<br /> {{tab}}Skwapnie się wzięła do pielenia, lecz, mimo to, męczyły ją pogrozy Dominikowej i przejmowały niemałym lękiem, a głównie jednak rozmyślała, co Antek powie na to wszystko.<br /> {{tab}}— Jak mu pokażę zapis, to się rozchmurzy. Głupia! sześć morgów, toć prawie gospodarka! — myślała, spoglądając po polach.<br /> {{tab}}— Wiecie, a docna przepomniałyśmy o tym papierze o Grzeli.<br /> {{tab}}— Prawda! Przerywaj Jóźka, a ja poletę do księdza, on przeczyta.<br /> {{tab}}Nawet rada była, że pójdzie między ludzi, a przewie się, co na to wszystko powiadają.<br /> {{tab}}Przyogarnęła się nieco w chałupie, a wyjąwszy papier z za obraza, poszła z nim na plebanję. Nie zastała jednak księdza, był w polu przy swoich najemnikach, przerywających marchew; dojrzała go już zdala, bo stojał prawie całkiem rozdziany, w portkach jeno a w słomianym kapelusie, ale bliżej nie śmiała podejść, obawiając się, że musi już wiedzieć i jeszcze gotów ją wykrzyczeć przy ludziach. Zawróciła więc do młynarza, któren właśnie był wraz z Mateuszem puszczał na próbę tartak.<br /> {{tab}}— Przed chwilą żona mi opowiadała, jakżeście to wykurzyli macochę! Ho, ho, pliszka się widzi, a ma jastrzębie pazury! — zaśmiał się, bierąc się do czytania owego papieru, ale, jeno rzucił okiem, zawołał: — Zła nowina! Grzela wasz się utopił! Jeszcze na <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_112" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/112"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/112|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/112{{!}}{{#if:112|112|Ξ}}]]|112}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Wielkanoc! Piszą, że rzeczy po nim możecie odebrać u naczelnika, w powiecie...<br /> {{tab}}— Grzela nie żyje! Laboga! Taki młody i zdrów! A to mu było dopiero na dwudziesty szósty. Miał już wrócić we żniwa. Utopił się, we wodzie! Jezu miłosierny! — jęknęła, załamując ręce, srodze bowiem strapiła ją ta wiadomość.<br /> {{tab}}— Coś letko wama idą schedy, letko! — ozwał się drwiąco Mateusz. — Teraz jeno wygońcie Jóźkę, a już wszystko będzie wasze a kowalowe...<br /> {{tab}}— Skończyłeś to z Tereską, co już o Jagusi zamyślasz? — odcięła się, jaże młynarz gruchnął śmiechem, a on coś pilnie jął majdrować kole piły.<br /> {{tab}}— Nie da się zjeść w kaszy, chwat baba — powiedział za nią młynarz.<br /> {{tab}}Wstąpiła po drodze do Magdy, która, usłyszawszy nowinę, rozpłakała się i, chlipiąc rzewliwie, mówiła przez łzy:<br /> {{tab}}— Wola boska, moi drodzy. Juści, chłop jak dąb, jak mało któren w Lipcach, o dolo człowiekowa, dolo nieszczęsna! Dziś żyjesz, a jutro gnijesz. To już Michał pojedzie po te rzeczy po nim, co mają przepaść. Chudziaszek, a tak się darł do domu!..<br /> {{tab}}— Wszystko w Boskiem ręku. A do wody to zawdy szczęścia nie miał, baczycie to, jak się topił we stawie, co go ledwie Kłąb wyratował? Snadź już mu było pisane zginąć od niej!<br /> {{tab}}Wyżaliły się, spłakały i rozeszły, boć każda miała dosyć swoich codziennych turbacyj a zabiegów, zwłaszcza Hanka.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_113" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/113"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/113|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/113{{!}}{{#if:113|113|Ξ}}]]|113}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A po wsi wmig się rozniesły te nowiny, że, schodząc z pól o zmierzchu, już sobie o tem rozpowiadali; juści, że Grzeli sielnie żałowano, co zaś do Jagusi, wieś się rozpołowiła, wszystkie bowiem kobiety, zwłaszcza starsze, wzięły stronę Hanki, zajadle powstając na Jagusię, za którą, chociaż nieśmiało, opowiadali się chłopi, że już z tego miejscami przychodziło do swarów...<br /> {{tab}}A nim wieczór zapadł, już na wsi huczało, kiej w ulu, kumy leciały do kum na poredę, poniektóre krzykały do się przez płoty i sady, to, dojąc krowy w opłotkach, raiły z przechodzącemi. Zmierzch się czynił luby, pachnący bowiem a chłodnawy, niebo wisiało jeszcze całe w bladem złocie zachodu, z pól niesły się strzykania koników i głosy przepiórek, a po rowach i bagnach sennie hukały żaby. Dziecińskie wrzawy, śpiewki, to poryki bydła, rżenia, beki, gęgoty i turkotania wozów trzęsły się nad wsią, zaś po drogach, nad stawem i kaj się kto z kim zetknął, rajcowano zawzięcie o wypadkach, to o tem, z czem chłopi powrócą od dziedzica.<br /> {{tab}}Mateusz, wracający z tartaku, nasłuchiwał tu i owdzie, ale jeno spluwał, klął zcicha i wymijał rozgadane kumy; dopiero pyskujące przed Płoszkami tak go rozeźliły, że się już wstrzymać nie poredził i powiedział wzburzony:<br /> {{tab}}— Hanka nie miała prawa jej wyganiać, na swojem siedziała. Antkowa może za taką śtukę dobrze posiedzieć i zapłacić!<br /> {{tab}}Zakrzyczała go gruba, rozczerwieniona Płoszkowa:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_114" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/114"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/114|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/114{{!}}{{#if:114|114|Ξ}}]]|114}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Hanka grontu jej nie zapiera, wiadomo! Ale że Antek leda dzień wróci, to czego inszego się bojała! Hale, upilnuje to domowego złodzieja! A może miała patrzeć przez sitko, co?<br /> {{tab}}— I... grał, a trawy się dzierżał, wiecie! Gadacie, co wama ślina przyniesie, ale nie ze sprawiedliwości, a jeno przez czystą zazdrość!<br /> {{tab}}Jakby wraził kij między osy, tak się wszystkie rzuciły na niego.<br /> {{tab}}— A czegoż to mamy jej zazdrościć, co? Czego? Że latawica i tłuk, że ganiacie za nią, kiej te psy, że każdyby do niej rad pod pierzynę, że wstyd i obraza Boska przez nią idzie na całą wieś, co?<br /> {{tab}}— Może i tego wam żal, pies ta was wyrozumie! Pomietły juchy, strach im słońca. A bych była, kiej Magda z karczmy, i robiła co najgorsze, tobyście jej przepuściły, ale że urodniejsza nad wszystkie, to każdaby ją zosobna utopiła w łyżce wody.<br /> {{tab}}Rozjazgotały się nad nim, jaże musiał uciekać.<br /> {{tab}}— Żeby wam, psiekrwie, poodpadały jęzory! — klął i, przechodząc mimo domu Dominikowej, zajrzał w otwarte okna. W izbie się świeciło, Jagusi jednak dojrzeć nie mógł, a wejść się wagował, więc westchnął jeno, zawracając ku swojej chałupie, ale jakoś pokrótce natknął się na Weronkę, idącą do siostry.<br /> {{tab}}— Dopiero co byłam u was. Stacho drzewo obrobił i dół wykopał, możnaby rznąć, kiedy przyjdziecie?<br /> {{tab}}— Kiedy? A może na święty nigdy! Tak mi już wieś mierznie, że cheba prasnę wszystko o ziem i pójdę, kaj mnie oczy poniesą — zakrzyczał gniewnie i poleciał.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_115" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/115"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/115|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/115{{!}}{{#if:115|115|Ξ}}]]|115}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Dobrze go cosik ugryzło, kiej się tak bzdycy! — myślała, zwracając się do Borynów.<br /> {{tab}}Hanka sprzątała już po kolacji, ale zaraz ją wzięła na bok, opowiadając wszystko, jak było. Weronka z rozmysłem pominęła Jagusiną sprawę, a tylko rzekła o Grzeli:<br /> {{tab}}— Kiej pomarł, to wam jego część przychodzi do działu.<br /> {{tab}}— Prawda, jeszcze o tem nie pomyślałam.<br /> {{tab}}— A z tem, co dziedzic musi dać za las, to po jakie półwłóczku wypadnie na każdego, troje was jeno! Mój Boże, bogatym to i cudza śmierć na profit się obraca — westchnęła żałośnie.<br /> {{tab}}— Co mi tam bogactwo! — broniła się Hanka, lecz skoro się porozchodzili spać, wzięła rachować po swojemu i skrycie się cieszyć.<br /> {{tab}}Zaś potem, klękając do pacierzów, szepnęła z rezygnacją:<br /> {{tab}}— A skoro już pomarł, to już taka była wola boska. — I szczerze westchnęła za jego duszę.<br /> {{tab}}Nazajutrz kole południa wszedł do izby {{Korekta|Jambroży|Jambroży.}}<br /> {{tab}}— Kajżeście to chodzili? — spytała, rozpalając ogień na kominie.<br /> {{tab}}— U Kozłów byłem, dziecko się im oparzyło na śmierć. Wołała mnie, ale tam już jeno trumny potrza i pochowku.<br /> {{tab}}— Któreż to?<br /> {{tab}}— A to mniejsze, co je na zwiesnę przywiezła z Warsiawy. Wpadło do grapy z ukropem i prawie się ugotowało.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_116" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/116"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/116|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/116{{!}}{{#if:116|116|Ξ}}]]|116}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Cosik nie wiedzie się jej z temi znajdami.<br /> {{tab}}— A nie wiedzie. Nie traci ona na tem, dają na pochowek! Ale nie z tem do was przyszedłem.<br /> {{tab}}Podniesła na niego niespokojne oczy.<br /> {{tab}}— Wiecie, Dominikowa pojechała z Jagusią do sądu, pono skarżyć was będzie o wygnanie córki...<br /> {{tab}}— A niech skarży, co mi ta zrobi!<br /> {{tab}}— Były z rana u spowiedzi, a potem długo radziły z dobrodziejem, nie podsłuchiwałem juści, a mówię, co me jeno doszło piąte przez dziesiąte; tak się na was skarżyły, jaże proboszcz pięścią wygrażał.<br /> {{tab}}— Ksiądz, a wsadza nos w cudze sprawy! — wyrzekła porywczo, tak jednak zgryziona tą wiadomością, że cały dzień chodziła, kiej błędna, pełna trwóg i najgorszych przypuszczeń.<br /> {{tab}}O samym mroku jakiś wóz przystanął przed opłotkami.<br /> {{tab}}Wyleciała z chałupy zestrachana i dygocąca, wójt siedział na bryce.<br /> {{tab}}— O Grzeli już wiecie! — zaczął. — No, nieszczęście i tyla! Ale mam la was i dobrą nowinę: oto dzisiaj, abo najdalej jutro powróci Antek!<br /> {{tab}}— Nie zwodzicie mnie aby? — nie śmiała już zawierzyć.<br /> {{tab}}— Wójt wama mówi, to wierzcie! w urzędzie mi powiedzieli...<br /> {{tab}}— To i dobrze, kiej wraca, największa pora! — mówiła chłodno, jakby całkiem bez radości, a wójt pomedytował cosik i pomówił wielce przyjacielsko:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_117" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/117"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/117|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/117{{!}}{{#if:117|117|Ξ}}]]|117}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r03"/>{{tab}}— Źleście sobie poczęli z Jagusią! Już na was wniesła skargę, mogą was pokarać za samowolę i gwałt. Nie mieliście prawa jej ruchać, siedziała na swojem. Dopiero to będzie, jak Antek wróci, a was wsadzą! Z czystego przyjacielstwa wam radzę, załagódźcie tę sprawę! Zrobię, co jeno będę mógł, aby skargę odebrały ze sądu, ale krzywdę musicie sami odrobić.<br /> {{tab}}Hanka wyprostowała się i rzekła prosto z mostu:<br /> {{tab}}— Kogóż to bronicie, pokrzywdzonej czy swojej kochanicy?<br /> {{tab}}Sypnął koniom takie baty, jaże z miejsca poniesły!<br /><br />{{---|50}}<br /><section end="r03"/> <section begin="r04"/>{{c|IV.}}<br /> {{tab}}Ale przez takie przeróżne a ciężkie przejścia Hanka całkiem nie mogła zasnąć tej nocy, a przytem cięgiem się jej widziało, że słyszy czyjeś kroki w opłotkach, to na drodze, to nawet jakby pod samą chałupą. Nasłuchiwała z bijącem sercem, ale cały dom spał głęboko, nawet dzieci nie matyjasiły, noc była głucha, chociaż widnawa, gwiazdy zaglądały w okna, i niekiedy poszumiały drzewa, gdyż jakoś od samego północka podniósł się wiater, przedmuchując kiej niekiej.<br /> {{tab}}W izbie było duszno i gorąco, zły fetor zalatywał od kacząt, nocujących pod łóżkami, ale Hance nie chciało się otworzyć okna, śpik już ją całkiem odszedł, parzyła ją pierzyna i poduszki zdały się rozpalone, kiej blachy, że jeno przewracała się z boku na bok,<section end="r04"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_118" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/118"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/118|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/118{{!}}{{#if:118|118|Ξ}}]]|118}}'''<nowiki>]</nowiki></span>coraz barzej niespokojna, boć te przeróżne pomyślunki roiły się we głowie, kieby mrowisko, obłażąc ją całą gorącemi potami, a przejmując takim dygotem, że już nie mogąc zapanować nad strachem, porwała się nagle z łóżka i boso, w koszuli, a z siekierą w garści, która się jakoś sama nawinęła, poszła w podwórze.<br /> {{tab}}Wszyćko tam stojało na rozcież wywarte, ale wszędy leżała niezgłębiona cichość śpiku. Pietrek chrapał, rozciągnięty pod stajnią, konie gryzły obroki, pobrzękując łańcuchami uździenic, zaś krowy, niepowiązane na noc w oborze, porozłaziły się w podwórzu, leżały, przeżuwając i glamiąc oślinionemi gębulami, podnosząc ku niej ciężkie, rogate łby i czarne, niepojęte gały ślepiów.<br /> {{tab}}Powróciła do łóżka i, leżąc z otwartemi oczami, znowu trwożnie nasłuchiwała, gdyż przychodziły takie chwile, w których byłaby dała głowę, jako wyraźnie roznoszą się jakieś głosy i głuche, dalekie kroki.<br /> {{tab}}— A może w którejś chałupie nie śpią i poredzają! — próbowała sobie wyrozumieć, lecz skoro jeno chyla tyla poszarzały okna, podniesła się i, narzuciwszy Antkowy kożuch, wyszła przed dom.<br /> {{tab}}W ganku Witkowy bociek spał na jednej nodze i ze łbem podwiniętym pod skrzydło, zaś w opłotkach bieliły się pokulone stadka gęsi.<br /> {{tab}}Czuby drzew już się wypinały z nocy, rosa kapała obficie z wierzchołków, trzepiąc o liście i trawy, zawiewał rzeźwy, krzepiący chłód.<br /> {{tab}}Niskie, sinawe opary obtulały pola, z których jeno kajś niekaj rwały się co wyższe drzewa, buchając wgórę, niby te czarne, gęste dymy.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_119" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/119"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/119|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/119{{!}}{{#if:119|119|Ξ}}]]|119}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Staw polśniewał, jak to ślepe, wielgachne oko, zasute pomroką, olszowe wysady gwarzyły nad nim cichuśko i trwożnie, gdyż wszystko jeszcze dokoła spało, zatopione w szarym, nieprzejrzanym mącie i cichości.<br /> {{tab}}Hanka przysiadła na przyźbie i, przytuliwszy się do ściany, zadrzemała, ani się tego spodziewając, na jakie dobre parę pacierzów, bo, kiej przecknęła, noc już była zbielała docna, i na wschodzie rozpalały się czerwone zorze, jako te łuny dalekie.<br /> {{tab}}— Jak wyszli o chłodzie, to ani chybi, co ino ich patrzeć! — myślała, wyzierając na drogę, tak się czuła skrzepioną tym krótkim śpikiem, że nie wróciła już do łóżka i, aby łacniej doczekać się słońca, wyniesła dziecińskie szmaty i poszła je przeprać we stawie.<br /> {{tab}}A dzień podnosił się coraz chybciej, że pokrótce zapiał kajś pierwszy kogut, a wnet po nim jęły trzepotać skrzydłami drugie i przekrzykiwać się rozgłośniej na całą wieś, zaś potem zaśpiewały skowronki, ale jeszcze zrzadka, i z przyziemnych mroków wyłaniały się zwolna bielone ściany, płoty, a puste, orosiałe drogi.<br /> {{tab}}Hanka prała zawzięcie, gdy naraz kajś niedaleko rozległy się ciche stąpania, przywarła w miejscu, kiej trusia, pilnie przezierając dokoła, jakiś cień przedzierał się z obejścia Balcerkowej i sunął czająco pod drzewami.<br /> {{tab}}— Juści, co od Marysi, ale kto? — ważyła, nie mogąc rozpoznać, gdyż cień przepadł nagle i bez śladu. — Taka harna, taka zadufana w swoją urodę, a puszcza na noc chłopaków! ktoby się to spodział!<br /> {{tab}}Myślała zgorszona, spostrzegając znowu, że młynarczyk przemyka się z drugiego końca wsi.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_120" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/120"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/120|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/120{{!}}{{#if:120|120|Ξ}}]]|120}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Pewnikiem z karczmy, od Magdy! A to, jak wilki, tłuką się po nocy. Co się to wyprawia! — westchnęła, lecz ją samą przejęły jakieś ciągotki, gdyż raz po raz przeciągała się z lubością, ale że woda była chłodnawa, to prędko przeszło, i wzięła nucić ściszonym, a tęsknością nabranym głosem:<br /> {{f|<poem>„Kiedy ranne wstają zorze!“</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} {{tab}}Pieśń leciała nisko, po rosie, wsiąkając w zróżowione świtania.<br /> {{tab}}Pora już była wstawać, po wsi zaczęły się rozlegać brzęki otwieranych okien, klekoty trepów i przeróżne głosy.<br /> {{tab}}Hanka, jeno rozwiesiwszy przeprane szmaty na płocie, poleciała budzić swoich, ale tak byli jeszcze śpikiem zmorzeni, że, co która głowa się uniesła, to zaraz padała ciężko, niczego nie miarkując.<br /> {{tab}}Zeźliła się niemało, gdyż Pietrek krzyknął na nią zgóry:<br /> {{tab}}— Psiachmać! Pora jeszcze, do słońca spał będę! — i ani się ruszył.<br /> {{tab}}Dzieci też jęły się mazać, a Jóźka skarżyła się żałośnie:<br /> {{tab}}— Jeszcze ździebko, Hanuś! Dyć dopiero co się przyłożyłam...<br /> {{tab}}Przyciszyła dzieci, powypędzała drób z chlewów, a przeczekawszy jeszcze z pacierz, już przed samym wschodem, kiej wyniesione niebo całkiem rozgorzało, a staw sczerwienił się od zórz, narobiła takiego piekła, jaże musieli się pozwlekać z barłogów. Wsiadła też <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_121" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/121"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/121|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/121{{!}}{{#if:121|121|Ξ}}]]|121}}'''<nowiki>]</nowiki></span>z miejsca na Witka, któren łaził zaspany, cochając się o węgły i drapiąc.<br /> {{tab}}— Jak cię czem twardem zleję, to przeckniesz! Czemuś to, pokrako jedna, krów nie powiązał do żłobów! Chcesz, aby se w nocy kałduny popruły rogami?<br /> {{tab}}Odszczeknął cosik, aż skoczyła do niego, szczęściem co nie czekał, więc zajrzawszy do stajni, czepiła się do Pietrka.<br /> {{tab}}— Konie dzwonią zębami o pusty żłób, a ty się wylegujesz do wschodu!<br /> {{tab}}— Wydzieracie się, kiej sroka na deszcz. Cała wieś słyszy! — mruknął.<br /> {{tab}}— A niech słyszy! Niech wiedzą, jakiś to wałkoń i próżniak! Czekaj, wróci gospodarz, to ci da radę, obaczysz! Jóźka — zakrzyczała znów w drugiej stronie podwórza — krasula ma twarde wymiona, ciągnij mocno, byś znowu pół mleka nie ostawiła! A śpiesz z udojem, na wsi już wyganiają krowy! Witek! bierz śniadanie i wypędzaj, a pogub mi owce, jak wczoraj, to się z tobą rozprawię! — rozrządzała, zwijając się sama, jak fryga; kurom podrzuciła przygarście ziarna, świniom, kwiczącym pod chałupą, wyniesła cebratkę z żarciem, cielęciu, odsadzonemu od matki, sporządziła picie, sypnęła kaszy gotowanej kaczętom i wygnała je na staw. Witek dostał pięścią za plecy i śniadanie do torby, nie przepomniała nawet boćka, stawiając mu w ganku żeleźniak z wczorajszemi ziemniakami, że przyczajał się, klekotał, a kuł w niego i wyjadał. Była wszędy, o wszystkiem pamiętała i na wszyćko miała sposobną radę.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_122" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/122"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/122|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/122{{!}}{{#if:122|122|Ξ}}]]|122}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A skoro Witek pognał krowy i owce, zabrała się do Pietrka, nie mogąc ścierpieć, iż się wałęsa bez roboty.<br /> {{tab}}— Wyrzuć gnój z obory! krowom w nocy gorąco, i tytłają się, kiej świnie.<br /> {{tab}}Słońce właśnie co jeno wyjrzało z dalekości, ogarniając świat czerwonem, gorącem okiem, gdy zaczęły się schodzić komornice, robiące w odrobku za ziemię pod len i ziemniaki.<br /> {{tab}}Zapędziła Jóźkę do obierania ziemniaków, dała piersi dziecku i, okrywszy się w zapaskę, rzekła:<br /> {{tab}}— Miej ta baczenie na wszystko! A jakby Antek wrócił, daj znać na kapuśniki. Chodźta, kobiety, póki rosa a chłodniej, okopiemy nieco kapusty, a od śniadania wrócim do wczorajszej roboty.<br /> {{tab}}Powiedła je poza młyn, na niskie łąki i mokradła siwe jeszcze od rosy i mgieł opadających. Torfiaste ziemie uginały się pod nogami, kiej rzemienne pasy, zaś gdzie niegdzie tak było grząsko, że musiały obchodzić; w brózdach głębokich, niby rowy, stały spleśniałe wody, pokryte zieloną rzęsą.<br /> {{tab}}Na kapuśniskach nie było jeszcze nikogo, jeno czajki kołowały nad zagonami, a boćki chodziły kiwający, pilnie bobrując. Pachniało bagnem i surowizną tataraków a trzcin, co poobsiadały kępami stare, zapadłe doły torfowe.<br /> {{tab}}— Piękny czas, ale widzi mi się, na spiekę idzie — ozwała się któraś.<br /> {{tab}}— Dobrze, co wiater przechładza.<br /> {{tab}}— Bo rano, barzej on suszy, niźli słońce.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_123" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/123"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/123|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/123{{!}}{{#if:123|123|Ξ}}]]|123}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Dawno nie pamiętają tak suchego lata! — pogadywały, stając do roboty na wyniesionych zagonach kapusty.<br /> {{tab}}— Jak to wyrosła, już się poniektóre skłębiają na główki.<br /> {{tab}}— Żeby jeno nie objadły robaczyska. Susza, to mogą się jeszcze rzucić.<br /> {{tab}}— A mogą. Na Woli obżarły już ze szczętem.<br /> {{tab}}— W Modlicy zaś wyschła docna, musiały sadzić na nowo.<br /> {{tab}}Poredzały, dziabiąc motyczkami ziemię i kopiasto obsypując grzędy, galancie wyrosłe, ale i sielnie zachwaszczone, mlecze bowiem szły w kolano, a kacze ziela i nawet osty puszczały się gęsto, kiej las.<br /> {{tab}}— Czego człowiek nie sieje, ni potrzebuje, to się bujnie rodzi — zauważyła któraś, otrzepując ze ziemi jakiś chwast wyrwany.<br /> {{tab}}— Jak każde złe! Grzechu ano nikt nie posiewa, a pełno go na świecie.<br /> {{tab}}— Bo plenny! Moiściewy! póki grzechu, póty i człowieka. Przecie powiadają: bez grzechu nie byłoby śmiechu, albo to: kiejby nie grzech, toby człowiek dawno zdechł! Potrzebny musi być nacoś, jako i ten chwast, bo oba stworzył Pan Jezus! — prawiła po swojemu Jagustynka.<br /> {{tab}}— Pan Jezusby ta stworzył złe! Juści! Człowiek to jak ta świnia, wszyćko musi swoim ryjem pomarać! — rzekła surowo Hanka, iż pomilkły.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_124" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/124"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/124|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/124{{!}}{{#if:124|124|Ξ}}]]|124}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Słońce już się było wyniesło galancie i mgły opadły do znaku, kiej dopiero ode wsi zaczęły nadchodzić kobiety.<br /> {{tab}}— Robotnice! Czekają, aż im rosa przeschnie, żeby se nie zamoczyć kulasów — szydziła Hanka.<br /> {{tab}}— Niekażdy tak łasy na robotę, jako wy!<br /> {{tab}}— Bo niekażdy tak musi harować, niekażdy! — westchnęła ciężko.<br /> {{tab}}— Wasz wróci, to se odpoczniecie.<br /> {{tab}}— Już się do Częstochowskiej ochfiarowałam na Janielską, bych jeno powrócił. Wójt obiecował go na dzisia.<br /> {{tab}}— Z urzędu wie, to musi być co i prawda. Ale latoś sporo narodu wybiera się do Częstochowy. Organiścina pono idzie i powiada, co sam proboszcz poprowadzi kompanję!<br /> {{tab}}— A któż mu to poniesie brzucho! — zaśmiała się Jagustynka. — Sam go nie udźwignie bez tylachny karwas drogi. Obiecuje, jak zawdy.<br /> {{tab}}— Byłam już parę razy z kompanją, alebym co roku chodziła — westchnęła Filipka z za wody.<br /> {{tab}}— Na próżniaczkę kużden łakomy.<br /> {{tab}}— Jezu! — ciągnęła gorąco, nie bacząc na przycinki. — A dyć to człowiek jakby szedł do nieba, tak mu jest w tej drodze lekko i dobrze. A co się napatrzy świata, a co się nasłucha, co się namodli! Jeno parę niedziel, a widzi się człowiekowi, jakoby na całe roki zbył się bied a turbacyj. Jakby się potem na nowo narodził!<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_125" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/125"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/125|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/125{{!}}{{#if:125|125|Ξ}}]]|125}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Prawda, to łaska Boska tak krzepi! Juści — przytwierdzały niektóre.<br /> {{tab}}Od wsi, ścieżką nad rzeką, między szuwarami a gęstą, młodą olszyną, przemykała się ku nim jakaś dziewczyna. Hanka przysłoniła oczy od słońca, ale nie mogła rozeznać, dopiero z bliska poznała Jóźkę, która leciała, jak jeno mogła, już zdala krzycząc i wytrząchając rękami:<br /> {{tab}}— Hanuś! Antek wrócili! Hanuś!<br /> {{tab}}Hanka prasnęła motyczką i porwała się, kiej ptak do lotu, ale się wmig opamiętała, opuściła podkasany wełniak i, chocia ją ponosiło, chocia serce się tłukło, że tchu brakowało i ledwie poredziła przemówić, rzekła spokojnie, jakby nigdy nic:<br /> {{tab}}— Róbcie tu same, a na śniadanie przychodźta do chałupy.<br /> {{tab}}Odeszła zwolna, bez pośpiechu, przepytując Jóźkę o wszystko.<br /> {{tab}}Kobiety poglądały na się, docna stropione jej spokojnością.<br /> {{tab}}— Jeno la oczów ludzkich taka spokojna. Żeby się nie prześmiewali, co jej pilno do chłopa. Jabym ta nie wytrzymała! — mówiła Jagustynka.<br /> {{tab}}— Ani ja! By się jeno Antkowi nie zachciało nowych jamorów...<br /> {{tab}}— Niema już na podorędziu Jagusi, to może mu się odechce.<br /> {{tab}}— Moiście! Jak chłopu zapachnie kiecka, to za nią w cały świat gotów.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_126" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/126"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/126|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/126{{!}}{{#if:126|126|Ξ}}]]|126}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Oj prawda, bydlę się nie tak łacno narowi do szkody, jak chłop niektóry...<br /> {{tab}}Plotły, ledwie się już ruchając przy robocie, a Hanka szła wciąż jednako i jakby z rozmysłu pogadując z napotkanymi, chocia i nie wiedziała, co mówi, ni co odpowiadają, bo w głowie miała to jedno, że Antek wrócił i na nią czeka.<br /> {{tab}}— I z Rochem przyszedł? — pytała jedno wkółko.<br /> {{tab}}— A z Rochem! Dyć już wam mówiłam!<br /> {{tab}}— A jaki, co? Jaki?<br /> {{tab}}— Wiem to jaki? Przyszedł i zaraz z progu pyta: kaj Hanka? Powiedziałam i zarno w te pędy po was, no i tyla!<br /> {{tab}}— Pytał o mnie! Niech ci Pan Jezus... Niech ci... — zaniesła się radością.<br /> {{tab}}Dojrzała go już zdaleka, siedział z Rochem w ganku, a uwidziawszy ją, wyszedł naprzeciw w opłotki.<br /> {{tab}}Szła ku niemu coraz wolniej i coraz ciężej, chytając się po drodze płota, gdyż nogi się pod nią gięły, brakowało tchu, dusiły łzy i w głowie miała taki mąt, co ledwie zdoliła wyjąkać:<br /> {{tab}}— Tyżeś to! Tyżeś! — łzy zalały resztę słów, nabranych radością.<br /> {{tab}}— A ja, Hanuś! Ja! — przygarnął ją mocno do piersi, a przytulał z dobrością i z całego serca. Cisnęła się też do niego zgoła już bez pamięci, a jeno te szczęsne łzy spływały ciurkiem po twarzy zbladłej i wargi się trzęsły, dawała mu się w ramiona wszystka, kiej to utęsknione dzieciątko.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_127" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/127"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/127|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/127{{!}}{{#if:127|127|Ξ}}]]|127}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Długo nie poredziła przemówić, ale cóż to mogła rzec i jak wypowiedzieć, co się w niej działo! Dyć byłaby klękała przed nim, dyć byłaby prochy zmiatała, więc jeno niekiedy rwało się jej z piersi jakieś słowo, padając, kiej to ważne ziarno i kiej ten kwiat, pachnący weselem i oroszony krwią serdeczną, a oczy wierne i oddane, oczy pełne bezgranicznego miłowania kładły mu się pod stopy, kiej psy, zdając się na wolę jego i na jego łaskę.<br /> {{tab}}— Zmizerowałaś się, Hanuś! — szepnął, gładząc ją pieściwie po twarzy.<br /> {{tab}}— Jakże... tylam przeniesła, tylam się wyczekała...<br /> {{tab}}— Zapracowała się kobieta — ozwał się Rocho.<br /> {{tab}}— To i wy jesteście! Całkiem o was przepomniałam! — jęła go witać i całować po rękach, on zaś rzekł żartobliwie:<br /> {{tab}}— Nie dziwota. Obiecałem go wam przywieść, to go sobie macie...<br /> {{tab}}— A mam! Mam! — zawołała, stając w nagłym podziwie przed Antkiem, wybielał bowiem, wydelikatniał i taki się widział urodny, mocarny, pański, jakby zgoła kto drugi, pojąć tego nie mogła.<br /> {{tab}}— Przemieniłem się to, co tak po mnie ślepiasz?<br /> {{tab}}— Niby nie, ale całkiem jesteś jakiś zgoła inakszy.<br /> {{tab}}— Poczekaj, pójdę w pole do roboty, to zarno będę, jak przódzi.<br /> {{tab}}Skoczyła naraz do izby po najmłodsze dziecko.<br /> {{tab}}— Jeszcze go nie widziałeś! — wołała, wynosząc rozkrzyczanego chłopaka — popatrz jeno, podobny do cię, jak dwie krople.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_128" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/128"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/128|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/128{{!}}{{#if:128|128|Ξ}}]]|128}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Sielny parob! — zawinął go w róg kapoty i pohuśtywał.<br /> {{tab}}— Rocho mu na imię! Pietras, a chodźże i ty do ojca — podsadziła starszego, że jął się gramolić na ojcowe kolana bełkocąc cosik. Antek objął obydwóch z dziwną czułością.<br /> {{tab}}— Robaki kochane, kruszyny najmilsze! Jakto już Pietras wyrósł, no, i po swojemu coś rajcuje.<br /> {{tab}}— Przecie, a taki sprzeciwny, a taki zmyślny, dorwie się jeno bata, to zara trzaska i gęsi wygania — przykucnęła przy nich. — Pietras, powiedz: tata! powiedz.<br /> {{tab}}Juści, co zamamrotał i nawet jeszcze więcej cosik gwarzył po swojemu, ciągając ojca za włosy.<br /> {{tab}}— Jóźka, czemu się to na mnie boczysz? Chodźże — zauważył.<br /> {{tab}}— A bo to śmię — pisknęła wstydliwie.<br /> {{tab}}— Chodźże, głupia, chodź! — przygarnął ją tkliwie, po bratersku. — Tera już me we wszyćkiem słuchaj, kiej ojca. Nie bój się, srogi la ciebie nie będę i krzywdy od mnie nie zaznasz.<br /> {{tab}}Rozpłakała się dziewczynina żalnie, wypominając ojca i brata.<br /> {{tab}}— Jak mi wójt pedział o jego śmierci, to jakby me kto kłonicą zdzielił, jaże me zamroczyło. Taki parob kochany, taki brat najmilejszy. I kto by się to spodział. Jużem sobie układał w głowie, jak się to grontem podzielim, nawet już o kobiecie la niego myślałem — wyrzekał cicho, z głęboką boleścią, jaże Rocho, aby odwrócić smutne myśle od wszystkich, zawołał, podnosząc się z miejsca:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_129" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/129"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/129|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/129{{!}}{{#if:129|129|Ξ}}]]|129}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Dobrze wam gadać, a mnie już kiszki marsza grają.<br /> {{tab}}— Laboga, docna przepomniałam. Jóźka, łap no te żółte kogutki. Cipuchny! cip, cip, cip! A może jajków przódzi, co? A może chleba? świeży i masło wczorajsze! Urżnij łby i sparz wrzątkiem! Wnet je wam sprawię. To gapa ze mnie, żeby zabaczyć!<br /> {{tab}}— Ostaw, Hanuś, kogutki na potem, a sporządź cosik po naszemu. Tak mi się już przejadło to miesckie jedzenie, co ochotnie siędę przed miską ziemniaków z barszczem — śmiał się wesoło. — Jeno la Rocha zgotuj co inszego.<br /> {{tab}}— Bóg zapłać. Właśnie na to samo mam smaki!<br /> {{tab}}Hanka rzuciła się szykować, ale że ziemniaki już parkotały w garnku, to jeno wyniesła z komory kiełbasę do barszczu.<br /> {{tab}}— La ciebiem ostawiła, Jantoś. To z tej maciory, coś to ją kazał zaszlachtować przed Wielkanocą.<br /> {{tab}}— No, no, niezgorsze pęto, ale da Bóg, że je zmożemy. Hale, Rochu, a kajże to nasze gościńce?<br /> {{tab}}Stary podsunął spory tobół, z którego Antek jął wyjmować różności, a podawać każdej zosobna.<br /> {{tab}}— Naści, Hanuś, to la ciebie, jak ci kaj droga wypadnie — podał jej wełnianą chustę, takusieńką, jaką miała organiścina, całkiem czarna i w czerwone i zielone kraty.<br /> {{tab}}— La mnie. Żeś to pamiętał, Jantoś — jęknęła z niezgłębioną wdzięcznością.<br /> {{tab}}— Ba, żeby nie Rocho, tobym był zabaczył, ale przypomnieli i poszlim razem wybierać i kupować.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_130" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/130"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/130|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/130{{!}}{{#if:130|130|Ξ}}]]|130}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}A sporo nakupił, gdyż dodał żonie jeszcze trzewiki i chusteczkę na głowę jedwabną, modrą w żółte kwiatuszki. Jóźce dał taką samą, jeno co zieloną, oraz fryzkę i parę sznurków paciorków z długachną wstęgą do zawiązywania, zaś la dzieci przywiózł pierników i organki, nawet miał la kowalowej, bo cosik odłożył obwiniętego w papier, a nie zapomniał Witka, ni też o parobku.<br /> {{tab}}Jaże krzyknęły z podziwu na coraz nowe cudności, oglądając je i przymierzając z taką radością, że Hance łzy kapały po zrumienionej twarzy, a Jóźka za głowę chytała się w podziwie.<br /> {{tab}}Rocho się uśmiechał, zacierając ręce, Antek zaś jeno pogwizdywał.<br /> {{tab}}— Zarobiliśta sobie na gościniec. Rocho powiadał, jak to wszyćko szło składnie w gospodarce. Dajcie no spokój, nie la dziękowań przywiezłem — wołał, broniąc się, bo rzuciły się go ściskać i całować.<br /> {{tab}}— Ani mi się kiej śniły takie cudności — szepnęła łzawo Hanka, siadając przymierzać trzewiki. — Ciasne ździebko, nogi mi nabrzmiały od bosaka, ale na zimę będą w sam raz.<br /> {{tab}}Rocho jął się rozpytywać o wieś i różne sprawy, opowiadała jeno piąte przez dziesiąte, krzątając się tak pilnie kole jadła, że pokrótce zastawiła przed nimi ziemniaków szczodrze omaszczonych tęgą michę i nie mniejszą barszczu, w którym, kieby koło, pływała kiełbasa.<br /> {{tab}}Skwapnie się przypięli do śniadania.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_131" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/131"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/131|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/131{{!}}{{#if:131|131|Ξ}}]]|131}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— To mi dopiero jadło — pokrzykiwał wesoło — kiełbasa galancie czujna. Po tem to człowiek poczuje jakąś wagę w żywocie. A to me paśli w tem kreminale, żeby ich wciorności.<br /> {{tab}}— Dopieroś to się, chudziaku, namorzył głodem.<br /> {{tab}}— Jakże, toć wkońcu już nic jeść nie mogłem.<br /> {{tab}}— Powiadali chłopy, jak tam żywią, że pono pies jeno z głodu chyciłby się takiego jadła, prawda to?<br /> {{tab}}— Juści co prawda, ale najgorsze, że trza było siedzieć zawarty. Póki było zimno, to jeszcze, ale skoro dogrzało słońce i zaleciało mi ziemią, to myślałem, co się już wścieknę. Pachniała mi wola lepiej, niźli ta kiełbasa. Jużem kraty próbował rwać, jeno co przeszkodziły.<br /> {{tab}}— Prawda, co tam biją? — spytała lękliwie.<br /> {{tab}}— A biją! Są tam bowiem i takie zbóje, które już z czystej sprawiedliwości powinny co dnia brać kije. Mnie się ta nie ważono tknąć ni palcem. Niechby jucha spróbował który, dałbym mu tabaki, no!<br /> {{tab}}— Juści, ktoby cię ta przemógł, mocarzu, kto? — przyświarczała radośnie, wpatrzona w niego i czuwająca na najlżejsze skinienie.<br /> {{tab}}Rychło się jednak uwinęli z jadłem i zaraz poszli spać do stodoły, kaj już naniesła im Hanka do sąsieka pierzyn i poduszek.<br /> {{tab}}— Bójcie się Boga, toć stopimy się na skwarki — zaśmiał się Rocho.<br /> {{tab}}Już nie odrzekła, ale, zawarłszy za nimi wrota, wtedy dopiero całkiem osłabła i uciekła na ogród do pielenia pietruszki. Rozglądała się chwilę dokoła i {{pp|buch|nęła}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_132" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/132"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/132|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/132{{!}}{{#if:132|132|Ξ}}]]|132}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|buch|nęła}} płaczem. Płakała z radości, płakała, że słońce przygrzewało ją w plecy, że zielone drzewa chwiały się nad głową, że ptaki śpiewały, że pachniało wszystko i kwitnęło i że jej było tak dobrze, tak cicho i tak błogo na duszy, jakby po tej świętej spowiedzi, abo i jeszcze lepiej.<br /> {{tab}}— Żeś to wszystko sprawił, mój Jezu! — jęknęła, podnosząc łzawe oczy ku niebu, w najczystszej, zgoła niewypowiedzianej podzięce za tyle dobra, jakie ją spotkało.<br /> {{tab}}— I że się to już przemieniło! — wzdychała zdumiona, szczęsna, prawie wniebowzięta, że już cały czas, dopóki spali, chodziła ledwie przytomna ze szczęścia. Czuwała nad nimi, kiej kokosz nad pisklętami. Wyniesła dzieci daleko w sad, by czasem nie zakrzyczały. Przepędziła z podwórza wszelką gadzinę, nie bacząc nawet, że świnie pyskają wczesne ziemniaki, a kury rozgrzebują wschodzące ogórki. Już o całym świecie przepomniała, cięgiem zazierając do śpiących.<br /> {{tab}}A dzień tak się przykro dłużył, co już nie mogła sobie poredzić. Przeszło bowiem śniadanie, przeszedł obiad, a oni wciąż spali. Porozpędzała wszystkich do roboty, ani dbając, co się tam bez niej wyrabia, stróżując jeno, a cięgiem drepcąc od stodoły do chałupy.<br /> {{tab}}Sto razy wyjmowała gościniec przymierzać, oglądać i wołać.<br /> {{tab}}— A kaj to drugi taki dobry i pamiętliwy, kaj?<br /> {{tab}}Aż wkońcu poleciała na wieś, do kobiet, a kogo jeno dostrzegła, to mu już zdala krzyczała:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_133" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/133"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/133|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/133{{!}}{{#if:133|133|Ξ}}]]|133}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Wiecie, a to mój powrócił. Śpi se tera w stodole.<br /> {{tab}}I śmiały się jej oczy i twarz i tak wszystka tchnęła rozradowaniem i weselem, jaże kobiety się dziwowały.<br /> {{tab}}— Urzekł ją ten wisielec, czy co? Docna zgłupiała.<br /> {{tab}}— Zarno się ona pocznie wynosić a nos zadzierać, obaczycie!<br /> {{tab}}— Niech jeno Antek wróci do dawnego, to jej rura zmięknie — poredzały.<br /> {{tab}}Juści, co nie słyszała tych pogadek, ale, przyleciawszy do chałupy, wzięła się na ostro do sporządzania sutego obiadu, lecz, dosłyszawszy gęsi, krzyczące na stawie, wypadła je przyciszać kamieniami, że ledwie z tego kłótnia nie wyszła z młynarzową.<br /> {{tab}}Właśnie co ino była podwieczorek posłała ludziom na pole, gdy chłopy przyszły ze stodoły. Narządziła im obiad pod domem w cieniu i na chłodzie, podając nawet gorzałkę i piwo, zaś na dojadkę postawiła z pół sitka dobrze źrałych wisien, które była przyniesła od księżej gospodyni.<br /> {{tab}}— Obiad suty, jakby na weselu — żartował Rocho.<br /> {{tab}}— Gospodarz wrócił, małe to jeszcze wesele? — odparła, zwijając się kole nich i mało wiele sama pojedając.<br /> {{tab}}Po skończeniu Rocho zaraz poszedł na wieś, obiecując się na wieczór, zaś ona spytała nieśmiele męża:<br /> {{tab}}— Chcesz to obejrzeć gospodarkę?<br /> {{tab}}— A dobrze! Święto się już skończyło, trza się będzie brać do roboty! Mój Boże, anim się spodział, co mi tak rychło przyjdzie ojcowizna!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_134" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/134"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/134|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/134{{!}}{{#if:134|134|Ξ}}]]|134}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Westchnął i poszedł za nią; powiodła go najpierwej do stajni, kaj parskały trzy konie, a w zagrodzie kręcił się źrebak; potem do pustej obory, zaś jeszcze potem do stodoły, do tegorocznego siana; zaglądał nawet do chlewów i pod szopę, gdzie stały różne narzędzia i porządki.<br /> {{tab}}— Bryczkę trza będzie przetoczyć na klepisko, bo się docna rozeschnie.<br /> {{tab}}— A bo to raz przykazywałam Pietrkowi? Cóż, kiej me nie słuchał.<br /> {{tab}}Zaczęła zwoływać prosięta i drób, sielnie się przechwalając dużym przychowkiem, a kiej i to obejrzał, rozpowiedała szeroko o polnych robotach, gdzie co posiane i wiela każdego zosobna, pilnie przytem naglądając mu w oczy i wyczekująco, ale on sobie wszyćko poukładał w głowie po porządku, przepytując jeno o to i owo, a dopiero wkońcu rzekł:<br /> {{tab}}— Jaże uwierzyć trudno, żeś to wszystkiemu sama uredziła!<br /> {{tab}}— La ciebie tobym i więcej zmogła — szepnęła gorąco, strasznie rada z pochwały.<br /> {{tab}}— Chwat z ciebie, Hanuś, chwat! anim się spodział, coś taka.<br /> {{tab}}— Było potrza, to juści co człowiek kulasów nie pożałował.<br /> {{tab}}Obejrzał nawet sad, pełen wiśni już przez pół czerwonych, i grzędy, kaj rosły cebule, pietruszka i kapuściane wysadki.<br /> {{tab}}Wracali już zpowrotem, gdy, przechodząc kole ojcowej strony, zajrzał do środka przez wywarte okno.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_135" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/135"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/135|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/135{{!}}{{#if:135|135|Ξ}}]]|135}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A kajże to Jagna? — latał zdumionemi oczami po pustej izbie.<br /> {{tab}}— A kaj! u matki! Wygnałam ją! — rzekła twardo, podnosząc na niego oczy.<br /> {{tab}}Ściągnął brwie, przedeliberował czas jakiś i, zapalając papierosa, rzucił spokojnie, jakby odniechcenia:<br /> {{tab}}— Dominikowa zły pies, nie przepuści nam bez precesu.<br /> {{tab}}— Już pono wczoraj latały ze skargą do sądu.<br /> {{tab}}— Od skargi do wyroku droga szeroka. Ale trza to będzie wziąć dobrze na rozum, by nam nie wystroiła jakiego figla.<br /> {{tab}}Opowiadała, z czego to wszystko poszło i jak się stało, wiele juści pomijając, nie przerywał, ni pytał, brwie jeno marszcząc i łyskając oczami; dopiero, kiej mu zapis podała, ośmiał się kąśliwie:<br /> {{tab}}— Tyle wart, co możesz z nim bieżyć za ścianę.<br /> {{tab}}— A juści, przecie to ten sam, co go jej dali ociec.<br /> {{tab}}— I stoi właśnie złamany patyk! Jakby się odpisała u rejenta, toby co znaczyło. La śmiechu go rzuciła!<br /> {{tab}}Cisnął ramionami, zabrał Pietrusia na ręce i ruszył do przełazu.<br /> {{tab}}— Obaczę pola i wrócę! — rzucił za siebie, iż ostała, chociaż dziwnie pragnęła z nim poleźć, on zaś mijając bróg, już odnowiony i pełen siana, przyglądał mu się z pod oka.<br /> {{tab}}— Mateusz go wyporządził. Samej słomy na dach wykręcili ze trzy kopy — wołała za nim, stojąc na przełazie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_136" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/136"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/136|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/136{{!}}{{#if:136|136|Ξ}}]]|136}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A dobrze, dobrze — mruknął, nie był ta ciekaw bele czego. Przeszedł ziemniakami i puścił się miedzą.<br /> {{tab}}Latoś na polach z tej strony wsi były prawie same oziminy, i bez to niewiela ludzi spotykał po drodze, a z kim się zszedł, tego witał krótko i prędko przechodził. Zwalniał jednak coraz bardziej, gdyż Pietruś mu ciążył i jakoś dziwnie rozbierało go nagrzane, ciche powietrze. Przystawał, to siadał, nie przestając oglądać prawie każdego zagona zosobna.<br /> {{tab}}— Ho, ho! żółtocha dusi len! — wykrzyknął, stając przy zagonach, niebieskich od kwiatów, ale gęsto poprzerabianych żółciznami — kupiła siemię zapaskudzone i nie przewiała!<br /> {{tab}}Wstrzymał się potem przy jęczmieniu, który był mizerny i już przypalony, a ledwo widny z pod ostów, rumianków i szczawiów.<br /> {{tab}}— Na mokro siali! Spyskał rolę, kiej świnia! A żeby cię, jucho, pokręciło za taką uprawę! A jak to ścierwo zbronował! sam perz i kotyry!<br /> {{tab}}Splunął rozeźlony i wszedł na ogromny łan żyta, co, niby wody, spławione we słońcu, kolebały mu się do nóg, bijąc chrzęstliwemi, ciężkiemi kłosami. Rozradował się głęboko, gdyż było pięknie wyrośnięte, słomę miało grubą i kłosy, niby baty.<br /> {{tab}}— Kiej bór idzie! Ojcowego to jeszcze siania! We dworze nielepsze! — wykruszył kłos, ziarno było dorodne i pełne, ale jeszcze miękkie — za dwa tygodnie czas mu będzie pod kosę! Byle jeno grady nie zbiły.<br /> {{tab}}Ale nad pszenicą najdłużej się cieszył i napasał oczy, bo, chociaż szła nierówno, kłębami a zatokami, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_137" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/137"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/137|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/137{{!}}{{#if:137|137|Ξ}}]]|137}}'''<nowiki>]</nowiki></span>lecz z czarniawych, lśniących piór już się łuskały gęste i wielkie kłosy.<br /> {{tab}}— Sypnie niezgorzej. Trzeba jeszcze miejscami przysiec, za bujna. Na górce, a nic ją nie przypaliło! Czyste złoto idzie!<br /> {{tab}}Był coraz dalej, wspinając się zwolna pod łagodne wzgórze, na którym wyrastała czarna ściana boru. Wieś ostała za nim, jakby na samem dnie, pławiła się w sadach, a przez przerwy między chałupami polśniewał staw lub jakieś okno zagrało w słońcu.<br /> {{tab}}Kajś pod smętarzem cięli koniczynę i kosy migotały nad ziemią, niby te sine błyskawice, gdzie znów czerwieniały kobiece przyodziewy, i stada białych gęsi pasły się na wąskich ugorach, a za wsią, w zielonych polach ziemniaków ruchali się ludzie, kiej mrówki, zaś jeszcze wyżej, w nieprzejrzanych dalekościach majaczyły jakieś wsie, domy samotne, drzewa pogarbione nad drogami, wielgachne pola i widziały się jakoby potopione w modrawej i wrzącej wodzie.<br /> {{tab}}Głęboka cichość szła górą nad ziemiami, rozpalone powietrze jaże ślepiło migotem, ziejąc takim skwarem, że skroś tych białawych, roztrzęsionych płomi jeno niekiej przeleciał bociek, ważąc się ciężko na omdlałych skrzydłach, i zaziajane wrony przefrunęły.<br /> {{tab}}Skowronki śpiewały kajś niedojrzane, niebo wisiało wysokie, rozpalone i czyste, że tylko gdzie niegdzie warowała na tych niebieskich polach jakaś biała chmurka, kieby ta owca zbłąkana.<br /> {{tab}}Zaś po ziemiach baraszkował suchy i gorący wiater, przewalając się, jak pijany, czasem podrywał się <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_138" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/138"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/138|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/138{{!}}{{#if:138|138|Ξ}}]]|138}}'''<nowiki>]</nowiki></span>z prześwistem, jaże płoszyły się ptaki, albo gdziesik przyczajony buchał znagła we zboża i skłębiał je, mącił, wzburzał do dna i przepadał znowu niewiada kaj, a rozkolebane zagony długo jeszcze gędziły i cichuśko, jakby się skarżąc na wisusa.<br /> {{tab}}Antek przystanął pod lasem, na ugorze i znowu się ozgniewał.<br /> {{tab}}— Jeszcze nie podorany! Konie stoją przez roboty, gnój spala się na kupie, a ten ani się zatroszczy! Ażeby cię! — zaklął, ruszając pod borem ku krzyżowi na topolowej drodze.<br /> {{tab}}Zmęczony się czuł, w głowie mu szumiało i kurz zapierał gardziel, przysiadł pod krzyżem w cieniu brzózek, ułożył na kapocie śpiącego Pietrusia i, obcierając rzęsisty pot, zapatrzył się we świat i zamedytował.<br /> {{tab}}Słońce skłoniło się nad bory, i pierwsze lękliwe cienie wyłoniły się z pod drzew, czołgając się ku zbożom. Bór cosik gwarzył zcicha czubkami, płonącemi w słońcu, a gęste podszycia leszczyn i osik trzęsły się, jakby w zimnicy. Dzięcioły kuły zawzięcie i kajś daleko skrzeczały sroki. Czasem, między omszałymi dębami zamigotała żołna, jakby kto cisnął kłębkiem zwiniętej tęczy.<br /> {{tab}}Chłód zawiewał z omroczonych, cichych głębin, tylko kajś niekaj podartych słonecznemi pazurami.<br /> {{tab}}Zalatywało grzybami, żywicą i rozprażonym bajorem.<br /> {{tab}}Naraz jastrząb wyprysnął nad las, zatoczył krzyżem nad polami, ważył się chwilę i spadł, kiej piorun we zboża...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_139" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/139"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/139|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/139{{!}}{{#if:139|139|Ξ}}]]|139}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Antek porwał się bronić, ale już było za późno, posypała się kurzawa piór, zbój uciekł, jękliwie zakrzyczały kuropatki, a jakiś zajączek zestrachany gnał naoślep, jeno mu bielało podogonie.<br /> {{tab}}— Jak se to wypatrzył! Rabuś jucha! — szepnął, siadając zpowrotem — cóż, kiej i jastrząb musi się pożywić, i choćby ta glista najmarniejsza. Takie już urządzenie na świecie! — medytował, okrywając Pietrusiową gębusię, gdyż pszczoły brzęczały nad nią zawzięcie, a jakiś kosmaty trzmiel buczał nieustannie.<br /> {{tab}}Spomniał sobie, jak to jeszcze niedawno wydzierał się na wolę, do tych pól, jak mu to dusza dziw nie uschła z tęsknicy!<br /> {{tab}}— Wymęczyły me, ścierwy! — zaklął, nie ruchając się już z miejsca, bo tuż przed nim, z żyta wyściubiały lękliwe głowy przepiórki, nawołując się po swojemu, ale wmig się pokryły, gdyż cała banda wróblego narodu spadła na brzozy, stoczyła się w piach, jazgocząc zapamiętale, tłukąc się a bijąc i swarząc, aż ścichły nagle, przywierając do miejsc, jastrząb znowuj zakołował i tak nisko, jaże cień leciał po zagonach.<br /> {{tab}}— Dał wam radę, pyskacze! Akuratnie bywa takusieńko z ludźmi! Więcej zrobi z niejednym pogrozą, niźli skamlaniem — rozważał.<br /> {{tab}}Pliszki się pokazały pobok, na drodze, trzęsły ogonami, szwendając się tak zbliska, iż skoro poruszył ręką, odleciały za rów.<br /> {{tab}}— Głupie! Mało co, a byłbym którą chycił la Pietrusia!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_140" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/140"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/140|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/140{{!}}{{#if:140|140|Ξ}}]]|140}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Wrony wylazły z lasu, maszerowały koleinami, wydziobując, co się dało, ale, poczuwszy człowieka, jęły ostrożnie, z przekrzywionemi łbami zazierać w niego i obchodzić, podskakując coraz bliżej, a stopercząc obmierzłe, zbójeckie dzioby.<br /> {{tab}}— Nie pożywita się mną — rzucił grudkę, uciekły cicho, jak złodzieje.<br /> {{tab}}Zaś potem, że siedział jakby w odrętwieniu, zapatrzony we świat i całą duszą zasłuchany w jego głosy, to wszelaki stwór jął zuchwale ciągnąć na niego; mrówki łaziły mu po plecach, motyle raz po raz przysiadały we włosach, boże krówki szukały czegoś po twarzy, a zielone, spasłe liszki pięły się skwapnie na buty, to leśne ptaszki cosik mu zaświergoliły nad głową, i wiewiórka, przewijając się od boru, zadarła rudy ogon, ważąc się przez mgnienie, czyby nie chycnąć na niego, ale on ani już o czem wiedział, grążył się bowiem w czemściś, co buchało z tych ziem nieobjętych, sycąc mu duszę upojną i zgoła niewypowiedzianą słodkością.<br /> {{tab}}Zdało mu się, jakoby z tym wiatrem przewalał się po zbożach; jakby polśniewał mięciuśką, wilgotną runią traw; jakby toczył się strumieniem po wygrzanych piachach skroś łąk, przejętych zapachem sianokosów; to jakby z ptakami leciał kajś wysoko, górnie nad światem i krzykał z mocą niepojętą do słońca; to znowu jakby się stawał szumem pól, kolebaniem się borów, siłą i pędem wszelakiego rostu i wszystką potęgą tej ziemi świętej, rodzącej w śpiewaniach i weselu. I sobą się wiedział, wszyćkim się wiedząc {{pp|za|razem}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_141" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/141"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/141|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/141{{!}}{{#if:141|141|Ξ}}]]|141}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|za|razem}}, bo i tem, co się obaczy i poczuje, czego się dotknie i co się wyrozumie, ale i tem, czego niesposób nawet pomiarkować, a co jeno poniektóra dusza w godzinę śmierci przejrzy i co się w człowiekowem sercu tylko kłębi, wzbiera i ponosi ją w jakąś niewiadomą stronę i łzy słodkie wyciska i nieukojoną tęsknicą, kieby kamieniem, przywala.<br /> {{tab}}Szło to przez niego, niby chmura, że, nim co pojął, już inne następowały, już nowe i barzej jeszcze niepojęte.<br /> {{tab}}Był na jawie, a śpik sypał mu w oczy makiem i wodził kajś ponad dole i stronami zachwyceń prowadził, że już wkońcu poczuł się niby w czas podniesienia, kiej dusza gdziesik się wzniesie i płynie klęczący na jakieś janielskie ogrody, na jakieś nieba i raje pełne szczęśliwości.<br /> {{tab}}Kwardy był przeciek i do tkliwości nieskory, ale w tych dziwnych minutach gotów był paść na ziem, przywrzeć do niej gorącemi ustami i obejmować cały ten świat kochany.<br /> {{tab}}— Nic, jeno me tak powietrze rozbiera! — bronił się, trąc oczy kułakiem i srożąc brwie, ale bo to poredził się przemóc, bo to mógł zdusić w sobie kuntentność, która go przepalała?<br /> {{tab}}Na ziemi się bowiem znowu poczuł, na ojcowej i praojcowej grudzi, między swoimi, to i nie dziwota, co radowała mu się dusza, i każde bicie serca zdało się wołać na świat cały mocno i radośnie:<br /> {{tab}}— Dyć znowu jestem! Jestem i ostanę!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_142" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/142"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/142|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/142{{!}}{{#if:142|142|Ξ}}]]|142}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Prężył się w sobie, gotów dźwignąć się na to nowe życie, którem już szedł ociec, jakim przeszły dziady i pradziady i, tak samo jak oni, pochylał bary, by wziąć ciężki trud i ponieść go nieulękle i niestrudzenie, aż póki Pietruś nie zastąpi go zkolei...<br /> {{tab}}— Tak już być musi! Młody po starym, syn po ojcu, a posobnie, a cięgiem, dopóki Twoja wola, Jezu miłosierny — dumał surowo.<br /> {{tab}}Wsparł głowę na rękach i pochylał nisko ociężałą głowę, gdyż nawiedziły go całą ciżbą przeróżne myśle i spominania, zaś jakiś głos kwardy i karcący, jak gdyby głos sumienia, jął mu prawić swoje gorzkie i bolesne prawdy, przygiął się przed nim i ukorzył wyznając się ze wszystkich przewin i grzechów...<br /> {{tab}}Ciężką mu była ta spowiedź i zgoła niełacnem pokajanie, ale przemógł hardość, zdusił w sobie ambit i pychę, patrząc w całe swoje życie nieubłaganemi oczami opamiętania; każdą sprawę swoją przezierał tera do dna, bierąc ją na rozum i na srogi sąd.<br /> {{tab}}— Głupi byłem i tyla! Na świecie musi iść swoim porządkiem! Juści, mądrze powiedzieli ociec: jak wszystkie jadą w jedną stronę, źle takiemu, któren z woza spadnie, pod koła zleci! Koni na piechotę się nie zgoni! Że to kużden człowiek musi wszyćko dochodzić swoim rozumem! Drogo niejednemu wychodzi! — myślał smutnie i cierpki prześmiech okolił mu wargi.<br /> {{tab}}Z boru zaczęły klekotać kołatki, a porykiwania ciągnących stad.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_143" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/143"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/143|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/143{{!}}{{#if:143|143|Ξ}}]]|143}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Podniósł Pietrusia i ruszył bokiem topolowej, przepuszczając stada, idące z leśnych pastwisk.<br /> {{tab}}Kurz się wznosił z pod kopyt i bił ponad topole, kiej chmura, w zaczerwienionych od zachodu tumanach chwiały się rogate, ciężkie łby i raz po raz skłębiały się owce, obganiane przez pieski, gdyż cięgiem się rwały w przydrożne zboża, pokwikiwały świnie, prażone batami, cielaki z bekiem szukały pogubionych matek; paru pastuchów jechało na koniach, a reszta szła ze stadami, trzaskając z batów, gwarząc a pokrzykując; któryś zawodził, jaże się rozlegało.<br /> {{tab}}Antek ostawał już za wszystkimi, kiej go dojrzał Witek i przyleciał całować w rękę na powitanie.<br /> {{tab}}— Niezgorzej, widzę, podrosłeś! — ozwał się łaskawie do chłopca.<br /> {{tab}}— Prawda, bo już te portki, com dostał jesienią, są mi po kolana.<br /> {{tab}}— Nie bój się, da ci nowe gospodyni, da! Mają to krowy co jeść?<br /> {{tab}}— Bogać ta mają, docna już trawę wypaliło, żeby im gospodyni nie podtykała w oborze, toby całkiem zgubiły mleko. Dajcie mi Pietrusia przewieźć go ździebko na koniu — prosił.<br /> {{tab}}— Hale, jeszcze się nie utrzyma i zleci!<br /> {{tab}}— A mało go to już woziłem na źróbce! Przecie trzymał go będę, chłopak jaże piszczy do konia. — Zabrał go i usadził na jakiejś starej szkapie, wlekącej się ze łbem opuszczonym, Pietruś chycił się rączynami grzywy, zabił gołemi piętami końskie boki, a krzykał radośnie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_144" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/144"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/144|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/144{{!}}{{#if:144|144|Ξ}}]]|144}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Jaki to chwat! parobek mój kochany! — szepnął Antek, skręcił zaraz w pole i miedzami dobierał się drogi biegnącej za stodołami.<br /> {{tab}}Słońce tylko co zaszło, i całe niebo stanęło we złocie i bledziuśkich zieleniach, wiater ustał, zboża zwiesiły ociężałe kłosy, a po rosach leciały wsiowe wrzawy i jakieś dalekie przyśpiewki.<br /> {{tab}}Szedł zwolna, jakby ociężony spominkami, gdyż Jagusia przychodziła mu na pamięć, raz po raz widział przed sobą jej modre oczy i lśniące zęby i te czerwone, nabrane wargi, tchnące tak jakoś zbliska, jaże się wzdrygał i przystawał. Jak żywa mu stawała, przecierał oczy, odganiając ją z pamięci, ale kieby naprzekór szła pobok, biedro w biedro, jak niegdyś, i jak niegdyś, zdało się od niej buchać lubym żarem, aże krew uderzała mu do głowy.<br /> {{tab}}— A może i dobrze, co ją wypędziła z chałupy! Kiej ta zadra mi uwięzła, kiej ta boląca zadra. Ale co było, to i nie wróci — westchnął z dziwnie ściśniętem sercem. — Niesposób. — I, prostując się, rzucił ostro sam sobie:<br /> {{tab}}— Skończyło się psie wesele! — wszedł już w obejście.<br /> {{tab}}W podwórzu gwarno było i ludnie, krzątali się kole wieczornych obrządków, Jóźka krowy doiła pod oborą, wydzierając się piskliwą nutą, zaś Hanka kluski zagniatała na ganku.<br /> {{tab}}Antek przerzekł cosik do Pietrka, pojącego konie, i wszedł oglądać ojcową stronę; przyleciała za nim Hanka.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_145" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/145"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/145|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/145{{!}}{{#if:145|145|Ξ}}]]|145}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Trza będzie wyporządzić i przeniesiemy się tutaj. Jest to wapno?<br /> {{tab}}— Kupiłam jeszcze w jarmarek, zaraz jutro zawołam Stacha, to wybieli. Juści co na tej stronie będzie nam sposobniej.<br /> {{tab}}Medytował cosik, obchodząc wszystkie kąty.<br /> {{tab}}— Byłeś w polu? — spytała nieśmiało.<br /> {{tab}}— Byłem, wszyćko dobrze, Hanuś, że i sambym lepiej nie zarządził.<br /> {{tab}}Pokraśniała strasznie, rada pochwale.<br /> {{tab}}— Jeno Pietrkowi świnie pasać, a nie robić w groncie! Paparuch!<br /> {{tab}}— Abo to nie wiem! Jużem się nawet przewiadywała o nowego parobka.<br /> {{tab}}— Wezmę ja go w garście, a nie posłucha, to wygonię na cztery wiatry!<br /> {{tab}}Chciała jeszcze coś pedzieć, ale dzieci zakrzyczały, i poleciała do nich, zaś Antek ruszył w podwórze, przepatrując wszystko bacznie, a tak surowo, że, choć tylko niekiedy rzucił jakie słowo, a Pietrkowi jaże skóra cierpła, i Witek, bojąc mu się nawijać na oczy przemykał się jeno zdala, stronami...<br /> {{tab}}Jóźka doiła już trzecią krowę, śpiewając coraz rozgłośniej:<br /> {{f|<poem>„Stój, siwulo, stój! Skopkę mleka dój“.</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} {{tab}}— A to się drzesz, jakby cię kto ze skóry obłupiał! — krzyknął na nią.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_146" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/146"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/146|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/146{{!}}{{#if:146|146|Ξ}}]]|146}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Urwała znagła, ale że była harda i nieustępliwa, to zaśpiewała dalej, jeno co już ciszej i jakby lękliwiej:<br /> {{f|<poem>„Kazała cię matka prosić, Żebyś mleka dała dosyć, Stój, siwulo, stój!“</poem>|w=85%|przed=15px|po=15px}} {{tab}}— Zawarłabyś ano gębę, gospodarz w chałupie! — skarciła ją Hanka, dźwigając picie la ostatniej krowy — zaraz tu będzie posłuch — dodała.<br /> {{tab}}Odebrał jej cebratkę i, stawiając ją krowie, powiedział ze śmiechem:<br /> {{tab}}— Drzyj się, Józia, drzyj, a to szczury prędzej uciekną z chałupy...<br /> {{tab}}— A zrobię, co mi się spodoba! — warknęła harno i zaczepnie, ale, skoro odeszli, przycichła zaraz, bocząc się jeno na brata i pyrchając nosem.<br /> {{tab}}Hanka zwijała się teraz kole świń, tak skwapnie dygując ciężkie cebrzyki z żarciem, jaże jej pożałował, bo rzekł:<br /> {{tab}}— Niech chłopaki zaniesą, za ciężko, widzę, na ciebie! Poczekaj, zgodzę ci dziewkę, bo Jagustynka tyla ci pomaga, co ten pies napłacze. Kajże to ona dzisia?<br /> {{tab}}— Do dzieci poleciała, na zgodę idzie z niemi! Dziewka juści coby się zdała, jeno co tylachny koszt. Poredziłabym sama, ale, jak każesz... twoja wola... — dziw, że go w rękę nie pocałowała z wdzięczności, ale jeno dorzuciła radośnie: — I gąsków możnaby więcej przychować, a i drugiego karmika mieć na przedanie!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_147" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/147"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/147|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/147{{!}}{{#if:147|147|Ξ}}]]|147}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Na gospodarce siedlim, to i po gospodarsku trza nam poczynać, jak to przódzi bywało, za ojców! — powiedział po długiem deliberowaniu.<br /> {{tab}}A po kolacji wyniósł się pod chałupę, gdyż zaczęli się schodzić znajomkowie a przyjacioły, witając i ciesząc się jego powrotem.<br /> {{tab}}Przyszedł Mateusz z Grzelą, wójtowym bratem, przyszedł Stacho Płoszka, Kłąb ze synem, stryjeczny Adam i drugie.<br /> {{tab}}— Wyglądalim cię, jak kania deszczu! — rzekł Grzela.<br /> {{tab}}— A cóż, trzymały me i trzymały, kiej wilki! Ani sposób było się wydrzeć!<br /> {{tab}}Zasiedli na przyźbie, w cieniu, jeden Rocho siedział pod oknem we świetle, lejącem się szeroką smugą aż w sad.<br /> {{tab}}Wieczór był cichy, nagrzany i sielnie rozgwiaździony, skroś drzew błyskały światełka chałup, staw mruczał niekiedy, jakby wzdychając, a wszędy pod ścianami przechładzali się ludzie.<br /> {{tab}}Antek rozpytywał się o różnoście, gdy Rocho mu przerwał:<br /> {{tab}}— Wiecie, naczelnik zapowiedział, że za dwa tygodnie mają się zebrać Lipce i uchwalić na szkołę!<br /> {{tab}}— Co nam do tego, niech se ojcowie radzą! — wyrwał się Płoszka, ale Grzela wsiadł na niego:<br /> {{tab}}— Łacno zwalać na ojców, a samemu wylegiwać się do góry pępem! Bez to, co żadnemu z młodych nie chce się głowy niczem poturbować, to się tak dobrze we wsi dzieje.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_148" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/148"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/148|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/148{{!}}{{#if:148|148|Ξ}}]]|148}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Odpiszą mi gront, to się kłopotał będę.<br /> {{tab}}Zaczęli się o to mocno sprzeczać, aż wtrącił się Antek:<br /> {{tab}}— Niema co, szkoła w Lipcach potrzebna, jeno na taką naczelnikową nie powinno się uchwalać ani grosika.<br /> {{tab}}Poparł go Rocho, strasząc ich a podmawiając do oporu.<br /> {{tab}}— Uchwalicie po złotówce, a potem każą wam dodać po rublu... A jak to było z uchwałą na dom la sądu, co? Dobrze się podpaśli za wasze pieniądze. Niezgorsze kałduny im porosły!<br /> {{tab}}— Już ja w tem, aby gromada nie uchwaliła — szepnął Grzela, przysiadając się do Rocha, któren go wzion na stronę i, dając jakoweś pisma i książeczki, cosik zcicha i ważnie nauczał.<br /> {{tab}}Tamci zaś pogadywali jeszcze o tem i owem, jeno co jakoś ospale i bez wielkiej chęci, nawet Mateusz był dzisia smutny, mało się odzywał, a tylko bacznie chodził oczami za Antkiem.<br /> {{tab}}Mieli się już rozchodzić, boć trza było wraz ze dniem dźwignąć się do roboty, kiej przyleciał kowal, skarżąc, że dopiero przyjechał ze dwora, i klął na wieś i na wszystkich.<br /> {{tab}}— Co to was znowu ukąsiło? — spytała Hanka, wyzierając oknem.<br /> {{tab}}— A co? wstyd powiedzieć, ale trąby są nasze chłopy i tyla! Dziedzic z nimi, jak z ludźmi, jak z gospodarzami, a te, kiej pastuchy od gęsi! Już się ugodzili z dziedzicem, już wszyscy byli za jednem, a kiej <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_149" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/149"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/149|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/149{{!}}{{#if:149|149|Ξ}}]]|149}}'''<nowiki>]</nowiki></span>przyszło się podpisywać, to jeden drapie się po łbie i mruczy: — a ja wiem! — drugi powiada: — baby się jeszcze poredzę — zaś trzeci zaczyna skamłać, aby mu jeszcze dołożyć tę przyległą łączkę. I zrób co z takimi. Dziedzic tak się zagniewał, że ani już chce słuchać o zgodzie, a nawet przykazał nie dopuszczać lipeckiego bydła na leśne paśniki, a kto wpędzi, fantować.<br /> {{tab}}Strwożyli się tą niespodzianą nowiną, klnąc winnych, a swarząc się między sobą coraz zawzięciej, gdy Mateusz ozwał się smutnie:<br /> {{tab}}— Wszyćko bez to, co naród pobłąkany i zgłupiały, kiej barany, a niema go komu przywieść do rozumu!<br /> {{tab}}— Mało to jeszcze Michał się natłumaczy każdemu?<br /> {{tab}}— Co tam Michał! Za swoim profitem gania i z dworem trzyma, to juści, co mu naród nie zawierza. Słuchają, ale za nim nie pójdą...<br /> {{tab}}Porwał się kowal, gorąco przedstawiając, jako tylko chodzi mu o dobro wsi, jako jeszcze dokłada swojego, by jeno tę zgodę przeprowadzić.<br /> {{tab}}— Żebyś w kościele przysięgał, a też ci nie uwierzą — mruknął Mateusz.<br /> {{tab}}— No, to niech kto drugi spróbuje, obaczymy, czy poredzi! — wołał.<br /> {{tab}}— Pewnie, że kto drugi musi się zabrać do tego.<br /> {{tab}}— Ale kto? Może ksiądz albo młynarz? — rozlegały się szydliwe głosy.<br /> {{tab}}— Kto? Antek Boryna! A jakby i on nie przywiódł wsi do rozumu, to już trza wypiąć plecy na cały jenteres...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_150" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/150"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/150|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/150{{!}}{{#if:150|150|Ξ}}]]|150}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Cóż ja? Kto to me posłucha, co? — jąkał zmieszany.<br /> {{tab}}— Masz rozum, pierwszyś teraz we wsi, to cię wszystkie posłuchają.<br /> {{tab}}— Prawda! Juści! Ty jeden! My pójdziem za tobą! — mówili skwapliwie, ale kowalowi było to cosik nie na rękę, bo zakręcił się niespokojnie, skubał wąsy i zaśmiał się zjadliwie, skoro Antek powiedział:<br /> {{tab}}— Przeciek nie święci garnki lepią, mogę i ja popróbować, poredzimy se o tem którego dnia.<br /> {{tab}}Zaczęli się rozchodzić, ale jeszcze każden zosobna brał go na stronę namawiać, przyobiecując pójść za nim, zaś Kłąb mu rzekł:<br /> {{tab}}— Nad narodem zawdy musi ktoś górować, co ma rozum i moc i poczciwe baczenie.<br /> {{tab}}— A poredzi, jak potrza, i kijem ziobra zmacać! — zaśmiał się Mateusz.<br /> {{tab}}Rozeszli się, ostał jeno pod oknem Antek z kowalem, bo Rocho klęczał na ganku zatopiony w pacierzach.<br /> {{tab}}Długo deliberowali w głębokiej cichości, że słychać było jeno Hankę, krzątającą się po izbie; strzepywała pościele, obłócząc w czyste poszewki, to myła się długo, jakby na jakie wielkie święto, a potem, rozczesując włosy pod oknem, wyzierała na nich coraz niecierpliwiej, pilnie nadstawiając uszów, gdy kowal zaczął mu cicho odradzać, aby sprawy poniechał, gdyż z chłopami nie trafi do ładu, a dziedzic jest mu przeciwny.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_151" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/151"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/151|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/151{{!}}{{#if:151|151|Ξ}}]]|151}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r04"/>{{tab}}— Nieprawda! poręczył za nim w sądzie! — rzuciła przez okno.<br /> {{tab}}— Kiej lepiej wiecie, to mówmy o czem drugiem... — zły był jak pies.<br /> {{tab}}Antek powstał, przeciągając się sennie.<br /> {{tab}}— To ci jeno rzeknę naostatku: puścili cię jeno do sprawy, prawda? zwiążesz się w cudze jenteresa, a wiesz to, jak cię zasądzą?...<br /> {{tab}}Antek przysiadł zpowrotem i tak się srodze zamedytował, że kowal, nie doczekawszy się odpowiedzi, poszedł do domu.<br /> {{tab}}Hanka kręciła się kole okna, raz po raz wyglądając na niego, nie dosłyszał, że ozwała się wkońcu lękliwie a prosząco:<br /> {{tab}}— Pódzi, Jantoś, pora spać... Utrudziłeś się dzisia niemało...<br /> {{tab}}— Idę, Hanuś, idę... — podnosił się ociężale.<br /> {{tab}}Jęła się prędko rozdziewać, szepcąc pacierz roztrzęsionemi wargami.<br /> {{tab}}— A jak me zasądzą na Syberję, to co? — myślał frasobliwie, wchodząc do izby.<br /><br />{{---|50}}<br /><section end="r04"/> <section begin="r05"/>{{c|V.}}<br /> {{tab}}— Pietrek, przynieś no drewek — krzyknęła z przed domu Hanka, rozmamłana była całkiem i omączona przy wyrabianiu chleba.<br /><section end="r05"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_152" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/152"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/152|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/152{{!}}{{#if:152|152|Ξ}}]]|152}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}W szabaśniku huczał już tęgi ogień, przegarniała go raz po raz i leciała obtaczać bochny i wynosić je w ganek, na deskę, ździebko wystawioną w słońcu, by prędzej rosły. Zwijała się siarczyście, gdyż ciasto prawie już kipiało z wielkiej dzieży, przyokrytej pierzyną.<br /> {{tab}}— Jóźka, dorzuć do pieca, bo trzon jeszcze czarniawy!<br /> {{tab}}Ale Jóźki nie było, a Pietrek też się nie kwapił z posłuchem, nakładał w podwórzu gnój, oklepując czubaty wóz, by się nie roztrząsał po drodze, i spokojnie poredzał ze ślepym dziadem, któren pod stodołą wykręcał powrósła.<br /> {{tab}}Popołudniowe słońce tak jeszcze przypiekało, że ściany popuszczały żywicą, parzyła ziemia i powietrze prażyło, kiej żywym ogniem, że już ruchać się było ciężko. Muchy jeno kręciły się z brzękiem nad wozem i konie dziw nie porwały postronków i nóg nie połamały, szarpiąc się i oganiając od ukąszeń.<br /> {{tab}}Nad podwórzem wisiała senna, przygniatająca spieka, przejęta ostrym zapachem gnoju, że nawet ptaki w sadzie pocichły, kury leżały pod płotami, kieby nieżywe, a prosiaki z pojękiwaniem rozwalały się w błocie pod studnią, gdy naraz dziad zaczął srogo kichać, bowiem z obory zawiało jeszcze barzej.<br /> {{tab}}— Na zdrowie wama, dziadku!<br /> {{tab}}— Nie z trybularza wieje, nie, a chociem i tego zwyczajny, ale zawierciło w nosie gorzej tabaki.<br /> {{tab}}— Kto czego zwyczajny, to mu smakuje!<br /> {{tab}}— Głupiś, cóżto, łajno jeno wywąchuję po świecie!...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_153" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/153"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/153|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/153{{!}}{{#if:153|153|Ξ}}]]|153}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Rzekłem, bo mi się przybaczyło, co tak mi pedział mój dziadźka we wojsku, kiej me przy uczeniu pierwszy raz sprał po pysku...<br /> {{tab}}— I wzwyczaiłeś się do tego, co? Hi! hi! hi!...<br /> {{tab}}— Hale, bogać ta, kiej rychło sprzykrzyła mi się taka nauka, że przycapiłem ścierwę w jakimś kącie i tak mu pysk wyrychtowałem, jaże spuchnął, niby bania. Już me potem nie bijał...<br /> {{tab}}— Długoś to służył?<br /> {{tab}}— A całe pięć roków! Nie było się czem wykupić, to i musiałem rużje dźwigać. Jeno zrazu, pókim był głupi, to potyrał mną, kto chciał, i biedym się najadł, ale kamraty me nauczyły, że jak czego brakowało, tośwa zworowali, abo dała jedna dzieucha, służanka, bom obiecał się z nią ożenić! A jak me przezywały od kartoszków, jak się śmiały z mojej mowy i naszego pacierza...<br /> {{tab}}— A poganiny zapowietrzone, śmiały się z pacierza.<br /> {{tab}}— Tom każdemu zosobna pomacał żebra i poniechały!<br /> {{tab}}— Cie, takiś to mocarz!<br /> {{tab}}— Mocarz, nie mocarz, ale trzem radę dam! — przechwalał się z uśmiechem.<br /> {{tab}}— Byłeś to na wojnie, co?<br /> {{tab}}— Jaże, przeciem z Turkami wojował. Pokorzylim ich docna!<br /> {{tab}}— Pietrek, kajże to drzewo? — zawołała znowu Hanka.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_154" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/154"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/154|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/154{{!}}{{#if:154|154|Ξ}}]]|154}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A tam, kaj było przódzi! — odburknął pod nosem.<br /> {{tab}}— Dyć gospodyni cię woła — upominał nasłuchujący dziad.<br /> {{tab}}— Niech woła, a juści, może jeszcze statki mył będę!<br /> {{tab}}— Głuchyś, czy co? — wrzasnęła, wybiegając przed dom.<br /> {{tab}}— W piecu palił nie będę, nie do tegom się godził — odkrzyknął.<br /> {{tab}}Wywarła na niego gębę po swojemu.<br /> {{tab}}Ale parob bardzo hardo odszczekiwał, ani myśląc posłuchać, a kiej go jakiemś słowem barzej dojena, wraził widły w gnój i zawołał ze złością:<br /> {{tab}}— Nie z Jagusią macie sprawę, nie wygonicie me krzykiem.<br /> {{tab}}— Obaczysz, co ci zrobię! Popamiętasz! — groziła, dotknięta do żywego, i już rozeźlona tak zwijała się kole chleba, jaże tuman mąki zapełnił izbę i buchał przez okna. Mamrotała jeno na zuchwalca, wynosząc chleby w ganek, to dorzucając drewek do pieca, albo i wyzierając za dziećmi. Strudzona już była z pracy i spieki, bo w izbie gorąc jaże dusił, a w sieniach, kaj się buzowało w szabaśniku, też ledwie odzipnął, że przytem i muchy, od których roiły się ściany brzęczały nieustannie i cięły wielce dokuczliwie, to prawie z płaczem oganiała się gałęzią i tak już była spocona i rozdrażniona, że robiła coraz wolniej i niecierpliwiej.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_155" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/155"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/155|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/155{{!}}{{#if:155|155|Ξ}}]]|155}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Właśnie ostatni nabier ciasta wygniatała, gdy Pietrek wyjechał z podwórza.<br /> {{tab}}— Poczekaj, dam ci podwieczorek!<br /> {{tab}}— Prrr! A zjem, niezgorzej już mi kruczy w brzuchu po obiedzie.<br /> {{tab}}— Mało to ci było?<br /> {{tab}}— I... płone jadło, to przelatuje przez żywot, kiej bez sito.<br /> {{tab}}— Płone! widzisz go! Cóżto, mięso będę ci dawała? Sama po kątach też nie chlam kiełbasy. Drugie na przednówku i tego nie mają. Obaczno, jak to żyją komornicy.<br /> {{tab}}Postawiła w ganku dzieżkę zsiadłego mleka i bochen.<br /> {{tab}}Przysiadł łakomie do jadła i zwolna się nadziewał, podrzucając niekiej glonki chleba boćkowi, któren przygrajdał się ze sadu i warował przy nim, kiej pies.<br /> {{tab}}— Chude, sama serwatka — mruczał, podjadłszy już nieco.<br /> {{tab}}— A może byś chciał samej śmietany, poczekaj.<br /> {{tab}}Zaś kiej się nałożył dosyta i brał za lejce, dorzuciła uszczypliwie:<br /> {{tab}}— Zgódź się do Jagusi, ona ci tłuściej będzie dawała.<br /> {{tab}}— Pewnie, bo, póki tu ona była gospodynią, nikto głodem nie przymierał — zaciął konie batem, wóz wsparł ramieniem i ruszył.<br /> {{tab}}Utrafił ją w słabiznę, ale, nim się zebrała odpowiedzieć, odjechał.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_156" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/156"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/156|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/156{{!}}{{#if:156|156|Ξ}}]]|156}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Jaskółki zaświegotały pod strzechą, i stado gołębi opadło z gruchaniem na ganek, a kiej je spędzała, doszedł ją ze sadu jakiś kwik, zlękła się, że świnie pyszczą po cebuli, ale na szczęście to jeno sąsiedzka maciora ryła się pod płot.<br /> {{tab}}— Wsadź jeno ryj, a spyszcz, to już ja cię przyrychtuję.<br /> {{tab}}A ledwie wzięła się znowu do roboty, kiej bociek hycnął na ganek, przyczaił się ździebko i, popatrzywszy to jednem, to drugiem okiem, jął kuć w bochny, łykając ciasto wielkiemi kawałami.<br /> {{tab}}Wypadła na niego z wrzaskiem.<br /> {{tab}}Uciekał z wyciągniętym dziobem, robiąc gwałtownie gardzielem, a kiej go już doganiała, by zdzielić drewnem, poderwał się i frunął na stodołę i długo tam stojał, klekocąc a wycierając dziób o kalenicę.<br /> {{tab}}— Czekaj, złodzieju, jeszcze ja ci kulasy poprzetrącam — groziła, obtaczając na nowo podziurawione bochenki.<br /> {{tab}}Przyleciała Jóźka, więc na niej wszystko się skrupiło.<br /> {{tab}}— Kaj się to nosisz? Cięgiem ganiasz, jak kot z pęcherzem! Powiem Antkowi, jakaś to robotna! Wygarniaj z pieca, a żywo.<br /> {{tab}}— Byłam jeno u Płoszkowej Kasi. Wszystkie w polu, a chudzinie nawet wody nie ma kto podać.<br /> {{tab}}— Cóżto jej, chora?<br /> {{tab}}— Pewnikiem ośpica, bo czerwona i rozpalona, kiej ogień.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_157" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/157"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/157|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/157{{!}}{{#if:157|157|Ξ}}]]|157}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A przynieś ze sobą chorobę, to cię dam do śpitala.<br /> {{tab}}— Juści, bom to już przy jednej chorej siadywała! Nie baczycie, jakem to przy was dulczyła, kiejście leżeli w połogu. — I już trajkotała dalej po swojemu, spędzając muchy z ciasta i bierąc się do wygarniania węgli z pieca.<br /> {{tab}}— Trza będzie ludziom ponieść podwieczorek — przerwała Hanka.<br /> {{tab}}— Zaraz poletę. Usmażyć to jajków Antkowi?<br /> {{tab}}— A usmaż, jeno słoniną nie szafuj.<br /> {{tab}}— Żałujecie to?<br /> {{tab}}— Zaśby. Ale co za tłusto, to może być i Antkowi niezdrowo.<br /> {{tab}}Dzieusze chciało się lecieć, to wmig uwinęła się z robotą i, nim Hanka zalepiła piec, zabrała troje dwojaków z mlekiem, chleby we fartuszek i poleciała.<br /> {{tab}}— Spojrzyj ta na płótno, czy wyschło, a zpowrotem pomocz, jeszcze do zachodu przeschnie — zawołała oknem, ale Jóźka już była za przełazem, jeno piosneczka leciała za nią i ze żyta mignęła kiej niekiej konopiasta głowina.<br /> {{tab}}Na podorówce pod lasem komornice rozrzucały gnój, jaki Pietrek dowoził, a przyorywał Antek.<br /> {{tab}}Że zaś ziemia gliniasta, mimo niedawnego zbronowania, była spieczona i twarda, to skiby łupały się, niby skały, a konie ciągnęły pług z takim wysiłkiem, jaże rwały się postronki.<br /> {{tab}}Antek, jakby wrośnięty w imadła, orał zawzięcie, zapomniawszy o całym świecie, czasem chlastał biczem <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_158" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/158"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/158|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/158{{!}}{{#if:158|158|Ξ}}]]|158}}'''<nowiki>]</nowiki></span>po końskich portkach, a częściej jeno cmokaniem je przynaglał, gdyż docna ustawały, robota bowiem była ciężka i znojna, ale kwardą i czujną ręką prowadził pług i rżnął skibę za skibą, kładąc posobnie szerokie, proste zagony, boć rola szła pod pszenicę.<br /> {{tab}}Wrony łaziły brózdami, wydziobując glisty, zaś gniady źrebiec, szczypiący trawę po między, rwał się raz po raz do klaczy łakomie, sięgając matczynych wymion.<br /> {{tab}}— Co mu się to przypomina, cycoń jeden — mruknął Antek, śmigając go po kulasach, że zadarł ogona i skoczył wbok, on zaś orał dalej cierpliwie, tyle jeno przerywając skwarną cichość, co się ta niekaj ozwał do kobiet, ale tak już był umęczony pracą i spiekotą, że, skoro Pietrek nadjechał, krzyknął w złości:<br /> {{tab}}— Kobiety czekają, a ty wleczesz się, kieby szmaciarz!<br /> {{tab}}— A juści, droga ciężka i koń ledwie już kulasami rucha.<br /> {{tab}}— A pocóżeś tyla czasu stojał pod lasem? Widziałem.<br /> {{tab}}— Możecie obaczyć, piaskiem, kiej kot, nie zagarniam.<br /> {{tab}}— Pyskacz ścierwa. Wio, stare, wio!<br /> {{tab}}Ale konie ustawały coraz barzej, całe już okryte pianą, a i jemu, chocia był rozdziany do białych portek i koszuli, pot też zalewał twarz i ręce mdlały od pracy, że, dojrzawszy Jóźkę, zawołał radośnie:<br /> {{tab}}— W sam czas przyszłaś, a to ostatnią parą dygujemy.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_159" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/159"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/159|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/159{{!}}{{#if:159|159|Ξ}}]]|159}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Dociągnął skibę pod bór, konie wyłożył i, rozkiełznawszy je, puścił na trawiastą, podleśną drogę, a sam rzucił się w cień na kraju lasu i, kiej wilk zgłodniały, wyjadał z dwojaków, a Jóźka jęła mu trajkotać nad uszami.<br /> {{tab}}— Ostaw me, nieciekawym twoich nowinek — warknął gniewnie, że odszczeknęła gniewnie i poleciała w las, na jagody.<br /> {{tab}}Bór stojał cichy, rozprażony, pachnący i kieby ździebko przymglały w słonecznej ulewie, że jeno niekiedy zaruchały się cichuśko zielone podszycia i z głębin buchał ciąg, przejęty żywicą, abo i jakieś pobłąkane głosy i ptasie śpiewania.<br /> {{tab}}Antek rozciągnął się na trawie i kurzył papierosa, ale jakby przez coraz głębszą mgłę widział dziedzica, skaczącego na koniu po podleskich polach, i jakichś ludzi z tykami.<br /> {{tab}}Wielgachne chojary, kieby z miedzi wykute, wynosiły się nad nim, rzucając po oczach chwiejny i morzący śpikiem cień. Już się był całkiem zapadł w cichość, gdy zaturkotał jakiś wóz.<br /> {{tab}}— Organistów parobek na tartak wozi, juści — pomyślał, unosząc ciężką głowę, i opadł zpowrotem, ale już nie zasnął, gdyż ktosik wyrzekł: Pochwalony!<br /> {{tab}}Komornice wychodziły posobnie z lasu z brzemionami drzewa na plecach, zaś wkońcu wlekła się Jagustynka, zgarbiona pod ciężarem prawie do ziemi.<br /> {{tab}}— Odpocznijcie, a to wama już oczy na wierzch wyłażą.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_160" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/160"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/160|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/160{{!}}{{#if:160|160|Ξ}}]]|160}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Przysiadła wpodle, wspierając brzemię o drzewo i ledwie zipiąc.<br /> {{tab}}— Nie la was taka robota — szepnął ze współczuciem.<br /> {{tab}}— Juści, co już całkiem opadłam ze sił.<br /> {{tab}}— Pietrek, a gęściej kupki, gęściej! — krzyknął do parobka. — Czemuż to waju nie wyręczą?<br /> {{tab}}Jeno się skrzywiła, odwracając zaczerwienione, bólne oczy.<br /> {{tab}}— Takeście jakoś zmiękli, że ani was tera poznać.<br /> {{tab}}— I krzemień puści pod młotem — jęknęła, zwieszając głowę — bieda chybciej przeźre człowieka, niźli rdza żelazo.<br /> {{tab}}— Ciężki latoś przednówek nawet la gospodarzy.<br /> {{tab}}— Kto ma jeno lebiodę z otrębami, temu nie potrza mówić o biedzie.<br /> {{tab}}— Bójcie się Boga, dyć przyjdźcież wieczorem, a znajdzie się jeszcze w chałupie jaki korczyk ziemniaków. Odrobicie we żniwa.<br /> {{tab}}Zapłakała rzewliwie, nie mogąc wykrztusić tego słowa podzięki.<br /> {{tab}}— A może ta i co więcej najdzie Hanka — dodał z dobrością.<br /> {{tab}}— Żeby nie Hanka, tobyśwa już byli pozdychali — zaszeptała łzawo. — Juści, co odrobię, kiedy jeno będzie potrza. I nie za siebie mówię. Bóg ci zapłać! Cóż ta ja, ten śmieć jeno, co się go trepem następuje, ani wiedząc o tem, i do głodu niezgorzej wezwyczajonam, ale, jak te moje robaki kochane zapiskają: babulu, jeść! a niema czem zatkać głodnych <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_161" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/161"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/161|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/161{{!}}{{#if:161|161|Ξ}}]]|161}}'''<nowiki>]</nowiki></span>brzuchów, to powiedam, cobym se te kulasy odrąbała, abo i z tego ołtarza zdarła i poniesła do Żyda, by się jeno najadły.<br /> {{tab}}— To znowuj siedzicie z dziećmi?<br /> {{tab}}— Matkam przeciek. Ostawię to samych w takiej biedzie! A latoś jakby wszystko złe zwaliło się na nich. Krowa im padła, ziemniaki zgniły, że trza było kupować do sadzenia, wiater obalił stodołę, a do tego synowa po rodach ostatnich cięgiem chorzeje i wszyćko ostało na tej Boskiej opatrzności.<br /> {{tab}}— Juści, bo Wojtkowi jeno gorzałka pachnie i pilno do karczmy.<br /> {{tab}}— Z biedy się niekiej napijał, z czystej biedy, ale jak dostał w boru robotę, to ani już zajrzy do Żyda, niech drugie zaświadczą — broniła syna gorąco. — Biedocie to kużden kieliszek policzą! Pofolgował se Jezusiczek we złości, pofolgował, no, żeby się tak zawziąć na jednego głupiego chłopa. I za co? Cóżto złego zrobił? — mamrotała, podnosząc w niebo groźne, pytające oczy.<br /> {{tab}}— Małoście to na nich pomstowali? — rzekł z naciskiem.<br /> {{tab}}— Hale, wysłuchałby to Jezus głupiego szczekania! Juści — ale dodała, jakby trwożniej i niespokojniej — kiej matka nawet wyklina dzieci, to i tak w sercu nie pragnie im krzywdy. We złości, to i ozór nie pości. Jakże...<br /> {{tab}}— Wypuścił to już Wojtek łąkę, co?<br /> {{tab}}— Młynarz przynosił na nią całe tysiąc złotych, ale ja wzbroniłam, bo, jak temu wilkowi wpadnie co <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_162" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/162"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/162|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/162{{!}}{{#if:162|162|Ξ}}]]|162}}'''<nowiki>]</nowiki></span>w pazury, to mu już sam zły nie wyrwie. A może się jeszcze trafi kto drugi z pieniędzmi?<br /> {{tab}}— Śliczna łąka, jak amen, tak pewne dwa pokosy w rok, żebym tak miał grosz zapaśny! — westchnął, oblizując się, kiej kot do mleka.<br /> {{tab}}— Już i Maciej chcieli ją kupować, że to rychtyg przylega do Jagusinego pola.<br /> {{tab}}Drgnął na to imię, lecz dopiero w jakieś Zdrowaś zapytał, niby niechcący, wlekąc oczami po polach, daleko.<br /> {{tab}}— Co się to wyrabia u Dominikowej?<br /> {{tab}}Ale przejrzała go wlot, prześmiech jeno wionął po zwiędłych wargach, rozjarzyły się oczy i, przysunąwszy się, jęła mówić bolejąco:<br /> {{tab}}— A co! Piekło tam i tyla. W chałupie kiej po pochowku, jaże mrozi od smutku, a pociechy znikąd ni poratunku! Jeno oczy wypłakują i Boskiego zmiłowania czekają! A już najbarzej Jagusia...<br /> {{tab}}I, kieby przędzę, rozsnuwała różnoście o Jagusinych smutkach, żalach i opuszczeniu. Mówiła gorąco, przypochlebiając mu się i jakby ciągnąc za język, ale milczał uparcie, gdyż znagła rozparła go taka żrąca tęsknica, jaże się cały rozdygotał.<br /> {{tab}}Szczęściem, co powróciła Jóźka, niosąc z pół zapaski czernic, nasypała mu jagód w kapelusz i, zebrawszy dwojaki, pobiegła w dyrdy ku chałupie.<br /> {{tab}}A Jagustynka, nie doczekawszy się od niego ani słowa odpowiedzi, jęła się dźwigać, stękający.<br /> {{tab}}— Poniechajcie! Pietrek, zabierz ich na wóz! — rozkazał krótko.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_163" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/163"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/163|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/163{{!}}{{#if:163|163|Ξ}}]]|163}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Chycił się znowu pługa i jakiś czas cierpliwie krajał spieczoną twardą ziemię, przyginał się w jarzmie, kiej wół, dawał się wszystek tej pracy, ale i tak nie zdusił tęsknicy.<br /> {{tab}}Już mu się dłużył dzień, że raz po raz spozierał na słońce i niecierpliwemi oczami mierzył pole; spory kawał leżał jeszcze do zaorania. Jurzył się też w sobie coraz barzej i niewiada laczego prał konie, a ostro krzykał na kobiety, by się prędzej ruchały! Tak go już cosik ponosiło, że ledwie ścierpiał, i takie myśle kłębiły się po głowie i przyćmiewały oczy, że coraz częściej pług mu się w rękach chybotał, zadzierając o kamienie, zaś pod lasem tak się był zarył pod jakiś korzeń, aż krój się oberwał.<br /> {{tab}}Nie było sposobu dalej orać, zabrał więc pług na sanice i, założywszy wałacha, pojechał do dom po nowy.<br /> {{tab}}W chałupie było pusto i wszystko leżało rozbabrane i zamączone, a Hanka kłóciła się z kimś w sadzie.<br /> {{tab}}— Paparuch! Na sprzeczki to czas ma! — mruczał, idąc w podwórze, ale tam zeźlił się barzej, gdyż i ten drugi pług, któren wyciągnął z pod szopy, zarówno był do niczego. Długo koło niego majstrował coraz niecierpliwiej, nasłuchując kłótni, bo Hanka już wykrzykiwała rozwścieklona:<br /> {{tab}}— Zapłać szkody, to ci maciorę wypuszczę, a nie, to podam do sądu! Zapłać za płótno, co mi je zwiesną podarła na bielniku, i za te spyskane ziemniaki. Mam świadków na wszystko! Widzisz ją, jaka mądra, będzie se świnie wypasała na mojem! Nie daruję swojego! A na drugi raz, to twojej maciorze i tobie kulasy {{pp|po|przetrącam}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_164" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/164"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/164|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/164{{!}}{{#if:164|164|Ξ}}]]|164}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|po|przetrącam}}! — jazgotała zajadle, że zaś i sąsiadka dłużną nie ostawała, to już kłóciły się nazabój, wytrząchając do się przez płoty zaciśniętemi pięściami.<br /> {{tab}}— Hanka! — krzyknął, zakładając se pług na ramiona.<br /> {{tab}}Przyleciała rozwrzeszczana i rozczapierzona, kiej kokosz.<br /> {{tab}}— A to wydzierasz się, jaże na całą wieś słychać!<br /> {{tab}}— Swojego bronię! Jakże, pozwolę to, by mi cudze świnie pyskały po zagonach! Tyla szkody robią, to mam być cicho? Niedoczekanie, nie daruję! — wykrzykiwała, jaże przerwał jej ostro:<br /> {{tab}}— Ogarnij się, a to wyglądasz, kiej nieboskie stworzenie!<br /> {{tab}}— Hale, do roboty będę się przybierała, kiej do kościoła, juści.<br /> {{tab}}Popatrzył na nią wzgardliwie, boć wyglądała, jakby ją kto wyciągnął z pod łóżka, i rzuciwszy ramionami, poszedł.<br /> {{tab}}Kowal był przy robocie; już zdala szczękały brzękliwe, mocne głosy młotów, a w kuźni huczał ogień i było gorąco, kiej w piekle. Michał właśnie był odkuwał z pomocnikiem jakieś grubachne sztaby, pot mu zalewał twarz umorusaną, ale kuł niestrudzenie i jakby z zajadłością.<br /> {{tab}}— Komuż to takie sielne osie?<br /> {{tab}}— Do Płoszkowego woza! Będzie woził na tartak!<br /> {{tab}}Antek przysiadł na progu, skręcając sobie papierosa.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_165" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/165"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/165|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/165{{!}}{{#if:165|165|Ξ}}]]|165}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Młoty wciąż biły zajadle, trzaskając nieustannie raz, dwa, raz, dwa, i czerwone żelazo bite ze wszystkiej mocy, robiło się powolne, kieby ciasto, ugniatali go też na swoją potrzebę, jaże cała kuźnia dygotała.<br /> {{tab}}— Nie chciałbyś to wozić? — rzekł Michał, wsadzając żelazo w ognisko i poruchając miechem.<br /> {{tab}}— A bo to me młynarz dopuści, ponoś wzion wożenie na spółkę z organistą i ze Żydami jest zapanbrat.<br /> {{tab}}— Konie masz, porządek wszystek gotowy, a parob jeno się wałęsa kole chałupy. Niezgorzej płacą — szepnął zachętliwie.<br /> {{tab}}— Juści, co przydałby się jakiś grosz na żniwo, ale cóż, młynarza przecie o pomoc prosił nie będę.<br /> {{tab}}— Trzaby ci pomówić z kupcami.<br /> {{tab}}— Abo to je znam! Byś to chciał wstawić się za mną!<br /> {{tab}}— Kiej prosisz, to pomówię, jeszcze dzisia do nich poletę.<br /> {{tab}}Antek cofnął się prędko przed kuźnię, gdyż znowuj zagrały młoty, i iskry sypnęły się deszczem ognistym i parzącym.<br /> {{tab}}— Zaraz przyjdę, obaczę jeno, jakie to drzewo zwożą.<br /> {{tab}}I na tartaku robota wrzała, kiej w ulu, traczka już szła bez przerwy, piły z głuchym zgrzytem przeżerały długachne kloce, a woda z krzykiem waliła się z kół w rzekę i, spieniona, zmordowana, gotowała się bełkotliwie w ciasnych brzegach. Z wozów zwalali chojary, ledwie okrzesane z gałęzi, aż ziemia jęczała, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_166" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/166"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/166|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/166{{!}}{{#if:166|166|Ξ}}]]|166}}'''<nowiki>]</nowiki></span>zaś sześciu chłopa obciesywało je do kantu, a drugie wynosiły deski na słońce.<br /> {{tab}}Mateusz prowadził całą fabrykę, że co trochę widać go było w innej stronie, dzielnie zwijał się, rządząc i bacznie wszystkiego doglądając.<br /> {{tab}}Przywitali się przyjacielsko.<br /> {{tab}}— A kajże to Bartek? — pytał Antek, rozglądając się po ludziach.<br /> {{tab}}— Zmierziły mu się Lipce i pociągnął za wiatrem.<br /> {{tab}}— Że to poniektórych tak cięgiem telepie po świecie! Roboty widać masz na długo, tylachna drzewa!<br /> {{tab}}— A chwaci na jaki rok abo i dłużej. Jak dziedzic ugodzi się ze wszystkimi, to z pół boru wytnie i przeda.<br /> {{tab}}— Na Podlesiu znowuj dzisiaj rozmierzają ziemię.<br /> {{tab}}— Bo już co dnia zgłasza się ktosik do zgody! Barany juchy, nie chciały cię słuchać, żeby gromadą się ugodzić, to dziedzic da więcej, a tera robią w pojedynkę, cichaczem, byle prędzej.<br /> {{tab}}— Niektóren człowiek to jak ten osioł: chcesz, by ruszył naprzód, to ciągaj go za ogon! Pewnie co barany, dziedzic obrywa każdemu coś niecoś, bo zosobna się godzą.<br /> {{tab}}— Odebrałeś to już swoje gronta?<br /> {{tab}}— Jeszcze nie wyszedł czas po śmierci ojcowej i nie można robić działów, alem se już upatrzył pole.<br /> {{tab}}Za rzeką, pomiędzy olchami, mignęła jakaś twarz, zdało mu się, że to Jagusia, więc chociaż pogadywał, ale już coraz niespokojniej latał oczami po gąszczach nadrzecznych.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_167" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/167"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/167|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/167{{!}}{{#if:167|167|Ξ}}]]|167}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Taki gorąc, trza się iść wykąpać — rzekł wreszcie i poszedł wdół rzeki, niby to wybierając sposobne miejsce, ale skoro go skryły drzewa, puścił się pędem.<br /> {{tab}}Juści, że ona to była. Szła z motyczką do kapusty.<br /> {{tab}}— Jagusia! — zawołał, zrównawszy się z nią.<br /> {{tab}}Obejrzała się bacznie i, rozeznawszy głos i jego twarz, wychylającą się ze szuwarów, przystanęła trwożnie, nie wiedząc zgoła, co począć, bezradna całkiem i spłoszona.<br /> {{tab}}— Nie poznajesz me to? — szepnął gorąco, próbując przejść do niej na drugą stronę. Ale rzeka w tem miejscu była głęboka, choć wąska zaledwie na jakieś parę kroków.<br /> {{tab}}— Jakże, nie poznałabym cię to? — oglądała się lękliwie za siebie na kapuśnisko, kiej czerwieniały jakieś kobiety.<br /> {{tab}}— Kajże się to kryjesz, że ani sposobu cię uwidzieć?<br /> {{tab}}— Kaj? Wygnała me twoja z chałupy, to siedzę u matki...<br /> {{tab}}— Dyć i o tem radbym z tobą pomówił. Wyjdź, Jagno, wieczorkiem za smętarz. Powiem ci cosik, przyjdź! — prosił gorąco.<br /> {{tab}}— Hale, żeby me kto jeszcze obaczył! Dosyć mam już za dawne... — odrzekła twardo. Ale tak molestował, tak skamlał, że skruszało jej serce, zaczynało jej być żal.<br /> {{tab}}— A cóż mi to nowego powiesz? pocóż to me wołasz?<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_168" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/168"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/168|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/168{{!}}{{#if:168|168|Ξ}}]]|168}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Czym ci to już taki całkiem cudzy, Jaguś?<br /> {{tab}}— Nie cudzy, ale i nie swój! Nie w głowie mi takie rzeczy...<br /> {{tab}}— Jeno przyjdź, a nie pożałujesz. Bojasz się za smętarz, to przyjdź za księży sad, nie baczysz to kaj? Nie baczysz, Jaguś?...<br /> {{tab}}Jaże odwróciła głowę, takie pąsy na nią uderzyły.<br /> {{tab}}— Nie pleć, dyć mi wstydno... — zesromała się wielce.<br /> {{tab}}— Przyjdź, Jaguś, choćby do północka czekał będę...<br /> {{tab}}— To poczekaj... — odwróciła się nagle i poleciała na kapuśnisko.<br /> {{tab}}Patrzył za nią łakomie, i przejęły go takie luboście i takie płomia wzburzyły krew, że gotów był lecieć za nią i brać ją choćby na oczach wszystkich... Ledwie się już pohamował.<br /> {{tab}}— Nic, jeno ta spieka tak me rozebrała! — pomyślał, rozdziewając się śpiesznie do kąpieli.<br /> {{tab}}Przechłodził się galancie i jął deliberować nad sobą.<br /> {{tab}}— Że to człowiek słaby, kiej ten paździerz, bele co go poniesie...<br /> {{tab}}Wstyd mu się zrobiło, rozejrzał się, czy aby go kto z nią nie widział, i usilnie rozważał wszystko, co mu o niej powiadali.<br /> {{tab}}— Takaś to ty, jagódko, taka! — myślał ze wzgardą i jakby z żalem, ale naraz przystanął pod jakiemś drzewem i stojał z przywartemi powiekami, bo jawiła mu się na oczach w całej swojej cudności.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_169" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/169"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/169|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/169{{!}}{{#if:169|169|Ξ}}]]|169}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Cheba takiej drugiej niema na wszystkim świecie! — jęknął i strasznie zapragnął jeszcze raz ją widzieć, jeszcze raz ogarnąć ramionami, przycisnąć do serca i napić się z tych warg czerwonych, pić na umór ten miód słodki, pić do dna...<br /> {{tab}}— Jeno ten ostatni razik, Jagusiu! ten ostatni! — szeptał błagalnie, jakby do niej. Długo potem przecierał oczy, wodząc niemi po drzewach, nim się pomiarkował i poszedł do kuźni. Michał był sam i właśnie już się zabierał do pługa.<br /> {{tab}}— A strzyma twój wóz takie ciężary? — spytał.<br /> {{tab}}— Bylem jeno miał co kłaść...<br /> {{tab}}— Kiej obiecuję, to jakbyś już miał na wozie.<br /> {{tab}}Antek jął pisać kredą na drzwiach i rachować.<br /> {{tab}}— Jeszcze do żniw zarobiłbym ze trzysta złotych! — rzekł radośnie.<br /> {{tab}}— Akuratnie miałbyś na sprawę — ozwał się kowal odniechcenia.<br /> {{tab}}Antek schmurzył się nagle, i oczy zaświeciły mu ponuro.<br /> {{tab}}— Zmora ta moja sprawa, co ją wspomnę, to mi wszyćko z rąk leci, że nawet żyć się odechciewa...<br /> {{tab}}— Nie dziwota, jeno to me zastanawia, że się za nijakim poratunkiem jeszcze nie rozglądasz.<br /> {{tab}}— A cóż to poredzę?<br /> {{tab}}— Trzeba by jednak coś zrobić! Jakże, dać się to pod nóż, kiej ten cielak rzezakowi?<br /> {{tab}}— Głową muru nie przebiję! — westchnął boleśnie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_170" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/170"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/170|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/170{{!}}{{#if:170|170|Ξ}}]]|170}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Michał kuł znowu z zajadłością, zaś Antek pogrążył się w niepokojące i strachliwe dumania, i takie myśle go nawiedzały, jaże mienił się na twarzy i zrywał się z miejsca, bezradnie latając oczami po świecie; ale szwagierek dał mu się długo trapić, szpiegując go jeno chytremi ślepiami, aż wkońcu rzekł cicho:<br /> {{tab}}— Kaźmirz z Modlicy umiał se poredzić...<br /> {{tab}}— Ten, co to uciekł do Hameryki?<br /> {{tab}}— A ten sam! Mądrala, jucha, przewąchał pismo nosem.<br /> {{tab}}— A bo mu to dowiedły, że zabił tego strażnika?<br /> {{tab}}— Nie czekał, jaże mu dowiedą! Niegłupi zgnić w kreminale...<br /> {{tab}}— Łacno mu było, kawaler.<br /> {{tab}}— Ratuje się, któren musi. Ja cię ta do niczegój nie namawiam, abyś nie pomyślał, że mam w tem cosik swojego na widoku, a jeno powiedam, jak to w przypadku robiły drugie. Jak ci się żywnie podoba, tak zrób. Wojtek Gajda z Wolicy też ano wrócił z kreminału w same świątki. Cóż, dziesięć roków toć jeszcze nie życie, można przetrzymać...<br /> {{tab}}— Dziesięć roków, Jezus kochany! — jęknął, chytając się za głowę.<br /> {{tab}}— A tyle odsiedział w ciężkich robotach, juści co karwas czasu.<br /> {{tab}}— Wszystko gotowem przenieść, bele jeno nie siedzenie. Jezus! siedziałem te parę miesięcy, a już me się dur chytał...<br /> {{tab}}— A za trzy niedziele byłbyś już za morzami, niech Jankiel powie...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_171" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/171"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/171|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/171{{!}}{{#if:171|171|Ξ}}]]|171}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Strasznie daleko! Jak to iść, wszyćko ciepnąć, ostawić dom, dzieci, ziemię, wieś i w tyli świat, na zawdy! — Zgroza go przejęła.<br /> {{tab}}— Tyla poszło dobrowolnie i ani komu w głowie wracać do tych rajów.<br /> {{tab}}— A mnie nawet pomyśleć o tem straszno!<br /> {{tab}}— Juści, ale obacz Wojtka i posłuchaj, co rozpowiada o tym kreminale, to cię jeszcze barzej zafrasuje! Jakże, chłop ma niespełna czterdzieści roków, a docna już posiwiał i zgarbaciał, żywą krwią pluje i kulasami ledwie powłóczy. Jeno patrzeć, jak pójdzie na księżą oborę. Ale poco ci gadać, masz swój rozum, to się jego posłuchaj.<br /> {{tab}}Przycichł wporę, zmiarkowawszy, że już w nim posiał niepokój, więc resztę zostawił czasowi, skrycie się jeno ciesząc z plonów, jakie spodziewał się zebrać. Ale, skończywszy pług, ozwał się wesoło:<br /> {{tab}}— Poletę tera do kupców, a wóz gotuj na jutro, bo woził będziesz. O sprawie nie myśl, nie warto se psuć głowy, to ano będzie co będzie i co Bóg miłosierny pozwoli. Przyjdę do cię wieczorem.<br /> {{tab}}Ale Antek nie zapomniał tak zaraz; połknął te jego przyjacielskie powiadki, kiej ryba przynętę, i dławił się nią, darło mu ano wątrobę, jaże ledwie się ruchał pod grozą męczących pomyślunków.<br /> {{tab}}— Dziesięć roków! Dziesięć roków — szeptał niekiedy, drętwiejąc w strachu.<br /> {{tab}}Mrok już zapadał, ludzie ściągali z pól, w obejściu podniósł się niemały rejwach, gdyż Witek przygnał stado, a kobiety kręciły się kole udojów i obrządków, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_172" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/172"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/172|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/172{{!}}{{#if:172|172|Ξ}}]]|172}}'''<nowiki>]</nowiki></span>zaś na wsi jaże się trzęsło od przedwieczornych pogwarów i wrzasków dzieci, kąpiących się we stawie.<br /> {{tab}}Antek wyciągnął wóz za stodołę, aby go przyrychtować i opatrzyć na jutro, ale wnet odechciało mu się wszystkiego, że jeno krzyknął na Pietrka, pojącego konie pod studnią:<br /> {{tab}}— Nasmaruj wóz i wyporządź, będziesz od jutra woził na tartak.<br /> {{tab}}Parob zaklął siarczyście. Nie szła mu w smak taka robota.<br /> {{tab}}— Zawrzyj gębę i rób, co ci każą! Hanuś, daj trzy miarki owsa na obrok, a koniczyny przynieś im z pola, Pietrek, niech se podjedzą...<br /> {{tab}}Hanka próbowała go rozpytywać, ale cosik jeno mruknął i, pokręciwszy się po obejściu, poszedł do Mateusza, z którym teraz żył w wielkiem przyjacielstwie.<br /> {{tab}}Mateusz tyle co jeno był wrócił z roboty i właśnie chlipał pod chałupą zsiadłe mleko la ochłody.<br /> {{tab}}Skądciś, jakby ze sadu, sączyło się ciche, żałosne płakanie.<br /> {{tab}}— Któż to tam tak skwierczy?<br /> {{tab}}— A Nastusia. Urwanie głowy mam z temi jamorami: zapowiedzie już wyszły, ślub ma być w niedzielę, a Dominikowa wczoraj zapowiedziała przez sołtysa, jako gospodarka na nią zapisana i Szymkowi nie udzieli ani zagona i do chałupy go nie puści. I święcie to zrobi, znam ja dobrze to sobacze nasienie.<br /> {{tab}}— Cóż na to Szymek?<br /> {{tab}}— A co, jak usiadł w sadzie rano, tak i dotąd tam siedzi, kiej ten słup, że nawet Nastusi nie {{pp|odpo|wiada}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_173" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/173"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/173|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/173{{!}}{{#if:173|173|Ξ}}]]|173}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|odpo|wiada}}. Już się nawet bojam, żeby mu się rozum nie popsuł.<br /> {{tab}}— Szymek! — krzyknął w sad — a pódzino do nas, przyszedł Boryna, to może ci co poredzi...<br /> {{tab}}Zjawił się po jakiejś minucie i usiadł na przyźbie, nie witając się z nikim. Juści, co chłopak docna był zmizerowany i wyschnięty, kieby ta osinowa deska; jedne oczy mu gorzały, zaś w wychudzonej twarzy taiło się jakieś twarde postanowienie.<br /> {{tab}}— I cóżeś umyślił? — pytał łagodnie Mateusz.<br /> {{tab}}— A co, że wezmę siekierę i zakatrupię ją, kiej psa!<br /> {{tab}}— Głupiś! Bajanie ostaw do karczmy.<br /> {{tab}}— Jak Bóg na niebie, tak ją zakatrupię. Cóż mi to ostaje, co? Grontu mi po ojcach zapiera, z chałupy me goni, spłaty nie daje, to cóż pocznę? Kaj się sierota podzieję, kaj? I żeby to me rodzona matka tak krzywdziła! — jęknął, ocierając rękawem łzy, ale naraz porwał się i zakrzyczał: — Nie daruję, psiachmać, swojego, żebym miał zato zgnić w kreminale, a nie daruję!<br /> {{tab}}Uspokoili go na tyla, co przymilkł i siedział chmurny, a tak nasrożony, że nawet nie odpowiadał na Nastusine łzawe szepty. Oni zaś deliberowali, jakby mu pomóc, ale cóż, kiej nic z tego nie wychodziło, nie było bowiem sposobu na Dominikową. Aż dopiero Nastka, odciągnąwszy na stronę brata, cosik mu przełożyła.<br /> {{tab}}— Kobieta i nalazła mądrą radę! — zawołał radośnie, wracając pod chałupę. — A to powieda, bych kupić od dziedzica na Podlesiu ze sześć morgów na <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_174" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/174"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/174|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/174{{!}}{{#if:174|174|Ξ}}]]|174}}'''<nowiki>]</nowiki></span>spłaty! Co, dobra rada? A matce można będzie pokazać starą panią, niech się wścieknie ze złości...<br /> {{tab}}— Rada juści dobra, jak każda rada, jeno gdzie pieniądze?...<br /> {{tab}}— Nastusia ma swoje tysiąc złotych, na zadatek chwaci...<br /> {{tab}}— A kajże to jeszcze chałupa, lewentarz, porządki, zasiewy?<br /> {{tab}}— Kaj? A tu! A tu! — wrzasnął naraz Szymek, wyskakując przed nich a trząchając zaciśniętemi garściami...<br /> {{tab}}— Tak się to mówi, ale czy uredzisz? — mruknął Antek niedowierzająco.<br /> {{tab}}— Dajcie mi jeno ziemię, a obaczycie, dajcie! — zakrzyczał z mocą.<br /> {{tab}}— To niema się co głowić a jeno iść do dziedzica i kupować!<br /> {{tab}}— Poczekaj Antek, zaraz, niech no se wszyćko w myślach ułożę...<br /> {{tab}}— Obaczycie, jak sobie radę dawał będę! — gadał prędko Szymek. — A kto u matki orał? Kto siał? Kto zbierał? Dyć jeno ja sam! A źle to w roli robiłem, co? Wałkoń to jestem, co? Niech cała wieś powie, niech matka zaświarczy! Dajcie mi jeno grunt, spomóżcie, braty rodzone, a to już wama zato do śmierci się nie odsłużę. Pomóżcie, ludzie kochane, pomóżcie! — wołał, śmiejąc się i płacząc naprzemian, zgoła jakby pijany radosną nadzieją.<br /> {{tab}}A kiej się ździebko uspokoił, zaczęli już wspólnie rozważać i deliberować nad temi zamysłami.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_175" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/175"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/175|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/175{{!}}{{#if:175|175|Ξ}}]]|175}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— By się jeno dziedzic zgodził na spłaty! — westchnęła Nastka.<br /> {{tab}}— Poręczymy z Mateuszem, to widzi mi się, co i da.<br /> {{tab}}Nastusia jaże go chciała całować po rękach za tyla dobrości.<br /> {{tab}}— Zażywałem niezgorszej biedy, to wiem, jak drugim smakuje! — rzekł cicho, powstając do odejścia, bo się już było całkiem zmroczało nad ziemiami, jeno co niebo było jeszcze jasne i zorze dopalały się na zachodzie.<br /> {{tab}}Antek stał czas jakiś nad stawem, wagując się w sobie, w którą stronę pójdzie, lecz po chwili ruszył ku domowi.<br /> {{tab}}Szedł jednak zwolna, kieby pod przymusem, przystając co trocha ze znajomymi, na drogach bowiem było pełno ludzi, wałęsających się gadzin i dzieci. Przyśpiewki trzęsły się po opłotkach, kajś zakrzyczały przepłoszone gęsi, pod młynem wrzeszczały kąpiące się chłopaki, jakieś kumy kłóciły się po drugiej stronie stawu, jakby przed Balcerkami, a przenikliwy głos piszczałki przewiercał uszy.<br /> {{tab}}Chociaż Antkowi nie było pilno i rad przystawał na drodze a z bele kim pogadywał, to wkońcu stanął przed swoją chałupą. Okna stały wywarte i oświetlone, dziecko płakało pod ścianą, zaś z podwórza rozlegał się wrzaskliwy głos Hanki, a kiej niekiej jazgotliwe odszczekiwanie Jóźki.<br /> {{tab}}Zawahał się znowu, ale kiej Łapa zaskomlał przy nim i jął wyskakiwać z radości, kopnął go w nagłym <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_176" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/176"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/176|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/176{{!}}{{#if:176|176|Ξ}}]]|176}}'''<nowiki>]</nowiki></span>gniewie i zawrócił zpowrotem na wieś. Dopadł dróżki proboszczowskiej, przemknął się kole organistów tak cicho, że go nawet psy nie poczuły, i wsunął się pod księży sad, zaraz przy szerokiej miedzy, dzielącej Kłębową ziemię od księżych.<br /> {{tab}}Nakrył go głęboki cień drzew galancie rozrośniętych.<br /> {{tab}}Księżycowy sierp zawisł już był na pociemniałem niebie, i gwiazdy jęły się rozjarzać coraz migotliwiej; wieczór czynił się rosisty a silnie nagrzany, prawdziwie latowy. Przepiórki wołały ze zbóż, od łąk dalekich leciały grubaskie pohukiwania bąków, zaś nad polami wisiała taka rozpachniona cichość, jaże w głowie się mąciło.<br /> {{tab}}Ale Jagusia jakoś nie przychodziła.<br /> {{tab}}Natomiast o jakieś pół stajania od Antka, po miedzy spacerował proboszcz w białem obleczeniu i z gołą głową, tak pogrążony w odmawianiu pacierzy, iż jakby nie widział, co jego konie, pasące się na chudym, wytartym ugorze, przeszły miedzę i łakomie wżerały się w Kłębową koniczynę, która, niby bór, czerniała wspaniale wyrośnięta i pokryta kwiatem.<br /> {{tab}}Ksiądz cięgiem chodził, mamrocąc pacierze, po gwiazdach włóczył oczami, a niekiej przystawał, pilnie nasłuchując i gdy się jeno ruszyło co niebądź kajś pod wsią, zawracał spiesznie, gderząc niby gniewnie na konie.<br /> {{tab}}— A gdzieżeś to polazł, siwy? W Kłębową koniczynę, co? Widzicie ich, jakie to łajdusy! Smakuje wam cudze, co? A batem chceta po portkach? No, mówię, batem! — pograżał wielce srogo.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_177" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/177"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/177|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/177{{!}}{{#if:177|177|Ξ}}]]|177}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Ale koniska tak smacznie chrupały, jaże księdzu zbrakło serca na wypędzenie ze szkody, więc jeno rozglądał się a prawił zcicha:<br /> {{tab}}— No żrej jeden drugi, żrej... już się za to zmówi jaki paciorek za Kłębową duszę albo i wynagrodzi czem szkodę! Nygusy, jak się to przypinają do świeżej koniczyny!<br /> {{tab}}I znowu chodził tam i znawrotem, pacierze mówił i stróżował, ani się spodziewając, jako Antek patrzy w niego, słucha i z coraz większą niespokojnością wyczekuje na Jagusię.<br /> {{tab}}Przeszło tak z parę dobrych pacierzów, gdy naraz Antkowi przyszło na myśl podejść do niego a wyznać się ze swoich frasunków.<br /> {{tab}}— Taki nauczony, to może prędzej najdzie jaką radę! — rozważał, cofając się cieniami pod stodołę, i dopiero za węgłem śmiało wyszedł na miedzę i głośno zachrząkał.<br /> {{tab}}A ksiądz posłyszawszy, że ktoś nadchodzi, zakrzyczał na konie:<br /> {{tab}}— Szkodniki paskudne! To ani z oczów spuścić, zaraz w cudze, jak te świnie! Wiśta kasztan! — I uniesłszy ubieru, wypędzał je z pośpiechem.<br /> {{tab}}— Boryna! Jak się masz? — wołał, rozpoznawszy go zbliska.<br /> {{tab}}— Dyć szukam dobrodzieja, byłem już na plebanji.<br /> {{tab}}— A wyszedłem zmówić pacierze i przypilnować konisków, bo Walek poleciał do dworu. Ale takie znarowione szkodniki, że niech Bóg broni, rady nie mogę sobie dać z niemi. Patrz, jak się Kłębowi wysypało {{pp|koni|czyny}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_178" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/178"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/178|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/178{{!}}{{#if:178|178|Ξ}}]]|178}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|koni|czyny}}, jak bór! Z mojego nasienia... Zato moją tak wymroziło, że został się tylko rumianek i osty! — westchnął żałośnie, przysiadając na kamieniu — Siadajże, to sobie pogadamy! Śliczna pora! Za jakie trzy tygodnie zadzwonią kosy! No, mówię ci!..<br /> {{tab}}Antek przysiadł wpodle i zaczął zwolna rozpowiadać, z czem był przyszedł. Proboszcz słuchał uważnie, tabakę zażywał i na konie krzyczał raz po raz, kichając przytem siarczyście.<br /> {{tab}}— A gdzie! Ślepyś, że cudze? Widzisz je, świńtuchy znarowione!..<br /> {{tab}}Antkowi szło jakoś niesporo, zająkiwał się i plątał.<br /> {{tab}}— Widzę, że ci coś ciężkiego dolega. Wyznaj się szczerze, to ci ulży, wyznaj! Przed kimże duszę wyżalisz, jak nie przed księdzem? — Pogładził go po głowie i uczęstował tabaką, że Antek, nabrawszy śmiałości, rozpowiedział mu wszystkie swoje frasunki.<br /> {{tab}}Ksiądz długo ważył jego słowa, wzdychał i wkońcu rzekł:<br /> {{tab}}— Jabym ci za borowego naznaczył pokutę kościelną: stawałeś w ojcowej obronie, a że był łajdus i luter, to niewielka stała się szkoda. Ale sądy ci nie darują. Najmniej posiedzisz ze cztery lata. I co ci tu radzić? Mój Boże, i w Ameryce ludzie żyją, i z kryminału też wracają. Ale jedno złe i drugie też nielepsze.<br /> {{tab}}Był za tem, żeby Antek uciekał choćby jutro, to znowu radził pozostać i odsiedzieć karę, a naostatku powiedział:<br /> {{tab}}— Jedno, co pewna: zdać się na Opatrzność i czekać zmiłowania Bożego.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_179" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/179"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/179|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/179{{!}}{{#if:179|179|Ξ}}]]|179}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Hale, i wezmą me w dybki, w Sybir pognają...<br /> {{tab}}— Wielu jednak powraca, sam znałem niejednego...<br /> {{tab}}— Juści, jeno co to po latach zastanę w chałupie, co? A bo to kobieta da sama radę? Zmarnuje się wszystko! — szepnął bezradnie.<br /> {{tab}}— Z duszy serca radbym ci pomógł, ale cóż ja mogę... Czekaj, mszę świętą odprawię do Przemienienia Pańskiego na twoją intencję. Zapędź mi konie do stajni, późno! No mówię ci, późno, czas spać!<br /> {{tab}}Antek tak był przejęty turbacjami, że, wyszedłszy z księżego podwórza, dopiero przypomniał sobie Jagusię i śpiesznie do niej poleciał.<br /> {{tab}}Juści, co już czekała, skulona pod stodołą.<br /> {{tab}}— Czekałam i czekałam!<br /> {{tab}}Głos miała jakby schrypnięty od rosy.<br /> {{tab}}— Mogłem się to księdzu wymówić? — Chciał ją objąć, odepchnęła go.<br /> {{tab}}— Nie figle mi ta w głowie, nie ceckania!<br /> {{tab}}— Dyć cię całkiem nie poznaję! — Czuł się dotknięty.<br /> {{tab}}— Jakąś me ostawił, takusieńką i jestem...<br /> {{tab}}— A niepodobna do się... — Przysunął się bliżej.<br /> {{tab}}— Nie zafrasowałeś się o mnie bez tyla czasu, a teraz dziwujesz?<br /> {{tab}}— Że już i barzej niesposób, ale mogłem to przylecieć do cię, co?<br /> {{tab}}— A ja ostałam jeno z trupem a ze zgryzotami! — Zatrzęsła się z zimna.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_180" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/180"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/180|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/180{{!}}{{#if:180|180|Ξ}}]]|180}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— I ani ci w głowie postało zajrzeć do mnie, co inszego miałaś w myślach!...<br /> {{tab}}— Czekałeś to me, Jantoś, czekałeś? — wyjąkała niedowierzająco.<br /> {{tab}}— I jak jeszcze! A to, kiej ten głupi, co dnia wisiałem u kraty i oczy wypatrywałem za tobą, i co dnia cię czekałem! — Nagły żal nim zatrząsł.<br /> {{tab}}— Jezu kochany! A tak me skląłeś tam za brogiem! A takiś przódzi był zły! A kiej cię brali, to aniś spojrzał na mnie, aniś przemówił... Dobrze baczę, miałeś to dobre słowo la wszystkich, nawet la psa, jeno nie la mnie! To już myślałam, że się wścieknę!<br /> {{tab}}— Nie miałem złości do cię, Jaguś, nie. Ale jak się dusza człowiekowi zapiecze w zgryzocie, toby i siebie i wszystek świat wytracił...<br /> {{tab}}Milczeli, stojąc tuż przy sobie, biedro w biedro. Księżyc świecił im prosto w twarze. Dyszeli ciężko, szarpani gryzącemi spominkami, oczy im pływały w zakrzepłych łzach żalów i udręki.<br /> {{tab}}— Nie tak to me kiedyś witałaś! — rzekł smutnie.<br /> {{tab}}Rozpłakała się nagle i rzewliwie, kiej dzieciątko.<br /> {{tab}}— Jakże cię to mam witać, jak? Małoś to me już pokrzywdził i sponiewierał, że tera ludzie patrzą na mnie, kiej na tego psa...<br /> {{tab}}— Ja cię sponiewierałem? To przeze mnie? — Gniew go przejął.<br /> {{tab}}— A przez ciebie! Przez ciebie wygnała me z chałupy ta flondra, to świńskie pomietło! Przez ciebie poszłam na pośmiech całej wsi...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_181" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/181"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/181|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/181{{!}}{{#if:181|181|Ξ}}]]|181}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A wójta to już nie baczysz? a drugich, co? — buchnął groźnie.<br /> {{tab}}— Wszyćko bez ciebie! Wszyćko! — szeptała coraz bardziej rozżalona. — A czemuś me do się zniewolił, jak tego psa? Miałeś przecież swoją kobietę. Głupia byłam, a tyś me tak opętał, co już świata Bożego za tobą nie widziałam! I czemuś me potem ostawił samą, na pastwę?<br /> {{tab}}Ale i on porwany żalami, zasyczał przez zaciśnięte zęby:<br /> {{tab}}— To ja ci kazałem ostać moją macochą? Ja cię też pewnie niewoliłem, byś się tłukła z każdym, kto jeno chciał, co?<br /> {{tab}}— To po coś mi nie wzbronił? Byś me miłował, tobyś me nie dał na wolę, nie ostawiłbyś me samej, a jeno strzegł przed złą przygodą, jak to drugie robią! — skarżyła się boleśnie i tak pełna niezgłębionego żalu, że już nie poredził się bronić. Odpadły go wszystkie złoście a serce się rozdygotało kochaniem.<br /> {{tab}}— Cichoj, Jaguś, cichoj, dzieciątko! — szeptał z tkliwością.<br /> {{tab}}— I taka krzywda mi się stała, to i ty powstajesz na mnie, jak wszystkie, i ty, i ty! — szlochała, wspierając głowę o stodołę.<br /> {{tab}}Usadził ją przy sobie na miedzy i jął przygarniać do serca, a tulić, a głaskać po włosach i, obcierając jej, twarz zapłakaną, całował jej wargi roztrzęsione, i te oczy zalane gorzkiemi łzami, te kochane a tak przesmucone oczy. Pieścił ją, przyhołubiał i spokoił, jak jeno poredził, że już płakała coraz ciszej, {{Korekta|przyrwieącaj|przywierając}} doń <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_182" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/182"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/182|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/182{{!}}{{#if:182|182|Ξ}}]]|182}}'''<nowiki>]</nowiki></span>i z taką dufnością uwiesiła mu się na szyi a kładła głowę na jego piersiach, jakby na tem matczynem sercu, kaj tak lubo jest wypłakiwać wszystkie boleście a smutki...<br /> {{tab}}Ale Antkowi już się mąciło w głowie, bo takie luboście biły od niej i tak go rozprażało jej ciepło, że coraz zajadlej całował i coraz mocniej ogarniał ją sobą...<br /> {{tab}}Zrazu ani miarkowała, do czego idzie i co się z nią wyrabia. Dopiero, kiej się już całkiem poczuła w jego mocy, i kiej jął rozgniatać jej wargi rozpalonemi całunkami, zaczęła się szarpać a prosić lękliwie, prawie z płaczem:<br /> {{tab}}— Puść me, Jantoś! Puść! Loboga, bo będę krzyczeć!<br /> {{tab}}Ale mogła się to już wydrzeć smokowi, kiej ściskał, jaże tchu brakowało, i całą przejmował war i dygotania.<br /> {{tab}}— Ostatni raz pozwól, ostatni! — skamlał, ledwie już zipiąc.<br /> {{tab}}Aż świat się z nią zakręcił, i poleciała jakby na dno jakowegoś raju, a on ją wzion, jak to kiedyś brał, zapamiętale, przez lubą moc kochania, i dawała mu się też, jak kiedyś, w słodkiej udręce niemocy, na niezmierzone szczęście, na śmierć samą...<br /> {{tab}}Jak kiedyś, mój Jezu! Jak dawniej! Jak zawdy!<br /> {{tab}}Noc stała rozgwiażdżona, księżyc wisiał wysoko w pół nieba; nagrzane, rozpachnione powietrze obtulało pola pośpione w niezgłębionej cichości; cały świat leżał bez tchu w upojnym zapomnieniu i w słodkiej pieszczocie niepamięci.<br /> {{tab}}A i w nich nie było już pomiarkowania o niczem, nic, kromie ognia i burzy, i nic, kromie wiecznie żądnej <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_183" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/183"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/183|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/183{{!}}{{#if:183|183|Ξ}}]]|183}}'''<nowiki>]</nowiki></span>i wiecznie nienasyconej tęsknicy. Jak kiedy uschnięta drzewina ożeni się z pierunem i buchnie w niebo płomieniami, że już wraz giną, hucząc weselną pieśń zatraty, tak i oni przepadli w jakichś nienasyconych żarach. Ożyły w nich dawne miłoście i zwarły się, strzelając bujnym, radosnym ogniem na to jedno mgnienie zapamiętania, na tę jedną tylko minutę ostatniej radości.<br /> {{tab}}Bo kiej znowu siedli przy sobie, już im tak cosik omroczyło dusze, że spozierali na się trwożnie, ukradkiem, rozbiegając się oczami, kieby ze wstydem i żalem.<br /> {{tab}}Na darmo szukał wargami jej warg głodnych całunków, jak kiedyś: odwracała się z niechęcią.<br /> {{tab}}Na darmo szeptał przezwiska co najsłodsze: nie odpowiadała, pilnie zapatrzona w księżyc; więc burzył się w sobie i chłódł, przejęty dziwną markotnością i żalami.<br /> {{tab}}Siedzieli, nie wiedząc już, co mówić, niecierpliwiąc się jeno a wyczekując, które się pierwej ruszy i pójdzie sobie precz.<br /> {{tab}}A w Jagusi jakby już wszystko wygasło ze szczętem i rozsypało się w popiół, bo ozwała się z przytajoną złością:<br /> {{tab}}— Aleś me zniewolił, kiej ten zbój, no!<br /> {{tab}}— Nie mojaś to, Jaguś, nie moja? — Chciał ją przygarnąć, odepchnęła go gwałtownie.<br /> {{tab}}— Anim twoja, anim niczyja, rozumiesz? Niczyja!<br /> {{tab}}Rozpłakała się znowu, ale już jej nie spokoił ni utulał, lecz po jakim czasie powiedział ważnym głosem:<br /> {{tab}}— Jaguś, poszłabyś ze mną we świat?<br /> {{tab}}— Kajże to? — podniesła na niego zapłakane oczy.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_184" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/184"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/184|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/184{{!}}{{#if:184|184|Ξ}}]]|184}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A choćby do samej Hameryki! Poszłabyś za mną, Jaguś?<br /> {{tab}}— A cóż to poczniesz ze swoją kobietą?<br /> {{tab}}Zerwał się, kieby go kto biczem trzasnął.<br /> {{tab}}— Prawdę pytam! Trutkę to jej zadasz, czy co?<br /> {{tab}}Pochwycił ją wpół, przygarnął krzepko i, całując namiętnie po całej twarzy, jął prosić a molestować, by z nim jechała we świat, kajby już ostali razem i na zawsze. Sporo czasu mówił o swoich zamysłach i nadziejach, czepił się bowiem nagle tej myśle uciekania z nią, kiej pijany płota, i kiej pijany też plótł, ogarnięty gorączkowem wzburzeniem. Wysłuchała wszystkiego do końca i odrzekła z przekąsem:<br /> {{tab}}— Zniewoliłeś me do grzechu, to rozumiesz, com już docna zgłupiała i uwierzę ci w bele bzdury...<br /> {{tab}}Przysięgał na wszystko, jako świętą prawdę powieda; nie chciała już nawet słuchać i, wyrwawszy się z jego rąk, szepnęła:<br /> {{tab}}— Ani mi się śni uciekać z tobą. Poco? Abo mi to źle samej? — Obtuliła się zapaską, rozglądając się uważnie. — Późno, muszę już bieżyć!<br /> {{tab}}— Kajże ci pilno, nikto przecie z chałupy za tobą nie patrzy?<br /> {{tab}}— Ale na ciebie pora. Już tam Hanka pierzynę wietrzy a wzdycha...<br /> {{tab}}Rozżarł się na te słowa, kiej pies, i syknął urągliwie:<br /> {{tab}}— Ja ci nie wypominam, kto tam na ciebie po karczmach wyczekuje...<br /> {{tab}}— A jakbyś wiedział, co niejeden gotów czekać choćby do słońca, jakbyś wiedział! Sielnieś zadufany <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_185" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/185"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/185|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/185{{!}}{{#if:185|185|Ξ}}]]|185}}'''<nowiki>]</nowiki></span>w siebie i rozumiesz, co jeno ty jeden jesteś! — gadała, prześmiechając się zjadliwie.<br /> {{tab}}— A to leć, choćby nawet do Żyda, leć! — wykrztusił.<br /> {{tab}}Ale się nie ruszyła z miejsca; jeszcze stali przy sobie, dysząc jeno ciężko a poglądając na się rozsrożonemi ślepiami, a kieby szukając w sobie tych jakichś słów najbarzej bolących.<br /> {{tab}}— Miałeś coś pedzieć, to mi rzeknij, bo więcej już do cię nie wyjdę...<br /> {{tab}}— Nie bój się, nie będę cię wywoływał, nie...<br /> {{tab}}— Bo choćbyś mi nawet u nóg skamlał, to nie wyjdę.<br /> {{tab}}— Juści, czasu ci nie starczy, do tylu musisz co noc wychodzić...<br /> {{tab}}— A żebyś skapiał, kiej ten pies! — skoczyła w pola, naprzełaj.<br /> {{tab}}Nie pogonił jednak, ni nawet zawołał za nią, widząc, jak leciała przez zagony, kiej cień, i przepadła pod sadami; przecierał tylko oczy, kieby ze śpiku, a wzdychał markotnie.<br /> {{tab}}— Zgłupiałem już docna! Jezu, dokąd to baba może zaprowadzić.<br /> {{tab}}Było mu czegoś dziwnie wstyd, gdy wracał do chałupy; nie mógł sobie darować tego, co się stało, i srodze się tem gryzł i męczył.<br /> {{tab}}Pościel gotowa już czekała na niego w sadzie, w półkoszkach, gdyż w izbie niesposób było wyspać z powodu gorąca i much.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_186" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/186"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/186|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/186{{!}}{{#if:186|186|Ξ}}]]|186}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Ale nie zasnął; leżał wpatrzony w dalekie migoty gwiazd i, nasłuchując cichych stąpań nocy, rozważał se o Jagusi.<br /> {{tab}}— Ni z nią, ni przez niej! Ażebyś! — zaklął zcicha, i wzdychał żałośnie, i przewracał się z boku na bok, i odrzucał pierzynę, stawiając nogi na chłodnej, orosiałej trawie, ale śpik nie przychodził, i myśle o niej nie ustawały ni na to oczymgnienie.<br /> {{tab}}Któreś dziecko zapłakało w chałupie, i zamamrotała cosik Hanka; uniósł głowę, ale po chwili przycichło, i znowu opadły go deliberacje i szły przez niego, kiej te wiośniane, pachnące zwiewy, kolebiące duszę słodkiemi spominkami; ale już się im nie dał w niewolę, a nasprzeciw, rozglądał się w nich trzeźwo, że wkońcu przyszedł do tego, co sobie rzekł uroczyście, jakby na świętej spowiedzi:<br /> {{tab}}— Raz temu musi być koniec! Wstyd to i grzech! Coby to znowu ludzie pedzieli! Dyć ociec dzieciom jestem i gospodarz! Musi być koniec.<br /> {{tab}}Postanawiał, ale było mu jej żal, nieopowiedzianie żal.<br /> {{tab}}— Niech se jeno człowiek raz jeden pofolguje, a już się tak pokuma ze złem, co go i śmierć nie rozdzieli! — medytował gorzko i górnie.<br /> {{tab}}Świt się już robił, całe niebo przyodziewało się kieby w te zgrzebne gzło, ale Antek jeszcze nie spał, zaś kiej biały dzień jął mu zazierać w oczy, przyleciała go budzić Hanka. Podniósł na nią schmurzoną twarz, lecz taki dziwnie był la niej dobry, że skoro mu opowiedziała, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_187" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/187"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/187|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/187{{!}}{{#if:187|187|Ξ}}]]|187}}'''<nowiki>]</nowiki></span>z czem to wczoraj przychodził kowal późnym wieczorem, pogłaskał ją po nieuczesanych włosach.<br /> {{tab}}— Kiej się udało ze zwózką, to ci już cosik kupię na jarmarku.<br /> {{tab}}Rozradowała się taką łaską i dalejże molestować, aby też kupić oszkloną szafę na talerze, jaką miały organisty.<br /> {{tab}}— Pokrótce to se zamyślisz o dworskiej kanapie! — zaśmiał się, przyobiecując jednak, co jeno prosiła, i wstał prędko, robota bowiem czekała i trza było kark podać w jarzmo i ciągnąć, jak co dnia.<br /> {{tab}}Rozmówił się jeszcze z kowalem i zaraz po śniadaniu Pietrka wyprawił do wożenia gnoju, a sam pojechał w parę koni do lasu.<br /> {{tab}}W porębie jaże huczało od roboty; sporo narodu kręciło się przy obróbce drzewa, naciętego zimą, że kieby to nieustanne kucie dzięciołów, tak rozlegało się bicie siekier i trzeszczenie pił; zaś w bujnych trawach poręby pasły się lipeckie stada i dymiły ogniska.<br /> {{tab}}Spomniał, co się tu kiedyś wyrabiało, i pokiwał głową, widząc, jak to już zgodnie robią razem Lipczaki z Rzepecką szlachtą i drugiemi.<br /> {{tab}}— Bieda ich doprowadziła do rozumu. I potrza to było wszystkiego, co? — wyrzekł do Filipa, syna Jagustynki, okrzesującego chojary.<br /> {{tab}}— A kto temu był winowaty, jak nie dziedzic a gospodarze! — mruknął ponuro chłop, nie przestając obrąbywać gałęzi.<br /> {{tab}}— Ale może już najbarzej złoście i głupie podjudzania.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_188" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/188"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/188|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/188{{!}}{{#if:188|188|Ξ}}]]|188}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Przystanął w miejscu, kaj był zakatrupił borowego, i tak go cosik złego sparło pod piersiami, jaże zaklął:<br /> {{tab}}— Ścierwa, przez niego cała moja marnacyja! Bym poredził, tobym ci jeszcze dołożył! — splunął i wziął się do roboty.<br /> {{tab}}I już całe dnie woził na tartak, przypinając się do pracy z taką zapamiętałością, jakby się chciał zarobić na śmierć, lecz mimo tego nie zabił pamięci o Jagusi, ani o tej sprawie nieszczęsnej.<br /> {{tab}}Któregoś dnia powiedział mu Mateusz, że kupili grunt na Podlesiu, dziedzic dał na spłatę i jeszcze przyobiecał zrzynów i łat, zaś ślub Nastusi odłożyli, póki Szymek jako tako się nie zagospodaruje.<br /> {{tab}}Co go ta obchodziło cudze, mało to jeszcze miał swoich turbacyj? A do tego kowal już prawie codziennie i na różne sposoby straszył go sprawą i zwolna, ostrożnie, a wielce chytrze napomykał, że, gdyby mu było pilno potrza, to ten i ów dałby pieniędzy...<br /> {{tab}}Antek już sto razy gotów był prasnąć wszystko i uciekać, ale co spojrzał na wieś i co sobie wziął w myśle, jako pójdzie stąd na zawsze, to go taki strach ogarniał, iż wolałby kryminał, wolałby wszystko najgorsze, bele nie to.<br /> {{tab}}Ale i o kryminale myślał z rozpaczą w duszy.<br /> {{tab}}Więc z tego bojowania ze sobą zmizerował się, zgorzkniał i stał się w chałupie srogi a niewyrozumiały. Hanka w głowę zachodziła, nadaremno próbując się wywiedzieć, co mu się stało. Nawet zrazu podejrzewała, jako znowu spiknął się z Jagusią; ale co oko miała bystre, a odpasiona Jagustynka też za nimi patrzała i {{pp|dru|gie}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_189" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/189"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/189|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/189{{!}}{{#if:189|189|Ξ}}]]|189}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|dru|gie}} potwierdzali, że wyraźnie stronią od siebie i nikaj się nie schodzą, to się już uspokoiła z tej strony. Cóż z tego, że mu służyła, jak mogła najwierniej, że już jadło miał wybrane i na porę, w chałupie ochędożny porządek, że gospodarka szła jak najlepiej, kiej cięgiem był zły, chmurny, o bele co poniewierał i dobrego słowa jej nie dawał.<br /> {{tab}}A już było najciężej, kiedy chodził cichy, strapiony, smutny, kiej noc jesienna, i ani się gniewał, ani uprzykrzał, a jeno ciężko wzdychał i na całe wieczory szedł do karczmy pić ze znajomkami.<br /> {{tab}}Pytać otwarcie nie miała śmiałości, a Rocho klął się, że też nie wie o niczem, co mogło być prawdą, gdyż stary przychodził teraz jeno na noc, a całe dnie wędrował po okolicy ze swojemi książeczkami, a nauczając pobożne nabożeństwa do serca Jezusowego, którego urzędy wzbraniały odprawować po kościołach.<br /> {{tab}}Aż któregoś wieczora, kiedy siedzieli jeszcze w izbie przy miskach, bo wiater się był zerwał po zachodzie, psy całą hurmą zaszczekały nad stawem. Rocho położył łyżkę, pilnie nasłuchując.<br /> {{tab}}— Ktoś obcy! Trza wyjrzeć.<br /> {{tab}}A tyla co jeno wyszedł, powrócił blady i rzekł prędko:<br /> {{tab}}— Pałasze brzęczą na drodze! Jakby pytały, na wsi jestem!<br /> {{tab}}Skoczył w sad i zginął.<br /> {{tab}}Antek zbladł śmiertelnie i skoczył na równe nogi. Psy już docierały w opłotkach, na ganku rozległy się ciężkie stąpania.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_190" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/190"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/190|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/190{{!}}{{#if:190|190|Ξ}}]]|190}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A może to już po mnie? — jęknął w trwodze.<br /> {{tab}}Wszyscy jakby zmartwieli, ujrzawszy na progu strażników.<br /> {{tab}}Antek nie mógł się poruszyć, a jeno latał oczyma po wywartych oknach i drzwiach. Szczęściem, co Hanka całkiem przytomnie zapraszała ich siedzieć, podsuwając ławę.<br /> {{tab}}Grzecznie się przywitali, tak się zarazem przymawiając o kolację, że musiała im nasmażyć jajecznicy.<br /> {{tab}}— Kajże tak późno? — zapytał wreszcie Antek.<br /> {{tab}}— Po służbie! Dzieło u nas niemałe! — odrzekł starszy, wodząc oczami po zebranych w izbie.<br /> {{tab}}— Pewnie za złodziejami? — dorzucił Antek śmielej, wynosząc flachę z komory.<br /> {{tab}}— I za złodziejami, i za drugiem! Przepijcie do nas, gospodarzu!<br /> {{tab}}Napił się z nimi. Przypięli się do jajecznicy, jaże łyżki dzwoniły.<br /> {{tab}}Wszyscy siedzieli cichuśko, kiej te przytrwożone trusie.<br /> {{tab}}Strażnicy wymietli miskę doczysta, przepili jeszcze gorzałką, i starszy, obcierając wąsy, rzekł uroczyście:<br /> {{tab}}— Dawno was wypuścili z turmy, a?<br /> {{tab}}— Niby to pan starszy nie wiedzą!<br /> {{tab}}Rozdygotał się ździebko.<br /> {{tab}}— A gdzież to Rocho? — spytał nagle starszy.<br /> {{tab}}— Któren Rocho? — zrozumiał wmig i znacznie się uspokoił.<br /> {{tab}}— Podobno u was żyje kakoj to Rocho?<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_191" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/191"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/191|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/191{{!}}{{#if:191|191|Ξ}}]]|191}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A może pan starszy mówią o tym dziadku, co to chodzi po wsi? Prawda, dyć go Rochem wołają!<br /> {{tab}}Strażnik rzucił się niecierpliwie i rzekł groźnie:<br /> {{tab}}— Nie róbcie szutek, przecież mieszka u was, wiadomo!<br /> {{tab}}— Pewnie, co nieraz siedział u nas, ale siedział i u drugich. Proszalny dziadek, to kaj mu popadnie, tam i na noc głowę przytuli. Dziś w chałupie, indziej w obórce, a niekiedy i prosto pode płotem. Cóż to pan starszy upatrzył se na niego?<br /> {{tab}}— Tak cóżby, nic, po znajomości pytam...<br /> {{tab}}— Poczciwy człowiek, wody nikomu nie zamąci — wtrąciła Hanka.<br /> {{tab}}— Nu, my znamy, kto on taki, znamy! — mruknął znacząco, próbując różnemi sposobami wypytywać o niego. Nawet już tabaką częstował, ale wszyscy tak gadali cięgiem jedno wkółko, że, nie mogąc niczego przewąchać, podniósł się z ławy ze złością: — A ja mówię, że mieszka u was w chałupie!<br /> {{tab}}— Przecie go w kieszeń nie schowałem! — odburknął Antek.<br /> {{tab}}— Ja tu po służbie, ponimajcie, Boryna! — cisnął się groźnie starszy, ale jakoś się udobruchał, dostawszy na drogę mendel jajków i sporą osełkę świeżego masła.<br /> {{tab}}Witek poszedł za nimi trop w trop, rozpowiadając potem, jako wstępowali do sołtysa i próbowali zazierać do poniektórych okien, jeszcze oświetlonych, jeno co pieski tak naszczekiwały, że, nie poredziwszy nikaj zajrzeć kryjomo, z niczem odeszli.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_192" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/192"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/192|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/192{{!}}{{#if:192|192|Ξ}}]]|192}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Ale to zdarzenie tak jakoś dziwnie rozebrało Antka, że, skoro jeno został sam na sam z żoną, zaczął się wyznawać z utrapień.<br /> {{tab}}Słuchała z bijącem sercem, uważnie, nie przepuszczając ani jednego słowa, dopiero kiej wkońcu zapowiedział, jako im już nic nie pozostaje, jeno przedać wszystko i uciekać we świat, choćby do Hameryki, stanęła przed nim pobladła, kieby ściana.<br /> {{tab}}— Nie pódę i dzieci na zatratę nie pozwolę! — wyrzekła groźnie — nie pódę! A jak mnie przyniewolisz, to siekierą łby dzieciom porozbijam, a sama choćby do studni! Prawdę mówię, tak mi, Panie Boże, dopomóż! Zapamiętaj to sobie! — krzyczała, klękając przed obrazami, jakby do uroczystej przysięgi.<br /> {{tab}}— Cichoj! Dyć jeno tak mówię!<br /> {{tab}}Wytchnęła nieco i rzekła ciszej, ledwie już łzy powstrzymując:<br /> {{tab}}— Odsiedzisz swoje i wrócisz! Nie bój się, dam se radę... nie uronię ci ni zagona, jeszcze me nie znasz... nie popuszczę z pazurów. Pan Jezus pomoże, to i taki dopust udźwignę — płakała cicho.<br /> {{tab}}Medytował długo i wkońcu powiedział:<br /> {{tab}}— To bedzie, co Bóg da! trza poczekać na sprawę.<br /> {{tab}}Że na nic się zdały chytre kowalowe zabiegi.<br /> <br /><br />{{---|50}}<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_193" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/193"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/193|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/193{{!}}{{#if:193|193|Ξ}}]]|193}}'''<nowiki>]</nowiki></span><br> {{c|VI.}}<br /> {{tab}}— Uwal się już raz i nie przeszkadzaj! — mruknął zgniewany Mateusz, przewracając się na drugi bok.<br /> {{tab}}Szymek przywarł na chwilę, a skoro tamten znowu zachrapał, jął się cicho przebierać ze sąsieka, gdyż mu się przywidziało, jako do stodoły, kaj spali, już się wdzierają mąty pierwszych świtań.<br /> {{tab}}Omackiem zbierał po klepisku narzędzia, jeszcze wczoraj nagotowane, i tak się śpieszył, że mu raz po raz cosik leciało z rąk z przeraźliwym brzękiem, jaże Mateusz klął przez śpik.<br /> {{tab}}Ale nad ziemiami leżały jeszcze ciemnice, jeno gwiazdy były już bladawe, na wschodniej stronie ździebko się przezierało, i pierwsze kury biły skrzydłami, krzykając zachryple.<br /> {{tab}}Szymek zebrał w taczki, co jeno miał, i, skradając się cichuśko kole chałupy, wydostał się nad staw.<br /> {{tab}}Wieś spała, kiej zabita, nawet pies nie zaszczekał, a w cichości słychać było jeno bulgotanie wody, przeciskającej się przez zapuszczone stawidła młyna.<br /> {{tab}}Na drogach, przycienionych sadami, było jeszcze tak ciemno, że ledwie kajś niekaj zamajaczyła bielona ściana, zaś staw tyla jeno przezierał z nocy, co tem lśnieniem odbijających się gwiazd.<br /> {{tab}}Ale, dochodząc matczynej chałupy, zwolnił kroku, pilnie nasłuchując, gdyż w opłotkach jakby ktosik chodził z cichym a nieustającym mamrotem.<br /> {{tab}}— Kto tam? — posłyszał naraz głos matki.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_194" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/194"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/194|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/194{{!}}{{#if:194|194|Ξ}}]]|194}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zdrętwiał i stał z zapartym oddechem, nie śmiejąc się poruszyć, zaś stara, nie doczekawszy się odpowiedzi, znowu jęła chodzić.<br /> {{tab}}Widział ją, kieby cień snującą się pod drzewami; macała sobie drogę kijaszkiem i chodziła, odmawiając półgłosem litanję.<br /> {{tab}}— Tłuką się po nocy, kiej Marek po piekle — pomyślał, ale westchnął jakoś żałośnie i cichuśko, strachliwie przemknął się dalej. — Gryzie ich moja krzywda! Gryzie! — powtórzył z głęboką uciechą, wychodząc na szeroką, wyboistą drogę za młynem, i naraz pognał, jakby go cosik popędzało, nie bacząc już na doły ni kamienie.<br /> {{tab}}Wstrzymał się dopiero pod krzyżem, na rozstajach dróg podleskich. Za ciemno było jeszcze stawać do roboty, więc se przysiadł pod figurą, odzipnąć nieco i poczekać.<br /> {{tab}}— Złodziejska godzina, niesposób rozeznać zagona od boru — mruczał, brodząc oczyma po świecie. Pola stały jeszcze potopione w rozmrowionych ciemnościach, ale na niebie już się coraz barzej jarzyły złociste smugi świtania.<br /> {{tab}}Dłużył mu się czas, że jął się pacierza, ale co jeno tknął ręką orosiałej ziemi, to gubił słowa i spominał se z lubością, jako już idzie na swoje, na gospodarkę.<br /> {{tab}}— Mam cię i nie popuszczę — myślał hardo, radośnie i z niezmierną zapamiętałością kochania wżerał się rozgorzałemi ślepiami w skołtunione pod lasem ciemnoście, kaj już czekały na niego te sześć morgów, kupione od dziedzica.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_195" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/195"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/195|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/195{{!}}{{#if:195|195|Ξ}}]]|195}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Przygarnę ja was, sieroty kochane, i nie opuszczę, póki życia! — mamrotał, ściągając kożuch na rozmamlane piersi, bo go był chłód ździebko przejmował, i, wsparłszy się w krzyż plecami, zapatrzony w świtania, zachrapał, rychło zmożony śpikiem.<br /> {{tab}}Już pola szarzały, kiej wody szeroko rozlane, a siwe od rosy zboża trącały go rozruchanemi kłosami, gdy zerwał się na nogi.<br /> {{tab}}— Dzień, kiej wół, pora na robotę — szepnął, przeciągając koście, i klęknął pod krzyżem do pacierza; ale nie trzepał na pytel, jak to zawdy robił, bele jeno zbyć, a dużo nawzdychać, a w piersi się nagrzmocić i tyla się nażegnać, jaże kulas zdrętwieje: dzisiaj było inaczej, o wspomożenie bowiem Pańskie zabłagał rzewliwie, i tak ze wszystkiej duszy, jaże mu łzy pociekły, i, obejmując Jezusowe nóżki, zaskamlał, wpatrzony wiernemi ślepiami w Jego twarz umęczoną i świętą:<br /> {{tab}}— Dopomóż, Jezu miłosierny! Rodzona mać me ukrzywdziła, tobie się jeno oddawam, sierota! pomóż! Dyć, kiej ten ostatni, na ciężki wyrobek staję! Juści, com grzeszny, ale me spomóż, Panie miłosierny, to już na mszę dam, abo i na dwie! Świec nakupię, a jak się dorobię, to nawet baldach sprawię! — prosił i przyobiecywał, serdecznie przywierając wargami do krzyża, obszedł go na kolanach, ucałował pokornie ziemię i wstał wielce skrzepiony i dufny w siebie.<br /> {{tab}}I mocnym się poczuł, i gotowym już na wszystko i tak dobrej myśle, że, ująwszy ciężkie taczki, pchał je, kiej piórko, hardo tocząc oczami po Lipcach, leżących niżej, a całych jeszcze we mgłach, z których jeno {{pp|ko|ścielna}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_196" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/196"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/196|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/196{{!}}{{#if:196|196|Ξ}}]]|196}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|ko|ścielna}} wieża biła wysoko, grając w zorzach pozłocistym krzyżem.<br /> {{tab}}— Obaczycie! Hej! obaczycie! — krzyknął radośnie, wchodząc na swoje gronta. Leżały tuż pod lasem, jednym bokiem przywarte do pól lipeckich, ale Boże się zmiłuj, co to były za gronta! Kawał dzikiego ugoru, pełen dołów po cegielni, szutrowisk i kamionek, obrosłych cierniami. Dziewanny, psi rumianek i końskie szczawie bujnie się pleniły po wzgórkach, a kaj niekaj z trudem wynosiła się pokręcona sosenka, to kępa olch lub jałowców, zaś po dołkach i młakach sitowia i trzciny burzyły się, kiej młode bory. Słowem, ziemia była taka, co piesby nad nią zapłakał, że nawet sam dziedzic odradzał, ale chłopak się uparł.<br /> {{tab}}— W sam raz la mnie! Uredzę i takiej!<br /> {{tab}}I Mateusz go odwodził, ze strachem spoglądając na to dzikie wywieisko, kaj jeno pieski folwarczne odprawiały swoje wesela, ale Szymek cięgiem prawił swoje, a w końcu twardo powiedział:<br /> {{tab}}— Rzekłem! Każda ziemia dobra, jak się jej człowiek dołoży!<br /> {{tab}}I wziął ją, bo dziedzic sprzedał tanio, po sześćdziesiąt rubli morgę, i jeszcze przyobiecał pomoc w drzewie i różnościach.<br /> {{tab}}— Hale, cobym ta nie miał poredzić! — wykrzyknął, oblatując ją rozgorzałemi oczyma i, złożywszy taczki na miedzy, jął obchodzić swoje granice, znaczone nawtykanemi gałęziami.<br /> {{tab}}Chodził zwolna i w takiej cichej a głębokiej radości, jaże serce biło mu, kiej młotem, i gardziel zatykało. <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_197" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/197"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/197|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/197{{!}}{{#if:197|197|Ξ}}]]|197}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Chodził, układając sobie w głowie po porządku, co robić i od czego zaczynać. Przecież to miał robić la siebie, la Nastusi, la przyszłego rodu Paczesiów, to się tak był sprężył w mocy i srogiej ochocie, jako ten głodny wilk, gdy przychwyci barana i dorwie się żywego mięsa.<br /> {{tab}}I, obszedłszy całe pole, jął rozważnie wybierać miejsce pod chałupę.<br /> {{tab}}— Rychtyk najlepsze, wieś naprzeciw i bór pod bokiem, łacniej będzie o drzewo i ciszej na zimę — rozważał i, oznaczywszy kamieniami cztery węgły, ściepnął kożuch, przeżegnał się i, splunąwszy w garście, wziął się do równania ziemi a karczunków.<br /> {{tab}}Dzień się już był podniósł złocisty, od wsi leciały porykiwania stad, wypędzanych na paszę, skrzypiały żórawie, ludzie wychodzili do roboty, turkotały po drogach wozy i niesły się przeróżne głosy wraz z leciuśkim wiaterkiem, któren zaswywolił we zbożach, wszystko szło, jak co dnia, tylko Szymek, nie bacząc na nic, jakby się zapamiętał w pracy, niekiedy jeno prostował grzbiet, odzipiał, przecierał oczy, zalane potem, i znowu przypinał się do ziemi, kieby ta pijawka nienasycona, mamrocząc cięgiem wedle swego zwyczaju do każdej rzeczy, jakby do czegoś żywego.<br /> {{tab}}Jął się był właśnie wyważania wielgachnego kamienia i prawił:<br /> {{tab}}— Wyleżałeś się, odpocząłeś, to mi teraz możesz chałupę podeprzeć.<br /> {{tab}}A wycinając krze tarniny, mówił ze szydliwym prześmiechem:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_198" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/198"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/198|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/198{{!}}{{#if:198|198|Ξ}}]]|198}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Nie broń się, głupie! myśli, co mi się oprze! Hale! ostawie cię to, byś portki ozdzierało, co?<br /> {{tab}}Zaś do kamionek odwiecznych rzekł:<br /> {{tab}}— I was ruszę, ciężko gnieść się na kupie! Bruk z waju wyrychtuję kole obory, jak u Borynów!<br /> {{tab}}A niekiedy, nabierając oddechu, ogarniał swoją ziemię miłującemi oczami a szeptał gorąco:<br /> {{tab}}— Mojaś ty! Moja! Nikt mi cię nie wydrze!<br /> {{tab}}I, współczując tej biedocie zachwaszczonej, płonej, nieurodzajnej i opuszczonej, dodawał pieszczotliwie, kieby do dzieciątka:<br /> {{tab}}— Poczekaj ździebko, sieroto, uprawię cię, napasę, wycackam, że rodzić będziesz, jak i drugie. Nie bój się, dogodzę ci, dogodzę.<br /> {{tab}}Słońce się podniesło na pola i zaświeciło mu prosto w oczy.<br /> {{tab}}— Panie Boże, zapłać! — wyrzekł, przymrużając oczy. — Na gorąc znowu idzie i suszę — dodał, bo wynosiło się srodze rozczerwienione.<br /> {{tab}}Pokrótce ozwała się i sygnaturka na kościele, a nad lipeckiemi kominami podnosiły się zwolna modrawe słupy dymów.<br /> {{tab}}— Podjadłbyś se tera, gospodarzu, co? — przyciągnął pasa — jeno ci już matka dwojaków nie przyniesą, nie — westchnął smutnie.<br /> {{tab}}I na podleskich rolach zaroiło się od ludzi, stawali, jak i on, do roboty, na co dopiero nabytych ziemiach; dojrzał Stacha Płoszkę, orzącego w parę tęgich koni.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_199" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/199"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/199|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/199{{!}}{{#if:199|199|Ξ}}]]|199}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Mój Jezu, kiedy to dasz choćby jednego — pomyślał.<br /> {{tab}}Wachnik Józef zwoził kamienie na fundamenty chałupy, Kłąb ze synami okopywał rowem swoją ziemię, a Grzela, wójtów brat, przy samym krzyzie nade drogą coś długo rozmierzał tyką.<br /> {{tab}}— Miejsce jakby wybrane pod karczmę — zauważył Szymek.<br /> {{tab}}Grzela, oznaczywszy kołkami wymierzony plac, przyszedł z pozdrowieniem.<br /> {{tab}}— Ho, ho! robisz widzę za dziesięciu! — podziw miał w oczach.<br /> {{tab}}— A bo mi to nie potrza? Cóż to mam? Jedne portki a te gołe pazury! — mruknął, nie odrywając rąk od roboty.<br /> {{tab}}Grzela poradził mu to i owo i wrócił do swojego, a po nim zachodziły i drugie, kto z dobrem słowem, kto na pogwarę, a kto jeno wykurzyć papierosa i zębów naszczerzyć, ale Szymek odpowiadał coraz niecierpliwiej, że już wkońcu ostro krzyknął na Pryczka:<br /> {{tab}}— Robiłbyś swoje i drugim nie przeszkadzał! Świątki se juchy robią!<br /> {{tab}}I ostał sam, bo go już omijali.<br /> {{tab}}Słońce podnosiło się coraz wyżej, wisiało już nad kościołem, niesło się niepowstrzymanie, zalewając świat ślepiącą jasnością i żarem, wiater się był kajś zadział, że już gorąc bez przeszkody ogarniał ziemię rozmigotaną przysłoną, w której zboża pławiły się, kieby w tym rozbełtanym, cichuśkim wrzątku.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_200" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/200"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/200|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/200{{!}}{{#if:200|200|Ξ}}]]|200}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Mnie ta rychło nie spędzisz — rzekł jakby przeciw słońcu i, dojrzawszy Nastusię ze śniadaniem, wyszedł naprzeciw, łapczywie zabierając się do dwojaków.<br /> {{tab}}Nastusia jakoś markotnie spozierała po polach.<br /> {{tab}}— A bo się to co urodzi na takich zdziarach i mokradłach!<br /> {{tab}}— Wszystko się urodzi, obaczysz, co i pszenicę miała będziesz na placki.<br /> {{tab}}— Czekaj tatka latka, jak kobyłę wilcy zjedzą.<br /> {{tab}}— Nie zjedzą, Nastuś! Gront jest, to i łacniej przeczekać, dyć całe sześć morgów nasze — prawił, pojedając z pośpiechem.<br /> {{tab}}— Juści, to ziemi pewnie ugryzie! A jak to przezimujemy?<br /> {{tab}}— Moja w tem głowa, nie turbuj się! O wszyćkiem deliberowałem i wszyćkiemu najdę zaradę! — odsunął puste dwojaki, przeciągnął koście i powiódł ją, pokazując i tłumacząc.<br /> {{tab}}— W tem miejscu stanie chałupa! — zawołał radośnie.<br /> {{tab}}— Stanie! Z błota ją pewnie ulepisz, kiej jaskółka!<br /> {{tab}}— A z drzewa i gałęzi, i z gliny, i z piasku, i z czego się jeno da, bele tylko w niej przetrzymać z jakiś roczek, póki się nie wspomożemy.<br /> {{tab}}— Sielny dwór, widzę, zamyślasz! — warknęła niechętnie.<br /> {{tab}}— Wolę w budzie, niźli u kogo na komornem.<br /> {{tab}}— Mówiła Płoszkowa, żeby się do nich sprowadzić na przezimowanie, i sama się ochfiarowała dać nam izbę, z dobrego serca.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_201" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/201"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/201|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/201{{!}}{{#if:201|201|Ξ}}]]|201}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Z dobrego serca. A juści, pewnikiem chce zrobić na złość matce, dyć się źrą ze sobą, kiej te psy. Torba zapowietrzona, nie potrzebuję jej dobrości. Nie bój się, Nastuś, wyrychtuję ci taką chałupę, że i okno będzie, i komin, i wszyćko, co ino potrza. Obaczysz, że jak ament w pacierzu, tak za trzy niedziele stanie gotowa, żebym se miał kulasy urobić, a stanie.<br /> {{tab}}— Hale, sam to pewnie postawisz!<br /> {{tab}}— Mateusz mi pomoże, przyobiecał!<br /> {{tab}}— Nie dałaby to matka jakiego wspomożenia? — powiedziała lękliwie.<br /> {{tab}}— Żebym skapiał, a prosił ich nie będę! — wykrzyknął, ale, widząc, co jeszcze barzej posmutniała, wielce się sfrasował i, kiej przysiedli pod żytem, jął jękliwie tłumaczyć:<br /> {{tab}}— A mogę to, Nastuś? Jakże, wygnała me i na ciebie pomstuje.<br /> {{tab}}— Mój Boże, żeby choć jaką krowinę dali, a to, jak te najgorsze dziadaki, przez niczego, jaże strach pomyśleć.<br /> {{tab}}— Będzie i krowa, Nastuś, będzie, jużem se jedną upatrzył.<br /> {{tab}}— Bo to ani chałupy, ani bydlątka, ani nic! — zapłakała, przytulając się do niego, obcierał jej oczy, głaskał po głowinie, ale że i jemu robiło się żałośnie, co dziw sam nie beknął, to porwał się na nogi, chycił za łopatę i krzyknął, jakby srodze zgniewany.<br /> {{tab}}— Bój się Boga, kobieto, tylachna roboty, a ty jeno wyrzekasz?<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_202" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/202"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/202|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/202{{!}}{{#if:202|202|Ξ}}]]|202}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Podniesła się, pełna ciężkich turbacyj a trosk niemałych.<br /> {{tab}}— Bo jeśli z głodu nie pomrzem, to nas wilki zjedzą na tem wywieisku.<br /> {{tab}}Rozgniewał się na dobre i, bierąc się do roboty, rzekł twardo:<br /> {{tab}}— Masz buczeć i pleść bele co, to lepiej ostań se w chałupie.<br /> {{tab}}Chciała się przygarnąć do niego i udobruchać, ale ją odepchnął.<br /> {{tab}}— Hale, pora tera na jamory, juści! — dał się jednak ugłaskać, choć się ta jeszcze sierdził na babie gadanie, że odeszła spokojna i nawet wesoła.<br /> {{tab}}— Loboga! Dyć i kobieta człowiek, a po człowieczemu nie wyrozumie. Płacze jeno a lamenty, samo z nieba nie spadnie, jak się kulasami nie wyrobi. Kieby te dzieci, to śmiech, to płacz, to złoście i wyrzekania! Loboga!<br /> {{tab}}Mamrotał, przypinając się do roboty, że wnet zapomniał o całym świecie.<br /> {{tab}}I już tak pracował dzień w dzień, o pierwszym świcie się zrywał i wracał późnym wieczorem, że często gęby nie ozwarł na nikogo przez cały dzień, jadło przynosiła mu Tereska albo kto drugi, gdyż Nastusia odrabiała przy księżych ziemniakach.<br /> {{tab}}Zrazu zaglądał do niego ten i ów, ale, że nierad był pogwarom, to jeno zdala poglądali, dziwując się jego niestrudzonej pracy.<br /> {{tab}}— Kwarda jucha! Ktoby się to był spodział — mruknął Kłąb.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_203" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/203"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/203|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/203{{!}}{{#if:203|203|Ξ}}]]|203}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A bo to nie Dominikowe nasienie! — wykrzyknął ze śmiechem ktosik drugi, ale Grzela, któren go od samego początku pilnie obserwował, rzekł:<br /> {{tab}}— Prawda, że haruje, kiej wół, ale trzaby mu ździebko ulżyć.<br /> {{tab}}— Juści, sam nie uradzi, trzaby, wart tego! — przytwierdzali, jeno co nikto się nie pokwapił na pierwszego, wyczekując, jaże sam poprosi.<br /> {{tab}}Ale Szymek nie prosił, ani mu to w głowie postało, więc też któregoś dnia srodze się zdumiał, dojrzawszy jakiś wóz, jadący ku niemu.<br /> {{tab}}Jędrzych powoził i już zdala krzyczał wesoło:<br /> {{tab}}— Pokaż, kaj mam podorywać! Dyć to ja!<br /> {{tab}}Szymek dopiero po długiej chwili uwierzył oczom.<br /> {{tab}}— Żeś się to ważył, no, spierą cię, chudziaku, obaczysz.<br /> {{tab}}— A niechta! a jak me spierą, to już całkiem do ciebie przystanę.<br /> {{tab}}— I sameś to umyślił mi pomagać?<br /> {{tab}}— A sam! Dawno chciałem, jenom się bojał, pilnowali me i zrazu Jagusia też odradzała — rozpowiadał szeroko, bierąc się do roboty, że już razem orali cały dzień, a odjeżdżając, obiecał przyjechać jeszcze i nazajutrz.<br /> {{tab}}I przyjechał równo ze słońcem, a Szymek zaraz obaczył jego poliki ździebko posinione, ale spytał się dopiero przed wieczorem.<br /> {{tab}}— Silne piekło ci zrobili?<br /> {{tab}}— I... ślepi, to im niełacno me zmacać, a sam przeciek pod pazury nie wlezę — powiadał jakoś markotnie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_204" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/204"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/204|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/204{{!}}{{#if:204|204|Ξ}}]]|204}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A Jagna cię nie wydała?<br /> {{tab}}— Jagusia przeciek nie stoi nam na zdradzie.<br /> {{tab}}— Póki jej cosik do łba nie strzeli, kto to wyrozumie kobiety! — westchnął żałośnie i wzbronił mu więcej przyjeżdżać.<br /> {{tab}}— Sam se już dam radę, pomożesz mi później, przy siewach.<br /> {{tab}}I znowu ostał sam i robił niestrudzenie, kiej ten koń w kieracie, nie bacząc na utrudzenie ni na żar, dnie bowiem szły takie gorące, rozprażone a duszne, że ziemia pękała, wody wysychały, trawy żółkły, a zboża stały ledwie już żywe w owej piekielnej pożodze, pola robiły się puste i głuche, gdyż niesposób było wytrzymać przy robocie, prosto żywy ogień lał się z nieba i słońce wyżerało ślepie. Zbielałe, mętne niebo wisiało, kieby ta ognista, rozdrgana płachta, obtulająca wszystką ziemię taką spieką, że ni wiater się poruszył, ni zaruchały się drzewa, ni ptak zaśpiewał, lebo głos ludzki się kaj zerwał, a co dnia jednako ze wschodu na zachód wędrowało słońce, siejąc nieubłaganie ogień i posuchę.<br /> {{tab}}A i Szymek co dnia jednako stawał do roboty, nie dając się spędzić upałom, że nawet już noce przesypiał na polu, bele jeno czasu nie mitrężyć, aż go Mateusz hamował w onej zajadłości, ale mu rzekł krótko:<br /> {{tab}}— W niedzielę se odpocznę!<br /> {{tab}}Jakoż w sobotę wieczorem przyszedł do chałupy ale tak przemordowany, iż zasnął przy misce, a nazajutrz spał prawie cały dzień, bo dopiero na odwieczerzu zwlókł się był z barłogu i, przybrawszy się {{pp|od|świętnie}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_205" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/205"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/205|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/205{{!}}{{#if:205|205|Ξ}}]]|205}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|od|świętnie}}, zasiadł przed kopiastemi michami; chodziły też kole niego kobiety, kieby kole tej ważnej osoby, często dokładając i bacząc na każde skinienie, on zaś, nałożywszy się dosyta, pasa popuścił, kości rozprostował i huknął wesoło:<br /> {{tab}}— Bóg zapłać, matko! A tera chodźma się ździebko poweselić!<br /> {{tab}}I ruszył z Nastusią do karczmy, a za nimi Mateusz z Tereską.<br /> {{tab}}Żyd kłaniał mu się w pas, gorzałkę stawiał bez wołania i gospodarzem przezywał, z czego Szymek niemało się puszył i, podpiwszy se galancie, darł się między najpierwsze i swoje o wszyćkiem powiedał.<br /> {{tab}}W karczmie było ludno i muzyka przygrywała la większej ochoty, ale nikto się jeszcze nie brał do tańców, a jeno przepijali do się, biadoląc na gorąc, to na przednówek, jak to zwyczajnie w karczmie.<br /> {{tab}}Przyszły nawet Boryny z kowalami, ale powiedli się do alkierza i musi co se niezgorzej używali, bo Żyd raz po raz nosił im gorzałkę a piwo.<br /> {{tab}}— Antek patrzy dzisia w swoją kobietę, kieby gapa w gnat, że nawet człowieka nie poznaje — wyrzekał markotnie Jambroż, na darmo zazierając do alkierza, skąd się roznosiły brzękliwe, lube głosy.<br /> {{tab}}— Bo mu lepszy swój trep, niźli buciary, co na każdy kulas idą — rzekła z prześmiechem Jagustynka.<br /> {{tab}}— Ale w takich nóg se człowiek nie urazi! — dorzucił ktosik, a cała karczma gruchnęła śmiechem, rozumiejąc, co Jagusię mają na myślach.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_206" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/206"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/206|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/206{{!}}{{#if:206|206|Ξ}}]]|206}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Jeno Szymek się nie śmiał, bo, ułapiwszy Jędrzycha za szyję, całował go, a prawił dobrze już napiłym głosem:<br /> {{tab}}— Słuchać me powinieneś, pomiarkuj jeno, kto do cię mówi.<br /> {{tab}}— Dyć wiem, juści... jeno matula przykazali — jąkał płaczliwie.<br /> {{tab}}— Co tam matula! mnie się posłuch należy, gospodarz jestem.<br /> {{tab}}Muzykanty wyrżnęły chodzonego, podniósł się wrzask, rypnęły obcasy, zaskowyczały dyle, zaśpiewały piosneczki, zakręciły się pary, to i Szymek ułapił wpół Nastusię, kapotę rozpuścił, czapę zbakierował, da dana gruchnął, wysforował się na pierwszego i najgłośniej krzykał, najzapamiętalej bił w podłogę, najostrzej zawracał i toczył się bujnie, wesoło, rozgłośnie, kiej ten potok, nabrany zwiesnową mocą.<br /> {{tab}}Ale kiej przetańcował raz i drugi, dał się kobietom wywieść z karczmy i już galancie przetrzeźwiony siedział z niemi pod chałupą, przylazła też Jagustynka i tak se wraz pogadywali, bo, chociaż późno było, i Szymek zbierał się do powrotu, ale było mu jakoś niesporo, ociągał się, zwłóczył, do Nastki się przygarniał i czegoś wzdychał, jaże matka rzekła:<br /> {{tab}}— Ostań w stodole, kaj ta będziesz się tłukł po nocy.<br /> {{tab}}— Kiedy pościele ma już tam, w budzie — tłumaczyła Nastusia.<br /> {{tab}}— A to go puść pod swoją pierzynę, Nastuś — ozwała się Jagustynka.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_207" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/207"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/207|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/207{{!}}{{#if:207|207|Ξ}}]]|207}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Co wam też w głowie! Hale, jeszcze czego! — broniła się zesromana.<br /> {{tab}}— Dyć to twój chłop! Że ta ździebko przódzi, nim ksiądz poświęci, nie grzech, a chłopak haruje, kieby wół, to mu się należy nadgroda.<br /> {{tab}}— Święta prawda! Nastuś! Nastuś! — skoczył, kiej wilk, do dziewczyny, przycapił ją kajś w sadzie i, nie popuszczając z garści, całował i skamlał:<br /> {{tab}}— Wygonisz me to, Nastuś? wygonisz, najmilsza, w taką noc?<br /> {{tab}}Matka nalazła se jakąś sprawę w sieni, a Jagustynka rzekła na odchodnem:<br /> {{tab}}— Nie broń mu, Nastuś! Mało dobrego na świecie, a zdarzy się, kieby to ziarno ślepej kurze, to je z pazurów nie popuszczajta.<br /> {{tab}}Rozminęła się w opłotkach z Mateuszem, któren, dojrzawszy przez okno, co się w izbie święci, krzyknął do Szymka:<br /> {{tab}}— Na twojem miejscu już bym to dawno zrobił!<br /> {{tab}}I, pogwizdując, leciał na wieś szukać uciechy.<br /> {{tab}}Ale nazajutrz o świtaniu Szymek stanął na robotę, jak zawdy, i pracował niestrudzenie, tylko kiedy mu Nastuś przyniesła śniadanie, to łakomiej sięgał jej warg czerwonych, niźli dwojaków.<br /> {{tab}}— A zdradź me ino, to ci łeb wrzątkiem obleję — groziła, wpierając się w niego.<br /> {{tab}}— Mojaś, Nastuś... samaś mi się dała... już cię nie popuszczę — bełkotał gorąco i, zazierając jej w oczy, dodał ciszej: — chłopak musi być pierwszy.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_208" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/208"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/208|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/208{{!}}{{#if:208|208|Ξ}}]]|208}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Głupiś! Hale, jakie mu to zberezieństwa we łbie! — odepchnęła go i zapłoniona uciekła, gdyż niedaleczko ukazał się pan Jacek, fajeczkę se kurzył, skrzypki ściskał pod pachą i, pochwaliwszy Boga, rozpytywał o różnoście. Szymek rad przechwalał się z tego, co to już dokonał, i znagła oniemiał i ślepie wybałuszył, bo pan Jacek skrzypki odłożył, kapotę ściepnął i zabrał się do przerabiania gliny.<br /> {{tab}}Szymek jaże łopatę wypuścił i gębę rozdziawił.<br /> {{tab}}— Czegóż się dziwujesz, hę?<br /> {{tab}}— Jakże? to pan Jacek będą ze mną robili?<br /> {{tab}}— A będę, pomogę ci przy chałupie, myślisz, że nie poradzę? Zobaczysz.<br /> {{tab}}I robili już we dwóch, wprawdzie stary wielkiej mocy nie miał i chłopskiej robocie był niezwyczajny, ale miał takie przemyślne sposoby, że praca szła znacznie prędzej i składniej. Juści, co Szymek skwapliwie słuchał go we wszystkiem, mrucząc jeno kiej niekiej:<br /> {{tab}}— Loboga, tego jeszcze nie bywało na świecie... Żeby dziedzic...<br /> {{tab}}Pan Jacek jeno się prześmiechał i jął pogadywać o takich różnościach i takie cudeńka prawił o świecie, jaże Szymek dziw mu do nóg nie padł w podzięce a zdumieniu, jeno co nie miał śmiałości, ale wieczorem poleciał rozpowiedzieć o wszystkiem Nastusi.<br /> {{tab}}— Mówili, co głupawy, a on ci, kiej ten ksiądz, najmądrzejszy! — zakończył.<br /> {{tab}}— Drugi mądrze powieda i głupio robi! Juści, żeby miał dobry rozum, toby ci może pomagał, co? Albo pasałby Weronczyne krowy?<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_209" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/209"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/209|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/209{{!}}{{#if:209|209|Ξ}}]]|209}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Prawda, że tego ani sposób wymiarkować!<br /> {{tab}}— Nic, jeno mu się w głowie popsuło.<br /> {{tab}}— Ale też lepszego człowieka nie naleźć na świecie.<br /> {{tab}}I był mu niezmiernie wdzięczny za tę dobroć, ale, chociaż razem pracowali, z jednych dwojaków jedli, a pod jednym kożuchem sypiali, to jednak nijakoś mu się było z nim podufalej stowarzyszać.<br /> {{tab}}— Zawdyć to dziedzicowy gatunek — myślał z głębokiem uważaniem i wdzięcznością, bo przy jego pomocy chałupina rosła, kieby na drożdżach, zaś kiedy Mateusz przyszedł z pomocą, a Kłębowy Adam nawiózł z boru, co było jeno potrza, to buda stanęła taka galanta, jaże ją było widać z Lipiec. Mateusz prawie cały tydzień harował sielnie, drugich poganiając, i kiej skończyli w sobotę po południu, zieloną wiechę zatknął na kominie i poleciał do swojej roboty.<br /> {{tab}}Szymek jeszcze wybielał izbę a uprzątał wióry i śmiecie, zaś pan Jacek przybrał się, skrzypki wziął pod pachę i rzekł ze śmiechem:<br /> {{tab}}— Gniazdko gotowe, nasadźże sobie kokosz...<br /> {{tab}}— Dyć jutro ślub po nieszporach — rzucił mu się dziękować.<br /> {{tab}}— Nie robiłem za darmo! Jak mnie ze wsi wypędzą, to przyjdę do ciebie na komorne — fajeczkę zapalił i polazł w stronę lasu.<br /> {{tab}}A Szymek, chociaż wszystko pokończył, łaził jeszcze czegoś, przeciągał strudzone koście i patrzył na chałupę z niespodziewaną uciechą.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_210" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/210"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/210|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/210{{!}}{{#if:210|210|Ξ}}]]|210}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Moja! Juści, co moja! — gadał i, jakby nie wierząc oczom, dotykał ścian, obchodził dokoła i zaglądał przez okno, wciągając z lubością skisły zapach wapna i surowej gliny, że dopiero o zmierzchu ruszył do wsi szykować się na jutro.<br /> {{tab}}Juści, co już wszystkie wiedziały o ślubie, więc i Dominikowej doniesła któraś z sąsiadek, ale stara udała, iż nie miarkuje, o czym powiedają.<br /> {{tab}}Zaś nazajutrz w niedzielę już od wczesnego rana Jagusia raz po raz wymykała się z chałupy ze sporemi tobołami, cichaczem, przez ogrody, dygując je do Nastusi, lecz stara, chociaż dobrze czuła, co się wyrabia, nie przeciwiła się niczemu, łaziła jeno milcząca i tak chmurna, co Jędrzych dopiero po sumie ośmielił się do niej przystąpić.<br /> {{tab}}— A to już pójdę, matulu! — szepnął, trzymając się z daleka, ostrożnie.<br /> {{tab}}— Koniebyś lepiej wygnał na koniczysko...<br /> {{tab}}— Dzisia Szymkowe wesele, nie wiecie to...<br /> {{tab}}— Chwała Bogu, co nie twoje! — zaśmiała się urągliwie. — A spij się, to obaczysz, co ci zrobię! — pogroziła ze złością i, kiej chłopak wziął się przybierać odświętnie, powlekła się kajś na wieś.<br /> {{tab}}— A spiję się, na złość się spiję! — mamrotał, biegnąc przez wieś do Mateuszowej chałupy. Rychtyk już wychodzili do kościoła, jeno że cicho, bez śpiewań, bez krzyków i bez muzyki. Ślub się też odbył całkiem biednie, przy dwóch jeno świecach, że Nastusia rozpłakała się rzewliwie, a Szymek bzdyczył się czegoś i hardo, zaczepliwie patrzył w ludzi i po {{pp|pu|stym}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_211" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/211"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/211|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/211{{!}}{{#if:211|211|Ξ}}]]|211}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|pu|stym}} kościele. Szczęściem, co na wychodnem organista zagrał tak skocznie, jaże nogi zadrygały i stało się jakoś raźniej i weselej na duszach.<br /> {{tab}}Jaguś zaraz po ślubie wróciła do matki, a jeno później zaglądała niekiedy do weselników, bo Mateusz zagrał na skrzypicy, Pietrek Borynów przywtórzył na fleciku, a ktosik srodze przybębniał, że zatańcowali w ciasnej izbie, a poniektóre, co ochotniejsze, to prosto przed chałupą, między stołami, kaj się porozsadzali godownicy, jedząc, przepijając, a gwarząc zcicha, że to nijako było się wydzierać za dnia i po trzeźwemu.<br /> {{tab}}Szymek cięgiem łaził za żoną, w kąty ją ciągał, a tak siarczyście całował, jaże przekpiwali z niego, a Jambroż rzekł posępnie:<br /> {{tab}}— Ciesz się, człowieku, dzisia, bo jutro zapłaczesz! — i gonił ślepiami kieliszek.<br /> {{tab}}Coprawda, to i ochoty wielkiej nie było i na większą zabawę się nie zanosiło, gdyż niejedni, podjadłszy ździebko i posiedziawszy obyczajnie czas jakiś, gdy słońce zaszło i niebo stanęło w ogniach zórz, jęli się już zbierać do domów. Tylko jeden Mateusz srodze się rozochocił, grał, przyśpiewywał, dzieuchy do tańców niewolił, gorzałką częstował, a skoro się pokazała Jagusia, sielnie się z nią stowarzyszał, w oczy zazierał i zcicha, gorąco cosik prawił, nie bacząc na rozjarzone łzami oczy Tereski, stróżujące nieodstępnie.<br /> {{tab}}Jaguś nie stroniła od niego, bo ni ziębił, ni parzył, słuchała cierpliwie, zważając jeno pilnie, czy nie nadchodzą Antkowie, z którymi za nic spotkać się nie chciała. Na szczęście, nie przyszli, nie było też żadnego <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_212" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/212"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/212|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/212{{!}}{{#if:212|212|Ξ}}]]|212}}'''<nowiki>]</nowiki></span>z większych gospodarzy, chociaż zaprosinom nie odmówili, a wspomogę na wesele, jak to było zwyczajnie, przysłali, więc skoro ktosik o tem wspomniał, Jagustynka wykrzyknęła po swojemu:<br /> {{tab}}— Żeby ta smaków nagotowali, a zapachniała kufa okowitki, to by się kijem nie opędził od najpierwszych, ale na darmo nie lubią brzuchów trząchać i suchemi ozorami mleć.<br /> {{tab}}Że zaś już była ździebko napita, to dojrzawszy Jaśka Przewrotnego, jak kajś w kącie wzdychał żałośliwie, nos ucierał i ogłupiałemi oczami spozierał w Nastusię, pociągnęła go do niej la prześmiechów.<br /> {{tab}}— Potańcuj z nią, użyj se choć tyla, kiej ci matka wzbronili żeniaczki, a zabiegaj kole niej, może ci co z łaski udzieli, ma chłopa, to już jej zarówno, jeden czy więcej.<br /> {{tab}}I wygadywała takie trefności, jaże uszy więdły, zaś kiedy i Jambroż dorwał się kieliszka i jął po swojemu gębę rozpuszczać, to już oboje rej wiedli, pyskując do śmiechu, aże się trzęsły wszystkie kałduny ani się spostrzegając w onej zabawie, jak im przeszła ta krótka noc.<br /> {{tab}}Że wmig ostał z obcych jeno Jambroż sączący flachy dosucha, zaś młodzi postanowili zaraz przenieść się na swoje; Mateusz przyniewalał do pozostania w chałupie na jakiś czas, ale Szymek się uparł, konia pożyczył od Kłęba, skrzynie a pościele i statki upakował na wozie, Nastusię z paradą usadził, matce padł do nóg, szwagra ucałował, famjeljantom pokłonił się w pas, przeżegnał się, konia śmignął i ruszył, a pobok szli odprowadzający.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_213" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/213"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/213|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/213{{!}}{{#if:213|213|Ξ}}]]|213}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}I wiedli się w milczeniu, właśnie słońce co jeno było się pokazało, pola stanęły w roziskrzanych rosach i ptasich śpiewaniach, zaruchały się ciężkie kłosy i wszystkim światem buchnęła weselna radość dnia, co, jak ten święty pacierz, wionął z każdego źdźbła i unosił się wraz ku niebu jasnemu.<br /> {{tab}}Dopiero za młynem, gdy dwa boćki jęły kołować wysoko nad nimi, ozwała się matka, strzepując palcami:<br /> {{tab}}— Na psa urok! Dobra wróżba, będą się wama dzieci darzyć.<br /> {{tab}}Nastusia ździebko poczerwieniła się, a Szymek, wspierając wóz na wybojach, zagwizdał zuchwale i hardo potoczył ślepiami.<br /> {{tab}}Zaś kiej już sami ostali, Nastusia, rozejrzawszy się po swojem nowem gospodarstwie, rozpłakała się żałośnie, aż Szymek krzyknął:<br /> {{tab}}— Nie bucz, głupia! Drugie i tyla nie mają! Jeszcze ci będą zazdrościły — dodał, a że był wielce strudzony i nieco napity, uwalił się w kącie na słomie i wnet zachrapał, a ona zasiadła pod ścianą i popłakiwała, spozierając na białe ściany Lipiec, widne ze sadów.<br /> {{tab}}I nieraz jeszcze płakała na swoją biedę, jeno co już coraz rzadziej, gdyż wieś jakby się zmówiła na ich wspomożenie. Najpierwej przyszła Kłębowa z kokoszką pod pachą i stadem kurczątek w koszyku i snadź dobry zrobiła początek, bo prawie każdego dnia zaglądała do niej któraś z gospodyń, a nie z próżnemi rękami.<br /> {{tab}}— Ludzie kochane, a czemże się ja wam odsłużę — szeptała wzruszona.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_214" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/214"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/214|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/214{{!}}{{#if:214|214|Ξ}}]]|214}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r06"/>{{tab}}— A choćby dobrem słowem — odparła Sikorzyna, dając jej kawał płótna.<br /> {{tab}}— Jak się dorobisz, to oddasz biedniejszym — dodała rozsapana Płoszkowa, wyciągając z pod zapaski niezgorszy kawał słoniny.<br /> {{tab}}I nanieśli jej tyla, że mogło starczyć na długo, a któregoś zmierzchu Jasiek przywiódł im swojego Kruczka i, uwiązawszy go pod chałupą, uciekał, jakby oparzony.<br /> {{tab}}Śmiali się niemało, rozpowiadając o tem Jagustynce, wracającej z boru, stara skrzywiła się wzgardliwie i rzekła:<br /> {{tab}}— W przypołudnie zbierał la cię, Nastuś, jagódki, ale matka mu odebrała.<br /> <br />{{---|50}}<br /><section end="r06"/> <section begin="r07"/>{{c|VII.}}<br /> {{tab}}Pociągnęła do Borynów, niesąc czerwonych jagód la Jóźki, a że właśnie Hanka doiła krowy przed chałupą, przysiadła pobok na przyźbie, rozpowiadając szeroko, jak to Nastusię obdarzają.<br /> {{tab}}— Hale, na złość Dominikowej to robią — zakończyła.<br /> {{tab}}— Nastce to zarówno, ale trzebaby i mnie co ponieść — szepnęła Hanka.<br /> {{tab}}— Narychtujcie, to zaniesę — nastręczała się skwapnie, gdy z izby rozległ się słaby, proszący głos Jóźki:<br /><section end="r07"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_215" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/215"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/215|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/215{{!}}{{#if:215|215|Ξ}}]]|215}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Hanuś, dajcie jej moją maciorkę! Zamrę pewnikiem, to Nastuś zato zmówi za mnie jaki pacierz.<br /> {{tab}}Trafiło to Hance do myśli, bo zaraz kazała Witkowi wziąć prosię na postronek i pognać do Nastusi, gdyż iść samej czegoś się wagowała.<br /> {{tab}}— Witek, powiedz ino, co ta maciorka ode mnie! A niech przyleci rychło, bo ja się już ruchać nie poredzę! — zaskarżyła się boleśnie, chorzało bowiem biedactwo od tygodnia, leżała po drugiej stronie chałupy spuchnięta, w gorączce i cała obwalona krostami. Zrazu wynosili ją na dzień do sadu pod drzewa, bo skamlała o to żałośnie.<br /> {{tab}}Ale cóż, kiej się tak pogarszało, że Jagustynka wzbroniła ją wynosić na powietrze.<br /> {{tab}}— Musisz leżeć pociemku, bo w słońcu wszystkie krosty padną na wątpia.<br /> {{tab}}I leżała samotnie w przyćmionej izbie, pojękując jeno i skarżąc się cichuśko, że nie dopuszczają do niej dzieci, ni żadnej z przyjaciółek, gdyż Jagustynka, mająca ją w opiece, kijaszkiem odganiała każdego.<br /> {{tab}}A teraz, skoro ugwarzyła się z Hanką, podetknęła chorej jagód i wzięła się do wygniatania maści z czystej gryczanej mąki, zarobionej obficie świeżem, niesolonem masłem i samemi żółtkami, obwaliła nią grubo twarz i szyję Jóźki, a na to nakładła mokrych szmat, dziewczyna cierpliwie poddawała się lekom, jeno trwożnie rozpytując:<br /> {{tab}}— A nie będzie dziobów na polikach?<br /> {{tab}}— Nie zdrapuj, to przejdzie ci bez znaku, jak Nastusi.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_216" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/216"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/216|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/216{{!}}{{#if:216|216|Ξ}}]]|216}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Kiej tak swędzi, mój Jezu! To mi już lepiej przywiążcie ręce, bo nie wytrzymam! — prosiła łzawo, ledwie wstrzymując się od darcia skóry, stara wymruczała nad nią jakąś zamowę, okadziła wysuszonym rozchodnikiem i, przywiązawszy jej ręce do boków, odeszła do roboty.<br /> {{tab}}Jóźka leżała cicho, zasłuchana w brzęki much i w ten dziwny szum, co się jej cięgiem przewalał po głowie, słyszała, jak przez sen, że niekiedy ktosik z domowych zaglądał do niej i odchodził bez słowa, to się jej widziało, że ciężkie od rumianych jabłuszek gałęzie zwisają nad nią tak nisko, a ona próżno się zrywa i dosięgnąć ich nie poredzi, to znowu, że owieczki cisną się dokoła z jakimś żałosnym bekiem, ale, skoro Witek wsunął się do izby, zaraz go rozeznała.<br /> {{tab}}— Zapędziłeś maciorkę? Cóż pedziała Nastusia?<br /> {{tab}}— Taka była rada prosiakowi, że dziw go w ogon nie całowała.<br /> {{tab}}— Widzisz go, będzie się z Nastusi prześmiewał!<br /> {{tab}}— Prawdę mówię! I kazała pedzieć, co jutro do cię przyleci.<br /> {{tab}}Zaczęła się nagle rzucać na łóżku i trwożnie wołać:<br /> {{tab}}— Odpędź je, bo me zatratują, odpędź! Basiuchny! Baś! Baś!<br /> {{tab}}I jakby zasnęła, tak leżała spokojnie. Witek odszedł, ale zaglądał do niej co trochę. Spytała go niespokojnie:<br /> {{tab}}— Czy to już połednie?<br /> {{tab}}— Kole północka być musi, wszystkie śpią.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_217" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/217"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/217|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/217{{!}}{{#if:217|217|Ξ}}]]|217}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Prawda, ciemno! Wybierz wróble z pod kalenicy, piszczą, jak wypierzone!<br /> {{tab}}Jął cosik rozpowiadać o gniazdach, gdy zakrzyczała, usiłując się podnieść.<br /> {{tab}}— A gdzie siwula! Witek, nie puszczaj w szkodę, bo cię ociec spierą!<br /> {{tab}}Któregoś razu kazała mu bliżej przysiąść i szeptem rozpowiadała:<br /> {{tab}}— Hanka mi wzbrania na wesele Nastusi, ale na złość pódę i przybierę się w modry gorset i w tę kieckę, com to w niej była na odpuście. Oczy za mną wypatrzą, zobaczysz! Witek, narwij mi jabłek, niech cię ino Hanka nie przychwyci! Juści, że jeno z parobkami będę tańcowała! — przymilkła nagle i zasnęła, zaś Witek już całemi godzinami przy niej siadywał, gałęzią bronił od much i wody podawał, czuwając nad nią, kiej kokosz, bo Hanka ostawiła go w chałupie do pomocy, a bydło pasał za niego wraz ze swojem Kłębów Maciuś.<br /> {{tab}}Zrazu przykrzyło się chłopakowi za lasem i swawolą, ale tak go strasznie rozżaliła Józina choroba, że rad był jej nieba przychylić i cięgiem jeno przemyśliwał, czemby ją zabawić i przywieść do śmiechu.<br /> {{tab}}Któregoś dnia przyniósł całe stadko młodych kuropatek.<br /> {{tab}}— Józia, pogładź ptaszki, to ci zapiukają, pogładź.<br /> {{tab}}— Jakże, mam to czem — jęknęła, unosząc głowę.<br /> {{tab}}I gdy odwiązał jej ręce, wzięła trzepoczące się ptaszki w zdrętwiałe, bezsilne dłonie, cisnąc je do twarzy i oczów.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_218" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/218"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/218|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/218{{!}}{{#if:218|218|Ξ}}]]|218}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Tak się w nich dusza tłucze, tak się bojają, biedoty!<br /> {{tab}}— Sam wytropiłem i będę to puszczał — bronił się, ale je wypuścił.<br /> {{tab}}A znowu kiedyś przyniósł młodego zajączka i, trzymając go za uszy, posadził przed nią na pierzynie.<br /> {{tab}}— Trusia kochana, trusiuchna, od matuli cię wzieni, sieroto, od matuli.<br /> {{tab}}Szeptała, cisnąc go do piersi, kiej dzieciątko, a głaszcząc i upieszczając, ale zając beknął jakby rozdzierany i wyrwał się z rąk, skoczył do sieni w całe stado kur, że rozpierzchły się ze srogim wrzaskiem, buchnął na ganek i przez Łapę, drzemiącego w sieni, rymnął do sadu, pies pognał, a za niemi Witek z krzykiem niemałym, z czego uczynił się taki harmider, jaże Hanka przyleciała z podwórza, zaś Jóźka śmiała się do rozpuku.<br /> {{tab}}— Może go pies złapał, co? — pytała potem ździebko niespokojnie.<br /> {{tab}}— A juści, obaczył mu jeno podogonie, zając wpadł we zboże, jak kamień we wodę, tęgi wywijacz! Nie markoć się, Józia, przyniesę ci co drugiego.<br /> {{tab}}I znosił, co jeno mógł: to przepiórki, jakby złotem oprószone, to jeża, to oswojoną wiewiórkę, która strasznie do śmiechu skakała po izbie, to młode jaskółki, tak żałośnie piukające, że stare z krzykiem wdzierały się do izby, aż mu Jóźka kazała oddać, to insze różnoście, nie spominając już, co jabłek i gruszek nanosił tyla, ile mogli zjeść kryjomo przed starszemi, ale już ją to nie bawiło, bo często patrzała, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_219" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/219"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/219|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/219{{!}}{{#if:219|219|Ξ}}]]|219}}'''<nowiki>]</nowiki></span>jakby nie miarkując, i odwracała się znużona i niechętna.<br /> {{tab}}— Nie chcę, przynieś co nowego! — matyjasiła, odwracając oczy i nawet nie patrząc na boćka, któren się grajdał po izbie, kuł po wszystkich garnkach i na darmo przyczajał się pod drzwiami na Łapę, dopiero, kiej pewnego razu przyniósł jej żywą żołnę, rozchmurzyła się nieco.<br /> {{tab}}— Jezu kochany, a to śliczności, kieby malowanie!<br /> {{tab}}— A pilnuj się, by cię w nos nie dziobnęła, zła, kiej pies.<br /> {{tab}}— Cie, nawet się nie rwie uciekać, oswojona czy co?<br /> {{tab}}— Skrzydła ma i kulasy spętane, a ślepie zalałem jej smołą.<br /> {{tab}}Bawili się ptakiem czas jakiś, ale żołna wciąż była nieruchoma i smutna, nie chciała jeść i zdechła, ku wielkiemu strapieniu całego domu.<br /> {{tab}}I tak im schodziły dnie.<br /> {{tab}}A na świecie cięgiem prażyło, zaś czem bliżej ku żniwom, tem jeszcze barzej wzmagała się spiekota, że już w dzień niesposób się było pokazać w polu, a noce też nie przynosiły ochłody, szły bowiem duszne i nagrzane, że nawet w sadach nie można było wyspać z gorąca, prosto klęska waliła się na wieś, trawy już tak wypaliło, że bydło głodne wracało z paśników i ryczało w oborach, ziemniaki więdły, zawiązały się kieby orzeszki i tak ostały, przypalone owsy ledwie odrosły od ziemi, jęczmiona pożółkły, zaś żyta schły <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_220" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/220"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/220|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/220{{!}}{{#if:220|220|Ξ}}]]|220}}'''<nowiki>]</nowiki></span>przed czasem, bielejąc płonemi kłosami. Trapili się tem niemało, ze smutnawą nadzieją spozierając w każden zachód, czy nie idzie na odmianę, ale niebo wciąż było bez chmur i całe jakby w szklanej, białawej pożodze, a słońce zachodziło czyste i by najlżejszym obłoczkiem nie przyćmione.<br /> {{tab}}Niejeden już skamlał serdecznie przed obrazami do Przemienienia Pańskiego, nic jednak nie pomagało, pola mglały coraz barzej, uwiędły, a niedojrzały owoc opadał z drzew, studnie wysychały, a nawet w stawie ubyło tyle wody, co tartak nie mógł już robić i młyn również stał zawarty na głucho, więc naród, przywiedziony do rozpaczy, złożył się na wotywę z wystawieniem, na którą zebrała się cała wieś.<br /> {{tab}}A modlili się tak gorąco i ze wszystkiego serca, co i kamieńby się ulitował.<br /> {{tab}}I snadź Pan Jezus pofolgował swemu miłosierdziu, chociaż bowiem nazajutrz zrobiło się tak gorąco, znojnie, duszno i parno, jaże ptactwo padało zemglone, krowy żałośnie ryczały po paśnikach, konie nie chciały wychodzić na świat, a ludzie, pomęczeni do ostatka, bez sił, tułali się po spiekłych sadach, bojąc się wyjrzeć, choćby do ogrodu, ale jakoś w samo przypołudnie, gdy wszystko zdało się już puszczać ostatnią parę w tym białym, rozmigotanym wrzątku, przyćmiło się nagle słońce i zmętniało, kieby weń kto rzucił przygarścią popiołu, a pokrótce zahuczało kajś wysoko, jakoby stado ptactwa wielgachnemi skrzydłami, a napęczniałe sinością chmury nadciągały ze wszystkich stron, opuszczając się coraz niżej i groźniej.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_221" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/221"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/221|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/221{{!}}{{#if:221|221|Ξ}}]]|221}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Strach wionął, wszystko przycichło i stanęło w przytajonym dygocie.<br /> {{tab}}Zahurkotały dalekie grzmoty, zerwał się krótki wiatr, po drogach wzniosły się skłębione tumany, słońce rozlało się kieby żółtko w piasku, ściemniało raptem i na niebie zaroiły się roje błyskawic, jakby kto zamigotał ognistemi postronkami, i pierwszy piorun trzasnął kajś blisko, jaże ludzie powybiegali przed chałupy.<br /> {{tab}}Naraz skotłowało się wszystko do dna, słońce zgasło, uczynił się dziki mąt i rozszalała się taka zawierucha, że w skołtunionych mrokach lały się jeno strugi oślepiających jasności, biły pioruny, grzmoty przewalały się po niebie, szumiała ulewa i jęczały wichry i drzewa.<br /> {{tab}}Pioruny już biły jeden za drugim, jaże oczy ślepiło, i spadała ulewa, że świata nie można było dojrzeć, zaś stronami poszły grady.<br /> {{tab}}Burza trwała może z godzinę, aż zboża się pokładły i drogami pociekły całe rzeki spienionej wody, a co przestało na chwilę i zaczynało się wyjaśniać, to znowu grzmiało, jakby tysiące wozów pędziło po zmarzłej grudzi, i nowy deszcz lał, jak z cebra.<br /> {{tab}}Z trwogą wyzierano na świat, tu i owdzie już pozapalano lampki, śpiewając: Pod Twoją obronę, gdzie znów powynoszono na przyźby obrazy, la obrony przed nieszczęściem, ale, dzięki Bogu, burza przechodziła, nie wyrządziwszy większych szkód, dopiero kiej się już prawie docna uspokoiło i padał deszcz coraz drobniejszy, z jakiejś ostatniej chmury, zwieszającej się nad wsią, trzasnął piorun w stodołę wójtową.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_222" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/222"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/222|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/222{{!}}{{#if:222|222|Ξ}}]]|222}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Buchnęły płomienie a dymy i wmig cała stodoła stanęła w ogniu, na wsi zerwał się strachliwy wrzask, i kto jeno mógł, leciał do pożaru, ale ani mowy było o ratowaniu, paliła się od góry do dołu, kieby ta kupa zwalonych szczap, to Antek z Mateuszem i drugie bronili jeno zawzięcie Kozłowej chałupy i inszych budynków; szczęściem, co nie brakowało wody i błota na drodze, bo już poniektóre dachy zaczynały się kurzyć, i gęsto leciały skry na najbliższe obejścia.<br /> {{tab}}Wójta doma nie było, pojechał był jeszcze rano do gminy, zaś wójtowa srodze lamentowała, biegając dokoła, kiej ta rozgdakana kokosz, więc kiedy już minęło niebezpieczeństwo i zaczynali się rozchodzić, przysunęła się do niej Kozłowa i, ująwszy się pod boki, zakrzyczała urągliwie:<br /> {{tab}}— Widzisz, dał ci Pan Jezus radę, pani wójtowa, dał! Za moją krzywdę!<br /> {{tab}}I byłoby doszło do bitki, gdyż wójtowa skoczyła do niej z pazurami, ledwie Antek zdążył je rozdzielić i tak przytem skrzyczał Kozłową, że, kiej pies kopnięty, wróciła pod swoją chałupę, warcząc jeno a doszczekując:<br /> {{tab}}— Dmij się, pani wójtowo, dmij, odbiję ja ci swoje z precentem.<br /> {{tab}}Ale nikto jej nie słuchał, stodoła się dopaliła, przywalili błotem dymiące się zgliszcza i porozchodzili się do domów, ostała jeno wójtowa, biadoląc przed Antkiem, który wysłuchał cierpliwie, co mógł, na resztę machnął ręką i poszedł.<br /> {{tab}}Burza się już przetoczyła na bory i lasy, pokazało się słońce, po modrem niebie przeciągały stada <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_223" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/223"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/223|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/223{{!}}{{#if:223|223|Ξ}}]]|223}}'''<nowiki>]</nowiki></span>białych chmur, zaśpiewały ptaki, powietrze było rzeźwe i chłodnawe, ludzie zaś wychodzili spuszczać wody i równać wyrwy.<br /> {{tab}}Antek prawie przed samą chałupą natknął się niespodzianie na Jagusię, szła z koszykiem i motyczką, pozdrowił ją skwapnie, ale spojrzała wilczemi ślepiami i przeszła bez słowa.<br /> {{tab}}— Cie, jaka harna! — mruknął rozgniewany i, spostrzegłszy Jóźkę w opłotkach, powstał na nią srogo, że łazi po wilgoci.<br /> {{tab}}Dziewczynie bowiem było o tyle lepiej, że mogła całe dnie leżeć w sadzie, krosty się już podgoiły galancie i przyschły, nie ostawiając żadnych śladów, toteż jeno ukradkiem Jagustynka smarowała ją maścią, gdyż Hanusia krzywiła się na wielki rozchód masła i jajek.<br /> {{tab}}I leżała se tak, dobrzejąc zwolna i prawie samiutka dnie całe, Witek bowiem wrócił do krów, czasem jeno przyleciała która przyjaciółka na krótką pogwarę, to Rocho posiedział jaką chwilę, to stara Jagata rozpowiedziała jedno i to samo: jako z pewnością zamrze we żniwa w Kłębowej izbie i po gospodarsku; a głównie przestawała z Łapą, nieodstępnie warującym, i z boćkiem, któren przychodził na wołanie, i z ptakami, co się były zlatywały do kruszyn chleba.<br /> {{tab}}Któregoś dnia, gdy w chałupie nie było nikogo, zajrzała do niej Jagusia, przynosząc całą garść karmelków, ale nim Jóźka zdążyła dziękować, rozległ się kajś głos Hanki, a Jagna pierzchnęła spłoszona.<br /> {{tab}}— Niech ci będzie na zdrowie! — zawołała przez płot i zniknęła.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_224" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/224"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/224|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/224{{!}}{{#if:224|224|Ξ}}]]|224}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Leciała do brata, niosąc mu cosik w zanadrzu.<br /> {{tab}}Zastała Nastusię przy krowie, chlipającej z cebratki, Szymon stawiał jakąś przybudówkę i sielnie gwizdał.<br /> {{tab}}— Macie już krowę? — zdumiała się niezmiernie.<br /> {{tab}}— A mamy! Co, nie śliczna? — mówiła z pychą Nastusia.<br /> {{tab}}— Sielna krowa, musi być z dworskich, kiedy kupiliśta?<br /> {{tab}}— Juści co krowa nasza, choć nie kupowalim! Jak ci wszystko rozpowiem, to się złapiesz za głowę i nie dasz wiary! A to wczoraj jakoś na świtaniu poczułam, że cosik tak się cocha o węgieł, jaże się buda zatrzęsła, myślę sobie: pędzą na paśniki i świnia jakaś podeszła wytrzeć się z błota. Przyłożyłam się i jeszcze nie usnęłam, a tu znowu cosik porykuje zcicha. Wychodzę, patrzę, krowa stoi, przywiązana do drzwi, kłak koniczyny leży przed nią, wymiona ma wezbrane i wyciąga do mnie gębulę. Przetarłam oczy, bo mi się zdało, że mnie jeszcze śpik mroczy, ale nie, żywa krowa stoi, porykuje i liże me po palcach. Juści, byłam pewna, że się odbiła od stada, Szymek też powiada: zaraz tu po nią przylecą! To mnie jeno korciło, że była przywiązana. Jakże, sama się przeciek na postronek nie wzięła. Ale przeszło południe i nikto po nią nie przyszedł, wydoiłam, żeby jej ulżyć, bo już mleko gubiła z cycków. Przeszedł wieczór, przeszła i noc, rozpytywałam się na wsi, pytałam nawet dworskiego pasterza, nikto nie słyszał, żeby komu krowa zginęła. Stary Kłąb powiedział, że to może być jakaś {{pp|złodziej|ska}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_225" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/225"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/225|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/225{{!}}{{#if:225|225|Ξ}}]]|225}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|złodziej|ska}} sprawa i lepiej krowę zaprowadzić do kancelarji! Żal mi juści było, ale trudno, w przypołudnie przychodzi Rocho i mówi:<br /> {{tab}}— Poczciwaś i potrzebnicka, to cię Pan Jezus krową pobłogosławił.<br /> {{tab}}— Juści, krowy pewnie z nieba spadają, nawet głupi nie uwierzy — ośmiał się na to i na odchodnem powieda:<br /> {{tab}}— Krowa wasza, nie bójcie się, nikt jej wam nie odbierze!<br /> {{tab}}Zrozumiałam, co od niego, padłam mu do nóg dziękować, ale się wyrwał.<br /> {{tab}}— A jak spotkacie pana Jacka — powieda z prześmiechem — to mu za krowę nie dziękujcie, bo was jeszcze kijem przeleje, nie lubi dziękowań!<br /> {{tab}}— To niby pan Jacek dał wam krowę!<br /> {{tab}}— Zaśby się nalazł kto drugi taki poczciwy la biednego narodu!<br /> {{tab}}— Prawda, dał przeciek Stachowi drzewa na chałupę i tyla wspomaga!<br /> {{tab}}— Święty prosto człowiek, że już co dnia pacierz za niego mówię!<br /> {{tab}}— Byle ci jeno kto nie wyprowadził bydlątka.<br /> {{tab}}— Co, mieliby mi ukraść krowę! Jezu, a dyćbym ślepie wydarła, a dyćbym w cały świat poszła za nią! Pan Jezus nie pozwoli na taką krzywdę! Do izby wprowadzę ją na noc, póki Szymek nie wystroi obórki. Jaśkowy Kruczek też dopilnuje bydlątka! Moja pociecha kochana, moja najmilejsza! — szeptała, obejmując ją za <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_226" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/226"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/226|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/226{{!}}{{#if:226|226|Ξ}}]]|226}}'''<nowiki>]</nowiki></span>szyję i całując po gębule, jaże krowa zajęczała, pies jął naszczekiwać radośnie, kury się rozgdakały zestraszone, a Szymek gwizdał coraz głośniej.<br /> {{tab}}— Widno z tego, co wam Pan Jezus błogosławi! — westchnęła Jagusia, jakby z cichym żalem, przyglądając się uważniej obojgu. Wydali się jej nie do poznania przemienieni, zwłaszcza Szymek najbarzej ją zastanawiał, dyć go znała, kiej niedojdę, któren trzech zliczyć nie poredził, w chałupie był popychadłem, i pomiatał nim, kto jeno chciał, zaś teraz jawił cię całkiem drugim, poczynał sobie przemyślnie, nosił się godnie i prawił, kieby mądrala.<br /> {{tab}}— Któreż to wasze pole? — spytała po długich rozważaniach.<br /> {{tab}}Nastusia jęła pokazywać, powiedając, gdzie będą co sieli.<br /> {{tab}}— A skądże to weźmie nasienia?<br /> {{tab}}— Szymek powiedział, co będzie, to musi być, na darmo słowa nie puści.<br /> {{tab}}— Brat mój, a słucham, kieby zgoła o obcym.<br /> {{tab}}— A taki poczciwy, taki zmyślny i taki robotny, że chyba drugiego takiego niema na świecie — wyznawała z gorącością Nastusia.<br /> {{tab}}— Pewnie — powtórzyła smutnie — czyjeż te okopcowane role?<br /> {{tab}}— Antka Boryny! Nie robią na nich, bo pono czekają działów po Macieju.<br /> {{tab}}— Będzie tego z półwłóczek, no! Wiedzie się im niezgorzej.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_227" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/227"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/227|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/227{{!}}{{#if:227|227|Ξ}}]]|227}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A niech im Pan Jezus da z dziesięć razy szczodrzej, toć Antek zaręczył u dziedzica za nasz grunt, a i w niejednem nas wspomógł.<br /> {{tab}}— Antek wziął się za Szymkiem! — aż przystanęła ze zdumienia.<br /> {{tab}}— Hanka też niegorsza od niego, dała mi maciorkę, prosię to jeszcze, ale będzie z niego pociecha, bo idzie z plennego gatunku.<br /> {{tab}}— Cudeńka prawisz, Hanka dała ci maciorkę, prosto nie do wiary.<br /> {{tab}}Wróciły pod chałupę, i Jagusia, wysupławszy z chusteczki dziesięć rubli, wetknęła je w rękę Nastusi.<br /> {{tab}}— Weź te parę groszy, nie mogłam przódzi, bo mi Żyd za gąski nie oddał.<br /> {{tab}}Dziękowali jej ze wszystkiego serca, więc im powiedziała na odchodnem:<br /> {{tab}}— Poczekajta, udobrucha się matka, to wam jeszcze coś niecoś udzieli.<br /> {{tab}}— Nie potrzebuję, niech se moją krzywdą trumnę wyścieli! — wybuchnął Szymek tak nagle i z taką zapamiętałością, że już odeszła bez słowa.<br /> {{tab}}Wracała do domu srodze zadumana, smutna i jakaś roztęskniona.<br /> {{tab}}— A ja co? ten badyl suchy, o któren nikto nie stoi — westchnęła sieroco.<br /> {{tab}}Kajś w pół drogi spotkała Mateusza, leciał do siostry, ale zawrócił z nią i uważnie słuchał rozpowiadania o Szymkach.<br /> {{tab}}— Nie wszystkim tak dobrze — powiedział jeno chmurnie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_228" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/228"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/228|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/228{{!}}{{#if:228|228|Ξ}}]]|228}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Nie szła im rozmowa, on czegoś wzdychał, drapiąc się frasobliwie po głowie, a Jagusia zapatrzyła się na Lipce, całe w łunach zachodu.<br /> {{tab}}— Hej, duszno też na tem świecie i ciasno — rzekł jakby do siebie.<br /> {{tab}}Zajrzała mu pytająco w oczy.<br /> {{tab}}— Cóż ci to? krzywisz się, kieby po occie.<br /> {{tab}}Jął wyrzekać, jako mu się mierzi życie i wieś i wszystko, i że pewnikiem pójdzie we świat, gdzie go oczy poniosą.<br /> {{tab}}— To się ożeń, a miał będziesz odmianę — żartowała.<br /> {{tab}}— Żeby to me chciała, którą mam w myślach — zajrzał jej w oczy natarczywie, odwróciła głowę niechętna jakoś i wraz pomieszana.<br /> {{tab}}— Spytaj się jej! Każda za cię pójdzie, a niejedna już wygląda swatów.<br /> {{tab}}— A jak odmówi! Wstyd będzie i zgryzota.<br /> {{tab}}— To poślesz z wódką do inszej.<br /> {{tab}}— Ja nie z takich, upatrzyłem se jedną, to me do drugiej nie bierze.<br /> {{tab}}— Chłopu to każda jednako pachnie i z każdą radby przyjść do poufałości.<br /> {{tab}}Nie bronił się, a jeno zaczął z innej beczki.<br /> {{tab}}— Wiesz, Jaguś, a to chłopaki czekają jeno pory, żeby do cię słać z wódką.<br /> {{tab}}— Niech se sami wychlają, nie pódę za żadnego! — wyrzekła z mocą, jaże się zastanowił, a szczerze powiedziała, gdyż żaden nie widział się jej milszym nad drugiego, juści kromie Jasia, ale Jasio...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_229" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/229"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/229|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/229{{!}}{{#if:229|229|Ξ}}]]|229}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Westchnęła ciężko, z lubością oddając się spominkom o nim, że Mateusz, nie mogąc się dogadać, zawrócił zpowrotem do siostry.<br /> {{tab}}Ona zaś, wlekąc lękliwemi oczami po świecie, pomyślała:<br /> {{tab}}— Co on tam teraz porabia, co?<br /> {{tab}}Zatargała się gwałtownie, ktosik ją objął znienacka i przyciskał.<br /> {{tab}}— Nie ucieczesz mi teraz — szeptał namiętnie wójt.<br /> {{tab}}Wyrwała mu się z pazurów rozzłoszczona:<br /> {{tab}}— Jeszcze raz me tkniecie, to wam ślepie wydrapię i takiego narobię piekła, jaże się cała wieś zleci.<br /> {{tab}}— Cichoj, Jaguś, dyć gościńca ci przywiozłem — i wtykał jej w ręce korale.<br /> {{tab}}— Wsadźcie je sobie gdzieś, stoję o wasze podarunki, co o ten patyk złamany!<br /> {{tab}}— Jagusiu, co ty wyrabiasz, co — jąkał zdumiony.<br /> {{tab}}— A to, żeście świńtuch i tyla! I ani ważcie się mnie czepiać.<br /> {{tab}}Odbiegła go rozsrożona i, kiej burza, wpadła do chałupy, matka obierała ziemniaki, a Jędrzych doił krowy w opłotkach, zabrała się więc żwawo do wieczornych obrządków, ale trzęsła się ze złości i, nie mogąc się uspokoić, skoro się jeno ściemniało, zebrała się znowu bieżyć.<br /> {{tab}}— Zajrzę do organistów — powiedziała matce.<br /> {{tab}}Często tam teraz chodziła, wysługując się im na różne sposoby, aby choć niekiedy posłyszeć jakie słowa o Jasiu.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_230" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/230"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/230|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/230{{!}}{{#if:230|230|Ξ}}]]|230}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Leciała też, spragniona o nim wieści, a z jakąś cichą nadzieją usłyszenia dzisiaj czegoś nowego.<br /> {{tab}}I pokrótce zajarzyły się w mrokach oświetlone okna Jasiowego pokoju, kaj teraz Michał pisał cosik pod wiszącą lampą, zaś organisty siedziały przed domem na chłodzie.<br /> {{tab}}— Jasio przyjeżdża jutro po południu! — przywitała ją organiścina nowiną, od której dziw trupem nie padła, nogi się pod nią ugięły, serce zakotłowało aż do utraty tchu, cała stanęła w ogniach i dygocie, że, posiedziawszy la nieznaki jakąś chwilę, uciekła, jakby goniona, aż kajś na topolową, pod las...<br /> {{tab}}— Jezus mój kochany! — buchnęła dziękczynnie, wyciągając ręce, łzy pociekły jej z oczów, i tak się w niej rozśpiewała radość, że chciało się jej śmiać, i krzyczeć, i kajś lecieć, i całować te drzewa, i tulić się do tych pól, pośpionych w księżycowej poświacie.<br /> {{tab}}— Jasio przyjeżdża, przyjeżdża — szeptała niekiedy, porywając się nagle, jak ptak, i leciała, porwana wszystką mocą oczekiwań i tęsknic, jakoby naprzeciw doli swojej i nieopowiedzianemu szczęściu.<br /> {{tab}}Był już późny wieczór, kiej się znalazła zpowrotem, w oknach było już ciemno, świeciło się tylko u Borynów, kaj się zebrało sporo narodu, i poszła do domu czekać tego jutra i śnić o Jasiowym powrocie.<br /> {{tab}}Ale na darmo się przewracała z boku na bok, więc, skoro matka zachrapała, podniesła się cichuśko i, przyokrywszy się w zapaskę, siadła pod domem czekać snu albo świtania.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_231" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/231"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/231|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/231{{!}}{{#if:231|231|Ξ}}]]|231}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}W chałupie Borynów, za stawem, świeciło się jeszcze po jednej stronie, i niekiedy szły stamtąd ściszone odgłosy rozmów.<br /> {{tab}}Wpatrzyła się zrazu w drżące na wodzie odblaski światła i zapomniała o wszystkiem, grążąc się w mgławych i rozmigotanych dumaniach, co ją oprzędły, kiej pajęczyny, i wraz poniesły w jakiś cichy podwieczór, sczerwieniony od zórz, we wszystek świat nieukojonej tęsknicy.<br /> {{tab}}Księżyc już był zaszedł, płowy mrok obtulał pola, gwiazdy świeciły wysoko i niekiej spadała któraś z taką chyżością i tak gdzieś strasznie daleko, jaże dech w piersiach zapierało i mróz przechodził kości; niekiedy nagrzany leciuśki powiew muskał pieściwie, kieby te umiłowane ręce, a czasem z pól podnosił się upalny, rozpachniony wzdych i przejmował serce, jaże się prężyła, rozwierając ramiona. To siedziała w dumaniu jeno wszystka i w czuciu niewypowiedzianej słodkości, jak pęd, któren się pręży i wzbiera w sobie... a noc stąpała przez nią cicho i ostrożnie, jakby nie chcąc płoszyć człowieczego szczęścia.<br /> {{tab}}U Borynów cięgiem się świeciło, i na drodze stróżował czujnie Witek, by ktoś nieproszony nie podsłuchał, gdyż zeszli się na cichą, przyjacielską naradę przed jutrzejszem zebraniem w kancelarji, na które wzywał wójt wszystkich gospodarzy lipeckich.<br /> {{tab}}W izbie było ciemnawo, jakiś ogarek słabo się ćmił na okapie, że jeno poniektóre głowy można było rozeznać w gęstwie, zeszło się bowiem ze dwadzieścia chłopa, wszyscy, którzy trzymali z Antkiem i Grzelą.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_232" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/232"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/232|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/232{{!}}{{#if:232|232|Ξ}}]]|232}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r07"/>{{tab}}Rocho, siedzący kajś w mroku, tłumaczył szeroko, co by to wyszło la wsi, jeżeli się zgodzą na postawienie szkoły w Lipcach; a potem Grzela nauczał każdego zosobna, co ma powiedzieć naczelnikowi i jak głosować.<br /> {{tab}}Długo w noc radzili, boć nie obeszło się bez kłótni a sprzeciwieństw, ale wkońcu zgodzili się na jedno i, nim zaświtało, rozeszli się śpiesznie, gdyż nazajutrz trza było dość wcześnie wyruszać.<br /> {{tab}}Tylko Jagusia została jeszcze na przyźbie, jakby już docna zagubiona w dumaniach i nocy, siedziała ślepa i głucha na wszystko, szepcąc jeno niekiedy niby te gorące słowa nieskończonego pacierza:<br /> {{tab}}— Przyjedzie, przyjedzie!<br /> {{tab}}I kłoniła się bezwolnie, jakby nad jutrem, jakby chcąc dojrzeć, co la niej niesie ten świt, szarzejący nad ziemią, z lękiem a radością dając się temu, co miało się stać.<br /><br />{{---|50}}<br /><section end="r07"/> <section begin="r08"/>{{c|VIII.}}<br /> {{tab}}Przypołudnie dochodziło, skwar czynił się coraz większy i naród już się wszystek zgromadził przed kancelarją, a naczelnika jeszcze nie było. Pisarz raz po raz wychodził na próg i, przysłoniwszy dłonią oczy, wyzierał na szeroką drogę, obsadzoną pokrzywionemi wierzbami, ale tam się jeno lśniły kałuże, ostałe po wczorajszej ulewie, toczył się zwolna jakiś zapóźniony wóz i kajś niekaj między drzewami zabielała chłopska kapota.<br /><section end="r08"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_233" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/233"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/233|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/233{{!}}{{#if:233|233|Ξ}}]]|233}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Gromada czekała cierpliwie, a tylko jeden wójt latał, kiej oparzony, wyglądał na drogę i coraz głośniej przynaglał chłopów, zasypujących wyrwy i doły na placu przed kancelarją.<br /> {{tab}}— Prędzej, chłopcy! Laboga, żeby jeno zdążyć, nim nadjedzie.<br /> {{tab}}— A nie popuśćcie jeno ze strachu — ozwał się z kupy jakiś głos.<br /> {{tab}}— Ruchajta się, ludzie! Ja tu po urzędzie, nie pora na przekpinki.<br /> {{tab}}— Wójcie, a to jeno Boga się bójcie — zaśmiał się któryś z Rzepeckich.<br /> {{tab}}— A któren jeszcze pysk wywrze, do kozy każę wsadzić — zakrzyczał srogo wójt i poleciał wyjrzeć ze smętarza, że to leżał na wzgórku, do którego szczytem była przywarta kancelarja.<br /> {{tab}}Wielgachne, prawieczne drzewa wynosiły się nad nią, kościelna wieża szarzała skroś gałęzi, zaś czarne ramiona krzyżów wychylały się z poza kamiennego ogrodzenia na dachy i drogę wiodącą przez wieś.<br /> {{tab}}Wójt, nie wypatrzywszy niczego, postawił przy ludziach jednego ze sołtysów, a sam wszedł do kancelarji, kaj cięgiem ktoś wchodził i wychodził, że to pisarz co trochę wywoływał któregoś z gospodarzy, zcicha przypominając zaległe podatki, niezapłaconą składkę na sąd, albo jeszcze i coś lepszego. Juści, co ta nikomu nie szły w smak takie wypominki, ale słuchali wzdychający, bo cóż było robić teraz, na ciężkim przednówku? Mogli to płacić, kiej niejednemu już i na sól nie starczyło, to mu się jeno w pas kłaniali, jaki <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_234" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/234"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/234|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/234{{!}}{{#if:234|234|Ξ}}]]|234}}'''<nowiki>]</nowiki></span>taki nawet go w rękę całował, zaś poniektóry i tę ostatnią złotówczynę w nadstawioną garść wtykał, a wszystkie jednako skamlały o poczekanie do żniw lub do najbliższego jarmarku.<br /> {{tab}}Z pisarza chytra była sztuka i przemądrzała, łupił też naród ze skóry, jaże trzeszczało, niby to wszystko obiecywał, a kogo strachał strażnikami, komu bakę w oczy świecił, z kim był zapanbrat, a od każdego cosik wycyganił, to owsa mu zbrakło, to potrza było młodych gąsek la naczelnika, to przymawiał się o słomę na powrósła, że radzi nieradzi przyobiecali, co jeno chciał, on zaś na odchodnem brał co znajomszych na stronę i radził im nibyto z przyjacielstwa:<br /> {{tab}}— A uchwalcie na szkołę, bo, jak się będziecie sprzeczali, to naczelnik może się rozgniewać i gotów wam jeszcze popsuć zgodę z dziedzicem o las — przestrzegał lipeckich ludzi.<br /> {{tab}}— Jakże to, zgodę robim z dobrej woli! — zdumiał się Płoszka.<br /> {{tab}}— Prawda, ale nie wiecie to: pan z panem zna się, a chłopu zasię.<br /> {{tab}}Płoszka odszedł, wielce sfrasowany, pisarz zaś dalej wywoływał ludzi, a coraz to z drugich wsi, każdego strasząc czem innem, a do jednego niewoląc, że wmig się o tym rozniesło między gromadą.<br /> {{tab}}A niemała kupa zebrała się narodu, zeszło się bowiem przeszło dwieście chłopa, którzy zrazu stojali wsiami, swojaki przy swojakach, że łacno rozeznał, które są z Lipiec, które z Modlicy, a które z Przyłęka lub z Rzepek, bo każda wieś znaczyła się {{pp|jen|szemi}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_235" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/235"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/235|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/235{{!}}{{#if:235|235|Ξ}}]]|235}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|jen|szemi}} ubierami, ale, skoro się jeno rozeszło, jako trzeba głosować na szkołę, gdyż tak chce sam naczelnik, jęli się mieszać, przechodzić z kupy do kupy i stowarzyszać wedle upodoby, że tylko jedna rzepecka szlachta trzymała się zosobna, zadzierzyście a hardo spozierając na chłopów, choć to biedota była taka, że, jak się z nich prześmiewali, trzech wypadało na jeden krowi ogon; reszta zaś narodu, splątana, kiej grochowiny, poroztrząsała się po placu, sporo chroniło się w cieniu smętarza i przy wozach.<br /> {{tab}}Głównie cisnęli się pod wielką karczmę, stojącą naprzeciw kancelarji w kępie drzew, jakoby w tym gaju cienistym, tam się najskwapniej ciżbiąc; bo, chociaż chłodnawy wiater niezgorzej kolebał polami, spieka jednak podnosiła się okruteczna, dogrzewało, że już niejeden ledwie zipiał i w piwie szedł szukać ochłody. Bez to i karczma była przepełniona i pod drzewami stali kupami, gwarząc zcicha i deliberując nad ową nowiną, wraz też dając pilne baczenie na kancelarję i na pisarzowe mieszkanie po drugiej stronie domu, kaj rwetes i krętanina były coraz większe.<br /> {{tab}}Od czasu do czasu pisarzowa wytykała oknem spaśną gębę i krzyczała:<br /> {{tab}}— Śpiesz się, Magda! Ażebyś kulasy połamała, tłumoku jeden!<br /> {{tab}}Dziewka przelatywała co trochę przez pokoje, jaże dudniało i brzęczały szyby, jakieś dziecko jęło się wydzierać wniebogłosy, kajś za domem gdakały wystraszone kury, a zaziajany stójka jął ganiać kurczątka, rozpierzchające się po zbożach i drodze.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_236" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/236"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/236|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/236{{!}}{{#if:236|236|Ξ}}]]|236}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Widzi mi się, co będą ugaszczali naczelnika — {{Korekta|zekł|rzekł}} któryś.<br /> {{tab}}— Pono wczoraj pisarz przywiózł cały półkoszek napitków.<br /> {{tab}}— Schlają się, jak łoni.<br /> {{tab}}— A bo to nie mogą, mało to im naród składa podatków, a przeciech nikto im na ręce nie patrzy — wyrzekł Mateusz, ale ktosik zakrzyczał:<br /> {{tab}}— Cichojta, strażniki ano przyszły.<br /> {{tab}}— Jak wilki się włóczą, że ni pomiarkować, kiedy i którędy.<br /> {{tab}}Przycichli jednak trwożnie, gdyż strażnicy zasiedli pod kancelarją, otoczeni przez kupę ludzi, między którymi był wójt, młynarz, a nieco zdala kręcił się kowal, pilnie nasłuchujący.<br /> {{tab}}— Młynarz się łasi, kieby ten głodny pies!<br /> {{tab}}— Bo, kogo się boją, ten mu najmilejszy!<br /> {{tab}}— Kiej są strażniki, to naczelnika ino patrzeć! — zawołał Grzela, wójtów brat, i odszedł na stronę, kaj stał Antek, Mateusz, Kłąb i Stacho Płoszka. Poredziwszy ze sobą, rozeszli się między ludzi, prawiąc im cosik a przekładając coś ważnego, że słuchali w wielkiej cichości, tylko niekiedy co tam ktoś westchnął, podrapał się frasobliwie albo strzygnął ślepiami ku strażnikom, kupiąc się zarazem coraz ciaśniej.<br /> {{tab}}Antek, wsparty plecami o węgieł karczmy, gadał krótko, mocno i jakoby przykazująco, zaś w drugiej kupie pod drzewami Mateusz prawił z przekpinkami, jaże ośmiał się niejeden, a w trzeciej gromadzie przy smętarzu Grzela przemawiał tak mądrze, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_237" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/237"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/237|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/237{{!}}{{#if:237|237|Ξ}}]]|237}}'''<nowiki>]</nowiki></span>jakoby z otwartej książki czytał, że ciężko było wyrozumieć.<br /> {{tab}}A wszyscy trzej przyniewalali do jednego: aby nie słuchać naczelnika, ni tych, które z urzędami zawdy trzymają, i szkoły nie uchwalać.<br /> {{tab}}Naród przysłuchiwał się w skupieniu, kolebiąc się to w tę, to w drugą stronę, właśnie jako ten bór, kiej zamietliwy wiater powieje.<br /> {{tab}}Nikto głosu nie zabierał, kiwali jeno przytakująco głowami, gdyż najgłupszy rozumiał, jako z nowej szkoły tyla jeno będzie pociechy, co każą na nią płacić nowe podatki, a do tego nikomu się nie śpieszyło.<br /> {{tab}}Niepokój jednak ogarniał gromadę, przestępowali z nogi na nogę, jęli chrząkać a pokasływać, a nikt jeszcze nie wiedział, co począć.<br /> {{tab}}Prawda, mądrze prawił Grzela, prosto do serca trafiał Antek, ale i strach było się przeciwić naczelnikowi a zadzierać z urzędami.<br /> {{tab}}Jeden oglądał się na drugiego, każden się głowił zosobna, zaś wszystkie obzierali się na bogatszych, ale młynarz i co najpierwsi z drugich wsi trzymali się jakoś na uboczu, stojąc jakby z rozmysłem na oczach strażników i pisarza.<br /> {{tab}}Podszedł do nich Antek z przełożeniem, ale młynarz odburknął:<br /> {{tab}}— Kto ma rozum, ten sam wie, jak ma głosować — i odwrócił się do kowala, któren przyświarczał wszystkim, ale kręcił się niespokojnie między gromadą, przewąchując, co się święci, a do pisarza zachodził, z młynarzem pogadywał, Grzelę częstował tytuniem <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_238" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/238"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/238|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/238{{!}}{{#if:238|238|Ξ}}]]|238}}'''<nowiki>]</nowiki></span>i tak się taił ze swojemi zamysłami, że do końca nie było wiadomo, za kim trzyma.<br /> {{tab}}Ale większość już się skłaniała głosować przeciw szkole, rozsypali się po placu i, nie bacząc na przypołudniowy skwar, poredzali coraz gwarniej i hardziej, gdy pisarz zawołał przez okno:<br /> {{tab}}— A pójdźno tu który!<br /> {{tab}}Nikt się jednak nie poruszył, jakby nie dosłyszeli.<br /> {{tab}}— Niechno który skoczy do dworu po ryby, mieli rano jeszcze przysłać, a jakoś nie przysyłają! Tylko prędzej! — grzmiał rozkazująco.<br /> {{tab}}— Nie przyszlim tu na posługi — ozwał się jakiś hardy głos.<br /> {{tab}}— Niech sam leci, żal mu przetrząsnąć kałduna — zaśmiał się któryś, że to pisarz miał brzucho, kiej bęben.<br /> {{tab}}Pisarz jeno zaklął, a po chwili wyszedł wójt od podwórza, przebrał się za karczmę i pognał tyłami wsi ku dworowi.<br /> {{tab}}— Dzieci pani pisarzowej przewinął i obtarł, to się ździebko przewietrzy.<br /> {{tab}}— Juści, pani pisarzowa nie lubi takich fetorów na pokojach.<br /> {{tab}}— Pokrótce to i porcenele wynosić mu każą — przekpiwali.<br /> {{tab}}— Hale, że to dziedzica jeszcze nie widać — dziwował się któryś, ale na to rzekł kowal z chytrym prześmiechem:<br /> {{tab}}— Niegłupi się pokazywać!<br /> {{tab}}Spojrzeli na niego pytająco.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_239" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/239"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/239|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/239{{!}}{{#if:239|239|Ξ}}]]|239}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Juści, kto mu każe zadzierać z naczelnikiem, a przecież za szkołą głosować nie będzie, małoby to musiał płacić na nią! Mądrala!<br /> {{tab}}— Ale ty, Michał, z nami trzymasz, co? — przytarł go natarczywie Mateusz.<br /> {{tab}}Kowal kręcił się, kiej przydeptana glista i, odmruknąwszy cosik, jął się przeciskać do młynarza, któren przystąpił do chłopów i mówił do starego Płoszki głośno, by i drugie słyszały:<br /> {{tab}}— A ja wam radzę, głosujcie, jak chcą urzędy. Szkoła potrzebna i, żeby była najgorsza, to będzie lepsza od żadnej. A o jakiej zamyślacie, nie dadzą. Trudno, głową muru nie przebodzie. Nie zechcecie uchwalić, to i bez waszego przyzwoleństwa postawią.<br /> {{tab}}— Jak nie damy pieniędzy, to za cóż postawią? — ozwał się któryś z kupy.<br /> {{tab}}— Głupiś! Sami wezmą, a nie dasz z dobrej woli, to ci ostatnią krowę sprzedadzą, i jeszcze do kozy pójdziesz za opór! Rozumiesz! To nie z dziedzicem sprawa — zwrócił się do Lipczaków — z naczelnikiem niema żartów. Mówię wam, róbcie, co każą, i dziękujcie Bogu, że nie jest gorzej.<br /> {{tab}}Przytwierdzali mu tak samo myślące, zaś stary Płoszka po długim rozważaniu wyrzekł niespodzianie:<br /> {{tab}}— Prawdę mówicie, a Rocho naród zbałamucił i do zguby popycha.<br /> {{tab}}A na to wystąpił jakiś gospodarz z Przyłęka i powiedział głośno:<br /> {{tab}}— Bo Rocho z panami trzyma i latego podjudza przeciw urzędom!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_240" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/240"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/240|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/240{{!}}{{#if:240|240|Ξ}}]]|240}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zakrzyczeli go ze wszystkich stron, ale chłop się nie ulęknął i, skoro się jeno przyciszyło, znowuj głos podniósł.<br /> {{tab}}— A głupie mu pomagają! rzekłem! — potoczył mądremi oczami — a komu to nie w smak, niech stanie, to mu w oczy przywtórzę, głupie! Bo nie wiedzą, iż zawdy tak było, że panowie się buntują, naród judzą, do nieszczęścia prowadzą, ale, jak przyjdzie zato płacić, to kto płaci? chłopi! A jak wam kozaków po wsiach zakwaterują, to kto będzie brał baty? kto będzie cierpiał? kogo do kreminału powleką? A jeno was, chłopów! Panowie się za wami nie upomną, nie, wyprą się wszystkiego, kiej Judasze, i jeszcze starszyznę będą ugaszczali po dworach.<br /> {{tab}}— Bo co im ta naród znaczy, tyla żeby za nich gnaty wyciągał.<br /> {{tab}}— A żeby mogli, toby jutro wrócili pańszczyznę! — podniesły się wołania.<br /> {{tab}}— Grzela powieda — zaczął znowu — niech uczą po naszemu, a nie chcą, to nie uchwalać szkoły, nie dawać ani grosza, przeciwić się, a juści, tylko parobkowi łacno krzyknąć na gospodarza: — robił nie będę, całuj me gdzieś — i uciec przed skarceniem. Ale naród nie ucieknie i za bunt kije wziąć weźmie, bo nikto drugi pleców za niego nie podstawi... To wama mówię, taniej wam wypadnie postawić szkołę, niźli przeciwić się urzędom. A że po naszemu nie nauczają, prawda, ale i tak na Rusków nas nie przerobią, boć żaden pacierza, ni między sobą nie będzie mówił inaczej, a jeno jak go matka nauczyła! Zaś naostatku <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_241" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/241"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/241|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/241{{!}}{{#if:241|241|Ξ}}]]|241}}'''<nowiki>]</nowiki></span>to wam jeszcze rzeknę: swoją ano stronę trzymajmy! A drą się między sobą panowie, nie nasza sprawa, niech się ta kłyźnią i zagryzają, takie nam braty jedne i drugie, że niechta ich morówka nie minie.<br /> {{tab}}Zwarli się kole niego gęstwą i zakrzyczeli, kiej na wściekłego psa, napróżno młynarz brał go w obronę, napróżno i poniektóre za nim się ujmowały. Grzelowe stronniki już mu zaczęły pięściami wytrząchać, że możeby i do czego gorszego doszło, ale stary Pryczek zakrzyczał:<br /> {{tab}}— Strażniki słuchają!<br /> {{tab}}Przycichło nagle, a stary wystąpił i jął prawie gniewnie:<br /> {{tab}}— Świętą prawdę powiedział, swojego dobra patrzmy! Cichojta, hale powiedziałeś swoje, to daj i drugiemu rzec swoje! Wydzierają się i myślą, co największe głowacze! Juści, żeby jeno w krzyku był rozum, to bele pyskacz miałby go więcej, niźli sam proboszcz! Prześmiewajta się, juchy, a ja wam rzeknę, jak bywało pod te roki, kiej się to panowie buntowały; dobrze baczę, jak nas tumaniły a przysięgały, że, jak Polska będzie, to i wolę nam dadzą, i gronta z lasami, i wszystko! Obiecywały, mówiły, a kto drugi dał, co tera mamy, i jeszczek musiał ich pokarać, co nie chciały w niczym ulżyć narodowi! Słuchajta panów, kiedyśta głupie, ale mnie na plewy nie weźmie, wiem ja, co znaczy ta ich Polska: że to jeno bat na nasze plecy, pańszczyzna i uciemiężenie! Jeszcze me...<br /> {{tab}}— A dajże mu ta który w pysk, niech przestanie — wyrwał się jakiś głos.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_242" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/242"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/242|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/242{{!}}{{#if:242|242|Ξ}}]]|242}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A tera — ciągnął dalej — ja taki sam pan, jak inni, prawo swoje mam, i nikt me palcem tknąć nie śmie! Tam mi Polska, kaj mi dobrze, kaj mam...<br /> {{tab}}Przerwały mu szydliwe głosy, bijące ze wszystkich stron, niby gradem:<br /> {{tab}}— Świnia też pokwikuje z kuntentności, a chwali se chliw i pełne koryto!<br /> {{tab}}— I za to przykarmianie dostanie pałą w łeb i nożem po gardzieli!<br /> {{tab}}— W jarmarek sprał go strażnik, to powieda, że nikto go tknąć nie śmie.<br /> {{tab}}— Plecie, a tyle miarkuje, co ten koński ogon!<br /> {{tab}}— Sielny pan, ma wolę, juści, wszy go same niesą po wolności!<br /> {{tab}}— Rychtyk i wiechcie z butów tak samoby nauczały!<br /> {{tab}}— Kury zmacać nie poredzi, a będzie tu występował! Gnojek jucha! Baran!<br /> {{tab}}Stary zeźlił się srodze, ale jeno powiedział:<br /> {{tab}}— Ścierwy! Już nawet siwych włosów nie poszanują!<br /> {{tab}}— A to i każdą siwą kobyłę trzaby uważać, jeno zato, co siwa, hę?<br /> {{tab}}Gruchnęły śmiechy i wraz zaczęli się odwracać, podnosząc oczy na dach kancelarji, kaj wlazł stójka i, chyciwszy się komina, patrzył wdal.<br /> {{tab}}— Józek, a zamknij gębę, bo ci jeszcze co wleci! — krzyczeli z prześmiechem, gdyż całe stado gołębi kołowało nad nim, ale on naraz zawrzeszczał:<br /> {{tab}}— Jedzie! Jedzie! Już na skręcie z Przyłęku!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_243" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/243"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/243|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/243{{!}}{{#if:243|243|Ξ}}]]|243}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Gromada jęła się ściągać pod dom i zwierać coraz gęściej, cierpliwie spozierając na pustą jeszcze drogę.<br /> {{tab}}Rychtyk i słońce przetoczyło się ździebko na bok, za kalenicę, że z pod okapu wysuwał się coraz większy cień, w którym ustawili stół, nakryty zielono, z krzyżem w pośrodku. Rudy, pucołowaty pomocnik wynosił papiery na stół i cięgiem cosik w nosie majstrował.<br /> {{tab}}Pisarz jął się nagwałt przebierać w świąteczny ubier, a w całym domu znowu podniesły się wrzaski pisarzowej, brzęk talerzów, rumor przesuwanych sprzętów i bieganina, zaś w jakieś Zdrowaś zjawił się i wójt. Stanął w progu, czerwony, jak burak, i spocony, ledwie zipiący, ale już w łańcuchu i, powlókłszy ślepiami po gromadzie, zakrzyczał srogo:<br /> {{tab}}— Cicho tam, ludzie, dyć to nie karczma!<br /> {{tab}}— Pietrze, a chodźcie ino, cosik wama rzeknę! — zawołał do niego Kłąb.<br /> {{tab}}— Hale, niema tu żadnego Pietra, a jeno urzędnik! — odburknął wyniośle.<br /> {{tab}}Wzięli na ozory to powiedzenie, jaże się kałduny zatrzęsły z uciechy, gdy naraz wójt zakrzyczał uroczyście:<br /> {{tab}}— Rozstąpta się, ludzie! Naczelnik!<br /> {{tab}}Jakoż powóz ukazał się na drodze i, podskakując na wybojach, zakręcił przed kancelarję.<br /> {{tab}}Naczelnik podniósł rękę do czoła, chłopi pozdejmowali kapelusze, zaległo milczenie, wójt z pisarzem przypadli wysadzać go z powozu, a strażnicy stanęli przy drzwiach, wyprostowani, kieby kije.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_244" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/244"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/244|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/244{{!}}{{#if:244|244|Ξ}}]]|244}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Naczelnik dał się wysadzić i rozebrać z białego obleczenia i, odwróciwszy się, powłókł oczami po gromadzie, przygładził żółtawą bródkę, nasrożył się, kiwnął głową i wszedł do mieszkania, kaj go zapraszał pisarz, w pałąk przygięty.<br /> {{tab}}Powóz odjechał, chłopi znowu się zwarli dokoła stołu, rozumiejąc, iż zaraz rozpocznie się zebranie, ale przeszło dobre Zdrowaś, przeszedł może i cały pacierz, a naczelnik się nie pokazywał, jeno z pisarzowych pokojów roznosiły się brzęki szkła, śmiechy i jakieś smaki, wiercące w nozdrzach.<br /> {{tab}}A że mierziło się już czekanie i słońce przypiekało coraz barzej, to jaki taki jął się chyłkiem przebierać ku karczmie, aż wójt zakrzyczał:<br /> {{tab}}— Nie rozłazić się! A którego zbraknie, ten się zapisze do sztrafu...<br /> {{tab}}Juści, co się jeszcze wstrzymali, klnąc jeno coraz siarczyściej a niecierpliwie spozierając na pisarzowe okna, bo ktoś je przymknął ze środka i zasłonił.<br /> {{tab}}— Wstydzą się chlać na oczach!<br /> {{tab}}— Lepiej, bo każden jeno grdyką robi, a po próżnicy ślinkę łyka! — pogadywali.<br /> {{tab}}Z aresztu, stojącego w rząd z kancelarją, wyrwał się żałosny i długi bek, a po chwili wylazł stójka, ciągnąc na postronku sporego ciołka, któren się opierał ze wszystkiej mocy, ale naraz grzmotnął go łbem, jaże chłop rymnął na ziemię, zadarł ogona i pognał, ino się za nim zakurzyło.<br /> {{tab}}— Łapaj złodzieja! Łapaj!<br /> {{tab}}— A posyp mu soli na ogon, to się wróci!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_245" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/245"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/245|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/245{{!}}{{#if:245|245|Ξ}}]]|245}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Jaki to zuchwały, uciekł z kozy i jeszcze ogon zadarł na pana wójta!<br /> {{tab}}Dogadywali, przekpiwając się ze stójki, któren ganiał za ciołkiem i dopiero przy pomocy sołtysów napędził go w podwórze. A jeszcze nie odzipnęli, kiej wójt przykazał wziąć się do wymiatania aresztu i sam doglądał, pilił i niemało pomagał, bojając się, bych się czasem nie zachciało tam zajrzeć naczelnikowi.<br /> {{tab}}— Wójcie, a trza wykadzić, bych nie zwąchał, co to był za aresztant.<br /> {{tab}}— Nie bójcie się, po gorzałce docna straci wiater.<br /> {{tab}}Rzucał kto niekto jakie słowo kolące, jaże wójt błyskał ślepiami a zęby zacinał, ale wkońcu zbrzydły im nawet przekpinki, a tak dokuczyło czekanie na słońcu i głód, że całą hurmą ruszyli pod drzewa, nie bacząc na wójtowe zakazy, któremu jeno Grzela powiedział:<br /> {{tab}}— Hale, naród to pewnie pies, nie przyjdzie ci do nogi, choćbyś krzyczał do wieczora! — i rad, iż zeszli ze strażnikowych oczów, jął znowu kręcić się wśród ludzi, przypominając każdemu zosobna, jak ma głosować.<br /> {{tab}}— Jeno się nie bójta! — dodawał — prawo za nami! Co uchwalimy, będzie, a czego nie chce gromada, nikto ją do tego nie przymusi.<br /> {{tab}}Ale nie zdążyli się jeszcze ludzie porozkładać w cieniach, ni przegryźć co niebądź, gdy sołtysi jęli nawoływać, a wójt przyleciał z krzykiem:<br /> {{tab}}— Naczelnik wychodzi! Chodźta prędzej! zaczynamy!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_246" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/246"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/246|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/246{{!}}{{#if:246|246|Ξ}}]]|246}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Nawąchał się dobrego jadła, to go ponosi! Nama niepilno! Niech poczeka!<br /> {{tab}}Mamrotali gniewnie, zbierając się ociężale przed kancelarją.<br /> {{tab}}Sołtysi stanęli na czele swoich wsi, zaś wójt zasiadł za stołem, mając pobok pisarzowego pomocnika, któren, przedłubując w nosie, gwizdał na gołębie, co, zestrachane gwarem, porwały się z dachu, krążąc roztrzepotaną białą chmurą.<br /> {{tab}}— Mołczat’! — zakrzyknął naraz jeden ze strażników, prężących się u proga.<br /> {{tab}}Wszystkie oczy zwróciły się na drzwi, ale wyszedł z nich jeno pisarz z papierem w ręku i wcisnął się za stół.<br /> {{tab}}Wójt zatrząsł dzwonkiem i rzekł uroczyście:<br /> {{tab}}— Zaczynamy, ludzie kochane! Cicho tam, Modliczaki! Pan sekretarz przeczyta niby o tej szkole! A słuchajta pilnie, by każden wyrozumiał, o co idzie!<br /> {{tab}}Pisarz założył okulary i zaczął czytać zwolna i wyraźnie.<br /> {{tab}}Czytał już może z pacierz, wśród zupełnej cichości, gdy ktosik wrzasnął:<br /> {{tab}}— Kiej nie rozumiemy!<br /> {{tab}}— Czytać po naszemu! Nie rozumiemy! — zerwały się mnogie głosy.<br /> {{tab}}Strażnicy jęli się pilnie rozglądać w gromadzie.<br /> {{tab}}Pisarz się skrzywił, ale już czytał, przekładając na polskie.<br /> {{tab}}Zrobiło się cicho, słuchali w skupieniu, rozważając każde słowo i patrząc się w niego, kieby w obraz.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_247" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/247"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/247|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/247{{!}}{{#if:247|247|Ξ}}]]|247}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Pisarz ciągnął powoli:<br /> {{tab}}...jako przykazano postawić szkołę w Lipcach, któraby była i dla Modlicy, Przyłęka, Rzepek i drugich pomniejszych wsi.<br /> {{tab}}Potem długo wywodził, jaki to z tego będzie profit, jakie to dobrodziejstwo oświata, jak to urzędy jeno myślą dzień i noc, by tylko narodowi przyjść z pomocą, by go wspierać, oświecać i bronić przed złem. Zaś wkońcu wyliczał, ile potrza na plac z polem, ile na sam budynek i na całe utrzymanie szkoły, wraz z nauczycielem, i że na to wszystko trzeba będzie uchwalić dodatkowy podatek po dwadzieścia kopiejek z morgi. Umilkł, przetarł okulary i rzekł jakby do siebie:<br /> {{tab}}— Pan naczelnik powiedział, że, jak dzisiaj uchwalicie, to pozwoli zacząć budowę jeszcze w tym roku, a na przyszłą jesień dzieci już pójdą do szkoły.<br /> {{tab}}Skończył, ale nikt się nie odezwał, każden coś ważył w sobie, kuląc się jeno, jakby pod ciężarem nowego podatku, aż dopiero wójt się ozwał:<br /> {{tab}}— Słyszeliście dobrze, co pan sekretarz przeczytał?<br /> {{tab}}— Słyszelim! Juścik, przeciek niegłusim! — ozwali się tu i owdzie.<br /> {{tab}}— A któren ma przeciw temu, niech wystąpi, a swoje rzeknie.<br /> {{tab}}Jęli się trącać łokciami, wypychać naprzód, drapać, spozierać na się i na starszych, lecz nikto nie miał śmiałości wyrywać się pierwszy.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_248" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/248"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/248|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/248{{!}}{{#if:248|248|Ξ}}]]|248}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Kiej tak, uchwalmy prędko podatek i do domu! — zaproponował wójt.<br /> {{tab}}— Więc cóż, wszyscy jednogłośnie zgadzacie się? — zapytał uroczyście pisarz.<br /> {{tab}}— Nie! Nie chcemy! Nie! — wrzasnął Grzela i za nim kilkudziesięciu.<br /> {{tab}}— Nie potrza nam takiej szkoły! Nie chcemy! Dosyć już mamy podatków! Nie! — wołano już ze wszystkich stron, a coraz śmielej, głośniej i hardziej.<br /> {{tab}}Na ten wrzask wyszedł naczelnik i stanął w progu, przycichli na jego widok, a on poskubał bródkę i rzekł wielce łaskawie:<br /> {{tab}}— Jak się macie, gospodarze?<br /> {{tab}}— Bóg zapłać! — odparli pierwsi z brzega, kolebiąc się pod naporem gromady, pchającej się naprzód, aby posłuchać naczelnika, któren wsparty o futrynę, jął cosik mówić po swojemu, ale mu się cięgiem odbekiwało.<br /> {{tab}}Strażnicy skoczyli w naród i dalejże wołać:<br /> {{tab}}— Szapki dołoj! szapki!<br /> {{tab}}— Poszedł ścierwo i nie plącz się pod nogami! — zaklął ktoś na nich.<br /> {{tab}}A naczelnik, choć prawił słodziuśko, skończył nakazująco i po polsku:<br /> {{tab}}— Uchwalcie zaraz podatek, bo nie mam czasu.<br /> {{tab}}I srogo patrzył w twarze, strach przejął niejednego, tłum się zakołysał, poszły trwożne i ściszone szepty.<br /> {{tab}}— No co, głosujemy na szkołę? Mówcie, Płoszka! Jakże zrobim?... Kajże to Grzela? Przykazuje głosować! Głosujmy, ludzie, głosujmy!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_249" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/249"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/249|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/249{{!}}{{#if:249|249|Ξ}}]]|249}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Wrzało coraz głośniej, gdy Grzela wystąpił i powiedział śmiało:<br /> {{tab}}— Na taką szkołę nie uchwalimy ani grosza.<br /> {{tab}}— Nie uchwalimy! Nie chcemy! — wsparło go ze sto krzyków.<br /> {{tab}}Naczelnik zmarszczył się groźnie.<br /> {{tab}}Wójt struchlał, a pisarzowi jaże spadły z nosa okulary, jeno Grzela się nie strwożył, wparł w niego harde ślepie, chcąc jeszcze cosik dodać, gdy stary Płoszka wystąpił i, skłoniwszy się nisko, zaczął pokornie:<br /> {{tab}}— Dopraszam się łaski wielmożnego naczelnika, co rzeknę, jako to po swojemu miarkuję: szkołę juścić uchwalić uchwalim, ale widzi się nama, co za dużo złoty i groszy dziesięć z morgi. Czasy teraz ciężkie i o grosz trudno! To jeno chciałem rzec.<br /> {{tab}}Naczelnik nie odpowiedział, zatopiony w jakowychś dumaniach, że jeno kiej niekiej kiwnął głową jakby przytakująco i oczy przecierał, więc ośmielony tem wójt siarczyście przemawiał za szkołą; po nim i jego kamraty parły do tego samego, młynarz zaś pyskował najżarliwiej, nie zważając na ostre przycinki Grzelowych stronników, aż wreszcie zgniewany Grzela zawołał:<br /> {{tab}}— Przelewamy jeno z pustego w próżne — i, upatrzywszy sposobną porę, przystąpił i śmiało spytał:<br /> {{tab}}— A niby jaka to ma być ta nowa szkoła?<br /> {{tab}}— Jak i wszystkie! — wyrzekł, otwierając oczy.<br /> {{tab}}— To my akuratnie takiej nie potrzebujemy!<br /> {{tab}}— Na swoją uchwalim i pół rubla z morgi, a na inszą ni szeląga.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_250" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/250"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/250|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/250{{!}}{{#if:250|250|Ξ}}]]|250}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Co nam taka szkoła, moje uczyły się bez trzy roki, a też ni be, ni me.<br /> {{tab}}— Ciszej, ludzie, ciszej!<br /> {{tab}}— Rozbrykały się barany, a wilk jeno patrzeć jak skoczy na stado.<br /> {{tab}}— Pyskacze juchy, nową biedę wypyskują la wszystkich.<br /> {{tab}}Pokrzykiwali jeden przez drugiego, że uczynił się srogi gwar, każden bowiem dowodził swojego i przepierał drugich, rozgrzewali się coraz barzej, rozbili się na kupy, i wszędy zawrzały spory a kłótnie, zwłaszcza Grzelowe stronniki pyskowały najgłośniej i najzawzięciej, powstając przeciw szkole. Napróżno wójt, młynarz i gospodarze z drugich wsi przekładali, prosili, a nawet i strachali Bóg wie czem, większość srożyła się coraz zuchwalej, wygadując, co jeno komu ślina przyniesła.<br /> {{tab}}Zaś naczelnik siedział, jakby nie słysząc niczego, szeptał cosik z pisarzem, dając się im wygadać dowoli, a kiej mu się widziało, co mają już dosyć płonego szczekania, kazał zadzwonić wójtowi.<br /> {{tab}}— Cicho tam! cicho! słuchać! — spokoili sołtysi.<br /> {{tab}}A nim się docna przyciszyło, rozległ się jego głos rozkazujący:<br /> {{tab}}— Szkoła być musi, rozumiecie! Słuchać i robić, co wam każą!<br /> {{tab}}Srogo przemówił, jeno co się nie ulękli, a Kłąb chlasnął naodlew:<br /> {{tab}}— Nie przykazujem nikomu chodzić na łbie, to niechże i nama pozwolą się ruchać, jak komu wyrosły kulasy.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_251" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/251"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/251|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/251{{!}}{{#if:251|251|Ξ}}]]|251}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Zawrzyjcie gębę! Cicho, psiekrwie! — klął wójt, na darmo dzwoniąc.<br /> {{tab}}— Co rzekłem, to przywtórzę, że w naszej szkole muszą się uczyć po naszemu.<br /> {{tab}}— Karpienko! Iwanow! — ryknął na strażników, stojących w pośrodku ciżby, ale chłopi wmig ich ścisnęli między sobą, a ktosik im szepnął:<br /> {{tab}}— Niech jeno któren tknie kogo... nas tu ze trzystu... miarkujcie...<br /> {{tab}}I wraz się rozstąpili, czyniąc wolne przejście, a tłocząc się za nimi przed naczelnika z głuchą, rozjuszoną wrzawą, przysapując jeno, a klnąc i wytrząchając pięściami, zaś raz po raz ktoś wyrywał się z kupy z ozorem:<br /> {{tab}}— Każde stworzenie ma swój głos, a jeno nam przykazują mieć cudzy.<br /> {{tab}}— I cięgiem przykazy, a ty, chłopie, słuchaj, płać i czapką ziemię zamiataj.<br /> {{tab}}— Pokrótce to bez pozwoleństwa nie puszczą i za stodołę.<br /> {{tab}}— Kiej takie wielmożne, to niech przykażą świniom, by zaśpiewały, kiej skowronki! — huknął Antek, zatrzęsły się śmiechy, a on wołał rozjuszony:<br /> {{tab}}— Albo niech im gęś zaryczy. Jak to zrobią, to uchwalim szkołę.<br /> {{tab}}— Każą podatki, płacim; każą rekruta, dajem, ale wara od...<br /> {{tab}}— Cichocie, Kłębie. Sam Najjaśniejszy Cysarz nadał ustawę, i tam stoi, kiej wół, co szkoły i sądy <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_252" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/252"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/252|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/252{{!}}{{#if:252|252|Ξ}}]]|252}}'''<nowiki>]</nowiki></span>mają być po polsku! Tak przykazał sam Cysarz, to jego słuchać będziem! — wrzeszczał Antek.<br /> {{tab}}— Ty kto takoj? — spytał naczelnik, wpierając w niego oczy.<br /> {{tab}}Zadrżał, ale rzekł śmiało, wskazując papiery, leżące na stole:<br /> {{tab}}— Tam stoi napisane. Nie sroka me zgubiła — dodał zuchwale.<br /> {{tab}}Naczelnik pogadał cosik z pisarzem, a ten pokrótce ogłosił: jako Antoni Boryna, pozostający pod śledztwem karnem, nie ma prawa brać udziału w zebraniu gminnem.<br /> {{tab}}Antek poczerwieniał z gniewu, lecz, nim się zebrał na słowo, naczelnik wrzasnął:<br /> {{tab}}— Poszoł won! — i wskazał go oczami strażnikom.<br /> {{tab}}— Nie uchwalajta, chłopcy! prawo za nami! nie bójta się niczego! — krzyknął zuchwale Antek.<br /> {{tab}}I odszedł wolno ku wsi, spozierając na strażników, kiej wilk na kondle, że ostawali coraz dalej.<br /> {{tab}}Ale w gromadzie zagotowało się znagła, kieby w tym kotle, wszyscy naraz zaczęli prawić, krzyczeć i sprzeczać się zajadle, że już nie dosłyszał nikogo, a jeno pojedyńcze słowa klątw, pogróz i przekpiwań latały nad głowami, kiej kamienie. Jakby ich zły opętał, tak się wydzierali zapalczywie, a nikto nie poredził wyrozumieć, skąd to przyszło i laczego?<br /> {{tab}}Spierali się o szkołę, o Antka, o wczorajszy deszcz, kto zeszłoroczne szkody przypominał sąsiadowi, kto folgę jeno dawał wątrobie, kto zaś la samego sprzeciwu się kłyźnił, że powstał taki męt, taki wrzask i {{pp|zamiesza|nie}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_253" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/253"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/253|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/253{{!}}{{#if:253|253|Ξ}}]]|253}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|zamiesza|nie}}, co się już widziało, jako leda chwila wezmą się za łby i orzydla. Próbował spokoić Grzela, próbowali drugie, nie przemogli jednak opętania. Wójt dzwonił, jaże mu drętwiały kulasy, przywołując do porządku, i takoż na darmo. Kiej te rozjuszone indory skakały sobie do oczów, ślepe już i głuche na wszystko.<br /> {{tab}}Dopiero któryś ze sołtysów jął walić kijem w pustą beczkę, stojącą pod okapem, jaże zahuczała, kiej bęben, wtedy ludzie oprzytomnieli nieco, ściszając się nawzajem.<br /> {{tab}}Naczelnik, nie mogąc się doczekać cichości, zakrzyczał zgniewany:<br /> {{tab}}— Cicho tam! Dosyć tej narady! Milczeć, kiedy ja mówię, i słuchać. Szkołę uchwalcie.<br /> {{tab}}Ścichło, jakby makiem posiał, strach padł na wszystkie, mróz przeszedł kości, że stali jakby podrętwieli, spozierając po sobie niemo i bezradnie, ani w myślach postały sprzeciwy, gdyż on stał groźnie, tocząc oczami po wylękłych twarzach.<br /> {{tab}}Przysiadł znowu, a wójt, młynarz i drugie rzucili się między ludzi, przyniewalać do posłuszeństwa i strachać.<br /> {{tab}}— Głosować za szkołą, głosować.<br /> {{tab}}— Może być źle. Słyszeliśta?<br /> {{tab}}Pisarz tymczasem sprawdzał obecnych, że co trochę ktoś odkrzykiwał:<br /> {{tab}}— Jest! Jest!<br /> {{tab}}Zaś po sprawdzeniu wójt wlazł na stołek i zakomenderował:<br /> {{tab}}— Kto za szkołą, niech przejdzie na prawą stronę i podniesie rękę.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_254" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/254"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/254|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/254{{!}}{{#if:254|254|Ξ}}]]|254}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Sporo przeszło, ale dużo więcej narodu ostało na miejscu, naczelnik się zmarszczył i przykazał, aby la sprawiedliwości głosowali imiennie.<br /> {{tab}}Strapił się tym Grzela, dobrze rozumiejąc, że, skoro każden zosobna pójdzie głosować, to nie będzie śmiał się przeciwić.<br /> {{tab}}Ale już nie było nijakiej zarady. Pomocnik zaczął wywoływać i każden szedł koleją, posobnie, a pisarz przy nazwisku znaczył kreskę, jeśli był za szkołą, lub robił krzyżyk, gdy się jej przeciwił.<br /> {{tab}}Długo się wlekło, gdyż ludzi było chmara, lecz w końcu ogłosili:<br /> {{tab}}— Dwieście głosów za szkołą, osiemdziesiąt przeciw.<br /> {{tab}}Grzelowi podnieśli wrzask.<br /> {{tab}}— Na nowo głosować! oszukali!<br /> {{tab}}— Ja mówiłem: nie, a postawił mi kreskę! — wydzierał się któryś, a za nim wielu świarczyło to samo, zaś gorętsi jęli się skrzykiwać.<br /> {{tab}}— Nie dać, podrzeć papiery, podrzeć!<br /> {{tab}}Szczęściem, co dworski powóz zajeżdżał przed kancelarję, więc ludzie, chcąc nie chcąc, musieli się poodsuwać na boki, zaś naczelnik, przeczytawszy list, jaki mu podał lokaj, oznajmił uroczyście:<br /> {{tab}}— Tak, bardzo dobrze, szkoła w Lipcach będzie.<br /> {{tab}}Juści co nikto i pary z gęby nie puścił, stali, kiej mur, patrząc w niego spokojnie.<br /> {{tab}}Podpisał jakieś papiery, wsiadł do powozu i ruszył.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_255" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/255"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/255|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/255{{!}}{{#if:255|255|Ξ}}]]|255}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Kłaniali mu się pokornie, ani spojrzał na kogo, ni kiwnął głową, a pogadawszy jeszcze ze strażnikami, skręcił na boczną drogę ku modliskiemu dworowi.<br /> {{tab}}Patrzyli za nim czas jakiś w milczeniu, aż któryś z Grzelowych rzekł:<br /> {{tab}}— Jagniątko, do rany go przyłóż, a nie spodziejesz się, jak udrze cię kłami, gorzej wilka, i weźmie pod kopyta.<br /> {{tab}}— A czemżeby to głupich trzymali, jak nie pogrozą?<br /> {{tab}}Grzela jeno westchnął, spojrzał po gromadzie i szepnął cicho:<br /> {{tab}}— Przegralim dzisia, trudno, naród jeszcze nie wezwyczajony do oporu.<br /> {{tab}}— Boja się bele czego, to i niełatwo się wezwyczai.<br /> {{tab}}— Moiściewy, a jaki to człowiek, nawet prawo ma se za nic.<br /> {{tab}}— Juści, przeciek prawo pisali la nas, a nie la siebie.<br /> {{tab}}Jakiś chłop z Przyłęka podszedł, skarżąc się przed Grzelą:<br /> {{tab}}— Chciałem z wami, ale jak me prześwidrował ślepiami, tom języka zapomniał, i pisarz zapisał, jak mu się spodobało.<br /> {{tab}}— Tyla było oszukaństwa, że możnaby zaskarżyć uchwałę.<br /> {{tab}}— Chodźta do karczmy. Niechta siarczyste zatłuką — zaklął Mateusz i, odwróciwszy się do gromady, zakrzyczał: — wiecie, ludzie, czego wama naczelnik <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_256" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/256"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/256|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/256{{!}}{{#if:256|256|Ξ}}]]|256}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r08"/>zapomniał powiedzieć? A tego, żeśta kundle i barany. I dobrze zapłacita za posłuch, ale niech was łupią ze skóry, kiejśta głupie.<br /> {{tab}}Zaczęli się odcinać, ktoś nawet pysk wywarł na niego, lecz zmilkli, bo jakaś żydowska bryka przejeżdżała, w której siedział Jasio organistów.<br /> {{tab}}Otoczyli go Lipczaki, a Grzela rozpowiedział o wszystkiem. Jasio wysłuchał, pogadał o tem i owem i kazał jechać.<br /> {{tab}}Wszyscy zaś poszli do karczmy, i po drugim kieliszku Mateusz huknął:<br /> {{tab}}— A ja wam powiedam, że wszystkiemu winien wójt i młynarz.<br /> {{tab}}— Prawda, najwięcej namawiali a straszyli — przyświarczył Stacho Płoszka.<br /> {{tab}}— A że naczelnik groził, to jakby wiedział już o Rochu — ktoś szeptał.<br /> {{tab}}— Jak nie wie, to mu powiedzą. Znajdą się takie!<br /> {{tab}}— Kaj strażniki? — zapytał Grzela niespokojnie.<br /> {{tab}}— Poszli jakby w stronę Lipiec.<br /> {{tab}}Grzela zakręcił się po karczmie, i ani spostrzegli, jak się wyniósł i szedł ku wsi miedzami, rozglądając się pilnie dokoła.<br /><br />{{---|50}}<br /><section end="r08"/> <section begin="r09"/>{{c|IX.}}<br /> {{tab}}Antek obzierał się za gromadą, kieby ten kot, odpędzony od miski, a rozważał, czyby nie zawrócić, lecz, widząc następujących strażników, powziął nagle<section end="r09"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_257" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/257"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/257|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/257{{!}}{{#if:257|257|Ξ}}]]|257}}'''<nowiki>]</nowiki></span>jakąś myśl, bo wyłamał po drodze sporą gałąź i, wsparłszy się o płot, obstrugiwał, pasując do ręki a zważając na burków, którzy, chociaż szli jak mogli najpowolniej, zrównali się z nim pokrótce.<br /> {{tab}}— Kajże to pan starszy, na prześpiegi? — zagadał urągliwie.<br /> {{tab}}— Po służbie, panie gospodarzu, a może nam w jedną stronę, co?<br /> {{tab}}— Radbym z duszy, ale widzi mi się, co nam kaj indziej drogi wypadną.<br /> {{tab}}Rozejrzał się prędko, na drodze ni żywej duszy, jeno co kancelarja była jeszcze za blisko, więc ruszył z nimi, trzymając się kole płota i pilnie bacząc, by go znagła nie obskoczyli.<br /> {{tab}}Zmiarkował się starszy i dalejże pogadywać z przyjacielska i srodze wyrzekać, jako od samego rana jeszcze nic nie miał w gębie.<br /> {{tab}}— Naczelnikowi pisarz nie żałował, to pewnikiem i la pana starszego ostawił jakie ochłapy. Na wsiach przeciek smaków nie postawią; cóż, kluski a kapusta nie la takich panów — przekpiwał z rozmysłem, jaże młodszy, sielny parob, o rozlatanych ślepiach, cosik zamamrotał, ale starszy nie popuścił ni słowa.<br /> {{tab}}Antek się jeno prześmiechał, wyciągając coraz lepiej kulasy, że ledwie za nim nadążyli, nie bacząc już na wyboje ni kałuże. Wieś była pusta, jakby wymarła, i słońce tak doskwierało, że jeno niekiedy co ta ktoś wyjrzał za nimi lub kajś w cieniach zabielały dziecińskie głowiny, a tylko jedne pieski przeprowadzały ich wiernie z niemałym jazgotem i docieraniem.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_258" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/258"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/258|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/258{{!}}{{#if:258|258|Ξ}}]]|258}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Starszy zakurzył papierosa i, strzyknąwszy przez zęby, jął się użalać, jak to on nie zazna nigdy spokojnej nocy ni dnia, bo cięgiem służba i służba.<br /> {{tab}}— Pewnie, co niełacno teraz wyciągnąć choćby co niebądź od chłopów...<br /> {{tab}}Strażnik jeno zaklął, sięgając jaże do maci, ale Antek, że mu się to już zmierziły te kluczenia, ścisnął mocniej kijaszek i rzekł całkiem zaczepnie:<br /> {{tab}}— Prawdę powiem, a to z waszej służby tyla jeno jest profitu, co się po wsiach naszczekają pieski, a jaki taki zbędzie ostatniej złotówki.<br /> {{tab}}I to jeszcze starszy ścierpiał, chociaż już pozieleniał ze złości, a za pałaszem macał, ale dopiero kiej doszli ostatniej chałupy, rzucił się znagła na Antka i krzyknął kamratowi:<br /> {{tab}}— Bierz go!<br /> {{tab}}Źle się jednak wybrali, bo, nim poredzili go przytrzymać, odciepnął ich precz, kiej kondle, uskoczył wbok pod chałupę, wyszczerzył zęby, kiej wilk, i, trząchając kijem, zawrzał przyduszonym, urywanym głosem:<br /> {{tab}}— Idźcie swoją drogą... ze mną nie wygracie... nie dam się i czterem... a kły powybijam, kiej psom. Czego chcecie ode mnie?... w niczem niewinowatym... A szukacie bitki, dobrze... zamówta se jeno przódzi podwody na swoje kości... A podejdź który i tknij me jeno, spróbuj! — zakrzyczał, wygrażając kijem i gotów już choćby do zabijania.<br /> {{tab}}Strażnicy stanęli, kiej wryci, gdyż chłop był ogromny, rozwścieklony, i kij jaże mu warczał w {{pp|gar|ściach}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_259" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/259"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/259|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/259{{!}}{{#if:259|259|Ξ}}]]|259}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|gar|ściach}}, więc starszy, widząc, że to nie przelewki, spróbował wszystko obrócić w żart.<br /> {{tab}}— Ha! ha! sławno, a to się nam udała szutka! — i, trzymając się za boki, nibyto od śmiechu, zawrócił zpowrotem, ale, uszedłszy kilkanaście kroków, pogroził mu pięścią i zgoła już inaczej zawrzeszczał:<br /> {{tab}}— My się jeszcze zobaczym, panie gospodarzu, i pogadamy.<br /> {{tab}}— A niech cie ta przódzi zaraza spotka! — odkrzyknął na odlew. — Hale, strach go sparł, to się żartem wykręca, pogadam i ja z tobą, niechno cię jeno kaj zdybię na osobności — mruczał, bacząc, póki mu z oczów nie zeszli.<br /> {{tab}}— Tamten poszczuł na mnie, głupi, myślał, co me wezmą, kiej psy zająca. To za mój opór, juści, prawda mu nie w smak — rozmyślał i, doszedłszy pod dworski ogród, kawał za wsią, przysiadł w cieniu, aby odpocząć nieco, gdyż trząsł się jeszcze cały i spotniał, kiej mysz.<br /> {{tab}}Przez drewniane ogrodzenie widniał biały dwór, stojący w wyniosłym zagaju modrzewi, powywierane okna czerniały, kiej jamy, a na słupiastym ganku siedziało jakieś państwo i snadź przy jadle, bo służba cięgiem się kręciła kole nich, szczękały statki, a niekiedy długi, wesoły śmiech dochodził.<br /> {{tab}}— Takim niezgorzej! Jedzą, piją i zarówno im wszystko — myślał, dobierając się do chleba ze serem, jaki mu była Hanka wetknęła w kieszeń.<br /> {{tab}}Pojadał, wodząc oczami po wielgachnych lipach, brzeżących drogę i całych we kwiatach i pszczelnym <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_260" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/260"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/260|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/260{{!}}{{#if:260|260|Ξ}}]]|260}}'''<nowiki>]</nowiki></span>brzęku; słodki, sprażony w słońcu zapach przejmował go lubością, kajś ze sadzawki zakwakała kaczka i rozchodziło się senne nukanie żab, z gąszczów trzęsły się cichuśkie pogłoski stworzeń przeróżnych, a na polach muzyka koników podnosiła się raz po raz i przycichała, ale po jakimś czasie jęło wszystko głuchnąć, jakby zalane słonecznym ukropem. Świat oniemiał, a co jeno było żywe, przytaiło się w cieniach przed pożogą, że tylko jedne jaskółki śmigały nieustannie.<br /> {{tab}}Przypołudnie kipiało już takim warem, że oczy bolały od blasków i spieki, nawet cienie parzyły, ostatnie kałuże wyschły, a do tego od zbóż prawie dojrzałych i ze spieczonych ugorów pociągało niekiedy, jakby z wywartego pieca.<br /> {{tab}}Antek, wytchnąwszy galancie, ruszył raźno ku lasom niedalekim, ale, skoro się wysunął z cieniów na drogę, zatopioną w słońcu, jaże go ciarki przeszły, i już szedł jakby przez wrzące, białawe płomienie. Zewlókł kapotę, lecz i tak koszula mu przywierała do spotniałych boków, niby rozpalona blacha, zezuł i buciary, grzęznąc w piasku, jakby w tym gorącym popiele.<br /> {{tab}}Pokręcone brzezinki, stojące kaj niekaj, nie dawały jeszcze cienia, żyta chyliły nad drogą ciężarne kłosy i poślepłe w żarach kwiaty zwisały pomdlałe.<br /> {{tab}}Upalna cichość leżała w powietrzu, a nikaj nie dojrzał człowieka, ni ptaka, ni żadnego stworzenia i nikaj nie zadrgał listek ni trawka choćby najmarniejsza, jakby w oną godzinę Południca zwaliła się na świat i wysysała spieczonemi wargami wszystką moc ze ziemi omglałej.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_261" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/261"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/261|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/261{{!}}{{#if:261|261|Ξ}}]]|261}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Antek szedł coraz wolniej, rozmyślając o zebraniu, że raz wraz porywały go złoście, to śmiech spierał, to przejmowało zniechęcenie.<br /> {{tab}}— I poradź co z takimi! Bele strażnika się ulękną... jakby im przykazali posłuchać naczelnikowego buta, toby go słuchali. Barany juchy, barany! — myślał z politowaniem i złością. — Prawda, że każdemu źle, każden wije się, kieby nadeptany piskorz, i każden ledwie już z biedy zipie, to gdzie im się ta kłopotać o takie sprawy. Naród ciemny i zabiedzony, to nawet i nie miarkuje, co mu potrza — zafrasował się wielce za wszystkich i serdecznie zatroskał.<br /> {{tab}}— Człowiek to jak świnia, niełacno mu ryja unieść do słońca.<br /> {{tab}}Głowił się i wzdychał, a tyla mu jeno przyszło z tych rozważań i turbacyj, że poczuł, jako i jemu jest źle, a może nawet gorzej, niźli drugim.<br /> {{tab}}— Bo jeno tym dobrze, które o niczem nie mają pomyślenia!<br /> {{tab}}Machnął ręką i szedł tak srodze zadeliberowany, że omal nie wlazł na Żyda szmaciarza, siedzącego pod zbożem.<br /> {{tab}}— Ustaliście, juści, taki gorąc — ozwał się pierwszy, przystając nieco.<br /> {{tab}}— To jest piec, to jest Boskie skaranie, a nie gorąc — wybuchnął Żyd i, powstawszy, założył szleje na stary, przygarbiony kark, przypiął się do taczki, niby pijawka, pchając ją przed sobą z niezmiernym wysiłkiem, gdyż była naładowana workami gałganów i drewnianemi pudłami, a na nich stał jeszcze kosz jaj <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_262" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/262"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/262|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/262{{!}}{{#if:262|262|Ξ}}]]|262}}'''<nowiki>]</nowiki></span>i klatka z kurczętami, zaś w dodatku droga była piaszczysta i srogi upał, to, chociaż się wydzierał ze sił do ostatka i szarpał, a co trochę musiał odpoczywać.<br /> {{tab}}— Nuchim, ty się spóźnisz na szabes! — upominał się płaczliwie. — Nuchim, ty pchaj, ty jesteś mocny, jak kuń! — mamrotał zachętliwie. — Nuchim, nu, raz... dwa... trzy... — i rzucał się na taczkę z krzykiem rozpaczy, pchał ją kilkanaście kroków i znowu stawał.<br /> {{tab}}Antek skinął mu głową i przeszedł, ale Żyd zawołał błagalnie:<br /> {{tab}}— Pomóżcie, panie gospodarzu, dobrze zapłacę, już nie mogę, już całkiem nie mogę — opadł na taczki, blady, kiej trup i ledwie dyszący.<br /> {{tab}}Antek zawrócił bez słowa, zwalił na taczki kapotę i buty, ujął je krzepko i pchał tak wartko, jaże koło zapiszczało i kurz się podniósł. Żyd dreptał pobok, łapiąc powietrze zadyszaną piersią, i gadał zachętliwie:<br /> {{tab}}— Tylko do lasu, tam dobra droga, już niedaleko, dam wam całą dziesiątkę.<br /> {{tab}}— Wsadź se ją w nos! Głupi, stoję to o twoją dziesiątkę! No, jakto te Żydy myślą, że wszystko na świecie jeno za pieniądze.<br /> {{tab}}— Nie gniewajcie się, to ja dam śliczne kuraski la dzieci, nie? to może nici, igły, jakie wstążki? Nie! Może być bułki, karmelki, obarzanki albo jeszcze co? Ja mam wszystko. A może pan gospodarz kupi paczkę tytuniu? A może dać kieliszek fajnej gorzałki? Ja mam dla siebie, ale po znajomości. Na moje sumienie, tylko po znajomości!<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_263" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/263"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/263|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/263{{!}}{{#if:263|263|Ξ}}]]|263}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zakasłał się, jaże mu ślepie nawierzch wylazły, a kiej Antek zwolnił nieco kroku, chycił się taczek i wlókł się, poglądając nań łzawie.<br /> {{tab}}— Będzie dobry urodzaj, żyto już spadło — zaczął z innej beczki.<br /> {{tab}}— A jak nie urodzi, też mniej płacą. Zawdy na stratę gospodarzom.<br /> {{tab}}— Piękny czas dał Pan Bóg, ziarno już suche — kruszył kłosy i pojadał.<br /> {{tab}}— Juści, tak se folguje Pan Jezus, co już jęczmiona przepadły.<br /> {{tab}}Pogadywali zwolna o tem i owem, aż zeszło na zebranie, o którem Żyd wiedział, bo rzekł, rozglądając się trwożliwie dokoła:<br /> {{tab}}— Wiecie, jeszcze zimą naczelnik zrobił kontrakt z jednym majstrem na postawienie szkoły w Lipcach. Mój zięć im faktorował.<br /> {{tab}}— Jeszcze zimą? Przed uchwałą? Co wy też powiadacie?<br /> {{tab}}— Może się miał pytać o pozwolenie? Czy to on nie dziedzic na swój powiat?<br /> {{tab}}Antek jął rozpytywać, gdyż Żyd wiedział różne ciekawe rzeczy i rad odpowiadał, zaś wkońcu rzekł pobłażliwie:<br /> {{tab}}— Tak musi być. Gospodarz żyje z tej ziemie, kupiec z handlu, dziedzic z folwarku, ksiądz z parafji, a urzędnik ze wszystkich. Tak musi być i tak jest dobrze, bo każdy potrzebuje trochę żyć. Czy nieprawda?<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_264" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/264"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/264|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/264{{!}}{{#if:264|264|Ξ}}]]|264}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Widzi mi się, co nie o to idzie, aby jeden drugiego łupił ze skóry, a jeno, by każden żył sprawiedliwie, jak Pan Bóg przykazał.<br /> {{tab}}— Co na to poradzić? każdy żyje, jak może.<br /> {{tab}}— Ja wiem, że każdy sobie rzepkę skrobie, ale i bez to jest źle.<br /> {{tab}}Żyd jeno głową pokiwał, ale swoje myślał.<br /> {{tab}}Doszli właśnie lasu i twardszej drogi, Antek odstawił taczki, kupił za całą złotówkę cukierków la dzieci, a kiej mu Żyd jął dziękować, burknął:<br /> {{tab}}— Głupiś, pomogłem ci, bo mi się tak spodobało.<br /> {{tab}}Ruszył ostro ku Lipcom, błogi chłód go ogarnął, rozłożyste drzewa tak przysłaniały drogę, że jeno środkiem widniał pas nieba, zaś po ziemi skrzyła się rozmigotana rzeka słońca. Bór był stary i wyniosły, dęby, sosny i brzozy tłoczyły się gęstą, pomieszaną ciżbą, a dołem tulił się do grubachnych pni drobny naród leszczyn, osik, jałowców i grabów, zaś miejscami świerkowe zagaje rozpychały się hardo, pnąc się chciwie ku słońcu.<br /> {{tab}}Na drodze jeszcze gęsto połyskiwały kałuże po wczorajszej burzy i walały się połamane wierzchoły i gałęzie, a kaj niekaj smukła drzewina, wyrwana z korzeniami, zalegała wpoprzek, kiej trup. Cichuśko było, rzeźwo i mroczno, pachniało pleśnią a grzybem, drzewa stojały bez ruchu, jakby zapatrzone w niebo, a przez zwarte korony jeno gdzie niegdzie przedzierało się słońce, pełzając, niby te złociste pająki, po mchach, po czerwonych jagódkach, rozsypanych, jak stężałe krople krwi, po trawach bladych.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_265" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/265"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/265|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/265{{!}}{{#if:265|265|Ξ}}]]|265}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Antka tak rozebrał chłód i głęboki spokój lasu, że, przysiadłszy kajś pod drzewem, zadrzemał się niechcący. Przebudził go dopiero koński tupot i parskanie, a dojrzawszy dziedzica, jadącego konno, podszedł do niego.<br /> {{tab}}Przywitali się zwyczajnie, po sąsiedzku.<br /> {{tab}}— Ależ to piecze, co? — zagadał dziedzic, głaszcząc niespokojną klacz.<br /> {{tab}}— A dopieka, za jaki tydzień trza będzie wychodzić z kosą.<br /> {{tab}}— Na Modlickiem kładą już żyto, aż miło.<br /> {{tab}}— Tam piachy, ale latoś wszędy żniwa rychlejsze.<br /> {{tab}}Dziedzic zapytał go o zebranie w kancelarji, a usłyszawszy wszystko, jak się odbywało, jaże oczy szeroko otworzył ze zdumienia.<br /> {{tab}}— I wyście się tak głośno, otwarcie o polską szkołę upominali?<br /> {{tab}}— Rzekłem, przeciek nie robię z gęby cholewy.<br /> {{tab}}— A żeście się to ważyli z tem wystąpić przy naczelniku, no, no!<br /> {{tab}}— W ustawie stoi o tem, jak wół, to prawo miałem.<br /> {{tab}}— Ale skąd wam przyszło do głowy upominać się o polską szkołę?<br /> {{tab}}— Skąd! Przecieśma Polaki, a nie Niemcy, czy to jakie drugie.<br /> {{tab}}— Któż to was tak namówił? — pytał ciszej, pochylając się ku niemu.<br /> {{tab}}— Dzieci też i bez nauczyciela przychodzą do rozumu — odrzekł wykrętnie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_266" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/266"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/266|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/266{{!}}{{#if:266|266|Ξ}}]]|266}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Widzę, że Roch nie napróżno kręci się po wsiach — ciągnął tak samo.<br /> {{tab}}— A wespół z panowym stryjaszkiem, jak mogą, tak naród nauczają.<br /> {{tab}}Wtrącił z naciskiem, patrząc mu bystro w oczy, dziedzic zakręcił się jakoś niespokojnie, zagadując o czem innem, ale Antek z rozmysłem wracał do tej sprawy i do różnych chłopskich bolączek, wyrzekając cięgiem na ciemnotę i opuszczenie, w jakiem naród żyje.<br /> {{tab}}— A bo nikogo nie słuchają! Wiem przecież, jak księża pracują nad nimi, jak nawołują do pracy, ale to wszystko groch na ścianę.<br /> {{tab}}— Hale, kazaniem tyle pomoże, co umarłemu kadzidłem.<br /> {{tab}}— Więc czemże? Zmądrzałeś, widzę, w kryminale — rzucił z przekąsem, aż Antek poczerwieniał, łypnął ślepiami, ale odrzekł spokojnie:<br /> {{tab}}— A zmądrzałem, bo wiem, że wszystkiemu złemu winni panowie.<br /> {{tab}}— Duby smalone pleciesz, a cóż ci to złego zrobili?<br /> {{tab}}— A to, że za polskich czasów tyle jeno dbali o naród, żeby go batem popędzać i ciemiężyć, a sami se tak balowali, jaże i przebalowali cały naród, że tera wszystko trza zaczynać od początku, na nowo.<br /> {{tab}}Dziedzic, że to był prędki, ozgniewał się i krzyknął:<br /> {{tab}}— A wara ci, chamie jeden, do tego, co panowie robili, pilnuj lepiej gnoju i wideł, rozumiesz! A język trzymaj za zębami, by ci go nie przycięli!<br /> {{tab}}Świsnął szpicrutą i pognał, jaże w klaczy zagrała wątroba.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_267" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/267"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/267|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/267{{!}}{{#if:267|267|Ξ}}]]|267}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Antek zaś poszedł w swoją stronę, a również zły i wzburzony.<br /> {{tab}}— Psie nasienie! — mamrotał gniewnie. — Jaśnie pany, psiekrwie! Jak mu było potrza chłopskiej łaski, to z każdym się bratał. Ścierwo! Sam niewart i wszy pieczonej, a drugich przezywa od chamów! — srożył się, kopiąc ze złości muchary, stojące mu na drodze.<br /> {{tab}}Już wychodził z lasu na topolową, gdy naraz posłyszał jakby znajome głosy, rozejrzał się uważnie: pod krzyżem tuliła się w cieniu brzózek jakaś bryka zakurzona, zaś na kraju boru stał Jasio organistów z Jagusią.<br /> {{tab}}Przetarł oczy, całkiem pewny, jako mu się przywidziało, ale nie, stojali zaledwie o kilkanaście kroków od niego, zapatrzeni w siebie i dziwnie roześmiani.<br /> {{tab}}Zdziwił się niemało, nastawiając przytem uszy, ale, chociaż słyszał głosy, nie mógł jednak złożyć i wymiarkować ani jednego słowa.<br /> {{tab}}— Wracała z boru, on jechał i spotkali się — pomyślał, ale w tem oczymgnieniu ukąsiło go cosik w serce, sposępniał, i głuche, kolące podejrzenie zatargało kajś we wątpiach.<br /> {{tab}}— Nic drugiego, jeno się zmówili! — lecz, dojrzawszy Jasiowe księże obleczenie i jego twarz taką jakąś świętą, uspokoił się, odetchnąwszy z niezmierną ulgą, nie poredził se jeno wyrozumieć Jagusi, dlaczego się tak była wystroiła do boru? i czemu tak modrzały jej ślepie roziskrzone? czemu jej tak latały czerwone wargi, a biło od niej taką radością? Obiegał ją wilczemi, głodnemi ślepiami, gdy, wypinając się naprzód <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_268" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/268"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/268|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/268{{!}}{{#if:268|268|Ξ}}]]|268}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wzdętemi piersiami, podawała króbkę, z której Jasio wybierał jagody, sam jadł i jej wtykał do ust...<br /> {{tab}}— Prawie ksiądz, a chce mu się zabawiać, kiej dzieciak — szepnął z politowaniem i wartko ruszył ku domowi, miarkując sobie po słońcu, jako musiało już być kole podwieczorka.<br /> {{tab}}— Póki nie tknę tej zadry, póty i nie boli! — myślał o Jagusi. — A jak to w niego łakomie patrzała, dziw go nie zjadła. A niechta, a niechta...<br /> {{tab}}Próżno się jednak otrząchał, zadra i tak dolegała mu do żywego.<br /> {{tab}}— A ode mnie to ucieka, kieby od tej zarazy. Juści, nowe sitko na kołek, szczęściem, co z Jasiem nic nie wskóra — rozjątrzał się coraz barzej — poniektóra to jak suka, poleci za każdym, kto zagwizda.<br /> {{tab}}Leciał prędko, ale nie poredził zgubić tych gorzkich wspominków, jacyś ludzie go wymijali, ani spostrzegł kogo; uspokoił się dopiero pod wsią, gdyż dojrzał organiścinę, siedzącą nad rowem z pończochą w ręku, najmłodszy tarzał się przed nią w piasku, a stadko podskubanych gęsi szczypało trawę między topolami.<br /> {{tab}}— Aż tutaj pani zawędrowała z gęsiami? — przystanął, obcierając spotniałą twarz.<br /> {{tab}}— Wyszłam naprzeciw Jasia, tylko go patrzeć, jak nadjedzie.<br /> {{tab}}— Dyć ino co wyminąłem go pod lasem.<br /> {{tab}}— Jasia! to już jedzie? — zakrzyczała, zrywając się na nogi. — Pilusie, pilu, pilu, a gdzie szkodniki, a gdzie? — wrzasnęła, bo gęsi jakoś niespodzianie {{pp|do|padły}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_269" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/269"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/269|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/269{{!}}{{#if:269|269|Ξ}}]]|269}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|do|padły}} do żyta, stojącego nad drogą, i wzieny je zajadle młócić.<br /> {{tab}}— Bryka stała pod figurą, zaś on rozmawiał se z jakąś kobietą.<br /> {{tab}}— Pewnie spotkał znajomą i pogadują. To on tu zaraz nadjedzie. Poczciwa chłopczyna, on nawet obcego psa nie przepuści bez pogłaskania. A którąż to spotkał?<br /> {{tab}}— Nie rozeznałem dobrze, ale zdało mi się, co Jagusię — a widząc, że stara skrzywiła się jakoś niechętnie, dorzucił ze znaczącym prześmiechem: — Nie rozeznałem, bo zeszli mi z oczów kajś w zagaje... pewnikiem przed gorącem...<br /> {{tab}}— Święci Pańscy! co też wam w głowie, Jasio zadawałby się z taką...<br /> {{tab}}— Taka dobra, jak drugie, a może i lepsza!.. — rozgniewał się srodze.<br /> {{tab}}Organiścina chybciej zaruchała drutami, wpatrując się jakoś pilnie w pończochę. — A, żeby ci ozór odjęło, pleciuchu jeden — myślała, głęboko dotknięta — Jasio miałby z taką dziewą... prawie już ksiądz... — Ale się jej spomniały różne księżowskie historje, i ogarnął ją niepokój, poskrobała się drutem po głowie, postanawiając rozpytać się obszerniej, lecz Antka już nie było, natomiast na drodze, od lasu, podniósł się tuman kurzawy i toczył się ku niej coraz prędzej, a nie wyszło i Zdrowaś, już Jasio ściskał ją z całej mocy i skamlał serdecznie:<br /> {{tab}}— Mamusiu kochana! Mamusiu!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_270" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/270"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/270|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/270{{!}}{{#if:270|270|Ξ}}]]|270}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Święci Pańscy! Ady mnie udusisz! Puść, smoku, puść! — i kiedy puścił, sama wzięła go ściskać, całować a wodzić po nim rozkochanemi oczyma.<br /> {{tab}}— A to cię wychudzili, kruszyno! Takiś blady, synaczku! Takiś mizerny!<br /> {{tab}}— Rosoły na święconej wodzie nie pasą! — śmiał się, pohuśtując brata, któren jaże piszczał z radości.<br /> {{tab}}— Nie bój się, już ja cię odpasę — szeptała, gładząc go pieściwie po twarzy.<br /> {{tab}}— To jedźmy, mamusiu, prędzej będziemy w domu.<br /> {{tab}}— A gęsi? Święci Pańscy, znowu w szkodzie!<br /> {{tab}}Skoczył wyganiać, gdyż się były dorwały żyta, łuskając kłosy, aż miło, potem brata usadził w bryce i, zapędzając przed sobą gęsi, szedł środkiem drogi, rozpowiadając o podróży.<br /> {{tab}}— Patrzno, jak się bęben umazał! — zauważyła, wskazując na małego.<br /> {{tab}}— Dobrał się do moich jagód. Jedz, Stasiu, jedz! Spotkałem w lesie Jagusię, wracała z jagód i trochę mi usypała... — zrumienił się wstydliwie.<br /> {{tab}}— Właśnie przed chwilą mówił mi Boryna, że was spotkał...<br /> {{tab}}— Nie widziałem go, musiał gdzieś bokiem przechodzić.<br /> {{tab}}— Moje dziecko, na wsi ludzie widzą przez ściany nawet i to, czego wcale nie było! — wyrzekła z naciskiem, spuszczając oczy na rozmigotane druty.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_271" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/271"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/271|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/271{{!}}{{#if:271|271|Ξ}}]]|271}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Jasio jakby nie zrozumiał, gdyż dojrzawszy stado gołębi, lecące nisko nad zbożami, śmignął za niemi kamieniem i zawołał wesoło:<br /> {{tab}}— Zaraz poznać po wypasionych brzuchach, że to proboszczowskie...<br /> {{tab}}— Cicho, Jasiu, jeszcze kto usłyszy! — skarciła go łagodnie, rozmarzając się myśleniem, jak to on zostanie kiedyś proboszczem, a ona usiędzie przy nim na stare lata, dożywać dni swoich w spokoju i szczęśliwości.<br /> {{tab}}— A kiedyż to Felek przyjedzie na wakacje?<br /> {{tab}}— To mama nie wie, że go aresztowali?<br /> {{tab}}— Święci Pańscy! Aresztowany! i cóż to zbroił? A zawsze mówiłam, a przepowiadałam, że źle skończy! Taki łajdus, w sam raz było mu iść na jakiego pisarka, ale młynarzom zachciało się zrobić z niego doktora! A tak się nim pysznili, tak nosy zadzierali, a teraz synek w kryminale, mają pociechę! — aż się trzęsła z jakiejś mściwej radości.<br /> {{tab}}— Ależ to zupełnie co innego, siedzi w cytadeli.<br /> {{tab}}— W cytadeli, a to musi być coś politycznego? — zniżyła głos.<br /> {{tab}}Jasio nie umiał odpowiedzieć, czy też nie chciał, zaś ona szepnęła trwożnie:<br /> {{tab}}— Moja kruszyno, tylko ty nie mieszaj się do niczego.<br /> {{tab}}— U nas nawet mówić nie wolno o takich rzeczach, zarazby wypędzili.<br /> {{tab}}— A widzisz! Wypędziliby cię, i nie zostałbyś księdzem! Adybym umarła ze wstydu i zgryzoty! Boże mój, zmiłuj się nad nami!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_272" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/272"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/272|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/272{{!}}{{#if:272|272|Ξ}}]]|272}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Niech się mama o mnie nie boi.<br /> {{tab}}— Przecież rozumiesz, jak harujemy i zabiegamy, aby chociaż wam było trochę lepiej. Sam wiesz, jak ciężko, tyle nas w domu, a przychody coraz mniejsze, i żeby nie te trochę ziemi, tobyśmy przy naszym proboszczu musieli nieraz głodem przymierać. Wiesz, proboszcz się teraz sam godzi z chłopami o śluby i pogrzeby, sam, słyszane to rzeczy! powiada, że ojciec z ludzi zdzierał! Jaki mi dobrodziej z cudzej kieszeni.<br /> {{tab}}— A bo naprawdę zdzierał! — wykrztusił nieśmiało.<br /> {{tab}}— Co ty! Na ojca będziesz powstawał? na rodzonego ojca! A jeśli zdzierał, to dla kogo? Przecież nie dla siebie, a tylko dla was, dla ciebie, na twoją naukę — zaskarżyła się boleśnie.<br /> {{tab}}Jasio zaczął ją przepraszać, ale mu przerwało jakieś jazgotliwe dzwonienie, płynące gdzieś od stawu.<br /> {{tab}}— Słyszy mama? pewnie ksiądz idzie do chorego z Panem Jezusem.<br /> {{tab}}— Prędzej to dzwonią na pszczoły, żeby nie uciekły, musiały się wyroić na plebanji. Proboszcz więcej teraz pilnuje swojego byka i pasieki, niźli kościoła.<br /> {{tab}}Dochodzili właśnie smętarza, gdy naraz sypnął się na nich brzękliwy szum, że Jasio ledwie zdążył krzyknąć na furmana:<br /> {{tab}}— Pszczoły! trzymajcie konie, bo się spłoszą.<br /> {{tab}}Jakoż nad placem kościelnym huczał ogromny rój, niósł się górą, kieby rozbrzęczana chmura, kołował, upatrując sposobnego miejsca, to zniżał się, {{pp|prze|pływając}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_273" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/273"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/273|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/273{{!}}{{#if:273|273|Ξ}}]]|273}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|prze|pływając}} między drzewami, a za nim leciał ksiądz w portkach jeno i koszuli, bez kapelusza, zaziajany i nieustannie machający kropidłem, zaś Jambroż, skradając się bokami, w cieniach, przydzwaniał zajadle i wrzeszczał; obiegli plac parę razy, nie zwalniając ani na chwilę, gdyż pszczoły opadały coraz niżej, jakby zamierzając opaść na który z domów, że już dzieci pierzchały z pod ścian, ale naraz poderwały się ździebko i szły prosto na Jasiową brykę. Wrzasnęła organiścina i, zadarłszy kieckę na głowę, przycupła kajś w rowie, konie zaczęły się rwać, aż furman skoczył zakryć im ślepie, gęsi się rozleciały, a jeno Jasio stał spokojnie z zadartą głową, rój zakręcił znagła tuż nad nim i poszedł prosto na dzwonnicę.<br /> {{tab}}— Wody! — ryknął proboszcz, puszczając się w cwał za niemi, dopadł zbliska i tak je skropił, że, nie mogąc już ruchać przemiękłymi skrzydłami, zaczęły się osadzać w dzwonnicznym oknie.<br /> {{tab}}— Jambroż! drabina, sitko, a prędzej, bo uciekną! Ruszaj się, kulasie! Jak się masz, Jasiu, zrób no ognia w trybularzu, trzeba je podkurzyć, to się uspokoją! — wrzeszczał zgorączkowany, nie przestając skrapiać opadającego roju, a nie upłynęło i Zdrowaś, drabina stała pod dzwonnicą, Jambroż przydzwaniał, Jasio dymił z trybularza, niby z komina, zaś ksiądz piął się wgórę i, dosięgnąwszy pszczół, gmerał między niemi, wyszukując matki.<br /> {{tab}}— Jest! Chwała Bogu, już nie uciekną! Podkurz, Jasiu, od spodu, bo się rozłażą! — rozkazywał, zgarniając gołemi rękami pszczoły; nic się bowiem nie <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_274" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/274"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/274|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/274{{!}}{{#if:274|274|Ξ}}]]|274}}'''<nowiki>]</nowiki></span>bojał, chociaż obsiadły mu głowę i łaziły po twarzy, jeno, pogadując cosik do nich, zbierał je do sitka i zbierał, gdyż rój był ogromny.<br /> {{tab}}— Uważać! burzą się, mogą ciąć! — ostrzegał, schodząc z drabiny, otoczony całą chmarą, wirującą nad nim z brzękiem i szumem, a zeszedłszy na ziemię, poniósł sito przed sobą, tak ważnie i uroczyście, kieby tę monstrancję, Jasio go okadzał, kołysząc trybularzem, Jambroż dzwonił, pokrapiając raz po raz, i w takiej ano procesji walili do pasieki za plebanją, kaj w osobnem zagrodzeniu stało kilkadziesiąt uli rozbrzęczanych, jakby w każdym się roiło.<br /> {{tab}}A kiedy ksiądz zajął się obsadzaniem pszczół, Jasio, dobrze już głodny i utrudzony, wysunął się cichaczem do domu.<br /> {{tab}}Juści, co ucieszyli się nim niezmiernie, a co tam było pisków, całowań i pytań, tego i nie wypowiedzieć, zaś skoro przeszła pierwsza radość, usadzili go za stołem, i dalejże znosić przeróżne smaki a podtykać, a molestować i zachęcać do jadła, jaże cały dom się trząsł od wrzasków i bieganiny, gdyż wszyscy naraz pragnęli mu usłużyć i być jak najbliżej. Właśnie na taki rejwach wpadł zaziajany Grzela, wójtów brat, rozpytując się niespokojnie, czy nie widzieli Rocha? Ale nikt go nie widział na oczy.<br /> {{tab}}— Nie mogę go nikaj znaleźć — wyrzekał frasobliwie i, nie wdając się w rozmowy, poleciał dalej szukać po chałupach, a zaraz po jego odejściu zawołano Jasia na plebanję. Ociągał się, zwłóczył, ale iść musiał.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_275" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/275"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/275|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/275{{!}}{{#if:275|275|Ξ}}]]|275}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Proboszcz czekał w ganku przy podwieczorku, wycałował go po ojcowsku i, usadziwszy przy sobie, rzekł wielce łaskawie:<br /> {{tab}}— Rad jestem, żeś przyjechał, będę miał z kim odmawiać brewjarz! Ale, wiesz, ile mam tegorocznych rojów? Piętnaście! A mocne, jak stare, już niektóre zarobiły miodem po ćwierć ula! Wyroiło się więcej, Ambrożemu kazałem pilnować pasieki, ale usnęła trąba, i pszczółki fiut... na bory i lasy. A jeden rój ukradł mi młynarz! No, mówię ci, że ukradł! Uciekły na jego gruszę, zabrał, jak swoje i ani chciał słuchać o oddaniu! Zły o byka, to mści się na mnie, jak może, rabuś jeden. Słyszałeś to już o Felku? Te gałgany to tną, jak osy, a sio! — zajęczał, opędzając się chusteczką od much, padających mu cięgiem na łysinę.<br /> {{tab}}— Tylko tyle, że siedzi w cytadeli.<br /> {{tab}}— Żeby się choć na tym skończyło! Doigrał się, co? A mówiłem, a przekładałem, nie słuchał osieł jeden i ma teraz bal! Stary ryfa i bufon, ale Felka szkoda, zdolna szelma, po łacinie umie ekspedite, że i biskup lepiej nie potrafi. Cóż, kiedy we łbie pstro i dalejże wybierać się z motyką na słońce... A powiedziano: jakże to... aha! czego nie wolno, nie rusz, a co zakazane, obchodź zdaleka. Pokorne cielę dwie matki ssie... tak... — ciągnął ciszej i już coraz słabiej, opędzając się przed muchami. — Zapamiętaj to sobie, Jasiu! No, mówię, zapamiętaj! — zwiesił głowę, zapadając w głęboki fotel, ale gdy Jasio powstał z krzesła, otworzył oczy i zamamrotał: — Zmęczyły mnie pszczółki! A przychodź wieczorami na brewjarz. Ale, uważaj na siebie i nie <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_276" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/276"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/276|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/276{{!}}{{#if:276|276|Ξ}}]]|276}}'''<nowiki>]</nowiki></span>spoufalaj się z chłopami, bo, kto się zada z plewami, tego świnie zjedzą! No, mówię, zjedzą i basta! — przysłonił łysinę chustką i zachrapał już na dobre.<br /> {{tab}}Snadź tak samo myślał organista, albowiem kiedy parobek wyprowadzał konie na pastwisko i Jasio skoczył na jednego, stary zakrzyczał:<br /> {{tab}}— Zleź mi zaraz! Nie pasuje, żeby ksiądz jeździł naoklep i zadawał się z pastuchami!<br /> {{tab}}Strasznie chciało mu się jechać, ale zlazł, jak niepyszny i, ponieważ mrok już zapadał, poszedł za ogrody odmówić wieczorne pacierze, ale mógł się to zebrać w sobie, kiedy jakaś dzieuszyna piesneczka dzwoniła {{Korekta|gdzies|gdzieś}} niedaleko i baby rajcowały w jakimś sadzie, że każde słowo leciało po rosie, i wrzeszczały dzieci, kąpiące się w stawie, kajś znów śmiechy się zatrzęsły, to ryki krów, to księże perliczki darły się przenikliwie i cała wieś huczała przeróżnemi pogłosami, niby ten ul rozbrzęczany, że cięgiem mu się myliło, a gdy nareszcie uchwycił wątek i, przyklęknąwszy pod żytem, wtopił rozmodlone oczy w to niebo rozgwiażdżone i poniósł duszę kajś w zaświaty, buchnęły od wsi takie przeraźliwe krzyki, lamenta i przeklinania, że poleciał ku domowi, wystraszony wielce i niespokojny.<br /> {{tab}}Matka właśnie wyszła go wołać na kolację.<br /> {{tab}}— Co się tam stało? Biją się, czy co?<br /> {{tab}}— Józef Wachnik wrócił z kancelarji trochę pijany i pobił się ze swoją. Dawno się już babie należała porządna frycówka. Nie bój się, nic jej nie będzie.<br /> {{tab}}— Ależ krzyczy, jakby ją ze skóry obdzierał.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_277" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/277"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/277|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/277{{!}}{{#if:277|277|Ξ}}]]|277}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Zwyczajne babskie wrzaski, żeby ją prał kijem, toby była cicho! Odbije mu ona jutro za swoje, odbije! Chodź, kruszyno, bo kolacja przestygnie.<br /> {{tab}}Ledwie tknął jadła i, czując się wielce zdrożony, zaraz położył się spać. Ale rano, jak tylko słońce zaświeciło, już był na nogach. Obleciał pole, przyniósł koniom koniczyny, podrażnił księże indory, jaże się rozbulgotały, przywitał pieski, że dziw łańcuchów nie pozrywały z radości, sypnął ziarna gołębiom, pomógł młodszemu wypędzać krowy, narąbał drzewa za Michała, spenetrował w sadzie dojrzewające małgorzatki, pofiglował ze źrebakiem i był wszędy i wszystko witał całującemi oczami, jak przyjacioły serdeczne, jak braty rodzone, nawet te malwy, osypane kwiatem, nawet te prosięta, grzejące się na słońcu, nawet pokrzywy i chwasty, przytajone pod płotami, aż matka, biegająca za nim rozkochanemi spojrzeniami, szeptała z pobłażliwym uśmiechem:<br /> {{tab}}— Warjacie jeden! warjacie!<br /> {{tab}}A on snuł się i promieniał, jako ten dzień lipcowy, jasny, roześmiany, rozsłoneczniony, wezbrany ciepłem i ogarniający wszystek świat duszą miłującą, ale, skoro zadzwoniła sygnaturka, rzucił wszystko i poleciał do kościoła.<br /> {{tab}}Proboszcz wyszedł z wotywą, poprzedzał go Jasio w nowej komży, przybranej świeżo czerwonemi wstęgami, organy zagrały przebieraną, hukliwą nutą, z chóru podniósł się grubachny głos, od którego zadrgały światła, kilkanaście osób przyklękło przed ołtarzem — i zaczęło się nabożeństwo.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_278" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/278"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/278|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/278{{!}}{{#if:278|278|Ξ}}]]|278}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Jasio, chociaż służył do mszy, a w przerwach żarliwie się modlił, jednak dostrzegł Jagusię, klęczącą nieco zboku, i co podniósł głowę, to widział jej modre, błyszczące oczy, wlepione w siebie, i jakiś przytajony uśmiech na rozchylonych, czerwonych wargach.<br /> {{tab}}Zaraz po kościele zabrał go ksiądz na plebanję i zasadził do pisania, że dopiero po południu wyrwał się na wieś odwiedzać znajomków.<br /> {{tab}}Najpierw zaszedł do Kłębów, gdyż siedzieli najbliżej, przez dróżkę jeno, w chałupie jednak nie zastał nikogo, a tylko w sieniach, wywartych naprzestrzał, cosik zaruszało się w kącie, a jakiś głos zachrypiał:<br /> {{tab}}— Dyć to ja, Jagata! — uniesła się, rozkładając ręce ze zdumienia — Jezu, pan Jasio!<br /> {{tab}}— Leżcie spokojnie. Chorzyście, co? — pytał troskliwie i, przysunąwszy se pieniek, przysiadł blisko, ledwie rozpoznając jej twarz, wyschniętą, kiej ziemia.<br /> {{tab}}— Jeno już Pańskiego miłosierdzia czekam — głos jej zabrzmiał uroczyście.<br /> {{tab}}— Cóż to wam jest?<br /> {{tab}}— A nic, śmierć se we mnie rośnie i na żniwo czeka. Kłęby me ano przytuliły, bym se u nich pomarła, to pacierz mówię i wyglądam cierpliwie onej godziny, kiej kostucha zapuka i powie: pódzi, duszo umęczona.<br /> {{tab}}— Czemuż do izby was nie przeniosą?<br /> {{tab}}— Hale, póki nie pora, to co ta bede im zabierała miejsce... i tak cielaka musiały ze sieni wyprowadzić. Ale mi przyobiecały, że na tę ostatnią moją godzinę to me przeniosą do izby, na łóżko pod obrazy, i świecę mi zapalą... i księdza sprowadzą... a potem we {{pp|świą|teczne}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_279" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/279"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/279|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/279{{!}}{{#if:279|279|Ξ}}]]|279}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|świą|teczne}} szmaty me przyobleką i pochowek sprawią gospodarski. Juści, dałam na wszystko... a ludzie poczciwe sieroty może nie ukrzywdzą. Niedługo przeciek bede im tu zawalać, nie... i przy świadkach mi przyobiecały, przy świadkach.<br /> {{tab}}— A nie przykrzy się wam samej? — głos mu nasiąkł żałością i łzami.<br /> {{tab}}— Całkiem mi dobrze, paniczku. A mało to świata dojrzę se przez drzwi? kto przejdzie drogą, kto gdziesik zagada, kto i zajrzy, kto nawet rzuci to poczciwe słowo, że jakbym se po wsi wędrowała. A pójdą wszystkie do roboty, to kokoszki pogrzebią w śmieciach, gadzina pochrząka za ścianą, pieski zajrzą, wróble wpadną do sieni, słońce ździebko poświeci przed zachodem, a niekiej wisus jaki ciepnie pecyną, i dzionek zleci, ani się człowiek spodzieje. A nocami też do mnie przychodzą, juści... a niejedne...<br /> {{tab}}— Któż taki? kto? — zajrzał zbliska w jej otwarte, a jakby niewidzące oczy.<br /> {{tab}}— A te moje, co się im już dawno pomarło, a te powinowate i znajome. Prawdę mówię, paniczku, przychodzą... A kiedyś — szeptała z uśmiechem nieopowiedzianego szczęścia i słodyczy — to przyszła do mnie Panienka i powieda cichuśko: Leż se, Jagato, Pan Jezus cię wynagrodzi!... Sama Częstochowska, zaraz poznałam... w koronie ano była, w płaszczu, a cała we złocie i koralach. Pogładziła me po głowie i rzekła: Nie bój się, sieroto, gospodynią se będziesz, pierwszą na niebieskim dworze, panią se będziesz, dziedziczką...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_280" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/280"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/280|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/280{{!}}{{#if:280|280|Ξ}}]]|280}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}I tak se gaworzyła starucha, kiej ta zasypiająca ptaszka, zaś Jasio, przychylony nad nią, słuchał i patrzał, kieby w jakąś nieodgadnioną głąb, kaj cosik tajnego bulgoce, i gada, i błyska, i coś takiego się dzieje, czego już zgoła człowieczy rozum nie rozbierze. Zrobiło mu się jakoś strasznie, ale nie poredził się oderwać od tej kruszyny ludzkiej, od tego zetlałego źdźbła, co, drgając, kieby ten promień, gasnący w mroku, jeszcze se śnił o dniach nowego żywota. Pierwszy raz w życiu tak zbliska zajrzał w człowieczą, nieubłaganą dolę, to i nie dziwota, że przejął go luty strach, żałość ścisnęła duszę, łzy zatopiły oczy, współczująca litość przygięła go do ziemi, a gorąca, proszalna modlitwa sama się już rwała z warg roztrzęsionych.<br /> {{tab}}Stara przecknęła się i, unosząc głowę, szepnęła w zachwycie:<br /> {{tab}}— Janioł przenajświętszy! księżyczek mój serdeczny!<br /> {{tab}}On zaś potem długo stał pod jakąś ścianą, grzejąc się w słońcu i ciesząc oczy tym dniem jasnym i życiem, jakie wrzało dokoła.<br /> {{tab}}Bo i cóż, że tam jakaś dusza człowiekowa skamlała w pazurach śmierci.<br /> {{tab}}Słońce nie przestało świecić, szumiały zboża, białe chmury przepływały wysoko, wysoko, dzieci bawiły się po drogach, rumieniły się po sadach jabłka dojrzewające, w kuźni biły młoty, jaże rozlegało się na całą wieś, ktoś wóz rychtował, ktoś kosę nakuwał, sposobiąc się do żniw, pachniał chleb, świeżo upieczony, rajcowały kobiety, chusty suszyły się po płotach, {{pp|ru|szali}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_281" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/281"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/281|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/281{{!}}{{#if:281|281|Ξ}}]]|281}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|ru|szali}} się po polach i obejściach, jak co dnia było, jak zawdy, gmerał się rój ludzki wśród trosk i zabiegów, ani nawet myśląc, kto tam pierwszy stoczy się z brzega.<br /> {{tab}}Zaśby ta komu przyszło co z tego.<br /> {{tab}}Więc i Jasio prędko się otrząsnął ze smutku i poszedł na wieś.<br /> {{tab}}Posiedział czas jakiś przy Mateuszu, któren Stachową chałupę wyciągał już do zrębu; postał nad stawem z Płoszkową, bielącą płótno; odwiedził chorą Jóźkę; nasłuchał się wyrzekań wójtowej; przyjrzał się w kuźni, jak kowal stalił kosy i nacinał ostrza sierpów; zajrzał i na ogrody, kaj pracowało najwięcej dzieuch i kobiet, a wszędy wielce byli mu radzi, witając przyjacielsko i patrząc na niego z niemałą dumą: boć lipeckie to było dziecko, więc jakby w krewieństwie ze wszystkimi.<br /> {{tab}}A dopiero na samym ostatku wstąpił do Dominikowej; stara siedziała przed domem i przędła wełnę, dziwił się temu, gdyż oczy miała przewiązane.<br /> {{tab}}— Palcami zmacam i też wiem, jaka nitka, cienka czy ogrubnia — tłumaczyła i, bardzo ucieszona z jego odwiedzin, zawołała na Jagusię, zajętą kajś w podwórzu.<br /> {{tab}}Przyleciała zaraz, nieco ino rozdziana, bo tylko we wełniaku i w koszuli, ale, dojrzawszy Jasia, przysłoniła piersi rękami i, sczerwieniwszy się, kiej wiśnia, uciekła do chałupy.<br /> {{tab}}— Jaguś, a wynieśno mleka, to może pan Jasio się przechłodzi!<br /> {{tab}}Wyniesła pokrótce pełną doinkę i garnuszek, przybrana już w chusteczkę na głowie, lecz tak jakoś zesromana, że, kiej wzięła nalewać mleko, ręce jej <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_282" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/282"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/282|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/282{{!}}{{#if:282|282|Ξ}}]]|282}}'''<nowiki>]</nowiki></span>latały, i bladła, to czerwieniła się naprzemian, nie śmiejąc podnieść oczów.<br /> {{tab}}I cały czas nie odezwała się do niego ani słowa i dopiero, kiej poszedł, odprowadziła go na drogę, patrząc za nim, póki jej z oczów nie zginął.<br /> {{tab}}Niewypowiedzianie parło ją cosik za nim i tak strasznie ponosiło, że, aby się nie dać pokusić, wpadła do sadu, chyciła się oburącz jakiegoś drzewa i, przytulając się do niego, stanęła bez tchu prawie i przytomności, nakryta, niby płaszczem, gałęziami, zwisłymi od jabłek; stała z przywartemi powiekami, z uśmiechem zatajonym w kątach warg, pełna szczęśliwości, a zarazem lęku, i pełna jakowychś łez słodkich i lubego dygotu, jak wtedy, kiej patrzała na niego przez okno, w tamtą noc wiośnianą.<br /> {{tab}}Ale i Jasia jakby ciągnęło za nią, bo, chociaż bezwolnie, a zaglądał do nich niekiedy, na krótką chwilę, i odchodził dziwnie rozradowany, a już co dnia widywał ją w kościele, klęczała zawdy przez całą mszę, a tak wielce rozmodlona i jakby wniebowzięta, że spoglądał na nią ze słodkiem wzruszeniem, opowiadając kiedyś o jej pobożności.<br /> {{tab}}Matka tylko wzruszyła ramionami.<br /> {{tab}}— Ma za co przepraszać Pana Boga, ma...<br /> {{tab}}Jasio miał duszę czystą, kieby ten najbielszy kwiat, to i nie zrozumiał przytyku, a że przychodziła do nich, że ją wszyscy w domu lubili, że widział, jaka była pobożna, to mu ani postało w głowie jakie niebądź posądzenie; zdziwił się tylko teraz, że od jego przyjazdu nie była jeszcze ani razu.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_283" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/283"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/283|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/283{{!}}{{#if:283|283|Ξ}}]]|283}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Właśnie posłałam po nią, bo mam dużo do prasowania — odrzekła matka.<br /> {{tab}}I przyszła wkrótce tak wystrojona, że Jasio aż się zdumiał.<br /> {{tab}}— Cóżto, idziecie na wesele?<br /> {{tab}}— A może przysłali do was z wódką? — zapiszczała któraś z dziewczyn.<br /> {{tab}}— Zaśby ta kto śmiał, dyćbym go przepędziła na cztery wiatry! — ośmiała się, kraśniejąc, kieby róża, że to wszyscy na nią patrzeli.<br /> {{tab}}Stara zapędziła ją zaraz do prasowania, poleciały za nią organiścianki wraz z Jasiem, i tak się im wkrótce zrobiło wesoło, tak gruchali śmiechem z bele głupstwa i wrzeszczeli, jaże organiścina musiała przykarcać:<br /> {{tab}}— Cichocie, sroki! Jasiu, idź lepiej do ogrodu, nie wypada ci tu suszyć zębów.<br /> {{tab}}To rad nierad wziął książkę i powlókł się, jak zwykle, w pole, i tam kajś daleko za wsią, na miedzach, pod gruszami, na granicznych kopcach, przesiadywał, zagłębiony w czytaniu, albo jeno se medytujący.<br /> {{tab}}Ale Jagusia dobrze już znała te samotne schroniska, dobrze wiedziała, kaj go szukać utęsknionemi oczami, kaj się nieść do niego choćby jeno tą myślą radosną; krążyła bowiem kole niego, kieby ten motyl w kręgu światła, i krążyć musiała, parło ją za nim niepowstrzymanie i wlekło tak nieprzeparcie, że się już dała bez pamięci na wolę tej jakiejś lubej mocy, dała się jakby wodom spienionym, co ją ponosiły w jakoweś wyśnione światy szczęśliwości, dała się wszystką duszą <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_284" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/284"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/284|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/284{{!}}{{#if:284|284|Ξ}}]]|284}}'''<nowiki>]</nowiki></span>i sercem, ani nawet myśląc, na jaki brzeg ją wyniesą, ni na jaką dolę.<br /> {{tab}}I czy się późną nocą kładła do snu, czy się rankiem zrywała z pościeli, to zawdy jednym pacierzem dygotało jej serce:<br /> {{tab}}— Obaczę go znowu! obaczę!<br /> {{tab}}A nieraz, kiedy klęczała przed ołtarzem, i ksiądz wyszedł ze mszą, i zagrały przejmującą nutą organy, i wionęły kadzielne dymy, i roztrzęsły się gorące szepty pacierzy, i kiedy zapatrzyła się rozmodlonemi oczami w Jasia, któren, biało przybrany, smukły, śliczny, ze złożonemi rękami snuł się w tych dymach i kolorach, jakie biły z okien, to się jej widziało, co żywy janioł zestąpił z obrazu i oto płynie ku niej ze słodkim prześmiechem... idzie... że raje otwierały się w jej duszy, padała na twarz, w proch, przywierając wargami do miejsc, kaj przeszły jego stopy, i, porwana zachwyceniem, śpiewała wszystką mocą człowieczej szczęśliwości:<br /> {{tab}}— Święty! Święty! Święty!<br /> {{tab}}A nieraz i msza się skończyła, i ludzie się porozchodzili, i Jambroż już w pustym kościele przedzwaniał kluczami, a ona jeszcze klęczała, zapatrzona w puste po Jasiu miejsce, rozmodlona przenajświętszą cichością upojenia, tą radością, nabrzmiałą do bólu, temi jeno łzami, co jej same spływały z oczów, kiej ziarna pełne, ważkie i przeczyste.<br /> {{tab}}Że już dnie były dla niej, jako te ciągłe święta, jako te uroczyste odpusty w nieustannej radości nabożeństwa, jakie się cięgiem odprawiało w jej duszy, bo kiedy wyjrzała w pole, to dzwoniły jej tem samem {{pp|doj|rzałe}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_285" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/285"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/285|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/285{{!}}{{#if:285|285|Ξ}}]]|285}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|doj|rzałe}} kłosy, dzwoniła spieczona ziemia, dzwoniły sady przygięte pod ciężarem owoców, dzwoniły bory dalekie, i te wędrujące chmury i ta przenajświętsza hostja słońca, wyniesiona nad światem, a wszystko śpiewało wraz z jej duszą jeden niebosiężny hymn dziękczynienia i radości:<br /> {{tab}}— Święty! Święty! Święty!<br /> {{tab}}Hej, jaki to świat śliczny, kiej się nań patrzą rozmiłowane oczy!<br /> {{tab}}A jaki to człowiek mocen w onej świętej godzinie! Z Bogiemby się zmagał, śmierciby się nie dał, nawet doliby się przeciwił. Życie mu jednem weselem, a bratem choćby i ten stwór najmarniejszy! Przed każdym dniemby klękał w podzięce, każdej nocyby błogosławił i na każdem miejscu wszystek by się rozdawał między bliźnie, a bogaczem ostaje, a cięgiem mu jeszcze przybywa mocy, kochania i dni barzej cudnych.<br /> {{tab}}Światami dusza się jego nosi, górnie we gwiazdy patrzy zbliska, nieba zuchwale sięga, o wiecznej śni szczęśliwości, bo się jej widzi, że niema już kresu ni zapory la jej mocy i kochania.<br /> {{tab}}Tak się to i Jagusi widziało w tę porę miłowania.<br /> {{tab}}Dnie szły zwyczajne, dnie znojnych przygotowań do żniw, a ona uwijała się przy robotach, rozśpiewana, niby skowronek, niestrudzenie radosna i weselnie rozkwitła, kieby ta róża w jej ogródku, kieby te malwy, smukła i, kieby ten kwiat na Bożym zagonie, najśliczniejsza i tak ciągnąca oczy, tak wabiąca jarzącemi ślepiami, tak cięgiem roześmiana, że nawet starzy chodzili za nią oczami, zaś parobcy zaczęli się znowu <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_286" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/286"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/286|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/286{{!}}{{#if:286|286|Ξ}}]]|286}}'''<nowiki>]</nowiki></span>kole niej kręcić i wzdychający wystawać pod jej chałupą, ale odprawiała każdego.<br /> {{tab}}— Żebyś nawet wrosnął w ziemię, to i tak niczego nie wystoisz — szydziła.<br /> {{tab}}— Z kużdego się już prześmiewa! A harna, kieby dziedziczka! — skarżyli się przy Mateuszu, który jeno westchnął żałośnie, gdyż nawet on tyla jeno wskórał, co mógł niekaj o zmierzchu pogadywać z Dominikową, a patrzeć za Jagusią, zwijającą się po izbie, i słuchać jej prześpiewek. Patrzał też i nasłuchiwał tak gorąco, że odchodził coraz chmurniejszy i coraz częściej zaglądał do karczmy, a potem w chałupie wyprawiał różne brewerie. Juści, co już najbarzej dostawało się Teresce, że już chodziła ledwie żywa ze zgryzoty, to też, spotkawszy kiedyś Jagusię, odwróciła się od niej plecami i splunęła.<br /> {{tab}}Ale Jagusia, zapatrzona kajś przed się, przeszła, nawet jej nie widząc.<br /> {{tab}}Tereska rozgniewana zwróciła się do dzieuch, pierących nad stawem.<br /> {{tab}}— Widziałyście, jak się to pawi! A to przejdzie i ani już spojrzy na kogo.<br /> {{tab}}— A wystrojona, jakby na odpust.<br /> {{tab}}— Jakże, do samego połednia przesiaduje przy czesaniu.<br /> {{tab}}— I cięgiem se kupuje wstęgi a stroiki — dogadywały zawistnie, bo znów od jakiegoś czasu, niech się jeno pokazała na wsi, chodziły za nią babie spojrzenia ostre, kiej pazury, i jadowite, kieby żmije. Brały ją też na ozory przy leda sposobności, a nicowały, że <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_287" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/287"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/287|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/287{{!}}{{#if:287|287|Ξ}}]]|287}}'''<nowiki>]</nowiki></span>niech Bóg broni, nie mogły jej bowiem darować, że się stroiła, jak żadna, i że była ponad wszystkie urodniejsza, żeby już nie spominać, co wyprawiała z chłopami.<br /> {{tab}}— Wynosi się nad drugie, jaże trudno ścierpieć!<br /> {{tab}}— I przystraja się, kieby dziedziczka, i skąd to na to bierze!<br /> {{tab}}— Cie, a za cóż to wójt ma u niej łaski?<br /> {{tab}}— Powiadają, jako i Antek nie skąpi — przepowiadały se na ucho gospodynie, zebrawszy się w opłotkach Płoszkowej.<br /> {{tab}}— Antek dba tyla o nią, co pies o piątą nogę — wtrąciła Jagustynka — tam jest w przygodzie ktoś drugi! — zaśmiała się tak domyślnie, że jęły ją molestować na wszystkie świętości, ale się nie wygadała, jeno im wkońcu rzekła:<br /> {{tab}}— Ja to plotów nie roznoszę. Macie oczy, to wypatrzcie same.<br /> {{tab}}Jakoż od tej chwili sto par ślepiów jeszcze zacieklej poszło na prześpiegi trop w trop za Jagusią, kiej te gończe za zajączkiem.<br /> {{tab}}Ale Jagusia, chociaż na każdym kroku spotykała te przyczajone, stróżujące ślepie, nie domyślała się niczego; co ją tam zresztą obchodziło, kiej mogła w każdej porze obaczyć Jasia i topić się w jego oczach na śmierć.<br /> {{tab}}Na organistówkę zaglądała prawie już co dnia i zawdy w takim czasie, gdy Jasio był w domu, że nieraz, kiej zasiadał zbliska i kiej poczuła na sobie jego spojrzenie, to dziw nie omdlewała z lubości, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_288" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/288"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/288|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/288{{!}}{{#if:288|288|Ξ}}]]|288}}'''<nowiki>]</nowiki></span>oblewał ją war, nogi się trzęsły i serce łomotało, kieby młotem, zaś indziej, gdy w drugim pokoju nauczał siostry, to jaże dech przytajała, zasłuchana w jego głosie, niby w tem słodkiem dzwonieniu, aż organiścina spostrzegła:<br /> {{tab}}— Co tak pilnie nasłuchujecie?<br /> {{tab}}— Bo pan Jasio tak prawi naucznie, że niczego nie poredzę wyrozumieć!<br /> {{tab}}— Chcielibyście! — zaśmiała się pobłażliwie. — A bo to w małych szkołach się uczy — przyrzuciła z dumą, wdając się w szeroką pogawędkę o synu, lubiła ją bowiem i rada zapraszała, że to Jagusia chętna była do pomocy przy każdej robocie, a przy tem często gęsto i przynosiła co niebądź: to gruszek, to jagódek, to nawet niekiej i osełkę świeżego masła.<br /> {{tab}}Jagusia wysłuchiwała zawdy tych opowiadań z jednaką żarliwością, lecz skoro Jasio ruszył się z domu, i ona śpieszyła się nibyto do matki; strasznie bowiem lubiała naglądać za nim zdaleka i nieraz, przyczajona we zbożu lub za jakiemś drzewem, patrzała w niego długo i z taką tkliwością, że nie mogła się powstrzymać od płaczu.<br /> {{tab}}Ale już najmilsze były la niej te krótkie, nagrzane, jasne noce, że, kiej jeno matka zasnęła, wynosiła pościel do sadu i, leżąc nawznak, zapatrzona w niebo migocące przez gałęzie, zapadała w jakieś przenajsłodsze niezmierzoności marzenia. Upalne wiewy nocy muskały ją po twarzy, gwiazdy zaglądały w oczy, szeroko otwarte, nabrane zapachami głosy ciemnic, głosy pełne niepokojącego żaru i lubości, zadyszane szepty liści, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_289" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/289"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/289|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/289{{!}}{{#if:289|289|Ξ}}]]|289}}'''<nowiki>]</nowiki></span>senne, urywane szmery stworzeń, jakby stłumione westchnienia, jakby wołania, idące kajś z pod ziemi, jakby chichoty strwożone, lały się w nią dziwną muzyką i przejmowały warem, dygotem, zapierały dech i prężyły w takich ciągotkach, że staczała się na chłodne, oroszone trawy, padając ciężko, jak owoc dostały... i leżała bezwładnie, wezbrana jakąś świętą, rodną mocą, niby te pola dojrzewające, niby te gałęzie, owocem ciężarne, niby ten łan źrałej pszenicy, gotów się dać sierpom, ptakom czy wichrom, bo już na każdą dolę zarówno tęsknie czekający.<br /> {{tab}}Takie to miała Jagusia te krótkie, nagrzane, jasne noce i takie to te skwarne, rozprażone dnie lipcowe, że mijały, kieby sen słodki, cięgiem pragniony.<br /> {{tab}}Chodziła też, jak we śnie, ledwie już miarkując, kiedy był dzień, a kiedy noc.<br /> {{tab}}Dominikowa czuła, że się z nią wyrabia cosik dziwnego, ale nie mogła wyrozumieć, więc tylko się radowała jej niespodzianej i żarliwej pobożności.<br /> {{tab}}— Powiem ci, Jaguś, że kto z Bogiem, z tym Bóg! — powtarzała z dobrością.<br /> {{tab}}Jagusia jeno się uśmiechała, pełna cichej, pokornej szczęśliwości a czekania.<br /> {{tab}}I któregoś dnia całkiem niechcący natknęła się na Jasia, siedział pod kopcem granicznym z książką w ręku, nie mogła się już cofnąć i stanęła przed nim, okryta rumieńcem i mocno zesromana.<br /> {{tab}}— Cóż wy tu robicie?<br /> {{tab}}Jąkała się strwożona, czy aby się czego nie domyśla.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_290" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/290"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/290|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/290{{!}}{{#if:290|290|Ξ}}]]|290}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Siadajcie, widzę, żeście się zmęczyli.<br /> {{tab}}Wagowała się, nie wiedząc, co począć, pociągnął ją za rękę, że przysiadła pobok, śpiesznie chowając bose nogi pod wełniak.<br /> {{tab}}Ale i Jasio był zmieszany, rozglądał się jakoś bezradnie dokoła.<br /> {{tab}}Pusto było na polach, lipeckie dachy i sady wynosiły się ze zbóż, jakoby wyspy dalekie, wiater ździebko przegarniał kłosami, pachniało rozgrzaną macierzanką i żytem, jakiś ptak przeleciał nad nimi.<br /> {{tab}}— Strasznie dzisiaj gorąco! — zauważył, aby jeno zacząć.<br /> {{tab}}— I wczoraj przypiekało niezgorzej! — chycił ją za gardziel jakiś radosny lęk, że ledwie mogła przemówić.<br /> {{tab}}— Lada dzień zaczną się żniwa.<br /> {{tab}}— Pewnie... juści... — przytwierdzała, wlepiając w niego ciężkie oczy.<br /> {{tab}}Uśmiechnął się i spróbował mówić swobodnie, prawie żartem:<br /> {{tab}}— Jagusia to co dzień ładniejsza...<br /> {{tab}}— Kaj mi tam do ładności! — stanęła w ponsach, pociemniałe oczy buchnęły płomieniami, a wargi zadrgały w przytajonym prześmiechu radości.<br /> {{tab}}— I naprawdę Jagusia nie chce iść zamąż?<br /> {{tab}}— Ani mi się śni, abo mi to źle samej!<br /> {{tab}}— I żaden się wam nie podoba, co? — nabierał coraz więcej śmiałości.<br /> {{tab}}— Żaden, nie, żaden! — trzęsła głową, patrząc w niego rozmarzonemi słodko oczami. Nachylił się i zajrzał głęboko w te modre przepaście; modlitwę miała <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_291" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/291"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/291|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/291{{!}}{{#if:291|291|Ξ}}]]|291}}'''<nowiki>]</nowiki></span>w spojrzeniu, najgłębszą i najsłodszą i najdufniejszą, żarliwy krzyk serca, rwący się w czas podniesienia. Dusza się w niej trzepotała, kiej te skry słońca nad polami, kiej ptak rozśpiewany wysoko nad ziemią.<br /> {{tab}}Cofnął się jakoś dziwnie niespokojnie, przetarł oczy i wstał.<br /> {{tab}}— Muszę już iść do domu! — skinął głową na pożegnanie i poszedł szeroką miedzą ku wsi, czytając kiej niekiej książkę, to błądząc oczami, ale w jakiś czas obejrzał się i przystanął.<br /> {{tab}}Jagusia szła za nim o parę kroków.<br /> {{tab}}— Bo i mnie tędy najbliżej — tłumaczyła się jakoś spłoszona.<br /> {{tab}}— To pójdźmy razem — mruknął, niebardzo rad z towarzystwa, wlepił oczy w książkę i, zwolna idąc, czytał se półgłosem.<br /> {{tab}}— O czem to napisane? — spytała lękliwie, zazierając w karty.<br /> {{tab}}— Jak chcecie, to wam trochę poczytam.<br /> {{tab}}Że akuratnie niedaleczko miedzy stało rozłożyste drzewo, to przysiadł w cieniu i zaczął czytać, Jagusia kucnęła naprzeciw i, wsparłszy brodę na pięści, zasłuchała się całą duszą, nie spuszczając z niego oczów.<br /> {{tab}}— Jakże się wam podoba? — rzucił po chwili, unosząc głowę.<br /> {{tab}}Sczerwieniła się i, uciekając z oczami, bąknęła wstydliwie:<br /> {{tab}}— Bo ja wiem... To nie o królach historja, co?<br /> {{tab}}Jeno się skrzywił i wziął znowu czytać, ale już wolno, wyraźnie i słowo po słowie: o polach i zbożach <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_292" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/292"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/292|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/292{{!}}{{#if:292|292|Ξ}}]]|292}}'''<nowiki>]</nowiki></span>czytał, o jakimś dworze, stojącym we brzozowym gaju, jakby o dziedzicowym synu, któren do dom wrócił, i o dworskiej panience, co siedziała se z dziećmi na ogrodzie... A wszyćko było utrafione do wiersza, rychtyg, kieby w tych pobożnych śpiewaniach, jakby je kto wypominał z ambony, że nieraz chciało się jej westchnąć, przeżegnać i zapłakać, tak szło do serca.<br /> {{tab}}Ale strasznie gorąco było w tem zaciszu, kaj siedzieli, kręgiem stała gęsta ściana żyta, przepleciona modrakiem, wyczką i pachnącym powojem, że ani jeden powiew nie przechładzał, a jeno w tej upalnej cichości sypał się niekiedy chrzęst obwisłych kłosów, czasem wróble zaćwierkały wśród gałęzi, bzyknęła przelatująca pszczoła i dzwonił Jasiowy głos, wezbrany dziwną słodyczą, lecz Jagusia, chociaż wpatrzona była w niego, jakby w ten obraz najśliczniejszy, i nie straciła ani jednego słowa, kiwnęła się raz i drugi, bo ją rozbierało gorąco i morzył śpik, że ledwie już mogła wytrzymać.<br /> {{tab}}Na szczęście, przerwał czytanie i zajrzał jej głęboko w oczy.<br /> {{tab}}— Prawda, jakie śliczne, co?<br /> {{tab}}— Juści, co śliczności... jakbym tego kazania słuchała.<br /> {{tab}}Jaże oczy mu rozbłysły, a na twarz wystąpiły kolory, gdy zaczął rozpowiadać, czytając raz jeszcze te miejsca, kaj było o polach i lasach, ale mu przerwała:<br /> {{tab}}— Przeciek i dziecko wie, co w borach rosną drzewa, w rzekach jest woda i sieją na polach, to poco ta drukować o tym wszyćkiem?...<br /> {{tab}}Jasio aż się cofnął ze zdumienia.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_293" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/293"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/293|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/293{{!}}{{#if:293|293|Ξ}}]]|293}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Mnie to się jeno spodobają takie historje o królach, o smokach, albo i o strachach, co to, jak się o nich słucha, to jaże mrówki człowieka obłażą i jakby zarzewia nasuł do piersi. Jak Rocho nieraz powiedają takie historje, tobym go słuchała dzień i noc. A czy pan Jasio ma o tem książki?<br /> {{tab}}— A któżby czytał takie bajdy! — buchnął wzgardliwie, głęboko zgorszony.<br /> {{tab}}— Bajdy! Hale, przeciek Rocho czytał o tem i z drukowanego.<br /> {{tab}}— Głupstwa wam czytał i same cygaństwa!<br /> {{tab}}— Jakże, toby se ino la cygaństwa umyślali takie cudeńka?...<br /> {{tab}}— A tak, wszystko bajki a zmyślenia.<br /> {{tab}}— To nieprawda i o południcach i o smokach? — pytała coraz żałośniej.<br /> {{tab}}— Nieprawda, mówię wam przecież! — odpowiadał zniecierpliwiony.<br /> {{tab}}— To i o tem też nieprawda, jakto Pan Jezus wędrował ze świętym Piotrem, co?...<br /> {{tab}}Nie zdążył odrzec, bo nagle jakby wyrosła z pod ziemi Kozłowa i, stając przy nich, patrzała naśmiechliwemi ślepiami.<br /> {{tab}}— A to pana Jasia szukają po całej wsi — rzekła słodziuśko.<br /> {{tab}}— Cóż się tam stało?<br /> {{tab}}— Jaże trzy bryki ziandarów przyjechało na plebanję.<br /> {{tab}}Zerwał się niespokojnie i poleciał prawie w dyrdy.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_294" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/294"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/294|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/294{{!}}{{#if:294|294|Ξ}}]]|294}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r09"/>{{tab}}Jagusia też poszła ku wsi, ale dziwnie czegoś markotna.<br /> {{tab}}— Pewnikiem przerwałam waju pacierze, co? — syknęła Kozłowa, idąc pobok.<br /> {{tab}}— Zaśby ta pacierze! Czytał mi z książki takie historje, ułożone do wiersza.<br /> {{tab}}— Cie... a ja miarkowałam całkiem co drugiego. Organiścina pchnęła me go szukać... lecę w tę stronę, rozglądam się... pusto... tknęło me cosik, by zajrzeć pod gruszkę... patrzę... siedzą se jakieś turkaweczki... gaworzą... Juści, miejsce sposobne... zdala od ludzkich oczów... juści...<br /> {{tab}}— Żeby wam ten paskudny ozór pokręciło — buchnęła, wyrywając się naprzód.<br /> {{tab}}— I będzie cie miał kto rozgrzeszyć! — krzyknęła za nią urągliwie.<br /><br />{{---|50}}<br /><section end="r09"/> <section begin="r10"/>{{c|X.}}<br /> {{tab}}Jagusia zaraz na wstępie pomiarkowała, że na wsi dzieje się cosik ważnego, psy jakoś zajadlej naszczekiwały w obejściach, dzieci kryły się po sadach, wyzierając jeno z za drzew i płotów, ludzie już ściągali z pól, chociaż słońce było jeszcze wysoko, gdzieś znów zbierały się rajcujące cicho kobiety, a na wszystkich twarzach widniał srogi niepokój, i wszystkie oczy pełne były lęku i oczekiwań.<br /> {{tab}}— Co się to wyrabia? — spytała Balcerkówny, wyglądającej z za węgła.<br /><section end="r10"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_295" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/295"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/295|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/295{{!}}{{#if:295|295|Ξ}}]]|295}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Nie wiem, toć pono wojsko idzie od boru.<br /> {{tab}}— Jezus, Marja! wojsko! — nogi się pod nią ugięły ze strachu.<br /> {{tab}}— A Kłębiak co ino mówił, że kozaki ciągną od Woli — dorzuciła lecąca kajś Pryczkówna.<br /> {{tab}}Jagusia przyśpieszyła kroku, w niemałej już trwodze dopadając chałupy, matka siedziała w progu z kądzielą, a przy niej parę rozgadanych kobiet.<br /> {{tab}}— Widziałam, jak was, siedzą w ganku, a starsze u proboszcza na pokojach.<br /> {{tab}}— A po wójta posłali Michała organistów.<br /> {{tab}}— Po wójta! Moiściewy, to nie przelewki. Ho, ho, wyjdą z tego historje, wyjdą...<br /> {{tab}}— A może jeno przyjechały ściągać podatki.<br /> {{tab}}— Hale, toby jaże w tyla narodu przyjeżdżały, co? Musi być co drugiego.<br /> {{tab}}— Pewnie, ale nic dobrego z tego nie wyjdzie, obaczycie, spomnicie moje słowa.<br /> {{tab}}— To ja wam rzeknę, po co przyjechały — zaczęła Jagustynka, przystępując do nich.<br /> {{tab}}Zbiły się w kupę i, kiej gęsi, powyciągały szyje, nasłuchując z chciwością.<br /> {{tab}}— A to będą was zapisywały do wojska — zaśmiała się skrzekliwie, ale żadna nie zawtórzyła, tylko Dominikowa rzekła z przekąsem:<br /> {{tab}}— Cięgiem się was trzymają psie figle.<br /> {{tab}}— A bo z igły robita widły! Wszystkie dziw zębów nie pogubią ze strachu, a każdaby rada jakiej przygodzie. Wielka mi rzecz ziandary.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_296" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/296"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/296|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/296{{!}}{{#if:296|296|Ξ}}]]|296}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Płoszkowa wtoczyła swój spaśny kałdun w opłotki i dalejże rozpowiadać, jakto ją zaraz cosik tknęło, kiej dojrzała bryki, jakto...<br /> {{tab}}— Cichojta! Ano Grzela z wójtem lecą na plebanję.<br /> {{tab}}Poniesły oczy na drugą stronę stawu, przeprowadzając idących.<br /> {{tab}}— Cie, to i Grzelę wołają.<br /> {{tab}}Ale nie zgadły, bo Grzela puścił brata naprzód, a sam obejrzał bryki, stojące przed plebanją, wypytał furmanów, przyjrzał się żandarmom, siedzącym w ganku, i jakoś mocno zaniepokojony poleciał do Mateusza, zajętego przy Stachowej chałupie; właśnie był siedział okrakiem na zrębie, zacinając łuzy la osadzenia krokwi.<br /> {{tab}}— Nie odjechały jeszcze? — pytał, nie przestając rąbać.<br /> {{tab}}— A nie, to jeno bieda, że niewiada, poco przyjechały.<br /> {{tab}}— I w tem się cosik tai niedobrego! — zająkał stary Bylica.<br /> {{tab}}— A może o zebranie! Naczelnik się wygrażał, a strażniki już się tu i owdzie przewiadywały, kto Lipce buntuje — rzekł Mateusz, zesuwając się na ziemię.<br /> {{tab}}— Toby rychtyg wypadało, że przyjechały po mnie! — szepnął Grzela, rozglądając się niespokojnie, przybladł i ciężko robił piersiami.<br /> {{tab}}— A mnie się widzi, co prędzejby po Rocha! — zauważył Stacho.<br /> {{tab}}— Prawda, przeciek się już o niego przepytywali! Że mi to nawet w myślach nie postało! — odetchnął z ulgą, lecz, srodze zatroskany o niego, rzekł smutnie:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_297" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/297"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/297|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/297{{!}}{{#if:297|297|Ξ}}]]|297}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Ani chybi, że jeśli mają kogo wziąć, to tylko Rocha!<br /> {{tab}}— Jakże, możemy go to dać, co? Rodzonego ojca, co? — krzyczał Mateusz.<br /> {{tab}}— Hale, niesposób się im przeciwić, ani mowy o tem...<br /> {{tab}}— Niechby się kaj schował, trza go przestrzec, juści... — jąkał Bylica.<br /> {{tab}}— A może to co drugiego, może to z wójtem sprawa... — wtrącił nieśmiało Stacho.<br /> {{tab}}— Na wszelki przypadek lecę go przestrzec! — zawołał Grzela i buchnął we zboża, przebierając się ogrodami do Borynów.<br /> {{tab}}Antek siedział w ganku, nakuwając sierpy na kowadełku, i porwał się strwożony, dowiedziawszy się, o co idzie.<br /> {{tab}}— Właśnie, co jeno przyszli. Rochu, a chodźcie-no do nas! — krzyknął.<br /> {{tab}}— Co się stało? — pytał stary, wyściubiając głowę przez okno, ale, nim mu rzekli, przyleciał, srodze zaziajany, Michał organistów.<br /> {{tab}}— Wiecie, a to do was, Antoni, walą żandarmy! Już są nad stawem...<br /> {{tab}}— To po mnie! — jęknął Rocho, zwieszając smutnie głowę.<br /> {{tab}}— Jezus, Marja! — krzyknęła Hanka, stając w progu, i uderzyła w płacz.<br /> {{tab}}— Cicho! Trza zaradzić jakoś! — szeptał Antek, tężąc myślą.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_298" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/298"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/298|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/298{{!}}{{#if:298|298|Ξ}}]]|298}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Skrzyknę wieś i nie damy was, Rochu! — srożył się Michał, wyłamując sielną gałąź i groźnie tocząc oczami.<br /> {{tab}}— Nie bajdurz! Rochu, za bróg i w żyta, prędzej ino! Przywarujcie kaj w bróździe, póki was nie zawołam. A chybko, by nie nadeszli...<br /> {{tab}}Rocho zakręcił się po izbie, cisnął jakieś papiery Jóźce, leżącej na łóżku i zaszeptał:<br /> {{tab}}— Schowaj pod siebie, a nie wydaj!<br /> {{tab}}I jak był, bez czapki a kapoty, rzucił się w sad i przepadł, jak kamień we wodzie, że jeno kajś za brogiem zaruchało się żyto.<br /> {{tab}}— Odejdź, Grzela! Hanka, do swojej roboty! Uciekaj, Michał, i ani mrumru! — rozkazywał Antek, zasiadając do przerwanej roboty, i jął znowu nacinać sierp tak równiuśko i spokojnie, jak przódzi, tylko, że co trochę podnosił ostrze pod światło, a strzygł ślepiami na wszystkie strony, gdyż naszczekiwania psów były coraz bliższe, i wnet rozległy się ciężkie stąpania, brzęki pałaszów i rozmowy...<br /> {{tab}}Zatłukło mu serce, i zadygotały ręce, ale ciął równo, akuratnie, raz za razem, nie odrywając oczów, aż dopiero kiej przed nim stanęli.<br /> {{tab}}— Rocho doma? — pytał wójt, wielce zalękniony.<br /> {{tab}}Antek obrzucił spojrzeniem całą kupę i odrzekł wolno:<br /> {{tab}}— Musi być na wsi, bo nie widziałem go od rana.<br /> {{tab}}— Otworzyć! — rozkazał grzmiąco jakiś starszy.<br /> {{tab}}— Przeciek wywarte! — odburknął Antek, dźwigając się z ławy.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_299" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/299"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/299|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/299{{!}}{{#if:299|299|Ξ}}]]|299}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Urzędnik wraz z żandarmami wszedł do chałupy, zaś strażnicy rozlecieli się pilnować sadu i obejścia.<br /> {{tab}}Na drodze zebrało się już z pół wsi, przyglądając się w milczeniu, jak przetrząsali dom, kieby kopę siana. Antek musiał im wszystko pokazywać i otwierać, a Hanka siedziała pod oknem z dzieckiem przy piersi.<br /> {{tab}}Juści, co szukali na darmo, ale tak penetrowali wszędy, nie przepuszczając zgoła niczemu, że nawet któryś zajrzał pod łóżka.<br /> {{tab}}— A siedzi tam i właśnie czeka na waju! — mruknęła.<br /> {{tab}}Starszy dojrzał na stole jakieś książeczki, przyciśnięte pasyjką, skoczył do nich, kiej ryś i jął je pilnie przeglądać.<br /> {{tab}}— Skąd je macie?<br /> {{tab}}— Musi być, co Rocho je położył, to se i leżą.<br /> {{tab}}— Borynowa niegramotna! — tłumaczył wójt.<br /> {{tab}}— Kto z was umie czytać?<br /> {{tab}}— A żadne, tak nas uczyli we szkole, że tera nikto nie rozbierze nawet na książce do nabożeństwa! — odpowiedział Antek.<br /> {{tab}}Starszy oddał książeczki drugiemu i ruszył na drugą stronę domu.<br /> {{tab}}— Cóżto, chora? — podszedł nieco do Jóźki.<br /> {{tab}}— A juści, już od paru niedziel leży na ospę.<br /> {{tab}}Urzędnik śpiesznie cofnął się do sieni.<br /> {{tab}}— To w tej izbie mieszkał? — wypytywał wójta.<br /> {{tab}}— I w tej i kaj mu popadło, zwyczajnie, jak dziad.<br /> {{tab}}Przejrzeli wszystkie kąty, szukając nawet za obrazami; Jóźka chodziła za nimi rozpalonemi oczami, a tak <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_300" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/300"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/300|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/300{{!}}{{#if:300|300|Ξ}}]]|300}}'''<nowiki>]</nowiki></span>rozdygotana ze strachu, że, gdy któryś zbliżył się do niej, zaskrzeczała nieprzytomnie:<br /> {{tab}}— Schowałam go pewnie pod siebie, co? Szukajcie!..<br /> {{tab}}A kiedy skończyli, Antek przystąpił do starszego i, kłaniając mu się w pas, zapytał pokornym głosem:<br /> {{tab}}— Dopraszam się, czy to Rocho zrobił jakie złodziejstwo?...<br /> {{tab}}Urzędnik zajrzał mu jakoś zbliska w twarz i rzekł z naciskiem:<br /> {{tab}}— A wyda się, że go ukrywasz, to już razem powędrujecie, słyszysz!..<br /> {{tab}}— Dyć słyszę, jeno nie poredzę wymiarkować, o co sprawa! — podrapał się frasobliwie, urzędnik spojrzał ostro i poniósł się na wieś.<br /> {{tab}}Chodzili jeszcze po różnych chałupach, zaglądali tu i owdzie, przepytując kogo się jeno dało, że już słońce zaszło, i drogi zapchały się stadami, pędzonemi z pastwisk, gdy odjechali, nic nie wskórawszy.<br /> {{tab}}Wieś odetchnęła, i naraz przemówili wszyscy, każden bowiem rozpowiadał, jak to szukali u Kłębów, jak u Grzeli, jak u Mateusza, i każden widział najlepiej i najmniej się bojał i najbarzej im dopiekał.<br /> {{tab}}Jaż Antek, kiedy już ostali sami, rzekł cicho do Hanki:<br /> {{tab}}— Sprawa widzę, taka, co już niesposób trzymać go w chałupie.<br /> {{tab}}— Jakże, wypędzisz go! taki święty człowiek, taki dobrodziej!<br /> {{tab}}— A żeby to wciórności! — zaklął, nie wiedząc już, co począć, szczęściem, iż pokrótce przyleciał Grzela <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_301" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/301"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/301|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/301{{!}}{{#if:301|301|Ξ}}]]|301}}'''<nowiki>]</nowiki></span>z Mateuszem i, żeby cosik pewnego uradzić, zamknęli się w stodole, gdyż do chałupy cięgiem ktoś wpadał na wywiady.<br /> {{tab}}Mrok już docna przysłonił świat, Hanka podoiła krowy i Pietrek przyjechał z boru, kiej dopiero wyszli; Antek wziął zaraz rychtować brykę, zaś Grzela z Mateuszem, la zamydlenia oczów, poszli szukać Rocha po chałupach.<br /> {{tab}}Dziwowali się temu, boć każden byłby przysiągł, jako siedzi schowany kajś u Boryny.<br /> {{tab}}— Zaraz po obiedzie gdziesik się zapodział i ani słychu! — rozgłaszali przyjaciele.<br /> {{tab}}— Ma szczęście, jużby se ano w dybkach wędrował!<br /> {{tab}}I wmig się rozniesło, jak chcieli, że Rocha już od południa niema we wsi.<br /> {{tab}}— Przewąchał i zwiał, kaj pieprz rośnie! — pogadywali radzi.<br /> {{tab}}— Niech jeno nie powraca więcej, nic ta po nim! — rzekł stary Płoszka.<br /> {{tab}}— Przeszkadza wama? A może was ukrzywdził, co? — zawarczał Mateusz.<br /> {{tab}}— A mało to narobił mątu? Mało to was nabuntował? Jeszczek przez niego cała wieś ucierpi...<br /> {{tab}}— To go złapcie i wydajcie!<br /> {{tab}}— Żebyśta mieli rozum, toby go już dawno mieli...<br /> {{tab}}Sklął go Mateusz i chciał pobić, ledwie ich rozdzielili, więc jeno mu nawytrząchał pięścią, nasobaczył i odszedł, a że już było docna pociemniało na świecie, to i naród porozchodził się po chałupach.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_302" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/302"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/302|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/302{{!}}{{#if:302|302|Ξ}}]]|302}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Na to właśnie czekał Antek, bo, skoro jeno drogi opustoszały i ludzie zasiedli przed wieczerzami, a po wsi rozwiały się zapachy smażonej słoniny, skrzyboty łyżek i ciche pogwary przy miskach, przyprowadził Rocha na Józiną stronę, nie pozwalając rozniecać ognia.<br /> {{tab}}Stary przegryzł naprędce coś niecoś, pozbierał, co miał swojego, i jął się żegnać z kobietami. Hanka padła mu do nóg, a Jóźka buchnęła skomlącym, rzewliwym płaczem.<br /> {{tab}}— Zostańcie z Bogiem, może się jeszcze zobaczymy! — szeptał łzawo, przyciskając je do piersi, a całując po głowinach, kiej ten ociec rodzony, ale, że Antek przynaglał, to, pobłogosławiwszy jeszcze dzieciom i domowi, przeżegnał się i ruszył do przełazu pod bróg.<br /> {{tab}}— Konie zaczekają u Szymka na Podlesiu, a Mateusz was powiezie.<br /> {{tab}}— Muszę jeszcze zajrzeć do kogoś na wsi... Gdzie się spotkamy?...<br /> {{tab}}— Przy figurze pod borem, zarno tam pociągniemy...<br /> {{tab}}— A dobrze, bo z Grzelą mam jeszcze dużo do pomówienia.<br /> {{tab}}I przepadł w mrokach, że nawet kroków nie było słychać.<br /> {{tab}}Antek zaprzągł konie, włożył w brykę jakąś ćwiartkę żyta i worek ziemniaków, pogadał cosik długo z Witkiem na stronie i rzekł głośno:<br /> {{tab}}— Witek, zaprowadź konie do Szymka na Podlesie i wracaj! Rozumiesz?<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_303" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/303"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/303|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/303{{!}}{{#if:303|303|Ξ}}]]|303}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Chłopak jeno błysnął ślepiami, dorwał się koni i ruszył z kopyta tak ostro, jaże Antek za nim krzyknął:<br /> {{tab}}— Wolniej, bo mi, jucho, szkapy zamordujesz!<br /> {{tab}}Tymczasem zaś Rocho przebrał się chyłkiem do Dominikowej, kaj miał jakieś rzeczy, i zamknął się w alkierzu.<br /> {{tab}}Jędrzych pilnował na drodze, Jagusia cięgiem wyzierała w opłotki, a stara, siedząc w izbie, nasłuchiwała niespokojnie.<br /> {{tab}}Wyszło dobre parę pacierzów, nim wyszedł, pogadał jeszcze na stronie z Dominikową i, zarzuciwszy toboł na plecy, chciał iść, ale Jagusia naparła się ponieść za nim choćby do boru. Nie sprzeciwiał się temu i, pożegnawszy starą, ruszyli przez sad na pola.<br /> {{tab}}Szli miedzami zwolna, ostrożnie i w milczeniu.<br /> {{tab}}Noc była widna i sielnie roziskrzona gwiazdami, pośpione ziemie leżały w cichościach, tylko kajś na wsi ujadał pies...<br /> {{tab}}Dosięgali już borów, gdy Rocho przystanął i wziął ją za rękę.<br /> {{tab}}— Jaguś! — szepnął dobrotliwie — posłuchaj mnie uważnie.<br /> {{tab}}Słuchała pilnie, rozdygotana jakiemś złem przeczuciem.<br /> {{tab}}Prawił, kieby ksiądz na spowiedzi, wypominając jej Antka, wójta i już najbarzej Jasia! Prosił i zaklinał na wszystkie świętości, by się opamiętała i zaczęła żyć inaczej!<br /> {{tab}}Odwróciła zesromaną twarz, oblały ją palące ognie wstydu, a serce spięło się męką, ale, kiej spomniał Jasia, podniesła hardo głowę.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_304" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/304"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/304|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/304{{!}}{{#if:304|304|Ξ}}]]|304}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A cóż to złego z nim wyrabiam, co?<br /> {{tab}}Jął wywodzić po swojemu, a przedstawiać łagodnie, na jakie to pokusy się dają i do jakiego to grzechu i zgorszenia może ich zły doprowadzić...<br /> {{tab}}Nie słuchała, wzdychając jeno i niesąc się myślami do Jasia, że już same wargi lśniące i nabrane krwią szeptały słodko, gorąco i zapamiętale:<br /> {{tab}}— Jasiu! Jasiu! — A rozjarzone oczy rwały się gdziesik, kieby ptaki radośnie rozśpiewane, i krążyły nad jego głową najmilejszą...<br /> {{tab}}— Dyćbym poszła za nim we wszystek świat! — wyrwało się jej bezwolnie, że Rocho zadrżał, spojrzał w jej oczy, szeroko otwarte, i zamilkł.<br /> {{tab}}Na skraju boru pod krzyżem zabielały jakby kapoty.<br /> {{tab}}— Kto tam? — wstrzymał się niespokojnie.<br /> {{tab}}— Jesteśma! Swoi!<br /> {{tab}}— Nogi mi się już plączą, że odpocznę nieco — rzekł, rozsiadając między nimi. Jagusia zwaliła toboł i przysiadła nieco zboku, pod krzyżem, w głębokim cieniu brzóz.<br /> {{tab}}— Żebyście ino nie mieli jakich nowych kłopotów...<br /> {{tab}}— I... gorsze, że ano idziecie już od nas! — powiedział Antek.<br /> {{tab}}— Być może, iż kiedyś powrócę, być może!...<br /> {{tab}}— Psiekrwie, żeby człowieka gonić, jak tego psa zepsutego! — buchnął Mateusz.<br /> {{tab}}— I za co, mój Boże, za co? — jęknął Grzela.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_305" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/305"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/305|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/305{{!}}{{#if:305|305|Ξ}}]]|305}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Że chcę prawdy i sprawiedliwości la narodu! — ozwał się uroczyście.<br /> {{tab}}— Każdemu jest na świecie źle, ale już najgorzej sprawiedliwemu.<br /> {{tab}}— Nie martw się, Grzela, przemieni się jeszcze na dobre, przemieni...<br /> {{tab}}— Tak se i miarkuję, bo ciężkoby pomyśleć, że wszystkie zabiegi na darmo.<br /> {{tab}}— Czekaj tatka latka, jak kobyłę wilcy zjedzą! — westchnął Antek, wpatrzony w cienie, kaj mu bielała Jagusina gębusia.<br /> {{tab}}— Powiadam wam, że kto chwasty wyrywa i posiewa dobrem ziarnem, ten zbierał będzie w czas żniwny!<br /> {{tab}}— A jak nie obrodzi? Przeciek i to się przygodzi, nie?<br /> {{tab}}— Tak, ale każdy sieje z wiarą, że w dwójnasób mu zaplonuje.<br /> {{tab}}— Juści, chciałby się to kto mozolić na darmo!<br /> {{tab}}Zadumali się głęboko nad temi rzeczami.<br /> {{tab}}Wiater powiał, zaszeleściły nad nimi brzozy, zaszumiał głucho bór i polami poszedł chrzęstliwy szmer zbóż. Księżyc wypłynął i leciał po niebie, jakby ulicą białych chmur, postożonych rzędami, drzewa rzuciły cienie, przesiane światłem, lelki cichym, krętym lotem przewijały się nad ich głowami, a jakiś smutek przejmował serca.<br /> {{tab}}Jagusia zapłakała cichuśko, niewiadomo laczego.<br /> {{tab}}— Co ci to, co? — pytał dobrotliwie Rocho, gładząc ją po głowie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_306" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/306"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/306|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/306{{!}}{{#if:306|306|Ξ}}]]|306}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A bo to wiem, markotno mi jakoś...<br /> {{tab}}Ale i wszystkim było markotno, i jakaś żałość rozpierała dusze, że siedzieli osowiali, powiędłemi oczami ogarniając Rocha, któren się im teraz widział, kiej ten święty Pański. Siedział pod krzyżem, z którego ciężko obwisły Chrystus jakby błogosławił okrwawionemi ręcami jego siwej, umęczonej głowie, on zaś jął mówić głosem pełnym dufności:<br /> {{tab}}— A o mnie się nie trwóżcie, kruszynam tylko, jedno źdźbło z bujnego pola, wezmą mię i zagubią, to i cóż, kiedy takich zostanie jeszcze wiela, i każden tak samo gotów dać żywot dla sprawy... A przyjdzie pora, że jawi się ich tysiące, przyjdą z miast, przyjdą z chałup, przyjdą ze dworów i tym ciągiem nieprzerwanym położą głowy swoje, dadzą krew swoją i padną jeden za drugim, stożąc się, jak te kamienie, aż póki się z nich nie wyniesie ów święty, utęskniony kościół... A mówię wam, że stanie i trwał będzie po wiek wieków i już go żadna zła moc nie przezwycięży, bo wyrośnie z ochfiarnej krwie i miłowania...<br /> {{tab}}I opowiadał szeroko, jak to ni jedna kropla krwi, ni łza jedna, ni żaden wysiłek nie przepada na darmo, jak to ciągiem, kieby te zboża na ziemi nawożonej, rodzą się nowe brońce, nowe siły, nowe ochfiary, aż nadejdzie ów dzień święty, dzień zmartwychwstania, dzień prawdy i sprawiedliwości la całego narodu...<br /> {{tab}}Mówił gorąco, a chwilami tak górnie, że nie sposób było wyrozumieć wszystkiego, ale przejął ich święty ogień, serca sprężyły się uniesieniem i taką wiarą, mocą i pragnieniem, jaże Antek zawołał:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_307" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/307"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/307|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/307{{!}}{{#if:307|307|Ξ}}]]|307}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Jezu... prowadźcie jeno... a choćby na śmierć pódę, pódę...<br /> {{tab}}— Wszystkie pójdziemy, a co stanie na zawadzie — stratujem!<br /> {{tab}}— A kto się nam sprzeciwi, kto nas przemoże? Niech jeno spróbuje...<br /> {{tab}}Wybuchnęli jeden po drugim, a coraz zapamiętalej, aż musiał ich przyciszać i, przysunąwszy się jeszcze bliżej, zaczął nauczać, jaki to będzie ów dzień upragniony i co im trzeba robić, aby go przyśpieszyć...<br /> {{tab}}Mówił tak ważkie i zgoła niespodziane rzeczy, że słuchali z zapartym tchem, z trwogą i radością zarazem, przyjmując każde jego słowo z dreszczem wiary serdecznej, jakoby tę komunję przenajświętszą... Niebo im bowiem otwierał, raje pokazywał, że dusze im poklękały w zachwyceniu, oczy widziały cudności niewypowiedziane, a serca się pasły janielskim, przesłodkiem śpiewaniem nadziei...<br /> {{tab}}— We waszej to mocy, aby się tak stało! — zakończył, niemało już utrudzony. Księżyc schował się za chmurę, poszarzało niebo i zmętniały pola, bór cosik zagadał zcicha, i trwożnie zachrzęściły zboża, i kajś od wsi dalekich niesły się psie naszczekiwania, oni zaś siedzieli niemi, dziwnie cisi, jeszcze zasłuchani, a jakby opici jego słowami i tak jakoś uroczyści, jakby po wielkiej przysiędze.<br /> {{tab}}— Czas mi już odejść! — rzekł, powstając, i brał każdego w ramiona, ściskał i całował na pożegnanie. Dziw się nie popłakali z żalu, on zaś przyklęknął, {{pp|od|mówił}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_308" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/308"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/308|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/308{{!}}{{#if:308|308|Ξ}}]]|308}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|od|mówił}} krótką modlitwę, padł na twarz i zapłakał, obejmując ziemię rękami, kieby tę mać, żegnaną na zawsze.<br /> {{tab}}Jagusia jaże się zaniesła szlochaniem, chłopy ukradkiem wycierali oczy.<br /> {{tab}}I zaraz się rozeszli.<br /> {{tab}}Do wsi wracał tylko Antek z Jagusią, tamci zaś przepadli kajś pod borem.<br /> {{tab}}— A nie mówże przed nikim o tem, coś słyszała! — rzekł po długiej chwili.<br /> {{tab}}— Czy to ja latam z nowinami po chałupach! — warknęła gniewnie.<br /> {{tab}}— A już niech Bóg broni, żeby się wójt dowiedział — upominał surowo.<br /> {{tab}}Nie odrzekła, przyśpieszając jeno kroku, ale nie dał się wyprzedzić, trzymał się pobok, zazierając raz po raz w jej twarz zapłakaną i gniewną...<br /> {{tab}}Księżyc znowu zaświecił i wisiał prosto nad drogą, że szli jakoby tą srebrzystą miedzą, obrzeżoną pokrętnemi cieniami drzew, naraz zadrgało mu serce, tęsknica wyciągnęła nienasycone ramiona, przysunął się ździebko, bliżej, tak blisko, że jeno sięgnąć ręką i przyciągnąć ją do siebie, ale nie sięgnął, zbrakło mu bowiem śmiałości, i powstrzymywało jej zawzięte, wzgardliwe milczenie, więc jeno rzekł z przekąsem:<br /> {{tab}}— Tak lecisz, jakbyś chciała uciec przede mną...<br /> {{tab}}— A bo prawda! Obaczy nas kto i gotowe nowe plotki.<br /> {{tab}}— Albo ci śpieszno do kogo drugiego!<br /> {{tab}}— Juści, abo mi to nie wolno! Abom to nie wdowa!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_309" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/309"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/309|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/309{{!}}{{#if:309|309|Ξ}}]]|309}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r10"/>{{tab}}— Widzę, co niedarmo powiadają, że kierujesz się na księżą gospodynię...<br /> {{tab}}Porwała się jak wicher, i łzy potrzęsły się jej z oczów rzęsistemi, palącemi strugami.<br /><br />{{---|50}}<br /><section end="r10"/> <section begin="r11"/>{{c|XI.}}<br /> {{tab}}Już stronami, na piaskach i lżejszych gruntach wychodzono ze sierpem, już nawet kaj niekaj po wyżniach błyskały kosy, ale we wsiach, gdzie były mocniejsze ziemie, dopiero imano się przygotowań, i żniwa leda dzień miały się rozpoczynać.<br /> {{tab}}Więc i w Lipcach, jakoś w parę dni po ucieczce Rocha, jęto się ostro sposobić do żniwa, rychtowano nagwałt drabiny i moczono we stawie wozy co barzej rozeschnięte, oprzątano stodoły, że już stojały wywarte naprzestrzał, gdzie w cieniach sadów wykręcano powrósła, zaś prawie pod każdą chałupą brząkały rozklepywane kosy, kobiety zwijały się przy pieczeniu chlebów i sposobieniu zapasów, a z tego wszystkiego zrobiło się tylachna skrzętu i rwetesów, że wieś wyglądała jakby przed jakiemś wielkiem świętem.<br /> {{tab}}A że przytem zjechało się z drugich wsi sporo narodu, to na drogach i pod młynem wrzało, kieby na jarmarku, głównie bowiem ściągali ze zbożem do mielenia, ale, jakby na utrapienie, tak mało było wody, że robił tylko jeden ganek, a i to zaledwie się ruchając czekali jednak cierpliwie swojej kolei, boć każden chciał zemleć jeszcze na żniwa.<br /><section end="r11"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_310" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/310"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/310|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/310{{!}}{{#if:310|310|Ξ}}]]|310}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Niemało też cisnęło się do młynarzowego domu kupować mąkę, kasze przeróżne, a nawet i po chleb gotowy.<br /> {{tab}}Młynarz leżał chory, ale snadź nic się nie działo bez jego przyzwoleństwa, gdyż krzyknął do żony, siedzącej na dworze, pod wywartem oknem:<br /> {{tab}}— A Rzepeckim nie dawaj ani za grosz, prowadzali swoje krowy do księżego byka, to niechże im proboszcz zaborguje i co innego.<br /> {{tab}}I nie pomogły żadne prośby ni skamlania, na darmo też wstawiała się za biedniejszymi, zaciął się i żadnemu, któren ino wodził krowę na plebanję, nie pozwolił zborgować ani pół kwarty mąki.<br /> {{tab}}— Spodobał im się księży byk, to niech go sobie doją! — wykrzykiwał.<br /> {{tab}}Młynarzowa, też jakoś kwękająca, spłakana i z obwiązaną twarzą, wzruszała ramionami, ale, jak mogła, ukradkiem zborgowała niejednemu.<br /> {{tab}}Nadeszła Kłębowa, prosząc o pół ćwiartki jaglanej kaszy.<br /> {{tab}}— Płacicie zaraz, to bierzcie, ale na bórg nie dam ani ziarnka.<br /> {{tab}}Zafrasowała się wielce, bo juści, że przyszła bez pieniędzy.<br /> {{tab}}— Tomek z nim trzyma za jedno, to niechaj uprosi o kaszę.<br /> {{tab}}Obraziła się i rzekła wyzywająco:<br /> {{tab}}— Juści, co trzyma z księdzem, i trzymał będzie, ale tutaj już więcej jego noga nie postoi.<br /> {{tab}}— Mała szkoda, krótki żal! Spróbujcie mleć gdzie indziej.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_311" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/311"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/311|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/311{{!}}{{#if:311|311|Ξ}}]]|311}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Odeszła wielce skłopotana, bo w domu nie było już ani grosza, lecz, natknąwszy się na kowalową, siedzącą przed zawartą kuźnią, rozżaliła się przed nią i zapłakała na młynarza.<br /> {{tab}}Ale kowalowa ozwała się z prześmiechem:<br /> {{tab}}— To wam jeno rzeknę, co już niedługie to jego panowanie.<br /> {{tab}}— Hale, a któżto da radę takiemu bogaczowi, kto?<br /> {{tab}}— Jak mu wiatrak postawią pod bokiem, to mu i radę dadzą.<br /> {{tab}}Kłębowa jaże oczy wytrzeszczyła ze zdumienia.<br /> {{tab}}— A mój wiatrak postawi. Co ino poszedł z Mateuszem do boru, wybierać drzewo, na Podlesiu będą stawiać kole figury.<br /> {{tab}}— Cie... Michał stawia wiatrak, śmiercibym się prędzej spodziała, no, no. Ale dobrze tak temu zdzierusowi, niech mu kałdun spadnie.<br /> {{tab}}Tak jej ulżyło, że śpieszniej szła ku domowi, ale, dojrzawszy Hankę, pierącą pod chałupą, wstąpiła podzielić się tą niespodzianą nowiną.<br /> {{tab}}Antek majdrował cosik kole woza i, posłyszawszy rozmowę, rzekł:<br /> {{tab}}— Prawdę wam powiedziała Magda, kowal już kupił od dziedzica dwadzieścia morgów na Podlesiu, zaraz przy figurze, i tam wystawi wiatrak! Młynarz się wścieknie ze złości, ale niech mu rura zmięknie! Tak się już wszystkim dał we znaki, że nikto go nie pożałuje.<br /> {{tab}}— Nie wiecie to niczego o Rochu?<br /> {{tab}}— Nic a nic — odwrócił się od niej jakoś śpiesznie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_312" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/312"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/312|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/312{{!}}{{#if:312|312|Ξ}}]]|312}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— To dziwne, trzeci dzień i niewiada, co się z nim wyrabia.<br /> {{tab}}— Przeciek nieraz już tak bywało, że poszedł kajś, a potem znowu się zjawił.<br /> {{tab}}— Któż to od was idzie do Częstochowy? — zagadnęła Hanka.<br /> {{tab}}— A idzie moja Jewka z Maciusiem. Latoś mało wiela się ze wsi wybiera.<br /> {{tab}}— I ja pójdę, właśnie przepieram na drogę co lżejsze szmaty.<br /> {{tab}}— Ale pono z drugich wsi to sporo się szykuje.<br /> {{tab}}— Sposobną porę se wybrały, na największą robotę — mruknął Antek, ale żonie się nie przeciwił, wiedząc oddawna, na jaką to intencję się ochfiarowała.<br /> {{tab}}Zaczęły se rozpowiadać różnoście, gdy wpadła Jagustynka.<br /> {{tab}}— Wiecie — wrzeszczała — a to może przed godziną przyszedł z wojska Jasiek!<br /> {{tab}}— Tereski chłop! A dyć powiadała, co wraca dopiero na kopania.<br /> {{tab}}— Co inom go widziała, galancie koło niego i okrutnie stęskniony do swoich.<br /> {{tab}}— Dobry był chłop, ale zawzięty. Tereska doma?<br /> {{tab}}— Rwie len u proboszcza i jeszcze nie wie, co ją w domu czeka.<br /> {{tab}}— Znowu zakotłuje się w Lipcach, przeciek mu zarno powiedzą!<br /> {{tab}}Antek słuchał uważnie, gdyż mocno go zajęła nowina, lecz się nie odzywał, zaś Hanka z Kłębową, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_313" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/313"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/313|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/313{{!}}{{#if:313|313|Ξ}}]]|313}}'''<nowiki>]</nowiki></span>szczerze ubolewając nad Tereską, jęły przewidywać najgorsze la niej rzeczy, aż im przerwała Jagustynka:<br /> {{tab}}— Psu na budę taka sprawiedliwość! Hale, pójdzie se taki ciołek na całe roki we świat, kobietę ostawi samą, a potem, jak się niebodze co przygodzi, to gotów ją choćby i zakatrupić! A wszystkie też bij zabij na nią! Kajże to sprawiedliwość! Chłop to se może używać, jak na psiem weselu, i nikto mu zato nie rzeknie nawet marnego słowa. Docna głupie urządzenie na świecie! Jakże, to kobieta nie żywy człowiek, to z drewna wystrugana, czy co? Ale, kiej już musi odpowiadać, to niechże i gach zarówno płaci, przeciek pospólnie grzeszyli. Czemuż to jemu tylko uciecha, a la niej samo płakanie, co?<br /> {{tab}}— Moiściewy, tak już postanowione od wiek wieka, to i ostanie! — szepnęła Kłębowa.<br /> {{tab}}— Ostanie, żeby się naród marnował, a zły cieszył, ale ja tobym postanowiła inaczej: wzion któren cudzą kobietę, to niechże se ją ostawi na zawdy, a nie zechce, bo mu już nowa lepiej zasmakowała, kijem ścierwę i do kreminału!<br /> {{tab}}Antek roześmiał się z jej zapalczywości, skoczyła ku niemu z wrzaskiem.<br /> {{tab}}— La was to ino warte śmiechu, co? Zbóje zapowietrzone, każda wam najmilejsza, póki jej nie dostanieta! A potem jeszcze się przekpiwają!<br /> {{tab}}— Wydzieracie się, jak sroka na pluchę! — rzucił niechętnie.<br /> {{tab}}Poleciała na wieś i przyszła dopiero nad wieczorem, ale srodze spłakana.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_314" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/314"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/314|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/314{{!}}{{#if:314|314|Ξ}}]]|314}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Cóż się to waju przygodziło? — spytała niespokojnie Hanka.<br /> {{tab}}— A co, napiłam się człowieczego bólu i jaże mnie zamgliło — rozpłakała się i jęła mówić przez łzy i szlochania — wiecie, a to Kozłowa wzięła Jaśka pod swoją opiekę i już mu wszyćko wyśpiewała.<br /> {{tab}}— Nie ta, to drugaby mu pedziała, takie rzeczy się nie zagubią.<br /> {{tab}}— Mówię wam, że cosik strasznego wzbiera w ich chałupie! Poleciałam do nich, nie było nikogo. Zaglądam teraz, siedzą oboje i płaczą, na stole porozkładane podarunki, jakie jej przyniósł. Jezu, jaże mróz mnie przejął, jakbym zajrzała do grobu. Nie mówią do się, jeno płaczą. Mateuszowa matka rozpowiedziała mi, jak to było, aże mi włosy powstały na głowie.<br /> {{tab}}— Nie wiecie, wspominał Mateusza? — zagadnął niespokojnie Antek.<br /> {{tab}}— Pomstuje na niego, że niech Bóg broni! Jasiek mu tego nie przepuści, nie!<br /> {{tab}}— Nie bójcie się, Mateusz go skamlał o łaskę nie będzie — odrzucił gniewnie i, nie słuchając więcej, poleciał na Podlesie przestrzec przyjaciela.<br /> {{tab}}Nalazł go dopiero u Szymków, siedział z Nastusią pod ścianą i cosik zcicha se redzili, wywołał go zaraz i, kiej odeszli spory kawał drogi, opowiedział.<br /> {{tab}}Mateusz aż się zachłysnął i zaczął kląć.<br /> {{tab}}— Ażeby to siarczyste pioruny spaliły taką nowinę!<br /> {{tab}}Wracali do wsi, Mateusz się krzywił i jakoś boleśnie i ciężko wzdychał.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_315" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/315"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/315|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/315{{!}}{{#if:315|315|Ξ}}]]|315}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Widzę, co ci markotno i żal — wtrącił ostrożnie Antek.<br /> {{tab}}— Zaśbym ta żałował, już mi kością w gardle stanęła. Co inszego mnie trapi.<br /> {{tab}}Antek się zdumiał, ale nijakoś było się rozpytywać.<br /> {{tab}}— Czasuby nie chwaciło, żebym miał każdej żałować! Wpadła mi w pazury, to i wzionem, każdyby zrobił to samo! Nie bój się, użyłem, jak pies w studni, bo, com się musiał nasłuchać beków i wyrzekań, to starczyłoby la dziesięciu. Uciekałem, to kieby cień szła za mną. Niechże i Jasiek się nią nacieszy. Nie kochanice mi w głowie, a jeno całkiem co drugiego.<br /> {{tab}}— Pewnie, że pora by ci się żenić.<br /> {{tab}}— Właśnie i Nastka mówiła mi to samo.<br /> {{tab}}— Dzieuch we wsi, jak maku, nietrudno wybrać.<br /> {{tab}}— Już mam zdawiendawna cosik upatrzonego — wyrwało mu się bezwolnie.<br /> {{tab}}— To me proś w dziewosłęby i sprawiaj wesele, choćby zaraz po żniwach.<br /> {{tab}}Nie poszło mu to w smak, bo skrzywił się i zagadał znowu o Jaśku, a wywiedziawszy się wszystkiego, jął rozpowiadać o Szymkowej gospodarce, wyznając przytem nibyto niechcący, że Jędrzych mówił Nastusi pod sekretem, jako Dominikowa ma podać do sądu o grunt Jagusi po Macieju.<br /> {{tab}}— Ociec zapisali, to jej nikto nie zapiera, juści, że samej ziemi nie oddam, ale święcie zapłace, co warta! Kłótnica, chce się jej procesów!<br /> {{tab}}— Prawda to, że Jagusia zapis oddała Hance? — pytał ostrożnie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_316" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/316"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/316|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/316{{!}}{{#if:316|316|Ξ}}]]|316}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Cóż z tego, kiej nie odpisała się u rejenta.<br /> {{tab}}Mateusz jakoś poweselał i, nie mogąc się już powstrzymać, zatrącał w rozmowie raz po raz o Jagusię, sielnie ją sobie chwaląc.<br /> {{tab}}Antek pomiarkowawszy, o co mu chodzi, rzekł szydliwie:<br /> {{tab}}— Słyszałeś, co to znowu o niej wygadują?<br /> {{tab}}— Baby zawdy łatki jej przypinały.<br /> {{tab}}— Za Jasiem organistów lata pono, kiej suka — dodał z rozmysłem.<br /> {{tab}}— Widziałeś to? — rozczerwienił się z gniewu.<br /> {{tab}}— Na prześpiegi za nią nie chodzę, bo me ni parzy, ni ziębi, ale są, które widują co dnia, jak się schodzi w boru z Jasiem, to po miedzach...<br /> {{tab}}— Sprać jedną i drugą, toby wnet przestały plotkować.<br /> {{tab}}— Spróbuj, może się wystraszą i przestaną! — mówił zwolna, zatargała nim nagła, strasznie szarpiąca zazdrość o Jagusię, a już te myśle, że Mateusz może się z nią ożenić, kąsały go, kieby rozwścieklone psy.<br /> {{tab}}Nie odpowiadał na jego zaczepne i często przykre słowa, by się jeno nie wydać ze swoją męką, ale na rozstaniu nie poredził się już wstrzymać i rzekł ze złym prześmiechem:<br /> {{tab}}— A któren się z nią ożeni, sporo szwagrów miał będzie...<br /> {{tab}}Rozeszli się dosyć ozięble.<br /> {{tab}}Mateusz, odszedłszy parę kroków, roześmiał się cicho i pomyślał:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_317" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/317"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/317|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/317{{!}}{{#if:317|317|Ξ}}]]|317}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Musi go trzymać zdaleka, to się na nią źli a pyskuje. A niech ta se lata za Jasiem, taki dzieciuch. Barzej ją tam ciągnie ksiądz, niźli chłopak.<br /> {{tab}}Rozmyślał pobłażliwie, bo, wywiedziawszy się od Antka co do tego zapisu po Macieju, już stanowczo umyślił się z nią ożenić. Zwolnił kroku i rozliczał se w myślach, po ile to trzaby mu spłacać Jędrzycha i Szymka, by samemu ostać na gospodarce, na całych dwudziestu morgach.<br /> {{tab}}— Stara przykra, juści, ale przeciek nie bedzie wiekowała.<br /> {{tab}}Spomniały mu się Jagusine sprawki, to go ździebko rozfrasowało.<br /> {{tab}}— Co było, to nie jest, a zechce się jej nowych figlów, to z niej rychło wytrzęsę.<br /> {{tab}}W opłotkach przed chałupą czekała na niego matka.<br /> {{tab}}— Jasiek wrócił — szeptała zatrwożona — już mu o tem powiedzieli.<br /> {{tab}}— To i lepiej, nie będzie potrza się ocyganiać.<br /> {{tab}}— Tereska przylatywała już parę razy, grozi, że się utopi... że nie...<br /> {{tab}}— Pewnie, co gotowa to zrobić, pewnie — szepnął wystraszony i tak się tem srodze zmartwił, że zasiadłszy w progu do kolacji, nie mógł jeść, a jeno nadsłuchiwał od Jaśkowego sadu, że to siedzieli tylko przez miedzę. Przejmował go coraz większy niespokój, odsunął miskę i, kurząc papierosa za papierosem, na darmo barował się z dygotem trwogi, na darmo klął siebie i wszystkie kobiety i na darmo chciał całą sprawę obrócić <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_318" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/318"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/318|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/318{{!}}{{#if:318|318|Ξ}}]]|318}}'''<nowiki>]</nowiki></span>w przekpinki, bo strach o Tereskę rozrastał się w nim coraz barzej i dręczył już nie do wytrzymania. Już parę razy się podnosił, aby iść kajś na wieś, między ludzi, ale ostawał, wyczekując niewiada na co.<br /> {{tab}}Noc się już zrobiła, gdy naraz posłyszał jakieś kroki, a nim rozeznał, z której strony nadchodzą, już Tereska wisiała mu na szyi.<br /> {{tab}}— Ratuj, Mateusz! Jezu, tak czekałam na cię, tak wyglądałam.<br /> {{tab}}Usadził ją pobok, lecz cisnęła mu się do piersi, kiej dzieciątko, i przez łzy lejące się ciurkiem, przez mękę i rozpacz szeptała:<br /> {{tab}}— Powiedziały mu o wszystkiem! Śmiercibym się była prędzej spodziała, niźli jego powrotu. Byłam u księżego lnu... przylatuje któraś i powiada... dziw trupem nie padłam... szłam, jak na śmierć... nie było cię doma... poszłam cię szukać... nie było cię we wsi... kołowałam z godzinę, ale musiałam iść... wchodzę do chałupy... a on stoi na środku, blady, kiej ściana... skoczył do mnie z pięściami...o prawdę pyta... o prawdę...<br /> {{tab}}Mateusz jaże się zatrząsł i obcierał z twarzy zimny, lodowaty pot.<br /> {{tab}}— Wyznałam się przed nim... na nic jużby się zdały cygaństwa... Topora chycił na mnie... myślałam, że już koniec, i pierwsza mu rzekłam: Zabij! ulży nam obojgu! Ale me nie tknął nawet palcem! Jeno popatrzył we mnie, przysiadł pod oknem i zapłakał!.. Jezu miłosierny, żeby me chociaż sprał, skopał, sponiewierał, lżejby mi było, lżej, a on siedzi i płacze! I cóż ja teraz pocznę, nieszczęsna, co? kaj się podzieję! Ratuj me, <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_319" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/319"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/319|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/319{{!}}{{#if:319|319|Ξ}}]]|319}}'''<nowiki>]</nowiki></span>bo się rzucę do studni, albo se co złego zrobię, ratuj! — wrzasnęła, padając mu do nóg.<br /> {{tab}}— Cóż ja ci poredzę, sieroto, co? — jąkał bezradnie.<br /> {{tab}}Zerwała się nagle z dzikim warkotem gniewnego szaleństwa.<br /> {{tab}}— To pocoś me brał? pocoś me stumanił? pocoś me przywiódł do grzechu?<br /> {{tab}}— Cała wieś tu się zleci, cichoj!<br /> {{tab}}Przypadła mu znowu do piersi, objęła sobą i, pokrywając pocałunkami, zaskamlała całą mocą strachu, miłowania i rozpaczy:<br /> {{tab}}— O mój jedyny, o mój wybrany z tysiąca, zabij me, a nie odpędzaj od siebie! Miłujesz to me, co? Miłujesz? Dyć me utul ten ostatni razik, dyć me weź, ogarnij sobą i nie daj na mękę, nie daj płakania, nie daj zatracenia! Jedynego cię mam na wszyćkim świecie, jedynego... Ino me ostaw przy sobie, a służyła ci będę za tego psa wiernego, za tę ostatnią dziewkę!<br /> {{tab}}Jęczała rzewliwemi słowy, rwanemi ze samego dna udręczonej duszy.<br /> {{tab}}A Mateusz wił się jakby w kleszczach i, jak mógł, wykręcał się od stanowczej odpowiedzi, zbywając ją całunkami, a przygłaskaniem, i przytakując wszystkiemu, co jeno chciała, rozglądał się trwożniej i niecierpliwiej, gdyż mu się uwidziało, że Jasiek siedzi na przełazie.<br /> {{tab}}Ale w jakiejś minucie Tereska, przejrzawszy prawdę do dna, odepchnąła go od siebie i zakrzyczała, bijąc słowami kieby biczem:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_320" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/320"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/320|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/320{{!}}{{#if:320|320|Ξ}}]]|320}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Cyganisz, jak pies! Zawdyś me ocyganiał! Już me teraz nie zwiedziesz! Strach ci Jaśkowego kija, to się wijesz, kiej ta przydeptana glista! A ja mu zawierzyłam, jak komu najlepszemu! Mój Boże, mój Boże! A Jasiek taki poczciwy, nawiózł mi podarunków, nigdy mi nie powiedział marnego słowa, i ja mu tak odpłaciłam. I takiemu przeniewiercy zawierzyłam, takiemu zbójowi! takiemu psu! Idź se za Jagusią! — zawrzeszczała, przyskakując do niego z pięściami — idź, i niech was pożeni hycel, pasujeta do siebie, lakudra i złodziej.<br /> {{tab}}Padła na ziemię, zanosząc się strasznym, obłąkanym płaczem.<br /> {{tab}}Mateusz stał nad nią, nie wiedząc, co począć, matka chlipała kajś pod ścianą, gdy wyszedł ze sadu Jasiek i, przystąpiwszy do żony, jął jej szeptać tkliwe, przesiąkłe łzami, a pełne dobrości słowa:<br /> {{tab}}— Chodź do dom, chodź, sieroto. Nie bój się, nie ukrzywdzę cię, masz ty już dosyć za swoje, chodź, żono...<br /> {{tab}}Wziął ją na ręce i, przeniósłszy na przełaz, krzyknął do Mateusza:<br /> {{tab}}— Pókim żyw, to ci jej krzywdy nie daruję, tak mi dopomóż, Panie Boże!<br /> {{tab}}Mateusz milczał, dusił go wstyd i zalewał mu serce taką gorzkością i taką dojmującą udręką, że poniósł się do karczmy i pił przez całą noc.<br /> {{tab}}Cała historja migiem się rozniesła po wsi, a ku niemałemu podziwowi, z wielkiem też uważaniem rozpowiadali o Jaśkowem postąpieniu.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_321" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/321"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/321|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/321{{!}}{{#if:321|321|Ξ}}]]|321}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Ze świecą nie najdzie takiego drugiego — mówiły rozrzewnione kobiety, srodze przytem powstając na Tereskę, ale Jagustynka zapalczywie broniła.<br /> {{tab}}— Tereska niewinowata! — wrzeszczała po różnych opłotkach, kaj jeno posłyszała, że bierą ją na ozory — smarkul to był jeszcze, kiej Jaśka wzieni do wojska, ostała sama jedna, nawet przez dziecka, to i nie dziwota, co bez tyla roków zacniło się jej za chłopem. Żadnaby nie przetrzymała takiego postu. A Mateusz zwietrzył, kiej pies, i dalejże bakę świecić, cudeńka prawić, na muzykę prowadzić, jaże i głupią zdurzył.<br /> {{tab}}— Ze to niema sądu na takich zwodzicieli — westchnęła któraś.<br /> {{tab}}— Łeb mu już lenieje, a za kobietami jeszcze ciągnie.<br /> {{tab}}— Kawalerska sierota, to kajże się pożywi, jak nie z cudzego — kpili parobcy.<br /> {{tab}}— Mateusz też niewinowaty, nie wiecie to, że jak suczka nie da, to i piesek nie weźmie! — zaśmiał się Stacho Płoszka, i dziw go zato nie pobiły.<br /> {{tab}}Ale wnet przestali o tem deliberować, gdyż żniwa były za pasem, dnie szły wybrane, suche i upalne, po wzgórkach żyta jakby się prosiły o kosy, a jęczmiona już dochodziły, to co dnia ktosik wychodził penetrować pola, zaś bogatsze już się oglądali za najemnikiem.<br /> {{tab}}Zaś na pierwszego ruszył organista, wywiódłszy do żniwa kilkanaście kobiet, stanęła do sierpa nawet sama organiścina, wzięły żąć i córki, a stary miał nad wszystkiem czuwające oko. Jasio przyleciał dopiero po mszy i niedługo się cieszył żniwami, bo, skoro jeno <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_322" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/322"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/322|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/322{{!}}{{#if:322|322|Ξ}}]]|322}}'''<nowiki>]</nowiki></span>podniesła się przypołudniowa spieka, wypędziła go matka, żeby se głowy nie przepalił na słońcu.<br /> {{tab}}— Poszuka se cienia u Jagusi, w to mu graj — warknęła za nim Kozłowa.<br /> {{tab}}W domu jednak było mu gorąco, nudnie i muchy tak cięły zapamiętale, że wybrał się na wieś i, przechodząc koło Kłębów, dosłyszał jakieś przyduszone jęki, rozchodzące się z wywartej narozcież chałupy.<br /> {{tab}}Jagata leżała w sieniach pod progiem, w izbie było pusto, cały bowiem dom poszedł do żniwa.<br /> {{tab}}Przeniósł ją do izby, położył na łóżko, napoił i tak cucił, jaże przyszła nieco do siebie i otworzyła załzawione oczy.<br /> {{tab}}— Dyć już kończę, paniczku — uśmiechnęła się, kiej rozbudzone dziecko.<br /> {{tab}}Chciał zaraz bieżyć po księdza, przytrzymała go za sutannę.<br /> {{tab}}— Panienka mi dzisia rzekła: „Gotuj się na jutro, duszo umęczona!“ Mam czas jeszcze, paniczku! Jutro... dzięki ci, Boże miłosierny, dzięki! — jąkała coraz słabiej, prześmiech zatlił się na jej wargach, złożyła ręce i, zapatrzona kajś, w jakoweś dalekości, zapadła jakby w głęboką duszną modlitwę, a Jasio, rozumiejąc, co już zaczęło się konanie, poleciał zwoływać Kłębów.<br /> {{tab}}Zajrzał do niej dopiero po południu, leżała w łóżku całkiem przytomna, skrzynka stała przy niej na ławie, wyjmowała z niej stygnącemi rękami wszystko, co se była nagotowała na tę porę ostatnią: czystą płachtę pod siebie i świeże obleczenie na pościelce, wodę święconą, całkiem jeszcze dobre kropidło i spory kawał <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_323" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/323"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/323|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/323{{!}}{{#if:323|323|Ξ}}]]|323}}'''<nowiki>]</nowiki></span>gromnicy i obrazek Częstochowskiej do ręki i nową koszulę, suty wełniak, czepek, bujnie ururkowany nad czołem, wraz z chustą do zawiązania i zupełnie nowe trzewiki, wszyćko śmiertelne wiano, użebrane przez całe życie, rozłożyła koło siebie, ciesząc się każdą rzeczą i chwaląc przed kobietami, zaś czepek nawet przymierzyła i, przejrzawszy się w lusterku, szepnęła wielce szczęśliwa:<br /> {{tab}}— Będzie galancie, na sielną gospodynię patrzę.<br /> {{tab}}Przykazała, bych ją w te skarby przystroili jutro, zaraz od samego rana.<br /> {{tab}}Juści, co nikto się jej nie sprzeciwił, chodzili kole niej na palcach, umilając jej te ostatnie chwile, jak jeno poredzili.<br /> {{tab}}Jasio przesiedział przy niej do zmierzchu, czytając w głos modlitwy, powtarzała za nim, zasypiając co chwila z jakimś leciuśkim pośmiechem.<br /> {{tab}}A gdy zasiadali do wieczerzy, zapragnęła jajecznicy, juści, że jeno dziobnęła raz i drugi, odsuwając jadło odrazu, i już cały wieczór leżała cichuśko, dopiero, kiedy zabierali się do spania, przywołała Tomka.<br /> {{tab}}— Nie bój się, nie będę ci zawadzała długo, nie — wyrzekła lękliwie.<br /> {{tab}}Na drugi dzień z rana przybrali ją, jak przykazała, położyli ją na Kłębowej łóżko, a na jej własnej pościeli, sama pilnowała, żeby wszystko było, jak się patrzy, sama strzepywała, drżąc, chudą pierzynę, sama nalała wody święconej na talerz i położyła na nim kropidło, a spenetrowawszy, że już jest, jak być powinno w taką godzinę u gospodarzy, poprosiła o księdza.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_324" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/324"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/324|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/324{{!}}{{#if:324|324|Ξ}}]]|324}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Przyszedł z Panem Jezusem, przygotował ją na tę drogę ostatnią i zalecił Jasiowi pozostać do końca, że to jemu samemu gdziesik się śpieszyło.<br /> {{tab}}Jasio zasiadł przy niej i czytał se pocichu z brewiarza, Kłębowie też ostali w domu, a wkrótce przyleciała Jagusia, przywarowawszy kajś w kącie cichuśko, niby trusia. W izbie jeno muchy brzęczały, gdyż ludzie snuli się bez głosu, jak cienie, trwożnie jeno spozierając na Jagatę... Leżała z różańcem w ręku, jeszcze całkiem przytomnie, żegnając się z każdym, kto ino zajrzał do chałupy, zaś poniektórym dzieciom, cisnącym się w sieniach i pod oknem, rozdawała po parę groszy:<br /> {{tab}}— Naści, a zmów paciorek za Jagatę! — szeptała z lubością.<br /> {{tab}}A potem już całe godziny nie odzywała się do nikogo.<br /> {{tab}}I leżała se godnie, po gospodarsku, na łóżku i pod obrazami, jak se była roiła przez całe życie. Leżała, pełna cichej dumy i nieopowiedzianej szczęśliwości, radosne łzy siwiły się w jej oczach. Poruchiwała cosik wargami, błogo uśmiechnięta i zapatrzona przez okno w niebo głębokie, w pola nieobjęte, gdzie już kaj niekaj błyskały z brzękiem kosy i kładły się źrałe, ciężkie żyta, w jakieś dale, widne jeno jej duszy zamierającej.<br /> {{tab}}Ale w jakiejś minucie, gdy dzień miał się już ku schyłkowi, a izbę zalały czerwone zorze zachodu, wstrząsnęła się gwałtownie, usiadła i, wyciągnąwszy ręce, zawołała mocnym, a jakoby cudzym głosem:<br /> {{tab}}— Pora już na mnie, pora.<br /> {{tab}}I padła wznak.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_325" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/325"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/325|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/325{{!}}{{#if:325|325|Ξ}}]]|325}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}W izbie zrobiło się straszno, buchnęły płacze, poprzyklękali kole łóżka, Jasio jął czytać modlitwę za konających, Kłębowa zapaliła gromnicę, umierająca powtarzała za Jasiem, ale coraz słabiej, coraz ciszej, coraz bełkotliwiej, oczy jej gasły, niby ten dzień letni, znojami utrudzony, twarz grążyła się w tuman wiecznego zmierzchu, wypuściła gromnicę i skonała.<br /> {{tab}}I pomarła se ta dziadówka, kieby najpierwsza we wsi, a Jambroż, któren akuratnie zdążył na sam koniec, zawarł jej oczy, sam Jasio zmówił za nią gorący pacierz i cała wieś przychodziła się modlić przy jej zwłokach, popłakać, a zazdrośnie się dziwować szczęśliwej śmierci i lekkiemu skonaniu.<br /> {{tab}}Tylko Jasia, skoro zajrzał w jej martwe oczy i w tę stężałą na grudę twarz, poradloną pazurami śmierci, zatrząsł taki strach, że uciekł do domu, rzucił się na łóżko, wcisnął głowę w poduszki i zapłakał.<br /> {{tab}}Poleciała wnet za nim Jagusia i, chociaż sama była pełna przerażenia i żałości, jęła go uspokajać i obcierać mu twarz zapłakaną. Przytulił się do niej, kieby do matki, kładł rozbolałą głowę na jej piersiach, obejmował ją zaszyję i, jaże się zanosząc szlochaniem, skarżył się rzewliwie:<br /> {{tab}}— Boże mój, jakie to straszne, jakie to okropne!..<br /> {{tab}}Weszła na to organiścina, zobaczyła i srogi gniew nią zatargał.<br /> {{tab}}— Co się tu dzieje! — postąpiła na środek izby i zasyczała, ledwie się już hamując — widzisz ją, jaka mi czuła opiekunka, szkoda tylko, że Jasio już niańki nie potrzebuje i sam sobie poradzi nos obetrzeć!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_326" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/326"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/326|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/326{{!}}{{#if:326|326|Ξ}}]]|326}}'''<nowiki>]</nowiki></span><section begin="r11"/>{{tab}}Jagusia podniesła na nią zapłakane oczy i, dygocąc w zalęknieniu, jęła rozpowiadać o śmierci starej, Jasio też rzucił się skwapnie, tłumacząc matce, co mu się to przygodziło, ale organiścina, snadź już dobrze przódzi podbechtana przez kumy, wywarła na niego gębę:<br /> {{tab}}— Głupiś, jak cielę! Nie odzywaj się lepiej, byś i ty czego nie oberwał!<br /> {{tab}}Skoczyła naraz do drzwi, wywarła je narozcież i zawrzeszczała do Jagusi:<br /> {{tab}}— A ty się wynoś, i żeby tutaj nie postała więcej twoja noga, bo cię wyszczuję!<br /> {{tab}}— Cóżem to winowata, co? — jąkała, zgoła już nieprzytomna ze wstydu i boleści.<br /> {{tab}}— Poszła precz i w tej minucie, bo każę psy pospuszczać! Już ja nie będę płakała przez ciebie, jak Hanka albo wójtowa! Ja cię nauczę jamorów, małpo jedna, już ty mnie popamiętasz, tłumoku! — darła się na cały głos.<br /> {{tab}}Jagusia buchnęła płaczem, wypadła przed dom i pognała w cały świat.<br /> {{tab}}A Jasio stanął, jakby rażony piorunem.<br /><br />{{---|50}}<br /><section end="r11"/> <section begin="r12"/>{{c|XII.}}<br /> {{tab}}Naraz porwał się za nią lecieć.<br /> {{tab}}— A to gdzie? — warknęła groźnie matka, zapierając mu sobą drzwi.<br /> {{tab}}— Dlaczego ją mama wypędziła, za co? Że była dla mnie taka poczciwa! To niesprawiedliwie, ja na to<section end="r12"/> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_327" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/327"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/327|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/327{{!}}{{#if:327|327|Ξ}}]]|327}}'''<nowiki>]</nowiki></span>nie pozwolę! Cóż ona zrobiła złego? co? — wykrzykiwał gorączkowo, wydzierając się z twardych rąk matczynych.<br /> {{tab}}— Usiądź spokojnie, bo zawołam ojca... Za co? Zaraz ci powiem: masz być księdzem, to nie chcę, abyś pod moim dachem sposobił sobie kochanicę, nie chcę dożyć takiego wstydu i hańby, żeby cię ludzie wytykali palcami! Dlatego ją wypędziłam, rozumiesz teraz?<br /> {{tab}}— W imię Ojca i Syna! Co mama mówi! — jęknął w najgłębszem oburzeniu.<br /> {{tab}}— Mówię to, co wiem! Juści, wiedziałam, że ją spotykasz tu i owdzie, ale Bóg mi świadkiem, jako cię nie podejrzewałam o nic zdrożnego! Myślałam sobie zawsze, że skoro mój syn nosi kapłańską sukienkę, to splamić się jej nigdy nie poważy! Adybym cię przeklęła na wieki i wydarła ze serca, choćby wraz pęknąć miało... — Oczy jej zapłonęły taką świętą zgrozą i nieubłaganiem, że Jasio zdrętwiał ze strachu. — Dopiero Kozłowa otworzyła mi oczy, a teraz już sama zobaczyłam, do czego chciała cię przywieść ta suka...<br /> {{tab}}Rozpłakał się żałośnie i wśród szlochań i skarg na te okropne posądzenia z taką szczerością opowiedział wszystkie spotykania, że całkiem zawierzyła i, przygarnąwszy go do piersi, jęła mu obcierać łzy, a uspokajać.<br /> {{tab}}— Nie dziw się, że zlękłam się o ciebie, przecież to łajdus najgorszy we wsi...<br /> {{tab}}— Jagusia! Najgorszy we wsi! — Nie wierzył własnym uszom.<br /> {{tab}}— Wstyd mi, ale dla twojego dobra muszę ci wszystko rozpowiedzieć.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_328" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/328"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/328|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/328{{!}}{{#if:328|328|Ξ}}]]|328}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}I opowiedziała o niej przeróżne historje, nie szczędząc na dokładkę ni plotów, ani też najrozmaitszych wymysłów.<br /> {{tab}}Jasiowi włosy powstały na głowie, jaże się porwał z miejsca i zakrzyknął:<br /> {{tab}}— To nieprawda, nigdy nie uwierzę, żeby Jagusia była taka podła, nigdy...<br /> {{tab}}— Matka ci to mówi, rozumiesz? Z palca sobie tego nie wyssałam.<br /> {{tab}}— Bajki, nic więcej! Przecież to byłoby straszne! — załamał rozpaczliwie ręce.<br /> {{tab}}— A czemuż ją bronisz tak zawzięcie, co?<br /> {{tab}}— Bronię każdego niewinnego, każdego.<br /> {{tab}}— Głupiś jak baran. — Rozgniewała się, dotknięta srodze jego niewiarą.<br /> {{tab}}— Jak mama uważa. Ale jeżeli Jagusia taka najgorsza, to czemu mama pozwalała jej przychodzić do nas? — Zaperzył się zapalczywie, kiej młody kogut.<br /> {{tab}}— Nie będę się tłumaczyła przed tobą, kiedyś taki głupi, że niczego nie rozumiesz, ale ci zapowiadam: trzymaj się od niej zdaleka, bo jak was gdzie razem przydybię, to chociażby przy całej wsi, a sprawię jej taką frycówkę, że mnie popamięta z ruski miesiąc! A i tobie może się przytem co oberwać...<br /> {{tab}}Odeszła, trzaskając drzwiami ze złości.<br /> {{tab}}A Jasio, nawet nie rozumiejąc, czemu go tak obchodzi Jagusina osława, przeżuwał matczyne słowa, niby te kolczaste osty, dławił się niemi, sycąc duszę ich piołunową gorzkością.<br> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_329" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/329"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/329|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/329{{!}}{{#if:329|329|Ξ}}]]|329}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Toś ty taka, Jaguś! Toś ty taka! — skarżył się z żałosnym wyrzutem, że gdyby się była w tej chwili zjawiła, odwróciłby się od niej ze wzgardą i gniewem. Albo to mógł spodziewać się czegoś podobnego? Że nawet w myślach nie postały mu takie straszne rzeczy. Rozważał je jednak z coraz większą udręką i już sto razy się zrywał, aby do niej bieżyć, aby stanąć do oczów i rzucić jej w twarz tę całą litanję grzechów... Niech posłyszy, co mówią o niej, i niechaj się wyprze, jeżeli może... Niech głośno powie: nieprawda! Dumał gorączkowo, ale coraz głębiej wierzył w jej niewinność i ogarniał go żal, i wstawała w nim cicha tęsknota, i budziły się jakieś słodkie, radosne przypomnienia spotykań, a jakiś słoneczny tuman niepojętej rozkoszy przysłonił mu oczy i serce dręczył, że naraz się zerwał i zaczął krzyczeć, jakby do wszystkiego świata:<br /> {{tab}}— Nieprawda! nieprawda! nieprawda!<br /> {{tab}}Ale przy kolacji uparcie patrzył w talerz, unikając matczynych oczów i, chociaż mówiono o śmierci Jagaty, nie wtrącał się do rozmowy, a jeno cięgiem matyjasił, przebierał w jadle, sprzeciwiał się siostrom, wyrzekał na gorąc w izbie i, skoro tylko sprzątnęli miski, poniósł się na plebanję — proboszcz siedział se na ganku z fają w zębach i cosik pilnie pogadywał z Jambrożem, obszedł ich zdala i, spacerując kajś pod drzewinami, frasobliwie medytował.<br /> {{tab}}— A może to i prawda! Mamaby sobie tego nie stworzyła.<br /> {{tab}}Z okien plebanji lały się smugi światła na klomb, gdzie baraszkowały pieski, warcząc na się przyjacielsko, a z ganku roznosił się grubachny głos.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_330" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/330"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/330|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/330{{!}}{{#if:330|330|Ξ}}]]|330}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A jęczmień na Świńskim dołku obejrzałeś?<br /> {{tab}}— Słoma jeszcze ździebko zielona, ale ziarno już kiej pieprz.<br /> {{tab}}— Trzaby ci jutro przewietrzyć ornaty, na nic spleśnieją. Komżę i alby zanieś Dominikowej, niech Jagusia upierze. Ale kto to był po południu z krową?<br /> {{tab}}— Któryś z Modlicy. Młynarz spotkał go na moście i próbował przeciągnąć do swojego byka, obiecywał go nawet dopuścić za darmo, ale chłop wolał naszego...<br /> {{tab}}— Ma rozum, za rubla będzie miał profit na całe życie, przynajmniej krów się dochowa. Nie wiesz, Kłęby wyprawią to pogrzeb Jagacie?<br /> {{tab}}— Przeciek ostawiła na pochowek całe dziesięć złotych.<br /> {{tab}}— Pochowa się ją z paradą, jak gospodynię. A powiedz tam brackim, że wosku im sprzedam, niech sobie tylko dokupią blichowanego. Jutro Michał obrządzi w kościele, a ty idź z ludźmi do żniwa i poganiaj, barometr jakiś niepewny, może być burza! Kiedyż to się zbiera kompanja do Częstochowy?<br /> {{tab}}— Wotywę zamówiły na czwartek, to juści zaraz po mszy ruszą...<br /> {{tab}}Jasia drażniła nieco ta rozmowa, odszedł dalej aż pod niski pleciony płot, dzielący sad od pasieki, na wąską, zarosłą dróżkę i spacerował, trącając niekiedy głową w obwisłe, ciężkie od jabłek gałęzie.<br /> {{tab}}Wieczór był nagrzany i duszny, pachniał miód i żyto skoszone kajś za ogrodami, powietrze było ciężkie, przejęte spieką, bielone pnie majaczyły w mrokach, niby gzła porozwieszane do przeschnięcia, kajś <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_331" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/331"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/331|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/331{{!}}{{#if:331|331|Ξ}}]]|331}}'''<nowiki>]</nowiki></span>nad stawem naszczekiwały psy wielce swarliwie, a od Kłębów buchały niekiej żałobne, jękliwe zawodzenia.<br /> {{tab}}Jasio, strudzony wreszcie deliberacjami, zawrócił już ku domowi, gdy naraz posłyszał jakby z pasieki jakieś przyduszone, gorące szepty.<br /> {{tab}}Nie dojrzał nikogo, ale przystanął i słuchał z zapartym tchem.<br /> {{tab}}— ...byś skisł... puść me, puść, bo będę krzyczeć!.<br /> {{tab}}— ...głupia... Czego się wydzierasz? Krzywdy ci to chcę, krzywdy?...<br /> {{tab}}— ...jeszcze kto posłyszy. Laboga, dyć mi ziobra zgnieciesz... puść...<br /> {{tab}}Pietrek Borynów i księża Maryna! Rozpoznał ich po głosach i odszedł z uśmiechem, lecz po paru krokach zawrócił na dawne miejsce i nasłuchiwał z dziwnie bijącym sercem. Gęste krze ich przysłaniały i ciemnica, niesposób było rozeznać, ale coraz wyraźniej słyszał krótkie, rwane i warem kipiące słowa, buchały kiej płomienie, a niekiedy, przez długie chwile wrzały gorączkowe, dyszące oddechy i szamotania.<br /> {{tab}}— ...takusieńką, jak ma Jagusia, obaczysz... ino mi nie broń, Maryś, ino...<br /> {{tab}}— ...zarno ci zawierzę... bo ja to taka... loboga, dajże odzipnąć...<br /> {{tab}}Zaszeleściały gwałtownie krzaki, coś ciężko zwaliło się na ziem, ale po chwili zatrzęsły się, i znowu krótkie, rozpalone szepty, ściszone śmiechy i całunki.<br /> {{tab}}— ...że już i nie sipiam, a ino cięgiem o tobie, Maryś... o tobie najmilejsza...<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_332" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/332"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/332|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/332{{!}}{{#if:332|332|Ξ}}]]|332}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— ...każdej prawisz to samo... czekałam cię do północka... u drugiej byłeś...<br /> {{tab}}Jasio jakby znagła ogłuchł i zatrząsł się kieby osika. Wiater poszedł po sadzie, zaruchały się drzewa i zagwarzyły cichuśko kieby we śpiku, z pasieki zawiały takie miodne zapachy, jaże go sparło pod piersiami, a oczy zalały się łzami, przejął go jakiś dygotliwy war i cosik tak lubego jęło udręczać, że ino się raz po raz przeciągał, a wzdychał.<br /> {{tab}}— ...tyla mi do niej, co do tych gwiazdów... Jasia se tera namówiła...<br /> {{tab}}Oprzytomniał, wcisnął się w płot i nasłuchiwał coraz silniej rozdygotany.<br /> {{tab}}— ...prawda... co noc wychodzi do niego... Kozłowa przydybała ich w lesie...<br /> {{tab}}Świat się z nim zakręcił i rozciemniało mu w oczach, ledwie się już trzymał na nogach, a tam w gąszczach wciąż mlaskały drażniąco całunki, prześmiechy i szepty...<br /> {{tab}}— ...to ci łeb wrzątkiem oparzę, kieby temu psu...<br /> {{tab}}— ...ino ten razik, najmilejsza... dyć cię nie ukrzywdzę... obaczysz...<br /> {{tab}}— ...Pietruś, loboga, Pietruś...<br /> {{tab}}Jasio odskoczył i uciekał niby wiatr, rozdzierając sutannę o krzaki, wpadł do domu, czerwony jak burak, oblany potem i zgorączkowany, szczęściem nikto nie zwrócił na niego uwagi. Matka siedziała przed kominem z kądzielą i przędła śpiewając zcicha: „Wszystkie nasze dzienne sprawy“, siostry wtórowały cieniuśko wraz z Michałem, któren pucował kościelne lichtarze, ojciec już spał.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_333" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/333"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/333|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/333{{!}}{{#if:333|333|Ξ}}]]|333}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Jasio zawarł się w swoim pokoju i zabrał się do brewjarza, ale cóż, kiej chociaż uparcie powtarzał łacińskie słowa, to i tak cięgiem słyszał tamte szepty i tamte całunki, że wkońcu sparł czoło na książce i dał się już poniewoli jakowymś myślom, kieby tym wichrom palącym.<br /> {{tab}}— Więc to tak? — dumał z coraz większą zgrozą i wraz z jakimś lubym dreszczem — Więc to tak! — powtórzył naraz głośno i, chcąc się oderwać od tych obmierzłych myśleń, wziął brewjarz pod pachę i poszedł do matki.<br /> {{tab}}— Zmówię pacierz przy Jagacie — wyrzekł cicho i pokornie.<br /> {{tab}}— A idź synu, przyjdę później po ciebie. — Spojrzała bardzo miłościwie.<br /> {{tab}}W chałupie Kłębów nie było już prawie nikogo, tylko jeden Jambroż cosik tam mamrotał z książki przy zmarłej, która leżała nakryta płachtą; na poręczy łóżka tliła się gromnica zatknięta w dzbanuszek, przez wywarte okna zaglądały gałęzie, pełne jabłek, noc, roziskrzona gwiazdami, a kiej niekiej wsadzał zdumioną twarz jakiś zapóźniony przechodzień, w sieniach warczały cięgiem pieski.<br /> {{tab}}Jasio przyklęknął pod światłem i tak się był gorąco oddał pacierzom, że ani wiedział, kiej Jambroż pokusztykał do dom, Kłęby pokładły się spać kajś w sadzie i zapiały pierwsze kury, szczęściem co matka o nim nie zapomniała.<br /> {{tab}}Ale cóż, kiej śpik prawie się go nie imał, bo co jeno zaczynało go morzyć, to zjawiała się przed nim <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_334" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/334"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/334|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/334{{!}}{{#if:334|334|Ξ}}]]|334}}'''<nowiki>]</nowiki></span>Jagusia niby żywa, że zrywał się z pościeli, przecierał oczy i rozglądał się wystraszony, juści, co nie było nikogo, cały dom leżał pogrążony w twardym śnie, a z drugiej izby rozlegało się ojcowe chrapanie.<br /> {{tab}}— To może ona dlatego... — Zamyślił, spominając jej gorące całunki, oczy rozjarzone i drżący głos — A ja myślałem! — Zatrząsł się ze wstydu, zeskoczył z łóżka, otworzył okno i, przysiadłszy w niem, do samego świtania medytował i kajał się z mimowolnych przewin i pokuszeń.<br /> {{tab}}Zaś rano przy mszy nie śmiał nawet podnieść oczów na ludzi, ni się rozejrzeć po kościele, ale tem goręcej modlił się za Jagusię, bo już był całkiem uwierzył w jej straszne przewiny, nie poredził tylko w sobie zbudzić do niej gniewu i odrazy.<br /> {{tab}}— Co ci jest? Wzdychałeś, że dziw nie pogasły świece! — pytał go proboszcz w zakrystji.<br /> {{tab}}— Tak mnie parzy sutanna! — zaskarżył się, odwracając prędko twarz.<br /> {{tab}}— Jak się przyzwyczaisz, to będziesz ją nosił niby drugą skórę.<br /> {{tab}}Jasio pocałował go w rękę i poszedł na śniadanie, przebierając się cieniami, nad stawem, gdyż słońce prażyło już nie do wytrzymania, i natkał się na księżą Marynę; ciągnęła za grzywę ślepego konia i zawodziła wrzaskliwie.<br /> {{tab}}Przypomnienia źgnęły go niby szydłem, i przystąpił do niej zeźlony.<br /> {{tab}}— Z czegóż to Marysia tak się cieszy? — patrzał w nią z wstydliwą ciekawością.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_335" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/335"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/335|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/335{{!}}{{#if:335|335|Ξ}}]]|335}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A bo mi wesoło! — zaśmiała się, jaże zagrały jej białe zęby, szarpnęła konia i wyśpiewywała jeszcze rozgłośniej.<br /> {{tab}}— Po wczorajszem taka wesoła! — Odwrócił się prędko, gdyż z pod ugiętej wysoko kiecki błyskały jej białe podkolania, rozłożył bezradnie ręce i wstąpił do Kłębów. Jagata leżała już z całą paradą na środku izby, przybrana w odświętne szaty, w czepcu, o sutem białem zburzeniu nad czołem, w paciorkach na szyi, w nowym wełniaku i we trzewikach, zaścibniętych na czerwone sznurowadła; twarz miała kieby odlaną z blichowanego wosku, a dziwnie rozradowaną, w zesztywniałych palcach tkwił krzywo obrazik, dwie świece paliły się pobok jej głowy, Jagustynka odganiała muchy wielką gałęzią, jałowcowy dym ciągnął się z komina i rozwłóczył po całej izbie, co trochę kto wchodził zmówić pacierz za nieboszczkę, a kilkoro dzieci plątało się pod ścianami.<br /> {{tab}}Jasio jakoś trwożnie rozglądał się po mrocznej chałupie.<br /> {{tab}}— Kłęby pojechały do miasta — zaszeptała mu Jagustynka. — Ostawiła im sporo, to muszą się wypuczyć na pochowek, krewniaczka przeciek! Eksporta dopiero będzie wieczorkiem, bo Mateusz jeszcze nie zdążył z trumną...<br /> {{tab}}Zaduch był w izbie i taką trwogą przejmowała go ta żółta, znieruchomiała w prześmiech twarz umarłej, że jeno się przeżegnał i wyszedł, spotykając się tuż przed progiem oko w oko z Jagusią, szła z matką i, ujrzawszy go, przystanęła, ale przeszedł bez słowa, nawet Boga nie pochwalił, dopiero z opłotków obejrzał <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_336" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/336"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/336|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/336{{!}}{{#if:336|336|Ξ}}]]|336}}'''<nowiki>]</nowiki></span>się na nią bezwolnie, jeszcze stojała w miejscu, wpatrzona w niego smutnemi oczami.<br /> {{tab}}W domu nie chciał jeść śniadania, wyrzekając na srogi ból głowy.<br /> {{tab}}— Przejdź się trochę, może przestanie — radziła mu matka.<br /> {{tab}}— A gdzież pójdę? Żeby mama zaraz myślała Bóg wie co!<br /> {{tab}}— Jasiu, co ty wygadujesz!<br /> {{tab}}— Przecież mama nie pozwala mi się ruszyć z domu! Przecież to mama zabroniła mi nawet rozmawiać z ludźmi! Przecież... — Mścił się wielce rozdrażniony. A skończyło się na tem, że mu obwiązała głowę szmatą, skropioną octem, ułożyła go spać w ciemnym pokoju i, przegnawszy dzieci na podwórze, czuwała nad nim kiej kokosz, póki się dobrze nie wyspał i nie podjadł, jak się patrzy.<br /> {{tab}}— A teraz idź się przejść, idź na topolową, tam większy cień i chłodniej. — Nic się nie odezwał, ale czując, że matka pilnie za nim naglądała, na złość jej poszedł całkiem w drugą stronę; włóczył się po wsi, patrzył na kowali, grzmiących młotami, zajrzał do młyna, łaził po ogrodach, skwapnie zazierając na lniska i wszędy, kaj się ino czerwieniły kobiece przyodziewy, posiedział z panem Jackiem, pasącym na jakiejś miedzy Weronczyne krowy, napił się mleka u Szymków na Podlesiu i wrócił do wsi dopiero na samym zmierzchu, nie napotkawszy nikaj Jagusi.<br /> {{tab}}Zobaczył ją dopiero nazajutrz na pogrzebie Jagaty, tak patrzała w niego przez całe nabożeństwo, jaże <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_337" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/337"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/337|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/337{{!}}{{#if:337|337|Ξ}}]]|337}}'''<nowiki>]</nowiki></span>litery skakały mu w oczach i mylił się w śpiewaniach, a kiej ciało prowadzili na smętarz, to nie bacząc na groźne spojrzenia organiściny, szła prawie pobok niego, że, nasłuchując jej żałośliwych wzdychów, topniał w sobie kieby śnieg pod tem zwiesnowem słońcem.<br /> {{tab}}Zaś kiedy trumnę spuszczali do dołu i wybuchnęły lamenty, posłyszał i jej płacz rzewliwy, ale zrozumiał, co nie po umarłej tak szlocha, a jeno z ciężkiej udręki zbolałego, pokrzywdzonego serca.<br /> {{tab}}— Muszę się z nią rozmówić — postanowił, wracając z pogrzebu, ale nie mógł się prędko wydostać na wolę, gdyż zarno z południa zaczęli się zjeżdżać do Lipiec ludzie z dalszych wsi, a nawet i z drugich parafij, na jutrzejszą pielgrzymkę do Częstochowy. Kompanja miała wyjść rankiem, zaraz po solennej wotywie, to się zwolna ściągali, napełniając drogi nad stawem wozami a gwarem, sporo też przychodziło na plebanję, że Jasio musiał siedzieć i załatwiać za proboszcza przeróżne sprawy, ale jakoś pod sam wieczór, upatrzywszy sposobną porę, wziął książkę i niepostrzeżenie wyniósł się na miedzę za stodołami, pod gruszę, kaj nieraz siadywali wraz z Jagusią.<br /> {{tab}}Juści, co ani tknął oczami książki, a cisnął ją kajś w trawę i, rozejrzawszy się po polach, skoczył w żyta i chyłkiem, prawie na czworakach, przebierał się na ogrody Dominikowej.<br /> {{tab}}Jagusia właśnie podbierała ziemniaki, ani się spodziewając, że ktosik na nią patrzy, raz po raz bowiem prostowała się ociężale i, wsparta na motyczce, powłócząc smutnemi oczami po świecie, wzdychała długo i ciężko.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_338" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/338"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/338|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/338{{!}}{{#if:338|338|Ξ}}]]|338}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Jagusia! — zawołał lękliwie.<br /> {{tab}}Pobladła na płótno i stanęła kiej wryta, zaledwie już wierząc własnym oczom, tchu jej brakło i ścisnęło pod piersiami, ale patrzała w niego kieby w to cudne zwidzenie, a słodki prześmiech zatlił się na sponsowiałych znagła wargach, rozmigotał się płomieniami i wybuchnął kiej słońce.<br /> {{tab}}Jasiowi również rozjarzyły się oczy i miody zalały serce, nie dał se jednak folgi, milczał, a jeno przysiadł na zagonie i patrzał w nią z dziwną lubością.<br /> {{tab}}— Bojałam się, co pana Jasia już nigdy nie obaczę...<br /> {{tab}}Kieby pachnący wiater zawiał z łąk i uderzył w niego, jaże pochylił głowę, tak mu ten głos rozdzwaniał się w duszy prawie niepojętą szczęśliwością.<br /> {{tab}}— A przed Kłębami, wczoraj, to pan Jasio ani spojrzał...<br /> {{tab}}Stojała przed nim spłoniona, kieby ten kierz różany, kieby ten jabłoniowy kwiat, mdlejący w skwarze tęsknicy, śliczności pełna i zgoła jakiemuś cudowi podobna.<br /> {{tab}}— A to dziw mi serce nie pękło! A to dziw me rozum nie odszedł.<br /> {{tab}}Łzy błysnęły u jej rzęs, przysłaniając niby diamentami modre nieba oczów.<br /> {{tab}}— Jagusia! — wyrwało mu się kajś z pod samego serca.<br /> {{tab}}Przyklękła w bróździe i, cisnąc mu się do kolan, wpierała w niego oczy, przepaści ogniste, oczy modre jak niebo i jak niebo niezgłębione, oczy upojne niby <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_339" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/339"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/339|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/339{{!}}{{#if:339|339|Ξ}}]]|339}}'''<nowiki>]</nowiki></span>całunki i niby przygarnięcia rąk umiłowanych, oczy poruszeń i niewinnego dzieciństwa zarazem.<br /> {{tab}}Wstrząsnął się gwałtownie i, jakby się broniąc przed czarami, zaczął ostro wymawiać wszystkie jej grzechy, wszystkie, jakie mu była powiedziała matka. Piła każde słowo, nie spuszczając z niego oczów, ale mało wiele poredziła wymiarkować, wiedziała bowiem tylko jedno, że oto siedzi przed nią ten ponad wszystko wybrany, że se cosik gaworzy, że oczy mu się jarzą, a ona klęczy se przed nim, kieby przed tym świątkiem i modli się niezgłębioną wiarą miłowania.<br /> {{tab}}— Powiedz, Jaguś, że to wszystko nieprawda? powiedz! — nalegał prosząco.<br /> {{tab}}— Nieprawda! Nieprawda! — przytwierdziła z taką szczerością, że uwierzył odrazu, uwierzyć musiał, a ona sparła się piersiami o jego kolana i, zatonąwszy mu w oczach, wyznawała się cichuśko ze swego miłowania... Jakby na świętej spowiedzi, otwarła przed nim duszę naścieżaj, rzuciła mu ją pod nogi kiej zbłąkaną ptaszkę i modlitewną, gorącą prośbą dawała się wszystka na jego zmiłowanie i na jego wolę i niewolę.<br /> {{tab}}Jasio rozdygotał się, kiej listek wstrząsany gwałtowną nawałnicą, chciał ją odepchnąć i uciekać, ale jeno szeptał omdlałym, nieprzytomnym głosem:<br /> {{tab}}— Cicho, Jaguś, tak nie można, grzech, cicho!<br /> {{tab}}Aż umilkła, całkiem wyzbyta ze sił, milczeli już oboje, unikając swoich oczów, a wraz cisnąc się do siebie tak zbliska, że słyszeli bicie serc własnych i ciche, palące dychania, było im strasznie dobrze i radośnie, obojgu łzy spływały po zbladłych twarzach, obojgu <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_340" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/340"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/340|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/340{{!}}{{#if:340|340|Ξ}}]]|340}}'''<nowiki>]</nowiki></span>śmiały się czerwone wargi, a dusze, kieby w czas podniesienia, były zatopione w jakąś najświętszą cichość i tajnie jaśniejącą gdzieś na wysokościach i unosiły się jeszcze wyżej, ponad światy.<br /> {{tab}}Słońce już zaszło i ziemia spłynęła zorzami, kieby tą rosą pozłocistą, wszystko przycichło, wszystko przytaiło dech i wszystko kieby zmartwiało w zasłuchaniu dzwonów, co zabiły na Anioł Pański, i wszystko jakby się zamodliło cichym, dziękczynnym pacierzem za świętą łaskę dnia odebranego. Poszli w pola, zasypane pyłem zórz, szli jakiemiś miedzami, pełnemi kwiatów, wskroś zbóż dojrzałych, wlekąc rękami po kłosach, zwisających im do kolan, szli w łuny zachodu wpatrzeni, w szerokie, złociste przepaście nieba i z niebem w duszach i z niebem w oczach i jakby w niebiańskich otęczach nad głowami.<br /> {{tab}}Jakby msza się w nich odprawiała, tak pełni byli świętego nabożeństwa, tak dusze im klęczały w zachwyceniu i tak im śpiewały wniebowzięte serca o łasce Pańskiej, tylko im jednym objawionej w tej godzinie żywota.<br /> {{tab}}Ni słowa nie przemówili więcej do siebie, ni jednego słowa, tylko niekiedy krzyżowały się ich spojrzenia jak błyskawice, całkiem już postępłe od własnych żarów i nic o sobie nie wiedzące.<br /> {{tab}}Nie wiedzieli również, że śpiewają jakąś pieśń, co się z nich była sama zrodziła i kieby ptak rozświergotany leciała nad omroczone pola, we wszystek świat.<br /> {{tab}}Nie wiedzieli nawet, kaj są i dokąd idą, i poco?<br /> {{tab}}Nagle i kajś zbliska runął im nad głowy twardy i suchy głos.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_341" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/341"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/341|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/341{{!}}{{#if:341|341|Ξ}}]]|341}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Jasiu, do domu!<br /> {{tab}}Wytrzeźwiał w tym oczymgnieniu; byli na topolowej, a matka stojała tuż przed nimi z groźną i nieprzebiaganą twarzą — jął cosik bąkać i pleść trzy po trzy.<br /> {{tab}}— Chodź do domu!<br /> {{tab}}Wzięła go za rękę i gniewnie pociągnęła za sobą, dał się bez oporu, z pokorą...<br /> {{tab}}Jagusia szła za nimi jakby urzeczona, gdy naraz organiścina podniesła z drogi kamień i cisnęła w nią ze straszną zawziętością.<br /> {{tab}}— Poszła precz! A do budy ty suko! — zakrzyczała wzgardliwie.<br /> {{tab}}Jagusia obejrzała się dokoła, całkiem nie miarkując, o kogo tamtej chodzi, ale gdy jej zniknęli z oczów, długo się plątała po drogach, a potem, gdy w chałupie poszli spać, siedziała pod ścianą do białego rana.<br /> {{tab}}Godziny szły za godzinami, piały kokoty, rżały konie przy wozach nad stawem, robił się świt, wieś zaczynała wstawać, brali wodę ze stawu, wypędzali bydło na pastwiska, kto już wychodził na robotę, gdzie już trajkotały kobiety, kajś dzieci popłakiwały matyjaśnie, a ona wciąż siedziała na jednem miejscu i z otwartemi oczami śniła na jawie o Jasiu — że cosik z nim rozmawia, że patrzą na się tak zbliska, jaże ją ogarniały słodkie ognie, że idą kajś i śpiewają coś takiego, czego nie poredziła sobie przypomnieć — i tak cięgiem jedno wkółko.<br /> {{tab}}Matka zbudziła ją z tych cudnych zwidzeń, a głównie Hanka, która przyszła już przyszykowana do drogi i, chociaż nieśmiało, pierwsza wyciągnęła rękę na zgodę.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_342" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/342"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/342|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/342{{!}}{{#if:342|342|Ξ}}]]|342}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Do Częstochowy idę, to mi darujcie, com ta przeciw waju zgrzeszyła...<br /> {{tab}}— Bóg zapłać za dobre słowa, ale co krzywda, to krzywda! — mruknęła stara.<br /> {{tab}}— Nie ruchajmy tego! Proszę was ze szczerego serca, byście mi odpuściły.<br /> {{tab}}— Złości już do was w sercu nie chowam — westchnęła ciężko Dominikowa.<br /> {{tab}}— Ani ja! chociem niemało przecierpiała! — wyrzekła poważnie Jagusia i, posłyszawszy sygnaturkę, poszła się przybierać do kościoła.<br /> {{tab}}— Wiecie, a to Jasio organistów idzie z kompanją — ozwała się po chwili Hanka.<br /> {{tab}}Jagusia, posłyszawszy nowinę, wypadła z chałupy napół ubrana.<br /> {{tab}}— Co ino sama organiścina mi powiedziała, jako koniecznie naparł się iść do Częstochowy! Raźniej będzie nama wędrować z księżykiem i honorniej! Ostajta z Bogiem. — Pożegnała się przyjacielsko i poszła do kościoła, rozpowiadając po drodze nowinę, juści, co się jej dziwowali, tylko Jagustynka pokręciła głową i rzekła cicho:<br /> {{tab}}— W tem coś jest! już on ta z dobrej woli nie idzie, nie...<br /> {{tab}}Ale nie pora była na dłuższe wywody, bo z pół wsi zebrało się w kościele i ksiądz już wychodził z wotywą, odprawianą na intencję pielgrzymki.<br /> {{tab}}Jasio służył do mszy, jak co dnia, jeno dzisia twarz miał cosik bledszą i dziwnie zbolałą, zaś oczy podsiniałe i jeszcze szkliste od łez, że jakoby we mgłach majaczył <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_343" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/343"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/343|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/343{{!}}{{#if:343|343|Ξ}}]]|343}}'''<nowiki>]</nowiki></span>mu cały kościół: Tereska, leżąca krzyżem przez całe nabożeństwo, wystrachane oczy Jagusi, matka, siedząca w dworskiej ławce, i te przystępujące do komunji wędrowniki — jak przez mgłę widział, przez te łzy, zaledwie powstrzymywane, przez żałość, szarpiącą mu serce, i przez ten śmiertelny smutek.<br /> {{tab}}Proboszcz od ołtarza żegnał odchodzących, a kiej się wywalili przed kościół, skropił ich wodą święconą i pobłogosławił, podnieśli zaraz chorągiew, krzyż błyszczał na czele, ktosik zaśpiewał i kompanja ruszyła w daleką drogę.<br /> {{tab}}Z Lipiec szły: Hanka, Marysia Balcerkówna, Kłębowa z córką, Grzela z krzywą gębą, Tereska z mężem, które się ochfiarowały przez całą drogę nie brać do ust nic gorącego, i parę komornic, ale wraz z ludźmi z drugich wsi zebrało się ze sto narodu.<br /> {{tab}}Odprowadzała ich cała wieś, zaś wozy, zawalone tobołami, szły na zadach. Ale mimo wczesnej godziny upał się już wzmagał, słońce ślepiło oczy i kurz podnosił się tumanami, że szli jakby w tych szarych, duszących obłokach.<br /> {{tab}}Jagusia szła z matką i z drugiemi, była strasznie zmizerowana, trzęsła się w sobie z żałości, a łykając gorzkie, sieroce łzy, patrzyła w Jasia, kieby w to słońce, juści co zdala, bo organiścina z dziećmi nie opuszczała go ani na chwilę, że nie było sposobu przemówić do niego, ni nawet stanąć mu w oczach.<br /> {{tab}}Mateusz mówił cosik do niej, to matka, to drugie, cóż, kiej tylko jedno wiedziała, że Jasio na zawsze odchodzi, że już go nigdy nie zobaczy, przenigdy.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_344" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/344"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/344|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/344{{!}}{{#if:344|344|Ξ}}]]|344}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Pod figurą na Podlesiu pożegnali kompanję, która zaraz pociągnęła dalej, wśród śpiewań oddalając się coraz barzej, aż i zginęła całkiem z oczów, a tylko kajś w rozsłonecznionych dalach, nad drogami, podnosiły się kłęby kurzawy.<br /> {{tab}}— Laczego? laczego? — jęczała, wlekąc się niby trup za powracającymi do wsi.<br /> {{tab}}— Padnę i zamrę! — myślała, czując w sobie jakby poczynanie się śmierci, szła coraz wolniej ciężej, wyzbyta ze sił skwarem, zmęczeniem i tą straszną udręką.<br /> {{tab}}— I cóż ja teraz pocznę, co? — pytała, zapatrzona w ten dzień dziwnie pusty i boleśnie ślepiący.<br /> {{tab}}Czekała z upragnieniem nocy i cichości, ale i noc nie przyniesła jej folgi ni ukoju, tłukła się do samego świtania kole chałupy, szła na drogi, poleciała nawet na Podlesie, pod figurę, kaj ostatni raz widziała Jasia, i zapiekłemi od męki oczami szukała na szerokiej, piaszczystej drodze jakby śladów jego kroków, choćby cienia po nim, choćby tej grudki ziemi, tkniętej przez niego.<br /> {{tab}}Nie było, nie było la niej nic i nikaj, nie było już zmiłowania i poratunku.<br /> {{tab}}Zabrakło jej wkońcu nawet łez, zabite smutkiem i rozpaczą oczy świeciły kiej studnie niezgłębionej boleści.<br /> {{tab}}A tylko niekiej, przy pacierzu, zrywała się ze spiekłych warg żałosna skarga.<br /> {{tab}}— I za co to wszystko, mój Boże, za co? {{Kropki-hr}} {{Kropki-hr}} <br />{{---|50}}<br /> <nowiki /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_345" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/345"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/345|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/345{{!}}{{#if:345|345|Ξ}}]]|345}}'''<nowiki>]</nowiki></span><br> {{c|XIII.}}<br /> {{tab}}U Dominikowej zrobiło się już zgoła nie do wytrzymania, Jagusia bowiem łaziła kiej nieprzytomna i o Bożym świecie nie wiedząca, Jędrzych też jeno zbywał roboty, coraz częściej przesiadując u Szymków, a w gospodarstwie czynił się taki upadek i opuszczenie, że nieraz niewydojone krowy pędzili na paśniki, świnie kwiczały z głodu i konie obgryzały drabiny, rżąc przy pustych żłobach, bo stara nie poredziła zaradzić wszystkiemu, jeszczek ona utykała o kiju, z przewiązanemi oczami, napół ślepa, to i nie dziwota, co głowa jej pękała od turbacyj.<br /> {{tab}}Bo i jakże: gnój pod pszenicę wysychał w polu, a nie miał go kto przyorać, len się już prosił o wyrywanie, ziemniaki zdałoby się jeszcze raz opleć i osypać, brakowało drew na opał, porządek gospodarski niszczał, żniwa były za pasem, roboty starczyło choćby i na dziesięć rąk, a tu szło kieby kto w nosie podłubywał. Przynajęła nawet komornicę, sama też zabiegała jak mogła i dzieci pędziła do roboty, ale Jagusia była jakby głucha na szyćkie prośby i przekładania, zaś Jędrzych na jakąś pogrozę odburknął hardo:<br /> {{tab}}— Bo ciepnę wszyćko i pójdę se we świat! Wypędziliście Szymka, to sobie tera sami róbcie! Jemu ta nie cni się za wami, chałupę ma, grosz ma, kobietę ma, krowę ma i gospodarz całą gembą. — Pyskował przemyślnie, trzymając się zdala.<br /> {{tab}}— Juści, co ten zbój poredził zaradnie wszystkiemu! — westchnęła ciężko.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_346" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/346"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/346|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/346{{!}}{{#if:346|346|Ξ}}]]|346}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A bogać że uredzi wszyćkiemu, nawet Nastusia się dziwuje!<br /> {{tab}}— Trzaby kogo przynająć, abo i zgodzić parobka... — myślała głośno.<br /> {{tab}}Jędrzych podrapał się i rzekł nieśmiało:<br /> {{tab}}— Hale, szukać obcego, kiej Szymek gotowy... żeby mu ino rzec to słowo...<br /> {{tab}}— Głupiś! Nie wyciągaj szyją, kiej do cię nie piją! — warknęła i srodze się tem zgryzła, że tak czy owak a trza będzie ustąpić i jakaś zgodę z nim zrobić.<br /> {{tab}}Jednak najbarzej martwiła się o Jagusię, na darmo bowiem próbowała się wywiedzieć, co jej jest? Jędrzych też nie wiedział, a kum nie śmiała się wypytywać, by za wiele nie dołożyły. Przez całe te trzy dni, po wyjściu kompanji do Częstochowy, błąkała się w przeróżnych domysłach kieby w tej uprzykrzonej ćmie, jaż dopiero w sobotę po południu, doprowadzona już do ostatka, wzięła sielnego kaczora pod pachę i poszła na plebanję.<br /> {{tab}}Wróciła nad wieczorem zburzona, kiej ta noc jesienna, spłakana i ciężko wzdychająca, nie odzywała się do nikogo, aż po kolacji, kiej ostała sama z Jagusią, przywarła drzwi do sieni i rzekła:<br /> {{tab}}— A wiesz, co rozpowiadają o tobie i Jasiu?<br /> {{tab}}— Nie ciekawam plotów! — odrzekła niechętnie, podnosząc zgorączkowane oczy.<br /> {{tab}}— Ciekawaś czy nie, a powinnaś wiedzieć, że przed ludźmi nic się nie uchowa! A kto cicho robi, o tym głośno mówią! A o tobie wygadują, że niech Bóg broni!<br /> {{tab}}Rozpowiedziała szeroko, czego się dowiedziała od proboszcza i organistów.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_347" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/347"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/347|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/347{{!}}{{#if:347|347|Ξ}}]]|347}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Zaraz w nocy zrobiły nad nim sąd, organista zerżnął mu skórę, ksiądz swoje cybuchem dołożył i, by ustrzec przed tobą, wyprawili go do Częstochowy. Słyszysz to? Pomiarkujże coś narobiła! — krzyknęła groźnie.<br /> {{tab}}— Jezus Marja! Biły go! Jasia biły! — zerwała się, gotowa lecieć na jego obronę, ale jeno zakrzyczała przez zaciśnięte zęby:<br /> {{tab}}— Ażeby im kulasy poodpadały, żeby ich nie oszczędziła zaraza! — I zapłakała, z zaczerwienionych oczów polały się strugi gorzkich łez, a wszystkie rany duszy spłynęły jakby tą żywą, serdeczną krwią.<br /> {{tab}}Ale Dominikowa, nie bacząc na to, jęła ją bić, niby kijem, przypominkami wszystkich przewin i grzechów, nie darowała ani jednego, wypominając, co ją tylko żarło oddawiendawna i nad czem srodze bolała.<br /> {{tab}}— To musi się już raz skończyć, rozumiesz! Tak ci już dalej żyć niesposób! — krzyczała coraz zawzięciej, chociaż palące łzy ciekły jej z pod szmat przewiązujących oczy. — Żeby cię mieli za najgorszą, żeby cię już wytykali palcami! Taki wstyd na moje stare lata, taki wstyd, mój Jezu — jęczała rozpaczliwie.<br /> {{tab}}— I wyście pono za młodu byli nielepsi! — trzasnęła ją złem słowem.<br /> {{tab}}Siara tak się zaniesła gniewem, że ledwie już wybełkotała:<br /> {{tab}}— Choćby świętemu, a nie przepuszczą!<br /> {{tab}}Nie śmiała już się więcej pastwić nad nią, zaś Jagusia wzięła się prasować jakieś fryzki na jutro; wieczór szedł wiejny, szumiały drzewa, po niebie, {{pp|za|walonem}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_348" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/348"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/348|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/348{{!}}{{#if:348|348|Ξ}}]]|348}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|za|walonem}} drobnemi chmurami, leciał księżyc, kajś na wsi śpiewały dzieuchy, a jakieś skrzypki rzępoliły drygliwą wielce nutą.<br /> {{tab}}Przed oknami rozległ się głos przechodzącej wójtowej:<br /> {{tab}}— Jak wczoraj pojechał do kancelarji, tak i przepadł...<br /> {{tab}}— Pojechał z pisarzem do powiatu, jeszcze wczoraj na noc. — Powiadał sołtys, jako wezwał ich do siebie naczelnik — odpowiadał Mateusz.<br /> {{tab}}Gdy przeszli, stara odezwała się znowu, ale już łagodniej:<br /> {{tab}}— Czemu to przepędziłaś z chałupy Mateusza?<br /> {{tab}}— Bo mi obmierzł i poco tu będzie wysiadywał! nie szukam se chłopa!<br /> {{tab}}— Czasby ci już było obejrzeć się za którym, czas! Zarazby i ludzie przestali cię napastować! Choćby i Mateusz, też nie do pogardzenia, chłop zmyślny, poczciwy...<br /> {{tab}}Długo się nad nim rozwodziła i wielce zachętliwie, ale Jagusia nie odezwała się ani słóweczkiem, zajęta robotą i swojemi strapieniami, że stara dała spokój i wzięła się do różańca. Na dworze pocichły już głosy, tylko drzewiny szarpały się z wiatrem i młyn turkotał, noc była późna, księżyc jakby całkiem zatonął w zwałach, że jeno kajś niekaj świeciły obrzeża chmur i wydzierały się snopy brzasków.<br /> {{tab}}— Jaguś, trza ci jutro do spowiedzi. Lżej ci będzie, jak zbędziesz się grzechów.<br /> {{tab}}— Co mi tam, nie pójdę!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_349" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/349"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/349|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/349{{!}}{{#if:349|349|Ξ}}]]|349}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Nie chcesz do spowiedzi! — Aż głos jej schrypnął ze zgrozy.<br /> {{tab}}— A nie. Ksiądz do kary to skory, ale z pomocą to się nikomu nie pokwapi...<br /> {{tab}}— Cicho, żeby cię Pan Jezus nie skarał za takie grzeszne gadanie! A ja ci mówię, do spowiedzi idź, pokutuj i Boga proś, to ci się jeszcze wszystko przemieni na dobre.<br /> {{tab}}— A mało to mam pokuty, co? A cóżem to zgrzeszyła? Za co? To pewnie za moje kochanie i za moje cierpienia taka mnie spotyka nadgroda, co? Że już co najgorsze we świecie, to mnie spotkało! — skarżyła się żałośnie.<br /> {{tab}}Nie przeczuwała nawet biedula, że spadnie na nią jeszcze cosik gorsze i bardziej niespodziane i bardziej niesprawiedliwe.<br /> {{tab}}Nazajutrz bowiem, w niedzielę, przed sumą gruchnęła po wsi wieść, zgoła niepodobna do wiary, że wójta aresztowali za brak pieniędzy w kasie gminnej.<br /> {{tab}}Niesposób było zrazu uwierzyć i, chociaż prawie z każdą godziną ktosik przylatywał z nową i coraz gorszą przykładką, jeszcze nie brali tego zbytnio do serca.<br /> {{tab}}— Próżniaki wymyślą se co niebądź i roztrząsają se la zabawy! — mówili poważniejsi.<br /> {{tab}}Ale uwierzono, gdy kowal wrócił z miasta i wszystko co do słowa potwierdził, a Jankiel w południe powiedział do całej gromady:<br /> {{tab}}— Wszystko prawda! W kasie brakuje pięć tysięcy, zabierą mu zato całą gospodarkę, a jak będzie jeszcze mało, Lipce muszą za niego dopłacić!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_350" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/350"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/350|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/350{{!}}{{#if:350|350|Ξ}}]]|350}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Wzburzyło to wszystkich, że niech Bóg broni, jakże, bieda wszędy jaże piszczy, do garnka niema co włożyć, niejeden się zapożyczył, aby jeno dociągnąć do żniw, a tu przyjdzie płacić za złodzieja! Tego było już za wiela na ludzką cierpliwość, to i nie dziwota, że cała wieś jakby się wściekła ze złości, klątwy, pogrozy i wyzwiska posypały się, kieby kamienie:<br /> {{tab}}— Ażebyś, ścierwo, skapiał, jak ten pies!<br /> {{tab}}— Nie trzymałem z nim spółki, to i płacił za niego nie będę.<br /> {{tab}}— Ani ja! Balował se, używał, a ty cierp za cudze! — pogadywali tak sfrasowani, jaże niejednemu płakać się chciało z markotności.<br /> {{tab}}— Dawno miałem oko na niego i mówiłem, do czego to idzie, przekładałem, nie słuchaliśta i tera mata bal! — dogadywał z rozmysłem stary Płoszka, pomagała mu Płoszkowa, rozpowiadając, kto jeno chciał słuchać.<br /> {{tab}}— Wiecie, Antek już wyrachował, co na wspomożenie pana wójta zapłacim po trzy ruble z morgi, ale za takiego przyjaciela nie żal i po dziesięć...<br /> {{tab}}I tak te wiadomości przygnębiły ludzi, że mało wiela poszło do kościoła, a jeno radzili, użalając się pospólnie, że pełno było w opłotkach, przed chałupami, a zwłaszcza nad stawem, napróżno się przytem głowiąc, kaj zadział tylachna pieniędzy.<br /> {{tab}}— Musieli go podebrać, niesposób, aby tyla sam jeden zmarnował.<br /> {{tab}}— Pisarzowi zawierzał, a wiadomo, jakie to ziółko!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_351" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/351"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/351|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/351{{!}}{{#if:351|351|Ξ}}]]|351}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Szkoda człowieka, nama juści zrobił krzywdę, ale sobie najgorszą! — mówili poniektórzy co stateczniejsi, a na to wraziła między nich tłuste brzucho Płoszkowa i dalejże nibyto żałująco wyrzekać i trzeć suche ślepie:<br /> {{tab}}— A mnie żal wójtowej! Biedna kobieta, panią se była i nos zadzierała, a teraz co! Chałupę wezmą, grunt przedadzą i na komorne pójść pójdzie chudzina, na wyrobek. I żeby se chociaż użyła!<br /> {{tab}}— A mało to jeszcze wysmakowała dobrego! — wrzasnęła Kozłowa, wtórując gorąco, jeno na drugi sposób — używały se ścierwy, kieby jakie dziedzice. Co dnia jadły mięso! Wójtowa pół garczka cukru kładła se do kawy, a czysty harak pili szklankami! Widziałam, jak zwoził z miasta całe półkoszki przeróżnych przysmaków. A z czegoż to im brzuchy spęczniały, przecież nie z postu!<br /> {{tab}}Słuchali rozważnie, choć wkońcu pletła już trzy po trzy, ale dopiero organiścina trafiła wszystkim do serca, nalazła się na wsi nibyto przypadkiem i, posłuchawszy rozmów, rzekła odniechcenia:<br /> {{tab}}— Jakie, to nie wiecie, na co wójt wydał tyle pieniędzy?<br /> {{tab}}Jęli się cisnąć dokoła i pytać, niewoląc ją do odpowiedzi.<br /> {{tab}}— Stracił na Jagusię, wiadomo.<br /> {{tab}}Tego się nie spodziewano, więc jeno w zdumieniu spozierali po sobie.<br /> {{tab}}— Już cała parafja mówi o tem od wiosny! Ja wam nie rozpowiem, ale spytajcie się kogo bądź, choćby z Modlicy, a dowiecie się całej prawdy!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_352" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/352"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/352|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/352{{!}}{{#if:352|352|Ξ}}]]|352}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}I odeszła, jakby nie chcąc się zdradzić, ale baby jej nie puściły, przyparły kajś do płota, tak molestowały, że zaczęła im rozpowiadać na niby pod sekretem: jakie to wójt przywoził dla Jagusi piesztrzonki ze szczerego złota, a jakie chustki jedwabne, a jakie płótna cieniuśkie, a jakie korale, a ile to jej nadawał gotowych pieniędzy! Juści co cyganiła, jaże się kurzyło, ale święcie uwierzyły, tylko jedna Jagustynka ozwała się gniewnie:<br /> {{tab}}— Klituś, bajduś, módl się za nami. Widziała to pani?<br /> {{tab}}— A widziałam i mogę przysięgnąć nawet w kościele, że dla niej ukradł, dla niej, a może go nawet namówiła! Ho, ho, gotowa ona na wszystko, nic dla niej niema świętego, bez wstydu już i sumienia! Jak ta rozciekana suka, lata po wsi, a roznosi jeno zgorszenie i nieszczęście! Nawet mojego Jasia zwieść chciała, chłopiec niewinny, jak dziecko, to uciekł od niej i wszystko mi opowiedział! Czy to nie zgroza, księdzu nawet nie daje spokoju! — gadała prędko, ledwie już dysząc od złości.<br /> {{tab}}Jakby iskra padła na prochy, tak buchnęły naraz wszystkie dawne urazy do Jagusi, wszystkie zazdroście i gniewy i nienawiście; jęły wypominać, co ino która miała na wątpiach, że podniósł się niewypowiedziany wrzask. Krzyczały jedna przez drugą i coraz zapamiętalej.<br /> {{tab}}— Że to taką święta ziemia nosi!<br /> {{tab}}— A przez kogo pomarł Maciej? Wspomnijcie jeno sobie!<br /> {{tab}}— Całej wsi przyjdzie pokutować za taką zapowietrzoną!<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_353" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/353"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/353|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/353{{!}}{{#if:353|353|Ξ}}]]|353}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— I nawet księdza chciała przywieść do grzechu! Jezu, bądź nam miłościwy!<br /> {{tab}}— A wiela to już było przez nią pijatyk, swarów, a obrazy Boskiej!<br /> {{tab}}— Zakała całej wsi! Już przez nią Lipce wytykają palcami!<br /> {{tab}}— Morowe powietrze niegorsze, niźli taka zaraza.<br /> {{tab}}— Póki taka jest we wsi, potąd ciągle będzie grzech, rozpusta i zło, bo dzisiaj wójt ukradł dla niej, a jutro zrobi to samo drugi!<br /> {{tab}}— Kijami zatłuc i ścierwo rzucić psom!<br /> {{tab}}— Wygnać ją ze wsi, wypędzić na bory i lasy, kiej tę zarazę!<br /> {{tab}}— Wypędzić! Jedyna rada! Wypędzić — zawrzeszczały rozsrożone, gotowe już na wszystko i z namowy organiściny pociągnęły do wójtowej<br /> {{tab}}Wyszła do nich, zapuchnięta od płaczu, a tak zbiedzona, tak nieszczęśliwa i rozlamentowana, że wzięły ją ściskać, płacząc nad nią i użalając się ze wszystkiego serca.<br /> {{tab}}Dopiero po jakimś czasie organiścina wspomniała jej o Jagusi.<br /> {{tab}}— Święta prawda! Ona wszystkiemu winowata, ona — zalamentowała rozpacznie. — Ten tłuk sobaczy, ta piekielnica! Ażebyś zdechła pod płotem za moją krzywdę, ażeby cię robaki roztoczyły za mój wstyd, za moje nieszczęście! — padła kajś na ławę, tarzając się w niewypowiedzianej męce i szlochaniu.<br /> {{tab}}Napłakały się nad nią dowoli, nabiedziły i rozeszły się do domu, bo słońce kłoniło się już ku {{pp|zacho|dowi}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_354" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/354"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/354|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/354{{!}}{{#if:354|354|Ξ}}]]|354}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|zacho|dowi}}. Ostała tylko organiścina i, zamknąwszy się z nią, cosik ważnego uradziły, gdyż jeszcze przed zmierzchem poleciały na wieś, po chałupach, rozpoczynając jakąś cichą i tajną robotę.<br /> {{tab}}Przystały do nich Płoszki, przyniewoliły jeszcze niektórych i poszli razem do proboszcza, wysłuchał wszystkiego, ale rozłożył ręce i zawołał:<br /> {{tab}}— Nie mieszam się do niczego, róbcie, co chcecie, ja nie wiem o niczem i jutro z rana jadę do Żarnowa na cały dzień!<br /> {{tab}}Wieczór uczynił się wielce swarliwy, pełen narad, sprzeczek i tajemniczych szeptów, a gdy już ciemna noc zapadła, wszyscy zmówieni zeszli się do karczmy i, ugaszczani przez organistów, jęli znowu radzić i deliberować. A zeszli się co najpierwsi gospodarze i prawie wszystkie żeniate kobiety i uradzali już dość długo, gdy Płoszkowa zakrzyczała:<br /> {{tab}}— A kajże to Antek Boryna? Cała wieś się zebrała, on pierwszy w Lipcach gospodarz, to przez niego nie można radzić, będzie nieważne.<br /> {{tab}}— Prawda, posłać po niego! Musi przyjść! Bez niego nie można! — wrzeszczeli.<br /> {{tab}}— A może będzie jej bronił, kto wie? — szepnęła któraś.<br /> {{tab}}— Śmiałby to całej wsi się przeciwić! Kiej wszystkie, to wszystkie!<br /> {{tab}}Kopnął się po niego sołtys i z łóżka musiał ściągać, bo już był spał.<br /> {{tab}}— Musicie iść i powiedzieć swoje! A nie pójdziecie, to powiedzą, co ją osłaniacie i przeciwko {{pp|gro|madzie}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_355" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/355"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/355|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/355{{!}}{{#if:355|355|Ξ}}]]|355}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|gro|madzie}} nasprzeciw idziecie! Baby wam nie darują dawnych grzechów. Chodźcież, raz trzeba z tem skończyć.<br /> {{tab}}I poszedł, chociaż z ciężkiem sercem, bo iść musiał.<br /> {{tab}}Karczma była jakby nabita, że trudno już było palec wrazić, i wrzało zcicha, gdyż organista stojał właśnie na ławie i prawił nibyto kazanie.<br /> {{tab}}— ...i drugiego sposobu niema! Wieś to jak ten dom, niech jeden złodziej wyjmie z pod niego przyciesię, niech drugi złakomi się na belki, a trzeciemu zechce się wyjąć kawał ściany, to wkońcu chałupa się zwali i na śmierć wszystkich przygniecie! Wymiarkujcie to sobie dobrze! A niechże tu każdemu będzie wolno kraść, rozbijać, krzywdzić, rozpustę czynić, to i cóż się stanie ze wsią? Powiadam wam, nie wieś to już będzie, a jeno ten chlew djabelski, a hańba i wstyd la poczciwych! Że omijać ją będą zdaleka i żegnać się na jej przypomnienie! Ale mówię wam, że prędzej czy później kara Boska na taką wieś spaść musi, jak spadła na ową Sodomę i Gomorę! Spadnie i wszystkich wytraci, bo wszyscy są zarówno winni, tak ci, którzy źle robią, jak i ci, którzy pozwalają rozrastać się złemu! Pismo święte nas poucza: jeśli zgorszy cię ręka twoja, odetnij ją; a jeśli zgrzeszyło oko, wyłup je i ciśnij psom! Jagusia, mówię wam, to gorsza od moru, gorsza od zarazy, bo sieje zgorszenie, grzeszy przeciw wszystkim przykazaniom i ściąga na wieś gniew Boży i jego straszną pomstę! Wypędźta ją póki jeszcze czas! Już się przebrała miarka jej grzechów i przyszedł czas na pokaranie! — ryczał kiej byk, jaże mu oczy wyłaziły z rozczerwienionej twarzy.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_356" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/356"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/356|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/356{{!}}{{#if:356|356|Ξ}}]]|356}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Juści! Pora! Naród mocen jest karać i mocen wynadgradzać! Wygnać ją ze wsi! Wygnać! — wrzeszczeli coraz głośniej.<br /> {{tab}}Prawił jeszcze Grzela, wójtów brat, przemawiał stary Płoszka, pyskował Gulbas, ale mało kto słuchał, bo już wszyscy wraz mówili. Organiścina cięgiem rozpowiadała, jak to było z Jasiem, wójtowa też swoje krzywdy każdemu w uszy kładła, a i drugie pofolgowały se niezgorzej, że już wrzało kiej na jarmarku.<br /> {{tab}}Tylko Antek się nie odzywał, stojał przy szynkwasie chmurny, kiej noc, z zaciętemi zębami, pobladły od męki, a przychodziły na niego takie minuty, że chciało mu się chycić ławę i prać nią te wszystkie rozwrzeszczone pyski, a obcasami tratować kiej to paskudne robactwo, i tak mu się już wszystko zmierziło, iż pił kieliszek po kieliszku, a spluwał jeno i klął cicho.<br /> {{tab}}Podszedł doń Płoszka i głośno na całą karczmę zapytał:<br /> {{tab}}— Już wszystkie zgodziły się na jedno, że Jagusię trza wygnać ze wsi. — Rzeknij i ty swoje, Antoni.<br /> {{tab}}Przycichło nagle w karczmie, wszystkie oczy wlepiły się w niego, byli prawie pewni, że się sprzeciwi, ale on odsapnął, wyprostował się i rzekł głośno:<br /> {{tab}}— W gromadzie żyję, to i z gromadą trzymam! Chceta ją wypędzić, wypędźta; a chceta se ją posadzić na ołtarzu, posadźta! Zarówno mi jedno!<br /> {{tab}}Odsunął ręką zalegających mu drogę i wyszedł, nie patrząc na nikogo.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_357" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/357"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/357|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/357{{!}}{{#if:357|357|Ξ}}]]|357}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Długo jeszcze po jego wyjściu radzili, prawie do samego świtania, a rankiem wiedzieli już wszyscy, że postanowiono wypędzić ze wsi Jagusię.<br /> {{tab}}Mało kto stawał w jej obronie, bo każdego zakrzyczeli, tylko jeden Mateusz, nie uląkłszy się nikogo, klął wszystkich w oczy i pomstował na całą wieś, że, już rozwścieklony do ostatka, poleciał szukać ratunku u Antka.<br /> {{tab}}— Wiesz o Jagusi? — blady był, kiej trup, i cały dygotał.<br /> {{tab}}— A wiem, prawo za niemi! — rzekł krótko, myjąc się pod studnią.<br /> {{tab}}— Żeby ich mór z takiem prawem! To robota organistów! Jakże, dopuścim do takiej niesprawiedliwości! Cóżto komu zawiniła? A o co ją winią, to nieprawda, czyste cygaństwo! Jezu, żeby się ważyli wyganiać człowieka, jak tego wściekłego psa. Niesposób, żeby to miało być!<br /> {{tab}}— Sprzeciwisz się to całej gromadzie?<br /> {{tab}}— Rzekłeś, jakbyś z niemi trzymał — zawarczał z groźnym wyrzutem.<br /> {{tab}}— Z nikim nie trzymam, ale i tyla mi do niej, co do tego kamienia.<br /> {{tab}}— Ratuj, Antek, poradź co niebądź. Laboga, już mi się we łbie mąci! pomiarkuj ino, cóż ona pocznie, kaj się podzieje? A psiekrwie, zbóje, wilki jedne. Siekierę chyba chycę i będę rąbał, a nie dopuszczę, nie dopuszczę!<br /> {{tab}}— Nic ci nie pomogę. Postanowili, to cóż znaczy jeden sprzeciw, nic.<br /> {{tab}}— Masz do niej złość! — zawrzeszczał niespodzianie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_358" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/358"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/358|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/358{{!}}{{#if:358|358|Ξ}}]]|358}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Mam złość, czy nie, nic komu do tego — powiedział surowo i, wsparty o studnię, zapatrzył się kajś daleko. Bolesnym kłębem zwiły się w nim jeno przytajone, a wiecznie czujne miłowania i zazdroście, że chwiał się w sobie z pojękiem, niby drzewo targane przez wichurę.<br /> {{tab}}Obejrzał się naraz, Mateusza już nie było, a wieś wydała mu się jakaś obca i dziwnie przykra i strasznie rozwrzeszczana.<br /> {{tab}}Prawda, co i ten dzień pamiętny także był jakiś niezwyczajny. Słonce wlekło się blade i jakby {{korekta|obrzękłe|obrzękłe,}} duszno było na świecie i strasznie gorąco, niebo wisiało nisko, zawalone paskudnemi chmurzyskami, wiater zrywał się co chwila i zamiatał, a nad drogami podnosiły się kłęby kurzawy, miało się na burzę, kajś nad borami jakby się łyskało.<br /> {{tab}}Zaś między ludźmi już się srożyła sielna zawierucha, latali po wsi, kieby poszaleli, kłótnie wrzały po wszystkich chałupach, jakieś baby pobiły się nad stawem, psy ujadały bezustannie, prawie nikt nie wyszedł w pole do roboty, bydło, nie wypędzone na paszę, ryczało po oborach, nawet mszy tego dnia ksiądz nie odprawił i wyjechał równo ze świtem, zamęt podnosił się coraz większy i niespokojność rosła z minuty na minutę.<br /> {{tab}}Antek, dojrzawszy, że w organistowych opłotkach zbiera się coraz więcej narodu, wziął kosę na ramię i śpiesznie poszedł w pole, pod las.<br /> {{tab}}Przeszkadzał mu wiatr, plącząc zboże i bijąc piaskiem w oczy, ale wparł się w zagon i jął siec, spokojnie nasłuchując zarazem dalekich gwarów.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_359" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/359"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/359|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/359{{!}}{{#if:359|359|Ξ}}]]|359}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Może to już — przemknęło mu naraz przez głowę, serce zatłukło, kieby młotem, gniew nim zatargał, i rozprężył grzbiet, już miał rzucić kosę i lecieć na ratunek, ale opamiętał się jeszcze wporę,<br /> {{tab}}— Kto zawinił, niech weźmie karę. A niechta, a niechta.<br /> {{tab}}Żyta z chrzęstem kłoniły mu się do nóg i biły w niego niby rozkolebane wody, wiater rozwiewał mu włosy i suszył twarz, spotniałą z męki, oczy prawie nic nie widziały, jakby już wszystek był tam, przy Jagusi, że tylko twarde, przyuczone ręce same wodziły kosę, kładąc pokos za pokosem.<br /> {{tab}}Wiatr przyniósł od wsi jakiś długi, przeciągły krzyk.<br /> {{tab}}Rzucił kosę i przysiadł pod żytnią ścianą, jakby się wparł w ziemię, jakby się jej czepił całą mocą, zaś cały się jej ujął, jakby w żelazne pazury, i zdzierżył, i nie dał się, chociaż oczy latały nad wsią, niby oszalałe ptaki, choć serce skwierczało z trwogi, choć trząsł się i dygotał z niepokoju.<br /> {{tab}}— Wszyćko musi iść po swojemu, wszyćko. Trza orać, by siać, trza siać, by zbierać, a co jeno przeszkadza, trza wyplenić, kiej zły chwast — mówił w nim jakiś surowy, prawieczny głos, jakby tej ziemie i tych ludzkich siedlisk.<br /> {{tab}}Buntował się jeszcze, ale już słuchał coraz pokorniej.<br /> {{tab}}— Juści, że każdy ma prawo bronić się przed wilkami, każdy.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_360" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/360"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/360|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/360{{!}}{{#if:360|360|Ξ}}]]|360}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Chyciły go jakieś ostatnie żałoście i myśli, kiej lute kąśliwe wichry, owiały go mrocznym tumanem, ponosząc z miejsca.<br /> {{tab}}Porwał się na nogi, naostrzył kosę osełką, przeżegnał się, splunął w garście i jął się do roboty, waląc pokos za pokosem z taką zapamiętałością, jaże świstało płytkie ostrze kosy i pojękiwały ściany żyta.<br /> {{tab}}A tymczasem na wsi nastał straszny czas sądu i kary, że już i nie opowiedzieć, co się tam wyrabiało. Jakoby dur ogarnął Lipce, a ludzie zgoła się powściekali, bo, co jeno było rozważniejsze, pozamykało się w chałupach lub uciekło na pola, zaś reszta, pozbierana nad stawem w gromady i jakby opita złością, wrzała coraz zapalczywiej, jurząc się nawzajem krzykami, że już każden się wydzierał, każden pomstował, każden się srożył wraz, czyniąc przeraźliwy warkot, podobien dalekim i groźnym grzmotom.<br /> {{tab}}I w jakiejś minucie cała wieś ruszyła do Dominikowej, kieby ten wezbrany, szumiący potok, wiedła organiścina z wójtową, a za niemi przepychało się z rykiem całe rozjuszone stado.<br /> {{tab}}Wdarli się do chałupy, kiej burza, jaże zadygotały ściany, Dominikowa zastąpiła drogę, to ją stratowali, Jędrzych skoczył bronić i w oczymgnienie zrobili z nim to samo, wreszcie Mateusz chciał ich powstrzymać przed komorą i, chociaż prał drągiem, chociaż bronił całą mocą, ale nie wyszło i Zdrowaś, już leżał kajś pod ścianą z rozbitym łbem i nieprzytomny.<br /> {{tab}}Jagusia była zaparta w alkierzu, a kiej wyrwali drzwi, stała przytulona do ściany i nie broniła się, nie <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_361" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/361"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/361|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/361{{!}}{{#if:361|361|Ξ}}]]|361}}'''<nowiki>]</nowiki></span>wydała nawet głosu, blada była kiej trup, a w oczach, szeroko rozwartych, gorzało ponure płomię grozy i śmierci.<br /> {{tab}}Sto rąk wyciągnęło się po nią, sto rąk głodnemi, chciwemi pazurami chwyciło ją ze wszystkich stron, wyrwało niby kierz, płytko wrośnięty w ziemię, i powlekło w opłotki.<br /> {{tab}}— Związać ją, wyrwie się jeszcze i ucieknie — rozrządziła wójtowa.<br /> {{tab}}Na drodze stał już gotowy wóz, nałożony swińskim nawozem po wręby desek i zaprzężony we dwie czarne krowy, rzucili ją na gnój związaną, niby barana, i ruszyli wśród piekielnego zamętu; urągliwe wyzwiska, śmiechy i przekleństwa posypały się za nią kiej grad, po stokroć zabijający.<br /> {{tab}}Ale przed kościołem cały pochód przystanął.<br /> {{tab}}— Trza ją zewlec do naga i pod kruchtą wysiec rózgami! — krzyknęła Kozłowa.<br /> {{tab}}— Zawdy takie bili pod kościołem! Do pierwszej krwi, bierzta ją! — wrzeszczały.<br /> {{tab}}Na szczęście, brama smętarza była zawarta, zaś we furtce stojał Jambroż z proboszczowską strzelbą w ręku i, skoro się wstrzymali, ryknął z całej piersi:<br /> {{tab}}— Kto się poważy wejść na kościelne, zastrzelę, jak mi Bóg miły. Ubiję jak psa — groził i tak jakoś strasznie patrzał, gotując broń, jakby do strzału, że, poniechawszy zamiaru, ruszyli dalej na topolową.<br /> {{tab}}Zaczęli nawet pośpieszać, gdyż burza mogła wybuchnąć leda chwila, niebo posępniało coraz barzej, wiater bił w topole, jaże się pokładały, kurzawa zrywała się z pod nóg, zasypując oczy, i stronami hurkotały grzmoty <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_362" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/362"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/362|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/362{{!}}{{#if:362|362|Ξ}}]]|362}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Poganiaj, Pietrek, prędzej — przynaglali, rozglądając się niespokojnie po niebie, przycichli jakoś, szli bezładnie bokami drogi, bo środkiem był srogi piasek, że tylko niekiedy co tam któraś zawziętsza, dopadłszy wozu, ulżyła se, pokrzykując zajadle:<br /> {{tab}}— Ty świnio! ty tłumoku! A do sołdatów, łajdusie zapowietrzony.<br /> {{tab}}— Używałaś, to nażrej się teraz wstydu, posmakuj zgryzoty! — darły się nad nią.<br /> {{tab}}Pietrek, parobek Borynów, któren powoził, bo żaden drugi nie chciał, szedł przy wozie, smagał krowy, a skoro jeno upatrzył porę, szeptał do niej litośnie:<br /> {{tab}}— Już niedaleczko... pomsty za taką krzywdę... ścierpcie ino...<br /> {{tab}}Zaś Jagusia w postronkach, na gnoju, zbita do krwi, w porwanem odzieniu, pohańbiona na wieki, skrzywdzona ponad człowiecze wyrozumienie i nieszczęsna ponad wszystko, leżała, jakby już nie słysząc, ni czując, co się dzieje dokoła, tylko żywe łzy nieustanną strugą ciekły po jej twarzy posiniaczonej, a niekiedy wzniesła się pierś, niby w tym krzyku skamieniałym.<br /> {{tab}}— Prędzej, Pietrek! prędzej! — wołali coraz częściej, rosła w nich bowiem niecierpliwość, jakby opamiętanie, że już prawie w dyrdy dosięgli granicznych kopców pod samym lasem.<br /> {{tab}}Podnieśli deski woza i wraz z gnojem, jak to ścierwo obmierzłe, rzucili, jaże ziemia pod nią jęknęła, padła wznak i nawet się nie poruszyła.<br /> {{tab}}Dopadła jej wójtowa i, kopnąwszy nogą, zawrzeszczała:<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_363" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/363"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/363|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/363{{!}}{{#if:363|363|Ξ}}]]|363}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— A wrócisz do wsi, to cię zaszczujemy psami! — podniesła jakąś grudę czy kamień i grzmotnęła w nią z całej siły — za krzywdę moich dzieci!<br /> {{tab}}— Za wstyd całej wsi! — biła ją druga.<br /> {{tab}}— Byś sczezła na wieki!<br /> {{tab}}— By cię święta ziemia wyrzuciła!<br /> {{tab}}— Byś zdechła z głodu i pragnienia!<br /> {{tab}}Biły w nią głosy, grudy ziemi, kamienie i przygarście piachu, a ona leżała, kiej kłoda, zapatrzona jeno w rozkolebane nad sobą drzewa.<br /> {{tab}}Spochmumiało nagle na świecie, zaczął padać deszcz gruby i ziarnisty.<br /> {{tab}}Pietrek z wozem cosik się zamarudził, że, już nie czekając na niego, wracali kupami, a jakoś dziwnie cicho, ale gdzieś w połowie drogi spotkali Dominikową, szła okrwawiona w potarganej odzieży, zaszlochana i z trudem macająca kijem drogę, a gdy pomiarkowała, kto ją wymija, wybuchnęła strasznym głosem:<br /> {{tab}}— Ażeby was mór! Ażeby was zaraza! Ażeby was ogień i woda nie szczędziły!<br /> {{tab}}Każden jeno głowę wtulił w ramiona i uciekał zestrachany.<br /> {{tab}}A ona wielkiemi krokami pobiegła na ratunek Jagusi.<br /> {{Kropki-hr}} {{Kropki-hr}} {{tab}}Burza rozsrożyła się już na dobre, niebo posiniało kiej wątroba, kurz zakotłował wielgachnemi kłębami, topole z jakiemś szlochaniem i krzykiem przyginały się do ziemi, zawyły wiatry i jęły coraz zapamiętalej walić <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_364" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/364"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/364|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/364{{!}}{{#if:364|364|Ξ}}]]|364}}'''<nowiki>]</nowiki></span>się na zboża, pierzchające we wszystkie strony, i rycząc, kiej byki zjuszone, rypnęły w lasy zwarte, rozchybotane i wniebogłosy szumiące.<br /> {{tab}}Grzmoty już szły za grzmotami, przewalając się z turkotem wskroś całego świata, jaże ziemia dygotała i chałupy się trzęsły.<br /> {{tab}}Zwite kołtuny miedziano-granitowych chmur zwiesiły nisko spęczniałe, opuchłe kałduny i coraz to któraś się rozpękła, trzasnął pierun i buchały potoki oślepiającej jasności.<br /> {{tab}}Niekiedy sypał rzadki grad, trzeszcząc po liściach i gałęziach.<br /> {{tab}}A w sinej ćmie dnia, kurzawy i gradów targały się rozpaczliwie drzewa, krzaki i zboża, jakby rwiąc się do ucieczki, ale bite wichurą ze wszystkich stron, ślepione piorunami, obłąkane hukiem, kręciły się jeno i szarpały z dzikim poświstem, a kajś zwysoka, przez chmury, ciemnicę i rozwieję przelatywały modre błyskawice, leciały niby stado wężów ognistych, leciały wyrwane skądciś i niewiadomo kaj ciskane, leciały migotliwe i zagubione, oślepiające wszystek świat, a ślepe i nieme, kiej dola człowiekowa. I trwało tak z przerwami do samego wieczora, dopiero na samym zmierzchu całkiem się uspokoiło i przyszła noc cicha, ciemna i chłodnawa.<br /> {{tab}}A nazajutrz dzień podniósł się bardzo cudny, niebo było bez chmur i modrzało kiej opłakane, ziemia polśniewała rosami, śpiewały radośnie ptaki, a wszelaki stwór pławił się z lubością w rzeźwem, pachnącem powietrzu.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_365" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/365"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/365|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/365{{!}}{{#if:365|365|Ξ}}]]|365}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Zaś w Lipcach wróciło wszystko do dawnego, ale skoro jeno słońce wyniesło się na parę chłopa, to, jakby zmówieni, wszyscy zaczęli wychodzić do żniwa, że ano z każdej chałupy ruszali całą gromadą, z każdej chałupy błyskały sierpy i kosy, z każdego obejścia wytaczały się wozy na miedze i polne drożyny.<br /> {{tab}}A kiej sygnaturka zaświegotała na kościele, już każden stojał gotowy na swoim zagonie i, posłyszawszy dzwonienie, a jak poniektórzy na co bliższych polach i przejmujące granie organów, jęli odmawiać pacierze, kto przyklękał, kto nawet modlił się na głos, kto jeno wzdychał pobożnie, nabierając przytem tchu i mocy, a każden się żegnał, w garście spluwał, nogami krzepko w zagon się wpierał, przyginał grzbiet i, żarliwie imając się sierpa czy kosy, zaczynał rznąć i kosić.<br /> {{tab}}Wielka, uroczysta cichość przejęła żniwne pola, zrobiło się jakby święte nabożeństwo znojne, nieustannej i owocnej pracy.<br /> {{tab}}Słońce podnosiło się coraz wyżej, skwar wzmagał się z godziny na godzinę, ogniste blaski zalewały pola i żniwny dzień potoczył się kiej to pszeniczne zioło i dzwonił kiej {{Korekta|zło em,|złotem,}} ciężkiem, źrałem ziarnem.<br /> {{tab}}Wieś ostała pusta i jakby wymarła, chałupy były pozawierane, bo wszystko, co jeno żyło i mogło się dźwignąć z miejsca, ruszało do żniw, że nawet dzieci, nawet stare i schorzałe, nawet pieski rwały się z postronków i ciągnęły od opustoszałych domostw za narodem.<br /> {{tab}}Że już na wszystkich polach, jak jeno było można sięgnąć okiem, w straszliwym skwarze, wśród zbóż złotawych, w rozmigotanem i ślepiącem powietrzu, od <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_366" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/366"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/366|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/366{{!}}{{#if:366|366|Ξ}}]]|366}}'''<nowiki>]</nowiki></span>świtu do późnego wieczora połyskiwały sierpy i kosy, bielały koszule, czerwieniały wełniaki, gmerali się niestrudzenie ludzie i szła cicha, wytężona robota, i nikto się już nie lenił, na somsiadów nie oglądał, o niczem drugiem nie myślał, a jeno, przygięty nad zagonem kiej wół, w pocie czoła pracował.<br /> {{tab}}Tylko jedne pola Dominikowej stojały opuszczone i jakby zapomniane; ziarno się już sypało z kłosów; zboża mdlały od suszy, a nikto się tam nawet nie pokazał, z lękliwym smutkiem odwracano od nich oczy, niejeden już wzdychał nad niemi, niejeden drapał się frasobliwie, oglądał trwożnie na drugich i potem jeszcze skwapniej przypinał się do roboty, nie pora była deliberować nad taką marnacją i upadkiem.<br /> {{tab}}Albowiem te żniwne dnie toczyły się już, kiej koła rozmigotane złocistemi szprychami słońca, i przechodziły jedne za drugiemi, a coraz szybciej, i zarówno znojne i zarówno ciężkim a radosnym trudom oddane.<br /> {{tab}}A wkrótce po paru dniach, że czas był wybrany i pogody cięgiem dopisywały, to wzięli pożęte zboża wiązać w grubachne snopy, ustawiać je na zagonach mendlami a zwolna przewozić do Lipiec.<br /> {{tab}}Że już bez przerwy toczyły się ciężkie, nastroszone wozy; toczyły się ze wszystkich pól, wszystkiemi drożynami i do wszystkich naścieżaj powywieranych stodół, jakoby sypkiem złotem nabrane fale rozlały się po drogach, podworcach i klepiskach, trzęsły się nawet nad staw, nawet u drzew nad drogami wisiały złote, słomiane brody, a wszystek świat rozpachniał się przywiędłą słomą, trawami, a miodem ziarnem.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_367" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/367"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/367|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/367{{!}}{{#if:367|367|Ξ}}]]|367}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}Już gdzie niegdzie po stodołach biły cepy, śpiesznie młócące na chleb. A na przestronnych, pustoszejących polach, na złotawych rżyskach, stada gęsi bobrowały chciwie za kłosami, pasły się całe zgony owiec i krów, kaj niekaj dymiły pierwsze ognie, a już po całych dniach rozgłaszały się dzieuszyne przyśpiewki, wrzaski radosne, nawoływania, turkoty wozów i jaśniały opalone, szczęsne twarze ludzi.<br /> {{tab}}I nie położyli jeszcze żyta, to już po górkach owsy skamlały się o kosy, a jęczmiona dojrzewały prawie na oczach, a pszenice coraz złociściej rdzawiały, że nie było czasu odzipnąć, ni nawet podjeść jako tako, ale mimo tej ciężkiej pracy i takiego utrudzenia, iż niejeden zasypiał nad miską, wieczorami, kiej pościągali z pól, Lipce jaże się trzęsły od wrzawy radosnej, śmiechów, rozpowiadań, śpiewań i muzyki.<br /> {{tab}}Skończył się bowiem przednówek, stodoły były pełne, zboże sypało niezgorzej, i każden, choćby najbiedniejszy, hardo podnosił głowę, z dufnością patrzał w jutro i roił se jakoweś zdawiendawna upragnione szczęśliwości.<br /> {{tab}}Któregoś z takich żniwnych, złotych dni, kiej już zwozili jęczmiona, przechodził przez wieś ślepy dziad, wodzony przez pieska, lecz mimo spieki nikaj nie wstąpił, śpieszył się bowiem na Podlesie. Ciężko mu było dźwigać spaśny brzuch i pokręcone kulasy, to wlókł się zwolna i cięgiem pociągał nosem, uszami czujnie strzygł i, przystając przy żniwiarzach, Boga chwalił, tabaką częstował, a kiej mu jaki grosz kapnął {{pp|niespo|dzianie}} <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_368" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/368"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/368|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/368{{!}}{{#if:368|368|Ξ}}]]|368}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{pk|niespo|dzianie}}, pacierze mamrotał, ale i przemyślnie, odniechcenia zagadywał o Jagusię i lipeckie sprawy.<br /> {{tab}}Niewiela się jednak wywiedział, bo go czem niebądź i niechętliwie zbywali.<br /> {{tab}}Dopiero na Podlesiu, kiej przysiadł pod figurą odzipnąć nieco, napotkał go Mateusz, rychtujący niedaleczko drzewo na kowalowy wiatrak.<br /> {{tab}}— Pokażcie mi drogę do Szymków! — prosił dziad, dźwigając się na kule.<br /> {{tab}}— Nie zażyjecie u nich wywczasu! Tam jeno płacz i zgryzota! — szepnął Mateusz.<br /> {{tab}}— Jagusia chora jeszcze? Powiadały, jako się jej cosik w głowie popsuło...<br /> {{tab}}— Nieprawda, leży jednak cięgiem i mało wiele o Bożym świecie pamięta! Kamieńby się nad nią zlitował! O ludzie, ludzie!<br /> {{tab}}— Żeby tak zatracić duszę chrześcijańską! Ale stara pono skarży całą wieś?<br /> {{tab}}— Nic nie wskóra! Wszystkie postanowiły, całą gromadą, prawo mają...<br /> {{tab}}— Straszna rzecz, gniew całego narodu, straszna! — Jaże się wstrząsł.<br /> {{tab}}— Juści, ale głupia i zła, i niesprawiedliwa! — wybuchnął Mateusz i, podprowadziwszy go pod chałupę, sam zajrzał do środka, ale rychło wyszedł, obcierając ukradkiem łzy. Nastusia przędła len pod ścianą, dziad przysiadł pobok i wyjął niebieską flaszkę.<br /> {{tab}}— Wiecie, trza tą wodą pokrapiać Jagusię trzy razy na dzień i nacierać jej ciemię, a do tygodnia jakby ręką odjął! Dały mi tę wodę zakonnice w Przyrowie.<br /> <span class="ws-pagenum ws-noexport" id="Str_369" style="display:none;margin:0;padding:0" title="Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/369"><nowiki>[</nowiki>'''{{#if:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/369|[[:Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/369{{!}}{{#if:369|369|Ξ}}]]|369}}'''<nowiki>]</nowiki></span>{{tab}}— Bóg wam zapłać! Dwie niedziele już przeszło a ona cięgiem leży bez pamięci, czasami jeno rwie się kajś uciekać, lamentuje i Jasia przyzywa.<br /> {{tab}}— Jakże Dominikowa?<br /> {{tab}}— A też kiej trup, jeno przy niej {{Korekta|przesiaduje|przesiaduje.}} Nie pociągną oni długo, nie.<br /> {{tab}}— Jezu, co się marnuje narodu, Jezu! A kajże to Szymek?<br /> {{tab}}— W Lipcach siedzi, przeciek wszystko na jego głowie, bo ja muszę przy obu stróżować.<br /> {{tab}}Wetknęła mu w garść całą dziesiątkę, ale dziad wziąć nie chciał.<br /> {{tab}}— Z dobrego serca la niej przyniosłem i jeszcze jaki paciorek dołożę do Przemienienia Pańskiego! Dobra była la biednych, jak mało kto drugi na świecie, poczciwa.<br /> {{tab}}— Prawda, co miała dobre serce, prawda! A może to i bez to musi tyle przecierpieć! — szepnęła, wlekąc smutnemi oczami po świecie.<br /> {{tab}}Od Lipiec roznosiło się dzwonienie na Anioł Pański, a niekiedy dochodziły turkoty wozów, szczęki naostrzanych kos i dalekie, dalekie śpiewania, złocista kurzawa zachodu przysłaniać jęła całą wieś, i pola wszystkie, i lasy.<br /> {{tab}}Dziad podniósł się, spędził psy, poprawił torebek i, wsparłszy się na kulach, rzekł:<br /> {{tab}}— Ostańcie z Bogiem, ludzie kochane.<br /> {{c|w=85%|{{Rozstrzelony|KONIE|0.4}}C.|przed=20px|po=20px}} {{Przypisy}} {{JustowanieKoniec2}} {{MixPD|Władysław Stanisław Reymont}} [[Kategoria:Chłopi (Reymont)|**]] dm0k6e0b5itkg18gk1949hwka8ybko0 Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/067 100 226343 3153238 1925771 2022-08-17T18:13:57Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||65}}</noinclude>{{pk|prze|to}} do pieca i spostrzegł, że ogień wygasł zupełnie; Johnson zatrudniony przez cały ranek zapomniał zupełnie o ogniu, o który dbać do niego głównie należało.<br> {{tab}}Doktór chciał rozniecić na nowo płomień, lecz w wystudzonym popiele, ani jednej nie znalazł iskierki.<br> {{tab}}Powrócił przeto do sań, aby tam poszukać kawałka hupki, a od Johnsona zażądał krzesiwa, donosząc mu zarazem że ogień wygasł w piecu.<br> {{tab}}— Ah! to z mojej winy, — rzekł stary marynarz. I zaczął szukać krzesiwa w kieszeni, do której je kładł zwykle, ależ jakie było jego zdziwienie, gdy go tam nie znalazł.<br> {{tab}}Przeszukał najstaranniej wszystkie inne kieszenie, lecz i w tych nie znalazł czego szukał; następnie bez żadnego skutku przewrócił po kilka razy posłanie na którem noc przepędził.<br> {{tab}}— No i cóż? wołał zdaleka doktór.<br> {{tab}}Johnson w osłupieniu powrócił do swych towarzyszy.<br> {{tab}}— Czy czasem pan nie masz tego krzesiwa, panie Clawbonny? — zapytał nareszcie.<br> {{tab}}— Nie mam go.<br> {{tab}}— Ani pan kapitanie?<br><noinclude><references/></noinclude> eucm4ix14b8c80zfo6k63pwpq7qpprt Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/068 100 226344 3153245 1925774 2022-08-17T18:17:06Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||66}}</noinclude>{{tab}}— Nie! odrzekł Hatteras.<br> {{tab}}— Przecież ono zawsze było u ciebie, rzekł doktór.<br> {{tab}}— Nie mam go... nie wiem... jąkał stary sternik blednąc.<br> {{tab}}— Nie masz? za wołał doktór z przerażeniem.<br> {{tab}}Nie było drugiego krzesiwa, strata więc tamtego smutne mogła sprowadzić skutki.<br> {{tab}}— Szukaj no dobrze Johnsonie, zachęcał doktór.<br> {{tab}}Johnson pobiegł do bryły lodu, z po za której patrzył na niedźwiedzia, dalej na miejsce samej walki, gdzie go ćwiertował, lecz nie znalazł. Wrócił zrozpaczony.<br> {{tab}}Hatteras patrzał na niego, nie czyniąc mu wszakże wyrzutu.<br> {{tab}}— To źle, rzekł do doktora.<br> {{tab}}— Zapewne! odpowiedział tenże.<br> {{tab}}— Nie mamy nawet żadnego narzędzia optycznego, którego soczewka mogłaby nam posłużyć do zyskania ognia.<br> {{tab}}— Wiem o tem, rzekł doktór, a szkoda, bo promienie słoneczne dość mocne są w tej chwili i mogłyby jeszcze zapalić hupkę.<br> {{tab}}— Cóż robić, mówił Hatteras, trzeba tymczasem głód choć surowem mięsem zaspokoić, a potem<noinclude><references/></noinclude> b27tmv5in2wm4gopfmb4o43llsetl4o Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/069 100 226345 3153248 1925776 2022-08-17T18:19:33Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||67}}</noinclude>w dalszą trzeba iść drogę i dojść co najprędzej do okrętu.<br> {{tab}}— Tak, mówił doktór zamyślony, tak, i to dałoby się zrobić. Czemużby nie? sprobujmy.<br> {{tab}}— O czem myślisz panie Clawbonny? zapytał kapitan.<br> {{tab}}— Przyszła mi pewną myśl....<br> {{tab}}— Myśl panu przyszła doktorze? zawołał Johnson, zatem jesteśmy ocaleni!<br> {{tab}}— Pytanie tylko, czy mi się uda.<br> {{tab}}— Jaki jest twój projekt? spytał kapitan.<br> {{tab}}— Myślę że nie mamy soczewki, ale ją zrobić możemy.<br> {{tab}}— Z czego? zapytał Johnson.<br> {{tab}}— Z kawałka lodu.<br> {{tab}}— Jakto! sądzisz że?...<br> {{tab}}— Dla czegóżby nie? Chodzi o to, żeby promienie słoneczne sprowadzić do jednego ogniska, a do tego celu tak dobrze lód, jak i najlepszy kryształ posłużyć nam może.<br> {{tab}}— Czy być może? rzekł Johnson.<br> {{tab}}— Czemużby nie? tylko wolałbym mieć kawałek lodu z wody rzecznej, niż ze słonej, bo tamten jest twardszy i przezroczystszy.<br><noinclude><references/></noinclude> 2cyr5kqeoc7km3lcdvbqrqqw7e7qlqe Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/070 100 226346 3153249 1925778 2022-08-17T18:20:29Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||68}}</noinclude>{{tab}}— Jeśli się więc nie mylę, rzekł Johnson, wskazując na wzgórek nieopodal stojący, ten lód czarny i zielonawy zdaje się być...<br> {{tab}}— Masz słuszność mój stary, chodźcie przyjaciele; weź ze sobą siekierę Johnsonie.<br> {{tab}}I trzej ludzie zbliżali się do bryły lodu, rzeczywiście ze słodkiej wody powstałego.<br> {{tab}}Doktór kazał odrąbać kawał, mogący mieć stopę średnicy i zaczął go z grubego ociosywać najprzód siekierą; następnie nożem zrównał powierzchnię, nakoniec ręką wygładził i tym sposobem otrzymał soczewkę tak przezroczystą, jakby z najpiękniejszego wyrobioną była kryształu.<br> {{tab}}Wtedy powróciwszy do domku, wziął ztamtąd kawałek hupki i rozpoczął próbę.<br> {{tab}}Słońce naówczas żywym świeciło blaskiem; doktór wystawił swą soczewkę z lodu na jego promienie i skierował je skupione na hupkę, która zatliła się w kilka sekund.<br> {{tab}}— Hurra! wrzeszczał Johnson, zaledwie zdolny wierzyć swym oczom. Ah! panie Clawbonny, panie Clawbonny!<br> {{tab}}Stary żeglarz nie mógł powściągnąć swej radości; biegał tu i tam jak obłąkany.<br><noinclude><references/></noinclude> 9j0ew7bdwlc87h5fch6iev2wyxml9s2 Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/071 100 226347 3153250 1925779 2022-08-17T18:21:14Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||69}}</noinclude>{{tab}}Doktór wszedł do domku, a w kilka minut potem huczało w piecu i wkrótce miły zapach pieczeni wyrwał Bella z jego odrętwienia.<br> {{tab}}Łatwo odgadnąć, jak uroczystą być musiała ta uczta; jednakże doktór mocno zalecał wstrzemięźliwość swym towarzyszom, sam przykład z siebie dając najpierwszy.<br> {{tab}}— Dziś mamy dzień bardzo szczęśliwy, mówił on jedząc, nasz zapas żywności zapewniony jest aż do samego kresu podróży; pomimo to nie zasypiajmy w Kapui rozkoszach i puśćmy się zaraz w dalszą podróż.<br> {{tab}}— Nie powinniśmy być już dalej od okrętu ''Porpoise'' jak o czterdzieści ośm godzin drogi, rzekł Altamont, coraz lepiej głosem władający.<br> {{tab}}— Spodziewam się, rzekł doktór z uśmiechem, że tam znajdziemy jakie krzesiwo; bo soczewka z lodu chociaż jest dobra, nie zawsze jednak może być użyteczną, gdyż w okolicach podbiegunowych nie zawsze znajdą się promienie słoneczne, przynajmniej na odległości czterech stopni od bieguna.<br> {{tab}}— Rzeczywiście, odpowiedział Altamont z westchnieniem, mój statek doszedł tam, gdzie żaden przed nim okręt dopłynąć nie zdołał.<br> {{tab}}— W drogę! zakomenderował Hatteras sucho.<br><noinclude><references/></noinclude> tpkkeaizdy0da01hg7vjb4g3w9dd45s Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/072 100 226348 3153251 1925781 2022-08-17T18:22:56Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||70}}</noinclude>{{tab}}— W drogę, powtórzył doktór, niespokojny wzrok rzucając na obu kapitanów.<br> {{tab}}Podróżni pokrzepili znacznie swe siły, również jak i psy, którym — dostały się w udziale odpadki niedźwiedzia, żwawo więc ruszono ku północy.<br> {{tab}}W drodze doktór chciał się coś od Amerykanina wywiedzieć o powodach, które go tak daleko zaprowadziły; Altamont jednak wykrętnie odpowiadał.<br> {{tab}}— Teraz nad obydwoma czuwać potrzeba, szepnął doktór na ucho Johnsonowi.<br> {{tab}}— Widzę tu, odpowiedział stary marynarz.<br> {{tab}}— Hatteras nie odzywa się wcale do Amerykanina, Altamont zaś bynajmniej nie okazuje się być skłonnym do okazywania wdzięczności. Szczęściem ja tu jestem.<br> {{tab}}— Wiesz co panie Clawbonny, od czasu jak ten Yankes powrócił do życia, fizyognomia jego wcale mi się nie podoba.<br> {{tab}}— Jeśli się nie myję, odrzekł doktór, to on zgaduje zamiary Hatterasa.<br> {{tab}}— Sądzisz więc że oba jedno mieli na celu?<br> {{tab}}— Bardzo być może. Amerykanie są bardzo odważni i przedsiębierczy; Amerykanin mógł pragnąć tego samego, czego i Anglik chciał dokonać.<br> {{tab}}— Myślisz pan przeto, że Altamont?...<br><noinclude><references/></noinclude> i8yldeclmdh4ompj5qr4xhl4zk17i37 Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/073 100 226349 3153253 1925783 2022-08-17T18:23:59Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||71}}</noinclude>{{tab}}— Ja nic nie myślę Johnsonie, odparł doktór, ale położenie jego statku na drodze do bieguna, każe coś wnosić.<br> {{tab}}— Jednakże Altamont utrzymuje, że został tu wciągnięty mimo swej woli.<br> {{tab}}— Tak mówił, to prawda, lecz zdawało mi się żem dostrzegł szczególny uśmiech na jego ustach.<br> {{tab}}— Do licha! panie Clawbonny, sądzę że nie miłą byłaby rzeczą rywalizacya dwóch ludzi takiego hartu.<br> {{tab}}— Daj Boże abym był w błędzie, Johnsonie, bo współzawodnictwo takie mogłoby doprowadzić do ważnych zawikłań, jeśli nie do strasznej jakiej katastrofy!<br> {{tab}}— Spodziewam się, że Altamont nie zapomni iż nam winien jest życie.<br> {{tab}}— A czyż z kolei on naszego nie ocali? Prawda że byłby zginął bez nas, ale z drugiej strony cóżby nas czekało gdyby nie on, nie jego statek ze wszystkiemi jakie on posiada pomocami?<br> {{tab}}— Ufam panie Clawbonny, że niedopuścisz do niczego złego.<br> {{tab}}— I ja się tak spodziewam.<br> {{tab}}Podróż odbywała się bez żadnego wypadku, mięsa było dosyć i używano go też obficie; dzięki humorowi doktora i pogodzie jego umysłu, {{pp|pano|wał}}<noinclude><references/></noinclude> lc3rxd1tuey181o84fqppz7re0axibg Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/074 100 226350 3153254 1925785 2022-08-17T18:25:02Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||72}}</noinclude>{{pk|pano|wał}} nawet wśród tego małego gronka pewien stopień wesołości. Nieoceniony ten człowiek zawsze miał do powiedzenia coś takiego, co wedle okoliczności zająć i nauczyć potrafiło. Zdrowie wybornie mu służyło, a pomimo trudów przebytych i niedostatku, mało z swej tuszy utracił; przyjaciele jego z Liwerpoolu poznaliby go bez trudności, szczególniej po jego wybornym, a niezmiennym humorze.<br> {{tab}}W ciągu sobotniego poranku, natura ogromnej lodowej przestrzeni znacznej uległa zmianie; lody powstrząsane, kry zwalone na kupę, wzgórza lodowe poprzypierane do siebie, wskazywały potężne jakieś parcie; może ląd jaki nieznany, może nowa wyspa jaka, sprowadzała ten ruch i przewrót. Coraz częściej napotykane i coraz większe bryły lodu utworzonego z wód słodkich, widocznie blizkość brzegów wskazywały.<br> {{tab}}W niedalekiej odległości była więc ziemia jakaś nowa, a doktór pałał żądzą wzbogacenia jej nazwą kart półkuli północnej. Co to za rozkosz nieopisana znaleźć nieznaną krainę i oznaczyć ją na mapie, to sprawiłoby doktorowi taką samą radość, jakiejby Hatteras doznał, stawiając pierwszy nogę na lądzie podbiegunowym. Zaiste obmyślając nazwy nie zapomniałby o swych towarzyszach, swych<noinclude><references/></noinclude> cqaqorzqlckkx0nzks24wdtu7bp77z1 Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/075 100 226351 3153255 1925787 2022-08-17T18:25:59Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||73}}</noinclude>przyjaciołach, ani o Jej Królewskiej Mości i Jej rodzinie, ani o sobie samym nakoniec. Widział już niejako ze sprawiedliwem zadowoleniem „przylądek Clawbonny“ figurujący na mapie.<br> {{tab}}Noc przepędzono tak samo jak i poprzednią, a każdy z kolei czuwał podczas spoczynku przy tych nieznanych brzegach.<br> {{tab}}Nazajutrz rano w niedzielę, po wybornem śniadaniu przygotowanem z łap niedźwiedzich, podróżni skierowali się na północ, zbaczając nieco ku zachodowi — i pomimo coraz uciążliwszej drogi, postępowano dość prędko.<br> {{tab}}Altamont siedząc na saniach, przypatrywał się horyzontowi z gorączkową bacznością, niepokój mimowolny ogarnął wszystkich jego towarzyszy. Ostatnie obserwacye słoneczne wskazały 83°35′ szerokości i 120°15′ długości, — co właśnie było położeniem, w jakiem się miał znajdować okręt amerykański; w tym więc dniu rozstrzygnąć się miała kwestya życia lub śmierci.<br> {{tab}}Nareszcie około drugiej godziny po południu, Altamont podniósł się, wstrzymał pochód donośnym okrzykiem i wskazując palcem masę jakąś białą, której by na pierwszy rzut oka nikt nie {{pp|od|różnił}}<noinclude><references/></noinclude> n8akrfeuswih3xktdy3dvm7ynhd2ozi Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/076 100 226352 3153258 1925789 2022-08-17T18:26:53Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||74}}</noinclude><section begin="V" />{{pk|od|różnił}} od otaczających ją gór lodowych, zawołał silnym głosem:<br> {{tab}}— ''Porpoise''!<br> <br> {{---|40}}<br /><section end="V"/> <section begin="VI"/>{{c|ROZDZIAŁ SZÓSTY.|przed=10px|po=15px}} {{c|'''Porpoise.'''|po=15px}} {{tab}}Palmowa niedziela przypadła w tym roku na dzień 24-ty marca. Wielkie to święto nader uroczyście w całej bywa obchodzone Europie; wszędzie rozlega się głos dzwonu i rozchodzi zapach świeżo do życia budzących się ziół, kwiatów i liści.<br> {{tab}}Lecz jakiż smutek i milczenie w tej ponurej i samotnej krainie lodów odwiecznych! Wicher mroźny, dokuczliwy, nigdzie liścia choćby uschłego, nigdzie źdźbła trawki.<br> {{tab}}Mimo to, niedziela owa, była dniem wielkiej dla naszych podróżników radości; mieli znaleźć nareszcie obfite źródło wszelkich zapasów, których brak śmiercią im groził niechybną.<br> {{tab}}Przyspieszali kroku ludzie i psy też ciągnęły z większą coraz energią; Duk szczekał z radości —<section end="VI" /><noinclude><references/></noinclude> gz4s7yht6kkewqmxsl5o1fofg95q2xw Szablon:PAGES NOT PROOFREAD 10 292653 3153420 3152995 2022-08-18T04:55:02Z Phe-bot 8629 Pywikibot 7.5.2 wikitext text/x-wiki 263775 eutkixcc6adqxf2836m73icaqxyh3vd Szablon:ALL PAGES 10 292654 3153421 3152996 2022-08-18T04:55:12Z Phe-bot 8629 Pywikibot 7.5.2 wikitext text/x-wiki 774232 3nhijeht6rw47l4tzx7dy9zpbzafc2q Szablon:PR TEXTS 10 292655 3153422 3152997 2022-08-18T04:55:22Z Phe-bot 8629 Pywikibot 7.5.2 wikitext text/x-wiki 230897 krafrou901e8gez2d8gwqs0evwxv3wb Szablon:ALL TEXTS 10 292656 3153423 3152998 2022-08-18T04:55:32Z Phe-bot 8629 Pywikibot 7.5.2 wikitext text/x-wiki 233493 pvf670emu8kg9lq9lsuuwd7gtx1hvyu Szablon:IndexPages/Podróż do Bieguna Północnego (Verne) 10 303931 3153305 3152575 2022-08-17T19:01:58Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>742</pc><q4>478</q4><q3>249</q3><q2>0</q2><q1>0</q1><q0>15</q0> 390vigxvy3pm37wl6czm7tggx1a9pgi Szablon:IndexPages/Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu 10 552476 3153363 3152966 2022-08-17T21:01:49Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>254</pc><q4>5</q4><q3>27</q3><q2>0</q2><q1>103</q1><q0>3</q0> q8qfidu2c025wlq146rdkbexweerysy 3153396 3153363 2022-08-18T03:01:48Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>254</pc><q4>5</q4><q3>27</q3><q2>0</q2><q1>105</q1><q0>3</q0> 4zv2ay5glct0keghuy6zybu7wf4gogf Autor:Teresa Pelka 104 569405 3153132 2639079 2022-08-17T16:16:48Z TeresaPelka 17880 uzupełnienie dorobku autorskiego wikitext text/x-wiki {{Autorinfo |pseudonim= |Grafika= |podpis= |opis=Filolog angielska, tłumaczka |back=P |tłumacz=P }} == Przekłady == ''(w nawiasie podano tytuł oryginalny w języku angielskim i rok powstania lub wydania utworu)'' === Teksty w domenie publicznej === * [[Deklaracja, Konstytucja, Karta i dalej (I ed.)]] — tekst autorstwa ''wielu autorów''; najnowsza wersja tekstu przekładu; m.in.: :: [[Deklaracja niepodległości USA]] :: [[Hymn Stanów Zjednoczonych]] :: [[Inspiracja „Zdrowym rozsądkiem” Tomasza Paine]] :: [[Konstytucja USA]] :: [[List Jerzego Waszyngtona do Kongresu Kontynentalnego (I ed.)|List Jerzego Waszyngtona do Kongresu Kontynentalnego]] :: [[Poprawki do konstytucji USA]] :: [[Proklamacja 93]] :: [[Proklamacja 95]] :: [[Przemowa Gettysburska (I ed.)|Przemowa Gettysburska]] * [[Zdrowy rozsądek (I ed.)]] (''Common Sense'', 1776) – ''[[Autor:Thomas Paine|Thomas Paine]]'' === Teksty na standardowym prawie autorskim === Benjamin Franklin, Autobiografia Thomas Paine, Sprawiedliwość agrarna<br> Thomas Paine, Wiek rozumu I<br> Thomas Paine, Prawo człowieka I<br> Smashwords {{DEFAULTSORT:Pelka, Teresa}} [[Kategoria:Filolodzy]] [[Kategoria:Teresa Pelka|*]] [[Kategoria:Tłumacze]] 62ldsfkg3wtvy4374rgpoz8btqxubve 3153133 3153132 2022-08-17T16:17:42Z TeresaPelka 17880 wikitext text/x-wiki {{Autorinfo |pseudonim= |Grafika= |podpis= |opis=Filolog angielska, tłumaczka |back=P |tłumacz=P }} == Przekłady == ''(w nawiasie podano tytuł oryginalny w języku angielskim i rok powstania lub wydania utworu)'' === Teksty w domenie publicznej === * [[Deklaracja, Konstytucja, Karta i dalej (I ed.)]] — tekst autorstwa ''wielu autorów''; najnowsza wersja tekstu przekładu; m.in.: :: [[Deklaracja niepodległości USA]] :: [[Hymn Stanów Zjednoczonych]] :: [[Inspiracja „Zdrowym rozsądkiem” Tomasza Paine]] :: [[Konstytucja USA]] :: [[List Jerzego Waszyngtona do Kongresu Kontynentalnego (I ed.)|List Jerzego Waszyngtona do Kongresu Kontynentalnego]] :: [[Poprawki do konstytucji USA]] :: [[Proklamacja 93]] :: [[Proklamacja 95]] :: [[Przemowa Gettysburska (I ed.)|Przemowa Gettysburska]] * [[Zdrowy rozsądek (I ed.)]] (''Common Sense'', 1776) – ''[[Autor:Thomas Paine|Thomas Paine]]'' === Teksty na standardowym prawie autorskim === Benjamin Franklin, Autobiografia<br> Thomas Paine, Sprawiedliwość agrarna<br> Thomas Paine, Wiek rozumu I<br> Thomas Paine, Prawo człowieka I<br> (Smashwords) {{DEFAULTSORT:Pelka, Teresa}} [[Kategoria:Filolodzy]] [[Kategoria:Teresa Pelka|*]] [[Kategoria:Tłumacze]] lpnmmwdm0krg5skpxwmyh3a1s4p5ycb Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/83 100 613533 3153113 1616527 2022-08-17T15:05:48Z Seboloidus 27417 - roz proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Joanna Le" /><br><br><br><br></noinclude>{{c|PIEKIEŁKO<ref>Gwarą fonetyczną.</ref>|w=24px|po=10px}} {{c|Obrazek z życia rodzinnego na wsi.|po=10px}} {{---|przed=2em|po=4em}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> nqudkqvv2y47wxlbt4zgyl1ohfkgrvv Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/38 100 625939 3153108 3152582 2022-08-17T14:39:46Z Seboloidus 27417 int. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{pk|dłu|gim}}, czarnym sznurem... Idą jedni za drugimi, dyszą ciężko, a nie ustają.<br> {{tab}}Tam w górze, przy sinych lasach ślęczą ich chałupy poprzyczepiane, jak szare gniazda jaskółcze pod strzechą. Do nich stermią się pod górę wygłodniali od rana ludziska; nawet starzy ciągną za sobą zmordowane nogi, robią piersiami, jak miechem, a nie ustają... Gdyby tak zajrzeć skrycie w myśli każdego, toby można znaleźć wszędzie jednako nieokreślone pojęcie pragnień, mieszczące w sobie: ciepłą izbę, miskę pęczaków ze skwarkami i coś jeszcze... może rosół ze ziemniakami, albo sztukę mięsa. To ostatnie niepewnie, bo na takie zbytki nie zawsze i myśli mogą sobie pozwolić. To jednak pewna, że kazanie już się zatarło, a ksiądz w ornacie zbladł «przy ontarzu» i mniej waży w ich obecnych myślach niż pełna miska pęczaków, miłośnie skwarkami chwytająca za serce... «Człek żyje, aby jadł — i Panu Bogu się podobał» — dość często spotykane przysłowie, a «przysłowia są mądrością ludów».<br> {{tab}}— O, ka hań to już Jędrek!... — mówili ludzie, idący na samym ostatku, wskazując przytem przed siebie, gdzie rysowała się na działku smukła figura opiętego w chazukę<ref>Chazuka — czarna sukmana (z owczej wełny).</ref> parobczaka. — Leci jak na złamanie karku...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> fcfv1t528d1dotwqljvwx4t0tfsaxp5 Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/95 100 626272 3153329 1673498 2022-08-17T19:44:37Z Seboloidus 27417 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Seboloidus" /><br><br></noinclude>{{tab}}Błażkowej babie nigdy się nie cnęło. Zawdy miała coś do mówienia; gadała też wciąż i bez ustanku, bojąc się, by się jej zuchwy nie zastały. Byłaby to najgorsza bieda! Lękała się tego bardzo, najbardziej ze wszystkiego. Wolałaby oślepnąć, wolałaby nie wiem co, żeby jej tylko mowy nie zabrakło, broń Boże... A raz już w chorobie wielkiej, pamięta, o mało, że się jej to nie przytrafiło... Obudziła się rano, patrzy i widzi: zaspana Maryna wsypuje oskrobane ziemniaki do garnka, w którym się zwykle świniom gotuje. Chce zawołać na nią po imieniu — nie może... Szczęki się zacięły mocno, jak drzwi na mrozie, i ani rusz... «Bedziesz ta!» — pomyślała — to już widać koniec. Amen już, amen!» Poczęła w sercu lamentować głośno, ale się sama nie słyszała i nikt jej nie słyszał. Ziemniaki będą się warzyć w świńskim garnku — nic nie pomoże. Szczęściem dyabli nadnieśli Błażka. Wszedł i spojrzał boczawo na wyrek, czy «piekło» drzemie, czy śpi... Zobaczył oczy, wyłupione ku garnkom i zęby, ścięte w jeden rząd. «Wieczne odpoczywanie!» — {{pp|sze|pnął}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> h948xwwo76tymcbw3z9k0z5dbvzia3b Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/96 100 626275 3153330 1617999 2022-08-17T19:44:57Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{pk|sze|pnął}}. — «Wyjmij z półki gromnicę i zaświeć!» — zwrócił się do Maryny. W te razy baba zerwała się na siedzącko dziwną jakąś mocą, zęby też same odskoczyły, i wypadło jedno słowo, które się na nich zatrzymało było: «Psiaduszo!» Błażek zmartwiał z radości, że baba ożyła, Maryna musiała zjeść przed śniadaniem niemało dyabłów, a Błażkowa już odtąd nie zamykała gęby, lękając się, i słusznie, zamrożenia szczęk.<br> {{tab}}Słychać ją było wszędy — w izbie i na osiedlu, poza osiedlem i w całej wsi.<br> {{tab}}Jak nie miała z kim gadać, gadała ze sobą; ale najbardziej to już lubiała gadać ze starą Łysiną, bo ta wyrozumiała wszystko, co jej kto powiedział, i wszystkiego słuchała z jednakim spokojem, jak zwyczajnie krowina dobrze wychowana na cudzej koniczynie i na cudzem zbożu. Bo swojego nie tknęła nigdy, co jej się chwaliło przy każdym podoju, a nawet częściej, po każdym powrocie do obory.<br> {{tab}}— Napasła sie Łysinka? — mówiła Błażkowa zdrobniale, a zawdy z pewnem uszanowaniem, przez trzecią osobę. — Napasła się, teraz bedzie nynać... O co Łysinka ryczy? o co? O wodę może, o wodę!... Zaraz, zaraz, my cię tu napoimy... Ino trza poczkać chwilę, malutką chwilusię... Maryna! — wychylała się z obory do sieni — Czemuś ty suko, wody nie przyniesła? To ja ci codzień będę przypominać? Nie widzisz, że Łysinka czeka?<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jaumi30vzbx17ieggcssto39cq6zw6b Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/97 100 626277 3153333 1618001 2022-08-17T19:51:38Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>pić jej się chce... A mleko byś jadła, ty spychaczu dziadowski! Bier konewki zaraz, bo jak pudę...<br> {{tab}}Maryna, mrucząc pocichu, brała konewki obie i szła po wodę dla Łysiny. Łysina piła, obracając wielkie, załzawione oczy dokoła po oborze. Te oczy zdawały się pytać i odpowiadać — rozumne oczy. Błażkowa też nieraz, patrząc w nie, gdy się jej zdawały smutne, pytała się: «Co ci to brakuje?»... I wnet znajdowała sama za nię odpowiedź, która trafiała zawdy do krowiego serca, do krowiej chęci. W tych chęciach objawiała się cała jej zwierzęca dusza, wszystkie jej myśli. Ale myśleć musiała, nawet nieźle, skoro się tak z Błażkową dobrze rozumiały. Któżby zaś jej towarzyszce zarzucił brak duszy? Więc oczy za nią mówiły zawdy: chcę. Gdy niedość silnie wyrażały jej wolę, pragnienie, wówczas prosiła, jak umiała, rycząc. Mowy tej używała w ostateczności, gdy już w chałupie Błażkowej nie było, bo przy niej to niczego chęciom jej nie zbrakło. Miała wszystkiego (po uszy — trudno powiedzieć, ale) po kolana. Sypiała na ogryzinach, wyżutych ze żłobu. Miękko jej było. Jeden dzień odróżniała w tygodniu — piątek, kiedy Błażkowa poszła do kościoła, do świętej spowiedzi i na mszę. Naryczała się wtedy po próżnicę, aż ją zuchwy bolały. Zato popołudnie tego dnia było dla niej świętem. Błażkowa, chcąc jej wynagrodzić postne dopołuń, pasła ją<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> l9j65e61640ll3hclx4am006en89x2l Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/98 100 626283 3153336 1618014 2022-08-17T19:57:30Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>podwójnie i poiła słoną wodą, głaszcząc dłonią popadaną jej miękką sierść. Łysina znosiła głaskanie to, gwoli jadła, skóra tylko na niej drżała, bo była cliwą.<br> {{tab}}— Nie dali jeść mojej Łysince, nie dali! — żałowała Błażkowa. — Umorzyć-by chcieli moją Łysinkę, wierutne katy!... Czekajcie hycle, dam ja wam na wieczerzę suchą miskę oblizać! Bedziecie wiedzieć, jak to dobrze mieć próżniuteńki żłób.<br> {{tab}}Naoscymała jej do ucha, wymyślając przytem chłopa i Marynę — i Łysina była rada. Tak się przynajmniej Błażkowej zdawało. Doiła ją zawdy sama, nie mogąc się na nikogo spuścić. Bo też doiła kunsztownie, jak nikt. Tajemnice przytem miała swoje, jeszcze od matki. A pochlebstwami więcej mleka wyciągła, niż krowa mogła dać.<br> {{tab}}— Widzisz — mówiła do niej — jakaś ty cacana... Insza by już dawno przestała dawać, a Łysinka sie doi, nie ustaje. Za to będzie mieć drobniutkie siano za drabinką, jak przyjdzie z pola. Nasza Łysinka, nasza... No, jeszcze kapeczkę! Choć po wyżnie obrączki... Tak.<br> {{tab}}Miewali czasem i dwie krowy, jak się Błażek na lato wspomógł. Ale do żadnej nie przywykła tak Błażkowa, jak do tej. Bo też od maleńkości ją chowała. Pamięta ją małą cieliczką, zabeczaną, potem jałówką większą, strasznie chytką, a wreszcie krową stateczną już od {{pp|sie|dmiu}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1fpff0qimdcgq5ba0itvls3gcqyoiyv Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/99 100 626284 3153338 1618015 2022-08-17T19:57:50Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{pk|sie|dmiu}} lat. Tamte były i przeszły, przedać je musieli ku zimie, bo chować nie zawdy było czem, a ta się jakoś dzierży w chałupie, jak ta komornica, którą się przyjmie do rodziny i trudno ją oddalać, kiedy już «swoja». Z kimżeby zresztą Błażkowa gadała? Zacnęłoby się jej na piekne, jakby Łysiny, czego Boże nie daj, zbrakło w chałupie. Tak jest przecie ozrywka i jest do kogo czasem uczciwe słowo przemówić, na ten przykład. Bo z ludźmi nie poradzi, nie. Błażkowa dawno z nimi już zerwała. Nawet własnego, rodzonego chłopa «dyabłami» codzień pasła. To też schudł, jak ten święty Marcin w ołtarzu, co tam stoi od niepamiętnych czasów. Łysina zato była tłusta. Pasała ją sama Błażkowa i wodziła poza płoty, gdzie i którędy, wie sam Bóg, na którego się odwoływała, gdy jej kto niechcący zarzucił szkodę.<br> {{tab}}— On ta widzi, On patrzy, choć On ta wysoko.<br> {{tab}}Trudno było fantować szkodę, skoro samo oko Boskie chodziło za Łysiną. Z Błażkową nikt jeszcze rzędu nie doszedł.<br> {{tab}}— Niech ją tam sądzi sam Bóg — powiadali — skoro to widzi...<br> {{tab}}Złość wielka na Błażkową i na jej Łysinę ustępowała miejsca niemałej uciesze, gdy je słyszano gadające ze sobą, jak dwie kumoszki.<br> {{tab}}— Patrzcieno się! — wołano w osiedlu — Błażkowa krowę żenie bez ulicę...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8khbsc1xcpfllzc5vaoh3n9bjw5zyah Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/100 100 626287 3153340 1618022 2022-08-17T20:01:41Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{tab}}Na to każdy, choćby najpilniejszą miał robotę, przypadał do okna — i widać było przez zadymione szyby stosy głów, mniejszych i większych, układzione na siebie, i roześmiane, śniade twarze.<br> {{tab}}A ona gnała prosto na ugory, nie widząc nic; tak była w sobie zamyślona i zagadana z krową.<br> {{tab}}— Bolą cię nożeczki, bolą?... Hm... Mocny Boże! Co ja ci poradzę? I mnie haw nie bardzo letko iść, a muszę... Nic nie pomoże! Darmo! Tak już trzeba tę biedę nosić po tej ziemi na wieki wieków. Łysince lepiej, niż mnie, bo przecie obuta... Racice się nie zedrą... A mnie się kerpce zdarły do znaku i nima zaco kupić. Tak. Trzebaby soli nie kupować bez dwa jarmarki. Musiałaby się Łysinka obejść niesłoną wodą. To lepiej niech już ja boskem chodzę... Na wieki wieków! — rzucała na bok, gdy kto idący pochwalił Boga i gnała dalej na ugory.<br> {{tab}}— Kanyż ty idziesz? — pytała się Łysiny — tam trawy nima... Szkoda nawet zębów. Wróć-no się, wróć!<br> {{tab}}I Łysina się wracała chętnie i szła powoli przed nią, na popas. Wiedziała, że ją Błażkowa na tłok nie zawiedzie, gdzie ino osty same i skale. Ona tam codzień coś nowego wynajdzie, kany jeszcze nie bywały dawniej. Nie omyliło ją przeczucie i tą razą.<br> {{tab}}— Pójdziemy se na miedzę — mówiła Błażkowa — do jednostronki... Tam jeszcze nikt nie<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> kcaj54kub9xrnlt5gy48epm4gwo28ht Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/101 100 626290 3153343 1618025 2022-08-17T20:05:27Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>wypasł. Trawa, jak to zboże, wysoka. Bedzie Łysinka mieć uciechę, ino trza słuchać, tędy iść, którędy ja powiem, bo tam ciasno. Nie wiem, jako się obie pomieścimy. Pamiętasz?... Ale, toś nie ty była, nie ty, ino ta kupna, co my ją przedali łońskiego roku na jadwencie. Uwodziła mię też po tej miedzy, uwodziła, że mię krzyże bez caluteńką zimę bolały. To był smok, nie krowa, judasz cygański! Przedaliśmy ją za to na mięso. Niech ma. Tybyś mnie tak nie ukrzywdziła? Co to przytykać! No, no, nie markoć, żech cię posądziła niechcący... Na prawo, tu, koło płotu. Kanyż tam idziesz? Ozgniewała się na piekne moi mili... Kanyż tam idziesz? Powiedz! Udobruchała się przecie, no! Chwałaż Bogu.<br> {{tab}}Zaszły obie do jednostronki, przelazły przez płot; naprzód Łysina, za nią Błażkowa, poganiając.<br> {{tab}}— Paś-że się, paś... Ino zboża nie skub! Skoro trawy masz dość. Usłuchnij, bo ci na złe nie chcę.<br> {{tab}}Ale Łysina słuchała jednem uchem, przyskubując zboża dla omasty, i nie dziw! Sama trawa się przyje, trzaby co ku temu. Przy jednej sperce i kot zdechnie — każdy wie o tem.<br> {{tab}}— Ludzie się patrzą, bój się Boga — mówiła Błażkowa. — Uwazuj na się. I na mnie uwazuj przecie, bo jak dojrzą, to bedzie piekło. Co ja już dyabłów skróny ciebie zjadła — to ani, ani... Zawiedłach cię do najpiękniejszej trawy — jeszcze<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ebj9yzsuloyilfwycbu7p7etczl0b9e Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/102 100 626292 3153345 1618027 2022-08-17T20:09:27Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>ci mało? Nie wszystko twoje, co oczy widzą. Bo każby się uczciwość podziała? Tak moja Łysinko, tak. Jak się ma dość wszystkiego i można być uczciwym na świecie — to czemu nie być? Insze, jak bieda zmusza... Mocny Boże! Jak ono też bedzie i z nami na tamtym świecie?... Paś-że się, paś... Darmo nie pozieraj ku chałupie, bo jeszcze daleko do połednia. Widzisz, kany to słoneczko na niebie, kany to cień... Daremno z tobą gadać, boś nieusłuchliwa.<br> {{tab}}Gadała jednak wciąż. Łysina jadła trawę, zachwytując zboże i schodził czas, cień się umniejszał co godzinę. Aż wreszcie i południe nadeszło.<br> {{tab}}— Trza-by gnać... Kto wie, czy Maryna uskrobała ziemniaków na obiad. Ale ba! Zabaczyłach im ostawić kluczy od komory, a mleko tam. No, mogą się raz przepościć. Nie zawadzi. Nie będę im tak dogadzać boby się zwydrzyli na piekne... Paśże się, paś... O ratuneczku! Jakmy to starasiły zboże — ale niechta, kiedy nie nasze. Może już pudziemy do chałupy... Jeszcze ci mało? To jedz, ino mleka nie żałuj! Bo już tak skrupulatnie udzielasz, jak pasierbicy. Wstydziłabyś się przecie! Na taką paszę, jaką ty masz, inszaby na ten przykład dała ze dwa skopce... Ale «na ten przykład» mówię, to się nimasz o co złościć. Paś-że się, paś...<br> {{tab}}Łysinie się już boki zaokrągliły. Z oszczędności jednak łykała trawę, przegryzioną wpół.<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> r0ec149br4cvm7esz6n4i70yq1cfcxx Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/103 100 626293 3153347 1618028 2022-08-17T20:12:40Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>Bo kto wie, co jutro może wypaść? Zawdy i na przyszłość trza mieć wzgląd.<br> {{tab}}Daleko słońce przechyliło się od południa, kiedy Błażkowa gnała krowę na dół w osiedle. Rada była bardzo, że się Łysina tak napasła, aż jej się oczy śmiały z daleka. Zbaczyła sobie wreszcie, widząc dom, że sama jest bez obiadu.<br> {{tab}}— A niechta! Łysina się za to napasła.<br> {{tab}}W chałupie oczekują pewnie i, wygłodniali, pozierają z okna, czy żenie.<br> {{tab}}— Bedą widzieć na własne oczy, jaka Łysina objedzona. Łysinka nasza łysa... Poco tak lecisz? Ja cię nie dogonię, bo widzisz, skóra się poodbijała na piętach. Pomału-że, pomału, zaczkaj mnie... Chce ci się pić? Kto wie, czy ta «suka» przystroiła wody... No, leć-że, leć!<br> {{tab}}Łysina się pospieszyła, widząc oborę, a Błażkowa szła za nią przez osiedle, kulejąc na obie nogi, na palcach szła. I gadała sobie dalej, co Łysinie miała powiedzieć. Wiecznie gadała. Błażkową była od ślubu, Łysina zaś od urodzenia Błażkowa była. Zdały się ku sobie, jak to mówią, i nie cnęło im się razem nigdy, przenigdy.<br> {{---|przed=2em|po=2em}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> hfsrhw6gra20168mafmcnp2xydyjqr4 Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/85 100 626450 3153116 1618458 2022-08-17T15:14:14Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /><br><br></noinclude>{{tab}}Słońce, wytaczając się powoli z poza szczytów, padło promieniami na zadymione szyby w Błażkowej izbie. Rozwidniło się nagle w niskiej, zakopconej piekarni.<br> {{tab}}— Wstawać! Kaśka, Maryna, Józek! — Krzyknął Błażek, zrywając się z pościeli.<br> {{tab}}— Do roboty! — szturknął babę pod żebro. — Nie cujes, kieli to dzień?!<br> {{tab}}— Cy nie wściórnoscy! — zaklęła po cichu, przeżegnała się i wyskoczyła z łóżka. Poszła do kotła po wodę, a słoma wlokła się po izbie za spódnicą, którą po drodze opasowała. Błażek zaś podszedł ku wyrkowi i szarpnął za paruchę, okrywającą dwie chrapiące głośno, zwinięte w kłębek postacie.<br> {{tab}}— Do połednia będziecie sie wylegować, cy co? Nie widzicie, ze juz kury od wody, a dziod z trzecie wsi?<br> {{tab}}Maryna, leżąca z kraju, zesunęła się na ziemię i poczęła wycierać zaspane, błędne oczy. Józek mruknął parę słów niezrozumiałych i {{pp|od|wrócił}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> s77fobdb2gv7775cy75gsb4hzn9u5yk Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/86 100 626451 3153117 1618463 2022-08-17T15:14:46Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{pk|od|wrócił}} się ku ścianie. Rozzłoszczony ojciec zamierzył się pięścią.<br> {{tab}}— Wstawoj, ty głuchy psie! Bo jak cie polnę!...<br> {{tab}}Chłopak wytrzeszczył szeroko zaspane oczy.<br> {{tab}}— Nie cujes, co ci godom?<br> {{tab}}— Przeklęty łysopol!... — wypadło od nalepy, gdzie baba rozdmuchiwała wągle.<br> {{tab}}— Tłuką się i tłuką, jak pięćset dyabłów razem, już od samego świtu! — poczęła Maryna dojadać ojcu.<br> {{tab}}Błażek ucichł i ukląkł przy skrzyni do pacierza.<br> {{tab}}Czuł wiszące nad łysą głową ciche sprzymierzenie bab na cały dzień i dał spokój Józkowi, chcąc zabezpieczyć sobie jego pomoc. «Syn zawdy powinien za ojcem» — uczył go od mała, by mieć na starość oparcie.<br> {{tab}}— Tako psio pokusa! — mruczała baba, kładąc drwa na ogień.<br> {{tab}}Maryna zatknęła za pas onuckę, siadła pod oknem na ławie, przysunęła koszyk ze ziemniakami i poczęła skrobać.<br> {{tab}}Józek zwlókł się pomału z wyrka, przeciągnął kości parę razy, aż zaskrzypiało w stawach, ziewnął szeroko, jak od Palenicy do Starmacha<ref>Sto sążni (przysłowie)</ref> i począł iść ku nalepie z {{pp|zam|kniętemi}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9x9tyhdwq10e7t2pr7rlskelw627x9r Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/87 100 626452 3153118 1618465 2022-08-17T15:16:21Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{pk|zam|kniętemi}} oczyma, po omacku. Utknął się na drwach, leżących przy nalepie.<br> {{tab}}— Ścieklina! — zaklął, nie wiedzieć komu.<br> {{tab}}— Nie umies chodzić, zdechlino? — wrzasła mu nad uchem matka, zamierzając się ocedzarką. — Jesce łbem wpadnies do gorcka... Uwazuj na się!<br> {{tab}}— A wtoz drwa nakłodł przy nolepie? — oburzył się «głuchy» Józek. — Moze ty, wędrowne ocy! — zwrócił się do Maryny.<br> {{tab}}«Wędrowne ocy» drzemały nad skrobaniem. Skoczyła, jak oparzona.<br> {{tab}}— E coz ty chces odemnie, ty psie oblazły!...<br> {{tab}}— Cit! — przerwała jej matka. — Skrob wartko, bo nie uskrobies na śródpołuń!<br> {{tab}}Przysunęła cebrzyczek, siadła z drugiej strony koszyka, wzięła nóż i poczęła skrobać, rzucając oskrobane do brudnej, zamąconej wody.<br> {{tab}}— Tako psio pokusa! — mruczała sobie od czasu do czasu, a chwilami szeptała «Zdrowaśki».<br> {{tab}}— W Imię Ojca i Syna! — żegnał się Błażek, wstając od skrzyni. — Dyabliby ta zmówili przy wos pocierz! Trzescycie, jak stare cierlice.<br> {{tab}}Posunął się ku drzwiom.<br> {{tab}}— Stul pysk! Nie obrozoj Boga!<br> {{tab}}— Kto obrozo?! — obrócił się do żony.<br> {{tab}}Ucichło na chwilę. Stary wyszedł na boisko, «głuchy Józek» oprawiał kerpce, a baby<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> btzsgyuzj2cp5alf03cfcz27doy368v Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/88 100 626453 3153119 1618467 2022-08-17T15:20:16Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>uwijały się ze skrobaniem, żeby jak najprędzej uwarzyć śniadanie, bo już «za ramieniem połednie».<br> {{tab}}Zanim jednak ziemniaki uwrzały, zanim je matka ocedziła, musieli wszyscy zjeść po pół kopy «dyabłów», «głuchych psów», «psie wełny», «psie sierści», «zdechlin» i tym podobnych delikatesów. Ze psa nic nie zostawili ani strzępka; tak go obrobili doszczętnie.<br> {{tab}}— Bedzie to śniodanie, cy nie?! — krzyknął Błażek już w sieni, idąc z boiska.<br> {{tab}}Lecz zaledwo wszedł za próg do izby — «wsuła mu baba między ocy pornoście grzychów, kunirując, co się ino zmieściło». Zrobili w izbie taki «toter», jakby się ze sto ludzi zeszło. Matka z córką wsiadły na ojca, że się nie miał gdzie podzieć. Przywierało wszystko na nim, jak na psie. Szczęściem «głuchy Józek» wmięszał się pomiędzy nich, i na niego wylała się cała wezbrana złość matki i siostry. Stary zemknął ku piecowi i poskurczał się na ławie, rzekłbyś, że «Bogu ducha winien — nic więcej», a «głuchego» przysiadły baby, że im się ledwo zdołał wymknąć.<br> {{tab}}Odetchnęli na chwilę, gryząc w cichości gorzką żółć, obsiadłą na sercu.<br> {{tab}}Niechby teraz kto obcy palec między nich wetknął — wszyscy rzuciliby się na niego, jak podraźnione osy. Poznałby nieszczęśliwy, co to<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> r0u8e5wuqbdcxmlvsxivfsj9d68o4ir Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/89 100 626454 3153120 1618472 2022-08-17T15:25:41Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>mieszać się w nieswoje rzeczy, gdyby przypadkiem podstawił głowę pod niewylany upust żółci. Opadliby go rozjuszonem gniazdem szerszeni. A ktoś, patrzący z zewnątrz, wydziwićby się nie mógł ich rodzinnej miłości, jak solidarnie napadają, jak jeden za drugiego nadstawia głowę do rozbicia.<br> {{tab}}Nareszcie Maryna poustawiała ławki na środku izby i dwie miski postawiła na jednej z nich. Łyżek nie podała, żeby mieć powód rozpoczęcia nowej kłótni z «głuchym». Zaczepiony, odwarknął jej parę razy, wreszcie zaczął pluć po swojemu.<br> {{tab}}— Ino bez obrazy boskie! — karciła ich matka.<br> {{tab}}Tuzin przezwisk różnorodnych i klątw rzucili na siebie, zanim siedli «bez obrazy boskie» przy misce.<br> {{tab}}Stary milczkiem przysunął się ku nim, siadł na końcu ławki i sięgnął po największą, ojcowską łyżkę.<br> {{tab}}Przeżegnał się przedtem i, składając nabożnie ręce, począł szeptać:<br> {{tab}}— Pobłogosław Ojce niebieski te dary...<br> {{tab}}— Posuń-ze sie wilcy krztoniu! — zwróciła mu delikatnie uwagę żona, siadając obok z garnkiem maślanki w lewej ręce, którą przylewała do ziemniaków.<br> {{tab}}Umknął się — poczęli jeść w milczeniu, {{pp|się|gając}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> lz67qbp82qhx3eurlj185bjms3qpo2m Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/90 100 626455 3153121 1618490 2022-08-17T15:26:53Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{pk|się|gając}} z dala na miskę i połykając całe, a jak drobniejsze — dwa naraz ziemniaki. Niedługo wytrzymała matka, żeby się nie odezwać.<br> {{tab}}— Józek! Nie wychliptuj mleka!<br> {{tab}}— To dolejcie!<br> {{tab}}— Jo ci doleję, ty psio pokrako! Przydzie cas, zebyś zjodł suchuteńkiego ziemnioka, jescebyś łapy oblizoł.<br> {{tab}}Stary, zapatrzywszy się w okno, pochylił łyżkę. Mleko z niej wylało się na ziemię.<br> {{tab}}— E jakze ty jes, weredo? — szturknęła go styliskiem baba.<br> {{tab}}Nie odpedział jej jeszcze, kiedy coś zadudniło w sieni, a potem drzwi zaskrzypiały na zawiasach.<br> {{tab}}Obejrzeli się wszyscy. Na progu stanął chuderlawy chłopina.<br> {{tab}}— Niech bedzie pochwalony!<br> {{tab}}— Na wieki wieków! Witaciez kumotrze!<br> {{tab}}— Podź-cie dalej! Zeprzyjcie sie...<br> {{tab}}— Kielecko telecko<ref>Kielo telo (zdrobniale), na chwilkę</ref>.<br> {{tab}}Przybyły kumotr zerknął ukradkiem po izbie i uśmiechnął się złośliwie.<br> {{tab}}— E dyć wy se tu jecie, jecie... a nic nie wiecie, co sie stało...<br> {{tab}}— Coz takiego?! — wrzaśli naraz wszyscy.<br> {{tab}}— No, coz takiego — cedził z wolna<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> tp2fgmznzn8aezckjggbe3yx8xnu2sr Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/91 100 626456 3153122 1618484 2022-08-17T15:30:41Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>przez zęby, uśmiechając się ciągle. — Nic takiego, ino haw sąsiadowe bydło wlazło do kapusty...<br> {{tab}}— Kaśka, Maryna, Józek! — wrzasnął stary.<br> {{tab}}Wszyscy naraz praśli o ziem łyżkami, poskakowali i zrobili taki ścisk we drzwiach, żeby palca między nich nie wsunął; porozbijali głowy o słupy i wypadli w pole. Ziemia jęczała poprzed sień, jak lecieli kupą...<br> {{tab}}Chuderlawy chłopina wysunął się za nimi, wyszedł drugiemi drzwiami, a idąc chodnikiem na dół, trząsł głową i dusił w sobie cichy, złośliwy śmiech...<br> {{tab}}— Niech mają — szepnął. — Niech se ta łby pourywają!<br> {{tab}}Nad miedzą stanął, obejrzał się za okół. Wszyscy czworo chodzili po rządkach z oczami wbitemi w ziemię.<br> {{tab}}Od czasu do czasu podnosiła się wśród nich wrzawa i «psie pokuse» dolatywały uszu stojącego, którego wargi drgały tajonym śmiechem.<br> {{tab}}— Jak to chodzą milconie po kapuście! Bydło-to śpilka, nie uźry!... Alem ich wywiódł, ze nie dojedli... Ha! ha!<br> {{tab}}I poszedł na dół ścieżyną ku kościołowi.<br> {{tab}}A oni wszystkie rządki przeszli i nie zdołali znaleść śladu raci bydlęcych, z powodu których mogliby zacząć bitkę ze sąsiadem.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> inh22mz3am391231a0p4t4kpnl3yyej Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/92 100 626457 3153123 1618485 2022-08-17T15:31:41Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{tab}}Źli, powrócili do izby i poczęli się na nowo żreć między sobą, sując se w oczy po kopie dyabłów i więcej...<br> {{tab}}Tak bywa dziś i każdego dnia...<br> {{---|przed=2em|po=2em}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qc29p938ju25wm8ndqvs9jwlubinypb Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/67 100 626871 3153097 1620662 2022-08-17T13:48:44Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /><br><br></noinclude>{{tab}}Ścieżyną wąską, wiodącą krzywemi liniami w górę wśród rozścielających się pustką dokoła ugorów, wspinają się osłabieni ludziska, zmizerowani, wychudli, nędzni... Idą po parze lub pojedynką, potrącani, z wysiłkiem uginają kolana pod ciężarem toreb i tobołków różnych wielkości, przewiązanych szarą płachtą przez ramiona i opadających ciężko na plecy. Każdy dyszy piersią całą i wyciąga naprzód z wysiłkiem szyję, którą gniecie węzeł związanych końców grubej łoktusy. Wola każdego walczy ostatkiem sił z przewieszonemi ciężarami, które odciągają wstecz... Idą starcy, kobiety i wyrostki. Ostatnich z nich prowadzi jakaś siła, zrodzona z niezrozumiałej konieczności. Ciężar, obwisający aż do połowy chudych, dziecięcych postaci, kieruje niemi i wodzi na wszystkie strony. Zdaje się, że niejeden padnie lada chwila: chwieje się, słania, staje, chlipie powietrze i dalej rusza za innymi... Nie zliczyć krótkich wypoczynków, które stwarzają dziwną siłę w tych dziecięcych starcach. Jeszcze to od ziemi nie odrosło, a już ciężar do ziemi<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6o6gyfya6h84hbm59okc5dxdbqnqze1 Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/68 100 626872 3153098 1620667 2022-08-17T13:51:54Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ karłowate, pokutnicze Syzyfa potomstwo, które toczy przed sobą konieczność kamienną — życie proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>przygniata... I nie uwierzyć, że to własna karm ich przywala, że może w myśli już naprzód widziany, wypieczony chleb dodaje im sił do dźwigania ciężkiego ziarna, którego wielki brak w chałupie.<br> {{tab}}— Życie roślinę pędzi w górę, człeka do ziemi gniecie. Bo taka opatrzność boska i nic więcej — mówią starzy, a młodzi od starych uczą się rozumu.<br> {{tab}}— Nie inaczej — powtarzają — nie inaczej... Inaczej nie będzie...<br> {{tab}}Idą schylone, nikłe postacie ku wysokim groniom. Idą, jak karłowate, pokutnicze Syzyfa potomstwo, które toczy przed sobą konieczność kamienną — życie. W niejednej twarzy zapamiętałość straceńca zaschła w znieruchomiałości zaciśniętych warg, niejedne oczy błyszczą świeżą łzą lub stają szklanne rozpaczą przed życiem, jak przed otwartym grobem, niejedna twarz uśmiechem okoli się gorszym od łez, uśmiechem nagrobnego filozofa — ale wszystkie oblicza mają jednaką skamieniałość mumicznych czaszek: czarną skórę, przyschniętą na kości i ze wszystkich widnieje jeden i ten sam: wieczny, utajony ból...<br> {{tab}}Idą pustemi ugorami ścieżyną, znikają w potokach, przecinających w poprzek strome działy, wyłażą znów po jednemu i dalej pną się ku górze, gdzie już poczynają czernieć jałowce i smreki.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> k6mkkba1og9lro1c29uokbqn2iycy1j Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/69 100 626873 3153099 1620671 2022-08-17T13:59:53Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{tab}}Wyszli na równe wzgórze, gdzie wśród zagonów stoi samotnie kwadratowy lasek. W nim tulą się gęste jałowce i smreki, nieobcinane, rozrastają się swobodnie. Po cieniach gąszczowych chowa się ciche osamotnienie i ku przechodniom wychyla z powikłanych gałęzi — puste oczy... Wyżej, ponad wierzchołki drzew wznosi się czarny, drewniany krzyż.<br> {{tab}}W nabożnej cichości posuwają się postacie ścieżyną koło lasku i, szepcząc czyścowe pacierze, z wewnętrzną trwogą mijają cmentarz choleryczny. A myśl każdego do lat tych czarnych ucieka i bezwiednie łączy je z przyszłością. «Kto wie, daleko-li ona, ta z kosą?» Nie boją się jej. «Bo śmierzci nijako nie uciekniesz. Dogoni cię i na kraju świata»... Jedno tylko przeraża ich: «Żeby jako ta nędza obeszła, co się pomału przybliża... Żeby nie wróciły te czarne roki»...<br> {{***||60%|30|przed=2em|po=2em}} {{tab}}Pod Groniami, do słonka, orze chłop wilgotne pole. Jego schylona, chuda postać robi wrażenie automatu, przyczepionego do żywej machiny, którą stanowi żelazny pług, idący ostrem żądłem pod ziemią, i dwa kurczące się z wysiłku stworzenia, dyszące pianą woły.<br> {{tab}}Małe pacholę jedną ręką przyciska pług, by głębiej pruł kamienistą powłokę, a drugą {{pp|okrę|coną}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2262tjmk1lw1t6nefp6cymox6zj1ja2 Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/70 100 626874 3153100 1620672 2022-08-17T14:00:43Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{pk|okrę|coną}} postronkami, których końce około rogów bydląt owinięte, podnosi lub ściąga ku sobie, jak wyuczony kierownik-woźnica. Znać, że ojciec niejedną już wiosnę zasiał z pomocą pacholęcia.<br> {{tab}}— Niech się wprawia! — mówił na prośby żony, by go nie zamęczał — ja najemnika opłacał nie będę. A jak mnie nie stanie, to co? Gorzej, jak bieda nauczy po niewczasie...<br> {{tab}}Takiem dosadnem rozumowaniem zamykał żonie gębę i brał chłopca ku pomocy w pole... I dziś — od rana chodzą po zagonie tam i napowrót, bez ustanku, wciąż. Tysiące uszli stóp, nogi same rozchodziły się i znieczuliły, jak drewno.<br> {{tab}}Od rana nic w ustach nie mieli, a już spory kawałek z południa.<br> {{tab}}Kiedy nadeszło «przypołudnie», ojciec wyprzągł woły z jarzma i dał im po wiązce słomy, mięszanej z polannem sianem. Sam zaś wyciągnął kości na rozścielonym płaszczu i zaczął «przemowę» do syna, który żałośnie pozierał po chałupie.<br> {{tab}}— Nie patrz, Jasiu, nie. Nic nie wypatrzysz... Wiesz przecie, że mama poszła pod kościół, po ziarno do Marka. Nie przyjdzie aż ku wieczoru. Na wytrzymaniu zależy, moje dziecko... Dziś póst, dzień święty, wielgi piątek... nie wiesz to?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8rj3y5coc9ogc3gbv33gbjgn836ucx5 Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/71 100 626875 3153101 1620674 2022-08-17T14:03:23Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{tab}}— Dzień święty, a my robimy! — zauważył chłopiec.<br> {{tab}}Ojciec wyminął odpowiedź.<br> {{tab}}— Też za to święty, że da robić... Bo jakby lało, to się nie rusz z chałupy i świętuj z musu. Dziś ludzie na całym świecie nic nie jedzą — starał się wmówić w wygłodniałego chłopca. — Nie krzywdź se, bo nie masz o co. Wiesz, bydlęta jeść muszą, boby ustały.<br> {{tab}}— I ja ustanę! — wyjąkał ze łzami chłopak.<br> {{tab}}— Ho! ho! ho! — zaśmiał się chłop, a żal tajony zadrgał mu na ustach. — Czyś to nie chłop?! Jasiek! Dyćby się śmieli z ciebie, żeś taki wygryzina!...<br> {{tab}}Starał się wywołać w chłopcu ambicyę, którą głód wygnał pod ostatnią podeszwę skórną.<br> {{tab}}— Zresztą — dodał na uspokojenie — jak przyjedziemy do chałupy, to se upieczesz okrawków<ref>Okrawki = ziemniaki, z których powykrawano do sadzenia dołki z pędami.</ref> i bedzie. Pojesz na czas, a teraz zaprzęgaj!<br> {{tab}}I zaprzęgli nanowo i dalej łazić poczęli, stawiając chwiejnie stopy. Bo i ojca wnętrzności gryzły. Oscymał synowi, a sam pozierał od czasu do czasu na wijącą się w dole ścieżkę, czy baby nie zobaczy przypadkiem, bo się cnie. Tak od świtu bez niczego!...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> m46lzkgpiyu31n9xtxpdcitu5xpfx89 Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/72 100 626876 3153102 1620679 2022-08-17T14:10:47Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{tab}}— Poszła — mruczy chwilami do siebie — i nie widać jej i nie... O, o, cóż to takiego?<br> {{tab}}Drapie się po głowie i nawraca po drugą skibę. A tu czas powoli się wlecze, i słońce jakoś dłużej świeci, jakby chciało w nieskończoność przewlekać ten utrapiony póst...<br> {{tab}}Już był śródwieczerz, kiedy oracz dojrzał idących pustymi ugorami ludzi. Zatrzymał woły i, przysłoniwszy dłonią zamrużone oczy, patrzał na ścieżkę. Przechodził okiem zgłodniałego ptaka wszystkie postacie.<br> {{tab}}— Nie idzie mama! — szepnął chłopak.<br> {{tab}}— A nie! — potwierdził ojciec — ona zawdy musi na ostatku!<br> {{tab}}Popluł w łapy i krzyknął na woły. Już się nie oglądnął ani razu. «Jak przyjdzie, to będzie. Jeszczebych też oczy tracił po próżnicy!» — myśli w duchu i stąpa po roli; a za nim wrona kroczy, mrużąc jedno oko filozoficznie z wyższością, że sama, nie poniewoli, chodzi se za pługiem...<br> {{tab}}Już przeszło obok sporo ludzi, a chłop zaciął się i nie zapytał o babę. Pochwalili Boga, dali szczęścia i poszli dalej... Paru zatrzymało się przy nim. Mieli chętkę pogwarzyć i odpocząć choć na jeden moment.<br> {{tab}}— Dobrze się wam orze?<br> {{tab}}— E! tak ta. Skale i skale, nic więcej.<br> {{tab}}— A wasza kany?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2wt75v9qzpxxd8q0v5lceedkphylgk6 Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/73 100 626877 3153103 1620680 2022-08-17T14:20:52Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{tab}}— Poszła ku kościołu.<br> {{tab}}Już nie mógł wytrzymać, żeby się nie spytać.<br> {{tab}}— Idzie ta? nie widzieliście?<br> {{tab}}— A dyć idzie za nami, hań, koło potoka — ozwał się jeden z nadchodzących.<br> {{tab}}Chłop spojrzał.<br> {{tab}}— W samy rzecy!... — rozwidniła mu się twarz. Synek się roześmiał.<br> {{tab}}— Cóż ta dźwigacie?<br> {{tab}}— Kukurzycę.<br> {{tab}}— A wy?<br> {{tab}}— Ja wziął pół ćwierci pszenice i pół jęczmienia. Zmiesza się, i baba ta skutwasi co na święta, jaką placynę...<br> {{tab}}— Po kieloż?<br> {{tab}}— O, dyć drogo, bo na bórg. Żyd nie opuści. A płacić nima czem.<br> {{tab}}Wszyscy kiwnęli głowami.<br> {{tab}}— Nima czem...<br> {{tab}}— Dużo ta ludu u kościoła? — spytał oracz.<br> {{tab}}— Dyć niemało. Każdy też, niewyczytajęcy, przyjdzie pokłonić się Paniezusowi. Ale największy ścisk, to u Marka. Docisnąć się trudno. Bierą: kukurzycę, jęczmień, orkisz, a mąki, to już niemało worków poszło.<br> {{tab}}— A to wszystko na bórg?<br> {{tab}}— Ba, juści! O centa we wsi trudno, a każdy chciałby też na Święta cosi gdziesi, bo się wymorzył cały póst, że brzucha nie dopatrzy...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> awhwqgknm4yl3t358j2y3wj23unk4e0 Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/74 100 626878 3153104 1620686 2022-08-17T14:24:32Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{tab}}Mimowoli oracz spojrzał na dół i kiwnął głową.<br> {{tab}}— Nie dopatrzy — powtórzył.<br> {{tab}}I przechodzili tak po jednemu, po dwóch, i znikali razem ze ścieżką w jałowcach, stadem przysiadłych na stromej uboczy.<br> {{tab}}Chłopu się orać odechciało. Usiadł na pługu. Chłopiec podbiegł przed matkę, która już była niedaleko.<br> {{tab}}— Jasiu, nie lećże tak! — zawołała zdala ku rozpędzonemu synkowi.<br> {{tab}}— Przecie wam ciężko, mamusiu, to poniesę za was choć chwilę... — krzyczy, dobiegając zdyszany i gwałtem chce zdjąć tłómok z ramienia matki.<br> {{tab}}Ojciec siedzi na pługu i patrzy. Dwie łzy, jak szklisty groch, stoczyły się po zoranej bruzdami twarzy.<br> {{tab}}— Biedactwo! — szepnął — ledwie łazi, a pragnie matce dospomódz...<br> {{tab}}Przez łzy patrzał ku nim, jak szli pod górę. Za ich nadejściem otarł je rękawem.<br> {{tab}}— Szczęść Boże! — ozwała się kobieta, rozjaśniając uśmiechem młodą, ale zbiedniałą twarz. — Jakże ci się tu orze? Bartuś!<br> {{tab}}— Dyć widzisz — wyjąkał sucho, usiłując zakryć poprzednie rozczulenie.<br> {{tab}}Zrzuciła tłómok, siadła przy nim i pogłaskała go po szorstkiej twarzy. Chwilkę zabłysły oczy<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> kc3h0oir0t4sni62tbalz4vec7xklu9 Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/75 100 626879 3153105 1620687 2022-08-17T14:27:46Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>jego tkliwością, przechodząc zwolna w powszednie zobojętnienie...<br> {{tab}}Jaś począł «majstrować» koło zawiniątka z pełnem przeświadczeniem, że przecie «coś» znajdzie, że żyd musiał cosi przyrzucić do ziarna. I nie zawiodło go przypuszczenie. Aż mu się oczy zaiskrzyły, skoro dojrzał w odwiniętym troku płachty koniec rogu plecionej kukiełki. Ułamał bez pytania i począł łakomie targać zębami.<br> {{tab}}Matka tymczasem rozpowiadała ojcu o całem podkościelu, o wielkiej procesyi ludu, który zwłóczy żywność, skąd może i jak może... Potem o sobie mówiła, jak się wypłakała przed obrazem Ukrzyżowanego, jak targowała ziarno, wiele jej żyd zacenił, a wiele ona obiecała, i tak dalej...<br> {{tab}}— Wzięłach garść pszenicy, bo z jęczmienia suchy placek. Nie wiem, jak ci się ona uda...<br> {{tab}}Odwróciła się po tłómok, leżący za jej plecami. Chłopiec odskoczył przestraszony; ręce mu opadły, a w zębach trzymał, nie mogąc przełknąć, ostatni kawałek ułamanego różka. Zaczerwienił się po szyję. Matka spojrzała nań z boleścią, i łzy rzuciły się jej do ócz.<br> {{tab}}— Jasiu! Dyć się nie bój! Przecie to la ciebie, nie la kogo...<br> {{tab}}Zawstydził się chłopiec i ucałował rękę matczyną, która głaskała go łagodnie po zarumienionem licu. Rozłamała kukiełkę i podała chłopu.<br> {{tab}}— Ukąś-że i ty, boś głodny.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1cvbsyl4elb091e3e8giphd95t8nf1f Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/76 100 626952 3153106 1620932 2022-08-17T14:34:29Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{tab}}— A cóż będziesz święcić?<br> {{tab}}— Nie tróbuj się, Bartuś! Upiekę chleb, zaniesę i bedzie...<br> {{tab}}Siedzieli w milczeniu jakiś czas, a słońce spadało zwolna na zachód, nad Zimne Doliny.<br> {{tab}}— Słonko poczyna się mglić...<br> {{tab}}— Żałoba idzie od Jerozolimy...<br> {{tab}}— Idzie na cały świat...<br> {{tab}}— Smutek na ludzi...<br> {{tab}}Przyciszonym głosem wyrywały się nabożne słowa, płynąc melodyą na wieczność, w opustoszałą dal... Nastrój dziwny ogarnął skupioną na roli gromadkę.<br> {{tab}}— Nie będziesz orał? — odezwała się żona z prośbą w głosie.<br> {{tab}}— Jeszcze choć zagon urwę, hań, po kępę... — wskazał ręką.<br> {{tab}}— Nie, Bartuś! Paniezus-by się gniewał, że ty orzesz, kiedy on za nas na krzyżu umiera. Nie orz, nie!... Musisz się przecie umyć i ogarnąć jakoś do kościoła. Czas wnetki leci...<br> {{tab}}Chłop podumał chwilę.<br> {{tab}}— Ha, no, moc boska! Nie dziś, to jutro...<br> {{tab}}Wyprzągł woły z pomocą Jasia, który je popędził, uradowany, ścieżyną przed siebie. Pług został na zagonie, do jutra. Bartek torbę na ramię zarzucił — i poszli razem milczącą gromadką pod wysokie Gronie. Wnet schowały ich<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1um2dd65a677ay7n9h6uerzqad23ftv Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/77 100 626956 3153107 1620936 2022-08-17T14:37:44Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>ich za potokiem rozłożyste smreki i gęstwią obsiadłe jałowce...<br> {{***||60%|30|przed=2em|po=2em}} {{tab}}Nazajutrz zrana uwijała się Bartkowa baba, żeby jak najprędzej posprzątać w izbie i zejść ze «święconem» ku kościołowi, bo tam ksiądz nie będzie na nią czekał.<br> {{tab}}— Jasiu! przygotuj chrzan! — woła, zaścielając łóżko.<br> {{tab}}Jaś szybko zaczął oskrobywać ze skóry leżące na ławie wilgotne korzenie i układać je w ręcznym koszyku, w którym na dnie spoczywał połeć słoniny i wędzona kiełbasa, przechowywana w sąsieku od mięsopostu jeszcze, i dwa świeżo wypieczone ze światłej mąki chleby; prócz tego spory kruszek soli i garnuszek białego masła.<br> {{tab}}Wnet uwinęła się kobiecina, przełknęła śniadanie jednym tchem i poczęła zawdziewać gorączkowo łachy.<br> {{tab}}— A głowienki przygotowałeś? — woła do Jasia.<br> {{tab}}— Są!<br> {{tab}}Skoczył do sieni i przyniósł wiązkę głogowych patyków.<br> {{tab}}— No, to wszystko!.. — szepnęła do siebie, zawdziała chustkę, wzięła do ręki koszyk...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> dbx6a7rz1ukzgvbwwrkjw1343zgdynd Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/78 100 626966 3153109 1620959 2022-08-17T14:48:19Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{tab}}— Pilnuj tu, Jasiu! A drzwi zamknij, skoro pożeniesz woły, żeby cygan nie wlazł, abo jaki światowiec.<br> {{tab}}Napowiedziała mu dokładnie, co ma robić, i przeżegnawszy się wodą święconą z kropielniczki, wiszącej na odrzwiach, wyszła.<br> {{tab}}Przed owczarnią, na podwórku, krzątał się Bartek.<br> {{tab}}— Ostań z Bogiem! — szepnęła.<br> {{tab}}— Nie siedź ta długo! — rzucił jej na drogę i poszedł do obory wyprowadzić woły, bo słonko wysoko, a pług sam nie urwie ani skiby.<br> {{tab}}— Jajka! jajka! — rozległo się po osiedlu.<br> {{tab}}Jaś wypadł przez sień, chłop wyjrzał z obory.<br> {{tab}}— Co za jajka? — spytał.<br> {{tab}}— Na święcenie! — woła zdyszana baba. — Zapomniałach se doznaku i od miedzy musiałach się wrócić. Jasiu! Tam, w garczku... wyjmij, włóż do konewki i podej!... O!... — oparła się o ścianę — tak mi serce bije...<br> {{tab}}— To nie leć! — odrzekł chłop z wymówką.<br> {{tab}}— Nie leć! nie leć!... A ksiądz nie zaczeka!...<br> {{tab}}Powkładała do koszyka gotowane jajka, które wyniósł chłopiec i poszła poza izbę, krótszym chodnikiem.<br> {{tab}}— A nie prawdęm gadała? — szepnęła, {{pp|wcho|dząc}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> or6ntiardgvd92ehudemhky5i2peqpu Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/79 100 626971 3153110 1620967 2022-08-17T14:49:34Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{pk|wcho|dząc}} do furtki kościelnego cmentarza. — Już święcą!<br> {{tab}}I poczęła się przepychać wśród ścisku, wystawiając naprzód odkryty koszyk, żeby go też nie ominęła święcona woda z kropidła, «bo święcone byłoby nieważne».<br> {{tab}}Wielki, różnobarwny tłum ludzi rozłożył się cichym obozem na cmentarnym trawniku. Stojące, schylone i klęczące postacie robią wrażenie niemych przekupni na jarmarcznem, mieniącem się jaskrawo tle.<br> {{tab}}W odkrytych koszykach i na rozścielonych płachtach pełno rozmaitych spożywczych przedmiotów. Przeważa nabiał. Nawet przez sto lat, choćby niosła codzień, nie zniesie kura tych jaj, co się bielą po kościelnym trawniku. Stoją rzędem porozkładane garnuszki masła i bryndzy; nawet soli mógłby na furę nabrać. Chłopina jakiś przyniósł na plecach pełną konewkę mleka; gdzieniegdzie nawet widać stojące, długie maślniczki. Co ma lud najlepszego we wsi, to pozwłóczył na cmentarz. Niech się święci!<br> {{tab}}A ksiądz poważnie chodzi wśród tłumu i macha kropidłem... Przed nim pochylają się głowy, i wargi machinalnie szepcą wyuczone paciorki.<br> {{tab}}Na cmentarzu, od strony zakrystyi pali się poświęcone ognisko. Otoczyli je kołem niedorostki, popychając się wzajem i hałasując głośno. Każde dzierży w ręku wiązkę {{pp|ciernio|wych}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7ljqedmd7zzso30tl1pk9pflbpmfs66 Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/80 100 626974 3153111 1620971 2022-08-17T14:55:30Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{pk|ciernio|wych}} gałęzi, każde pcha się do ognia, co sił, by je choć po końcach opalić w płomieniu świętym...<br> {{tab}}Tak święci lud głowienki; tak zapewne święcili jego przodkowie, przed tysiącem lat.<br> {{tab}}Bartkowa baba docisnęła się do samego księdza. Pokropił jej zawartość koszyka; chlusnął wodą, jak się patrzy. Zadowolona z tego wielce, poszła się przed ołtarz pomodlić... Ale ino na chwilkę wpadła na końdeczek, bo się musi spieszyć co prędzej do chałupy. Paniezus i Matka Najświętsza muszą przebaczyć, bo też tam nie ma kto co zrobić. Ojciec z Jasiem w polu, a tu telo mycia, przątania, że łeb boli na samo wspomnienie. Upiec by się zdało co z mąki i bryndzy, bo przecie Święta, nie co inszego...<br> {{tab}}Zakończywszy w ten sposób pacierze — poszła za ludźmi, którzy ciżbą wychodzili z kościoła...<br> {{***||60%|30|przed=2em|po=2em}} {{tab}}Rano, we Wielką Niedzielę — wielka uciecha panowała w Bartkowej izbie. Jedli święcone jajka, święcony chleb ze słoniną i z masłem i święcony chrzan ze święconą solą. Na ostatku wypili po dwa okopiste garczki kawy. Każde wypociło się dobrze przy jedzeniu i wszystkie twarze poweselały naraz... po takim, długim poście!...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 5s217xiptht15nfexc3yuaqsx3evxz3 Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/81 100 626977 3153112 1620975 2022-08-17T14:56:35Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{tab}}Zebrana razem, uszczęśliwiona rodzinna gromadka ozwała się jednogłośnym chórem:<br> {{f|w=85%|przed=1em|po=1em|<poem> «Wesoły nam dzień dziś nastał, Którego z nas każdy żądał»... </poem>}} {{tab}}I z pewnością każde śpiewało z odczuciem i szczerze...<br> {{---|przed=2em|po=2em}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 81srfxe2l3p6132095ikg4r4zk40gem Szablon:IndexPages/Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu 10 656079 3153364 3152985 2022-08-17T21:02:00Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>406</pc><q4>113</q4><q3>282</q3><q2>0</q2><q1>0</q1><q0>11</q0> hjphbpujcw2wvg2i6gp8kbjlm3pmese 3153386 3153364 2022-08-17T22:02:01Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>406</pc><q4>116</q4><q3>279</q3><q2>0</q2><q1>0</q1><q0>11</q0> m67wcqfvu181sytwv6ht8qhdibain2b Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/114 100 697986 3153354 2095481 2022-08-17T20:32:33Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>bodaj tej folgi płakać będę. Nie w takim obyczaju wyrosłem!... Ale gdybyś, mości dobrodzieju, miał moje siwe włosy, moje generalstwo tylu latami służby wypracowane i gdybyś widział zbliska, jako ja codzień patrzę na niedołęstwo, lekkomyślność zarozumialca — inaczej, inaczej byś sądził. Zawistnym, mości dobrodzieju, nie jestem! Napoljon, jako podrzędny oficer, w pięć czy sześć lat, przerósł wszystkich swoich generałów i naczelników. A przecież żadnemu z tych ani widziało się czynić mu wstręty. Lecz Napoljon „jenjuszem“ się wypromował, a nie wielką sztuką odważnego dowodzenia pułkiem! Myślisz, że Skrzyneckiemu odmawiam tego, co mu się należy!? że pragnąłbym pierwszy przyznać mu i to, czego mu niedostaje? Najuczciwszy człek może być, przy całej swej uczciwości, zbrodniarzem i łotrem, jako naczelny wódz! No powiedz, powiedz sam, pułkowniku, czyli, z ręką na sercu, zdolen jesteś przyznać słuszność rządom Skrzyneckiego?<br> {{tab}}— Prawda, generale, ale Bóg raczy wiedzieć, co lepsze, czy iść społem za jednym, choć nie tęgim przewodem, czy w pojedynkę, w rozsypkę.<br> {{tab}}— Dzielnie wyprowadziłeś. Owóż, póki niepewność jest, póty twoja racja ma walor i miała walor, mości dobrodzieju! Czekaliśmy długo, i cierpliwie. Kiedy mi mój własny pułkownik na wodza, nad moje siedmnastoletnie generalstwo, przed Lipskiem je miałem, się wysworował — ha — rzekłem sobie: ''spiritus, fiat, ubi vult.'' Pan Skrzynecki bałamucił, mitrężył, stroił mataczyny, invidiami gnębił co zdolniejszych, co starszych oficerów, pochlebcami, młokosami się otoczył — i to jeszcze przetrwaliśmy, znieśli. Przecież licho go odejdzie, zbudzi się, zaweźmie, bierz djabli Prądzyńskiego czyli Chrzanowskiego prawdę, gdy ta najmiłowańsza ciałem się stanie!... Aż pan Skrzynecki zabawił się w wyprawę na gwardje...<br> {{tab}}— Przedtem jednakże pod Dębem i Iganiami!...<br> {{tab}}— Pod Dębem! Przez litość, pułkowniku, wspomnij, że Chrzanowski ledwie wyżebrać zdołał od pana Skrzyneckiego zezwolenie na atak kawalerją. Chrzanowski wygrał bitwę, wbrew intencji naczelnego wodza! A pod {{pp|Iga|niami}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 00w75mcquraqmc7ytsbwse15uo6whz7 Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/115 100 697990 3153357 2095477 2022-08-17T20:40:04Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{pk|Iga|niami}}, pamiętasz? Prądzyński trzymał pół dnia cały korpus Gejsmara i wyglądał Skrzyneckiego. A pan wódz spał sobie w Latowiczu do dziesiątej rano, a kiedy nareszcie z całą paradą wybrał się do czekającego nań korpusu Łubieńskiego, a no wypadła godzina śniadania, a po śniadaniu, pora drzemki... Gdy zaś huk armat ośmielił się ocknąć znakomitego wodza, niechybna wygrana nasza skórczyła się na niby zwycięską bitewkę!<br> {{tab}}Krukowiecki stęknął z alteracji. Bem milczał, nie znajdując odpowiedzi na te prawdziwe zgoła argumenty.<br> {{tab}}— Mężny, mężny oficer! — warknął po chwili generał-gubernator — takiego męstwa całą dywizję znajdziesz! Co innego pułkiem rządzić, a co innego armją! Jeszcze u was, w artylerji, nie mówię. Kapitan musi mieć już pułkownicką sprawność. Tak, mości dobrodzieju, sam z piechoty wyszedłem, wiem, ile umiałem, jako pułkownik, a ile siedmnaście lat generalstwa mnie nauczyło. A przecież, za Księstwa Warszawskiego, buljony brał jeno taki, który w potrzebie i brygadą mógł dowodzić! — Źle jest, źle, mój pułkowniku. Do zguby idziemy, do klęski! — Żałość i ból człowieka dojmuje i tu... tu dławi...<br> {{tab}}Krukowiecki szarpnął kołnierzem. Płowe oczy generała zaszły {{Korekta|złami|łzami}}...<br> {{tab}}Kocz tymczasem przytłumił swój turkot. Od lewej strony ciepły wietrzyk tchnął ku pojazdowi generała, z ponad ścielącego się kobierca zielonej murawy, i, wraz z aromatami polnych ziółek, przyniósł mu zgiełkliwe, pomieszane echa trąbek i tarabanów.<br> {{tab}}Krukowiecki odchrząknął i z ukontentowaniem w stronę pola się zwrócił.<br> {{tab}}Na zielonej równi Ujazdowa, niby kwietne kwatery, widniały zdala niebiesko-amarantowe wstęgi musztrujących się oddziałów gwardji narodowej.<br> {{tab}}— Grześ — zakrzyknął raźno generał — skręcaj do najbliższych!<br> {{tab}}Bat pęknął z fantazją. Siwosze parsknęły na przywitanie murawie. Kocz zatrzeszczał na bruździe i pomknął na przełaj. Ale nim dosięgnął pierwszej wstęgi {{pp|musztrują|cych}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> en1vcwfyi8su5fk1hmp2uil5wad8dt9 Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/116 100 697995 3153358 2095484 2022-08-17T20:43:20Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{pk|musztrują|cych}} się, już w oddali zabrzmiała komenda „baczność! tój!“ A po niej, chrapliwe „w ramię broń, tujbroń!“<br> {{tab}}Twarz Krukowieckiego rozpromieniała.<br> {{tab}}— Patrz, patrz, pułkowniku, na tych zuchów! Mlekołyktusy z dziadami w szeregu! i jaka postawa, jaka sprawność!<br> {{tab}}Generał dźwignął się i zagrzmiał swym tubalnym głosem.<br> {{tab}}— Bywajcie dzieci!<br> {{tab}}— Wiwat pan generał! Niech żyje Krukowiecki! — huknęli gwardziści.<br> {{tab}}— Trzymać się, obywatele! W ordynku się zaprawiać! Mocą odbierzemy!<br> {{tab}}— Z tobą, generale! — Krukowiecki! — Krukowiecki! — Wiwat!<br> {{tab}}Pojazd utknął między oddziałami. Generał-gubernatorowi Warszawy sił i jędrności przybyło. Wyskoczył niby młodzieniaszek z kocza, na Bema skinął i w łamiące się teraz nieco szeregi wpadł.<br> {{tab}}— Jak się macie!? Jak się macie!? — zagadnął generał na prawo i lewo. — Kto prowadzi! Zacny pan Gabrjel! Niestrudzony, niezmordowany!<br> {{tab}}— Czyni się wedle ładu! — odrzekł żwawo kusy, pękaty staruszek w pułkownickim mundurze.<br> {{tab}}— Dziwów, dziwów dokazujecie! Poznajesz-że, panie Gabrjelu, kogo wam przywiozłem! Pułkownik Bem! On pod Ostrołęką sprawę uratował. Słyszycie dzieci!<br> {{tab}}— Bem — Bem! Niech żyje generał Bem! — zawtórzyści gwardziści.<br> {{tab}}Krukowiecki rozochocił się.<br> {{tab}}— Dobrze powiadacie! Generał! Dawno nim być powinien! A z talentów, z zasług dla ojczyzny jest nim! Jest, mości dobrodzieju! No, panie Lemański, jakże obywatelowi z tym nowym pędzlikiem?<br> {{tab}}Podoficerowi Lemańskiemu, na to przymówienie malarskiemu jego stanowi, aż karabin zachrzęściał.<br> {{tab}}— Wymaluje się, panie generale, co należy!<br> {{tab}}— Doskonale! Co widzę, imć pan Glücksberg!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> e63lsuxiakwg7su2jniqt8t9rtp7e07 Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/117 100 697999 3153359 2095486 2022-08-17T20:46:54Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{tab}}— I ja się rodziłem na tej ziemi — szepnął smętnie wątły, chudy żydek.<br> {{tab}}Generał porwał go za rękę.<br> {{tab}}— Sercem witam cię! Wszystkie stany! Jedność! Społem, ramię w ramię!...<br> {{tab}}Wśród gwardzistów wszczął się cichy poszmer rozradowania, wzruszenia. Szeregi łamały się, mięszały, lecz serca jednem biły tętnem, oczy jednym gorzały ogniem.<br> {{tab}}Wzrok generała padł tymczasem ku drobnej twarzyczce maleńkiego dobosza, wystającej ledwie z pod wielkiej czapy.<br> {{tab}}Krukowiecki podszedł do dobosza.<br> {{tab}}— A ty, mój Herkulesie, jak się nazywasz?<br> {{tab}}Dobosz zaczerwienił się i oczy spuścił.<br> {{tab}}— Powiadaj mi, tarabanie kochany?... Hę!<br> {{tab}}— Michalik! — bąknął cichutko dobosz, przebierając trzymanemi w ręku pałeczkami.<br> {{tab}}— Masz ze dwanaście lat?<br> {{tab}}— Całe dwanaście!<br> {{tab}}— A tatulo twój co robi?<br> {{tab}}— Tatulo je „grenadjer!“ — odrzekł dumnie chłopak.<br> {{tab}}Krukowiecki chwycił Michalika, podniósł i do piersi przycisnął.<br> {{tab}}Wielka łza stoczyła się z pod powieki generała na rumiane jagody dobosza.<br> {{tab}}— Dobre, szczere pokolenie!<br> {{tab}}Bem równocześnie przez wszystkie ognie uczuć przechodził. Oto z wątpliwości, z niechęci mimowolnej, która kołatała w nim wspomnieniem nieprzystojnej sceny tam, w pałacu pod Blachą, z podejrzeń, mianych dla słusznych, lecz jednostronnych, wywodów Krukowieckiego, wywodów, brzmiących aż nadto wyraźnie złością do Skrzyneckiego — {{Korekta|słaniał|skłaniał}} się ku uwielbieniu, ku czci dla rzetelnych porywów starego żołnierza.<br> {{tab}}Aż dobre, pogodne sentymenty wzięły górę w pułkowniku. Zapał gwardzistów i jemu się udzielił i jemu rzewną zagrał nutą. I jemu znikły z przed oczu znamiona bezładu, którym raziły go szeregi gwardji narodowej i jemu zszczezły usterki, świadczące o niedość karnem, niedość<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> l9zzdkoart9cck6h5smqh7cdxopgzpz Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/118 100 698004 3153360 2095476 2022-08-17T20:51:00Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>swornem zachowaniu się żołnierzów. I Bem widział przed sobą niby jedną rodzinę, niby lud cały, pokłosie wszystkich stanów, zbratane, skute jednem hasłem.<br> {{tab}}I Bem czuł, jak mu pierś wzbiera, jak każdy wyraz generała wlecze go ku niemu, przekonywuje doń, jedna.<br> {{tab}}Krukowiecki tymczasem jeszcze znalazł serdeczne oderwanie się i dla Filisa, aktora Francuza, i dla Bieleckiego, czeladnika blacharskiego kunsztu, rozmówił się i z Dietrichem, drukarzem, i szewcem Kwiatkowskim; aż kiedy gwardziści, z tylej dobroci generał-gubernatora, już niemal do rąk mu się rwać zaczęli, Krukowiecki zakonkludował z ferworem.<br> {{tab}}— A teraz do szeregu, bałamuty! Z Bogiem zostawajcie!<br> {{tab}}— Wiwat Krukowiecki! — zahuczała gwardja narodowa — Niech żyje! — On nasz dyktator! — On wódz! — Wiwat — wiwat!!<br> {{tab}}Kocz generała, żegnany okrzykami, pełnymi zapału, ruszył ku Warszawie.<br> {{tab}}Krukowiecki jeszcze chwiał ręką ku {{Korekta|wiwatującym|wiwatującym,}} jeszcze salutował, wreszcie, gdy siwosze dosięgnęły traktu, przetarł oczy chustką, nos wytarł hałaśliwie i ozwał się do pogrążonego w myślach Bema.<br> {{tab}}— Oto moje najlepsze zmocnienie. Gdy mnie zgryzota, mości dobrodzieju, porze, gdy mi dokuczy do żywego, — tu pędzę i stąd wracam odmłodzony, tęższy na duchu!<br> {{tab}}— I nietylko sobie, generale, świadczysz, bo krzepisz i tych, których za krzepicieli masz!...<br> {{tab}}— Uu! Aby mnie, pułkownik, nie wstydź! Jakże na serce, na poczciwość, nie odpowiedzieć sercem. Imć pan Władysław Ostrowski będzie znów fochy stroił, bo imaginuje sobie, że aby jemu, jako naczelnikowi gwardji narodowej, wolno się do musztrowania mieszać! Pal go kat! Wytrzymać z nim nie podobna! Gdyby nie on, byłoby trzy razy tyle woluntarzów! Paniczyk z morskiej piany. Już rodzic jego, senator, za skórę mi zalazł. Ale na tego migdałka, mości dobrodzieju, sposób mam. Bo... widzisz pułkownik, co innego wojsko a co innego gwardja! Wojsko musi karnością, sztuką, a gwardja gromadą, kupą! Nie<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> njw5cefxezzpjh8exxn1zl88h3q1txg Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/119 100 698005 3153361 2095499 2022-08-17T20:55:51Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>wiele poradzi z regularną armją, ale wszystko może z narodem! Tu sedno!<br> {{tab}}— Niechybnie — przyznał Bem, któremu znów uwagi o Ostrowskim czegoś nie przypadły — bo przez nią droga do uciszenia krzykaczów, do stłumienia krnąbrności ulicznej.<br> {{tab}}— Hę — sądzisz pułkownik?...<br> {{tab}}— Że stąd największe grozi nam niebezpieczeństwo. Kluby, towarzystwa uzurpują władzę, judzą, burzą, wywołują rankor do wojskowych, grożą sejmowi, generałom, stanom obradującym, Rządowi narodowemu, szerzą paszkwile, oszczerstwa...<br> {{tab}}— A nie, nie pułkowniku! Jest warcholstwo, zgoda, — lecz grunt w niem uczciwy. Jaki pan, mości dobrodzieju, taki kram! Nie bez kozery pomstują, nie bez powodu wydziwiają. Nie każdy właden dusić w sobie.<br> {{tab}}— Ramienia silnego brak!<br> {{tab}}— Ramienia i głowy! — podchwycił gorąco Krukowiecki. — Nie masz jej ani sławetny rząd, ani wojsko! Kto chce, słucha a kto chce, samopas wędruje. Czartoryszczyzna, Skrzynecczyzna, Łubieńszczyzna, Ostrowszczyzna marnują wszystko! Burzą, judzą! Święta prawda! Ale cóż, cóż mają czynić!? Mają, niby owce błędne, pędzić do zguby?<br> {{tab}}Krukowiecki odsapnął i zaczął spokojniej:<br> {{tab}}— Mnie, pułkowniku, do silnej dłoni {{Korekta|namiawiać|namawiać}} nie trzeba! Lecz takie naszły czasy, że w tych zawieruchach-burzycielach jedyna ucieczka. Ich jeszcze boi się rząd. Gdyby nie oni, to pan Chłopicki z fanfaronady i brawury przegrał by nas do Dybicza przy partji ćwika, — albo by nas Weyssenhoff rozpił na śmierć! Rozpędź taką „Honoratkę“ a zgasisz ostatni płomyczek! I zacznie się Targowica a może już się zaczęła, mości dobrodzieju!...<br> {{tab}}— Generale, gdyby te straszne słuchy miały się sprawdzić!<br> {{tab}}— Więc i ciebie, pułkowniku?<br> {{tab}}— Tak — słuchy.<br> {{tab}}— A mnie nie tylko słuchy!...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> o06ch3dbubtcl5nlovejac9614q55wr Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/120 100 698589 3153362 2095478 2022-08-17T20:59:19Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude><section begin="r08"/>{{tab}}Kocz wpadł na Krakowskie Przedmieście. Generał ujął Bema pod {{Korekta|ramię|ramię.}}<br> {{tab}}— Rad bym częściej widywać pułkownika! Bądź łaskaw, mości dobrodzieju. Pamiętaj na mój dom!<br> {{tab}}Bem odpowiedział uprzejmym komplementem — lecz Krukowiecki zaprotestował rubasznie:<br> {{tab}}— No tam, zaraz, mości dobrodzieju. Czekam jutro pułkownika z wieczerzą! Nie ma wymawiań! Trzeba, abyśmy ze sobą o niejednem. Z dwóch dobrych jedna rzetelna racja się poczyna. Tak, tak, służba, pułkownickie obowiązki, lecz i obywatelskie. Niech każdy umyje ręce po piłacku a ojczyznę nam ukrzyżują! Społem musimy! Żegnaj mi pułkowniku! Do jutra, mości dobrodzieju. A pamiętaj, że w Krukowieckim masz dawnego towarzysza broni i przyjaciela!...<br> <br><br><section end="r08"/> <section begin="r09"/>{{c|IX.}} {{tab}}Po rozstaniu się z Krukowieckim, Bem miast skręcić do Lessla, zawrócił umyślnie do Ogrodu Krasińskich, aby ochłonąć, uporządkować nieco skotłowane myśli.<br> {{tab}}Wielka łaskawość generał-gubernatora Warszawy ujęła go bardzo. Lecz nie dlatego przyznawał mu wiele słuszności... Krukowieckiego znał jeszcze szefem batalionu i zawsze wydawał mu się człowiekiem szczerym, porywczym, zapalczywym, ambitnym, ale szczerym. Ambitnym! Łatwo jemu, pułkownikowi, mówić o karności, o bezwzględnej uległości dla wodza... bo mu jego własny porucznik nie rozkazuje! A przecież Krukowiecki, po Weyssenhoffie i Klickim, jest najstarszym generałem dywizji! Od początku rewolucji szedł, nie chwiał się, jak inni, nie mitrężył, całą dywizję Warszawie przyprowadził! I kto wie, kto wie, czy istotnie nie Krukowieckiemu należało się dowództwo. Chłopicki nie lubił go, teraz Skrzynecki nie cierpi. Nie dziw, że zarobi nim i bluźnie, jako dziś pod Blachą! Właściwie wcale niepotrzebnie był świadkiem tego rozmawiania gubernatora z Działyńskim. Powinien był, za wszelką cenę, wymówić się i usunąć! Z tej jego obecności Skrzynecki gotów wysnuć urazę. Chociaż nie podobna, wszak dowie się,<section end="r09"/><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> o3rhz1rr7l8ucuwmv6msbivliuujts7 Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/121 100 698590 3153365 2095483 2022-08-17T21:03:16Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>jak się złożyło! Et tam, niech się dzieje, co chce! Nigdy nie miał szczęścia do względów sztabu generalnego. Jeszcze aby jutro zbałamuci. Krukowieckiemu nie godzi się despektu wyrządzić — a potem, potem wraca do obozu! Tu, w Warszawie, niczego się nie dogada, niczego nie dokaże. Do partji żadnej nie przystanie! Dawniej, w loży wolnomularskiej zasiadał, gorączkował się, o zbawieniu całego świata roił i pojedynku się doczekał.<br> {{tab}}W cukierni Lessla, na przywitanie pułkownika, wybiegł pucołowaty człowieczek, zmierzył go bystro i głębokim uszanował ukłonem.<br> {{tab}}— Do nóg upadam pułkownika, dobrodzieja mego! Raduję się, że go mam honor... Proszę tędy!<br> {{tab}}Na to ozwanie, we drzwiach bocznego pokoiku ukazały się rude szpikulce wąsów i rozradowana twarz Sikorskiego.<br> {{tab}}— A no, a no przecież, drogi panie Józefie! Już zwątpiłem, czyli przybędziesz!<br> {{tab}}Bem sumitował się. Pucołowaty człowieczek otrzepywał uniżenie pył ze stolika.<br> {{tab}}— Paszteciki gorące! Drożdżowe na świeżem maśle! Poncz neapolitański!<br> {{tab}}— Dziękujemy ci, panie Lessel — innym razem! — Wychodzimy z pułkownikiem.<br> {{tab}}— Jak moi dobrodzieje rozkażą!<br> {{tab}}Dowódzca Augustowski skinął cukiernikowi, rzucił mu szeptem jakiś wyraz do ucha i do Bema znów się zwrócił.<br> {{tab}}— Idziemy więc, panie Józefie?<br> {{tab}}— Jestem na rozkazy! Czy to daleko?<br> {{tab}}— Tuż za teatrem, na Święto-Jerskiej.<br> {{tab}}W drodze Sikorski jął rozwodzić się nad panią Marchocką, nad jej dystynkcją wielką a złotem sercem, napomykać coś, że, właśnie dla tego złotego serca, rozeszła się z mężem, kapitanem żandarmów, hulaką słynnym niegdy w dwunastym pułku jazdy Księstwa Warszawskiego; a dalej prawić o gościnności pani Anny, o niezwykle ożywionych zebraniach, o jej wdzięku niepospolitym, o fortunce znacznej, co przez babkę generałową, a podkomorzynę spiską czy rawską, spadła na nią.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> i45vz2wuslcuj180gkgnsf41i1xunnq Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/122 100 698591 3153366 2094199 2022-08-17T21:05:57Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{tab}}Pułkownik jednym uchem słuchał Sikorskiego. Ten ostatni pomiarkował się wreszcie.<br> {{tab}}— Ale doprawdy, panie Józefie, zanudzam pana!<br> {{tab}}— Bynajmniej.<br> {{tab}}Zanudzam, bezwątpienia. I mimowoli, mimowoli! Bo jak tu można o pani Annie mówić inaczej! Kiedy, na parol, podobnej drugiej nie znajdziesz!!<br> {{tab}}— Ostrożnie, mój panie, — gotówem domyślać się...<br> {{tab}}Sikorski westchnął sentymentalnie.<br> {{tab}}— Otóż niczego domyślać się nie możesz, pułkowniku! Ba, ba, żeby, gdyby; rada by dusza! Hiu, lecz „kumu totu“!... Najpierw jejmość moja a potem, nie zapieram, bez wzdragania z djabłem w komitywę bym iść się deklarował! Ba, żebym to, jak pułkownik, samotnikiem chodził a imię jego nosił!<br> {{tab}}— Pozwól pan, że zapytam, więc pani Marchocka, spostrzegłszy ucieczkę tej znajdy, zarządziła poszukiwania?<br> {{tab}}— Oczywiście! Służba jej schodziła wszystkie ulice dokoła. Pod Marymont bodaj dotarła, bo nicpotem w ogród chlusnęła i opłotkami na przylegające zagony sadownika się wydostała.<br> {{tab}}— I nikt nie widział jej?<br> {{tab}}— Nikt zupełnie! — odrzekł Sikorski, poglądając kątem oczu na Bema, i dodał od niechcenia:<br> {{tab}}— Na honor, panie Józefie, aby się tem nie turbujcie!<br> {{tab}}— Hm — ufam dobroci pani Marchockiej, jeno zaszły pewne wypadki, które budzą we mnie obawę, czy z mego powodu kapitanowa nie będzie miała innych jeszcze przykrości...<br> {{tab}}Matowa, uśmiechnięta bezmyślnie twarz Sikorskiego wystroiła się głupkowato-dobrodusznym grymasem.<br> {{tab}}— Inne przykrości? I skądże znów! Na miły Bóg, bo żebyś mnie zabił pułkownik...<br> {{tab}}— Miałem dziś rano wiadomość... dobrze mówię wiadomość z baterji... Są poszlaki, że dziewczyna należała do szpiegowskiej rodziny.<br> {{tab}}— Aa! Czy podobna?!<br> {{tab}}— Ucieczka jej potwierdza domniemania.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1ib08cho34q2em6zp08y6yydv2kl1e9 Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/123 100 698592 3153367 2072815 2022-08-17T21:08:53Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{tab}}— Domniemania! Więc wykryto coś? Może, może papiery, depesze, dokumenty?! — natarł gorączkowo Sikorski.<br> {{tab}}Bem, uderzony zmienionym tonem głosu swego kompana, zatrzymał na nim przelotne spojrzenie. Twarz Sikorskiego stała w płomieniach, oczy rzucały niepewne błyski.<br> {{tab}}— Nie wiem — odrzekł pułkownik, nie mogąc się oprzeć instynktownemu uczuciu nieufności.<br> {{tab}}— Lecz powiadasz, panie Józefie, domniemania!<br> {{tab}}— Tak słyszałem, zresztą to służbowa sprawa! Wspomniałem o niej, gdyż niepokoję się, czy stąd na panią Marchocką nie spadną kłopoty. Mogą trudzić ją pytaniami, a kiedy uciekła, a dokąd przypuszczalnie?...<br> {{tab}}— Dla osoby tak patrjotycznego zapału wcale niemiła rzecz! Lecz, dalipan, w głowę zachodzę! No, no! Śmierci bym się spodział, niż żeby ów kozaczek ucieszny, com go woził! — A możeby odrazu dać znać na ratusz? — Nie! — Słusznie, mogłoby to pokrzyżować zabiegi! Osobliwa historja, lecz pułkownik dał się podejść! — Hm! — Niezawodnie, widzi się niebożątko — i litość zdejmuje!... Hm! Ale zawsze nieostrożność! I w czasach, gdy roi się od sprzedawczyków. Mów, co chcesz, panie Józefie, a nieostrożność wielka.<br> {{tab}}Bem usiłował tłumaczyć się, lecz Sikorski tak zręcznie rzecz poprowadził, że gdy nareszcie, w głębi rozległego dziedzińca, ukazał się piękny dworek pani Marchockiej, pułkownik, uwierzywszy w swoją niechybną winę, jął wymawiać się, czyli mu przystoi z odwiedzinami się naprzykrzać. Sikorski atoli ani słuchać nie chciał o odwrocie.<br> {{tab}}Tymczasem cały bezmiar popełnionej lekkomyślności przedstawił się pułkownikowi dopiero wówczas, kiedy, na jasnem tle wytwornego saloniku, zarysowała się przed nim strojna, smagła postać pani Marchockiej. Bema taka stąd konfuzja zdjęła, że najprostszego ozwania nie mógł skleić. Lecz nadobna gospodyni nie zauważyła nawet pomięszania pułkownika. Starczyła i pytaniami i odpowiedziami.<br> {{tab}}I Bemowi już zadufanie wracało i pewność siebie, gdy Sikorski, nie dość, że wyrwał się z nowiną o pomówieniu<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 568pfvzlqg83u3zdeja5nozrgo81jgn Szablon:IndexPages/Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu 10 711737 3153480 3153002 2022-08-18T08:01:58Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>496</pc><q4>6</q4><q3>61</q3><q2>0</q2><q1>413</q1><q0>16</q0> c56hw9j2n2ig6yvhr05maitmroxl1ix Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/59 100 717897 3153464 2134712 2022-08-18T07:20:56Z PG 3367 /* Skorygowana */ lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="PG" />{{f|w=85%|{{Numeracja stron||{{u|AKT TRZECI. SCENA DRUGA.}}|53}}}}</noinclude><poem> :I jem i piję, stroję się i żyję. :Może-li życiem być życie, zawisłe :Od takich smrodów? Idź, idź, popraw-że się! </poem> {{tab}}'''Błazen.''' Prawda, panie, że to coś śmierdzącego w swym rodzaju, jednakże, panie, podejmę się dowieść&nbsp;—<br> <poem> '''Książę.''' O, jeśli dyabeł podsunie ci dowód :W obronie grzechu, toś jest dowiedzioną :Własnością dyabła... Dalej z nim do kaźni! :Potrzeba chłosty oraz napomnienia, :Nim takie bydle się poprawi. </poem> {{tab}}'''Łokieć.''' Musi się, panie, stawić przed namiestnika; dał mu on już przestrogę. Namiestnik nie może ścierpieć takich kurwiarzy i jeśli kurwiarstwo jego rzemiosłem i to się wyda, to lepiej by mu było gdzieś o milę pognać za sprawunkiem.<br> <poem> '''Książę.''' Bodaj był człowiek, za co chce uchodzić, :Lub, będąc grzesznym, przestał ludzi zwodzić. </poem> {{c|w=85%|(Wchodzi Lucyo).|przed=10px|po=10px}} {{tab}}'''Łokieć.''' Niebawem będzie miał na szyi, co waść na brzuchu — postronek.<br> {{tab}}'''Błazen.''' Wietrzę pomoc! Złożę kaucyę; oto jest szlachcic a mój przyjaciel.<br> {{tab}}'''Lucyo.''' Cóż tam nowego, szlachetny Pompejuszu? Jak to, u pięt Cezara? czy cię w tryumfie prowadzą? Co, czy nie ma już posągów Pigmaliona, świeżo zmienionych w kobiety, któreby można nabyć, wkładając rękę do kieszeni, a wyciągając ją stuloną? Co na to odpowiesz, hę? Co mówisz o tej nucie, o tym temacie, o tej metodzie? Czy ci język w ostatnim deszczu utonął, hę? Co mówisz, zbijobruku? Czy świat idzie zawsze po dawnemu, mój człecze? Jakaż twoja melodya? Czy smutna, czy bez słów? No dalej! Jakiż jej sens?<br> {{tab}}'''Książę.''' Świat zawsze jeden i ten sam! Coraz to gorszy!<br> {{tab}}'''Lucyo.''' A jak się ma drogi mój kąsek, twoja pani? Czy zawsze prokuruje, hę?<br> {{tab}}'''Błazen.''' Ot, mój miły panie, zjadła już wszystką swoją peklowinę i sama teraz siedzi w solówce.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> c8k76oannyh9a63ps1wfmz6tky7psna Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/61 100 717898 3153467 2134713 2022-08-18T07:24:39Z PG 3367 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="PG" />{{f|w=85%|{{Numeracja stron||{{u|AKT TRZECI. SCENA DRUGA.}}|55}}}}</noinclude>{{tab}}'''Książę.''' Nic nie wiem; a wy, czy możecie mi coś powiedzieć o nim?<br> {{tab}}'''Lucyo.''' Jedni powiadają, że jest u cesarza rosyjskiego, inni że jest w Rzymie; a wam jak się zdaje? Gdzie on teraz?<br> {{tab}}'''Książę.''' Nie wiem wcale; lecz gdzie bądź jest, życzę mu szczęścia.<br> {{tab}}'''Lucyo.''' Fantastyczny był to wybryk z jego strony, wykraść się z własnego państwa, a przywłaszczyć sobie włóczykijstwo, do którego się nie rodził. Angelo w jego nieobecności dobrze panuje, tylko że trochę przekroczył granice.<br> {{tab}}'''Książę.''' Dobrze zrobił.<br> {{tab}}'''Lucyo.''' Trochę więcej pobłażania dla jurności nie zrobiłoby mu krzywdy, mój ojcze; trochę on za cierpki w tej mierze.<br> {{tab}}'''Książę.''' Występek ten zbyt się rozpowszechnił; surowość musi go wyleczyć.<br> {{tab}}'''Lucyo.''' Tak jest, nie przeczę, występek ten liczną ma familię i wysoką parentelę, ale niepodobna do szczętu go wyplenić, ojcze, dopóki jeść i pić będzie wolno: Powiadają, że ten Angelo nie rodził się z mężczyzny i niewiasty wedle prawowitego sposobu stworzenia: czy to prawda? jak myślicie?<br> {{tab}}'''Książę.''' A w jakiż rodził się sposób?<br> {{tab}}'''Lucyo.''' Jedni utrzymują, że go wyikrzyła syrena, inni, że był poczęty przez dwóch sztokfiszów; ale to jest pewnem, że kiedy wypuszcza wodę, uryna jego ścina się na lód: wiem z pewnością, że to prawda; a że jest rodzaju nijakiego, to również rzecz niezawodna.<br> {{tab}}'''Książę.''' Zabawny z was człowiek, mości panie; pleciecie od rzeczy.<br> {{tab}}'''Lucyo.''' Jakto? czy to nie okrucieństwo z jego strony, za bunt w rozporku wydzierać życie człowiekowi! Czy nieobecny książę zrobiłby coś podobnego? Nimby jednego człowieka powiesił za to, że spłodził stu bękartów, onby raczej dał na mamki dla tysiąca; zna się on trochę na tej zabawie, zna tę służbę, dla tego też pobłażliwy jest dla niej.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> gfc3s0vxhrpxf67w8gba3xgbr74oa18 Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/60 100 717899 3153465 2134714 2022-08-18T07:22:33Z PG 3367 /* Skorygowana */ lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="PG" />{{f|w=85%|{{Numeracja stron|52|{{u|MIARKA ZA MIARKĘ.}}}}}}</noinclude>{{tab}}'''Lucyo.''' A no, to dobrze, nie sprawiedliwszego; tak być powinno: Kurewka zawsze świeża, a rajfurka zawsze solona, to nieuniknione następstwo, tak być powinno. A waść idziesz do więzienia, mości Pompejuszu?<br> {{tab}}'''Błazen.''' Tak jest, w istocie, panie.<br> {{tab}}'''Lucyo.''' A no, nic w tem złego, Pompejuszu. Bądź zdrów! idź, powiedz, że to ja cię tam posłałem. Czy za długi, Pompejuszu? czy za co innego?<br> {{tab}}'''Błazen.''' Za rajfurstwo, za rajfurstwo!<br> {{tab}}'''Lucyo.''' A zatem więc co prędzej z nim do więzienia. Jeśli więzienie należy się rajfurom, więc i owszem, ma do niego najlepsze prawo; to rajfur niewątpliwy, rajfur od wieków, rajfur od urodzenia. Bądź zdrów zacny Pompejuszu! Poleć mnie więzieniu, Pompejuszu! zostaniecie tam dobrym gospodarzem, Pompejuszu, będziecie pilnowali domu.<br> {{tab}}'''Błazen.''' Spodziewam się, panie, że wasza wielmożność nie zechce mi odmówić swego poręczenia.<br> {{tab}}'''Lucyo.''' O, nie! nie chcę, Pompejuszu, to teraz nie w modzie. Poproszę ich nawet, Pompejuszu, aby waści więzienie przedłużyli; jeśli nie będziecie znosili cierpliwie, będzie to dowodem, że zbyt jesteście krewki. Żegnam, mężny Pompejuszu! Bóg z wami, ojcze.<br> {{tab}}'''Książę.''' I z waścią.<br> {{tab}}'''Lucyo.''' Czy Brygita zawsze się maluje, Pompejuszu?<br> {{tab}}'''Łokieć.''' Dalej, mopanku, w drogę! dalej.<br> {{tab}}'''Błazen.''' A więc nie dalibyście mnie wówczas poręczenia?<br> {{tab}}'''Lucyo.''' Ani wówczas, Pompejuszu, ani teraz. Jakież tam nowiny na świecie, mój ojcze? jakież nowiny?<br> {{tab}}'''Łokieć.''' Dalej, mopanku, w drogę! dalej!<br> {{tab}}'''Lucyo.''' Idź do psiarni, Pompejuszu, idź!<br> {{c|w=85%|(Wychodzą Łokieć, Błazen, straż).|przed=10px|po=10px}} {{tab}}Jakież tam nowiny, ojcze? Co słychać o księciu?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> nunsi6g04urmygzprk82haix4qwiurr Szablon:IndexPages/Anafielas 10 905832 3153093 3153084 2022-08-17T12:01:45Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>1068</pc><q4>637</q4><q3>285</q3><q2>1</q2><q1>61</q1><q0>72</q0> 61b9iiepn1mhc0oxjktz2watddw5pbp 3153221 3153093 2022-08-17T18:01:47Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>1068</pc><q4>650</q4><q3>278</q3><q2>1</q2><q1>55</q1><q0>72</q0> 7a0k96wfk6awclnogli4gi7e0jzy0vc 3153304 3153221 2022-08-17T19:01:47Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>1068</pc><q4>674</q4><q3>254</q3><q2>1</q2><q1>55</q1><q0>72</q0> 48mdj1i8a3vfvrv9dj8k82yrr8cda6o 3153341 3153304 2022-08-17T20:01:48Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>1068</pc><q4>697</q4><q3>231</q3><q2>1</q2><q1>55</q1><q0>72</q0> hxdb1csn633dzdu0yxmftukvem99zud 3153479 3153341 2022-08-18T08:01:47Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>1068</pc><q4>697</q4><q3>239</q3><q2>1</q2><q1>47</q1><q0>72</q0> 0k7xy6lqp857epvt4h8whz37651zyq1 Szablon:IndexPages/S. Orgelbranda Encyklopedia Powszechna (1859) 10 905892 3153094 3150532 2022-08-17T12:01:56Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>5185</pc><q4>4</q4><q3>6</q3><q2>8</q2><q1>1060</q1><q0>36</q0> jj0pnpytyathgxy3wxx415sken6igbb 3153306 3153094 2022-08-17T19:02:09Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>5185</pc><q4>4</q4><q3>6</q3><q2>7</q2><q1>1061</q1><q0>36</q0> 9ebm88c5wv8vy2eg5k1llf2x2fvjzvu Szablon:IndexPages/Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu 10 912668 3153500 2834437 2022-08-18T11:01:46Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>184</pc><q4>0</q4><q3>0</q3><q2>0</q2><q1>1</q1><q0>12</q0> qdydrouolzxiinc20o1cax2189qhfv6 Szablon:IndexPages/PL Rudyard Kipling - Takie sobie bajeczki.djvu 10 992567 3153501 3149999 2022-08-18T11:01:57Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>128</pc><q4>0</q4><q3>0</q3><q2>0</q2><q1>39</q1><q0>4</q0> imzs3e1kkgt9tesifvzl941l4cig2ao Wikiźródła:Tablica ogłoszeń 4 1034332 3153210 3147573 2022-08-17T17:52:53Z Wieralee 6253 +Źródłosłów 2022 wikitext text/x-wiki {{Wikiźródła:Tablica ogłoszeń/Nagłówek}} {{clear}} == Źródłosłów 2022 == * Drodzy Wikiskrybowie, w dniach 23–25 września 2022 w Gdańsku odbędzie się piąte spotkanie Wikisłownika i Wikiźródeł organizowane przez Stowarzyszenie Wikimedia Polska. Do naszej dyspozycji będą sale konferencyjne, w których możemy przeprowadzić warsztaty i dyskusje dotyczące interesujących nas tematów, a także zaprezentować co się działo w projekcie i jego otoczeniu, czy też omówić ewentualne plany na przyszłość. Osoby spoza Gdańska mogą też liczyć na nocleg. Przewidywane są też gadżety dla uczestniczek i uczestników. Więcej informacji o samym spotkaniu oraz o sposobie rejestracji można znaleźć na stronie '''[[:wmpl:Źródłosłów 2022|Źródłosłów 2022]]'''. Trwają prace nad (ramowym) programem spotkania, gorąco zachęcam do zgłaszania tematów, które chcielibyście omówić, na temat których chcielibyście się więcej dowiedzieć lub w odniesieniu do których chcielibyście wymienić się poglądami z innymi członkami społeczności. Zgłaszajcie się, rejestrujcie, działajcie! [[Wikiskryba:Wieralee|Wieralee]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wieralee|dyskusja]]) 19:52, 17 sie 2022 (CEST) == 8 sierpnia == * Droga społeczności, już od 11 sierpnia rozpoczyna się wielkie święto społeczności - Wikimania 2022! To zdalna konferencja, w której udział wezmą edytorzy i edytorki z całego świata. Zapraszam Was - [https://wikimania.wikimedia.org/wiki/Program/Schedule program jest niewiarygodnie bogaty]! A jeśli chcecie obejrzeć Wikimanię w dobrym towarzystwie, to '''zapraszamy Was na spotkania lokalne w Katowicach''' (12 sierpnia, godz. 16.00-19.00) i '''w Warszawie''' (13 sierpnia, godz. 11.00-21.00). Będą czekać na Was przekąski i pyszna pizza! Więcej informacji i formularz rejestracyjny znajdziecie [[:chapter:Wikimania_2022#Spotkania_lokalne|na tej stronie]]. Zapraszamy! [[Wikiskryba:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)]] ([[Dyskusja wikiskryby:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|dyskusja]]) 18:17, 8 sie 2022 (CEST) == 1 sierpnia == * Droga społeczności, Wikimedia Polska zaprasza do aplikowania o stypendium na zdalną konferencję ruchu Wikimedia, Wikimanię 2022, która odbędzie się od 11 do 14 sierpnia tego roku. Do 4 sierpnia można składać wnioski na m.in. słuchawki, pakiety danych, posiłki na wynos. Zapraszamy do aplikowania! Szczegóły na [[:chapter:Wikimania 2022|stronie procesu stypendialnego]]. Komisja jest miła, składanie wniosków szybkie, a Wikimania fajna - zapraszamy! Planujemy również spotkania na żywo w Warszawie, Katowicach i Poznaniu. Informacje wkrótce! [[Wikiskryba:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)]] ([[Dyskusja wikiskryby:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|dyskusja]]) 18:04, 1 sie 2022 (CEST) == 28 marca == Drodzy Wszyscy, międzynarodowa konferencja wikimedian, Wikimania 2021 niby za nami, ale jak się okazuje dla niektórych dopiero się wydarzy! Otóż - aby uczynić Wikimanię trochę bardziej dostępną, również dla osób, które nie znają angielskiego, Wikimedia Polska zapewniła polskie napisy do 8 sesji, które uznaliśmy za wyjątkowo interesujące. Wybór jest różnorodny: są Wikidane, jest Abstract Wikipedia, jest komunikacja w projekcie, otwartość, a nawet teorie spiskowe w japońskiej Wikipedii. Zapraszam do oglądania! [[:chapter:Wikimania_2021/T%C5%82umaczenia|Lista tłumaczonych sesji tu]]! Tłumaczenia zostały wykonane dzięki grantowi od Wikimedia Foundation. [[Wikiskryba:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)]] ([[Dyskusja wikiskryby:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|dyskusja]]) 18:34, 28 mar 2022 (CEST) == 14 lutego == * Drodzy wikimedianie i drogie Wikimedianki, oto wiadomość, na którą wiele osób czekało: wiemy, kiedy odbędzie się '''[[:chapter:Wzlot|(W)zlot czyli Wiosenny Zlot społeczności Wikimedian]]''' (który zastępuje odwołany z powodów covidowych Zlot Zimowy) - spotykamy się '''22-24 kwietnia w Chorzowie''' w przepięknym [[:w:Górnośląski Park Etnograficzny|Górnośląskim Parku Etnograficznym]], gdzie będziemy wśród zieleni i obiektów architektury odbywać wykłady, warsztaty, zabawy, pogaduchy itp. Choć chciałoby się nocować w tymże parku, to nocleg odbędzie się w pobliskim hotelu :) Na uczestników i uczestniczki czeka wiele fajności, w tym ognisko, zwiedzanie schronu i innych ciekawych miejsc Chorzowa. '''Rejestracja potrwa od 14 lutego do 31 marca''', choć ze względów organizacyjnych zachęcamy do jak najwcześniejszej rejestracji. To będzie wspaniałe wydarzenie we wspaniałym miejscu! Dla kogo? I dla starych wikiwyjadaczy i tych, którzy dopiero mają za sobą swoje pierwsze 100 edycji :) Zapraszamy! [[Wikiskryba:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)]] ([[Dyskusja wikiskryby:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|dyskusja]]) 16:50, 14 lut 2022 (CET) == 20 stycznia == Droga społeczności, w Wikimedia Polska bardziej niż na postanowienia noworoczne, stawiamy na plany roczne. I właśnie jesteśmy w trakcie ich przygotowywania. Niezbędna częścią tego kawałka są konsultacje z Wami. Szczególnie w obszarze wsparcia społeczności. Dlatego zapraszamy Was dzisiaj '''20 stycznia o godz. 19.00''' na platformę Zoom na pogadankę w sprawie naszego planu rocznego ([https://us06web.zoom.us/j/86284154542 link], ID spotkania 862 8415 4542). Opowiemy Wam, co wsparcie społeczności planuje na 2022 i posłuchamy Waszych głosów. Plan jest wciąż wyryty bardziej w wikikodzie niż kamieniu, dlatego Wasze zdanie ma znaczenie i może realnie wpłynąć na naszą pracę. Z tremą, przejęciem i niecierpliwością zapraszamy Was na to spotkanie. Do zobaczenia! [[Wikiskryba:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)]] ([[Dyskusja wikiskryby:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|dyskusja]]) 10:40, 20 sty 2022 (CET) == 10 stycznia == * Można już zgłaszać [[m:Community Wishlist Survey 2022/pl|propozycje nowych narzędzi i ulepszeń technicznych]], do opracowania przez najbliższy rok. Etap zgłaszania propozycji trwa do 23 stycznia. Potem, od 28 stycznia, będzie można oddawać głosy na najciekawsze propozycje. --[[Wikiskryba:Wargo|Wargo]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wargo|dyskusja]]) 20:10, 10 sty 2022 (CET) == 4 stycznia == * Droga społeczności, ze względu na pogarszającą się sytuację covidową [[:chapter:Zlot Zimowy 2022|Zlot Zimowy 2022]] nie odbędzie się w planowanym terminie na żywo. Na stronie zlotu znajdziecie więcej informacji o powodach tej (niełatwej dla nas) decyzji, ale też o tym, co to oznacza dla osób, które już się zarejestrowały (te osoby powinny też mieć takie informacje w swoich skrzynkach mailowych). Znajdziecie tam też informację pozytywną: nie rezygnujemy z organizacji ogólnopolskiego spotkania. Planujemy spotkanie na żywo na wiosnę, w nieco innej, fajniejszej i bardziej covido-odpornej formule :) Zaglądajcie tam! Zapraszam Was też na dzisiejsze spotkanie o godz. 20.00 na platformie Zoom ([https://us06web.zoom.us/j/82827771836?pwd=VHMrUng0SXhZZDF6QWFWSWVSWWZqZz09 link do spotkania], hasło: zlotzimowy), gdzie porozmawiamy o tej decyzji i o tym co dokładnie czeka nas na wiosnę. Albo o różnych innych rzeczach, jeśli chcecie. Dbajcie o siebie i trzymajcie się zdrowo! [[Wikiskryba:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)]] ([[Dyskusja wikiskryby:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|dyskusja]]) 17:26, 4 sty 2022 (CET) == Autorzy, którzy przeszli do domeny publicznej w 2022 roku == W tym roku przechodzą do domeny publicznej następujący pisarze: :[[:w:Ignacy Baliński|Ignacy Baliński]], [[:w:Algernon Blackwood|Algernon Blackwood]], [[:w:Tadeusz Borowski (pisarz)|Tadeusz Borowski]], [[:w:Hermann Broch|Hermann Broch]], [[:q:Peter Cheyney|Peter Cheyney]], [[:w:Artur Chojecki (psycholog)|Artur Chojecki]], [[:w:André Gide|André Gide]], [[:w:Tamiki Hara|Tamiki Hara]], [[:w:Sadegh Hedajat|Sadegh Hedajat]], [[:w:Bernhard Kellermann|Bernhard Kellermann]], [[:w:Sinclair Lewis|Sinclair Lewis]], [[:w:Maxence van der Meersch|Maxence van der Meersch]], [[:w:Ignacy Nikorowicz|Ignacy Nikorowicz]], [[:w:Andriej Płatonow|Andriej Płatonow]], [[:w:Henry De Vere Stacpoole|Henry De Vere Stacpoole]], [[:w:Władysława Weychert-Szymanowska|Władysława Weychert-Szymanowska]], [[:w:Ludwig Wittgenstein|Ludwig Wittgenstein]]. Z uwagi na URAA można zamieszczać te tytuły, które zostały po raz pierwszy opublikowane przed 1927 rokiem. Trzeba też pamiętać o prawach autorskich tłumaczy ;) [[Wikiskryba:Wieralee|Wieralee]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wieralee|dyskusja]]) 01:52, 2 sty 2022 (CET) == Podsumowanie roku 2021 — statystyki :-) == Stan wg dostępnej statystyki z nocy 31 grudnia 2021/1 stycznia 2022 roku. [[Wikiskryba:Wieralee|Wieralee]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wieralee|dyskusja]]) 18:58, 1 sty 2022 (CET) {| class="wikitable" | |colspan=6 align=center|Strony w indeksach |colspan=5 align=center|Teksty |align=center|Słowniki |- | |'''wszystkie''' |style="background: #ff6699"|'''przepisane''' |style="background: #66cccc"|'''problemy''' |style="background: #D9D9F3"|'''bez treści''' |style="background: yellow"|'''skorygowane''' |style="background: #00ff33"|'''uwierzytelnione''' |'''wszystkie''' |style="background: #99ff66"|'''ze skanami''' |style="background: #ff6699"|'''bez skanów''' |style="background: #D9D9F3"|'''disambig''' |style="background: #cc66cc"|'''% proof''' |{{f*|w przybliżeniu|w=75%}} |- |2021 | align="right" | 732 260 | align="right" | 248 202 | align="right" | 4 003 | align="right" | 46 930 | align="right" | 106 486 | align="right" | 326 639 | align="right" | 230 288 | align="right" | 223 122 | align="right" | 2 620 | align="right" | 4 546 | align="right" | 98.84 | align="right" | <!-- {{f*|brak danych|w=75%}} --> |- |2020 | align="right" | 639 315 | align="right" | 228 609 | align="right" | 4 085 | align="right" | 41 908 | align="right" | 81 051 | align="right" | 283 662 | align="right" | 220 103 | align="right" | 213 026 | align="right" | 2 909 | align="right" | 4 168 | align="right" | 98.65 | align="right" | <!-- {{f*|brak danych|w=75%}} --> |- |2019 | align="right" | 545 244 | align="right" | 183 628 | align="right" | 2 179 | align="right" | 36 008 | align="right" | 69 138 | align="right" | 254 291 | align="right" | 212 236 | align="right" | 204 483 | align="right" | 3 747 | align="right" | 4 006 | align="right" | 98.20 | align="right" | <!-- {{f*|brak danych|w=75%}} --> |- |2018 | align="right" | 474 618 | align="right" | 149 090 | align="right" | 2 841 | align="right" | 31 448 | align="right" | 71 906 | align="right" | 219 333 | align="right" | 189 475 | align="right" | 181 794 | align="right" | 3 976 | align="right" | 3 705 | align="right" | 97.86 | align="right" | <!-- {{f*|brak danych|w=75%}} --> |- |2017 | align="right" | 405 045 | align="right" | 141 959 | align="right" | 2 922 | align="right" | 26 195 | align="right" | 59 478 | align="right" | 174 491 | align="right" | 181 190 | align="right" | 173 526 | align="right" | 4 193 | align="right" | 3 471 | align="right" | 97.64 | align="right" | 60 000 |- |2016 | align="right" | 329 299 | align="right" | 116 031 | align="right" | 2 932 | align="right" | 22 804 | align="right" | 48 936 | align="right" | 138 596 | align="right" | 153 292 | align="right" | 145 579 | align="right" | 4 699 | align="right" | 3 014 | align="right" | 96.87 | align="right" | 26 000 |- |2015 | align="right" | 247 266 | align="right" | 88 498 | align="right" | 2 733 | align="right" | 17 486 | align="right" | 33 746 | align="right" | 104 803 | align="right" | 81 201 | align="right" | 73 396 | align="right" | 5 378 | align="right" | 2 427 | align="right" | 93.17 | |- |2014 | align="right" | 181 061 | align="right" | 60 479 | align="right" | 2 664 | align="right" | 12 651 | align="right" | 23 443 | align="right" | 81 824 | align="right" | 46 828 | align="right" | 38 599 | align="right" | 6 313 | align="right" | 1 916 | align="right" | 85.94 | |- |2013 | align="right" | 121 298 | align="right" | 36 435 | align="right" | 2 649 | align="right" | 9 034 | align="right" | 14 603 | align="right" | 58 577 | align="right" | 34 051 | align="right" | 24 187 | align="right" | 8 545 | align="right" | 1 319 | align="right" | 73.89 | |- |2012 | align="right" | 73 790 | align="right" | 25 824 | align="right" | 2 427 | align="right" | 5 585 | align="right" | 12 161 | align="right" | 27 793 | align="right" | 26 466 | align="right" | 15 416 | align="right" | 10 347 | align="right" | 703 | align="right" | 59.84 | |- |2011 | align="right" | 46 244 | align="right" | 15 559 | align="right" | 2 760 | align="right" | 4 242 | align="right" | 7 630 | align="right" | 16 053 | align="right" | 22 431 | align="right" | 10 223 | align="right" | 11 898 | align="right" | 310 | align="right" | 46.21 | |- |2010 | align="right" | 19 839 | align="right" | 7 971 | align="right" | 7 | align="right" | 1 661 | align="right" | 2 525 | align="right" | 7 675 | align="right" | 18 496 | align="right" | 5 632 | align="right" | 12 603 | align="right" | 261 | align="right" | 30.89 | |- |2009 |colspan=6 align=center|początek proofread |colspan=5 align=center|początek proofread | |- |} djwypghffyiq6t9rad3bzv6r263zplb 3153285 3153210 2022-08-17T18:38:32Z Tylko Medycyna 31283 wikitext text/x-wiki {{Wikiźródła:Tablica ogłoszeń/Nagłówek}} {{clear}} == 17 sierpnia == * Drodzy Wikiskrybowie, w dniach 23–25 września 2022 w Gdańsku odbędzie się piąte spotkanie Wikisłownika i Wikiźródeł organizowane przez Stowarzyszenie Wikimedia Polska. Do naszej dyspozycji będą sale konferencyjne, w których możemy przeprowadzić warsztaty i dyskusje dotyczące interesujących nas tematów, a także zaprezentować co się działo w projekcie i jego otoczeniu, czy też omówić ewentualne plany na przyszłość. Osoby spoza Gdańska mogą też liczyć na nocleg. Przewidywane są też gadżety dla uczestniczek i uczestników. Więcej informacji o samym spotkaniu oraz o sposobie rejestracji można znaleźć na stronie '''[[:wmpl:Źródłosłów 2022|Źródłosłów 2022]]'''. Trwają prace nad (ramowym) programem spotkania, gorąco zachęcam do zgłaszania tematów, które chcielibyście omówić, na temat których chcielibyście się więcej dowiedzieć lub w odniesieniu do których chcielibyście wymienić się poglądami z innymi członkami społeczności. Zgłaszajcie się, rejestrujcie, działajcie! [[Wikiskryba:Wieralee|Wieralee]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wieralee|dyskusja]]) 19:52, 17 sie 2022 (CEST) == 8 sierpnia == * Droga społeczności, już od 11 sierpnia rozpoczyna się wielkie święto społeczności - Wikimania 2022! To zdalna konferencja, w której udział wezmą edytorzy i edytorki z całego świata. Zapraszam Was - [https://wikimania.wikimedia.org/wiki/Program/Schedule program jest niewiarygodnie bogaty]! A jeśli chcecie obejrzeć Wikimanię w dobrym towarzystwie, to '''zapraszamy Was na spotkania lokalne w Katowicach''' (12 sierpnia, godz. 16.00-19.00) i '''w Warszawie''' (13 sierpnia, godz. 11.00-21.00). Będą czekać na Was przekąski i pyszna pizza! Więcej informacji i formularz rejestracyjny znajdziecie [[:chapter:Wikimania_2022#Spotkania_lokalne|na tej stronie]]. Zapraszamy! [[Wikiskryba:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)]] ([[Dyskusja wikiskryby:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|dyskusja]]) 18:17, 8 sie 2022 (CEST) == 1 sierpnia == * Droga społeczności, Wikimedia Polska zaprasza do aplikowania o stypendium na zdalną konferencję ruchu Wikimedia, Wikimanię 2022, która odbędzie się od 11 do 14 sierpnia tego roku. Do 4 sierpnia można składać wnioski na m.in. słuchawki, pakiety danych, posiłki na wynos. Zapraszamy do aplikowania! Szczegóły na [[:chapter:Wikimania 2022|stronie procesu stypendialnego]]. Komisja jest miła, składanie wniosków szybkie, a Wikimania fajna - zapraszamy! Planujemy również spotkania na żywo w Warszawie, Katowicach i Poznaniu. Informacje wkrótce! [[Wikiskryba:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)]] ([[Dyskusja wikiskryby:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|dyskusja]]) 18:04, 1 sie 2022 (CEST) == 28 marca == Drodzy Wszyscy, międzynarodowa konferencja wikimedian, Wikimania 2021 niby za nami, ale jak się okazuje dla niektórych dopiero się wydarzy! Otóż - aby uczynić Wikimanię trochę bardziej dostępną, również dla osób, które nie znają angielskiego, Wikimedia Polska zapewniła polskie napisy do 8 sesji, które uznaliśmy za wyjątkowo interesujące. Wybór jest różnorodny: są Wikidane, jest Abstract Wikipedia, jest komunikacja w projekcie, otwartość, a nawet teorie spiskowe w japońskiej Wikipedii. Zapraszam do oglądania! [[:chapter:Wikimania_2021/T%C5%82umaczenia|Lista tłumaczonych sesji tu]]! Tłumaczenia zostały wykonane dzięki grantowi od Wikimedia Foundation. [[Wikiskryba:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)]] ([[Dyskusja wikiskryby:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|dyskusja]]) 18:34, 28 mar 2022 (CEST) == 14 lutego == * Drodzy wikimedianie i drogie Wikimedianki, oto wiadomość, na którą wiele osób czekało: wiemy, kiedy odbędzie się '''[[:chapter:Wzlot|(W)zlot czyli Wiosenny Zlot społeczności Wikimedian]]''' (który zastępuje odwołany z powodów covidowych Zlot Zimowy) - spotykamy się '''22-24 kwietnia w Chorzowie''' w przepięknym [[:w:Górnośląski Park Etnograficzny|Górnośląskim Parku Etnograficznym]], gdzie będziemy wśród zieleni i obiektów architektury odbywać wykłady, warsztaty, zabawy, pogaduchy itp. Choć chciałoby się nocować w tymże parku, to nocleg odbędzie się w pobliskim hotelu :) Na uczestników i uczestniczki czeka wiele fajności, w tym ognisko, zwiedzanie schronu i innych ciekawych miejsc Chorzowa. '''Rejestracja potrwa od 14 lutego do 31 marca''', choć ze względów organizacyjnych zachęcamy do jak najwcześniejszej rejestracji. To będzie wspaniałe wydarzenie we wspaniałym miejscu! Dla kogo? I dla starych wikiwyjadaczy i tych, którzy dopiero mają za sobą swoje pierwsze 100 edycji :) Zapraszamy! [[Wikiskryba:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)]] ([[Dyskusja wikiskryby:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|dyskusja]]) 16:50, 14 lut 2022 (CET) == 20 stycznia == Droga społeczności, w Wikimedia Polska bardziej niż na postanowienia noworoczne, stawiamy na plany roczne. I właśnie jesteśmy w trakcie ich przygotowywania. Niezbędna częścią tego kawałka są konsultacje z Wami. Szczególnie w obszarze wsparcia społeczności. Dlatego zapraszamy Was dzisiaj '''20 stycznia o godz. 19.00''' na platformę Zoom na pogadankę w sprawie naszego planu rocznego ([https://us06web.zoom.us/j/86284154542 link], ID spotkania 862 8415 4542). Opowiemy Wam, co wsparcie społeczności planuje na 2022 i posłuchamy Waszych głosów. Plan jest wciąż wyryty bardziej w wikikodzie niż kamieniu, dlatego Wasze zdanie ma znaczenie i może realnie wpłynąć na naszą pracę. Z tremą, przejęciem i niecierpliwością zapraszamy Was na to spotkanie. Do zobaczenia! [[Wikiskryba:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)]] ([[Dyskusja wikiskryby:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|dyskusja]]) 10:40, 20 sty 2022 (CET) == 10 stycznia == * Można już zgłaszać [[m:Community Wishlist Survey 2022/pl|propozycje nowych narzędzi i ulepszeń technicznych]], do opracowania przez najbliższy rok. Etap zgłaszania propozycji trwa do 23 stycznia. Potem, od 28 stycznia, będzie można oddawać głosy na najciekawsze propozycje. --[[Wikiskryba:Wargo|Wargo]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wargo|dyskusja]]) 20:10, 10 sty 2022 (CET) == 4 stycznia == * Droga społeczności, ze względu na pogarszającą się sytuację covidową [[:chapter:Zlot Zimowy 2022|Zlot Zimowy 2022]] nie odbędzie się w planowanym terminie na żywo. Na stronie zlotu znajdziecie więcej informacji o powodach tej (niełatwej dla nas) decyzji, ale też o tym, co to oznacza dla osób, które już się zarejestrowały (te osoby powinny też mieć takie informacje w swoich skrzynkach mailowych). Znajdziecie tam też informację pozytywną: nie rezygnujemy z organizacji ogólnopolskiego spotkania. Planujemy spotkanie na żywo na wiosnę, w nieco innej, fajniejszej i bardziej covido-odpornej formule :) Zaglądajcie tam! Zapraszam Was też na dzisiejsze spotkanie o godz. 20.00 na platformie Zoom ([https://us06web.zoom.us/j/82827771836?pwd=VHMrUng0SXhZZDF6QWFWSWVSWWZqZz09 link do spotkania], hasło: zlotzimowy), gdzie porozmawiamy o tej decyzji i o tym co dokładnie czeka nas na wiosnę. Albo o różnych innych rzeczach, jeśli chcecie. Dbajcie o siebie i trzymajcie się zdrowo! [[Wikiskryba:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)]] ([[Dyskusja wikiskryby:Natalia Szafran-Kozakowska (WMPL)|dyskusja]]) 17:26, 4 sty 2022 (CET) == Autorzy, którzy przeszli do domeny publicznej w 2022 roku == W tym roku przechodzą do domeny publicznej następujący pisarze: :[[:w:Ignacy Baliński|Ignacy Baliński]], [[:w:Algernon Blackwood|Algernon Blackwood]], [[:w:Tadeusz Borowski (pisarz)|Tadeusz Borowski]], [[:w:Hermann Broch|Hermann Broch]], [[:q:Peter Cheyney|Peter Cheyney]], [[:w:Artur Chojecki (psycholog)|Artur Chojecki]], [[:w:André Gide|André Gide]], [[:w:Tamiki Hara|Tamiki Hara]], [[:w:Sadegh Hedajat|Sadegh Hedajat]], [[:w:Bernhard Kellermann|Bernhard Kellermann]], [[:w:Sinclair Lewis|Sinclair Lewis]], [[:w:Maxence van der Meersch|Maxence van der Meersch]], [[:w:Ignacy Nikorowicz|Ignacy Nikorowicz]], [[:w:Andriej Płatonow|Andriej Płatonow]], [[:w:Henry De Vere Stacpoole|Henry De Vere Stacpoole]], [[:w:Władysława Weychert-Szymanowska|Władysława Weychert-Szymanowska]], [[:w:Ludwig Wittgenstein|Ludwig Wittgenstein]]. Z uwagi na URAA można zamieszczać te tytuły, które zostały po raz pierwszy opublikowane przed 1927 rokiem. Trzeba też pamiętać o prawach autorskich tłumaczy ;) [[Wikiskryba:Wieralee|Wieralee]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wieralee|dyskusja]]) 01:52, 2 sty 2022 (CET) == Podsumowanie roku 2021 — statystyki :-) == Stan wg dostępnej statystyki z nocy 31 grudnia 2021/1 stycznia 2022 roku. [[Wikiskryba:Wieralee|Wieralee]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wieralee|dyskusja]]) 18:58, 1 sty 2022 (CET) {| class="wikitable" | |colspan=6 align=center|Strony w indeksach |colspan=5 align=center|Teksty |align=center|Słowniki |- | |'''wszystkie''' |style="background: #ff6699"|'''przepisane''' |style="background: #66cccc"|'''problemy''' |style="background: #D9D9F3"|'''bez treści''' |style="background: yellow"|'''skorygowane''' |style="background: #00ff33"|'''uwierzytelnione''' |'''wszystkie''' |style="background: #99ff66"|'''ze skanami''' |style="background: #ff6699"|'''bez skanów''' |style="background: #D9D9F3"|'''disambig''' |style="background: #cc66cc"|'''% proof''' |{{f*|w przybliżeniu|w=75%}} |- |2021 | align="right" | 732 260 | align="right" | 248 202 | align="right" | 4 003 | align="right" | 46 930 | align="right" | 106 486 | align="right" | 326 639 | align="right" | 230 288 | align="right" | 223 122 | align="right" | 2 620 | align="right" | 4 546 | align="right" | 98.84 | align="right" | <!-- {{f*|brak danych|w=75%}} --> |- |2020 | align="right" | 639 315 | align="right" | 228 609 | align="right" | 4 085 | align="right" | 41 908 | align="right" | 81 051 | align="right" | 283 662 | align="right" | 220 103 | align="right" | 213 026 | align="right" | 2 909 | align="right" | 4 168 | align="right" | 98.65 | align="right" | <!-- {{f*|brak danych|w=75%}} --> |- |2019 | align="right" | 545 244 | align="right" | 183 628 | align="right" | 2 179 | align="right" | 36 008 | align="right" | 69 138 | align="right" | 254 291 | align="right" | 212 236 | align="right" | 204 483 | align="right" | 3 747 | align="right" | 4 006 | align="right" | 98.20 | align="right" | <!-- {{f*|brak danych|w=75%}} --> |- |2018 | align="right" | 474 618 | align="right" | 149 090 | align="right" | 2 841 | align="right" | 31 448 | align="right" | 71 906 | align="right" | 219 333 | align="right" | 189 475 | align="right" | 181 794 | align="right" | 3 976 | align="right" | 3 705 | align="right" | 97.86 | align="right" | <!-- {{f*|brak danych|w=75%}} --> |- |2017 | align="right" | 405 045 | align="right" | 141 959 | align="right" | 2 922 | align="right" | 26 195 | align="right" | 59 478 | align="right" | 174 491 | align="right" | 181 190 | align="right" | 173 526 | align="right" | 4 193 | align="right" | 3 471 | align="right" | 97.64 | align="right" | 60 000 |- |2016 | align="right" | 329 299 | align="right" | 116 031 | align="right" | 2 932 | align="right" | 22 804 | align="right" | 48 936 | align="right" | 138 596 | align="right" | 153 292 | align="right" | 145 579 | align="right" | 4 699 | align="right" | 3 014 | align="right" | 96.87 | align="right" | 26 000 |- |2015 | align="right" | 247 266 | align="right" | 88 498 | align="right" | 2 733 | align="right" | 17 486 | align="right" | 33 746 | align="right" | 104 803 | align="right" | 81 201 | align="right" | 73 396 | align="right" | 5 378 | align="right" | 2 427 | align="right" | 93.17 | |- |2014 | align="right" | 181 061 | align="right" | 60 479 | align="right" | 2 664 | align="right" | 12 651 | align="right" | 23 443 | align="right" | 81 824 | align="right" | 46 828 | align="right" | 38 599 | align="right" | 6 313 | align="right" | 1 916 | align="right" | 85.94 | |- |2013 | align="right" | 121 298 | align="right" | 36 435 | align="right" | 2 649 | align="right" | 9 034 | align="right" | 14 603 | align="right" | 58 577 | align="right" | 34 051 | align="right" | 24 187 | align="right" | 8 545 | align="right" | 1 319 | align="right" | 73.89 | |- |2012 | align="right" | 73 790 | align="right" | 25 824 | align="right" | 2 427 | align="right" | 5 585 | align="right" | 12 161 | align="right" | 27 793 | align="right" | 26 466 | align="right" | 15 416 | align="right" | 10 347 | align="right" | 703 | align="right" | 59.84 | |- |2011 | align="right" | 46 244 | align="right" | 15 559 | align="right" | 2 760 | align="right" | 4 242 | align="right" | 7 630 | align="right" | 16 053 | align="right" | 22 431 | align="right" | 10 223 | align="right" | 11 898 | align="right" | 310 | align="right" | 46.21 | |- |2010 | align="right" | 19 839 | align="right" | 7 971 | align="right" | 7 | align="right" | 1 661 | align="right" | 2 525 | align="right" | 7 675 | align="right" | 18 496 | align="right" | 5 632 | align="right" | 12 603 | align="right" | 261 | align="right" | 30.89 | |- |2009 |colspan=6 align=center|początek proofread |colspan=5 align=center|początek proofread | |- |} a9l0nxy3h50se3cxfgono0vxou1m83i Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/58 100 1034411 3153137 3152637 2022-08-17T16:30:58Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Aborigines" />{{pk|same|go}} początku (''ab origine''), a zatém po łacinie to samo, co Grecy wyrażali swoją nazwą Autochthonów. — Oprócz tego rzymianie Aboriginaini nazywali oddzielny naród, zapewne jedno z najwcześniej do Italii przybyłych pokoleń tessalskich, który osiadł w górach Apenińskich w bliskości miasta Reate, dzisiejszego Rieti, i w wojnie z sąsiedniemi Sykulami, wzmocniony nowemi Pelasgów posiłkami, Sykulów zmusił do opuszczenia siedzib i przeniesienia się do Sycylii. Rzymianie od Aboriginów wyprowadzali Latinów, a zatem i samych siebie.<section end="Aborigines" /> <section begin="Ab ovo" />{{tab}}'''Ab ovo, ''' wyrażenie łacińskie, znaczy dosłownie: od jajka: rzecz jaką zaczynać ''ab ovo'', to samo co traktować ją gruntownie, od samego początku. Wyrażenie to, jak się zdaje, nie pochodzi ztąd, że od jajka zaczyna się życie niektórych rodzajów zwierząt, ale raczej od łacińskiego przysłowia: ''ab ovo usque ad mala'' (od jajka do jabłek), czyli od początku do końca, ponieważ Rzymianie wieczerze swoje zwykli zaczynać od jajek, a kończyli na jabłkach.<section end="Ab ovo" /> <section begin="Abowsko-bierneb. gub." />{{tab}}'''Abowsko-bierneborgska''' gubernija, składająca się z właściwej Finlandyi, z większej części dawniejszej Satakundy i wysp Alandzkich, zamyka w sobie południowo-zachodnią część Finlandyi, graniczącą od południa z morzem Baltyckiem, a od zachodu z odnogą Botnicką. Zajmuje przestrzeń 23, 912 wiorst □, z których 60, 710 dziesięcin roli uprawnej, 240, 487 dzies. łąk, 1, 320, 672 dzies. lasów i 711, 549 dzies. wód i bagnisk. Dzieli się na dziesięć powiatów: Chaliko, Pikje, Masku (w którym miasta Abo i Nodendal), Wirmo, Wemo (z miastem Niusztad), Niższa Satakunda (z miastami Bjerneborg i Raumo), Wyższa Satakunda górna (z miastem Tammerfors), Wyższa Satakunda średnia, Wyższa Satakunda dolna i wyspy Alandzkie. Południowa część gubemii jest więcej górzysta od północnej, chociaż wzdłuż granicy wazoskiej gubemii przechodzi gałąź pasma gór Mauselke; na północo-wschodzie znajdują się obszerne bagniska. Powierzchnia gubemii abowsko-bierneborgskiej, jak i całej prawie Finlandyi, składa się z granitowych mass, na których rozsiane są liczne jeziora i błota, w części pokrytych piaskiem, gliną i czarnoziemem. Granitowe skały pionowo i urwisto schodzą do morza i tworzą kolejno po sobie idące wzgórza i doliny, tak że w całej tej okolicy rzadko można spotkać obszerniejsze przestrzenie, na których granitowe góry nie tworzyłyby głównych wyniosłości. Równiny wznoszą się na 1, 000 do 1, 400 stóp nad powierzchnią morza, wyższe części gór nigdzie nie podnoszą się wyżej nad 2, 800 stóp. Granitowe góry stałego lądu rozciągają się do samego morza i tworzą częścią liczne nadbrzeżne skały, częścią wchodząc do morza, niezliczone skaliste wysepki, które, pod nazwaniem „szer“ (skar, skargard), pokrywają południowe i południowo-zachodnie wybrzeża gubemii, czyniąc żeglugę po nich bardzo niebezpieczną, ale razem tworząc mnóstwo spokojnych zatok (w Abo, Niusztadzie, Raumo, Nodendal, Refs, Bomar i w. in.). Wody tej gubemii ułatwiają drogi kommunikacyi i handlu. Główniejsze z nich należą do systematu wodnego satakundzkiego. Prócz jezior należących do niego, jest mnóstwo innych rozsianych po całej gubemii. Znaczniejsze rzeki są: Kumo i Aurajoki, nad którą leży Abo. Gościńce z wyjątkiem przechodzących przez miejsca bagniste i nieludne, znajdują się w ogólności w wybornym stanie: można je nazwać bitemi. W wodach alandzkich żyją foki, w jeziorach satakundzkich ogromne sumy, ważące niekiedy do 1, 200 funtów, perłowa macica, rudy żelaza (bagnistego) znajdują się prawie wyłącznie w południowo-wschodniej części gubernii; około Abo łamią piękny granit; nad zatoką Bierneborgską czarny marmur; granity w parafii Kimito; asbest w parafii Wittis. Wapno, kamienie do żarn i toczydeł, łupek, glinki farbierskie (szczególniej czerwona) wszędzie. Klimat pobrzeża różni się nieco od środkowej części: w pierwszej zima i lato nastają później; najsilniejsze mrozy i upały rzadko przechodzą<section end="Abowsko-bierneb. gub." /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 0yj921okofyc4ixnw9bqkwqm8em9bup Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/59 100 1034413 3153138 3152665 2022-08-17T16:31:15Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Abowsko-bierneb. gub." />24° (Réaum.). Ludność wynosi 272, 900. Finny składają największą część ludności. Oprócz nich, od kilku już wieków, na wyspach i częścią w miastach zamieszkują Szwedzi. Zresztą, szwedzkim językiem mówi cała wyższa klassa, której niewielka cześć tylko jest pochodzenia szwedzkiego. Język ten jest urzędowy, używa się w juryzdykcyjach i szkołach. Na milę □ wypada 560 lud. W całej gubernii liczy się 12, 330 domów. Wielkich wsi mało; domy po większej części rozproszone, każdy bowiem włościanin stara się budować swój dom pośród uprawionego przez siebie pola. Przemysł na niskim stopniu; rolnictwo jest głównym środkiem utrzymania się dla Finnów; średnia i południowa część gubernii uważane są za najżyźniejsze w Finlandyi. Główną przyczyną nieurodzajów są tęgie mrozy, zdarzające się często w ciągu letnich upałów, szczególniej na miejscach nizkich i błotnistych. Zboża, przy zwyczajnych urodzajach, bywa dostateczna ilość na własną potrzebę, oprócz jałowszej części gubernii, to jest parafij: Ikalis, Ruowesi i Kiaro. Podatek ziemski wynosi rocznie około 375, 000 rub. (średni podatek z dziesięciny 15 kop. sr.). Dla ulepszenia gospodarstwa wiejskiego, ustanowione zostało w r. 1797, w mieście Abo, towarzystwo ekonomiczne. Drugie towarzystwo zawiązało się tamże niedawno, w celu rozszerzenia i ulepszenia ogrodnictwa. Chów bydła stanowi ważniejszą gałąź gospodarstwa wiejskiego. Dla większej zachęty do niego, nie tylko dozwolony jest bezpłatny wywóz masła, sera, mięsa wolowego i wieprzowego, bydła rogatego i&nbsp;t.&nbsp;p., ale naznaczone są nagrody rządowe za najlepsze ich gatunki. Lasy stanowią jedno z najważniejszych źródeł dochodów obywateli. Wyrabiają tu potaż, dziegieć i smołę; w południowych zaś okolicach znaczną ilość bali i budulca. We wszystkich nadmorskich miastach budują kupieckie statki, a w Abo i wojenne; nawet włościanie na wyspach Alandzkich i na wybrzeżach morskich, budują znaczną ilość pomniejszych statków (na pięć fasztów). Najlepsi majstrowie okrętowi są z Ostrobotnii. Wyrób żelaza znacznie się powiększył po przyłączeniu Finlandyi do Rossyi. W całej gubernii znajduje się 9 żelaznych fabryk i 1 miedziana; prócz tego, 1 przędzy bawełnianej, 2 płócienne, 2 huty szklanne, 1 ludwisarnia, 4 papiernie, 2 garbarnie, 2 fabryki tytuniów, 3 sukienne, 1 machin, 1 kart i 1 fajansu. Wartość wyrobów fabrycznych wynosi około 260, 000 rubli rocznie. Handel w gubernii wewnętrzny i zewnętrzny dość znaczny; we wszystkich miastach bywają coroczne jarmarki, w Abo 4 razy do roku. Dla ukształcenia biegłych sterników, założono w mieście Abo szkołę żeglarską; w r. 1838 tamże szkołę handlową. Główniejszemi produktami wywozu za granicę są: drzewo, bydło i ryby; wyroby leśne wysyłane są szczególniej do Hiszpanii i Algieru. Mieszkańcy prowadzą handel z Angliją, Francyją, Szwecyją i Rossyją, a sól po większej części sprowadzają z Hiszpanii. W gubernii 15 zakładów naukowych liczy 1, 300 uczniów. W Abo wychodzą 3 gazety.{{EO autorinfo|widoczny=wartykule|''M.&nbsp;B.&nbsp;S.''}}<section end="Abowsko-bierneb. gub." /> — <section begin="Abowski traktat" />'''Abowski traktat.''' Pokojem tym, zawartym przedugodnie w mieście Abo 16 Czerwca, a ostatecznie 7 Sierpnia 1743 roku, położono koniec wojnie, którą Rossyja prowadziła z Szwecyją w drugiej połowie 1741, roku. Na mocy tego traktatu odstąpione zostały Rossyi posiadłości zawarowane jej traktatem zawartym w Neustadt 1721; oraz przyłączone do Rossyi zajęte przez nią w tej wojnie w Finlandyi: prowincyja Kiumengorodzka, część powiatu Potis do rzeki Kiumeni, oraz forteca Nejszlot z jej okręgiem; Szwecyi zaś dozwolono wywozić zboże z portów rossyjskich na morzu Baltyckiem.{{EO autorinfo|''M.&nbsp;B.&nbsp;S.''}}<section end="Abowski traktat" /> <section begin="Abrabanel don Isaac" />{{tab}}'''Abrabanel don Isaac''' (Abarbanel), uczony rabin, zrodzony w Lizbonie z familii szczycącej się pochodzeniem od króla Dawida, był najsławniejszym doktorem drugiej szkoły rabinów. Alfons V powierzył mu kierunek finansów państwa; co gdy obraziło opiniją publiczną, po śmierci tego monarchy Abrabanel musiał się<section end="Abrabanel don Isaac" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3d42yo6b8750012pzf2u8po2n9qocjx Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/64 100 1034418 3153140 3040597 2022-08-17T16:34:39Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Abracadabra" />przez dni dziewięć noszone było na dołku piersiowym, poczem wrzucano je do rzeki lub stawu. Niektórzy mniemają, że wyraz Abracadabra jest nazwiskiem bożka assyryjskiego, inni zaś, że pochodzi od słowa ''Abraxas'' (ob).<section end="Abracadabra" /> <section begin="Abrakować" />{{tab}}'''Abrakować,''' wyrażenie marynarskie, z niemieckiego: ''abraken'', znaczy to samo co uwolnić się z niebezpiecznego miejsca, ławy piaszczystej i&nbsp;t.&nbsp;d.<section end="Abrakować" /> <section begin="Abramowicz (Jan)" />{{tab}}'''Abramowicz''' (Jan), był w 1285 kasztelanem lubelskim.<section end="Abramowicz (Jan)"/> — <section begin="Abramowicz (N.)" />'''Abramowicz''' (N.), był w 1362 kasztelanem i starostą lubelskim.<section end="Abramowicz (N.)" /> <section begin="Abramowicz (Jerzy), pastor" />{{tab}}'''Abramowicz''' (Jerzy), pastor zboru sławatyckiego w Wielkopolsce zmarły w r. 1763, napisał dzieje tego zboru, zamieszczone w dziele Scheidenmandtela, wydanem w łacińskim języku p.&nbsp;n. ''Akta konwentów i synodow dyssydentskich w Polsce''. Brzetysław 1776.<section end="Abramowicz (Jerzy), pastor" /> <section begin="Abramowicz (Jan)" />{{tab}}'''Abramowicz''' (Jan), starosta lidski i wendeński, jest autorem broszury p.&nbsp;n. ''Radivilias, sive de vita et rebus etc. principis Nicolai Radivilii Georgii filii''. Vilnae, 1592 r.<section end="Abramowicz (Jan)" /> <section begin="Abramowicz (Andrzej)" />{{tab}}'''Abramowicz''' (Andrzej) napisał: ''Duchowne lekarstwo na powietrze''. Kraków, 1625 roku.<section end="Abramowicz (Andrzej)" /> <section begin="Abramowicz (Jędrzéj)" />{{tab}}'''Abramowicz''' (Jędrzej), kasztelan brzesko-litewski, herbu jastrzębiec, pochodził z tej samej historycznej rodziny co i sławny wojewoda smoleński, (obacz [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abrahamowicz (Jan)|Abrahamowicz Jan]]), a nawet Jędrzej był dziedzicem Wornian, rodowego majątku Abramowiczów. Miał dwóch braci Jerzego i Antoniego. Rodzili się z Ogińskiej. Wszyscy trzej należeli za czasów Augusta III do partyi Radziwiłłowskiej i dla tego stali się ofiarami familii, ztąd więc znaczenie historyczne. Jędrzej był naprzód stolnikiem wileńskim, obrany następnie przez szlachtę 26 Października r. 1747 pisarzem ziemskim wileńskim. Przysiągł na ten urząd, według prawa, przed księciem hetmanem Radziwiłłem jako wojewodzie wileńskiemu: hetman dał mu potem i pisarstwo grodzkie wileńskie (w Sierp. 1748). Jerzy zaś był podwojewodą wileńskim. Obadwaj trzęśli trybunałem litewskim w r. 1755, na którym Jerzy był deputatem starodubowskiem i wice marszałkiem. Jędrzej zaś jako pisarz wileński miał także na trybunale wpływ naturalny a prawny. Czartoryskim szło o to, żeby zemścić się na Matuszewicach, którym chcieli odebrać szlachectwo, Abramowiczowie zaś nie pozwalali na to jedynie przez ducha partyi, nie z innej przyczyny. Książę kanclerz obojgu braciom groził. Jerzego nawet tak przestraszył, że chwiać się zaczynał w oporze i zwłóczył. Za to, że wreszcie Jerzy dał kreskę przeciwną Czartoryskim, kanclerz postanowił obalić z pisarstwa wileńskiego Jędrzeja, tem więcej, że póki był na tym urzędzie, przewaga Radziwiłłowska na trybunale była pewna. Dokonał kanclerz tego wyrokiem sądowym na następnym trybunale, na którym laskę trzymał zięć jego, podskarbi Flemming, w roku 1756. Abramowicz pomimo to, był zacniejszy człowiek stokroć od innych: za powody wyroku kładła też familia dzieciństwa, jako to: że Bohusz rejent wileński, podwładny piszarza, wziął czapeczkę w podarunku od pani Szejewiczowej podstoliny wileńskiej, iż na to Abramowicz pozwolił. Było to zgorszenie wielkie, bo urzędnik w dawnej Polsce był dożywotnim. Zbrodnię musiał popełnić, żeby mógł bozbawiony swojego stanowiska, a tutaj na zarzut ów dziecinny przekupstwa, miał jeszcze świadectwo Abramowicz od ks. Giecewicza, że wziął od Czartoryskich 100 dukat, za to, że nie pomagał w tej sprawie. Ale przemoc zrobiła swoje, nietylko samego Abramowicza wyzuto z urzędu, ale kilku jeszcze innych stronników Radziwiłłowskich co rozjątrzyło gotowe do walki stronnictwa na Litwie; Jerzy ciężko się rozchorował, Jędrzej zaś raz wraz jeździł do Warszawy do dworu, w nadziei jakiegoś odwetu. Kanclerz, żeby postawić na swojem, uciekł się do wymysłów i kłamstw; powiedział o {{pp|Abra|mowiczach}}<section end="Abramowicz (Jędrzéj)" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> anlbaxvagvnpjm7gzdu8ux9gq7khis0 Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/66 100 1034420 3153142 3033257 2022-08-17T16:41:38Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Abrantès (Andoche Junot książe d’)" />{{tab}}'''Abrantès''' (Andoche Junot książę d), marszałek Francyi, ur. 1771 r., wstąpił do wojska rewolucyjnego jako grenadyer r. 1792. Nieustraszoność jego podczas oblężenia Tulonu (1793), gdzie wśród gęstego ognia dział angielskich, pisał najspokojniej co mu dyktował komendant artyleryi Bonaparte, i kiedy bomba nieprzyjacielska padając, obydwóch obrzuciła ziemią, wyrzekł lakoniczne słowa: „Tém lepiej, nie potrzebuję więc piasku do zasypania,“ zachwyciła Bonapartego. Jako adjutant towarzyszył mu w kampanii włoskiej i egipskiej i został po 18 Brumaire najprzód komendantem, a następnie gubernatorem Paryża. R. 1805 Napoleon wysłał go jako posła nadzwyczajnego do Lizbony, zkąd powróciwszy, walczył w bitwie pod Austerlitz. W r. 1807 otrzymał dowództwo nad korpusem okkupacyjnym w Portugalię. Wkroczywszy 10 List. 1807 do Lizbony, ogłosił się 1 Lut. 1808 w imieniu cesarza generał-gubernatorem Portugalii, za co Napoleon mianował go księciem d’Abrantès. W skutek atoli wylądowania Anglików w Sierpniu 1808, położenie jego stało się tak krytycznem, że przyjąć musiał kapitulacyję w Cintra, która, jakkolwiek dosyć korzystna dla Francuzów, ściągnęła nań niełaskę cesarza, W kampanii z r. 1809 dowodził korpusem i został gubernatorem prowincyi illiryjskich; z rossyjskiej powróciwszy do Francyi cierpiący na umyśle, umarł w miasteczku Montbard 28 Lipca 1813. — Najstarszego syna jego, Napoleona, autora romansu: ''Deux coeurs de femme'', Ludwik XVIII zatwierdził w godności księcia d’Abrantès.<section end="Abrantès (Andoche Junot książe d’)" /> <section begin="Abrantès (Józefina Junot księżna d’)" />{{tab}}'''Abrantès''' (Józefina Junot, księżna d’), małżonka marszałka Francyi, ur. 1784 w Montpellier, z rodziców zwała się Permont. Matka jej pochodziła z cesarskiej familii Kommenów, którzy się do Korsyki schronili. W domu matki, w Paryżu, często bywał Napoleon przed swojem jeszcze wyniesieniem. Po upadku cesarza, z powodu nader krytycznego majątkowego położenia, Abrantes widziała się zmuszoną próbować sił w literackich zajęciach. Między licznemi belletrystycznemi i historycznemi jej utworami największą mają wartość: ''Mèmoires'' (16 tom. Paryż r. 1831 — 34), wraz z dalszym ich ciągiem (6 tom. Paryż 1836 — 37); toż samo da się powiedzieć o: ''Souvenirs d’une ambassade et d’un sèjour en Espagne'' (2 tom. Paryż 1837). Pierwsze mianowicie dzieło mnóstwo zawiera ciekawych szczegółów o Napoleonie i otaczających go osobach. Księżna Abrantès umarła w nędzy 1838 roku.<section end="Abrantès (Józefina Junot księżna d’)" /> <section begin="Abrantès, m." />{{tab}}'''Abrantès''' ufortyfikowane miasteczko nad rzeką Tagiem w Estremadurze w Portugalii, liczy 5, 000 mieszkańców, pamiętne w dziejach przedsięwziętą ztąd wyprawą Junota r. 1808, uwieńczoną zdobyciem Lizbony.<section end="Abrantès, m." /> <section begin="Abraxas czyli Abrasax" />{{tab}}'''Abraxas, ''' czyli '''Abrasax, ''' wyraz niewiadomego znaczenia, znajdujący się greckiemi literami na licznych gemmach, na których oprócz tego wyrżnięte są różne potworne postacie i godła symboliczne. Kamienie te używane podobno były jako [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Amulet|amulety]] (ob.) przez chrześcijańską sektę gnostyczną Bazylidijanów; bliższą o nich wiadomość podaje dzieło Bellermanna: ''Ueber die Gemmen der Alten mit dem Abraxasbilde'', Berlin 1819.<section end="Abraxas czyli Abrasax" /> <section begin="Abrek (Mikołaj)" />{{tab}}'''Abrek''' (Mikołaj), Lwowczyk, drukował odę p.&nbsp;n. ''Euphrosine'', po polsku, do Jana Zamojskiego, opiewającą tęskność uczonych z przyczyny nierychłego powrotu ich opiekuna.<section end="Abrek (Mikołaj)" /> — <section begin="Abrek (Jędrzej)" />'''Abrek''' (Jędrzej), rodem ze Lwowa, napisał: 1) wierszem łacińskim epitalamium Alex. Koniecpolskiemu p.&nbsp;n. ''Phaebus post nubila'', r. 1742. 2) ''Vir dolorum Christus'', Zamość 1649. 3) ''Epos genethliacum Deo uno et homini concinnatum'', Zamość 1646 r. 4) Jego staraniem wyszła trzecia edycya grammatyki łacińskiej J. Ursyna, Zamość 1646.<section end="Abrek (Jędrzej)" /> <section begin="Abrenuncyjacyja" />{{tab}}'''Abrenuncyjacyja, ''' wyraz dawnego prawa polskiego, znaczy zrzeczenie się wyposażonej córki przyszłego spadku: nazywano to wyrokiem wyrzeczeniem się:<section end="Abrenuncyjacyja" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> sfx65d8h3ej1kc499i65u331rkiaixg Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/1010 100 1035405 3153156 3152648 2022-08-17T16:55:35Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude>{{SpisPozycja|nodots|page=''Str.''|width=16em}} <section begin="spis"/> {{EO SpisRzeczy|Abeille (Ludwik Paweł)|3=28}} {{EO SpisRzeczy|Abeken (Bernard Rudolf)}} {{EO SpisRzeczy|Abeken (Wilhelm Ludw.)|{{tab}}—{{tab}}(Wilhelm Ludw.)|29}} {{EO SpisRzeczy|Abel}} {{EO SpisRzeczy|Abel (Józef)|{{tab}}—{{tab}}(Józef).}} {{EO SpisRzeczy|Abel (Clarke)|{{tab}}—{{tab}}(Clarke).}} {{EO SpisRzeczy|Abel (Jakób, Fryderyk)|{{tab}}—{{tab}}(Jakób, Fryderyk).}} {{EO SpisRzeczy|Abel (Karol v.)|{{tab}}—{{tab}}(Karol v.).|30}} {{EO SpisRzeczy|Abel (Karol Fryderyk)|{{tab}}—{{tab}}(Karol Fryderyk).|31}} {{EO SpisRzeczy|Abel (Niels Fryderyk)|{{tab}}—{{tab}}(Niels Fryderyk).}} {{EO SpisRzeczy|Abel de Pujol|3=31}} {{EO SpisRzeczy|Abel Rémusat}} {{EO SpisRzeczy|Abelard}} {{EO SpisRzeczy|Abele|3=33}} {{EO SpisRzeczy|Abelici}} {{EO SpisRzeczy|Abelin}} {{EO SpisRzeczy|Abelkowe skóry|3=34}} {{EO SpisRzeczy|Abelly}} {{EO SpisRzeczy|Aben}} {{EO SpisRzeczy|Abenakowie}} {{EO SpisRzeczy|Abencerragowie}} {{EO SpisRzeczy|Abendberg}} {{EO SpisRzeczy|Aben-Humeya}} {{EO SpisRzeczy|Aben Ezra}} {{EO SpisRzeczy|Abensberg|3=35}} {{EO SpisRzeczy|Abercromby (Dawid)}} {{EO SpisRzeczy|Abercromby (Ralph) generał|{{tab}}—{{tab}}(Ralph).}} {{EO SpisRzeczy|Abercromby (James)|{{tab}}—{{tab}}(James).|36}} {{EO SpisRzeczy|Abercromby (Ralph)|{{tab}}—{{tab}}(Ralph).}} {{EO SpisRzeczy|Aberdeen, hrabstwo}} {{EO SpisRzeczy|Aberdeen (Jerzy Gordon)}} {{EO SpisRzeczy|Aberli|3=37}} {{EO SpisRzeczy|Abernethy}} {{EO SpisRzeczy|Aberracyja}} {{EO SpisRzeczy|Ab executione}} {{EO SpisRzeczy|Abezier}} {{EO SpisRzeczy|Abgar}} {{EO SpisRzeczy|Abgarydy|3=39}} {{EO SpisRzeczy|Abgatorium}} {{EO SpisRzeczy|Ab hodierno}} {{EO SpisRzeczy|Abhorrer}} {{EO SpisRzeczy|Abia}} {{EO SpisRzeczy|Abiatar}} {{EO SpisRzeczy|Abiba}} {{EO SpisRzeczy|Abibas, albo Abibba}} {{EO SpisRzeczy|Abicht (Jan Henryk)}} {{EO SpisRzeczy|Abicht (Adolf)|{{tab}}—{{tab}}(Adolf)}} {{EO SpisRzeczy|Abida}} {{EO SpisRzeczy|Abigeatus}} {{EO SpisRzeczy|Abigail|3=41}} {{EO SpisRzeczy|Abildgaard}} {{EO SpisRzeczy|Abildgaard (Soeren)|{{tab}}—{{tab}}(Soeren).}} {{EO SpisRzeczy|Abildgaard (Mikołaj Abrah.)|{{tab}}—{{tab}}(Mikołaj Abrah).}} {{EO SpisRzeczy|Abildgaard (Krystyjan)|{{tab}}—{{tab}}Krystyjan.}} {{EO SpisRzeczy|Abimelech}} {{EO SpisRzeczy|Abińcy}} {{EO SpisRzeczy|Ab initio}} {{EO SpisRzeczy|Ab instantia}} {{EO SpisRzeczy|Ab intestato}} {{EO SpisRzeczy|Abipończycy}} {{EO SpisRzeczy|Ab irato|3=42}} {{EO SpisRzeczy|Abisag}} {{EO SpisRzeczy|Abissynija|3=42}} {{EO SpisRzeczy|Abissyński Kościół|3=43}} {{EO SpisRzeczy|Abiturient|3=46}} {{EO SpisRzeczy|Abjudykacyja}} {{EO SpisRzeczy|Abjuracyja}} {{EO SpisRzeczy|Abjuratio}} {{EO SpisRzeczy|Ablaktowanie}} {{EO SpisRzeczy|Ablecti, czyli Selecti|3=47}} {{EO SpisRzeczy|Ablegat}} {{EO SpisRzeczy|Ablegatio}} {{EO SpisRzeczy|Ableger}} {{EO SpisRzeczy|Ablesimow|3=47}} {{EO SpisRzeczy|Ablucyja}} {{EO SpisRzeczy|Abluentia|3=48}} {{EO SpisRzeczy|Abłaj}} {{EO SpisRzeczy|Abłaj-Aichodży-Mułła-Koczyn}} {{EO SpisRzeczy|Abner}} {{EO SpisRzeczy|Abnoba}} {{EO SpisRzeczy|Abo (Aobo)}} {{EO SpisRzeczy|Abolicjoniści|3=49}} {{EO SpisRzeczy|Abolitio}} {{EO SpisRzeczy|Abomeh, Abomej}} {{EO SpisRzeczy|Abonament}} {{EO SpisRzeczy|Abondio (Alexander)}} {{EO SpisRzeczy|Abondio (Antoni)|{{tab}}—{{tab}}(Antoni).}} {{EO SpisRzeczy|Abortus}} {{EO SpisRzeczy|Aborigines}} {{EO SpisRzeczy|Ab ovo|3=51}} {{EO SpisRzeczy|Abowsko-bierneb. gub.|Abowsko-bierneb. gub.}} {{EO SpisRzeczy|Abowski traktat|3=51}} {{EO SpisRzeczy|Abrabanel don Isaac}} {{EO SpisRzeczy|Abradates|3=52}} {{EO SpisRzeczy|Abraham}} {{EO SpisRzeczy|Abraham albo Abraames}} {{EO SpisRzeczy|Abraham (święty)|{{tab}}—{{tab}}(święty)|53}} {{EO SpisRzeczy|Abraham (święty), pustelnik|{{tab}}—{{tab}}(święty)}} {{EO SpisRzeczy|Abraham (wojewoda)|{{tab}}—{{tab}}(wojewoda)}} {{EO SpisRzeczy|Abraham Abbali}} {{EO SpisRzeczy|Abraham-Ben-Dawid}} {{EO SpisRzeczy|Abraham Lewita}} {{EO SpisRzeczy|Abraham a Sancta Clara}} {{EO SpisRzeczy|Abraham Echellensis|3=54}} {{EO SpisRzeczy|Abraham Seeu albo Zeeb}} {{EO SpisRzeczy|Abraham Palicyn}} {{EO SpisRzeczy|Abrahamici}} {{EO SpisRzeczy|Abrahamowicz (Jan)}} {{EO SpisRzeczy|Abrahamowicz (Mikołaj)|{{tab}}―{{tab}}(Mikołaj)|3=55}} {{EO SpisRzeczy|Abrahamson}} {{EO SpisRzeczy|Abrahamson (Werner-Hans Fryderyk)}} {{EO SpisRzeczy|Abrahamson (Józef Mikołaj Beniamin)}} {{EO SpisRzeczy|Abracadabra}} {{EO SpisRzeczy|Abrakować|3=56}} {{EO SpisRzeczy|Abramowicz (Jan)}} {{EO SpisRzeczy|Abramowicz (N.)|{{tab}}—{{tab}}(N.).}} {{EO SpisRzeczy|Abramowicz (Jerzy)|{{tab}}—{{tab}}(Jerzy).}} {{EO SpisRzeczy|Abramowicz (Jan)|{{tab}}—{{tab}}(Jan).}} {{EO SpisRzeczy|Abramowicz (Andrzej)|{{tab}}—{{tab}}(Andrzej).}} {{EO SpisRzeczy|Abramowicz (Jędrzéj)|{{tab}}—{{tab}}(Jędrzéj).}} {{EO SpisRzeczy|Abramowicz (Jerzy)|{{tab}}—{{tab}}(Jerzy).|57}} {{EO SpisRzeczy|Abramowicz (Antoni)|{{tab}}—{{tab}}(Antoni).|57}} {{EO SpisRzeczy|Abramowicz (Adam)|{{tab}}—{{tab}}(Adam).}} {{EO SpisRzeczy|Abramson}} {{EO SpisRzeczy|Abrantès (Andoche Junot książe d’)|3=58}} {{EO SpisRzeczy|Abrantès (Józefina Junot księżna d’)}} {{EO SpisRzeczy|Abrantès, m.|Abrantès, m.}} {{EO SpisRzeczy|Abraxas czyli Abrasax}} {{EO SpisRzeczy|Abrek (Mikołaj)}} {{EO SpisRzeczy|Abrek (Jędrzej)|{{tab}}—{{tab}}{{Kor|(Jędrzéj).|(Jędrzej).}}}} {{EO SpisRzeczy|Abrenuncyjacyja}} {{EO SpisRzeczy|Abrogatio|3=59}} {{EO SpisRzeczy|Abroma}} {{EO SpisRzeczy|Abrupto, ab abrupto, ex abrupto|3=59}} {{EO SpisRzeczy|Abrus}} {{EO SpisRzeczy|Abruzzy}} {{EO SpisRzeczy|Abrys}} {{EO SpisRzeczy|Absalon|3=60}} {{EO SpisRzeczy|Absalon czyli Axel}} {{EO SpisRzeczy|Abscess}} {{EO SpisRzeczy|Abschatz}} {{EO SpisRzeczy|Abscissa}} {{EO SpisRzeczy|Absenteizm|3=61}} {{EO SpisRzeczy|Absimarus}} {{EO SpisRzeczy|Absolucyja}} {{EO SpisRzeczy|Absolut, Absolutność|3=62}} {{EO SpisRzeczy|Absolutny}} {{EO SpisRzeczy|Absolutyzm}} {{EO SpisRzeczy|Absorbcyja}} {{EO SpisRzeczy|Absorbujące środki|3=63}} {{EO SpisRzeczy|Absta}} {{EO SpisRzeczy|Absteinen}} {{EO SpisRzeczy|Abstemiusz}} {{EO SpisRzeczy|Abstrakcyja}} {{EO SpisRzeczy|Abstynenci|3=64}} {{EO SpisRzeczy|Abstynencyja}} {{EO SpisRzeczy|Absurdum}} {{EO SpisRzeczy|Absydy albo Apsydy}} {{EO SpisRzeczy|Absynt|3=65}} {{EO SpisRzeczy|Absyntin}} {{EO SpisRzeczy|Abszach}} {{EO SpisRzeczy|Abszlang, albo Łopot}} {{EO SpisRzeczy|Abszyt}} {{EO SpisRzeczy|Abu}} {{EO SpisRzeczy|Abu-Abdallach-ibn-el-Kab.|Abu Abdallach-ibn-el-Kab.}} {{EO SpisRzeczy|Abubekr}} {{EO SpisRzeczy|Abu-bekr-ibn-Omar}} {{EO SpisRzeczy|Abubekr-Mohammed|{{Kor|Abubekr Mohammed.|Abubekr-Mohammed.}}}} {{EO SpisRzeczy|Abubekr-Mohammed-Iksz.|Abubekr-Mohammed-Iksz.}} {{EO SpisRzeczy|Abu-Hanifah-ibn-Thaber|{{Kor|Abu-Hanifah ibn-Thaber.|Abu-Hanifah-ibn-Thaber.}}}} {{EO SpisRzeczy|Abu-Hafsydzi|3=66}} {{EO SpisRzeczy|Abucht}} {{EO SpisRzeczy|Abukara}} {{EO SpisRzeczy|Abukelb}} {{EO SpisRzeczy|Abukir}} {{EO SpisRzeczy|Abul-Hassan-Ali}} {{EO SpisRzeczy|Abul-Kacem}} {{EO SpisRzeczy|Abul-Faradi|3=67}} {{EO SpisRzeczy|Abul-Fazel}} {{EO SpisRzeczy|Abul-Feda}} <section end="spis"/><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9wkz7wgs3rpsyavsldx7bzxhhvvndhr Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/73 100 1035435 3153146 3033274 2022-08-17T16:49:26Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Abstynencyja" />wzburzeniu zmysłów i chuciom cielesnym; służy także za pokutę na zgładzenie grzechów popełnionych.{{EO autorinfo|''L.&nbsp;R.''}}<section end="Abstynencyja" /> <section begin="Absurdum" />{{tab}}'''Absurdum,''' z łacińskiego ''ab'' (od) i ''surdus'' (głuchy), właściwie znaczy to, co pochodzi od głuchego, który skutkiem niedosłyszenia rozmowy częstokroć objawia zdanie, lub daje odpowiedź, nie należącą wcale do rzeczy.<section end="Absurdum" /> <section begin="Absydy albo Apsydy" />{{tab}}'''Absydy''' albo '''Apsydy,''' tak nazywają się końce osi wielkiej orbity (drogi) jakowej planety. Linija apsyd jest liniją, łączącą afelijum z peryhelijum, albo apogeum z perygeum; (ob. ''[[Encyklopedyja powszechna (1859)/Afelijum|afelium]]'').<section end="Absydy albo Apsydy" /> <section begin="Absynt" />{{tab}}'''Absynt,''' (ob. ''Piołun'').<section end="Absynt" /> <section begin="Absyntin" />{{tab}}'''Absyntin,''' pierwiastek gorzki z piołunu otrzymany przez Liebig’a, przedstawia massę bezkolorową, w części krystaliczną nader gorzką, łatwo rozpuszczalną w alkoholu, eterze i alkalijach. Kwas siarczany farbuje go najprzód na kolor ciemno-żółty a następnie purpurowy.<section end="Absyntin" /> <section begin="Abszach" />{{tab}}'''Abszach,''' używany przy grze w szachy oznaczał: gdy królowe zagrożoną, cofnieniem, zakryciem, lub daniem szacha królowi przeciwnika uchronić można. Wyraz ten najpierw przez Kochanowskiego użyty.<section end="Abszach" /> <section begin="Abszlang, albo Łopot" />{{tab}}'''Abszlang''' albo '''Łopot,''' herb rodziny litewskiej Łopotów Bykowskich. — Mają być jelce od szabli płaskie, na krzyż złożone, w polu czerwoném; nad hełmem trzy pióra strusie. Rękopis Kojafowicza pod rokiem 1562 pierwszą o nim czyni wzmiankę.<section end="Abszlang, albo Łopot" /> <section begin="Abszyt" />{{tab}}'''Abszyt,''' z niemieckiego ''Abschied'' czyli uwolnienie, znaczy odprawę ze służby wojskowej. — Na Szlązku ''abszytem'' nazywał się także wyrok sądowy.<section end="Abszyt" /> <section begin="Abu" />{{tab}}'''Abu,''' wyraz arabski, oznaczający to samo co Aben, ojciec. Mnóstwo imion wschodnich zaczyna się od tego wyrazu, niekiedy także skracanego na ''Bu'', np. ''Abulfaradzi'', ojciec radości, ''Bu-Maza'', ojciec kozy i&nbsp;t.&nbsp;d. Podobne imiona właściwie są tylko przezwiskami; pospolity zaś jest zwyczaj dodawania do własnej nazwy wyraz Abu, obok imienia nowo-narodzonego dziecięcia, a częstokroć tak utworzone nazwisko zostaje wyłącznie używaném.<section end="Abu" /> <section begin="Abu-Abdallach-ibn-el-Kab." />{{tab}}'''Abu-Abdallach-ibn-el-Kabit,''' (ob. ''Boabdd'').<section end="Abu-Abdallach-ibn-el-Kab." /> <section begin="Abubekr" />{{tab}}'''Abubekr,''' dosłownie ojciec dziewicy, ponieważ córka jego Aisza była jedyną z żon Mahometa, którą tenże pojął dziewicą, Abubekr jako wojownik wielkiego wpływu w pokoleniu Koraiszytów, został po śmierci proroka (632) następcą jego, czyli pierwszym kalifa. Szczęśliwy w walce przeciw powstańczym Arabom, Babilonii i Syryi, um. r. 635 i został pochowany w Medynie, obok swej córki i proroka.<section end="Abubekr" /> <section begin="Abu-bekr-ibn-Omar" />{{tab}}'''Abu-bekr-ibn-Omar,''' głowa dynastyi [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Almorawidy|Almorawidów]] (ob.), um. 1070 r.<section end="Abu-bekr-ibn-Omar" /> <section begin="Abubekr-Mohammed" />{{tab}}'''Abubekr-Mohammed,''' syn Raika, pierwszy Emir-el-Omar; um. 937 r.<section end="Abubekr Mohammed" /> <section begin="Abubekr-Mohammed-Iksz." />{{tab}}'''Abubekr-Mohammed-Ikszyd,''' protoplasta egipskiej dynastyi Ikszyditów (ob.); zaczął samowładnie rządzić od r. 935; um. 946 r.<section end="Abubekr-Mohammed-Iksz" /> <section begin="Abu-Hanifah-ibn-Thaber" />{{tab}}'''Abu-Hanifah ibn-Thaber,''' mający także przydomek ''Numan'' (uczony), głowa pierwszej prawowiernej sekty mahometańskiej (ob. ''Hanefici''), urodził się w Iraku 699 po Chryst. Był najprzód uczniem prawa, lecz potem, odmówiwszy przyjęcia godności kadego, czyli sędziego, wyłącznie poświęcał się rzeczom duchownym. Pierwszy on przyjął tradycyją (sunnah) przekazaną przez Mahometa uczniom, a przepisy przezeń podane, do dziś dnia zachowują się w publiczném nabożeństwie Turków i Tatarów. Łagodny, umiarkowany, rozsądny i nader przykładnego życia. Abu-Hanifah był żarliwym zwolennikiem i obrońcą praw rodziny Alego i Mahometa przeciwko roszczeniom Abbassydów. Prześladowany też przez Abd-Allah-Ibn-al-Manzora, drugiego kalifę z tej dynastyi, najprzód za to, iż nie chciał przystać na bezwzględny fatalizm i że się opierał zemście kalify na mieszkańcach Mossulu, został uwięziony w Bagdadzie, a następnie r. 767 otruty. Główniejsze<section end="Abu-Hanifah-ibn-Thaber" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> f8lzp3tv42xz3g0bybv6alnj4kmrmzz 3153152 3153146 2022-08-17T16:50:51Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Abstynencyja" />wzburzeniu zmysłów i chuciom cielesnym; służy także za pokutę na zgładzenie grzechów popełnionych.{{EO autorinfo|''L.&nbsp;R.''}}<section end="Abstynencyja" /> <section begin="Absurdum" />{{tab}}'''Absurdum,''' z łacińskiego ''ab'' (od) i ''surdus'' (głuchy), właściwie znaczy to, co pochodzi od głuchego, który skutkiem niedosłyszenia rozmowy częstokroć objawia zdanie, lub daje odpowiedź, nie należącą wcale do rzeczy.<section end="Absurdum" /> <section begin="Absydy albo Apsydy" />{{tab}}'''Absydy''' albo '''Apsydy,''' tak nazywają się końce osi wielkiej orbity (drogi) jakowej planety. Linija apsyd jest liniją, łączącą afelijum z peryhelijum, albo apogeum z perygeum; (ob. ''[[Encyklopedyja powszechna (1859)/Afelijum|afelium]]'').<section end="Absydy albo Apsydy" /> <section begin="Absynt" />{{tab}}'''Absynt,''' (ob. ''Piołun'').<section end="Absynt" /> <section begin="Absyntin" />{{tab}}'''Absyntin,''' pierwiastek gorzki z piołunu otrzymany przez Liebig’a, przedstawia massę bezkolorową, w części krystaliczną nader gorzką, łatwo rozpuszczalną w alkoholu, eterze i alkalijach. Kwas siarczany farbuje go najprzód na kolor ciemno-żółty a następnie purpurowy.<section end="Absyntin" /> <section begin="Abszach" />{{tab}}'''Abszach,''' używany przy grze w szachy oznaczał: gdy królowe zagrożoną, cofnieniem, zakryciem, lub daniem szacha królowi przeciwnika uchronić można. Wyraz ten najpierw przez Kochanowskiego użyty.<section end="Abszach" /> <section begin="Abszlang, albo Łopot" />{{tab}}'''Abszlang''' albo '''Łopot,''' herb rodziny litewskiej Łopotów Bykowskich. — Mają być jelce od szabli płaskie, na krzyż złożone, w polu czerwoném; nad hełmem trzy pióra strusie. Rękopis Kojafowicza pod rokiem 1562 pierwszą o nim czyni wzmiankę.<section end="Abszlang, albo Łopot" /> <section begin="Abszyt" />{{tab}}'''Abszyt,''' z niemieckiego ''Abschied'' czyli uwolnienie, znaczy odprawę ze służby wojskowej. — Na Szlązku ''abszytem'' nazywał się także wyrok sądowy.<section end="Abszyt" /> <section begin="Abu" />{{tab}}'''Abu,''' wyraz arabski, oznaczający to samo co Aben, ojciec. Mnóstwo imion wschodnich zaczyna się od tego wyrazu, niekiedy także skracanego na ''Bu'', np. ''Abulfaradzi'', ojciec radości, ''Bu-Maza'', ojciec kozy i&nbsp;t.&nbsp;d. Podobne imiona właściwie są tylko przezwiskami; pospolity zaś jest zwyczaj dodawania do własnej nazwy wyraz Abu, obok imienia nowo-narodzonego dziecięcia, a częstokroć tak utworzone nazwisko zostaje wyłącznie używaném.<section end="Abu" /> <section begin="Abu-Abdallach-ibn-el-Kab." />{{tab}}'''Abu-Abdallach-ibn-el-Kabit,''' (ob. ''Boabdd'').<section end="Abu-Abdallach-ibn-el-Kab." /> <section begin="Abubekr" />{{tab}}'''Abubekr,''' dosłownie ojciec dziewicy, ponieważ córka jego Aisza była jedyną z żon Mahometa, którą tenże pojął dziewicą, Abubekr jako wojownik wielkiego wpływu w pokoleniu Koraiszytów, został po śmierci proroka (632) następcą jego, czyli pierwszym kalifa. Szczęśliwy w walce przeciw powstańczym Arabom, Babilonii i Syryi, um. r. 635 i został pochowany w Medynie, obok swej córki i proroka.<section end="Abubekr" /> <section begin="Abu-bekr-ibn-Omar" />{{tab}}'''Abu-bekr-ibn-Omar,''' głowa dynastyi [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Almorawidy|Almorawidów]] (ob.), um. 1070 r.<section end="Abu-bekr-ibn-Omar" /> <section begin="Abubekr-Mohammed" />{{tab}}'''Abubekr-Mohammed,''' syn Raika, pierwszy Emir-el-Omar; um. 937 r.<section end="Abubekr-Mohammed" /> <section begin="Abubekr-Mohammed-Iksz." />{{tab}}'''Abubekr-Mohammed-Ikszyd,''' protoplasta egipskiej dynastyi Ikszyditów (ob.); zaczął samowładnie rządzić od r. 935; um. 946 r.<section end="Abubekr-Mohammed-Iksz." /> <section begin="Abu-Hanifah-ibn-Thaber" />{{tab}}'''Abu-Hanifah ibn-Thaber,''' mający także przydomek ''Numan'' (uczony), głowa pierwszej prawowiernej sekty mahometańskiej (ob. ''Hanefici''), urodził się w Iraku 699 po Chryst. Był najprzód uczniem prawa, lecz potem, odmówiwszy przyjęcia godności kadego, czyli sędziego, wyłącznie poświęcał się rzeczom duchownym. Pierwszy on przyjął tradycyją (sunnah) przekazaną przez Mahometa uczniom, a przepisy przezeń podane, do dziś dnia zachowują się w publiczném nabożeństwie Turków i Tatarów. Łagodny, umiarkowany, rozsądny i nader przykładnego życia. Abu-Hanifah był żarliwym zwolennikiem i obrońcą praw rodziny Alego i Mahometa przeciwko roszczeniom Abbassydów. Prześladowany też przez Abd-Allah-Ibn-al-Manzora, drugiego kalifę z tej dynastyi, najprzód za to, iż nie chciał przystać na bezwzględny fatalizm i że się opierał zemście kalify na mieszkańcach Mossulu, został uwięziony w Bagdadzie, a następnie r. 767 otruty. Główniejsze<section end="Abu-Hanifah-ibn-Thaber" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1xa61ss8mbrxw3zyxrfpbvakqdv6etc Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/74 100 1035439 3153154 3005634 2022-08-17T16:53:07Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Abu-Hanifah-ibn-Thaber" />jego pisma są: ''Seden'', zawiera doktrynę jego opartą na powadze Koranu i tradycyj; ''Fikkelam'', mały traktat teologiczny, i ''Moaliem'', rodzaj katechizmu muzułmańskiego. — Jest jeszcze inny ''Abu Hanifah'', rodem Pers (um. 895), autor ''Historyi roślin, traktatu o algebrze'', mnóstwa dzieł filologicznych, a szczególniej ''Kroniki powszechnej'', która w zupełności weszła w skład dzieła wydanego przez Ibn-Kotajbah.<section end="Abu-Hanifah-ibn-Thaber" /> <section begin="Abu-Hafsydzi" />{{tab}}'''Abu-Hafsydzi,''' dynastyja panująca niegdyś w Tunis, wzięła początek od Abdul-Waheda, syna szejka Abu-Hassa-Omara, który towarzyszył Nasyr-Ledin-Aliahowi, monarsze dynastyi Almohadów, w wyprawie r. 1205 do Afryki. W następnym roku mianowany został wielkorządzcą Afryki, w szczególności Tunetu, gdzie z czasem do znacznej doszedł potęgi: potomkowie jego stali się niepodległemi i przybrali tytuł królów Tunetańskich (ob. ''Tunis'').<section end="Abu-Hafsydzi" /> <section begin="Abucht" />{{tab}}'''Abucht,''' był to rodzaj wędliny z korzenną przyprawą (salceson), używany w dawnej kuchni polskiej, „''Abuchty surowe jadał''.“<section end="Abucht" /> <section begin="Abukara" />{{tab}}'''Abukara''' (Teodor), niekiedy mylnie brany za Teodora z Mopsuestu i innych, uczeń ś. Jana Damasceńskiego i biskup Kara w Mezopotamii, żyjąc między Mahometanami, był żarliwym apologetą i polemikiem przeciw islamizmowi, pisał też wiele przeciw rozmaitym heretykom, jako to Nestoryjanom, Monofizytom (Jakobitom) i Orygenistom. Z pomiędzy 43 znanych jego dzieł, ważnych dla historyi Kościoła i dogmatów w VIII wieku, 22 zamieszczone są w ''Bibliotheca Patrum'' (Paryż, 1644, t. 11); a główne jego dzieło: ''de unione et incarnatione'', w Biblijotece Gallanda, t. 13.<section end="Abukara" /> <section begin="Abukelb" />{{tab}}'''Abukelb,''' moneta syryjska, którą nazywają tam często piastrem z psem, a w Konstantynopolu almichler. Wartość jej równa się 1½, tureckiego piastra czyli w naszej monecie gr. 15,99 (7,999... kop.). Holenderskie talary w Egipcie zowią abukelbami.<section end="Abukelb" /> <section begin="Abukir" />{{tab}}'''Abukir,''' (po francuzku Béquière), starożytne Kanopus, dziś wioska małoznacząca na brzegu egipskim, o 2 mile od Alexandryi, słynna z bitwy morskiej, w której Nelson od 1—3 Sierpnia 1798 zniszczył flotę francuzką. Francuzi uszykowali się w liniją kolistą, w pobliżu małej wysepki, bronionej przez silną bateryję. Mimo to Nelson z niesłychaną śmiałością kazał połowie swej floty przepłynąć między wyspą a liniją bojowa Francuzów, biorąc ich tym sposobem między dwa ognie. Bitwa rozpoczęła się o 7 wieczorem, a w godzinę później 5 okrętów francuzkich było już pozbawionych masztów i zdobytych. Admirał francuzki Brueys został zabity strzałem armatnim, a okręt jego wyleciał w powietrze, przyczem do 1,000 ludzi straciło życie. W dwóch dniach następnych flota francuzka uległa zupełnemu zniszczeniu. Roku 1799 przybiła tu do brzegu flota turecka. Bonaparte 11 Lipca ruszył z Kairu i zdobył Abukir szturmem; otrzymane jednak wiadomości spowodowały powrót jego do Francyi.<section end="Abukir" /> <section begin="Abul-Hassan-Ali" />{{tab}}'''Abul-Hassan-Ali,''' urodzony w Maroko, sławny matematyk XIII wieku, napisał bardzo ważne astronomiczne dzieło, którego część pierwszą przełożył na język francuzki J. J. Sedillot w roku 1808 pod tytułem: ''Traité des Instruments Astronomiques des Arabes''; tłómaczenie to wypełniło szczerbę w historyi umiejętności, gdyż jak Montucla utrzymywał, gnomonika Arabów i Greków zaginęła, tymczasem dzięki Abul-Hassanowi odzyskujemy ją w zupełności, jak również mnóstwo wynalazków ciekawych, które widocznie wychodzą ze szkoły bagdackiej. Tablice szerokości i długości gwiazd , jakie nam daje, są nader szacowne. Abul-Hassan napisał także traktat o sposobie obserwowania księżyca, o sekcyjach konicznych, które zaginęły.<section end="Abul-Hassan-Ali" /> <section begin="Abul-Kacem" />{{tab}}'''Abul-Kacem,''' lekarz arabski, urodzony w Hiszpanii, zmarł w Kordubie 1107 r.<section end="Abul-Kacem" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> h50cgu67yatkdjk2yay2j5r2ja55ysy Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/1011 100 1035459 3153227 3066691 2022-08-17T18:06:27Z Dzakuza21 10310 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude>{{SpisPozycja|nodots|page=''Str.''|width=16em}} <section begin="spis"/> {{EO SpisRzeczy|Abulghazi-Behadur|3=67}} {{EO SpisRzeczy|Abul-Hair}} {{EO SpisRzeczy|Abulia|3=68}} {{EO SpisRzeczy|Abul-Ola}} {{EO SpisRzeczy|Abul-Wefa-ab-Buzdżani}} {{EO SpisRzeczy|Abu-Mana, miasto|Abul-Mana, miasto|{{Kor|66|69}}}} {{EO SpisRzeczy|Abu-Maszar}} {{EO SpisRzeczy|Abuna}} {{EO SpisRzeczy|Abundantia}} {{EO SpisRzeczy|Abu-Obeida}} {{EO SpisRzeczy|Abusus}} {{EO SpisRzeczy|Abuszer vel Abusz}} {{EO SpisRzeczy|Abu-Temam-Tai|3=70}} {{EO SpisRzeczy|Abydos}} {{EO SpisRzeczy|Abyle}} {{EO SpisRzeczy|Abyss czyli abiss|3=70}} {{EO SpisRzeczy|Abyszkan}} {{EO SpisRzeczy|A.⋅. C.⋅.|A.⋅. C.⋅.}} {{EO SpisRzeczy|Acanthaceae|3=71}} {{EO SpisRzeczy|Acanthus|Acantus}} {{EO SpisRzeczy|A capella}} {{EO SpisRzeczy|A capite}} {{EO SpisRzeczy|Acapulco}} {{EO SpisRzeczy|Acca Laurentia}} {{EO SpisRzeczy|Accendones|3=72}} {{EO SpisRzeczy|Accensi}} {{EO SpisRzeczy|Accentus ecclesiastici|Accentus ecclasiastici}} {{EO SpisRzeczy|Accessit}} {{EO SpisRzeczy|Accessorium}} {{EO SpisRzeczy|Acciajoli}} {{EO SpisRzeczy|Acciajoli (Mikołaj)}} {{EO SpisRzeczy|Acciajoli (Donat)|{{tab}}―{{tab}}(Donat).}} {{EO SpisRzeczy|Acciajoli (Zenobiusz)|{{tab}}―{{tab}}(Zenobiusz).}} {{EO SpisRzeczy|Accum}} {{EO SpisRzeczy|Accursius v. Accorso}} {{EO SpisRzeczy|Acefalocysty|3=73}} {{EO SpisRzeczy|Acephala monstra}} {{EO SpisRzeczy|Acepsimas}} {{EO SpisRzeczy|Acerbi (Henryk)}} {{EO SpisRzeczy|Acerbi (Józef)|3=74}} {{EO SpisRzeczy|Acerdez}} {{EO SpisRzeczy|Acernus}} {{EO SpisRzeczy|Acervus}} {{EO SpisRzeczy|Acetometr|3=75}} {{EO SpisRzeczy|Acetony}} {{EO SpisRzeczy|Acetosa}} {{EO SpisRzeczy|Acetyl}} {{EO SpisRzeczy|Acevedo|3=76}} {{EO SpisRzeczy|Achab}} {{EO SpisRzeczy|Achaintre}} {{EO SpisRzeczy|Achaja}} {{EO SpisRzeczy|Achajski v. Achejski z.|Achajski v. Achejski z.}} {{EO SpisRzeczy|Achałcyk}} {{EO SpisRzeczy|Achałcykski powiat|3=77}} {{EO SpisRzeczy|Achałkałaki}} {{EO SpisRzeczy|Achan|3=78}} {{EO SpisRzeczy|Achard (Franciszek Kar.)}} {{EO SpisRzeczy|Achard (Fryderyk Adolf)|{{tab}}―{{tab}}(Fryderyk Adolf).}} {{EO SpisRzeczy|Achard (Ludwik Amad.)|{{tab}}―{{tab}}(Ludwik Amad.).}} {{EO SpisRzeczy|Acharius}} {{EO SpisRzeczy|Acharnar lub Acarnar|3=79}} {{EO SpisRzeczy|Achaz król}} {{EO SpisRzeczy|Achaz, miasto|3=79}} {{EO SpisRzeczy|Achea, Achaja}} {{EO SpisRzeczy|Achejczykowie, Achiwow.|Achejczykowie, Achiwow.}} {{EO SpisRzeczy|Achelous, rzeka|3=80}} {{EO SpisRzeczy|Achelous mitologiczny}} {{EO SpisRzeczy|Achemenes, Achemenidow.|Achemenes, Achemenidow.}} {{EO SpisRzeczy|Achen}} {{EO SpisRzeczy|Achenwall}} {{EO SpisRzeczy|Acheron}} {{EO SpisRzeczy|Acheronckie księgi|3=81}} {{EO SpisRzeczy|Acheruzyja}} {{EO SpisRzeczy|Achery}} {{EO SpisRzeczy|Achilleje}} {{EO SpisRzeczy|Achilles}} {{EO SpisRzeczy|Achilles Tacyjusz|3=83}} {{EO SpisRzeczy|Achilles (Alexander)}} {{EO SpisRzeczy|Achillesa scięgno|Achillesa {{Kor|ścięgno.|sciegno.}}}} {{EO SpisRzeczy|Achillini (Alexander)}} {{EO SpisRzeczy|Achillini (Jan Filip)|{{tab}}―{{tab}}(Jan Filip).}} {{EO SpisRzeczy|Achillini (Klaudyjusz)|{{tab}}―{{tab}}(Klaudyjusz).|84}} {{EO SpisRzeczy|Achimaas}} {{EO SpisRzeczy|Achimelech}} {{EO SpisRzeczy|Achinger albo Ajchinger}} {{EO SpisRzeczy|Achis}} {{EO SpisRzeczy|Achizad|3=85}} {{EO SpisRzeczy|Achiska, Akhiska}} {{EO SpisRzeczy|Achitofel}} {{EO SpisRzeczy|Achlat, czyli Ersenachlat}} {{EO SpisRzeczy|Achmat}} {{EO SpisRzeczy|Achmed I, II, III}} {{EO SpisRzeczy|Achmet}} {{EO SpisRzeczy|Achmet-Fethi-Pasza|{{Kor|Achmet Fethi-Pasza.|Achmet-Fethi-Pasza.}}}} {{EO SpisRzeczy|Achmet-Giedik|{{Kor|Achmet Giedik.|Achmet-Giedik.}}|86}} {{EO SpisRzeczy|Achmet-Szach|{{Kor|Achmet Szach.|Achmet-Szach.}}}} {{EO SpisRzeczy|Achmit, Akmit}} {{EO SpisRzeczy|Achor}} {{EO SpisRzeczy|Achory}} {{EO SpisRzeczy|Achromatopsyja}} {{EO SpisRzeczy|Achromatyczny|3=88}} {{EO SpisRzeczy|Achromatyzm}} {{EO SpisRzeczy|Achtariel, Matatron i Sandalfon|3=89}} {{EO SpisRzeczy|Achtel}} {{EO SpisRzeczy|Achterfeld}} {{EO SpisRzeczy|Achtuba Ak-tuba}} {{EO SpisRzeczy|Achtyrka}} {{EO SpisRzeczy|Achtyrski powiat}} {{EO SpisRzeczy|Achulgo|3=90}} {{EO SpisRzeczy|Acidalius}} {{EO SpisRzeczy|Acidimetryja}} {{EO SpisRzeczy|Acidula d’Arunte|3=91}} {{EO SpisRzeczy|Acidula di Cinciano}} {{EO SpisRzeczy|Acidula di monte Cerboli}} {{EO SpisRzeczy|Acidula solfurea di monte Cerboli}} {{EO SpisRzeczy|Acidula ferruginosa di Chitignano}} {{EO SpisRzeczy|Acidula ferruginosa di Montione}} {{EO SpisRzeczy|Acidula o acetosella|Acidula o {{Kor|acetosolla.|acetosella.}}}} {{EO SpisRzeczy|Acidula ferruginosa di S. Luigi}} {{EO SpisRzeczy|Ackerbaum|3=92}} {{EO SpisRzeczy|Ackermann (Rudolf)}} {{EO SpisRzeczy|Ackermann (Konrad Er.)|{{tab}}―{{tab}}(Konrad Er.).}} {{EO SpisRzeczy|A conto|3=93}} {{EO SpisRzeczy|Acosta (Gabryel p. Uriel)}} {{EO SpisRzeczy|Acosta (Joachim)|{{tab}}―{{tab}}(Joachim).}} {{EO SpisRzeczy|A’court|3=94}} {{EO SpisRzeczy|Acqs albo Dax}} {{EO SpisRzeczy|Acque Albule}} {{EO SpisRzeczy|Acquaviva}} {{EO SpisRzeczy|Acquit}} {{EO SpisRzeczy|Acre albo Saint-Jean d’Acre|Acre albo {{Kor|Saint-Jean-d’Acre.|Saint-Jean d’Acre.}}}} {{EO SpisRzeczy|Acrel}} {{EO SpisRzeczy|Acrodynia}} {{EO SpisRzeczy|Acromion|3=95}} {{EO SpisRzeczy|Acs}} {{EO SpisRzeczy|Acta}} {{EO SpisRzeczy|Acta literaria}} {{EO SpisRzeczy|Acta Martyrum}} {{EO SpisRzeczy|Acta Sanctorum|3=96}} {{EO SpisRzeczy|Acta Synodalia|3=98}} {{EO SpisRzeczy|Acta Tomiciana}} {{EO SpisRzeczy|Actium teraz Azio}} {{EO SpisRzeczy|Activa i Passiva}} {{EO SpisRzeczy|Activitas}} {{EO SpisRzeczy|Acton|3=98}} {{EO SpisRzeczy|Actum ut supra}} {{EO SpisRzeczy|Acunha (don Antonio Osorio d’)}} {{EO SpisRzeczy|Acunha (don Rodryg)}} {{EO SpisRzeczy|Acunha (Krzysztof)|{{tab}}―{{tab}}(Krzysztof).}} {{EO SpisRzeczy|Acunha (Fernand)|{{tab}}―{{tab}}(Fernand).}} {{EO SpisRzeczy|Acunha (Tristan)|{{tab}}―{{tab}}(Tristan).}} {{EO SpisRzeczy|Acunha (don Alfons Covilla)|{{tab}}―{{tab}}(don Alfons Covila).|99}} {{EO SpisRzeczy|Aczewicz}} {{EO SpisRzeczy|Ad}} {{EO SpisRzeczy|Ad absurdum}} {{EO SpisRzeczy|Adach}} {{EO SpisRzeczy|Ad acta}} {{EO SpisRzeczy|Adagio}} {{EO SpisRzeczy|Adaj}} {{EO SpisRzeczy|Adajel}} {{EO SpisRzeczy|Adal, Adaling|3=100}} {{EO SpisRzeczy|Adalbert ś}} {{EO SpisRzeczy|Adalbert ś. bis. augsbur}} {{EO SpisRzeczy|Adalbert święty|4=<ref name=brakhasła>{{Przypiswiki|Brak hasła w oryginalnym spisie treści — dodane przez Wikiźródła.}}</ref>}} {{EO SpisRzeczy|Adalbert albo Aldebert i Klemens}} {{EO SpisRzeczy|Adalbert biskup}} {{EO SpisRzeczy|Adalbert saski}} {{EO SpisRzeczy|Adalbert wojewoda}} {{EO SpisRzeczy|Adalbert kasztelan}} {{EO SpisRzeczy|Adam}} {{EO SpisRzeczy|Adam kasztelan|{{tab}}―{{tab}}kasztelan.|102}} {{EO SpisRzeczy|Adam h. Pobóg|{{tab}}―{{tab}}h. Pobóg.}} {{EO SpisRzeczy|Adam kaszt. rozpirski|{{tab}}―{{tab}}kaszt. rozpirski.}} {{EO SpisRzeczy|Adam kaszt. ostrowski|{{tab}}―{{tab}}kaszt. ostrowski.}} {{EO SpisRzeczy|Adam (Adolf Karol)|{{tab}}―{{tab}}(Adolf Karol).|103}} {{EO SpisRzeczy|Adam (Albrecht)|{{tab}}―{{tab}}(Albrecht).}} {{EO SpisRzeczy|Adam (Henryk)|{{tab}}―{{tab}}(Henryk).}} {{EO SpisRzeczy|Adam (Alexander)|{{tab}}―{{tab}}(Alexander).}} {{EO SpisRzeczy|Adam Bremeński|{{tab}}―{{tab}}Bremeński.}} <section end="spis"/><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> q7b9k4d0cj2s3gty1rylucxizq6wjrv Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/78 100 1035608 3153158 3033397 2022-08-17T17:00:05Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Abuszer vel Abusz" />jak to proponował pułkownik Chesney, Abuszer stanowić będzie niezawodnie jedne z najważniejszych stacji handlu wschodniego.<section end="Abuszer vel Abusz" /> <section begin="Abu-Temam-Tai" />{{tab}}'''Abu-Temam-Tai,''' uważany jest za najpierwszego poetę arabskiego, tak, że tylko jeden Motenebbi może z nim walczyć o pierwszeństwo. Ur. w Dżanem w Syryi r. 807, um. w Mossulu r. 845. Gdy raz w zimie przejeżdżając przez Hamadon, dla gęstych śniegów zmuszony był czas jaki zatrzymać się, z tamecznych bibliotek zebrał wiersze dawniejszych poetów, i stare pieśni ludowe w jedno dzieło, które w 10 tomach wydał p.&nbsp;t. ''Hamasza'' (ob.); własne jego poezye stanowią jeden tom czyli Dywan. Pisał wiele na pochwały różnych kalifów, którzy go hojnie obdarzali. Raz od jednego monarchy za ofiarowany poemat otrzymał 50,000 sztuk złota, wraz z pochlebném zapewnieniem, że dzieło jego bez porównania nad dar ten jest szacowniejsze.<section end="Abu-Temam-Tai" /> <section begin="Abydos" />{{tab}}'''Abydos,''' W Azyi mniejszej nad Hellespontem, naprzeciw Sestos, słynne w starożytności z potężnego mostu, który Xerxes wybudował tu r. 480 przed Chrystusem, i z tragicznej miłości Leandra i Merony z Sestos. W późniejszym czasie Abydeńczycy uchodzili za ludzi rozwiązłych, a kobiety ich za nierządnice. Abydos. miasto w górnym Egipcie (Tebais), na lewym brzegu Nilu, upadłe już za Strabona, godne dziś uwagi tylko przez swe zwaliska. Bankes r. 1818 odkrył w nich słynną tablicę, znajdującą się teraz w Paryżu, która w znakach hieroglificznych zawiera genealogiję 18 dynastyi egipskich Faraonów.<section end="Abydos" /> <section begin="Abyle" />{{tab}}'''Abyle,''' góra w Maurytaniii tingintańskiej w Afryce, leżąca naprzeciwko hiszpańskiej góry Calpe, nad cieśniną Gibraltarską. Podług dawnej mitologii greckiej dwie te góry, które dawniej składały jedność, rozłączył Herkules, zkąd nazwano je słupami Herkulesa, a morze wśród nich płynące śródziemném.<section end="Abyle" /> <section begin="Abyss czyli abiss" />{{tab}}'''Abyss''' czyli '''abiss,''' grecka nazwa bezdeni, wyraz używany niekiedy w dawnych pisarzach polskich na oznaczenie otchłani, przepaści i&nbsp;t.&nbsp;p. Piotr Kochanowski w przekładzie ''Jerozolimy wyzwolonej'' Tassa mówi: „I do Abyssa prędko polecieli, Nieprzyjaciele wieczni ludzkiej duszy.“ (VII, 241).<section end="Abyss czyli abiss" /> <section begin="Abyszkan" />{{tab}}'''Abyszkan''' (gorzki), jezioro w Syberyi, prawie na granicy gubernii Tobolskiej i Tomskiej, rozciąga się wzdłuż na 45, a wszerz, na 24 wiorsty: powierzchnia jego wynosi około 850 wiorst kw.; głębokość od 4 do 28 stóp. Woda gorzko-słona; znajduje się na niém do 20 wysepek. — '''Abyszkan''' (słodki), jezioro w Syberyi, leży na południowo-wschodniej granicy gubernii Tobolskiej z Tomską, i zajmuje przestrzeni około 90 wiorst kw.; długość jego wynosi 27 w., szerokość od 2 do 8 wiorst; średnia głębokość 17 stóp. Słodki Abyszkan łączy się z północnej strony wązkiemi przesmykami z jeziorem Wyższém-północném, a za pośrednictwem jego z jeziorem Mołoki i przez rzeczkę Siniakówkę z gorzkim Abyszkanem, z zachodniej zaś strony z gorzko-słoném jeziorem ''Sumy-Czebakły''. Wiosną wszystkie te jeziora zlewają się w jedne massę wód i zalewają okolice; wtedy lądowa kommunikacya zupełnie tu bywa przerwaną.<section end="Abyszkan" /> <section begin="A.⋅. C.⋅." />{{tab}}'''A.⋅. C.⋅.''' (Trybunał). Nie zgadzają się co do prawdziwego znaczenia tego nazwiska, które nosi osobny trybunał w państwie Kościelnem. Według jednych, litery A. C. wyrażają ''augusta consulta''; według innych są skróceniem wyrazów ''auditoris curia'', albo ''auditor camerae''. W sądzie tym prezyduje rzeczywiście biskup, audytor kamery apostolskiej; jest to jeden z czterech prałatów, którzy z prawa posuwają się na godność kardynalską, po złożeniu powyższego urzędu. Znajdują się w tym sądzie także trzej assessorowie duchowni t.&nbsp;j. podskarbi papieski, gubernator Rzymu i inny wyższy duchowny. Assessorów świeckich jest pięciu, którzy muszą być adwokatami. Dawniej trybunał A.⋅. C.⋅. składał się tylko z trzech prałatów i wielkie posiadał prerogatywy. Zastępował niejako {{pp|wła|dzę}}<section end="A.⋅. C.⋅." /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> r02k1ngatxjcirekigwfxfhybnnt491 Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/84 100 1035665 3153165 3006389 2022-08-17T17:06:45Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Acetyl" />rodników nie został otrzymany w stanie odosobnionym, i nie można jeszcze z pewnością wyrzec, że C<sub>4</sub>H<sub>3</sub> nie jest rodnikiem, ponieważ obadwa, szczególniej jednak ostatni, tworzą związki w których rolę rodnika przyjmują.{{EO autorinfo|''T.&nbsp;C.''}}<section end="Acetyl" /> <section begin="Acevedo" />{{tab}}'''Acevedo''' (Felix Alvares), generał hiszpański, jeden z głównych działaczów dramatu rewolucyjnego w r. 1820, ur. w końcu zeszłego stulecia w królestwie Leonu. Po najściu swej ojczyzny przez wojska Napoleona, stanął na czele pułku ochotników i odznaczył się w wojnie partyzanckiej. Rząd Ferdynanda VII, po przywróceniu tego króla nie okazał się dlań przychylnym, podejrzywając go zapewne o opinije zbyt liberalne. Powstanie na wyspie Leon znalazło w nim jedne z najdzielniejszych swych podpór. Walcząc przeciw wojskom Ferdynanda i odparłszy je aż na prawy brzeg Minho, zabity został pod Zadornelo 8 Marca 1820 r., w chwili, gdy w gorącej przemowie starał się zjednać wojska królewskie dla sprawy narodowej.<section end="Acevedo" /> <section begin="Achab" />{{tab}}'''Achab,''' król Izraela, syn i następca Amri, panował lat 22, najgorszy ze wszystkich poprzedników, więcej niż oni przyczynił się do upadku i bałwochwalstwa ludu. Zaślubił Jezabel, córkę Etbaala, króla Sydonu: przez nią był nakłoniony do czci fenickich bożków Baala i Astarty, która upowszechniła się wtedy w całym Izraelu. Kapłani Baala, fałszywi prorocy napełnili kraj, a prawdziwi, jak Elijasz, byli prześladowani i ukrywać się musieli w jaskiniach. Oprócz zapomnienia Boga prawdziwego, niesprawiedliwość panowała w Izraelu. Achab kazał zamordować Nabotha, aby przywłaszczyć jego winnicę. Gdy Elijasz wyrzucając mu tę zbrodnię, groził zemstą Boską, Achab pokutował, i tém wstrzymał ją na czas pewny. W trzykrotnej wojnie później z królem syryjskim Ben-Adadem, dwa razy zwyciężył; ale trzeci raz w bitwie raniony, umarł wkrótce, a psy krew jego lizały, jak to mu przepowiedział Elijasz prorok. Niedługo potem Jehu, wytępił wszystek ród bałwochwalczy Achaba. (III, ''Król''. 16—22).<section end="Achab" /> <section begin="Achaintre" />{{tab}}'''Achaintre''' (Mikołaj Ludwik), skromny, cichy, lecz głębokiej nauki pierwszorzędny filolog, dał się poznać uczonemu światu ze swych komentarzów, po łacinie pisanych, do niektórych autorów greckich i łacińskich. Jego wydania ''Horacyjusza, Juwenalisa'' i ''Persyjusza'' wysoko są cenione. Achaintre przejrzał, poprawił i uzupełnił ''Dictionnaire de Boudot'', i słownik synonimów łacińskich Gardin-Dumesnila, ''Cours d’humanité'' w 13 tomach, oraz po raz pierwszy wydał: ''Historyję wojny trojańskiej'', przypisywaną powszechnie Dyktysowi z Krety. Achaintre trudnił się wyczytywaniem i objaśnianiem starożytnych napisów, i w tym przedmiocie zamieścił znaczną liczbę listów w ''Journal de Débats''. Umarł 1840.<section end="Achaintre" /> <section begin="Achaja" />{{tab}}'''Achaja''' (ob. ''[[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achea, Achaja|Achea]]''). '''Achajczykowie''' (ob. ''[[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achejczykowie, Achiwow.|Achejczykowie]]'').<section end="Achaja" /> <section begin="Achajski v. Achejski z." />{{tab}}'''Achajski''' v. '''Achejski związek,''' (ob. ''[[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achejczykowie, Achiwow.|Achejczykowie]]'').<section end="Achajski v. Achejski z." /> <section begin="Achałcyk" />{{tab}}'''Achałcyk,''' (po turecku ''Achiska'', w języku gruzyjskim znaczy ''nowa forteca''); miasto powiatowe gubernii kutajskiej, z fortecą 3-go rzędu: leży na lewym brzegu rzeki Poschowy czyli Achałcyk-czaj, o 6 wiorst od ujścia jej do rzeki Kury, 204 wiorst na zachód od Tyflisu. Niegdyś był miastem królestwa armeńskiego; potem przeszedł pod panowanie cesarzów bizantyńskich, i nakoniec zawojowany przez królów Georgii czyli gruzyjskich. Za Amurata III, w 1508 r. Turcy opanowali prowincyję Achałcyku, następnie zawojowali ją Persowie; za Amurata IV w 1635 i 1637 roku wódz turecki Hassan-Pasza odzyskał ją dla Porty. Achałcyk przyłączony do Rossyi w 1829 roku, na mocy pokoju adryjanopolskiego, liczył dawniej 5,000 domów i 50,000 mieszkańców. Potem ze starego miasta pozostały tylko ruiny, a na prawym brzegu Poschowy założone nowe miasto, w którém liczy się do 13,000 mieszkańców. Prawie wszyscy przesiedleni tam z Erzerum, są rzemieślnikami. W r. 1840 Achałcyk, dotąd miasto naczelne paszalika tegoż {{pp|nazwi|ska}}<section end="Achałcyk" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ky33m0ov1x66funoha4urca2rsngikv Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/87 100 1035668 3153167 3033616 2022-08-17T17:08:19Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Acharius" />powstało dzieło: ''Lichenographia universalis'', Getynga 1810, i ''Synopsis methodica Lichenum'', Lund 1813. Jednakże ogrom materyjałów które miał do rozpoznania, tudzież zatrudnienia obowiązkowe, były zapewne powodem, niejakich usterków w jego układzie. Wkrótce Flöcke i jego uczniowie wystąpili jako przeciwnicy Acharius’a, tak że jemu w tej części systematyki botanicznej ta jedna pozostała zasługa, iż utorował drogę dla swoich następców. Od nazwiska jego nazwano wiele roślin, jak: ''Acharia, Conferva Acharii, Urceolaria Acharii, Rhizomorpha Acharii'', i owad ''Tortrix Achariana''. Zostawił zielnik składający się z 10,000 przeszło gatunków roślin, pomiędzy któremi główną część stanowią porosty, który zakupiony został przez uniwersytet w Helsingfors.<section end="Acharius" /> <section begin="Acharnar lub Acarnar" />{{tab}}'''Acharnar''' lub '''Acarnar,''' gwiazda pierwszej wielkości dla Europy niewidzialna, znajdująca się w końcu konstellacyi: rzeka Erydan.<section end="Acharnar lub Acarnar" /> <section begin="Achaz król" />{{tab}}'''Achaz,''' król Judy, syn i następca Jothama, jeden z najniegodziwszych królów, oddawał cześć Baalowi, i własne dzieci poświęcał Molochowi w dolinie Ben-Ennom. Facee, król Izraela i Rezin, król Syryi, wkroczyli do Judei, oblegali Jeruzalem; ale nie zdobywszy go, odeszli z wielkimi łupami i jeńcami. Ze swojej strony pustoszyli Judeę ogniem i mieczem Edomici i Filistyni. W takim ucisku Achaz prosił o pomoc Teglat-Filezara, króla Assyryi: ten zdobył Damaszek, zabił Rezina, a mieszkańców syryjskich uprowadził w niewolę. Sam Achaz musiał oddać mu swoje bogactwa i skarby świątyni, aby zyskać pokój. Napominania proroka Izajasza nie miały skutku na bezbożnym królu, który umarł po szesnastoletniem panowaniu, nie pogrzebiony w grobach królów. (IV, ''Król''., 16; II, Par., 28).<section end="Achaz król" /> <section begin="Achaz, miasto" />{{tab}}'''Achaz,''' miasto w Rossyi, leżało w tém miejscu, gdzie teraz Stary-Czerkask (o mil 12 od Azowa). Wedle świadectwa Herbersztejna, mówiono o niém: „miej tylko ogień i sól, resztę wszystko znajdziesz w Achazie.“ W XVI wieku to miasto zdobyli Kozacy Dońscy.<section end="Achaz, miasto" /> <section begin="Achea, Achaja" />{{tab}}'''Achea, Achaja,''' wązka kraina na północnym brzegu Peloponnezu, nad Istmem, podzielona na dwanaście państw drobniejszych, ze stolicą Egium, zkąd też w najdawniejszych czasach cały kraj ten nazywał się Egialeą; graniczy na wschód z zatoką Sarońską, na północ i na zachód z Koryncką, na południe z Arkadyją i Elidą. Starożytni wychwalali tego kraju urodzajność, mianowicie obfite zbiory wina, oliwy i innych owoców. Rzymianie Achają nazywali całą Grecyję z wyłączeniem tylko Macedonii i Tessalii. Dzisiejsza Achaja obejmuje w królestwie Greckiem, najbardziej północno-zachodnią prowincyję półwyspu Morei, na południu której ciągną się pasma gór Kalawrita, z najwyższemi szczytami: górą Voida (5,918 stóp) i Onothos (6,810 stóp), z rzekami: Kamenicą na zachód i Vosticą na wschód. Z miast zasługuje na uwagę jedna tylko stolica Patras (ob.), inne bowiem, jak np. Achaja-apano, Achaja-kato, Diakopto i&nbsp;t.&nbsp;d., w wykształceńszych krajach nawet lichej nie stanowiłyby wioski. Z wyjątkiem nadbrzeży zachodnich, uprawa wina, oliwy, zboża i jarzyn dosyć jest znaczną, — handel morski zaś zupełnie prawie podupadł.<section end="Achea, Achaja" /> <section begin="Achejczykowie, Achiwow." />{{tab}}'''Achejczykowie, Achiwowie,''' nazwa jednego ze starożytnych pokoleń greckich, pod którą jednak Homer oznaczał po szczególe Argiwów i Danajczyków, a w ogóle wszystkich Greków. Ród swój wywodzili od Acheusza, syna Xuthosa, a wnuka Hellena; przybyli, o ile się zdaje, z Tessalii do Peloponnezu, gdzie mianowicie w Lakonii i Argolidzie, oddzielne założyli państwa, najpotężniejsze w Grecyi za czasów wojny trojańskiej. Gdy około roku 1104 przed narodzeniom Chrystusa, Doryjczykowie pod Heraklidami wtargnęli do Peloponnezu, wyparli ztamtąd Achejczyków, którzy naówczas udawszy się do północnej części półwyspu, zajęli siedziby zamieszkałych tu Jończyków, a kraj, podotąd Egialeą zwany,<section end="Achejczykowie, Achiwow." /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9qzimwsb035l780db06xyljtgnc8011 Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/88 100 1035669 3153168 3033634 2022-08-17T17:09:24Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Achejczykowie, Achiwow." />przezwali Acheą. Nie biorąc bliższego udziału w sprawach reszty Grecyi, osiedli tu w dwunastu miastach, w których w miejsce monarchii pojawiła się wnet demokracyja, a które między sobą zachowując pewną łączność, zniesioną wprawdzie podczas wojen macedońskich przez Demetryjusza, Kassandra i Antygona, ponowiły ją przecież r. 280 przed nar. Chr. w tak zwanym Związku Achejskim, złożonym pierwotnie z czterech miast najdawniejszych, lecz zwiększonym następnie przez przystąpienie wielu innych miast greckich po za granicami Achei właściwej. Gdy zaś r. 146 przed nar. Chr. zdobycie Koryntu przez Rzymian, położyło koniec temu związkowi i wolności Grecyi, cały kraj ten zamieniony w prowincyję rzymską, ogólnie nazwany został Acheją.<section end="Achejczykowie, Achiwow." /> <section begin="Achelous, rzeka" />{{tab}}'''Achelous,''' teraz '''Aspropotamos,''' największa rzeka Grecyi. Wypływa z gór Pindu, przerzyna kraj Dolopów, oddziela Etoliję od Akarnanii i wpada do morza dońskiego. Brzegi jej są jedyną okolicą Europy, gdzie niegdyś lwy spotykano.<section end="Achelous, rzeka" /> <section begin="Achelous mitologiczny" />{{tab}}'''Achelous,''' mitologiczny, był synem Oceanu i Tetydy, według innych Heliosa i Gei. Walczył z Herkulesem o Dejanirę, zamieniwszy się najprzód w ogromnego węża, potem w byka. Herkules w tej walce ułamał mu róg, z którego nimfy, jak mówi podanie, zrobiły róg obfitości. Był on ojcem syren.<section end="Achelous mitologiczny" /> <section begin="Achemenes, Achemenidow." />{{tab}}'''Achemenes, Achemenidowie.''' Achemenes jest nazwą grecką, według niektórych uczonych, oznaczającą wielkiego Dżemszyda Zendawesty. Był on twórcą rozległego państwa, które obejmowało Azyję Mniejszą, Assyryję, Syryję, Medyję, Baktryjanę i Persyję. Od niego bierze nazwę Achemenia, oznaczająca według jednych prowincyję perską, a według drugich pokolenie, którego potomkowie zowią się Achemenidami. W następstwie czasów królowie perscy z dumą Achemenidami się zwali. Achemenes, pierwszy władca Persów, sławny jest w starożytności nie tylko ze swej potęgi, lecz i z bogactw.<section end="Achemenes, Achemenidow." /> <section begin="Achen" />{{tab}}'''Achen''' (Jan van), malarz niemiecki, ur. 1552 r. w Kolonii, już za młodu, pomimo nieudolności nauczycieli, rozwinął niezwykły talent, w 22 roku życia udał się do Wenecji, do malarza niderlandzkiego Karola Rems, ztamtąd do Rzymu, gdzie dla kościoła Jezuitów wymalował piękny obraz przedstawiający narodzenie Chrystusa Pana. Powróciwszy do Niemiec, wstąpił do służby dworu bawarskiego, i w Monachium, a później w Augsburgu dla Fuggerów liczne malował obrazy. Cesarz Rudolf II ściągnął go nareszcie do Pragi, gdzie umarł 1615 roku. Koloryt Achena jest wyborny; w rysunku widać jednak zaniedbanie studyjów natury i wzorów starożytnych. Galeryja wiedeńska posiada 16 dzieł tego mistrza; kilka zaś najcelniejszych znajduje się w kościele zamkowym w Munichu.<section end="Achen" /> <section begin="Achenwall" />{{tab}}'''Achenwall''' (Godfred), słynny publicysta, twórca teoryi statystyki, professor prawa publicznego w Getyndze, urodził się w Elblągu w Prussach 1719 r., umarł 1772 r. Do czasów Achenwalla, statystyka przedstawiała porozrzucane i niezebrane w jedną całość materyjały, którym dopiero ten uczony mąż nadał formę stałą i wyrozuinowaną. W dziełku podreczném, wydaném w Getyndze w 1749 roku, Achenwall nazywa nową teoryję: ''Statystyką'' czyli nauką stanu, państwa, (scientia statistica). Oprócz tej teoryi, Achenwall wydał jeszcze bardzo wiele dzieł historycznych, ekonomicznych i prawnych, z których większa cześć kilku doczekała się wydań. Ostatniém jego dziełem jest: ''Uwagi nad finansami Francyi''.<section end="Achenwall" /> <section begin="Acheron" />{{tab}}'''Acheron,''' w mitologii greckiej, rzeka państwa podziemnego (Erebu), wpadająca do Styxu, przez której błotniste, jękami i westchnieniami umierających wezbrane wody, starzec Charon dusze zmarłych przewoził na wątłej łódce do krainy cieniów. Za przewóz ten pobierał on od nich opłatę; na ten cel wkładano zwykle zmarłym do ust pieniążek (obol). Ale prawo przewozu służyło jedynie duszom tych, którzy pogrzebani zostali, choćby też i niewielką szczyptę ziemi {{pp|rzu|cono}}<section end="Acheron" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> c5cbex0xagd69x2wxwm70kth0ztc9tw Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/91 100 1035673 3153192 3033681 2022-08-17T17:43:18Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Achilles Tacyjusz" />{{tab}}'''Achilles Tacyjusz,''' żyjący, jak się zdaje, przy końcu III, lub na początku IV wieku po Chrystusie, był nauczycielem wymowy w Alexandryi, rodzinném swém mieście. W podeszłym już wieku przeszedł na religiję chrześcijańską, i został biskupem. Należy on do pisarzy greckich, znanych pod nazwą erotycznych. Z dzieł jego doszedł naszych czasów, oprócz kilku fragmentów z rozprawy o sferach, romans w 8-iu księgach p.&nbsp;t.: ''Miłostki Leucyppy i Klitofona''. Pełno tu artystycznie wystawionych obrazów natury, uczuć i namiętności, lecz całej powieści brak porządku i stopniowego rozwinięcia. Styl Achillesa Tacyjusza jest oratorski, bogaty w antytezy, igraszki słów i wyszukane ozdoby. Pod względem czystości obyczajowej, Achilles Tacyjusz niżej stoi od Helijodora, którego zresztą jest naśladowcą. Najlepsze wydania tego dzieła są Salmazyjusza w Leydzie (1650) i Jakobsa w Lipsku (1821). Na francuzki język w ostatnich czasach tłómaczył je Clément de Dijon (1800), a na niemiecki Ast i Güldenapfel (1802).<section end="Achilles Tacyjusz" /> <section begin="Achilles (Alexander)" />{{tab}}'''Achilles''' (Alexander), rodem Prusak, dworzanin króla Polskiego Władysława IV, mając lat 91, odbywał rozmaite poselstwa w r. 1675. Jest on autorem dzieła: ''Tractatus de causis terrae'' etc.<section end="Achilles (Alexander)" /> <section begin="Achillesa scięgno" />{{tab}}'''Achillesa scięgno, (tendo Achillis).''' Tylna część goleni, w górnej swojej połowie, zaokrąglona jest podłużną wypukłością. Wypukłość tę, noszącą nazwisko łydki, stanowi gruby muskuł dwugłowy łydki (gastrocnemius), który przechodzi w ścięgno achillesa. Ścięgno więc to leży w tylnej, dolnej części goleni, zaczyna się tuż pod łydką i ciągnie do pięty. Najszerszém jest w miejscu przejścia weń muskułu, t.&nbsp;j. ku górze, zwęża się coraz bardziej ku dołowi, i w okolicy kostek jest najcieńszém; poniżej kostek rozszerza się nieco i zaraz przyczepia do kości piętowej (calcaneus), stanowiącej największą i najgłówniejszą część pięty. Tylną powierzchnię ścięgna tego, pokrywa tylko skóra i mała ilość tkanki komórkowatej, dla tego to z łatwością namacać je można; szczególniej w miejscu najcieńszem czuć je doskonale, jakby gruby, twardy, elastyczny sznurek. Jest to najgrubsze ścięgno w ludzkiém ciele, dla tego też ma bardzo ważne przeznaczenie; częstokroć cały ciężar ciała dźwiga na sobie. Muskuł bowiem dwugłowy łydki służy do wyciągania stopy i w tym celu kurczy się, pociąga swoje ścięgno za sobą; wtedy pięta wznosi się ku górze, a palce stopy spuszczają ku dołowi, tym sposobem powstaje przedłużenie całej nogi. Jeżeli zaś stopa opartą jest na podstawie, jak ziemia, podłoga, w takim razie wzniesienie pięty sprawi przycisk palców do podstawy i dźwignie całe ciało ku górze. Ruch ten odbywa się na zasadzie drążka 2-go stopnia; punkt podpory jest w palcach, ciężar t.&nbsp;j. ciało w środku, a siła działa na piętę. Wspomniony ruch odbywa się zawsze podczas chodzenia, tańca, skoku i wtedy na Ścięgnie Achillesa spoczywa ciężar całego ciała. Im więcej muskuł łydkowy i jego ścięgno są rozwiniętemi, tém ruchy, jakie one pod wpływem woli naszej wykonywają, są pewniejsze i śmielsze, a ludzie mający części te dobrze wykształcone, zdolni są do szybkiego, pewnego chodu i skoku. Mniemanie więc tak mocno rozpowszechnione, jakoby tancerze i szybkobiegacze pozbawiali się ikry (muskułu dwugłowego łydki), dla większej łatwości i lekkości ruchów, jest przesądem.{{EO autorinfo|''Dr.&nbsp;K.&nbsp;K.''}}<section end="Achillesa ścięgno" /> <section begin="Achillini (Alexander)" />{{tab}}'''Achillini''' (Alexander), ur. 1463, um. 1512 w Bouonii, wykładał filozofiję najprzód w rodzinnem swem mieście Bononii, następnie w Padwie. Nazywano go drugim Arystotelesem; trzymał się zasad Averrhoesa. Achillini był także lekarzem i niepospolitym anatomem: jemu medycyna zawdzięcza oznaczenie młotka i kowadełka w przyrządzie słuchowym; on był jednym z pierwszych, którzy czynili sekcyje na trupach ludzkich. Achillini napisał ''De universalibus'' (Bononia 1501), i wiele innych dzieł tyczących się anatomii.<section end="Achillini (Alexander)" /> — <section begin="Achillini (Jan Filip)" />'''Achillini''' (Jan Filip), brat<section end="Achillini (Jan Filip)" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> s1cbzolag8l4yoi92c1p4ey0vg2mwo6 3153195 3153192 2022-08-17T17:43:40Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Achilles Tacyjusz" />{{tab}}'''Achilles Tacyjusz,''' żyjący, jak się zdaje, przy końcu III, lub na początku IV wieku po Chrystusie, był nauczycielem wymowy w Alexandryi, rodzinném swém mieście. W podeszłym już wieku przeszedł na religiję chrześcijańską, i został biskupem. Należy on do pisarzy greckich, znanych pod nazwą erotycznych. Z dzieł jego doszedł naszych czasów, oprócz kilku fragmentów z rozprawy o sferach, romans w 8-iu księgach p.&nbsp;t.: ''Miłostki Leucyppy i Klitofona''. Pełno tu artystycznie wystawionych obrazów natury, uczuć i namiętności, lecz całej powieści brak porządku i stopniowego rozwinięcia. Styl Achillesa Tacyjusza jest oratorski, bogaty w antytezy, igraszki słów i wyszukane ozdoby. Pod względem czystości obyczajowej, Achilles Tacyjusz niżej stoi od Helijodora, którego zresztą jest naśladowcą. Najlepsze wydania tego dzieła są Salmazyjusza w Leydzie (1650) i Jakobsa w Lipsku (1821). Na francuzki język w ostatnich czasach tłómaczył je Clément de Dijon (1800), a na niemiecki Ast i Güldenapfel (1802).<section end="Achilles Tacyjusz" /> <section begin="Achilles (Alexander)" />{{tab}}'''Achilles''' (Alexander), rodem Prusak, dworzanin króla Polskiego Władysława IV, mając lat 91, odbywał rozmaite poselstwa w r. 1675. Jest on autorem dzieła: ''Tractatus de causis terrae'' etc.<section end="Achilles (Alexander)" /> <section begin="Achillesa scięgno" />{{tab}}'''Achillesa scięgno, (tendo Achillis).''' Tylna część goleni, w górnej swojej połowie, zaokrąglona jest podłużną wypukłością. Wypukłość tę, noszącą nazwisko łydki, stanowi gruby muskuł dwugłowy łydki (gastrocnemius), który przechodzi w ścięgno achillesa. Ścięgno więc to leży w tylnej, dolnej części goleni, zaczyna się tuż pod łydką i ciągnie do pięty. Najszerszém jest w miejscu przejścia weń muskułu, t.&nbsp;j. ku górze, zwęża się coraz bardziej ku dołowi, i w okolicy kostek jest najcieńszém; poniżej kostek rozszerza się nieco i zaraz przyczepia do kości piętowej (calcaneus), stanowiącej największą i najgłówniejszą część pięty. Tylną powierzchnię ścięgna tego, pokrywa tylko skóra i mała ilość tkanki komórkowatej, dla tego to z łatwością namacać je można; szczególniej w miejscu najcieńszem czuć je doskonale, jakby gruby, twardy, elastyczny sznurek. Jest to najgrubsze ścięgno w ludzkiém ciele, dla tego też ma bardzo ważne przeznaczenie; częstokroć cały ciężar ciała dźwiga na sobie. Muskuł bowiem dwugłowy łydki służy do wyciągania stopy i w tym celu kurczy się, pociąga swoje ścięgno za sobą; wtedy pięta wznosi się ku górze, a palce stopy spuszczają ku dołowi, tym sposobem powstaje przedłużenie całej nogi. Jeżeli zaś stopa opartą jest na podstawie, jak ziemia, podłoga, w takim razie wzniesienie pięty sprawi przycisk palców do podstawy i dźwignie całe ciało ku górze. Ruch ten odbywa się na zasadzie drążka 2-go stopnia; punkt podpory jest w palcach, ciężar t.&nbsp;j. ciało w środku, a siła działa na piętę. Wspomniony ruch odbywa się zawsze podczas chodzenia, tańca, skoku i wtedy na Ścięgnie Achillesa spoczywa ciężar całego ciała. Im więcej muskuł łydkowy i jego ścięgno są rozwiniętemi, tém ruchy, jakie one pod wpływem woli naszej wykonywają, są pewniejsze i śmielsze, a ludzie mający części te dobrze wykształcone, zdolni są do szybkiego, pewnego chodu i skoku. Mniemanie więc tak mocno rozpowszechnione, jakoby tancerze i szybkobiegacze pozbawiali się ikry (muskułu dwugłowego łydki), dla większej łatwości i lekkości ruchów, jest przesądem.{{EO autorinfo|''Dr.&nbsp;K.&nbsp;K.''}}<section end="Achillesa scięgno" /> <section begin="Achillini (Alexander)" />{{tab}}'''Achillini''' (Alexander), ur. 1463, um. 1512 w Bouonii, wykładał filozofiję najprzód w rodzinnem swem mieście Bononii, następnie w Padwie. Nazywano go drugim Arystotelesem; trzymał się zasad Averrhoesa. Achillini był także lekarzem i niepospolitym anatomem: jemu medycyna zawdzięcza oznaczenie młotka i kowadełka w przyrządzie słuchowym; on był jednym z pierwszych, którzy czynili sekcyje na trupach ludzkich. Achillini napisał ''De universalibus'' (Bononia 1501), i wiele innych dzieł tyczących się anatomii.<section end="Achillini (Alexander)" /> — <section begin="Achillini (Jan Filip)" />'''Achillini''' (Jan Filip), brat<section end="Achillini (Jan Filip)" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 53sdd1m8vcw4r51al7uwya4aci1kwx3 Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/93 100 1035680 3153201 3006429 2022-08-17T17:48:54Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Achis" />{{pk|po|wierzyłby}} dowództwo w wojnie przeciw Izraelitom, gdyby inni książęta filistyńscy, mniej ufni Dawidowi, na to się byli zgodzili. Psalm 33, 1, nazywa Achisa [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abimelech|Abimelechem]] (ob.). (I, ''Król''. 21, 11—16; 27, 2—6; 28, 1; 29, 2).<section end="Achis" /> <section begin="Achizad" />{{tab}}'''Achizad''' (Abul-Halim), uczony turecki, ur. 1555 r. w Adryjanopolu, był wielkim sędzią w Konstantynopolu i umarł tamże 1604 r. Z dzieł jego najsławniejsze są: Jusza, zbiór dowodów prawnych; Talimi, kommentarze do różnych znanych dzieł prawnych i Halimi, zbiór poezyj tureckich.<section end="Achizad" /> <section begin="Achiska, Akhiska" />{{tab}}'''Achiska, Akhiska,''' (ob. ''[[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achałcyk|Achałcyk]]'').<section end="Achiska, Akhiska" /> <section begin="Achitofel" />{{tab}}'''Achitofel,''' rodem z Gelon, jeden z najwięcej poważanych doradców Dawida; rady jego uważane były jako wyrocznie samegoż Jehowy. Gdy wybuchnął rokosz Absalona, Achitofel połączył się z nim i wspierał go swemi radami. Lecz gdy Absalon nie poszedł za jego zdaniem co do niezwłocznego ścigania Dawida, lecz usłuchał podstępnej rady Chuzai, Achitofel wrócił do ojczyzny i powiesił się we własnym domu. Niektórzy mienia go dziadkiem Betsabei. (II, ''Król''. 15, 12; 16, 21).<section end="Achitofel" /> <section begin="Achlat, czyli Ersenachlat" />{{tab}}'''Achlat,''' czyli '''Ersenachlat''' albo '''Ichlat,''' miasto w prowincyi Wan, nad jeziorem tegoż nazwiska, u stóp Libanu, niegdyś rezydencyja królów armeńskich, pamiętne jako siedziba przodków Osmana (ob.), których sułtan ''Dżelair'' ztąd wypędził, i których groby dotąd tu pokazują. W roku 1400 zburzone przez Timura, roku 1548 odzyskane zostało i odbudowane przez Selima I. W czasach swojej świetności Achlat liczył tysiące meczetów, szkół, łaźni i przeszło 200,000 rodzin; dziś ma zaledwie 400 domów.<section end="Achlat, czyli Ersenachlat" /> <section begin="Achmat" />{{tab}}'''Achmat,''' herb Achmatowiczów rodziny tatarskiej, w dawném wielkiém księstwie litewskiém osiadłej. W polu niebieskiém strzała złota z rozdartém skrzydełkiem, żelezcem na dół, nad skałą o trzech wierzchołkach. W szczycie hełmu księżyc złoty rogami do góry.<section end="Achmat" /> <section begin="Achmed I, II, III" />{{tab}}'''Achmed,''' nazwisko 3 sułtanów tureckich: '''Achmed I,''' mając lat 14 nastąpił r. 1603 po ojcu swym, Mohamedzie III. Znany jest z wojen w Węgrzech i Persyi, a bardziej jeszcze z zawarcia pokoju z Austryją (11 List. 1606 r.), w którym po raz pierwszy Porta traktowała z mocarstwem europejskiém na stopie równości. R. 1612 Achmed układem z Persyą zakończył długoletnie z tém państwem zatargi graniczne, um. 1617 r. — '''Achmed II,''' (ur. r. 1642, panował od 1691—95) ograniczonych bardzo zdolności, walczył nieustannie z wewnętrznemi i zewnętrznemi nieprzyjaciołmi. — '''Achmed III,''' (panował od r. 1703—30) syn Mohameda VI, a następca detronizowanego Mustafy II. U niego to Karol XII po bitwie półtawskiej szukał schronienia, co uwikłało Porte w wojnę z Piotrem W., zakończoną pokojem nad Prutem. Wezyr jego, Ibrahim, wydarł Wenecyjanom całą prowincyję Moreę i wyspy Jońskie; usiłował także zdobyć Węgry, lecz został pokonany pod Peterwaradynem przez księcia Eugenijusza. Niepowodzenie to wywołało r. 1730 powstanie Janczarów, którzy wtrącili go do więzienia, gdzie umarł r. 1736. Pod jego rządem r. 1727 założono w Konstantynopolu pierwszą drukarnię.<section end="Achmed I, II, III" /> <section begin="Achmet" />{{tab}}'''Achmet,''' bej Konstantyny, (ob. ''Hadżi Achmed'').<section end="Achmet" /> <section begin="Achmet Fethi-Pasza" />{{tab}}'''Achmet Fethi-Pasza,''' ur. 1800 r. w Konstantynopolu, w r. 1812 został pa-ziem Mahmuda II, który dostrzegłszy w nim wielkie zdolności, staranne kazał mu dać wychowanie. Przy wybuchu powstania janczarskiego był już w gwardyi cesarskiej oficerem; po przytłumieniu tego powstania mianowany kapitanem w pułku linijowym, podczas kampanii z Rossyją r. 1829 dowódzcą batalijonu, po zawarciu pokoju pułkownikiem, później szefem dywizyi gwardyi i pełnomocnikiem do podpisania wraz z posłem rossyjskim, hr. Buteniewem, traktatu przymierza<section end="Achmet Fethi-Pasza" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 840d9a7xxkocdiv24xqgwblet64o9gx 3153203 3153201 2022-08-17T17:50:36Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Achis" />{{pk|po|wierzyłby}} dowództwo w wojnie przeciw Izraelitom, gdyby inni książęta filistyńscy, mniej ufni Dawidowi, na to się byli zgodzili. Psalm 33, 1, nazywa Achisa [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abimelech|Abimelechem]] (ob.). (I, ''Król''. 21, 11—16; 27, 2—6; 28, 1; 29, 2).<section end="Achis" /> <section begin="Achizad" />{{tab}}'''Achizad''' (Abul-Halim), uczony turecki, ur. 1555 r. w Adryjanopolu, był wielkim sędzią w Konstantynopolu i umarł tamże 1604 r. Z dzieł jego najsławniejsze są: Jusza, zbiór dowodów prawnych; Talimi, kommentarze do różnych znanych dzieł prawnych i Halimi, zbiór poezyj tureckich.<section end="Achizad" /> <section begin="Achiska, Akhiska" />{{tab}}'''Achiska, Akhiska,''' (ob. ''[[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achałcyk|Achałcyk]]'').<section end="Achiska, Akhiska" /> <section begin="Achitofel" />{{tab}}'''Achitofel,''' rodem z Gelon, jeden z najwięcej poważanych doradców Dawida; rady jego uważane były jako wyrocznie samegoż Jehowy. Gdy wybuchnął rokosz Absalona, Achitofel połączył się z nim i wspierał go swemi radami. Lecz gdy Absalon nie poszedł za jego zdaniem co do niezwłocznego ścigania Dawida, lecz usłuchał podstępnej rady Chuzai, Achitofel wrócił do ojczyzny i powiesił się we własnym domu. Niektórzy mienia go dziadkiem Betsabei. (II, ''Król''. 15, 12; 16, 21).<section end="Achitofel" /> <section begin="Achlat, czyli Ersenachlat" />{{tab}}'''Achlat,''' czyli '''Ersenachlat''' albo '''Ichlat,''' miasto w prowincyi Wan, nad jeziorem tegoż nazwiska, u stóp Libanu, niegdyś rezydencyja królów armeńskich, pamiętne jako siedziba przodków Osmana (ob.), których sułtan ''Dżelair'' ztąd wypędził, i których groby dotąd tu pokazują. W roku 1400 zburzone przez Timura, roku 1548 odzyskane zostało i odbudowane przez Selima I. W czasach swojej świetności Achlat liczył tysiące meczetów, szkół, łaźni i przeszło 200,000 rodzin; dziś ma zaledwie 400 domów.<section end="Achlat, czyli Ersenachlat" /> <section begin="Achmat" />{{tab}}'''Achmat,''' herb Achmatowiczów rodziny tatarskiej, w dawném wielkiém księstwie litewskiém osiadłej. W polu niebieskiém strzała złota z rozdartém skrzydełkiem, żelezcem na dół, nad skałą o trzech wierzchołkach. W szczycie hełmu księżyc złoty rogami do góry.<section end="Achmat" /> <section begin="Achmed I, II, III" />{{tab}}'''Achmed,''' nazwisko 3 sułtanów tureckich: '''Achmed I,''' mając lat 14 nastąpił r. 1603 po ojcu swym, Mohamedzie III. Znany jest z wojen w Węgrzech i Persyi, a bardziej jeszcze z zawarcia pokoju z Austryją (11 List. 1606 r.), w którym po raz pierwszy Porta traktowała z mocarstwem europejskiém na stopie równości. R. 1612 Achmed układem z Persyą zakończył długoletnie z tém państwem zatargi graniczne, um. 1617 r. — '''Achmed II,''' (ur. r. 1642, panował od 1691—95) ograniczonych bardzo zdolności, walczył nieustannie z wewnętrznemi i zewnętrznemi nieprzyjaciołmi. — '''Achmed III,''' (panował od r. 1703—30) syn Mohameda VI, a następca detronizowanego Mustafy II. U niego to Karol XII po bitwie półtawskiej szukał schronienia, co uwikłało Porte w wojnę z Piotrem W., zakończoną pokojem nad Prutem. Wezyr jego, Ibrahim, wydarł Wenecyjanom całą prowincyję Moreę i wyspy Jońskie; usiłował także zdobyć Węgry, lecz został pokonany pod Peterwaradynem przez księcia Eugenijusza. Niepowodzenie to wywołało r. 1730 powstanie Janczarów, którzy wtrącili go do więzienia, gdzie umarł r. 1736. Pod jego rządem r. 1727 założono w Konstantynopolu pierwszą drukarnię.<section end="Achmed I, II, III" /> <section begin="Achmet" />{{tab}}'''Achmet,''' bej Konstantyny, (ob. ''Hadżi Achmed'').<section end="Achmet" /> <section begin="Achmet-Fethi-Pasza" />{{tab}}'''Achmet Fethi-Pasza,''' ur. 1800 r. w Konstantynopolu, w r. 1812 został pa-ziem Mahmuda II, który dostrzegłszy w nim wielkie zdolności, staranne kazał mu dać wychowanie. Przy wybuchu powstania janczarskiego był już w gwardyi cesarskiej oficerem; po przytłumieniu tego powstania mianowany kapitanem w pułku linijowym, podczas kampanii z Rossyją r. 1829 dowódzcą batalijonu, po zawarciu pokoju pułkownikiem, później szefem dywizyi gwardyi i pełnomocnikiem do podpisania wraz z posłem rossyjskim, hr. Buteniewem, traktatu przymierza<section end="Achmet-Fethi-Pasza" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6zv81iwxzcz6xi1vo26izk97iyz947t Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/94 100 1035701 3153204 3006450 2022-08-17T17:51:52Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Achmet-Fethi-Pasza" />w Hunkiar-Skelessi (3 Lipca 1833 r.). W następnym roku podniesiony dogodności paszy, otrzymał missyję do Petersburga, celem wyjednania odwołania wojsk ces. ross. z księstw Naddunajskich; w r. 1846 został ambasadorem w Wiedniu, w r. 1837 w Paryżu, w r. 1838 w Londynie. Powołany następnie do rady stanu, w r. 1840 objął ministerstwo handlu, później czasowo był ministrem wojny, został pierwszym szefem dywizyi gwardyi, prezydentem sprawiedliwości, wielkim mistrzem artylleryi, a 1847 r. gubernatorem Bosforu. W r. 1852 skutkiem intrygi dworskiej popadł w niełaskę, lecz w następnym roku sułtan mianował go na nowo wielkim mistrzem artylleryi i inspektorem fortec. Od 12 Sierpnia 1840 r. jest mężem sułtanki Abji, trzeciej siostry sułtana Abdul-Medżida.<section end="Achmet-Fethi-Pasza" /> <section begin="Achmet-Giedik" />{{tab}}'''Achmet-Giedik''' (Szczepan), wielki wezyr i najlepszy z wodzów sułtana Mahometa II, syn Szersesza, księcia Montewery, urażony o to, że ojciec jego sam ożenił się z księżniczką serbską, jego narzeczoną, przeszedł do Turków i przyjął ich religiję. Achmet wypędził Genueńczyków z Krymu i odparł napad Persów; wkroczył nawet do Włoch południowych. Syn Mahometa, sułtan Bajazet II, zazdrosny o sławę Achmeta-Giedika, który nawet pojął siostrę jego za żonę, kazał go udusić (r. 1482).<section end="Achmet-Giedik" /> <section begin="Achmet-Szach" />{{tab}}'''Achmet-Szach''' (ob. ''Szachmet'').<section end="Achmet-Szach" /> <section begin="Achmit, Akmit" />{{tab}}'''Achmit, Akmit''' u niem. miner. Minerał z klassy krzemianów, opisany przez Strohmeyera, rozbierany przez Berzeliusa i Rammelsberga. Wzór jego chemiczny jest: SiO<sub>3</sub> NaO + 2 (SiO<sub>3</sub>), Fe<sub>2</sub>O<sub>3</sub>, czyli jest to podwójny krzemian sody i tlenku żelaza. Znaleziony w okręgu Eger, w południowej Norwegii. Kryształy jego znacznej wielkości, bo czasami do kilku cali dochodzące, przedstawiają słupy ośmiościenne spłaszczone, a forma ich pierwotna odnosi się do słupa rombowego prostego; zawarte są zawsze w kwarcu bezkształtnym, tworzącym żyły w granicie i są bardzo kruche. Barwa jego jest ciemno-brunatna, lub ciemno-zielona, z połyskiem żywicznym; na brzegach prześwieca. Pod dmuchawką stapia się w czarną emalię, kwasy na niego nie działają. Twardość pyroxenu, C. g. 3,24.<section end="Achmit, Akmit" /> <section begin="Achor" />{{tab}}'''Achor,''' po hebr. „strworzenie“, dolina w Palestynie, o kilka mil na wschód Jeruzalem, niedaleko Jordanu, Jerycho i Galgala; wzięła nazwisko od kary wymierzonej tu na Achana, który za przywłaszczenie, po zdobyciu Jerycha, łupów przeklętych, ukamienowany był z rozkazu Jozuego, i ciało jego spalono na tej dolinie (''Joz''. 7, 24).<section end="Achor" /> <section begin="Achory" />{{tab}}'''Achory''' (Achores). Nazwa u Greków wyrzutu skórnego na głowie i twarzy, złożonego z drobnych wrzodków, wydzielających płyn lepki, wysychający, nazwany dziś ognipiór (Feigne muqueuse).<section end="Achory" /> <section begin="Achromatopsyja" />{{tab}}'''Achromatopsyja,''' jest to niemożność rozeznania kolorów, które się naszemu przedstawiają oku. Zdarza się ona niekiedy przy najdokładniejszym zresztą ze wszech miar wzroku, mogącym rozeznać kształty i przeliczne stopniowania cienia. Jeżeli jest zupełną, człowiek widzi wszystko tylko w czarnym i białym kolorze, tak, jak my widzimy sztychy lub czarne litografije. Przypadki takie są wszelako rzadkie. Najczęściej zdarzają się takie, w których brak czucia ściąga się tylko do pewnych kolorów lub kolorowych mieszanin. Ztąd różne gatunki, które różne otrzymały nazwiska. Niekiedy oprócz białego i czarnego, oko rozróżnia jeszcze kolor żółty (''alcyanopsyja'' podług Goethego), a czucia na niebieską barwę brakuje zupełnie lub też jest jakiś, jeden, niepewny czuciowy odcień na niebieską i czerwoną zarazem, który ich od siebie odróżniać nie dozwala. Niekiedy oko rozeznaje żółte, zielone i niebieskie, ale mu zupełnie czucia czerwonej brakuje, (''anerythropsyja'') i dla tego nie może rozróżnić barwnych odcieni, które się odróżniają przez przymięszanie do siebie czerwonego koloru, jak np. amarantu lub<section end="Achromatopsyja" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> kbity2ev12cld3mbgvknifdywo53olq Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/98 100 1035930 3153217 3039902 2022-08-17T17:59:08Z Dzakuza21 10310 dr. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Achtyrski powiat" />i 31,527 dies. łąk. Mieszkańców do 76,000. Powierzchnię ziemi wyniosłą i lesistą, skrapia rzeka Worskła, z wpadającemi w nią rzeczkami. Mieszkańcy zajmują się rolnictwem, pędzeniem wódki, i wyrabianiem saletry. W braku zboża, przywożą je z gubernii Kurskiej. Chów bydła, dla niedostatku paszy, zostaje na nizkim stopniu, z wyjątkiem owiec, których liczba pomnaża się z każdym rokiem. W powiecie: fabryk bawełnianych 2, cukrownia 1, białoskórni 2, piwowarnia 1, fabryk saletry 14, gorzelni 38. Głównemi przedmiotami kupna i sprzedaży są sprzęty domowe i bydło.<section end="Achtyrski powiat" /> <section begin="Achulgo" />{{tab}}'''Achulgo,''' warowny zamek w górach kaukazkich, na prawym brzegu rzeki Andyjskiej-Kojsu, niedaleko Czyrkatu. Zbudowany na odosobnionej skale, przypierającej do samego Kojsu, łączącej się ze wzgórzami wązkim przesmykiem, którym idzie ścieżka między dwiema pionowemi skałami. Ten niedostępny zamek, wzmocniony jeszcze wałami i basztami, urządzonemi dla wzajemnej obrony, łączył sie skrytemi chodnikami ze wsią Achulgo, złożoną z murowanych domów, opatrzonych strzelnicami kilkopiętrowemi. Zdobyły go wojska rossyjskie r. 1839 na Szamilu, naczelnym wodzu górali, pod dowództwem generał-adjutanta Grabbe. Po zdobyciu jednej baszty, 16 Lipca przypuszczono szturm do nowego zamku; ale wojsko zmuszone było cofnąć się, i blokada z oblężniczemi robotami ciągnęła się dalej. Dopiero w miesiąc, d. 17 sierpnia przypuszczono ogólny szturm do Starego i Nowego Achulgo, a dnia 22 zdobyto, ze stratą 2.000 górali. Szamil przeniósł się w góry Jakieryńskie. Na pamiątkę zdobycia Achulgo, ustanowiono medal na wstążce ś. Jerzego dla tych, którzy udział w niém mieli.<section end="Achulgo" /> <section begin="Acidalius" />{{tab}}'''Acidalius''' (Walens), rodem Brandeburczyk, zmarły 1595 r., jest autorem satyry przeciwko polskim Aryjanom w końcu XVI wieku wymierzonej, w której usiłuje dowieść, że niewiasty nie są ludźmi, jak to już widać z samego napisu: ''Disputatio perjucunda, qua anonymus probare nititur: Mulieres homines non esse''. Satyra ta wydana powtórnie wraz z odpowiedzią fanatyczną Gedyke’go, jego prześladowcy, p.&nbsp;n. ''Disputatio — mulieres homines non esse, cud proposita est Simonis Gedici S. Theol. D. defensio sexus muliebris etc''. Hagae 1641. Prześladowania Acidaliusa i opaczne tłómaczenie jego satyry, zawarte są w dziele: ''De Val. Acidali vita, moribus et scriptis, commentatio auctore J. C. Leuschnero Scholae Hirschberg Prorectore, Lipsiae et Ligniti'', 1757 r.{{EO autorinfo|''J.&nbsp;G.''}}<section end="Acidalius" /> <section begin="Acidimetryja" />{{tab}}'''Acidimetryja.''' Rozmaite fabrykacyje nawet nie chemiczne, lecz czysto mechaniczne, zużywają często bardzo znaczne ilości kwasów tak mineralnych, jako też organicznych. Kwasy stały się przedmiotem handlu, a zatem jak wszystkie artykuły handlowe mają wartość zmienną, niestałą, zależącą od ilości kwasu znajdującego się w danej cieczy kwaśnej; dla tego, potrzeba było wynaleźć łatwe do wykonania sposoby dochodzenia ich rzeczywistej wartości, które ogólném mianem acidimetryi oznaczono. Dawniej do próbowania kwasów używano [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Areometr|areometrów]] (ob.), ale te chociażby najdokładniejsze, nie wykryją zafałszowania ciałami obcemi rozpuszczonemi w płynie, które mu nadają większy c. g. Później podano mniej lub więcej łatwe chemiczne sposoby dochodzenia; te jednak obecnie wyszły prawie z użycia, i dziś acidimetryja stanowi jedną z gałęzi [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Analiza chemiczna|analizy objętościowej]] (ob.); ponieważ w niej do oznaczenia wartości kwasów, zwykle używa się roztworów mianowanych [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Alkalija|alkalijów]] (ob.). Mohr do wszystkich kwasów używa jednego roztworu sody gryzącej, który nazywa roztworem normalnym, i do mocy jego zastosowywa ilości kwasów, które do próby odważyć należy. Otto do dochodzenia mocy octu, używa roztworu amonijaku, tudzież bardzo prostego narzędzia, zwanego acetometrem, które stanowi rurka szklanna stosownie podzielona (ob. [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Acetometr|acetometr]]). Dochodzenie w acidimetrji polega na wykryciu ilości roztworu alkalicznego {{pp|po|trzebnej}}<section end="Acidimetryja" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> nw3o2ai4e09je7mtswhx9zfdnguljat Encyklopedyja powszechna (1859)/Abowsko-bierneb. gub. 0 1040685 3153139 3152664 2022-08-17T16:31:22Z Dzakuza21 10310 Dzakuza21 przeniósł stronę [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abowsko-bierne. gub.]] na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abowsko-bierneb. gub.]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem wikitext text/x-wiki {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=58 |strona_stop=59 }} ogax92ezg2petj6qqhgjwn3tfsn64wt Encyklopedyja powszechna (1859)/Abrantès, m. 0 1044781 3153144 3033146 2022-08-17T16:41:53Z Dzakuza21 10310 Dzakuza21 przeniósł stronę [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abrantès, m]] na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abrantès, m.]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem wikitext text/x-wiki {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=66 |strona_stop=66 |wikipedia=Abrantes }} 1pidypixyfzlgc93l6n6komb4cev3vj Encyklopedyja powszechna (1859)/Abrek (Jędrzej) 0 1044785 3153143 3033258 2022-08-17T16:41:45Z Dzakuza21 10310 Dzakuza21 przeniósł stronę [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abrek (Jędrzéj)]] na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abrek (Jędrzej)]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem wikitext text/x-wiki {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=66 |strona_stop=66 }} ed768a0gvk9w0pvj5p793sydin8xzgf Encyklopedyja powszechna (1859)/Abu-Abdallach-ibn-el-Kab. 0 1044843 3153147 3033277 2022-08-17T16:49:35Z Dzakuza21 10310 Dzakuza21 przeniósł stronę [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abu-Abdallach-ibn-el-Kab]] na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abu-Abdallach-ibn-el-Kab.]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem wikitext text/x-wiki {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=73 |strona_stop=73 }} 7qdviw55cvi93qx5luxafqx3zeys8lj Encyklopedyja powszechna (1859)/Abubekr-Mohammed 0 1044861 3153148 3033252 2022-08-17T16:49:47Z Dzakuza21 10310 Dzakuza21 przeniósł stronę [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abubekr Mohammed]] na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abubekr-Mohammed]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem wikitext text/x-wiki {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=73 |strona_stop=73 }} 7qdviw55cvi93qx5luxafqx3zeys8lj Encyklopedyja powszechna (1859)/Abubekr-Mohammed-Iksz. 0 1044862 3153150 3033272 2022-08-17T16:50:02Z Dzakuza21 10310 Dzakuza21 przeniósł stronę [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abubekr-Mohammed-Iksz]] na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abubekr-Mohammed-Iksz.]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem wikitext text/x-wiki {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=73 |strona_stop=73 }} 7qdviw55cvi93qx5luxafqx3zeys8lj Encyklopedyja powszechna (1859)/Abu-Hanifah-ibn-Thaber 0 1044863 3153151 3033254 2022-08-17T16:50:15Z Dzakuza21 10310 Dzakuza21 przeniósł stronę [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abu-Hanifah ibn-Thaber]] na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Abu-Hanifah-ibn-Thaber]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem wikitext text/x-wiki {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=73 |strona_stop=74 |wikipedia=Abu Hanifa }} spxlx2gapjtt7b9pn6xbb07wt8ftm8r Encyklopedyja powszechna (1859)/Achajski v. Achejski z. 0 1045039 3153166 3033549 2022-08-17T17:06:51Z Dzakuza21 10310 Dzakuza21 przeniósł stronę [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achajski v. Achejski z]] na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achajski v. Achejski z.]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem wikitext text/x-wiki {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=84 |strona_stop=84 |wikipedia=Związek Achajski }} fmzwreeq3jh75g1l0sz759yhb2dnrjy Encyklopedyja powszechna (1859)/Achejczykowie, Achiwow. 0 1045064 3153169 3033617 2022-08-17T17:09:31Z Dzakuza21 10310 Dzakuza21 przeniósł stronę [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achejczykowie, Achiwow]] na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achejczykowie, Achiwow.]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem wikitext text/x-wiki {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=87 |strona_stop=88 |wikipedia=Achajowie }} msxhka1g6b54z05em32ilo6wgoo1apg Encyklopedyja powszechna (1859)/Achemenes, Achemenidow. 0 1045070 3153170 3033636 2022-08-17T17:09:53Z Dzakuza21 10310 Dzakuza21 przeniósł stronę [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achemenes, Achemenidow]] na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achemenes, Achemenidow.]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem wikitext text/x-wiki {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=88 |strona_stop=88 |wikipedia=Achemenes }} 2k0bvx94jg2hg3pqy68tk1dsia8sobm Encyklopedyja powszechna (1859)/Achillesa scięgno 0 1045099 3153193 3033679 2022-08-17T17:43:24Z Dzakuza21 10310 Dzakuza21 przeniósł stronę [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achillesa ścięgno]] na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achillesa scięgno]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem wikitext text/x-wiki {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=91 |strona_stop=91 |wikipedia=Ścięgno Achillesa }} oh8imip85jtfnx2ax00fr43dfmds3os Encyklopedyja powszechna (1859)/Achmet-Fethi-Pasza 0 1046872 3153205 3039885 2022-08-17T17:51:58Z Dzakuza21 10310 Dzakuza21 przeniósł stronę [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achmet Fethi-Pasza]] na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achmet-Fethi-Pasza]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem wikitext text/x-wiki {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=93 |strona_stop=94 }} tk445u9zx0ydf44f3ve2u5mj2bgeg7v Encyklopedyja powszechna (1859)/Achmet-Giedik 0 1046873 3153207 3039886 2022-08-17T17:52:09Z Dzakuza21 10310 Dzakuza21 przeniósł stronę [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achmet Giedik]] na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achmet-Giedik]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem wikitext text/x-wiki {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=94 |strona_stop=94 }} noy76n23a6mobgr3n2209fdwfwlpl3b Encyklopedyja powszechna (1859)/Achmet-Szach 0 1046874 3153208 3039887 2022-08-17T17:52:19Z Dzakuza21 10310 Dzakuza21 przeniósł stronę [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achmet Szach]] na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Achmet-Szach]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem wikitext text/x-wiki {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=94 |strona_stop=94 }} noy76n23a6mobgr3n2209fdwfwlpl3b Dyskusja wikiskryby:Piotr433 3 1053362 3153135 3118757 2022-08-17T16:20:34Z Seboloidus 27417 wypowiedź wikitext text/x-wiki {{Witaj}} [[Wikiskryba:Wolan|Wolan]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wolan|dyskusja]]) 09:42, 10 mar 2022 (CET) == Przydatny gadżet == Cześć. W preferencjach możesz sobie ustawić gadżet "popraw tekst OCR". Gadżet dodaje przycisk [[File:Toolbaricon_regular_T.png|23px|link=]] i automatycznie poprawia błędy, czasem niewidoczne dla korygującego, jak [https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Strona%3APL_Herbert_George_Wells_-_Pierwsi_ludzie_na_ksi%C4%99%C5%BCycu.pdf%2F20&type=revision&diff=3059640&oldid=3059628 na tej stronie]. [[Wikiskryba:Tommy Jantarek|''Tommy J.'']] ([[Dyskusja wikiskryby:Tommy Jantarek|pisz]]) 22:33, 11 mar 2022 (CET) :Dziękuję za wskazówkę, będę stosował! :Obejrzałem również, co poprawiłeś na przepisanych przeze mnie stronach i obiecuję, że już nie będę zastępował trzech kropek pojedynczym znakiem wielokropka. :[[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 00:41, 12 mar 2022 (CET) == Wskazówki na pierwsze kilkanaście-kilkadziesiąt edycji. == Przede wszystkim kilka informacji o nas. Jesteśmy raczej małą społecznością (osoby aktywne w projekcie), kojarzymy się wzajemnie z edycji. Czekamy na każdego chętnego do pracy. Ogólna zasada przy pracy na Wikiźródłach brzmi: Przepisujemy, tak jak jest wydrukowane. Jeśli jest przecinek, to go dajemy, jeśli jest napisane dwuch, to piszemy dwuch (choćby nas ręka świerzbiła by to zmienić). Nie jest to reguła absolutna ale na początek ją stosuj. Jak zacząć? Najlepiej wybrać sobie na stronie [[Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread]] (dostępne na lewym marginesie strony jako <span> Proofread</span> jakiś porzucony Indeks. (Indeks to w naszym żargonie, strona z przestrzeni nazw Indeks &ndash; czyli zaczynająca się od ''Indeks:'' {{Grafika z podpisem|file=Wikiźródła_-_pierwsze_kroki_-_zrzut_ekranu_w03.png|cap=Strona indeksowa|width=450px}} Najlepiej na początek nadaje się proza z początku XX. wieku (dlaczego: ortografia już trochę podobniejsza do naszej, proza i literatura piękna ogólniej zawierają mniej niuansów związanych z formatowaniem). Na początek niezbędne symbole:<br> <nowiki><br></nowiki> &ndash; koniec linii<br> <nowiki>{{tab}}</nowiki> &ndash; tabulator<br> Normalnie (w przypadku typowej książki, cykl pracy wygląda następująco: :1. wejść na czystą stronę (zazwyczaj pojawia się tam niesformatowany tekst z (nie)licznymi błędami, :2. Nacisnąć na górze ekranu [[File:Toolbaricon regular T.png]] (usuwa zbędne podziały wierszy, zbędne kreski itp.) :3. Podzielić tekst na akapity przy pomocy dwóch enterów (jest to tylko prowizorycznie &ndash; w kroku 5 to skorygujemy :4. Po drodze poprawiając błędy OCR-u :5. Nacisnąć [[File:Button broom.png]] (zastępuje dwa entery parą br-enter-tab + jeszcze inne użyteczne rzeczy) :6. Jeśli strona kończy się na akapicie, wstaw ręcznie znak <nowiki><br></nowiki> - niestety, to zostaje; podobnie jest, gdy strona powinna się zaczynać od tabulatora <nowiki>{{tab}}</nowiki>... :7. Na dole strony nacisnąć "Podgląd zmian" &ndash; sprawdzasz, czy jednak zbędny enter gdzieś się nie zawieruszył. (entery powinny być tylko po <nowiki><br></nowiki> :8. "Pokaż podgląd" - patrzysz, jak to wygląda :9. Zatwierdzasz :Wchodzi w krew :) Bywa też tak, że w niektórych indeksach w punkcie 1 strona jest na prawdę pusta. Czy trzeba wtedy dosłownie przepisać stronę? Niekoniecznie. 1. czasem na stronie Dyskusji indeksu jest tekst (wtedy trzeba znaleźć odpowiedni fragment i wkleić go na tworzoną stronę LUB 2. nacisnąć przycisk OCR Uwaga: Przycisk OCR nie jest standardowo dostępny należy wejść w preferencje, gadżety .... Na pierwszych dwadzieścia edycji powinno to wystarczyć. <br> Być może w tym czasie będziesz musiał coś wytłuścić:<br> <nowiki>'''tekst wytłuszczony'''</nowiki> &ndash; '''tekst wytłuszczony''' <br> lub napisać kursywą<br> <nowiki>''tekst pisany kursywą''</nowiki> &ndash; ''tekst pisany kursywą''<br> W tym czasie na pewno ktoś z bywalców cię dostrzeże i zacznie cię poprawiać. To nic nadzwyczajnego, w ten sposób najwięcej się nauczysz. Ktoś Ci coś napisze na Twojej stronie dyskusji. Odpisz na '''niej''' (a więc na TWOJEJ stronie dyskusji) &ndash; zawiadomić daną osobę możesz przy pomocy <nowiki>{{ping|Nick_użytkownika}}</nowiki>. Pamiętaj by podpisać wstawiony tekst przy pomocy czterech tyld (<nowiki>~~~~</nowiki>). Jeśli Ci się spodoba, proponuję dalsze edytowanie i równolegle korzystanie ze stron pomocy. Szczególnie przydatna może być strona [[Wikiźródła:Pierwsze kroki|Pierwsze kroki]]. <br>Pozdrawiam <br>[[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 08:33, 12 mar 2022 (CET) :Dzięki, będę się stosował do powyższej instrukcji. :[[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 08:54, 12 mar 2022 (CET) == Witaj w gronie wikiskrybów z uprawnieniami [[Wikiźródła:Redaktorzy|redaktora]]! == [[Plik:FlaggedRevs-2-1.svg|60px|right]] Wraz z wprowadzeniem do Wikiźródeł [[Wikiźródła:Wersje przejrzane|wersji przejrzanych]] wszystkie edycje dokonywane przez początkujących i niezalogowanych użytkowników muszą zostać oznaczone jako przejrzane przez wikiskrybę z uprawnieniami redaktora – takiego jak Ty :) Mechanizm funkcjonowania wersji przejrzanych został opisany na kilku stronach: * [[Wikiźródła:Wersje przejrzane]] * [[Wikiźródła:Redaktorzy]] * [[Pomoc:Wersje oznaczone]] * [[Pomoc:Przeglądanie stron]] W skrócie: jako przejrzany oznacza się artykuł wolny od wandalizmów. '''Pamiętaj, aby szczególnie uważnie przeglądać teksty, które są przeglądane po raz pierwszy''' (tzn. w prawym górnym rogu widnieje komunikat: „[[Plik:FlaggedRevs-1.png]] <small>'''[[Pomoc:Wersje oznaczone|Brak wersji przejrzanej]]'''</small>”). Najlepiej jest zacząć od stron, które sam{{GENDER:{{BASEPAGENAME}}||a|{{#switch:|m=|k=a|(a)}}}} utworzył{{GENDER:{{BASEPAGENAME}}|eś|aś|{{#switch:|m=eś|k=aś|eś(aś)}}}} lub posiadasz w [[Specjalna:Obserwowane|obserwowanych]] ([[Specjalna:Obserwowane/edit|kliknij, by zobaczyć pełną listę stron, które obserwujesz]]). Sprawdzenie tekstu, który posiada już wersję przejrzaną, polega najczęściej na porównaniu z nią ostatnio wprowadzonych zmian (tzw. szkicem). {| class="wikitable" |- | style="background-color:#AAFF99" | Na stronie specjalnej '''[[Specjalna:Zdezaktualizowane przejrzane strony|zdezaktualizowane przejrzane strony]]''' znajduje się lista tekstów oczekujących na ponowne przejrzenie. Zaglądaj tam, jeśli tylko masz czas. |} ; Jak oznaczać teksty? Na końcu każdego tekstu i szablonu oraz na stronie porównywania wersji znajdują się przyciski „{{int:revreview-submit-review}}”. By oznaczyć wersję, należy po prostu kliknąć. Jeżeli chcesz odznaczyć wersję przejrzaną, musisz kliknąć „{{int:revreview-submit-unreview}}”. Jeżeli chcesz najpierw przetestować wersje oznaczone, wejdź na [http://tools.wikimedia.pl/testwiki/ Testową Wiki]. ; Cofanie zmian Wraz z uprawnieniami redaktora uzyskał{{GENDER:{{BASEPAGENAME}}|eś|aś|{{#switch:|m=eś|k=aś|eś(aś)}}}} także możliwość szybszego cofania zmian. Oznacza to, że w przypadku ewidentnych wandalizmów możesz użyć przycisku „<span style="color:#2939b5; text-decoration: underline;">{{int:rollbacklink}}</span>” (zamiast „<span style="color:#2939b5; text-decoration: underline;">{{int:editundo}}</span>”), którego naciśnięcie powoduje natychmiastowe wycofanie edycji, bez konieczności wypełniania opisu zmian. : Jeżeli masz wątpliwości, zadaj pytanie [[Wikiźródła:Administratorzy i Biurokraci|jednemu z administratorów]]. Postaramy się szybko odpowiedzieć. : [[Wikiskryba:Wieralee|Wieralee]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wieralee|dyskusja]]) 20:43, 12 mar 2022 (CET) :Dziękuję, będę korzystał z tych uprawnień ostrożnie i odpowiedzialnie. :[[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 20:49, 12 mar 2022 (CET) == trzy kropki == Hej, ad [https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Strona%3AErazm_Majewski_-_Profesor_Przedpotopowicz.djvu%2F63&type=revision&diff=3092479&oldid=2085383 ...]] dotąd nie było zwyczaju robienia tak trzykropka. Osobiście mi to nie przeszkadza w ogóle, istotne by było to spójne na poziomie całego tekstu. Pozdrawiam [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 20:57, 26 kwi 2022 (CEST) :Właśnie miałem zamiar zwrócić się do Ciebie z pytaniem, czy używać trzech kropek czy trzykropka. [[Indeks:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu|Tekst]] zaczął przepisywać [[Wikiskryba:Wojtek1171|Wojtek1171]], który konsekwentnie używał trzykropka, więc w kolejnych stronach też tak robiłem. Od [[Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/64|strony 54]] zaprzestałem zmian. To co mam wybrać? Jeżeli trzeba, to mogę przerobić skorygowane już strony na trzy kropki.<br> :W [[Indeks:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu|innym tekście]], którym przez jakiś czas się też zająłem, również konsekwentnie wstawiany jest znak trzykropka.<br> :[[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 21:22, 26 kwi 2022 (CEST) ::Postanowione - będą odtąd trzy kropki. Przeważająca większość tekstu była przepisana przez Ciebie, pozostali redaktorzy pracujący nad nim też stosowali trzy kropki, więc dostosuję się do większości.<br> ::[[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 22:00, 26 kwi 2022 (CEST) :::Zrób, jak ci wygodniej. W razie czego mogę pomóc botem. Zresztą tak dawno to przepisywałem, że już nawet nie pamiętam, że nie robiłem od początku. [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 16:12, 28 kwi 2022 (CEST) ==Kilogramy== Może tak... Kiedyś skróty robiono inaczej niż my, no i nie było układu SI. Typową metodą skracania były tzw abrewiatury, czyli na górze końcówka wyrazu, zazwyczaj podkreślona. Tak robi się dalej (tradycyjnie) we francuskim hiszpańskim. 1{{^|st}} w angielskim to też coś takiego. Mogło więc to być '''K'''il'''o''' → K{{ułamek|zwykły|o|&nbsp;}} Słowem, raczej bym zostawił tak, jak zecer w swojej łaskawości złożył. [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 21:11, 5 maj 2022 (CEST) :Zdecydowałem się na na taką korektę na podstawie treści [[Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/81|strony 81]], gdzie występuje obecnie obowiązujący skrót kilograma: :{{tab}}...zwyczajnego śmiertelnika, ważącego 75 ''kg''... :Pozwól, że się na razie wstrzymam z wycofaniem tych korekt. Spróbuję najpierw zweryfikować Twoje przypuszczenie. [[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 22:01, 5 maj 2022 (CEST) ::Przeszukałem Wikiźródła i różnojęzyczne Wikipedie oraz Wikisłowniki i nie udało mi się potwierdzić Twojego przypuszczenia. Od powstania kilograma pod koniec 18 wieku wszędzie występuje tylko skrót ''kg''. Bezpieczniej będzie jednak wycofać się z tej kontrowersyjnej korekty, zawsze można ją przywrócić gdy pojawią się nowe informacje. [[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 23:26, 5 maj 2022 (CEST) == "dokoła" czy "do koła" == Cześć. Moim zdaniem jeśli obie formy występują w tekście, to zostawić zgodnie z oryginałem, bez bwd. Czasem spotykałem się w publikacjach z dwiema formami wyrazów w jednej książce, wtedy było to związane z zachodzącymi w okresie wydania książki zmianami językowymi. [[Wikiskryba:Tommy Jantarek|''Tommy J.'']] ([[Dyskusja wikiskryby:Tommy Jantarek|pisz]]) 23:34, 8 maj 2022 (CEST) :Dziękuję za poradę, tak postąpię. Może skorygowałbym, gdyby jedna z form występowała w tekście znacznie częściej niż druga, ale w tym wypadku obie formy występują prawie po równo — pisane łącznie jest 4 razy, rozdzielnie 3 razy. [[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 23:45, 8 maj 2022 (CEST) == w głąb’ == Hej, też tak widywałem wielokrotnie, tak się pisało widać. [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 21:49, 7 cze 2022 (CEST) [[Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/119]], [[Strona:M. Arcta słownik ilustrowany języka polskiego - Tom 1.djvu/63]], [[Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/392]], [[Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/460]], [[Strona:PL P. J. Szafarzyka słowiański narodopis.djvu/083]], [[Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/269]], [[Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/067]], [[Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/103]], .... [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 21:56, 7 cze 2022 (CEST) :Dzięki za potwierdzenie, w takim razie powycofywuję korekty usuwające apostrof po "w głąb". [[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 21:57, 7 cze 2022 (CEST) == Mimo wątpliwość == Cześć! Widzę, że już zorientowałeś się w [https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Strona:Emilka_ze_Srebnego_Nowiu.pdf/26&curid=1078589&diff=3153126&oldid=3152911 temacie]. :-) Chciałem przytoczyć Ci kilka przykładów na poprawność tej dawnej formy gramatycznej, z którymi się zetknąłem, ale nie mogę ich teraz odszukać. Zasadniczo na wiki wzmiankowana jest ta forma w pierwszym akapicie [[w:Język staropolski#Szczegółowe omówienie niektórych końcówek i kategorii|tego podrozdziału]]. Pozdrawiam, [[Wikiskryba:Seboloidus|Seboloidus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Seboloidus|dyskusja]]) 18:20, 17 sie 2022 (CEST) eb9hnb52yl1l1h2tpfawjwpvww8ihjm 3153141 3153135 2022-08-17T16:37:25Z Piotr433 11344 /* Mimo wątpliwość */ Odpowiedź wikitext text/x-wiki {{Witaj}} [[Wikiskryba:Wolan|Wolan]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wolan|dyskusja]]) 09:42, 10 mar 2022 (CET) == Przydatny gadżet == Cześć. W preferencjach możesz sobie ustawić gadżet "popraw tekst OCR". Gadżet dodaje przycisk [[File:Toolbaricon_regular_T.png|23px|link=]] i automatycznie poprawia błędy, czasem niewidoczne dla korygującego, jak [https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Strona%3APL_Herbert_George_Wells_-_Pierwsi_ludzie_na_ksi%C4%99%C5%BCycu.pdf%2F20&type=revision&diff=3059640&oldid=3059628 na tej stronie]. [[Wikiskryba:Tommy Jantarek|''Tommy J.'']] ([[Dyskusja wikiskryby:Tommy Jantarek|pisz]]) 22:33, 11 mar 2022 (CET) :Dziękuję za wskazówkę, będę stosował! :Obejrzałem również, co poprawiłeś na przepisanych przeze mnie stronach i obiecuję, że już nie będę zastępował trzech kropek pojedynczym znakiem wielokropka. :[[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 00:41, 12 mar 2022 (CET) == Wskazówki na pierwsze kilkanaście-kilkadziesiąt edycji. == Przede wszystkim kilka informacji o nas. Jesteśmy raczej małą społecznością (osoby aktywne w projekcie), kojarzymy się wzajemnie z edycji. Czekamy na każdego chętnego do pracy. Ogólna zasada przy pracy na Wikiźródłach brzmi: Przepisujemy, tak jak jest wydrukowane. Jeśli jest przecinek, to go dajemy, jeśli jest napisane dwuch, to piszemy dwuch (choćby nas ręka świerzbiła by to zmienić). Nie jest to reguła absolutna ale na początek ją stosuj. Jak zacząć? Najlepiej wybrać sobie na stronie [[Wikiźródła:Wikiprojekt_Proofread]] (dostępne na lewym marginesie strony jako <span> Proofread</span> jakiś porzucony Indeks. (Indeks to w naszym żargonie, strona z przestrzeni nazw Indeks &ndash; czyli zaczynająca się od ''Indeks:'' {{Grafika z podpisem|file=Wikiźródła_-_pierwsze_kroki_-_zrzut_ekranu_w03.png|cap=Strona indeksowa|width=450px}} Najlepiej na początek nadaje się proza z początku XX. wieku (dlaczego: ortografia już trochę podobniejsza do naszej, proza i literatura piękna ogólniej zawierają mniej niuansów związanych z formatowaniem). Na początek niezbędne symbole:<br> <nowiki><br></nowiki> &ndash; koniec linii<br> <nowiki>{{tab}}</nowiki> &ndash; tabulator<br> Normalnie (w przypadku typowej książki, cykl pracy wygląda następująco: :1. wejść na czystą stronę (zazwyczaj pojawia się tam niesformatowany tekst z (nie)licznymi błędami, :2. Nacisnąć na górze ekranu [[File:Toolbaricon regular T.png]] (usuwa zbędne podziały wierszy, zbędne kreski itp.) :3. Podzielić tekst na akapity przy pomocy dwóch enterów (jest to tylko prowizorycznie &ndash; w kroku 5 to skorygujemy :4. Po drodze poprawiając błędy OCR-u :5. Nacisnąć [[File:Button broom.png]] (zastępuje dwa entery parą br-enter-tab + jeszcze inne użyteczne rzeczy) :6. Jeśli strona kończy się na akapicie, wstaw ręcznie znak <nowiki><br></nowiki> - niestety, to zostaje; podobnie jest, gdy strona powinna się zaczynać od tabulatora <nowiki>{{tab}}</nowiki>... :7. Na dole strony nacisnąć "Podgląd zmian" &ndash; sprawdzasz, czy jednak zbędny enter gdzieś się nie zawieruszył. (entery powinny być tylko po <nowiki><br></nowiki> :8. "Pokaż podgląd" - patrzysz, jak to wygląda :9. Zatwierdzasz :Wchodzi w krew :) Bywa też tak, że w niektórych indeksach w punkcie 1 strona jest na prawdę pusta. Czy trzeba wtedy dosłownie przepisać stronę? Niekoniecznie. 1. czasem na stronie Dyskusji indeksu jest tekst (wtedy trzeba znaleźć odpowiedni fragment i wkleić go na tworzoną stronę LUB 2. nacisnąć przycisk OCR Uwaga: Przycisk OCR nie jest standardowo dostępny należy wejść w preferencje, gadżety .... Na pierwszych dwadzieścia edycji powinno to wystarczyć. <br> Być może w tym czasie będziesz musiał coś wytłuścić:<br> <nowiki>'''tekst wytłuszczony'''</nowiki> &ndash; '''tekst wytłuszczony''' <br> lub napisać kursywą<br> <nowiki>''tekst pisany kursywą''</nowiki> &ndash; ''tekst pisany kursywą''<br> W tym czasie na pewno ktoś z bywalców cię dostrzeże i zacznie cię poprawiać. To nic nadzwyczajnego, w ten sposób najwięcej się nauczysz. Ktoś Ci coś napisze na Twojej stronie dyskusji. Odpisz na '''niej''' (a więc na TWOJEJ stronie dyskusji) &ndash; zawiadomić daną osobę możesz przy pomocy <nowiki>{{ping|Nick_użytkownika}}</nowiki>. Pamiętaj by podpisać wstawiony tekst przy pomocy czterech tyld (<nowiki>~~~~</nowiki>). Jeśli Ci się spodoba, proponuję dalsze edytowanie i równolegle korzystanie ze stron pomocy. Szczególnie przydatna może być strona [[Wikiźródła:Pierwsze kroki|Pierwsze kroki]]. <br>Pozdrawiam <br>[[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 08:33, 12 mar 2022 (CET) :Dzięki, będę się stosował do powyższej instrukcji. :[[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 08:54, 12 mar 2022 (CET) == Witaj w gronie wikiskrybów z uprawnieniami [[Wikiźródła:Redaktorzy|redaktora]]! == [[Plik:FlaggedRevs-2-1.svg|60px|right]] Wraz z wprowadzeniem do Wikiźródeł [[Wikiźródła:Wersje przejrzane|wersji przejrzanych]] wszystkie edycje dokonywane przez początkujących i niezalogowanych użytkowników muszą zostać oznaczone jako przejrzane przez wikiskrybę z uprawnieniami redaktora – takiego jak Ty :) Mechanizm funkcjonowania wersji przejrzanych został opisany na kilku stronach: * [[Wikiźródła:Wersje przejrzane]] * [[Wikiźródła:Redaktorzy]] * [[Pomoc:Wersje oznaczone]] * [[Pomoc:Przeglądanie stron]] W skrócie: jako przejrzany oznacza się artykuł wolny od wandalizmów. '''Pamiętaj, aby szczególnie uważnie przeglądać teksty, które są przeglądane po raz pierwszy''' (tzn. w prawym górnym rogu widnieje komunikat: „[[Plik:FlaggedRevs-1.png]] <small>'''[[Pomoc:Wersje oznaczone|Brak wersji przejrzanej]]'''</small>”). Najlepiej jest zacząć od stron, które sam{{GENDER:{{BASEPAGENAME}}||a|{{#switch:|m=|k=a|(a)}}}} utworzył{{GENDER:{{BASEPAGENAME}}|eś|aś|{{#switch:|m=eś|k=aś|eś(aś)}}}} lub posiadasz w [[Specjalna:Obserwowane|obserwowanych]] ([[Specjalna:Obserwowane/edit|kliknij, by zobaczyć pełną listę stron, które obserwujesz]]). Sprawdzenie tekstu, który posiada już wersję przejrzaną, polega najczęściej na porównaniu z nią ostatnio wprowadzonych zmian (tzw. szkicem). {| class="wikitable" |- | style="background-color:#AAFF99" | Na stronie specjalnej '''[[Specjalna:Zdezaktualizowane przejrzane strony|zdezaktualizowane przejrzane strony]]''' znajduje się lista tekstów oczekujących na ponowne przejrzenie. Zaglądaj tam, jeśli tylko masz czas. |} ; Jak oznaczać teksty? Na końcu każdego tekstu i szablonu oraz na stronie porównywania wersji znajdują się przyciski „{{int:revreview-submit-review}}”. By oznaczyć wersję, należy po prostu kliknąć. Jeżeli chcesz odznaczyć wersję przejrzaną, musisz kliknąć „{{int:revreview-submit-unreview}}”. Jeżeli chcesz najpierw przetestować wersje oznaczone, wejdź na [http://tools.wikimedia.pl/testwiki/ Testową Wiki]. ; Cofanie zmian Wraz z uprawnieniami redaktora uzyskał{{GENDER:{{BASEPAGENAME}}|eś|aś|{{#switch:|m=eś|k=aś|eś(aś)}}}} także możliwość szybszego cofania zmian. Oznacza to, że w przypadku ewidentnych wandalizmów możesz użyć przycisku „<span style="color:#2939b5; text-decoration: underline;">{{int:rollbacklink}}</span>” (zamiast „<span style="color:#2939b5; text-decoration: underline;">{{int:editundo}}</span>”), którego naciśnięcie powoduje natychmiastowe wycofanie edycji, bez konieczności wypełniania opisu zmian. : Jeżeli masz wątpliwości, zadaj pytanie [[Wikiźródła:Administratorzy i Biurokraci|jednemu z administratorów]]. Postaramy się szybko odpowiedzieć. : [[Wikiskryba:Wieralee|Wieralee]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wieralee|dyskusja]]) 20:43, 12 mar 2022 (CET) :Dziękuję, będę korzystał z tych uprawnień ostrożnie i odpowiedzialnie. :[[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 20:49, 12 mar 2022 (CET) == trzy kropki == Hej, ad [https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Strona%3AErazm_Majewski_-_Profesor_Przedpotopowicz.djvu%2F63&type=revision&diff=3092479&oldid=2085383 ...]] dotąd nie było zwyczaju robienia tak trzykropka. Osobiście mi to nie przeszkadza w ogóle, istotne by było to spójne na poziomie całego tekstu. Pozdrawiam [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 20:57, 26 kwi 2022 (CEST) :Właśnie miałem zamiar zwrócić się do Ciebie z pytaniem, czy używać trzech kropek czy trzykropka. [[Indeks:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu|Tekst]] zaczął przepisywać [[Wikiskryba:Wojtek1171|Wojtek1171]], który konsekwentnie używał trzykropka, więc w kolejnych stronach też tak robiłem. Od [[Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/64|strony 54]] zaprzestałem zmian. To co mam wybrać? Jeżeli trzeba, to mogę przerobić skorygowane już strony na trzy kropki.<br> :W [[Indeks:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu|innym tekście]], którym przez jakiś czas się też zająłem, również konsekwentnie wstawiany jest znak trzykropka.<br> :[[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 21:22, 26 kwi 2022 (CEST) ::Postanowione - będą odtąd trzy kropki. Przeważająca większość tekstu była przepisana przez Ciebie, pozostali redaktorzy pracujący nad nim też stosowali trzy kropki, więc dostosuję się do większości.<br> ::[[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 22:00, 26 kwi 2022 (CEST) :::Zrób, jak ci wygodniej. W razie czego mogę pomóc botem. Zresztą tak dawno to przepisywałem, że już nawet nie pamiętam, że nie robiłem od początku. [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 16:12, 28 kwi 2022 (CEST) ==Kilogramy== Może tak... Kiedyś skróty robiono inaczej niż my, no i nie było układu SI. Typową metodą skracania były tzw abrewiatury, czyli na górze końcówka wyrazu, zazwyczaj podkreślona. Tak robi się dalej (tradycyjnie) we francuskim hiszpańskim. 1{{^|st}} w angielskim to też coś takiego. Mogło więc to być '''K'''il'''o''' → K{{ułamek|zwykły|o|&nbsp;}} Słowem, raczej bym zostawił tak, jak zecer w swojej łaskawości złożył. [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 21:11, 5 maj 2022 (CEST) :Zdecydowałem się na na taką korektę na podstawie treści [[Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/81|strony 81]], gdzie występuje obecnie obowiązujący skrót kilograma: :{{tab}}...zwyczajnego śmiertelnika, ważącego 75 ''kg''... :Pozwól, że się na razie wstrzymam z wycofaniem tych korekt. Spróbuję najpierw zweryfikować Twoje przypuszczenie. [[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 22:01, 5 maj 2022 (CEST) ::Przeszukałem Wikiźródła i różnojęzyczne Wikipedie oraz Wikisłowniki i nie udało mi się potwierdzić Twojego przypuszczenia. Od powstania kilograma pod koniec 18 wieku wszędzie występuje tylko skrót ''kg''. Bezpieczniej będzie jednak wycofać się z tej kontrowersyjnej korekty, zawsze można ją przywrócić gdy pojawią się nowe informacje. [[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 23:26, 5 maj 2022 (CEST) == "dokoła" czy "do koła" == Cześć. Moim zdaniem jeśli obie formy występują w tekście, to zostawić zgodnie z oryginałem, bez bwd. Czasem spotykałem się w publikacjach z dwiema formami wyrazów w jednej książce, wtedy było to związane z zachodzącymi w okresie wydania książki zmianami językowymi. [[Wikiskryba:Tommy Jantarek|''Tommy J.'']] ([[Dyskusja wikiskryby:Tommy Jantarek|pisz]]) 23:34, 8 maj 2022 (CEST) :Dziękuję za poradę, tak postąpię. Może skorygowałbym, gdyby jedna z form występowała w tekście znacznie częściej niż druga, ale w tym wypadku obie formy występują prawie po równo — pisane łącznie jest 4 razy, rozdzielnie 3 razy. [[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 23:45, 8 maj 2022 (CEST) == w głąb’ == Hej, też tak widywałem wielokrotnie, tak się pisało widać. [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 21:49, 7 cze 2022 (CEST) [[Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/119]], [[Strona:M. Arcta słownik ilustrowany języka polskiego - Tom 1.djvu/63]], [[Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/392]], [[Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/460]], [[Strona:PL P. J. Szafarzyka słowiański narodopis.djvu/083]], [[Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/269]], [[Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/067]], [[Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/103]], .... [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 21:56, 7 cze 2022 (CEST) :Dzięki za potwierdzenie, w takim razie powycofywuję korekty usuwające apostrof po "w głąb". [[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 21:57, 7 cze 2022 (CEST) == Mimo wątpliwość == Cześć! Widzę, że już zorientowałeś się w [https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Strona:Emilka_ze_Srebnego_Nowiu.pdf/26&curid=1078589&diff=3153126&oldid=3152911 temacie]. :-) Chciałem przytoczyć Ci kilka przykładów na poprawność tej dawnej formy gramatycznej, z którymi się zetknąłem, ale nie mogę ich teraz odszukać. Zasadniczo na wiki wzmiankowana jest ta forma w pierwszym akapicie [[w:Język staropolski#Szczegółowe omówienie niektórych końcówek i kategorii|tego podrozdziału]]. Pozdrawiam, [[Wikiskryba:Seboloidus|Seboloidus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Seboloidus|dyskusja]]) 18:20, 17 sie 2022 (CEST) :Dzięki za wyjaśnienia! Wątpliwości do mojej korekty już nabrałem, gdy zdałem sobie sprawę, że nawet we współczesnej polszczyźnie ''mimo'' może występować z biernikiem, np. ''mimo wszystko''. [[Wikiskryba:Piotr433|Piotr433]] ([[Dyskusja wikiskryby:Piotr433|dyskusja]]) 18:37, 17 sie 2022 (CEST) qhnl7wplzfq5fui2j7v5e23qmph447p Wikiskryba:Draco flavus/brudnopis160 2 1061510 3153114 3153048 2022-08-17T15:10:44Z Draco flavus 2058 /* Katalogi */ wikitext text/x-wiki ==Katalogi== {|class="wikitable" !Zasięg !Rodzaj !Typ !Opis !link !Uwagi |- |rowspan="12" |zbiorcza |rowspan="2" style="text-align:center"|międzynarodowa<br>[[Plik:World_Flag_(2004).svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |KVK |[https://kvk.bibliothek.kit.edu/?kataloge=K10PLUS&kataloge=BVB&kataloge=NRW&kataloge=HEBIS&kataloge=HEBIS_RETRO&kataloge=KOBV_SOLR&kataloge=DDB&kataloge=STABI_BERLIN&kataloge=TIB&kataloge=OEVK_GBV&kataloge=VD16&kataloge=VD17&kataloge=VD18&kataloge=VOE&kataloge=ZDB&kataloge=LANDBIB_WLB&kataloge=LANDBIB_BAYERN&kataloge=LANDBIB_BERLIN&kataloge=LANDBIB_BRANDENBURG&kataloge=LANDBIB_HAMBURG&kataloge=LANDBIB_HESSEN&kataloge=LANDBIB_LBMV&kataloge=LANDBIB_NDS&kataloge=LANDBIB_NRW&kataloge=LANDBIB_RLB&kataloge=LANDBIB_SAARLAND&kataloge=LANDBIB_SACHSEN_ANHALT&kataloge=LANDBIB_SACHSEN&kataloge=LANDBIB_SHLB&kataloge=LANDBIB_THUERINGEN&kataloge=VTHK_ADV_E&kataloge=VTHK_AHS_NEUD&kataloge=VTHK_ARCHIV_N&kataloge=VTHK_BIB_EKHN&kataloge=VTHK_BIB_WUERTT&kataloge=VTHK_BIR_MOD&kataloge=VTHK_BIR_S&kataloge=VTHK_BMZ_HH&kataloge=VTHK_CAR_FR&kataloge=VTHK_COME_VERB&kataloge=VTHK_DIA_S&kataloge=VTHK_DIO_A&kataloge=VTHK_DIO_AC&kataloge=VTHK_DIO_BA&kataloge=VTHK_DIO_LM&kataloge=VTHK_DIO_M&kataloge=VTHK_DIO_MS&kataloge=VTHK_DIO_ROTT&kataloge=VTHK_DIO_STPOEL&kataloge=VTHK_EAB_PB&kataloge=VTHK_EDD_K&kataloge=VTHK_EFH_BO&kataloge=VTHK_EFH_FR&kataloge=VTHK_EFH_H&kataloge=VTHK_EFH_N&kataloge=VTHK_EFH_RT&kataloge=VTHK_EHB_VERB&kataloge=VTHK_EKD_H&kataloge=VTHK_EKI_DO&kataloge=VTHK_ERZ_FR&kataloge=VTHK_EZA_B&kataloge=VTHK_FTA_GI&kataloge=VTHK_IHL_LIEBENZELL&kataloge=VTHK_ITHF_HH&kataloge=VTHK_JAL_EMD&kataloge=VTHK_JAMI_PB&kataloge=VTHK_KFH_K&kataloge=VTHK_KHB_BI&kataloge=VTHK_KHS_B&kataloge=VTHK_KHS_W&kataloge=VTHK_KIRCHENKAMPF&kataloge=VTHK_KIVK&kataloge=VTHK_KTU_LINZ&kataloge=VTHK_LKA_BI&kataloge=VTHK_LKA_DD&kataloge=VTHK_LKA_H&kataloge=VTHK_LKA_M&kataloge=VTHK_LKI_HB&kataloge=VTHK_LKI_KA&kataloge=VTHK_LKI_KS&kataloge=VTHK_MARTINUS_MZ&kataloge=VTHK_MIKA_AC&kataloge=VTHK_OKR_OL&kataloge=VTHK_OKR_S&kataloge=VTHK_OKR_SN&kataloge=VTHK_PRE_HOG&kataloge=VTHK_PRI_FD&kataloge=VTHK_PRI_IBRIX&kataloge=VTHK_PRI_TR&kataloge=VTHK_PTH_VALL&kataloge=VTHK_RPA_HB&kataloge=VTHK_THE_DT&kataloge=VTHK_UNIT_HERRNHUT&kataloge=VTHK_ZARCH_SP&kataloge=BIBOPAC&kataloge=LBOE&kataloge=OENB&kataloge=SWISSCOVERY&kataloge=HELVETICAT&kataloge=ALEXANDRIA&kataloge=CHZK_VAUD&kataloge=CHZK_SBT&kataloge=VKCH_RERO&kataloge=NLAU&kataloge=VERBUND_BELGIEN&kataloge=DAENEMARK_REX&kataloge=EROMM&kataloge=ESTER&kataloge=NB_FINNLAND&kataloge=FINNLAND_VERBUND&kataloge=BNF_PARIS&kataloge=ABES&kataloge=COPAC&kataloge=BL&kataloge=NB_ISRAEL&kataloge=VERBUND_ISRAEL&kataloge=EDIT16&kataloge=ITALIEN_VERBUND&kataloge=ITALIEN_SERIALS&kataloge=LETTLAND_VERBUND&kataloge=LUXEMBURG&kataloge=NB_NIEDERLANDE&kataloge=NB_POLEN&kataloge=VERBUND_POLEN&kataloge=PORTUGAL&kataloge=STAATSBIB_RUSSLAND&kataloge=VERBUND_SCHWEDEN&kataloge=BNE&kataloge=REBIUN&kataloge=NB_TSCHECHIEN&kataloge=NB_UNGARN&kataloge=NLM&kataloge=WORLDCAT&kataloge=BASE&kataloge=DART_EUROPE&kataloge=DIGIBIB&kataloge=DFG_EBOOKS&kataloge=DFG_AUFSAETZE&kataloge=DOABOOKS&kataloge=DOAJ&kataloge=EROMM_WEBSEARCH&kataloge=EUROPEANA&kataloge=GOOGLE_BOOKS&kataloge=KUNST_HATHI&kataloge=ARCHIVE_ORG&kataloge=OAPEN&kataloge=ZVDD&kataloge=BHL&digitalOnly=0&embedFulltitle=0&newTab=0 kvk] |&nbsp; |- |OPAC |worldcat |[https://www.worldcat.org/ worldcat] |&nbsp; |- |style="text-align:center"|Niemcy/Austria<br>[[Plik:Flag of Germany and Austria.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] | OPAC | baza danych czasopism | [https://zeitschriftendatenbank.de//startseite/ ZDB] | wykazuje czasopisma w niemieckich i austriackich bibliotekach |- | style="text-align:center"|Litwa<br>[[Plik:Flag_of_Lithuania.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |Biblioteka Narodowa |[https://ibiblioteka.lt/metis/publication?q=53paooiz7 Litewska BN] |{{tab}}advanced search&nbsp;&nbsp;{{f*|w=130%|→}}&nbsp;&nbsp;Język lenkų <br> obejmuje * Litewską Bibliotekę Narodową * Bibliotekę Akademii Nauk w Wilnie * Bibliotekę Uniwersytetu w Wilnie |- |rowspan="8" style="text-align:center"|Polska<br>[[Plik:Flag_of_Poland_(normative).svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |KaRo |[https://karo.umk.pl/Karo/ karo] |&nbsp; |- |OPAC |nukat |[http://katalog.nukat.edu.pl/search/query?theme=nukat nukat] |karo daje również wyniki z nukata, ale w nukacie dużo lepiej uporządkowane |- |OPAC |kościelne biblioteki w Polsce |[http://fidkar.fides.org.pl/ fidkar fides] |&nbsp; |- |OPAC |BN Warszawa |[https://katalogi.bn.org.pl/discovery/search?vid=48OMNIS_NLOP:48OMNIS_NLOP&mode=advanced BN] | * zbiorcza (BN, BJ, WBP w Kielcach, WBP w Lublinie) * tylko BN |- |OPAC |zbiorcza bibliotek publicznych |[https://w.bibliotece.pl w.bibliotece] |[https://w.bibliotece.pl/info/search/ instrukcja] |- |MAK+ |zbiorcza bibliotek polskich |[https://szukamksiążki.pl/SkNewWeb/start/#/ szukamksiążki] |interesująca jest opcja wyboru roku wydania (ustawienia zaawansowane) |- |MAK |Zbiorczy '''czasopism''' |[http://mak.bn.org.pl/cgi-bin/makwww.exe?BM=7 MAK czasopisma] |lepiej prosić o pomoc bibliotekarza |- |kartkowy off-line |Biblioteka Narodowa<br>zbiór '''czasopism''' na mikrofilmach |niedostępny on-line |lepiej prosić o pomoc bibliotekarza |- |rowspan="31" |biblioteka | style="text-align:center"|Austria<br>[[Plik:Flag_of_Austria.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |Austriacka Biblioteka Narodowa | * [https://search.onb.ac.at/primo-explore/search?vid=ONB ÖNB] * [https://anno.onb.ac.at/alph_list.htm czasopisma] |dużo '''czasopism''' jest zeskanowanych |- |rowspan="2" style="text-align:center"|Litwa<br>[[Plik:Flag_of_Lithuania.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |CIPAC |Wilno: Narodowa | [https://www.lnb.lt/en/resources/resources/catalogues katalog] | obecnie nie działa |- |CIPAC |Wilno Uniwersytet |[https://korteles.mb.vu.lt/en/ Uniw. Wilno] |[https://korteles.mb.vu.lt/en/Leidiniai_u%C5%BEsienio_kalbomis zagraniczni autorzy] |- | style="text-align:center"|Ukraina<br>[[Plik:Flag_of_Ukraine.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |CIPAC |Lwów Biblioteka Narodowa<br>im.&nbsp;W.&nbsp;Stefanyka |[http://image.lsl.lviv.ua/# Lviv] | * drukowane alfabetem łacińskim ** ''Книги (A..Z)'' – książki do 1990 r. ** ''Періодика (A..Z)'' – periodyki ** ''Газети (A..Z)'' – gazety ** ''Стародруки (A..Z)'' – starodruki do 1800 r. |- | style="text-align:center"|Wielka Brytania<br>[[Plik:Flag_of_the_United_Kingdom.svg|baseline|x14px|link=|alt=]] |OPAC |British Library |[http://explore.bl.uk/primo_library/libweb/action/search.do?vid=BLVU1 BL] |&nbsp; |- |rowspan="2" style="text-align:center"|Rosja<br>[[Plik:Flag_of_Russia.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |Biblioteka Państwowa Moskwa |[https://search.rsl.ru/ru/search# РГБ] | |- |OPAC |Biblioteka Narodowa Petersburg |[http://nlr.ru/ РНБ Petersburg] | |- |style="text-align:center"|Francja<br>[[Plik:Flag_of_France.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |CIPAC |Biblioteka Polska w Paryżu | [http://www.bibliotheque-polonaise-paris-shlp.fr/index.php?id_rubrique=21113 linki do katalogów] | *[https://katalogkrak.cyfronet.pl/ katalog ogólny] *[http://62.23.96.204:9000/webconsultation/skins/default_gray/findex.jsp katalog kartkowy ] (użytkownik: CONSULT hasło:consult) – katalog nie działa *[http://193.0.122.72/cgi-bin//makwww.exe?BM=1 stary zasób biblioteki] – katalog nie działa |- |rowspan="23" style="text-align:center"|Polska<br>[[Plik:Flag_of_Poland_(normative).svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |CIPAC |BUW kartkowy |[https://zwarte.ckk.buw.uw.edu.pl/ książki]<br>[https://ciagle.ckk.buw.uw.edu.pl/ czasopisma] | * książki * '''czasopisma''' Więcej informacji [https://ckk.buw.uw.edu.pl/ BUW]. |- |CIPAC |ossolineum |[https://katalogi.ossolineum.pl/ katalogi] | * [https://graf.ossolineum.pl/www_root_graf/ wydawnictwa zwarte] * [https://graf.ossolineum.pl/www_root_graf/czas/ramka.html czasopisma] * [https://dbs.ossolineum.pl/lwow/ czasopisma polskie we Lwowie] |- |CIPAC |BJ kartkowy |[http://pka.bj.uj.edu.pl/PKA/ BJ] [http://pka.bj.uj.edu.pl/PKA/index.php?scr=indeksy&t1=kraszewski&offset=41&file=1280-0101.jpg BJ przykład] |&nbsp; |- |CIPAC |UAM Poznań |[https://buuam.digital-center.pl/# UAM] |&nbsp; |- |CIPAC |UMK Toruń |[http://www.kat.umk.pl/ksiazki/ wyd. zwarte]<br>[http://www.kat.umk.pl/czasopisma/ czasopisma] |&nbsp; |- |CIPAC |KUL Lublin |[https://alfabetyczny.buikkar.kul.pl/ KUL] |&nbsp; |- |kartkowy off-line |Uniwersytet w Lublinie |off-line |prosić o pomoc bibliotekarza |- |CIPAC |Uniwerstytet w Łodzi |[https://katalog.lib.uni.lodz.pl/# Łódź] | * książki * '''czasopisma''' |- |CIPAC |UW Wrocław |[https://www.bu.uni.wroc.pl/katalogi/zdigitalizowany-alfabetyczny Wrocław] |&nbsp; |- |CIPAC |Koszykowa Warszawa |[http://ikar1.koszykowa.pl/ Koszykowa] |&nbsp; |- |CIPAC |Książnica Podlaska Białystok |[http://katalog.podlaskiezbiorycyfrowe.pl/Strona/KP_katalogi.htm katalogi] | *[http://alfabetyczny.katalog.podlaskiezbiorycyfrowe.pl/ Dawnej Czytelni Książek] *[http://czasopisma.katalog.podlaskiezbiorycyfrowe.pl/ Czasopism] |- |CIPAC |Biblioteka Zielińskich w Płocku |[http://www.tnp.org.pl/katalog.htm Biblioteka Zielińskich] |&nbsp; |- |CIPAC |IBL Warszawa |[https://ibl.waw.pl/pl/o-instytucie/biblioteka/katalog Instytutu Badań Literackich] |&nbsp; |- |CIPAC |PAN Gdańsk |[http://bgpan.digital-center.pl/katalog2/ PAN Gdańsk] |- |OPAC |Bibl. Naukowa PAU i PAN Kraków |[https://katalogkrak.cyfronet.pl/search/query?theme=PAU PAU i PAN] |&nbsp; |- |MAK |PAN Kórnik |[http://www.bkpan.poznan.pl/katalogi/ Linki do katalogów] | *[http://baza1-bis.man.poznan.pl/cgi-bin/makwww.exe?BZ=Nowe_druki Nowe druki] *[http://baza1-bis.man.poznan.pl/cgi-bin/makwww.exe?BZ=Druki_XIXw. druki XIX] |- |CIPAC<br>OPAC |PTPN Poznań | *[http://katalogkartkowy.ptpn.poznan.pl/ptpn/ kartkowy] *[https://ptpn-hip.pfsl.poznan.pl/ipac20/ipac.jsp?profile= ogólny] |&nbsp; |- |OPAC |Biblioteka Raczyńskich |[http://www.bracz.edu.pl/katalog-online/ katalog] |&nbsp; |- |OPAC |Biblioteka Czartoryskich |[https://opac.mnk.pl/?KatID=0 katalog B. Czartoryskich] |katalogowane przez Muzeum Narodowe w Krakowie (w trakcie prac) |- |OPAC |Muzeum Narodowe w Krakowie |[https://opac.mnk.pl/sowacgi.php?KatID=1&new=1 katalog MNP] |&nbsp; |- |OPAC |BP Radom |[https://mbpradom.pl/katalogi-on-line/ katalogi] | *[https://aleph.koszykowa.pl/F?func=find-b&request=&find_code=WRD&adjacent=Y&local_base=RADS&x=40&y=6 książki do 1939] |- |OPAC |BP Bydgoszcz |[https://integro.ksiaznica.torun.pl/integro/catalog Biblioteka Bydgoszcz] |&nbsp; |- |OPAC |BP Częstochowa |[https://katalog.biblioteka.czest.pl/ Biblioteka im. W. Biegańskiego] |również w zbiorczej w.bibliotece.pl |- |} ==Jak szukać?== Szukać można się nauczyć jedynie szukając... ''Übung macht den Meister.''<br> Powyższa tabela daje informacje o różnych miejscach, gdzie można znaleźć interesujące teksty.<br> '''Książki'''<br> #Warto wejść na [https://fbc.pionier.net.pl/ fbc], [https://polona.pl/ polonę], [https://academica.edu.pl/ academikę] – może są już tam poszukiwane skany #W następnej kolejności szukamy w bibliotekach – można wejść do [https://katalogi.bn.org.pl/discovery/search?vid=48OMNIS_NLOP:48OMNIS_NLOP&mode=advanced katalogi Biblioteki Narodowej w Warszawie] – mają wygodną dla nas politykę udostępniania skanów i oczywiście spory księgozbiór #W następnej kolejności szukamy w zbiorczych wyszukiwarkach w Polsce – [https://karo.umk.pl/Karo/ karo], [http://katalog.nukat.edu.pl/search/query?theme=nukat nukat], [http://fidkar.fides.org.pl/ fidkar fides] #Dalej można spróbować w wyszukiwarkach zbiorczych międzynarodowych – [https://kvk.bibliothek.kit.edu/?kataloge=K10PLUS&kataloge=BVB&kataloge=NRW&kataloge=HEBIS&kataloge=HEBIS_RETRO&kataloge=KOBV_SOLR&kataloge=DDB&kataloge=STABI_BERLIN&kataloge=TIB&kataloge=OEVK_GBV&kataloge=VD16&kataloge=VD17&kataloge=VD18&kataloge=VOE&kataloge=ZDB&kataloge=LANDBIB_WLB&kataloge=LANDBIB_BAYERN&kataloge=LANDBIB_BERLIN&kataloge=LANDBIB_BRANDENBURG&kataloge=LANDBIB_HAMBURG&kataloge=LANDBIB_HESSEN&kataloge=LANDBIB_LBMV&kataloge=LANDBIB_NDS&kataloge=LANDBIB_NRW&kataloge=LANDBIB_RLB&kataloge=LANDBIB_SAARLAND&kataloge=LANDBIB_SACHSEN_ANHALT&kataloge=LANDBIB_SACHSEN&kataloge=LANDBIB_SHLB&kataloge=LANDBIB_THUERINGEN&kataloge=VTHK_ADV_E&kataloge=VTHK_AHS_NEUD&kataloge=VTHK_ARCHIV_N&kataloge=VTHK_BIB_EKHN&kataloge=VTHK_BIB_WUERTT&kataloge=VTHK_BIR_MOD&kataloge=VTHK_BIR_S&kataloge=VTHK_BMZ_HH&kataloge=VTHK_CAR_FR&kataloge=VTHK_COME_VERB&kataloge=VTHK_DIA_S&kataloge=VTHK_DIO_A&kataloge=VTHK_DIO_AC&kataloge=VTHK_DIO_BA&kataloge=VTHK_DIO_LM&kataloge=VTHK_DIO_M&kataloge=VTHK_DIO_MS&kataloge=VTHK_DIO_ROTT&kataloge=VTHK_DIO_STPOEL&kataloge=VTHK_EAB_PB&kataloge=VTHK_EDD_K&kataloge=VTHK_EFH_BO&kataloge=VTHK_EFH_FR&kataloge=VTHK_EFH_H&kataloge=VTHK_EFH_N&kataloge=VTHK_EFH_RT&kataloge=VTHK_EHB_VERB&kataloge=VTHK_EKD_H&kataloge=VTHK_EKI_DO&kataloge=VTHK_ERZ_FR&kataloge=VTHK_EZA_B&kataloge=VTHK_FTA_GI&kataloge=VTHK_IHL_LIEBENZELL&kataloge=VTHK_ITHF_HH&kataloge=VTHK_JAL_EMD&kataloge=VTHK_JAMI_PB&kataloge=VTHK_KFH_K&kataloge=VTHK_KHB_BI&kataloge=VTHK_KHS_B&kataloge=VTHK_KHS_W&kataloge=VTHK_KIRCHENKAMPF&kataloge=VTHK_KIVK&kataloge=VTHK_KTU_LINZ&kataloge=VTHK_LKA_BI&kataloge=VTHK_LKA_DD&kataloge=VTHK_LKA_H&kataloge=VTHK_LKA_M&kataloge=VTHK_LKI_HB&kataloge=VTHK_LKI_KA&kataloge=VTHK_LKI_KS&kataloge=VTHK_MARTINUS_MZ&kataloge=VTHK_MIKA_AC&kataloge=VTHK_OKR_OL&kataloge=VTHK_OKR_S&kataloge=VTHK_OKR_SN&kataloge=VTHK_PRE_HOG&kataloge=VTHK_PRI_FD&kataloge=VTHK_PRI_IBRIX&kataloge=VTHK_PRI_TR&kataloge=VTHK_PTH_VALL&kataloge=VTHK_RPA_HB&kataloge=VTHK_THE_DT&kataloge=VTHK_UNIT_HERRNHUT&kataloge=VTHK_ZARCH_SP&kataloge=BIBOPAC&kataloge=LBOE&kataloge=OENB&kataloge=SWISSCOVERY&kataloge=HELVETICAT&kataloge=ALEXANDRIA&kataloge=CHZK_VAUD&kataloge=CHZK_SBT&kataloge=VKCH_RERO&kataloge=NLAU&kataloge=VERBUND_BELGIEN&kataloge=DAENEMARK_REX&kataloge=EROMM&kataloge=ESTER&kataloge=NB_FINNLAND&kataloge=FINNLAND_VERBUND&kataloge=BNF_PARIS&kataloge=ABES&kataloge=COPAC&kataloge=BL&kataloge=NB_ISRAEL&kataloge=VERBUND_ISRAEL&kataloge=EDIT16&kataloge=ITALIEN_VERBUND&kataloge=ITALIEN_SERIALS&kataloge=LETTLAND_VERBUND&kataloge=LUXEMBURG&kataloge=NB_NIEDERLANDE&kataloge=NB_POLEN&kataloge=VERBUND_POLEN&kataloge=PORTUGAL&kataloge=STAATSBIB_RUSSLAND&kataloge=VERBUND_SCHWEDEN&kataloge=BNE&kataloge=REBIUN&kataloge=NB_TSCHECHIEN&kataloge=NB_UNGARN&kataloge=NLM&kataloge=WORLDCAT&kataloge=BASE&kataloge=DART_EUROPE&kataloge=DIGIBIB&kataloge=DFG_EBOOKS&kataloge=DFG_AUFSAETZE&kataloge=DOABOOKS&kataloge=DOAJ&kataloge=EROMM_WEBSEARCH&kataloge=EUROPEANA&kataloge=GOOGLE_BOOKS&kataloge=KUNST_HATHI&kataloge=ARCHIVE_ORG&kataloge=OAPEN&kataloge=ZVDD&kataloge=BHL&digitalOnly=0&embedFulltitle=0&newTab=0 kvk], [https://www.worldcat.org/ worldcat] #Najpóźniej tutaj warto wciągnąć w poszukiwania zwykłą wyszukiwarkę internetową, można też szukać w popularnym serwisie aukcyjnym oraz w antykwariatach (np. [http://tezeusz.pl tezeusz]) #Część katalogów bibliotek polskich nie jest dostępna przez wyszukiwarki zbiorcze, dotyczy to przede wszystkim katalogów kartkowych dużych bibliotek uniwersyteckich i wojewódzkich – warto je przewertować #Warto też poszukać książek w bibliotekach zagranicznych (lwowskie, ukraińska, rosyjskie) #Dla książek z XIX wieku i starszych dobrym miejscem do poszukiwań jest również [https://www.estreicher.uj.edu.pl/xixwieku/baza/szukaj/ Baza Instytutu Estreichera] '''Czasopisma''' #Warto wejść na [https://fbc.pionier.net.pl/ fbc], [https://polona.pl/ polonę], [https://academica.edu.pl/ academikę] – może są już tam poszukiwane skany #Punktem wyjścia w poszukiwaniu czasopism jest [http://mak.bn.org.pl/cgi-bin/makwww.exe?BM=7 baza MAK czasopisma] – jest ona jednak dla laika mało intuicyjna, ewentualne braki trudno wychwycić #Można szukać w wyszukiwarce [https://karo.umk.pl/Karo/ karo] #Austriacka Biblioteka Narodowa ma duży zasób wskanowanych [https://anno.onb.ac.at/alph_list.htm periodyków] #Można szukać w katalogach (OPAC i CIPAC) dużych bibliotek uniwersyteckich i wojewódzkich (naukowych) #Najpóźniej tutaj warto wysłać zapytanie do Informatorium Biblioteki Narodowej ( [[Plik:Informatorium_Biblioteki_Narodowej.svg|bottom|x20px]] ), mają doświadczenie w szukaniu a także dostęp do katalogu mikrofilmów. (W latach sześdziesiątych scalano zbiory czasopism polskich w formie mikrofilmów. Są one dostępne w Bibliotece Narodowej; niestety katalog nie jest dostępny on-line. Koszt wskanowania jednej strony to wg cennika BN obecnie 1&nbsp;zł lub w ramach projektu Patrimonium za darmo [https://www.bn.org.pl/polona-kontakt/zglos-sugestie-digitalizacji formularz sugestii digitalizacji].) ==Różne źródła skanów== * [https://fbc.pionier.net.pl/ fbc] – (stąd dostęp do licznych polskich bibliotek cyfrowych) * [https://polona.pl/ polona] – (wyszukiwane również przez fbc) * [https://academica.edu.pl/ academica] – (zazwyczaj to samo co w polonie) * [http://elibrary.mab.lt/ Akademia Nauk Wilno] * [https://anno.onb.ac.at/alph_list.htm ÖNB czasopisma] * [https://search.rsl.ru/ru/search# РГБ] * [http://nlr.ru/ РНБ Petersburg] ==Użyteczne linki== [http://lib.amu.edu.pl/katalogi-bibliotek-w-polsce/ różne skróty] [http://katalog.pan.pl/other_pl.htm linki do bibliotek] [http://www.staropolska.pl/polonistyka/ linki do katalogów] BN - sugestia digitalizacji [https://www.bn.org.pl/polona-kontakt/zglos-sugestie-digitalizacji formularz] iliblx77wszl1dq6ua9w40juqs6n41g 3153115 3153114 2022-08-17T15:11:34Z Draco flavus 2058 /* Katalogi */ wikitext text/x-wiki ==Katalogi== {|class="wikitable" !Zasięg !Rodzaj !Typ !Opis !link !Uwagi |- |rowspan="12" |zbiorcza |rowspan="2" style="text-align:center"|międzynarodowa<br>[[Plik:World_Flag_(2004).svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |KVK |[https://kvk.bibliothek.kit.edu/?kataloge=K10PLUS&kataloge=BVB&kataloge=NRW&kataloge=HEBIS&kataloge=HEBIS_RETRO&kataloge=KOBV_SOLR&kataloge=DDB&kataloge=STABI_BERLIN&kataloge=TIB&kataloge=OEVK_GBV&kataloge=VD16&kataloge=VD17&kataloge=VD18&kataloge=VOE&kataloge=ZDB&kataloge=LANDBIB_WLB&kataloge=LANDBIB_BAYERN&kataloge=LANDBIB_BERLIN&kataloge=LANDBIB_BRANDENBURG&kataloge=LANDBIB_HAMBURG&kataloge=LANDBIB_HESSEN&kataloge=LANDBIB_LBMV&kataloge=LANDBIB_NDS&kataloge=LANDBIB_NRW&kataloge=LANDBIB_RLB&kataloge=LANDBIB_SAARLAND&kataloge=LANDBIB_SACHSEN_ANHALT&kataloge=LANDBIB_SACHSEN&kataloge=LANDBIB_SHLB&kataloge=LANDBIB_THUERINGEN&kataloge=VTHK_ADV_E&kataloge=VTHK_AHS_NEUD&kataloge=VTHK_ARCHIV_N&kataloge=VTHK_BIB_EKHN&kataloge=VTHK_BIB_WUERTT&kataloge=VTHK_BIR_MOD&kataloge=VTHK_BIR_S&kataloge=VTHK_BMZ_HH&kataloge=VTHK_CAR_FR&kataloge=VTHK_COME_VERB&kataloge=VTHK_DIA_S&kataloge=VTHK_DIO_A&kataloge=VTHK_DIO_AC&kataloge=VTHK_DIO_BA&kataloge=VTHK_DIO_LM&kataloge=VTHK_DIO_M&kataloge=VTHK_DIO_MS&kataloge=VTHK_DIO_ROTT&kataloge=VTHK_DIO_STPOEL&kataloge=VTHK_EAB_PB&kataloge=VTHK_EDD_K&kataloge=VTHK_EFH_BO&kataloge=VTHK_EFH_FR&kataloge=VTHK_EFH_H&kataloge=VTHK_EFH_N&kataloge=VTHK_EFH_RT&kataloge=VTHK_EHB_VERB&kataloge=VTHK_EKD_H&kataloge=VTHK_EKI_DO&kataloge=VTHK_ERZ_FR&kataloge=VTHK_EZA_B&kataloge=VTHK_FTA_GI&kataloge=VTHK_IHL_LIEBENZELL&kataloge=VTHK_ITHF_HH&kataloge=VTHK_JAL_EMD&kataloge=VTHK_JAMI_PB&kataloge=VTHK_KFH_K&kataloge=VTHK_KHB_BI&kataloge=VTHK_KHS_B&kataloge=VTHK_KHS_W&kataloge=VTHK_KIRCHENKAMPF&kataloge=VTHK_KIVK&kataloge=VTHK_KTU_LINZ&kataloge=VTHK_LKA_BI&kataloge=VTHK_LKA_DD&kataloge=VTHK_LKA_H&kataloge=VTHK_LKA_M&kataloge=VTHK_LKI_HB&kataloge=VTHK_LKI_KA&kataloge=VTHK_LKI_KS&kataloge=VTHK_MARTINUS_MZ&kataloge=VTHK_MIKA_AC&kataloge=VTHK_OKR_OL&kataloge=VTHK_OKR_S&kataloge=VTHK_OKR_SN&kataloge=VTHK_PRE_HOG&kataloge=VTHK_PRI_FD&kataloge=VTHK_PRI_IBRIX&kataloge=VTHK_PRI_TR&kataloge=VTHK_PTH_VALL&kataloge=VTHK_RPA_HB&kataloge=VTHK_THE_DT&kataloge=VTHK_UNIT_HERRNHUT&kataloge=VTHK_ZARCH_SP&kataloge=BIBOPAC&kataloge=LBOE&kataloge=OENB&kataloge=SWISSCOVERY&kataloge=HELVETICAT&kataloge=ALEXANDRIA&kataloge=CHZK_VAUD&kataloge=CHZK_SBT&kataloge=VKCH_RERO&kataloge=NLAU&kataloge=VERBUND_BELGIEN&kataloge=DAENEMARK_REX&kataloge=EROMM&kataloge=ESTER&kataloge=NB_FINNLAND&kataloge=FINNLAND_VERBUND&kataloge=BNF_PARIS&kataloge=ABES&kataloge=COPAC&kataloge=BL&kataloge=NB_ISRAEL&kataloge=VERBUND_ISRAEL&kataloge=EDIT16&kataloge=ITALIEN_VERBUND&kataloge=ITALIEN_SERIALS&kataloge=LETTLAND_VERBUND&kataloge=LUXEMBURG&kataloge=NB_NIEDERLANDE&kataloge=NB_POLEN&kataloge=VERBUND_POLEN&kataloge=PORTUGAL&kataloge=STAATSBIB_RUSSLAND&kataloge=VERBUND_SCHWEDEN&kataloge=BNE&kataloge=REBIUN&kataloge=NB_TSCHECHIEN&kataloge=NB_UNGARN&kataloge=NLM&kataloge=WORLDCAT&kataloge=BASE&kataloge=DART_EUROPE&kataloge=DIGIBIB&kataloge=DFG_EBOOKS&kataloge=DFG_AUFSAETZE&kataloge=DOABOOKS&kataloge=DOAJ&kataloge=EROMM_WEBSEARCH&kataloge=EUROPEANA&kataloge=GOOGLE_BOOKS&kataloge=KUNST_HATHI&kataloge=ARCHIVE_ORG&kataloge=OAPEN&kataloge=ZVDD&kataloge=BHL&digitalOnly=0&embedFulltitle=0&newTab=0 kvk] |&nbsp; |- |OPAC |worldcat |[https://www.worldcat.org/ worldcat] |&nbsp; |- |style="text-align:center"|Niemcy/Austria<br>[[Plik:Flag of Germany and Austria.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] | OPAC | baza danych czasopism | [https://zeitschriftendatenbank.de//startseite/ ZDB] | wykazuje czasopisma w niemieckich i austriackich bibliotekach |- | style="text-align:center"|Litwa<br>[[Plik:Flag_of_Lithuania.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |Biblioteka Narodowa |[https://ibiblioteka.lt/metis/publication?q=53paooiz7 Litewska BN] |{{tab}}advanced search&nbsp;&nbsp;{{f*|w=130%|→}}&nbsp;&nbsp;Język lenkų <br> obejmuje * Litewską Bibliotekę Narodową * Bibliotekę Akademii Nauk w Wilnie * Bibliotekę Uniwersytetu w Wilnie |- |rowspan="8" style="text-align:center"|Polska<br>[[Plik:Flag_of_Poland_(normative).svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |KaRo |[https://karo.umk.pl/Karo/ karo] |&nbsp; |- |OPAC |nukat |[http://katalog.nukat.edu.pl/search/query?theme=nukat nukat] |karo daje również wyniki z nukata, ale w nukacie dużo lepiej uporządkowane |- |OPAC |kościelne biblioteki w Polsce |[http://fidkar.fides.org.pl/ fidkar fides] |&nbsp; |- |OPAC |BN Warszawa |[https://katalogi.bn.org.pl/discovery/search?vid=48OMNIS_NLOP:48OMNIS_NLOP&mode=advanced BN] | * zbiorcza (BN, BJ, WBP w Kielcach, WBP w Lublinie) * tylko BN |- |OPAC |zbiorcza bibliotek publicznych |[https://w.bibliotece.pl w.bibliotece] |[https://w.bibliotece.pl/info/search/ instrukcja] |- |MAK+ |zbiorcza bibliotek polskich |[https://szukamksiążki.pl/SkNewWeb/start/#/ szukamksiążki] |interesująca jest opcja wyboru roku wydania (ustawienia zaawansowane) |- |MAK |Zbiorczy '''czasopism''' |[http://mak.bn.org.pl/cgi-bin/makwww.exe?BM=7 MAK czasopisma] |lepiej prosić o pomoc bibliotekarza |- |kartkowy off-line |Biblioteka Narodowa<br>zbiór '''czasopism''' na mikrofilmach |niedostępny on-line |lepiej prosić o pomoc bibliotekarza |- |rowspan="31" |biblioteka | style="text-align:center"|Austria<br>[[Plik:Flag_of_Austria.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |Austriacka Biblioteka Narodowa | * [https://search.onb.ac.at/primo-explore/search?vid=ONB ÖNB] * [https://anno.onb.ac.at/alph_list.htm czasopisma] |dużo '''czasopism''' jest zeskanowanych |- |rowspan="2" style="text-align:center"|Litwa<br>[[Plik:Flag_of_Lithuania.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |CIPAC |Wilno: Narodowa | [https://www.lnb.lt/en/resources/resources/catalogues katalog] | obecnie nie działa |- |CIPAC |Wilno Uniwersytet |[https://korteles.mb.vu.lt/en/ Uniw. Wilno] |[https://korteles.mb.vu.lt/en/Leidiniai_u%C5%BEsienio_kalbomis zagraniczni autorzy] |- | style="text-align:center"|Ukraina<br>[[Plik:Flag_of_Ukraine.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |CIPAC |Lwów Biblioteka Narodowa<br>im.&nbsp;W.&nbsp;Stefanyka |[http://image.lsl.lviv.ua/# Lviv] | * drukowane alfabetem łacińskim ** ''Книги (A..Z)'' – książki do 1990 r. ** ''Періодика (A..Z)'' – periodyki ** ''Газети (A..Z)'' – gazety ** ''Стародруки (A..Z)'' – starodruki do 1800 r. |- | style="text-align:center"|Wielka Brytania<br>[[Plik:Flag_of_the_United_Kingdom.svg|baseline|x14px|link=|alt=]] |OPAC |British Library |[http://explore.bl.uk/primo_library/libweb/action/search.do?vid=BLVU1 BL] |&nbsp; |- |rowspan="2" style="text-align:center"|Rosja<br>[[Plik:Flag_of_Russia.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |Biblioteka Państwowa Moskwa |[https://search.rsl.ru/ru/search# РГБ] | |- |OPAC |Biblioteka Narodowa Petersburg |[http://nlr.ru/ РНБ Petersburg] | |- |style="text-align:center"|Francja<br>[[Plik:Flag_of_France.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |CIPAC |Biblioteka Polska w Paryżu | [http://www.bibliotheque-polonaise-paris-shlp.fr/index.php?id_rubrique=21113 linki do katalogów] | *[https://katalogkrak.cyfronet.pl/ katalog ogólny] *[http://62.23.96.204:9000/webconsultation/skins/default_gray/findex.jsp katalog kartkowy ] (użytkownik: CONSULT hasło:consult) – katalog nie działa *[http://193.0.122.72/cgi-bin//makwww.exe?BM=1 stary zasób biblioteki] – katalog nie działa |- |rowspan="23" style="text-align:center"|Polska<br>[[Plik:Flag_of_Poland_(normative).svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |CIPAC |BUW kartkowy |[https://zwarte.ckk.buw.uw.edu.pl/ książki]<br>[https://ciagle.ckk.buw.uw.edu.pl/ czasopisma] | * książki * '''czasopisma''' Więcej informacji [https://ckk.buw.uw.edu.pl/ BUW]. |- |CIPAC |ossolineum |[https://katalogi.ossolineum.pl/ katalogi] | * [https://graf.ossolineum.pl/www_root_graf/ wydawnictwa zwarte] * [https://graf.ossolineum.pl/www_root_graf/czas/ramka.html czasopisma] * [https://dbs.ossolineum.pl/lwow/ czasopisma polskie we Lwowie] |- |CIPAC |BJ kartkowy |[http://pka.bj.uj.edu.pl/PKA/ BJ] [http://pka.bj.uj.edu.pl/PKA/index.php?scr=indeksy&t1=kraszewski&offset=41&file=1280-0101.jpg BJ przykład] |&nbsp; |- |CIPAC |UAM Poznań |[https://buuam.digital-center.pl/# UAM] |&nbsp; |- |CIPAC |UMK Toruń |[http://www.kat.umk.pl/ksiazki/ wyd. zwarte]<br>[http://www.kat.umk.pl/czasopisma/ czasopisma] |&nbsp; |- |CIPAC |KUL Lublin |[https://alfabetyczny.buikkar.kul.pl/ KUL] |&nbsp; |- |kartkowy off-line |Uniwersytet w Lublinie |off-line |prosić o pomoc bibliotekarza |- |CIPAC |Uniwerstytet w Łodzi |[https://katalog.lib.uni.lodz.pl/# Łódź] | * książki * '''czasopisma''' |- |CIPAC |UW Wrocław |[https://www.bu.uni.wroc.pl/katalogi/zdigitalizowany-alfabetyczny Wrocław] |&nbsp; |- |CIPAC |Koszykowa Warszawa |[http://ikar1.koszykowa.pl/ Koszykowa] |&nbsp; |- |CIPAC |Książnica Podlaska Białystok |[http://katalog.podlaskiezbiorycyfrowe.pl/Strona/KP_katalogi.htm katalogi] | *[http://alfabetyczny.katalog.podlaskiezbiorycyfrowe.pl/ Dawnej Czytelni Książek] *[http://czasopisma.katalog.podlaskiezbiorycyfrowe.pl/ Czasopism] |- |CIPAC |Biblioteka Zielińskich w Płocku |[http://www.tnp.org.pl/katalog.htm Biblioteka Zielińskich] |&nbsp; |- |CIPAC |IBL Warszawa |[https://ibl.waw.pl/pl/o-instytucie/biblioteka/katalog Instytutu Badań Literackich] |&nbsp; |- |CIPAC |PAN Gdańsk |[http://bgpan.digital-center.pl/katalog2/ PAN Gdańsk] |&nbsp; |- |OPAC |Bibl. Naukowa PAU i PAN Kraków |[https://katalogkrak.cyfronet.pl/search/query?theme=PAU PAU i PAN] |&nbsp; |- |MAK |PAN Kórnik |[http://www.bkpan.poznan.pl/katalogi/ Linki do katalogów] | *[http://baza1-bis.man.poznan.pl/cgi-bin/makwww.exe?BZ=Nowe_druki Nowe druki] *[http://baza1-bis.man.poznan.pl/cgi-bin/makwww.exe?BZ=Druki_XIXw. druki XIX] |- |CIPAC<br>OPAC |PTPN Poznań | *[http://katalogkartkowy.ptpn.poznan.pl/ptpn/ kartkowy] *[https://ptpn-hip.pfsl.poznan.pl/ipac20/ipac.jsp?profile= ogólny] |&nbsp; |- |OPAC |Biblioteka Raczyńskich |[http://www.bracz.edu.pl/katalog-online/ katalog] |&nbsp; |- |OPAC |Biblioteka Czartoryskich |[https://opac.mnk.pl/?KatID=0 katalog B. Czartoryskich] |katalogowane przez Muzeum Narodowe w Krakowie (w trakcie prac) |- |OPAC |Muzeum Narodowe w Krakowie |[https://opac.mnk.pl/sowacgi.php?KatID=1&new=1 katalog MNP] |&nbsp; |- |OPAC |BP Radom |[https://mbpradom.pl/katalogi-on-line/ katalogi] | *[https://aleph.koszykowa.pl/F?func=find-b&request=&find_code=WRD&adjacent=Y&local_base=RADS&x=40&y=6 książki do 1939] |- |OPAC |BP Bydgoszcz |[https://integro.ksiaznica.torun.pl/integro/catalog Biblioteka Bydgoszcz] |&nbsp; |- |OPAC |BP Częstochowa |[https://katalog.biblioteka.czest.pl/ Biblioteka im. W. Biegańskiego] |również w zbiorczej w.bibliotece.pl |- |} ==Jak szukać?== Szukać można się nauczyć jedynie szukając... ''Übung macht den Meister.''<br> Powyższa tabela daje informacje o różnych miejscach, gdzie można znaleźć interesujące teksty.<br> '''Książki'''<br> #Warto wejść na [https://fbc.pionier.net.pl/ fbc], [https://polona.pl/ polonę], [https://academica.edu.pl/ academikę] – może są już tam poszukiwane skany #W następnej kolejności szukamy w bibliotekach – można wejść do [https://katalogi.bn.org.pl/discovery/search?vid=48OMNIS_NLOP:48OMNIS_NLOP&mode=advanced katalogi Biblioteki Narodowej w Warszawie] – mają wygodną dla nas politykę udostępniania skanów i oczywiście spory księgozbiór #W następnej kolejności szukamy w zbiorczych wyszukiwarkach w Polsce – [https://karo.umk.pl/Karo/ karo], [http://katalog.nukat.edu.pl/search/query?theme=nukat nukat], [http://fidkar.fides.org.pl/ fidkar fides] #Dalej można spróbować w wyszukiwarkach zbiorczych międzynarodowych – [https://kvk.bibliothek.kit.edu/?kataloge=K10PLUS&kataloge=BVB&kataloge=NRW&kataloge=HEBIS&kataloge=HEBIS_RETRO&kataloge=KOBV_SOLR&kataloge=DDB&kataloge=STABI_BERLIN&kataloge=TIB&kataloge=OEVK_GBV&kataloge=VD16&kataloge=VD17&kataloge=VD18&kataloge=VOE&kataloge=ZDB&kataloge=LANDBIB_WLB&kataloge=LANDBIB_BAYERN&kataloge=LANDBIB_BERLIN&kataloge=LANDBIB_BRANDENBURG&kataloge=LANDBIB_HAMBURG&kataloge=LANDBIB_HESSEN&kataloge=LANDBIB_LBMV&kataloge=LANDBIB_NDS&kataloge=LANDBIB_NRW&kataloge=LANDBIB_RLB&kataloge=LANDBIB_SAARLAND&kataloge=LANDBIB_SACHSEN_ANHALT&kataloge=LANDBIB_SACHSEN&kataloge=LANDBIB_SHLB&kataloge=LANDBIB_THUERINGEN&kataloge=VTHK_ADV_E&kataloge=VTHK_AHS_NEUD&kataloge=VTHK_ARCHIV_N&kataloge=VTHK_BIB_EKHN&kataloge=VTHK_BIB_WUERTT&kataloge=VTHK_BIR_MOD&kataloge=VTHK_BIR_S&kataloge=VTHK_BMZ_HH&kataloge=VTHK_CAR_FR&kataloge=VTHK_COME_VERB&kataloge=VTHK_DIA_S&kataloge=VTHK_DIO_A&kataloge=VTHK_DIO_AC&kataloge=VTHK_DIO_BA&kataloge=VTHK_DIO_LM&kataloge=VTHK_DIO_M&kataloge=VTHK_DIO_MS&kataloge=VTHK_DIO_ROTT&kataloge=VTHK_DIO_STPOEL&kataloge=VTHK_EAB_PB&kataloge=VTHK_EDD_K&kataloge=VTHK_EFH_BO&kataloge=VTHK_EFH_FR&kataloge=VTHK_EFH_H&kataloge=VTHK_EFH_N&kataloge=VTHK_EFH_RT&kataloge=VTHK_EHB_VERB&kataloge=VTHK_EKD_H&kataloge=VTHK_EKI_DO&kataloge=VTHK_ERZ_FR&kataloge=VTHK_EZA_B&kataloge=VTHK_FTA_GI&kataloge=VTHK_IHL_LIEBENZELL&kataloge=VTHK_ITHF_HH&kataloge=VTHK_JAL_EMD&kataloge=VTHK_JAMI_PB&kataloge=VTHK_KFH_K&kataloge=VTHK_KHB_BI&kataloge=VTHK_KHS_B&kataloge=VTHK_KHS_W&kataloge=VTHK_KIRCHENKAMPF&kataloge=VTHK_KIVK&kataloge=VTHK_KTU_LINZ&kataloge=VTHK_LKA_BI&kataloge=VTHK_LKA_DD&kataloge=VTHK_LKA_H&kataloge=VTHK_LKA_M&kataloge=VTHK_LKI_HB&kataloge=VTHK_LKI_KA&kataloge=VTHK_LKI_KS&kataloge=VTHK_MARTINUS_MZ&kataloge=VTHK_MIKA_AC&kataloge=VTHK_OKR_OL&kataloge=VTHK_OKR_S&kataloge=VTHK_OKR_SN&kataloge=VTHK_PRE_HOG&kataloge=VTHK_PRI_FD&kataloge=VTHK_PRI_IBRIX&kataloge=VTHK_PRI_TR&kataloge=VTHK_PTH_VALL&kataloge=VTHK_RPA_HB&kataloge=VTHK_THE_DT&kataloge=VTHK_UNIT_HERRNHUT&kataloge=VTHK_ZARCH_SP&kataloge=BIBOPAC&kataloge=LBOE&kataloge=OENB&kataloge=SWISSCOVERY&kataloge=HELVETICAT&kataloge=ALEXANDRIA&kataloge=CHZK_VAUD&kataloge=CHZK_SBT&kataloge=VKCH_RERO&kataloge=NLAU&kataloge=VERBUND_BELGIEN&kataloge=DAENEMARK_REX&kataloge=EROMM&kataloge=ESTER&kataloge=NB_FINNLAND&kataloge=FINNLAND_VERBUND&kataloge=BNF_PARIS&kataloge=ABES&kataloge=COPAC&kataloge=BL&kataloge=NB_ISRAEL&kataloge=VERBUND_ISRAEL&kataloge=EDIT16&kataloge=ITALIEN_VERBUND&kataloge=ITALIEN_SERIALS&kataloge=LETTLAND_VERBUND&kataloge=LUXEMBURG&kataloge=NB_NIEDERLANDE&kataloge=NB_POLEN&kataloge=VERBUND_POLEN&kataloge=PORTUGAL&kataloge=STAATSBIB_RUSSLAND&kataloge=VERBUND_SCHWEDEN&kataloge=BNE&kataloge=REBIUN&kataloge=NB_TSCHECHIEN&kataloge=NB_UNGARN&kataloge=NLM&kataloge=WORLDCAT&kataloge=BASE&kataloge=DART_EUROPE&kataloge=DIGIBIB&kataloge=DFG_EBOOKS&kataloge=DFG_AUFSAETZE&kataloge=DOABOOKS&kataloge=DOAJ&kataloge=EROMM_WEBSEARCH&kataloge=EUROPEANA&kataloge=GOOGLE_BOOKS&kataloge=KUNST_HATHI&kataloge=ARCHIVE_ORG&kataloge=OAPEN&kataloge=ZVDD&kataloge=BHL&digitalOnly=0&embedFulltitle=0&newTab=0 kvk], [https://www.worldcat.org/ worldcat] #Najpóźniej tutaj warto wciągnąć w poszukiwania zwykłą wyszukiwarkę internetową, można też szukać w popularnym serwisie aukcyjnym oraz w antykwariatach (np. [http://tezeusz.pl tezeusz]) #Część katalogów bibliotek polskich nie jest dostępna przez wyszukiwarki zbiorcze, dotyczy to przede wszystkim katalogów kartkowych dużych bibliotek uniwersyteckich i wojewódzkich – warto je przewertować #Warto też poszukać książek w bibliotekach zagranicznych (lwowskie, ukraińska, rosyjskie) #Dla książek z XIX wieku i starszych dobrym miejscem do poszukiwań jest również [https://www.estreicher.uj.edu.pl/xixwieku/baza/szukaj/ Baza Instytutu Estreichera] '''Czasopisma''' #Warto wejść na [https://fbc.pionier.net.pl/ fbc], [https://polona.pl/ polonę], [https://academica.edu.pl/ academikę] – może są już tam poszukiwane skany #Punktem wyjścia w poszukiwaniu czasopism jest [http://mak.bn.org.pl/cgi-bin/makwww.exe?BM=7 baza MAK czasopisma] – jest ona jednak dla laika mało intuicyjna, ewentualne braki trudno wychwycić #Można szukać w wyszukiwarce [https://karo.umk.pl/Karo/ karo] #Austriacka Biblioteka Narodowa ma duży zasób wskanowanych [https://anno.onb.ac.at/alph_list.htm periodyków] #Można szukać w katalogach (OPAC i CIPAC) dużych bibliotek uniwersyteckich i wojewódzkich (naukowych) #Najpóźniej tutaj warto wysłać zapytanie do Informatorium Biblioteki Narodowej ( [[Plik:Informatorium_Biblioteki_Narodowej.svg|bottom|x20px]] ), mają doświadczenie w szukaniu a także dostęp do katalogu mikrofilmów. (W latach sześdziesiątych scalano zbiory czasopism polskich w formie mikrofilmów. Są one dostępne w Bibliotece Narodowej; niestety katalog nie jest dostępny on-line. Koszt wskanowania jednej strony to wg cennika BN obecnie 1&nbsp;zł lub w ramach projektu Patrimonium za darmo [https://www.bn.org.pl/polona-kontakt/zglos-sugestie-digitalizacji formularz sugestii digitalizacji].) ==Różne źródła skanów== * [https://fbc.pionier.net.pl/ fbc] – (stąd dostęp do licznych polskich bibliotek cyfrowych) * [https://polona.pl/ polona] – (wyszukiwane również przez fbc) * [https://academica.edu.pl/ academica] – (zazwyczaj to samo co w polonie) * [http://elibrary.mab.lt/ Akademia Nauk Wilno] * [https://anno.onb.ac.at/alph_list.htm ÖNB czasopisma] * [https://search.rsl.ru/ru/search# РГБ] * [http://nlr.ru/ РНБ Petersburg] ==Użyteczne linki== [http://lib.amu.edu.pl/katalogi-bibliotek-w-polsce/ różne skróty] [http://katalog.pan.pl/other_pl.htm linki do bibliotek] [http://www.staropolska.pl/polonistyka/ linki do katalogów] BN - sugestia digitalizacji [https://www.bn.org.pl/polona-kontakt/zglos-sugestie-digitalizacji formularz] in0uue9oxp7w90s25cn37x8l73w9g1m 3153317 3153115 2022-08-17T19:19:28Z Draco flavus 2058 /* Użyteczne linki */ wikitext text/x-wiki ==Katalogi== {|class="wikitable" !Zasięg !Rodzaj !Typ !Opis !link !Uwagi |- |rowspan="12" |zbiorcza |rowspan="2" style="text-align:center"|międzynarodowa<br>[[Plik:World_Flag_(2004).svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |KVK |[https://kvk.bibliothek.kit.edu/?kataloge=K10PLUS&kataloge=BVB&kataloge=NRW&kataloge=HEBIS&kataloge=HEBIS_RETRO&kataloge=KOBV_SOLR&kataloge=DDB&kataloge=STABI_BERLIN&kataloge=TIB&kataloge=OEVK_GBV&kataloge=VD16&kataloge=VD17&kataloge=VD18&kataloge=VOE&kataloge=ZDB&kataloge=LANDBIB_WLB&kataloge=LANDBIB_BAYERN&kataloge=LANDBIB_BERLIN&kataloge=LANDBIB_BRANDENBURG&kataloge=LANDBIB_HAMBURG&kataloge=LANDBIB_HESSEN&kataloge=LANDBIB_LBMV&kataloge=LANDBIB_NDS&kataloge=LANDBIB_NRW&kataloge=LANDBIB_RLB&kataloge=LANDBIB_SAARLAND&kataloge=LANDBIB_SACHSEN_ANHALT&kataloge=LANDBIB_SACHSEN&kataloge=LANDBIB_SHLB&kataloge=LANDBIB_THUERINGEN&kataloge=VTHK_ADV_E&kataloge=VTHK_AHS_NEUD&kataloge=VTHK_ARCHIV_N&kataloge=VTHK_BIB_EKHN&kataloge=VTHK_BIB_WUERTT&kataloge=VTHK_BIR_MOD&kataloge=VTHK_BIR_S&kataloge=VTHK_BMZ_HH&kataloge=VTHK_CAR_FR&kataloge=VTHK_COME_VERB&kataloge=VTHK_DIA_S&kataloge=VTHK_DIO_A&kataloge=VTHK_DIO_AC&kataloge=VTHK_DIO_BA&kataloge=VTHK_DIO_LM&kataloge=VTHK_DIO_M&kataloge=VTHK_DIO_MS&kataloge=VTHK_DIO_ROTT&kataloge=VTHK_DIO_STPOEL&kataloge=VTHK_EAB_PB&kataloge=VTHK_EDD_K&kataloge=VTHK_EFH_BO&kataloge=VTHK_EFH_FR&kataloge=VTHK_EFH_H&kataloge=VTHK_EFH_N&kataloge=VTHK_EFH_RT&kataloge=VTHK_EHB_VERB&kataloge=VTHK_EKD_H&kataloge=VTHK_EKI_DO&kataloge=VTHK_ERZ_FR&kataloge=VTHK_EZA_B&kataloge=VTHK_FTA_GI&kataloge=VTHK_IHL_LIEBENZELL&kataloge=VTHK_ITHF_HH&kataloge=VTHK_JAL_EMD&kataloge=VTHK_JAMI_PB&kataloge=VTHK_KFH_K&kataloge=VTHK_KHB_BI&kataloge=VTHK_KHS_B&kataloge=VTHK_KHS_W&kataloge=VTHK_KIRCHENKAMPF&kataloge=VTHK_KIVK&kataloge=VTHK_KTU_LINZ&kataloge=VTHK_LKA_BI&kataloge=VTHK_LKA_DD&kataloge=VTHK_LKA_H&kataloge=VTHK_LKA_M&kataloge=VTHK_LKI_HB&kataloge=VTHK_LKI_KA&kataloge=VTHK_LKI_KS&kataloge=VTHK_MARTINUS_MZ&kataloge=VTHK_MIKA_AC&kataloge=VTHK_OKR_OL&kataloge=VTHK_OKR_S&kataloge=VTHK_OKR_SN&kataloge=VTHK_PRE_HOG&kataloge=VTHK_PRI_FD&kataloge=VTHK_PRI_IBRIX&kataloge=VTHK_PRI_TR&kataloge=VTHK_PTH_VALL&kataloge=VTHK_RPA_HB&kataloge=VTHK_THE_DT&kataloge=VTHK_UNIT_HERRNHUT&kataloge=VTHK_ZARCH_SP&kataloge=BIBOPAC&kataloge=LBOE&kataloge=OENB&kataloge=SWISSCOVERY&kataloge=HELVETICAT&kataloge=ALEXANDRIA&kataloge=CHZK_VAUD&kataloge=CHZK_SBT&kataloge=VKCH_RERO&kataloge=NLAU&kataloge=VERBUND_BELGIEN&kataloge=DAENEMARK_REX&kataloge=EROMM&kataloge=ESTER&kataloge=NB_FINNLAND&kataloge=FINNLAND_VERBUND&kataloge=BNF_PARIS&kataloge=ABES&kataloge=COPAC&kataloge=BL&kataloge=NB_ISRAEL&kataloge=VERBUND_ISRAEL&kataloge=EDIT16&kataloge=ITALIEN_VERBUND&kataloge=ITALIEN_SERIALS&kataloge=LETTLAND_VERBUND&kataloge=LUXEMBURG&kataloge=NB_NIEDERLANDE&kataloge=NB_POLEN&kataloge=VERBUND_POLEN&kataloge=PORTUGAL&kataloge=STAATSBIB_RUSSLAND&kataloge=VERBUND_SCHWEDEN&kataloge=BNE&kataloge=REBIUN&kataloge=NB_TSCHECHIEN&kataloge=NB_UNGARN&kataloge=NLM&kataloge=WORLDCAT&kataloge=BASE&kataloge=DART_EUROPE&kataloge=DIGIBIB&kataloge=DFG_EBOOKS&kataloge=DFG_AUFSAETZE&kataloge=DOABOOKS&kataloge=DOAJ&kataloge=EROMM_WEBSEARCH&kataloge=EUROPEANA&kataloge=GOOGLE_BOOKS&kataloge=KUNST_HATHI&kataloge=ARCHIVE_ORG&kataloge=OAPEN&kataloge=ZVDD&kataloge=BHL&digitalOnly=0&embedFulltitle=0&newTab=0 kvk] |&nbsp; |- |OPAC |worldcat |[https://www.worldcat.org/ worldcat] |&nbsp; |- |style="text-align:center"|Niemcy/Austria<br>[[Plik:Flag of Germany and Austria.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] | OPAC | baza danych czasopism | [https://zeitschriftendatenbank.de//startseite/ ZDB] | wykazuje czasopisma w niemieckich i austriackich bibliotekach |- | style="text-align:center"|Litwa<br>[[Plik:Flag_of_Lithuania.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |Biblioteka Narodowa |[https://ibiblioteka.lt/metis/publication?q=53paooiz7 Litewska BN] |{{tab}}advanced search&nbsp;&nbsp;{{f*|w=130%|→}}&nbsp;&nbsp;Język lenkų <br> obejmuje * Litewską Bibliotekę Narodową * Bibliotekę Akademii Nauk w Wilnie * Bibliotekę Uniwersytetu w Wilnie |- |rowspan="8" style="text-align:center"|Polska<br>[[Plik:Flag_of_Poland_(normative).svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |KaRo |[https://karo.umk.pl/Karo/ karo] |&nbsp; |- |OPAC |nukat |[http://katalog.nukat.edu.pl/search/query?theme=nukat nukat] |karo daje również wyniki z nukata, ale w nukacie dużo lepiej uporządkowane |- |OPAC |kościelne biblioteki w Polsce |[http://fidkar.fides.org.pl/ fidkar fides] |&nbsp; |- |OPAC |BN Warszawa |[https://katalogi.bn.org.pl/discovery/search?vid=48OMNIS_NLOP:48OMNIS_NLOP&mode=advanced BN] | * zbiorcza (BN, BJ, WBP w Kielcach, WBP w Lublinie) * tylko BN |- |OPAC |zbiorcza bibliotek publicznych |[https://w.bibliotece.pl w.bibliotece] |[https://w.bibliotece.pl/info/search/ instrukcja] |- |MAK+ |zbiorcza bibliotek polskich |[https://szukamksiążki.pl/SkNewWeb/start/#/ szukamksiążki] |interesująca jest opcja wyboru roku wydania (ustawienia zaawansowane) |- |MAK |Zbiorczy '''czasopism''' |[http://mak.bn.org.pl/cgi-bin/makwww.exe?BM=7 MAK czasopisma] |lepiej prosić o pomoc bibliotekarza |- |kartkowy off-line |Biblioteka Narodowa<br>zbiór '''czasopism''' na mikrofilmach |niedostępny on-line |lepiej prosić o pomoc bibliotekarza |- |rowspan="31" |biblioteka | style="text-align:center"|Austria<br>[[Plik:Flag_of_Austria.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |Austriacka Biblioteka Narodowa | * [https://search.onb.ac.at/primo-explore/search?vid=ONB ÖNB] * [https://anno.onb.ac.at/alph_list.htm czasopisma] |dużo '''czasopism''' jest zeskanowanych |- |rowspan="2" style="text-align:center"|Litwa<br>[[Plik:Flag_of_Lithuania.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |CIPAC |Wilno: Narodowa | [https://www.lnb.lt/en/resources/resources/catalogues katalog] | obecnie nie działa |- |CIPAC |Wilno Uniwersytet |[https://korteles.mb.vu.lt/en/ Uniw. Wilno] |[https://korteles.mb.vu.lt/en/Leidiniai_u%C5%BEsienio_kalbomis zagraniczni autorzy] |- | style="text-align:center"|Ukraina<br>[[Plik:Flag_of_Ukraine.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |CIPAC |Lwów Biblioteka Narodowa<br>im.&nbsp;W.&nbsp;Stefanyka |[http://image.lsl.lviv.ua/# Lviv] | * drukowane alfabetem łacińskim ** ''Книги (A..Z)'' – książki do 1990 r. ** ''Періодика (A..Z)'' – periodyki ** ''Газети (A..Z)'' – gazety ** ''Стародруки (A..Z)'' – starodruki do 1800 r. |- | style="text-align:center"|Wielka Brytania<br>[[Plik:Flag_of_the_United_Kingdom.svg|baseline|x14px|link=|alt=]] |OPAC |British Library |[http://explore.bl.uk/primo_library/libweb/action/search.do?vid=BLVU1 BL] |&nbsp; |- |rowspan="2" style="text-align:center"|Rosja<br>[[Plik:Flag_of_Russia.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |OPAC |Biblioteka Państwowa Moskwa |[https://search.rsl.ru/ru/search# РГБ] | |- |OPAC |Biblioteka Narodowa Petersburg |[http://nlr.ru/ РНБ Petersburg] | |- |style="text-align:center"|Francja<br>[[Plik:Flag_of_France.svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |CIPAC |Biblioteka Polska w Paryżu | [http://www.bibliotheque-polonaise-paris-shlp.fr/index.php?id_rubrique=21113 linki do katalogów] | *[https://katalogkrak.cyfronet.pl/ katalog ogólny] *[http://62.23.96.204:9000/webconsultation/skins/default_gray/findex.jsp katalog kartkowy ] (użytkownik: CONSULT hasło:consult) – katalog nie działa *[http://193.0.122.72/cgi-bin//makwww.exe?BM=1 stary zasób biblioteki] – katalog nie działa |- |rowspan="23" style="text-align:center"|Polska<br>[[Plik:Flag_of_Poland_(normative).svg|baseline|x18px|link=|alt=]] |CIPAC |BUW kartkowy |[https://zwarte.ckk.buw.uw.edu.pl/ książki]<br>[https://ciagle.ckk.buw.uw.edu.pl/ czasopisma] | * książki * '''czasopisma''' Więcej informacji [https://ckk.buw.uw.edu.pl/ BUW]. |- |CIPAC |ossolineum |[https://katalogi.ossolineum.pl/ katalogi] | * [https://graf.ossolineum.pl/www_root_graf/ wydawnictwa zwarte] * [https://graf.ossolineum.pl/www_root_graf/czas/ramka.html czasopisma] * [https://dbs.ossolineum.pl/lwow/ czasopisma polskie we Lwowie] |- |CIPAC |BJ kartkowy |[http://pka.bj.uj.edu.pl/PKA/ BJ] [http://pka.bj.uj.edu.pl/PKA/index.php?scr=indeksy&t1=kraszewski&offset=41&file=1280-0101.jpg BJ przykład] |&nbsp; |- |CIPAC |UAM Poznań |[https://buuam.digital-center.pl/# UAM] |&nbsp; |- |CIPAC |UMK Toruń |[http://www.kat.umk.pl/ksiazki/ wyd. zwarte]<br>[http://www.kat.umk.pl/czasopisma/ czasopisma] |&nbsp; |- |CIPAC |KUL Lublin |[https://alfabetyczny.buikkar.kul.pl/ KUL] |&nbsp; |- |kartkowy off-line |Uniwersytet w Lublinie |off-line |prosić o pomoc bibliotekarza |- |CIPAC |Uniwerstytet w Łodzi |[https://katalog.lib.uni.lodz.pl/# Łódź] | * książki * '''czasopisma''' |- |CIPAC |UW Wrocław |[https://www.bu.uni.wroc.pl/katalogi/zdigitalizowany-alfabetyczny Wrocław] |&nbsp; |- |CIPAC |Koszykowa Warszawa |[http://ikar1.koszykowa.pl/ Koszykowa] |&nbsp; |- |CIPAC |Książnica Podlaska Białystok |[http://katalog.podlaskiezbiorycyfrowe.pl/Strona/KP_katalogi.htm katalogi] | *[http://alfabetyczny.katalog.podlaskiezbiorycyfrowe.pl/ Dawnej Czytelni Książek] *[http://czasopisma.katalog.podlaskiezbiorycyfrowe.pl/ Czasopism] |- |CIPAC |Biblioteka Zielińskich w Płocku |[http://www.tnp.org.pl/katalog.htm Biblioteka Zielińskich] |&nbsp; |- |CIPAC |IBL Warszawa |[https://ibl.waw.pl/pl/o-instytucie/biblioteka/katalog Instytutu Badań Literackich] |&nbsp; |- |CIPAC |PAN Gdańsk |[http://bgpan.digital-center.pl/katalog2/ PAN Gdańsk] |&nbsp; |- |OPAC |Bibl. Naukowa PAU i PAN Kraków |[https://katalogkrak.cyfronet.pl/search/query?theme=PAU PAU i PAN] |&nbsp; |- |MAK |PAN Kórnik |[http://www.bkpan.poznan.pl/katalogi/ Linki do katalogów] | *[http://baza1-bis.man.poznan.pl/cgi-bin/makwww.exe?BZ=Nowe_druki Nowe druki] *[http://baza1-bis.man.poznan.pl/cgi-bin/makwww.exe?BZ=Druki_XIXw. druki XIX] |- |CIPAC<br>OPAC |PTPN Poznań | *[http://katalogkartkowy.ptpn.poznan.pl/ptpn/ kartkowy] *[https://ptpn-hip.pfsl.poznan.pl/ipac20/ipac.jsp?profile= ogólny] |&nbsp; |- |OPAC |Biblioteka Raczyńskich |[http://www.bracz.edu.pl/katalog-online/ katalog] |&nbsp; |- |OPAC |Biblioteka Czartoryskich |[https://opac.mnk.pl/?KatID=0 katalog B. Czartoryskich] |katalogowane przez Muzeum Narodowe w Krakowie (w trakcie prac) |- |OPAC |Muzeum Narodowe w Krakowie |[https://opac.mnk.pl/sowacgi.php?KatID=1&new=1 katalog MNP] |&nbsp; |- |OPAC |BP Radom |[https://mbpradom.pl/katalogi-on-line/ katalogi] | *[https://aleph.koszykowa.pl/F?func=find-b&request=&find_code=WRD&adjacent=Y&local_base=RADS&x=40&y=6 książki do 1939] |- |OPAC |BP Bydgoszcz |[https://integro.ksiaznica.torun.pl/integro/catalog Biblioteka Bydgoszcz] |&nbsp; |- |OPAC |BP Częstochowa |[https://katalog.biblioteka.czest.pl/ Biblioteka im. W. Biegańskiego] |również w zbiorczej w.bibliotece.pl |- |} ==Jak szukać?== Szukać można się nauczyć jedynie szukając... ''Übung macht den Meister.''<br> Powyższa tabela daje informacje o różnych miejscach, gdzie można znaleźć interesujące teksty.<br> '''Książki'''<br> #Warto wejść na [https://fbc.pionier.net.pl/ fbc], [https://polona.pl/ polonę], [https://academica.edu.pl/ academikę] – może są już tam poszukiwane skany #W następnej kolejności szukamy w bibliotekach – można wejść do [https://katalogi.bn.org.pl/discovery/search?vid=48OMNIS_NLOP:48OMNIS_NLOP&mode=advanced katalogi Biblioteki Narodowej w Warszawie] – mają wygodną dla nas politykę udostępniania skanów i oczywiście spory księgozbiór #W następnej kolejności szukamy w zbiorczych wyszukiwarkach w Polsce – [https://karo.umk.pl/Karo/ karo], [http://katalog.nukat.edu.pl/search/query?theme=nukat nukat], [http://fidkar.fides.org.pl/ fidkar fides] #Dalej można spróbować w wyszukiwarkach zbiorczych międzynarodowych – [https://kvk.bibliothek.kit.edu/?kataloge=K10PLUS&kataloge=BVB&kataloge=NRW&kataloge=HEBIS&kataloge=HEBIS_RETRO&kataloge=KOBV_SOLR&kataloge=DDB&kataloge=STABI_BERLIN&kataloge=TIB&kataloge=OEVK_GBV&kataloge=VD16&kataloge=VD17&kataloge=VD18&kataloge=VOE&kataloge=ZDB&kataloge=LANDBIB_WLB&kataloge=LANDBIB_BAYERN&kataloge=LANDBIB_BERLIN&kataloge=LANDBIB_BRANDENBURG&kataloge=LANDBIB_HAMBURG&kataloge=LANDBIB_HESSEN&kataloge=LANDBIB_LBMV&kataloge=LANDBIB_NDS&kataloge=LANDBIB_NRW&kataloge=LANDBIB_RLB&kataloge=LANDBIB_SAARLAND&kataloge=LANDBIB_SACHSEN_ANHALT&kataloge=LANDBIB_SACHSEN&kataloge=LANDBIB_SHLB&kataloge=LANDBIB_THUERINGEN&kataloge=VTHK_ADV_E&kataloge=VTHK_AHS_NEUD&kataloge=VTHK_ARCHIV_N&kataloge=VTHK_BIB_EKHN&kataloge=VTHK_BIB_WUERTT&kataloge=VTHK_BIR_MOD&kataloge=VTHK_BIR_S&kataloge=VTHK_BMZ_HH&kataloge=VTHK_CAR_FR&kataloge=VTHK_COME_VERB&kataloge=VTHK_DIA_S&kataloge=VTHK_DIO_A&kataloge=VTHK_DIO_AC&kataloge=VTHK_DIO_BA&kataloge=VTHK_DIO_LM&kataloge=VTHK_DIO_M&kataloge=VTHK_DIO_MS&kataloge=VTHK_DIO_ROTT&kataloge=VTHK_DIO_STPOEL&kataloge=VTHK_EAB_PB&kataloge=VTHK_EDD_K&kataloge=VTHK_EFH_BO&kataloge=VTHK_EFH_FR&kataloge=VTHK_EFH_H&kataloge=VTHK_EFH_N&kataloge=VTHK_EFH_RT&kataloge=VTHK_EHB_VERB&kataloge=VTHK_EKD_H&kataloge=VTHK_EKI_DO&kataloge=VTHK_ERZ_FR&kataloge=VTHK_EZA_B&kataloge=VTHK_FTA_GI&kataloge=VTHK_IHL_LIEBENZELL&kataloge=VTHK_ITHF_HH&kataloge=VTHK_JAL_EMD&kataloge=VTHK_JAMI_PB&kataloge=VTHK_KFH_K&kataloge=VTHK_KHB_BI&kataloge=VTHK_KHS_B&kataloge=VTHK_KHS_W&kataloge=VTHK_KIRCHENKAMPF&kataloge=VTHK_KIVK&kataloge=VTHK_KTU_LINZ&kataloge=VTHK_LKA_BI&kataloge=VTHK_LKA_DD&kataloge=VTHK_LKA_H&kataloge=VTHK_LKA_M&kataloge=VTHK_LKI_HB&kataloge=VTHK_LKI_KA&kataloge=VTHK_LKI_KS&kataloge=VTHK_MARTINUS_MZ&kataloge=VTHK_MIKA_AC&kataloge=VTHK_OKR_OL&kataloge=VTHK_OKR_S&kataloge=VTHK_OKR_SN&kataloge=VTHK_PRE_HOG&kataloge=VTHK_PRI_FD&kataloge=VTHK_PRI_IBRIX&kataloge=VTHK_PRI_TR&kataloge=VTHK_PTH_VALL&kataloge=VTHK_RPA_HB&kataloge=VTHK_THE_DT&kataloge=VTHK_UNIT_HERRNHUT&kataloge=VTHK_ZARCH_SP&kataloge=BIBOPAC&kataloge=LBOE&kataloge=OENB&kataloge=SWISSCOVERY&kataloge=HELVETICAT&kataloge=ALEXANDRIA&kataloge=CHZK_VAUD&kataloge=CHZK_SBT&kataloge=VKCH_RERO&kataloge=NLAU&kataloge=VERBUND_BELGIEN&kataloge=DAENEMARK_REX&kataloge=EROMM&kataloge=ESTER&kataloge=NB_FINNLAND&kataloge=FINNLAND_VERBUND&kataloge=BNF_PARIS&kataloge=ABES&kataloge=COPAC&kataloge=BL&kataloge=NB_ISRAEL&kataloge=VERBUND_ISRAEL&kataloge=EDIT16&kataloge=ITALIEN_VERBUND&kataloge=ITALIEN_SERIALS&kataloge=LETTLAND_VERBUND&kataloge=LUXEMBURG&kataloge=NB_NIEDERLANDE&kataloge=NB_POLEN&kataloge=VERBUND_POLEN&kataloge=PORTUGAL&kataloge=STAATSBIB_RUSSLAND&kataloge=VERBUND_SCHWEDEN&kataloge=BNE&kataloge=REBIUN&kataloge=NB_TSCHECHIEN&kataloge=NB_UNGARN&kataloge=NLM&kataloge=WORLDCAT&kataloge=BASE&kataloge=DART_EUROPE&kataloge=DIGIBIB&kataloge=DFG_EBOOKS&kataloge=DFG_AUFSAETZE&kataloge=DOABOOKS&kataloge=DOAJ&kataloge=EROMM_WEBSEARCH&kataloge=EUROPEANA&kataloge=GOOGLE_BOOKS&kataloge=KUNST_HATHI&kataloge=ARCHIVE_ORG&kataloge=OAPEN&kataloge=ZVDD&kataloge=BHL&digitalOnly=0&embedFulltitle=0&newTab=0 kvk], [https://www.worldcat.org/ worldcat] #Najpóźniej tutaj warto wciągnąć w poszukiwania zwykłą wyszukiwarkę internetową, można też szukać w popularnym serwisie aukcyjnym oraz w antykwariatach (np. [http://tezeusz.pl tezeusz]) #Część katalogów bibliotek polskich nie jest dostępna przez wyszukiwarki zbiorcze, dotyczy to przede wszystkim katalogów kartkowych dużych bibliotek uniwersyteckich i wojewódzkich – warto je przewertować #Warto też poszukać książek w bibliotekach zagranicznych (lwowskie, ukraińska, rosyjskie) #Dla książek z XIX wieku i starszych dobrym miejscem do poszukiwań jest również [https://www.estreicher.uj.edu.pl/xixwieku/baza/szukaj/ Baza Instytutu Estreichera] '''Czasopisma''' #Warto wejść na [https://fbc.pionier.net.pl/ fbc], [https://polona.pl/ polonę], [https://academica.edu.pl/ academikę] – może są już tam poszukiwane skany #Punktem wyjścia w poszukiwaniu czasopism jest [http://mak.bn.org.pl/cgi-bin/makwww.exe?BM=7 baza MAK czasopisma] – jest ona jednak dla laika mało intuicyjna, ewentualne braki trudno wychwycić #Można szukać w wyszukiwarce [https://karo.umk.pl/Karo/ karo] #Austriacka Biblioteka Narodowa ma duży zasób wskanowanych [https://anno.onb.ac.at/alph_list.htm periodyków] #Można szukać w katalogach (OPAC i CIPAC) dużych bibliotek uniwersyteckich i wojewódzkich (naukowych) #Najpóźniej tutaj warto wysłać zapytanie do Informatorium Biblioteki Narodowej ( [[Plik:Informatorium_Biblioteki_Narodowej.svg|bottom|x20px]] ), mają doświadczenie w szukaniu a także dostęp do katalogu mikrofilmów. (W latach sześdziesiątych scalano zbiory czasopism polskich w formie mikrofilmów. Są one dostępne w Bibliotece Narodowej; niestety katalog nie jest dostępny on-line. Koszt wskanowania jednej strony to wg cennika BN obecnie 1&nbsp;zł lub w ramach projektu Patrimonium za darmo [https://www.bn.org.pl/polona-kontakt/zglos-sugestie-digitalizacji formularz sugestii digitalizacji].) ==Różne źródła skanów== * [https://fbc.pionier.net.pl/ fbc] – (stąd dostęp do licznych polskich bibliotek cyfrowych) * [https://polona.pl/ polona] – (wyszukiwane również przez fbc) * [https://academica.edu.pl/ academica] – (zazwyczaj to samo co w polonie) * [http://elibrary.mab.lt/ Akademia Nauk Wilno] * [https://anno.onb.ac.at/alph_list.htm ÖNB czasopisma] * [https://search.rsl.ru/ru/search# РГБ] * [http://nlr.ru/ РНБ Petersburg] ==Użyteczne linki== [http://lib.amu.edu.pl/katalogi-bibliotek-w-polsce/ różne skróty] [http://katalog.pan.pl/other_pl.htm linki do bibliotek] [http://www.staropolska.pl/polonistyka/ linki do katalogów] BN - sugestia digitalizacji [https://www.bn.org.pl/polona-kontakt/zglos-sugestie-digitalizacji formularz] ==Użyteczny trik== Gdy chcemy otworzyć link na nowej stronie należy klikając nacisnąć Ctrl. amdqjmc8z9glempi93js3od3qvtkqhu Strona:Anafielas T. 3.djvu/39 100 1076454 3153189 3150520 2022-08-17T17:40:58Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|36}}</noinclude><poem> Kiedy wody zaszumią, ptak jaki zakwili, Ona myślą ucieka do ubiegłych chwili, :I wspomina na ojca, wspomina na brata, Na świątynię Praurymy, na ojczyste kraje, Na pamiątki z innego, z młodzieńczego świata, Których do szczęścia sercu Biruty nie staje, Ale nie pójdzie ona za rodziną swoją, Bo przy łożu Biruty dwie kolebki stoją. :W jednéj kolebce córka śpi z złotemi włosy, Xiężycowe ma jasne oblicze, spójrzenie, I pogląda, jak xiężyc, gdy wejdzie w niebiosy, Siejąc po białym świecie srébrzyste promienie; Jako gwiazda przyświeca nad dolą matczyną; Przy niéj mroki przyszłości jaśnieją i giną. :W drugiéj kolebce matki i ojca nadzieje, Młody Witold usypia. To słońce u wschodu Jeszcze wielkiemi blaski po świecie nie sieje, Lecz słońce i olbrzyma rozpoznasz zamłodu. Inaczéj gwiazdy świecą, srébrny xiężyc świeci, Inszym wzrokiem patrzają drobne ludu dzieci. :On w kolebce sokolém patrzy już wejrzeniem, I dziecinnych zabawek, jak siostra, nie żąda, Do zbroi się wyciąga bezsilném ramieniem, Na miecz ojcowski okiem gorącém pogląda, A gdy biją w Lietaury, gdy w rogi zadzwonią, Serce mu skacze małe, drobną klaszcze dłonią. </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ppoc6ndi2sz9bn0fpgaxmt75b6qeqqr Strona:Anafielas T. 3.djvu/38 100 1076455 3153186 3148748 2022-08-17T17:38:13Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|35}} <br><br><br></noinclude>{{c|w=200%|h=normal|przed=20px|po=15px|V.}} <poem> :{{kap|Płyną}} lata jak fale, wiatr losu je wzdyma, Płyną falą do brzegu, o brzeg się rozbiją, I rozprysnął się bałwan, a po nim nic niéma! Trochę piany, którą się suche piaski myją, Trochę muszli, i rybek, i bursztynu bryła, Co się wstydząc przed słońcem, do ziemi zaryła. :Czasem fala o brzegi kiedy się rozbije, Piany nie pozostawi, nie rzuci bursztynu, Rozpryśnie się o skały, zimny kamień zmyje I topielca wyniesie, na postrach dla gminu. Nikt fali nie policzy, fali nie wywróży, Pogody nie przepowié, nie przepowié burzy. :Płyną lata falami na Trockiém zamczysku, I Biruta nie płacze po Żmudzkiéj rodzinie, Wieczór tylko w zachodu jaskrawym odbłysku, Gdy, jak morze, jeziora świecą fale sinie, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6hs3kd6g2ecavgen7461l7ph62acqwo Strona:Anafielas T. 3.djvu/40 100 1076469 3153194 3150522 2022-08-17T17:43:39Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|37}}</noinclude><poem> :A gdy Kiejstut na wojnę szłyk niedźwiedzi wdzieje, Kiedy burkę narzuci i Wiżos obuje, Mały Witold do ojca wesoło się śmieje, Za szyję obejmuje, sukni uwiązuje, Jak gdyby już chciał dzieckiem dzielić niespokojny Zwycięztwa nad Krzyżaki i z Lachami wojny. :— Nie czas jeszcze, Witoldzie! — ojciec mu powiada — — Nie czas — mówi mu matka — śpij jeszcze spokojny, Przyjdą i tobie lata, a Litwa ci rada Da lud zbrojny do ręki i miecze do wojny. Śpij w kolebce. Zawcześnie obudzą sąsiady, Wrzawa boju, pożogi i Rusi napady. :Śpij, Witoldzie! Po ojcu miecz wziąwszy skrwawiony, Nie dasz mu w pochwach drzémać i rdzą się okrywać. Trzech strasznych wrogów stoi z każdéj Litwy strony, Nie będziesz mógł spać wówczas, nie będziesz spoczywać, Usiąść nie będzie kiedy na ojczystych progach, Z sokoły, psami hulać po Litwy rozłogach. :Śpij, Witoldzie, śpij, dziecię, snem na całe życie! Spadnie ci potém Litwa na piersi brzemieniem, Wrzawa wojen obudzi o młodzieńczym świcie, I do grobu wojenném wieść cię będzie pieniem. Sen twój na życie całe; po nim nie spać tobie, Aż z przodkami twojemi, w Swintorohy grobie. — :A dziecię, zda się, słucha, i słowa nie słyszy, Wciąż za tarczę błyszczącą, to za łuk porywa, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> cis4msf80cnkv14fl59bo6q192npplz Strona:Anafielas T. 3.djvu/50 100 1076626 3153216 3150541 2022-08-17T17:58:43Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|47}} <br><br><br></noinclude>{{c|w=200%|h=normal|przed=20px|po=15px|VIII.}} <poem> :{{kap|Biruta}} siedzi u złotéj kądzieli, I zwolna, myśląc, wyciąga nić długą; Ilekroć wzrokiem spotka się ze sługą, Pyta o Pana, czy go nie widzieli? — Powiedzcie, Kiejstut nie wraca z wyprawy? Nie słychać trąbki? nie widać kurzawy? — :A słudzy milczą, cisza wpośród grodu, Cisza na jasném i gładkiém jeziorze, Nie pyli droga. Drogą od zachodu Wracać powinien Kiejstut o téj porze, A jego niéma! Dnie samotne płyną, I tęskniéj z każdą przebytą godziną. :Niéma Kiejstuta! Czy znowu Krzyżacy Wzięli w niewolę zaciętego wroga? — Powiedz mi, wietrze, powiedzcie mi, ptacy, Czemu gród pusty, czemu milczy droga? </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> m4s9i43m9qm8qxh921qu6lhza90pxvm Strona:Anafielas T. 3.djvu/49 100 1076627 3153213 3150539 2022-08-17T17:56:25Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|46}}</noinclude><poem> Litwę sierotę, co po swoich panach Na mchem zarosłych płakała kurhanach. :I Krzyżak leciał część swojego łupu Garnąć, Lach leciał na Wołyńskie włości, Rusin Krewiczan chciał wziąść bez okupu, A Kniazie Litwy w wzajemnéj się złości Nad trupem matki o puściznę bili, Krwią swoją ziemię użyźniając wrogów, I jeden z drugim tłukli i walczyli, Święcąc naprzemian wiarę swą i Bogów. :I długie walki, długie były boje, Aż Gedymina prawicą objęta, Litwa na rany zapomniała swoje, Ale o zemście we wnukach pamięta. Walczył Gedymin, walczy Olgerd z bratem, W karki sąsiadów tnie ciężkim bułatem, A każde cięcie krwi strumień wyciska; Leje się! Lecz cóż na krwi Litwa zyska?? </poem><br> {{---}}{{Skan zawiera grafikę}} <br><br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> bu42ceg7ptxujaksps1yfhgulqntvjd Strona:Anafielas T. 3.djvu/48 100 1076628 3153211 3148750 2022-08-17T17:54:37Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|45}} <br><br><br></noinclude>{{c|w=200%|h=normal|przed=20px|po=15px|VII.}} <poem> :{{kap|Ryngoldzie}} wielki! dobrze Litwie było Pod twemi skrzydły w jedno wzrastać ciało. W Mindowsa ręku jeszcze się łączyło, Co po nim tylko rozpadać się miało. Syn mścić śmierć ojca zrzucił suknie mnisze, Lecz jemu w boju klasztorne zacisze Śmiało się jeszcze. Ni serca ni dłoni Nie miał mnich zemstą za ojca zagrzany. Ni sił ojczyznę z złéj podzwignąć toni, Sąsiady zwalczyć, upokorzyć pany. Napróżno na koń siadł z szłykiem na głowie. Śmieli się z mnicha Rycerza, Kniaziowie, I jednéj nocy w Włodzimierza grodzie Miecz zdradny w piersi bezbronne posłali; Krew upłynęła ostatnia w cnym rodzie, Oni się ciesząc, na bezpańską gnali </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> h6yl60kj0ypu4xzfa9dzs8niwigf0qi Strona:Anafielas T. 3.djvu/46 100 1076629 3153209 3148749 2022-08-17T17:52:41Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|43}}</noinclude><poem> ::::Kołyszą tak bohatera, ::::Pogan bogi, Anioł Boży, ::::Ich pieśń serce mu otwiera, ::::Pieśń anielska nie otworzy. :::::I płakał łzami duch w bieli ::::A czarne duchy się śmieli. </poem><br> {{---}}{{Skan zawiera grafikę}} <br><br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> p7t5e7xgu3mckvghqglucspv2ukyz1z Strona:Anafielas T. 3.djvu/45 100 1076630 3153206 3150528 2022-08-17T17:52:00Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|42}}</noinclude><poem> Nie pogan wielkością krwawą, Chrześcjan spokojną i trwałą. :Ty będziesz wielki — serce twe usłucha Głosu chrześcjańskiéj wiary, Złego wyrzeczesz się ducha, Czarnych bogów Litwy staréj. :Ty będziesz wielki — pod twojém ramieniem Pokój i wiara rozświecą; Będziesz dla Litwy wytchnieniem; Ludy pod skrzydła twe zlecą. :Ty będziesz wielki, bo przebaczysz wrogóm, Bo lud przyciśniesz do łona, Krwawym nie skłonisz się bogóm, Litwy, tyś Rusi, obrona. :Pogasisz ognie, co tleją, pogańskie, Krzyża ty będziesz podporą; Błogosławieństwa ci Pańskie, Na wysokiém niebie gorą. — ::::Dziecię śpi, przez sen nie słucha, ::::Do czarnego tuli ducha. ::::Biały u nóg jego klęczy, ::::Załamał dłonie i jęczy, ::::A wciąż pieśń pokoju śpiéwa, ::::Do serca się nią dobywa. </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> j5u6x47o4kallusapwwrhjdocnffp8h Strona:Anafielas T. 3.djvu/44 100 1076631 3153202 3150527 2022-08-17T17:49:42Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|41}}</noinclude><poem> :W tobie krew krzyża nieprzyjaciół płynie, Ojców, co w wierze wytrwali do końca. Tyś Litwy panem, i Litwa nie zginie — Tyś wiary ojców i swobód obrońca. Skroń twoję sława uwieńczy koroną Z kości twych wrogów i ciał ich splecioną!! — :::::Dziecię śpi i przez sen słucha, ::::Do czarnego śmiejąc ducha, ::::I serce mu drobne bije, ::::I myśl ciemna w głowie wije, ::::I rękami szuka broni, ::::I już wrogów we śnie goni, ::::Ciśnie Litwę w silnéj dłoni ::::I przyciska ją do łona. ::::Rozszarpana, pokrwawiona, ::::Z zdartą piersią, w łzach i jęku ::::W Witolda spoczęła ręku. :::::A duch biały cicho śpiewa. ::::Nie słychać go w dziecka duszy; ::::Śpiew anielski nie porywa, ::::Śpiew pokoju nie poruszy; ::::Bo wciąż w uszach brzmi bojowo ::::Czarnych duchów wielkie słowo. :— Ty będziesz wielki, nie twych przodków sławą, Nową sławą, nową chwałą, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> j9v7ey01ifiiu91lou8a1vzlnjufebs Strona:Anafielas T. 3.djvu/43 100 1076632 3153200 3150526 2022-08-17T17:48:05Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|40}}</noinclude><poem> ::::Czarny okrył mu skrzydłami ::::Śpiącą, sny młodemi, głowo, ::::I serca objął połowę, ::::I tak mu śpiewa, tak mami: :— Ty będziesz wielki, wielki, jak przodkowie, Wielki, jak Bogi, co siedzą w Romnowie, Litwy ty panem, ty panem na Rusi, Przed tobą wszystko paść, czołem bić musi. Gdzie mieczem skiniesz, ludy ci pokłonią, Zgarniesz je w jedno olbrzymią twą dłonią. Napróżno Lach ci krzyż zloty ukaże, Ty wiész, że Litwy Bogi, Bogi twoje. Niech zdrajcy padną na wylękłe twarze, Ty z krzyżem tylko zwodzić będziesz boje. :W ręku twych wojna, wojna na twem czole, Wojna twą sławą, twéj wielkości pole, Krew ci ofiarą, co serce ochładza, Łza — napój słodki, który sen sprowadza! :Ty będziesz wielki, jak wielcy przodkowie, Dziadowie twoi z kamienia i stali, Co suchém okiem w morza krwi patrzali, Nogą na wrogach podeptanych stali, Rusi na piersiach, Krzyżakóm na głowie, Lachóm wnętrzności jedli i szarpali. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> d5cmn0n4z84rm49s858mlk5vw7gwrfy Strona:Anafielas T. 3.djvu/42 100 1076633 3153199 3150525 2022-08-17T17:45:59Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|39}} <br><br><br></noinclude>{{c|w=200%|h=normal|przed=20px|po=15px|VI.}} <poem> :::::{{kap|Nad}} kolebką Witoldową ::::Dwa duchy ciężą skrzydłami: ::::Czarny duch wisi nad głową, ::::Świeci krwawemi ślipiami, ::::A w paszczy język śpieniony: ::::To słowika głosem śpiéwa, ::::To zahuczy rozjuszony, ::::Jak wąż, sowa, się odzywa; ::::U nog dziecka biały klęczy, ::::Ręce załamał i jęczy, ::::A po twarzy dwie łzy płyną, ::::To wytrysną, to znów zginą. :::::Dziecię śpi i przez sen słucha ::::Czarnego, białego ducha. ::::Oba w drobne szepcą uszy, ::::Obu pieśni grają w duszy. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qjb2kydl0dmk0ovlsnoquch9oezu698 Strona:Anafielas T. 3.djvu/41 100 1076634 3153198 3150523 2022-08-17T17:44:50Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|38}}</noinclude><poem> I za ojcem, gdy jodzie, niespokojnie dyszy; A matka go w objęciach ściska nieszczęśliwa, Pieśnią wojny usypia najmilszego syna, W zbroję twardą go kładzie, gdy kwilić zaczyna. :Rośnie olbrzym w żelazie, karmiony od miodu Mlékiem żmudzkiéj dziewicy, żmudzką pieśnią boju, I po żyłach już płynie krew starego rodu Dziadów, którzy nie znali spoczynku, pokoju, Co dziecinną już ręką gdy wzięli miecz biały, Szli z nim w boju niezbytym przez długi wiek cały. </poem><br> {{---}}{{Skan zawiera grafikę}} <br><br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> o3px66890nr6a0k863przoib4jd0t4y Strona:Anafielas T. 3.djvu/51 100 1076753 3153220 3150542 2022-08-17T18:01:20Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|48}}</noinclude><poem> Powiedz, kukułko, zwiastunko dobrego, Czemu mi Pana nie widać mojego?? :Czemu łodź jego jeziora nie porze? Nie słychać rogu, którym żonę wita? Tyle już razy zagasały zorze, A wzrok Biruty, próżno się oń pyta; I ranki wschodzą, i noce zapadną, Dokoła z wieścią nie spotkać się żadną. :Czego tak długo bawi się na Żmudzi? Wszak pobiegł tylko na Krzyżackie włości Na siwym koniu, z małą garścią ludzi, Z żagwią i mieczem do Krzyżaków w gości; Wszak nasze wojny, jak burzy nachody, Nazajutrz po nich, jednym śladem szkody. :I czas powrócić, dość Komturów gonić. Dwadzieścia ranków, jak już niéma wieści. Biruta ciche łzy poczęła ronić, A sercem przestrach owładnął niewieści. Czy Kiejstut o swéj zapomniał rodzinie, I gdzieś z obcemi czas mu miléj płynie? :Ona wygląda sama; przy jéj boku Niéma Danuty — Danuta daleko! Xiążę Mazowsza uwiozł ją od roku; Pod obcym dachem, pod cudzą opieką; Młode się dziewczę w Laszy kraj dostało, A matce po niéj łzy puścizną całą. </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rs0710ytgp8o6szsn6ijnkwayf0wjfo Strona:Anafielas T. 3.djvu/52 100 1076754 3153224 3150544 2022-08-17T18:03:26Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|49}}</noinclude><poem> :Niéma Witolda — Witold nie wytrzyma U kolan matki; on w podworce bieży, Koni, orężów szukając oczyma, Wieści o wojnie u starych rycerzy; Pyta i słucha sercem stare dzieje, I ręka drga mu, a głowa szaleje. :I teraz matkę odbieżał stroskaną, Po nad jezioro leci z starym Grydą; Młodzieńczą głowę sparł mu na kolano, A myśli jego już na boje idą, Już ostrzy miecz swój i konia dosiada, Z ogniem i śmiercią lecąc w kraj sąsiada. :A matka duma i patrzy po drodze — Droga ciemnieje, zachód gaśnie cały. Oczy jéj we łzach, serce jéj we trwodze, Duchy do uszu złowrogie szeptały, Sen ciężki w nocy pierś cisnął stroskaną; Nie ustał, choć ją rozbudziło rano. :Słucha — w oddali cóś zatętnia głucho, Któś drogą pędzi. Kądziel z rąk wypadła, Wstała, nastawia niespokojne ucho, Ręce złamała, na twarzy pobladła, I chciałaby się rzucić na jezioro Płynąć, by wieści dostać o nim skoro. :Już widny tuman. Może gnają stada? Może z pol ludzie wracają na sioła? </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 80k4y6zkawt5ddly09ktasgeohrqid5 Strona:Anafielas T. 3.djvu/53 100 1076755 3153226 3150555 2022-08-17T18:05:24Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|50}}</noinclude><poem> Nie — bo jéj serce o wieści powiada, Nie — bo jéj serce wielkim głosem woła: — Kiejstut powraca z dalekiéj wyprawy! Lecz czy zwycięztwem, czy swą raną krwawy? — :I róg się oz wal na przeciwnym brzegu. Ona pobiegła, kędy łodzie stały, Na przewoźników, niespokojna, w biegu Wola, wysyła, dwór wzruszyła cały: — Pan wasz przybywa! lećcie! pan przybywa! Róg się Kiejstuta nad brzegiem odzywa. — :I promy pędzą, łodzie się uniosły, Laskami robią i długiemi wiosły, Żeglują szybko po cichém jeziorze; Jéj niespokojność, jak łódź fale, porze; Czeka i czeka — nie widać ich w mroku, Całun na ziemi, noc na bystrém oku. :Już bliżéj szelest i szum prutéj fali, Już płyną, ale w milczeniu, bez krzyku; Nigdy z zwycięztwem tak nie powracali. Kiejstut bez burki, bez swojego szłyku, Nie widać konia, siwego żmudzina, Milczący Xiążę, niewielka drużyna. :I Witold skoczył, przeciw ojcu śpieszy, I patrzy z matką. Już Kiejstut wysiada — On klaszcze w dłonie, przybyciu się cieszy, Wiesza u sukni, na ojca napada, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> aop4uhwq6wwijingxjlxv4pgr4xckag Strona:Anafielas T. 3.djvu/54 100 1076756 3153229 3150556 2022-08-17T18:07:35Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|51}}</noinclude><poem> Matkę wyprzedził i odpiął miecz biały, Krwi na nim wroga szuka zardzewiałéj. :A Kiejstut milczy, zimno syna wita, Birutę, co mu do nóg się skłoniła, Na zamek krótkim wyrazem odsyła, Cóś do swych ludzi szepce, i nie pyta O psy swe lube, o sokoły skore — Znać na wyprawę wyjechał w złą porę. :W świetlicy zbroję pożyczaną zrzucił, Kazał myć nogi; milczy, ciężko wzdycha, Syna uściski, pytania odpycha, Czoło pochmurzył, w sercu się zasmucił, Jakby nie witał swych domowych Bogów, Jak gdyby cudzych dotknął stopą progów. :Niosą mu wodę, róg Alusu złoty, Sama Biruta podaje wieczerzę, Z czoła pył sciera, a z serca tęsknoty Próżno chce zetrzeć — nikt jéj nie odbierze. Kiejstut milczący, srom na jego twarzy, A w duszy zemsta gotuje się, żarzy. :Chwycił róg drugi, miodem się pokrzepia, I westchnął ciężko. Syn się sukni czepia, Pyta go: — Ojcze! powiedz, gdzieś był? drogi! Czyli ci język odebrali wrogi? Dla czego żony nie witasz i syna? Siedzisz tak smętny? Gdzie smutku przyczyna? — </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> h9kn4tzf0elvr1pb5t8kgv2q4eatach Strona:Anafielas T. 3.djvu/55 100 1076757 3153233 3150558 2022-08-17T18:10:46Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|52}}</noinclude><poem> :— Smutku? — rzekł Kiejstut — nie smutek mam w duszy, Zemstą ja płonę, bom upokorzony. Wspomnienie hańby słowa w ustach kruszy. Nie śmiém do dziecka ozwać się, do żony, Bo raz już drugi więzy krzyżackiemi Związanym jęczał. Chcę się mścić nad niemi! :I będzie zemsta! — porywczo zawoła. — Wysłałem ludzi, gromadzą się woje, Nogóm nie spocznę, nie obetrę czoła, Póki Krzyżakóm nie oddam za swoje. Pozna mnie Henryk, żem się nie postarzał. Nie zawsze będę u nóg mu się tarzał. — :Oni słuchają, on im opowiada: — Wiécie, jak Winrych Kniprode niedawno Wysłał w Ruś naszą psów niemieckich stada; Lecz zanim wyszli, już nam była jawną Wyprawa owa, i z Olgierdem razem Szliśmy ich spotkać — żelazo żelazem. :Patryk był z nami, z nami lud dobrany. Biegliśmy przeciw, piérwsi uderzyli, Lecz, wstyd i hańba! zewsząd opasany Lud nasz napróżno, i myśmy walczyli. Darmo ja jeden, wiodąc mych Żmudzinów, Wścieklem się dwakroć rzucał na psich synów. :Murem ze stali opasawszy ciała, Gromada Niemców niewzruszona stała; </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9bok0ll9y66g2ajfa79bnutea9xhjql Strona:Anafielas T. 3.djvu/56 100 1076758 3153239 3150563 2022-08-17T18:14:05Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|53}}</noinclude><poem> Strzały bezsilnie odbite od zbroi U nóg padały; pałki, jak trzcinowe, W rękach pękały. Już pierzchali moi. Próżnom zachęcał, wiódł w potyczkę nową. :Zewsząd Krzyżaków moc nas opasała. Olgerd z Patrykiem ze stratą wywiedli Wojsko z zasadzki. Moja część została Walczyć i ginąć. Przelękli, wybledli, Ludzie się z pod méj wymykali dłoni, W lasy skrywając od Niemców pogoni. :Wtém na mnie Henryk z Eckersburga zmierza; Ja k’niemu; konie łbami się oparły; On drzewcem długiém w siodło mi uderza; Chciałem ciąć, padam napoły umarły, I słyszę wrzawę, radośne oklaski, Jęki Litwinów i Krzyżaków wrzaski. :Chciałem się dźwignąć — jak mrówię opadli, Wnet więzy ręce i nogi krępują, Na swego konia związanego kładli, Wkoło się cisną, z placu ustępują; I widzę jeszcze, jak Patryk na ziemi, Spadłszy, z zbójcami bije się wściekłemi. :Ale go Litwa z niewoli odbiła. Mnie wiodą szybko; odetchnąć nie dali, Dzień i noc aż do Malborga jechali; Aż się przede mną brama otworzyła, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ke9e45m3yp2zynivhc7tkl2fdv05mzw Strona:Anafielas T. 3.djvu/57 100 1076759 3153244 3150572 2022-08-17T18:16:22Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|54}}</noinclude><poem> Któréj myślałem, że nie przejdę żywy — By do was wrócić! Wróciłem szczęśliwy. — :Złamany padłem boleścią i trudem, Kędyś w ciemnicy głębokiéj zamknięty, Płacząc nad sobą, płacząc nad mym ludem, Żarty boleścią i zemstą przejęty. Noc była — prędko znużenie owładło I snem żelaznym na powiekach siadło. :Budzę się — ranek przez okno już wpada; O, smutny ranek, co wita przez kraty! I światłość jego jak tęskna i blada! Obejrzę ściany podziemnéj komnaty: Widać Krzyżacy zgotowali wcześnie, Albo ciemnicę przybrali mi we śnie. :Dokoła wisiał kobierzec bogaty, Dzbany srébrzyste na podłodze stały, I miękkiem znalazł zgotowane szaty, I przybór wszelki, i porządek cały. Chcieli, bym, jak źwierz, zapomniał mą dolę, Jak gdyby można osłodzić niewolę! :Jam szaty targał, przybory deptałem, Porwałem kratę, wyjrzeć na świat chciałem; Niebam nie ujrzał, tylko ziemię czarną I jakieś Niemców postacie poczwarne, Co, szemrząc cicho, snuły się po murach W sukniach wlokących i czarnych kapturach. </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 4ayxyflxnokl5oi1bn80zs20ahusvyj Strona:Anafielas T. 3.djvu/58 100 1076760 3153252 3150574 2022-08-17T18:23:54Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|55}}</noinclude><poem> :Wtém u drzwi ciemna zadrżała opona, Któś wszedł. Jam twarz swą odwrócił do ściany — Niech wróg nie patrzy, jak niewolnik kona, Niechaj z boleści nie szydzi pijany, Nie ujrzy twarzy, głosu nie posłyszy, Tchnienia ostatku, co mi w piersiach dyszy. :Aż głos Litewski posłyszałem znany. Marzeniem — myślał — sen to nocny jeszcze, Odbiły w uszy obłudny głos ściany; A może wróżba? może słowa wieszcze? Kto wié? Wtém znowu głuchą przerwał ciszę; Mowę Litewską, język bratni słyszę. :I twarz odwracam, patrzę — we drzwiach blada Postać znajoma, lecz suknie niemieckie; Szepce cóś do mnie i czołem przypada. Pokłon to szczéry? podejście zdradzieckie? Wierzyć głosowi? czy milczeć do końca? Szpiegli to Niemców czy Litwin obrońca? :I patrzę w oczy. Na Bogi! poznałem — Stary to sługa. Dawno, dawno temu, W bitwie wziętego Alfa opłakałem. Zkądże Alf tutaj? do mnie przyszedł? czemu? Czy z ziemi wschodniéj duch się jego zjawił, Ażeby pana z niewoli wybawił? :— Mów, Alfie! — wołam — ty stary mój sługo! Gdzieś krył się, kędy przebywał tak długo? </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> pbzk1d9qc4x1nv2ux7vhmootglejkza Strona:Anafielas T. 3.djvu/59 100 1076761 3153257 3150578 2022-08-17T18:26:43Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|56}}</noinclude><poem> Czy żyjesz życiem naszém? czy cię Bogi Ze wschodniéj ziemi na stos mój przysłały? Śmierci to wyrok, czy swobody drogiéj? — On zmilkł, a palce na drzwi mi wskazały. :Zniknął; lecz wieczór znowu Alf przychodzi, I mówi: — Panie! jam w Niemców niewoli. Rok już dziesiąty ciężkiéj płynie doli, A dzisiaj mi ją dopiéro los słodzi. Chrześcjanin jestem, lecz w duszy mi Bogi I wiara dawna, i kraj jeszcze drogi. :Dziesięć lat ciężkich przebyłem, o Panie, Służąc wrogowi, myjąc obcym nogi, A za posługę, tylko urąganie, Kajdany ciężkie miałem i wzrok srogi. Teraz mi wierzą! — o! nie znają ludzi! Z snu lat dziesięciu jedna chwila budzi! :Sługą jam twoim — miéj nadzieję, Panie! Oto żelazo — pod kobiercy temi Łatwo otworzyć mur w pobocznéj ścianie. Koń na cię czeka z sukniami mniszemi. Wiém, jak się cieszą, że Kiejstut w niewoli, I wiém, jak twoja wolność ich zaboli. — :— Ty ze mną, Alfie! — Ja tu — rzekł — zostanę. Starym, a zemsty jeszcze mi nie dosyć. Wpośród nich pomszczę niezgojoną ranę. — — Oni zabiją. — Wiém, jak się wyprosić, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> el7qea67788yl7kjuajwqyeebcuuwf0 Strona:Anafielas T. 3.djvu/60 100 1076762 3153264 3150581 2022-08-17T18:28:55Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|57}}</noinclude><poem> I o śmierć nie dbam. Idź, wyłamuj ścianę; Ja u drzwi twoich na straży zostanę. — :Trzy dni i nocy, po jednym kamieniu, Żelazem, ręką, szarpałem w milczeniu; Otwór kobierzec zasłaniał nad łożem; Nareszcie gwiazdy ujrzałem na niebie; — Alfie! — krzyknąłem — już uciekać możem. — On szepnął: — Jutro, koń czeka na ciebie. — :Czekałem jutra. On mi przyniósł szaty, Komtura oręż, biały płaszcz na zbroję, I hełm złocony, i pancerz bogaty, Sam wdział, ucieczkę przygotował moję, I łzą żegnając, rzekł: — Pamiętaj, Panie, Na sługę swego, który tu zostanie. :Koń u wrót czeka, jedź wolno ze grodu; Chociaż dzień świeci, nikt nie pozna ciebie; Potém bież szybko do słońca zachodu. Dobieżysz lasu za słońca na niebie. Daléj niech Bogi Litewskie cię bronią I przed niemiecką ukryją pogonią! — :Jak rzekł, tak było. Wśród ludu, w południe, Na czarnym zwolna jechałem bachmacie. W ulicach było i gwarno i ludnie; A gmin, poznając starszego po szacie, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> l7lsaxatth6dyetufkbegavo33jidz7 Strona:Anafielas T. 3.djvu/61 100 1076763 3153270 3150582 2022-08-17T18:31:47Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|58}}</noinclude><poem> Bił mi pokłony, gdym wyjeżdżał z grodu. W lesie stanąłem w godzinie zachodu. :Jam konia puścił; nienawistne szaty Zdarłem i w błocie nogami zdeptałem; Trzy dni, o głodzie, bez snu, ciężkie czaty, Słuchając głosu pogoni, sprawiałem; Czwartego, drąc się puszczą i gąszczami, W Mazowszem dążył bez drogi, nocami. :Gwiazdy mnie wiodły, mchy na drzewach wzrosłe; Jagodą śpiekłe gasiłem pragnienie; W dzień się na drzewa drapałem wyniosłe, I gdy dokoła głębokie milczenie, Jak ptak na wiotkiéj gałęzi zwieszony, Chwiląm snu siły krzepił wycieńczony. :Nareście Bogi do Danuty cało Dójść mi pomogły. Zaledwo poznali, Tak zdarta suknia, tak zranione ciało, Tak głód, niepokój, twarz mi poorali! W łachmanach, z kijem, z podartemi nogi, Wpadłem bezsilny na znajome progi. :Trzy dni na łożu, w łaźni się krzepiłem, Snem się i miodem z kolei poiłem, Aż znowu siła wróciła, i ciało Wspomnieniem zemsty i żądzą zadrgało. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mtpq4qt3s4j7vk5s8y40eitmnu58lo0 Strona:Anafielas T. 3.djvu/62 100 1076765 3153273 3148752 2022-08-17T18:32:48Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|59}}</noinclude><poem> Wróciłem, ale nie spoczywać gnuśnie. Kiejstut spokojnie bez zemsty, nie uśnie. — :Rzekł, i do swoich bieży, ludzi woła, Nie kładł się w łoże, nie usiadł do stoła, Witolda ręce odepchnął, nie słucha Biruty cicho szepcącéj do ucha, Aby na jutro swą zemstę odłożył. Stary Kunigas odmłodniał i ożył. </poem><br> {{---}}{{Skan zawiera grafikę}} <br><br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6j8uk0lljlsg6b63oe2vkmj463021p4 Strona:Anafielas T. 3.djvu/88 100 1077108 3153316 3150672 2022-08-17T19:19:26Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|85}} <br><br><br></noinclude>{{c|w=200%|h=normal|przed=20px|po=15px|XIII.}} <poem> {{kap|Nie z jednym}} Litwa wojuje Zakonem; :::Ruś ją ścisnęła dokoła, :::Z orężem w górę wzniesionym :::O zabrane kraje woła. A Olgerd wielki trzyma ją w postrachu, :::Nad Rusią Litewską czuwa, :::Odbija cięcia zamachu :::I wgłąb’ się coraz posuwa. I jedną ręką nieprzyjaciół siecze, :::Drugą wyciąga w przymierze; :::Gdzie krew w bojowisku ciecze, :::On ślub z pobitemi bierze. </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 75ozft326zbrszlz6q7cecp8efduu5k Strona:Anafielas T. 3.djvu/87 100 1077109 3153314 3150671 2022-08-17T19:18:21Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|84}}</noinclude><poem> :A wszędzie młode pacholę Wojdyłło Jagielle Panu towarzyszył swemu. Jeśli się wahał, okiem wzywał rady; Wojdyłło radę z uśmiechem poddawał, Wojdyłło rękę w złym wyciągnął razie, Wojdyłło plecy pod pletnią nastawiał. :I rosła przyjaźń, jak dwie rosną brzozy, Co u pnia z jednéj wywiną się kory; A choć się jedna ku ziemi pochyli, Druga wysoko gałęźmi wystrzeli, Zawsze są z sobą i wspólny los dzielą. Wojdyłło w zamku najlichsze posługi Spełniał, nie szemrząc; Jagiełło mu nie raz Jaśniejszą przyszłość cicho obiecywał; Jagiełło mówił; — Ja w tobie mam brata, Ty we mnie brata na przyszłość mieć będziesz. — :Tak żyli w Wilnie. A Witold? On nie miał Przyjaciół. Orzeł sam buja w powietrzu, A kiedy orła drugiego zobaczy, Nie bratać z nim się, ale walczyć leci. </poem><br> {{---}}{{Skan zawiera grafikę}} <br><br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> pfr1sq626ovlqqfi8hccid7dwlx3zej Strona:Anafielas T. 3.djvu/86 100 1077110 3153313 3150670 2022-08-17T19:16:32Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|83}}</noinclude><poem> Z rówieśnikami nie panem i wodzem, Był przyjacielem; jednego obierał, Jednemu serce i duszę otwierał; I potrzebował, by ręka silniejsza Wiodła go z sobą, myśli mu natchnęła I panowanie nad sercem objęła: Jagielle trzeba przyjaciół — za młodu Z pacholąt swoich on dobiera sobie, Prostych wieśniaków przyciąga i wabi; Ni rozkazuje im, ani ich pędza, Ale, jak ptaki nęcą, sypiąc ziarno, Tak on ich wabi, słodkie sypiąc słowa. :On i Wojdyłło razem w Wilnie wzrośli, Wojdyłło, biedne opuszczone dziecię; Do ciężkich posług na Olgierda dworze Z młodu mu serce i plecy nagięto; Wojdyłło jednak Xiążęcego syna Łaski zawcześnie zaskarbił i umysł Poddał już sobie; niewolnik, sierota, Jagielle bratem stał się, przyjacielem. Olgerd to widział? Nie widział, bo dziecię Rosło swobodne, a nikt nie naginał Xiążęcych synów do wielkiéj przyszłości. :Jak dzikie kwiaty, Xiążęcy synowie Rośli, bujając po Ponarskich górach, Z Wilją na czółnie pływając z rybaki, Z osocznikami w las pędząc na łowy. </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7x5yxlt0a42m4t6ajd3whed8fmuj50m Strona:Anafielas T. 3.djvu/85 100 1077111 3153312 3150661 2022-08-17T19:13:33Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|82}}</noinclude><poem> Ku ludzióm; nie miał, kogoby ukochał. On rozkazywał, nieposłusznych gromił, A pacholęta na jego skinienie Drżały, przed panem lasów jak drży źwierzę. Cudzéj on rady nie wezwał, nie prosił; Wzgardą za radę i za miłość płacił. Czuł silę w sobie, gryzł ojcowskiéj woli Wędzidła, kopiąc niecierpliwy ziemię. :Inny Jagiełło. On sercem za młodu Więcéj żył, boju nie pragnął gorąco; Lubił samotność i słowika śpiewy, I kwiaty, dzikich puszcz Litwy mieszkańce. Nieraz u Wilii, u Niemna, wieczory, Siedząc nad brzegiem, w zadumie przepędzał; Patrzał na wody, jak kędyś leciały, Patrzał na chmury, jak się białe gnały, Jak się z wiatrami kołysały drzewa, Słuchając pieśni lubego słowika. I jemu nieraz na dźwięk rogów boju W sercu krew starych ojców się rzuciła; On chwytał oręż, lecz pragnął pokoju, I szukał sercu swemu towarzysza. Samotny, tęsknił nie za wojny wrzawą, Za przyjacielem, za nieopisaném Czémś, do czego się rwą niewieście dusze; I wieczną próżnię czuł w sobie, i wiecznie Tęsknił on za czémś, czegoś oczekiwał; </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1hvwdqfyibto7ld4d7n0ibit0r75k9h Strona:Anafielas T. 3.djvu/84 100 1077112 3153311 3150660 2022-08-17T19:10:37Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|81}}</noinclude><poem> Tak po nich Witold z Jagiełłą ojcowskie Zająć dzielnice, słońcami wejść mieli, I stać na straży od napaści wroga, I stać na straży od wnętrznéj niezgody. :Oba dorośli — nie jednacy oba. Na Trockim zamku Witold się hodował, A wojną młoda pałała źrenica; Miecza w kolebce dziecięciem probował; Wprzódy nim chodził, już rwał się do koni; A gdy bojowy róg na wojnę dzwoni, To klaszcze w dłonie, śmieje się dziecina. Ilekroć ojciec na siwego siadał, Wieszał się burki, do boku się czepiał, I płakał, że go na wojnę nie brali. On między chłopiąt, rówieśników gronem, Dębem był młodym, co wyrość rokuje Puszczy ozdobą, Perkuna świątynią. Oko mu czarne ogniem duszy wrzało, Piersi wzdymały na boju wspomnienie, A dłoń szukała nie zabawek dziecka, Miecza ciężkiego, szłyka wojennego. Łza z jego oka nie trysła wezbrana, Serce się miękkiem nie wstrzęsło uczuciem; Chyba gdy wojnę wspomniał, któréj pragnął, Na którą próżno za ojcem się zrywał, Serce mu twarde na chwilę zabiło. I w duszy jego nie było miłości </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> owin0zzh0fx0lb684lqhrm3c1efbyjo Strona:Anafielas T. 3.djvu/83 100 1077113 3153310 3150654 2022-08-17T19:08:03Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|80}}</noinclude><poem> Losy to Litwy i przyszłość jéj cała. Olgerdowicze i wy póki w zgodzie, Dopóki przyjaźń w bratnim wytrwa rodzie, Dopóty Litwa wrogom się ostoi. — I mówi Olgerd Jagielle starszemu: — Pomnij, Kiejstuta dzieci, bracia twoi. Jak ja Kiejstuta, ty ich kochaj, synu! Razem, wy silni. Pomnijcie, jak Litwie Niezgoda krwawe rozdarła wnętrzności. Pomnij, za dziadów ilekroć się bracia Zadarli z sobą, wróg zawsze korzystał: Jednego ciągnął i bił nim, jak mieczem, Jednego puszczał na drugich ogarem, A kiedy wszystkich wycieńczył, na wszystkich Szedł i zwycięzał! Na waszych ramionach I losy kraju, i wasz los jest przyszły. — :Tak młode łącząc bratnim węzłem dłonie, Kiejstut z Olgerdem spokojnie patrzali Na starość, która marszczyła im skronie, Na przyszłość, która wschodziła w oddali. :Był u Olgerda starszy, u Kiejstuta, Jagiełło, Witold, rówieśnicy z sobą; Oba u ojców jak źrenice w oku, Dwie latorośle u dwóch dębów boku; Na nich nadzieje przyszłości ojcowskie; I jako z siedmiu synów Giedymina Olgerd a Kiejstut świecili nad Litwą, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> c95t9ih8rzmrt0ymhe6c5cndwyhtk84 Strona:Anafielas T. 3.djvu/82 100 1077114 3153308 3148758 2022-08-17T19:04:55Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|79}} <br><br><br></noinclude>{{c|w=200%|h=normal|przed=20px|po=15px|XII.}} <poem> :{{kap|Troki}} i Wilno sąsiadują z sobą, Blizkie, jak serca Olgerda, Kiejstuta. Tyle lat oni i bojów przeżyli, A nigdy chmura na braterstwa niebie Burzą i gromem im nie zagroziła. Dzieci chowają, w puściźnie im drogą Przyjaźń na serca wszczepiając młodzieńcze, Bo Litwie zgody potrzeba i siły, I rąk, coby ją ściśnięte broniły. Olgerd i Kiejstut, jak dwa palce dłoni, Związani z sobą; nic ich nie rozdzieli. Kiejstut przed starszym siwą głowę kłoni, Lecz Olgerd serce dla brata otwiera. I mówi Kiejstut Witoldowi swemu: — Pomnij, rodzeństwo Olgerdowe, synu, Bracia to twoi; zgoda między wami, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8j9j1cvfa79vtuazerfdtiublddgqga Strona:Anafielas T. 3.djvu/80 100 1077115 3153307 3150643 2022-08-17T19:03:24Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|77}}</noinclude><poem> Idź i pomnij, że w Zakonie Nie wszystkie zemstą tchną serca. :Oto płaszcz i kaptur mniszy; Wdziéj na się, uchodź; u bramy Powiedz, żeś z wieścią posłany Od naszych do Marii grodu. Oto jest pismo. Uciekaj! Koń na cię czeka u fórty. — A Kiejstut słucha, nie wierzy, Na szyję padnie Komtura. — Miecza daj! miecza na drogę! Bez miecza jechać nie mogę, Jak ptak bez skrzydeł ulecieć. Miecza na drogę, Komturze! — :Komtur od pasa odczepił Miecz długi, ręką dał drżącą, I przez drzwi biegł już otwarte. Kiejstut szybko mijał wartę, Wnet bramy przeszedł i mury, Siadł na koń, leciał ku Litwie, I znowu wolny, powietrzem Piersią széroką oddychał; A krótka jego niewola, Jak sen się ciężki wydała; I śpieszył na Trocki zamek, By nowe wojsko zwoływać. </poem><br> {{---}}{{Skan zawiera grafikę}} <br><br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9sctd0vlkzeqd7buvbkxkpyznkrr5u8 Strona:Anafielas T. 3.djvu/79 100 1077116 3153303 3150640 2022-08-17T19:01:30Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|76}}</noinclude><poem> I tobie, Panie, pokrewny, Niosę na duszę ochłodę, Niosę ci, Kniaziu, swobodę. Wstawaj i prędzéj idź ze mną. — :On słowóm jeszcze nie wierzy. — Ty, Niemiec, miałżebyś wroga Na karki własne wypuścić? — — Chrześcianin, mego {{kap|Boga}} Spełniam rozkaz — Komtur rzecze. — Nieprzyjaciołóm darować On kazał, nie mścić się winy, Dobrém za złe im odpłacać. Wiém, że nie wszyscy Zakonu To uczucie w sercu mają. Ja, ojca córki méj chrzestnéj Z srogiéj chcę wywieść niewoli. :Może ty za to, o Kniaziu, Gdy wojnę znowu w kraj naszy Nieść będziesz, jako bicz Boży, Wspomniawszy na Augustyna, Przebaczysz komu z méj braci; Może — ach! modlę się o to — Ty kiedyś błędy porzucisz, Świętéj się wierze nawrócisz. Już jedno z dzieci twych przecie W Chrystusa imie ochrzciłem. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> br4nw1ts72scadq709rb9ytwptz7dwp Strona:Anafielas T. 3.djvu/78 100 1077117 3153302 3150615 2022-08-17T18:59:18Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|75}}</noinclude><poem> Nastawił, myśląc, że Alfa Litewską mowę usłyszy; Ale któś wita grobową Wrogów niepojętą mową, Któś wita szyderstwem może. Lepiéj, że Kiejstut nie słyszał. :Milczenie. — Kniaziu Kiejstucie! — Któś znowu szepce mu zcicha — Czyliż już głos ci znajomy Uszu ni serca nie dotknie? Takeś strapiony na duszy, Takeś stłuczony na ciele, Że głos przyjaźni nie wzruszy Uszu ni serca twojego? Odpowiedz, Kniaziu Kiejstucie! Głos wszakże pyta cię znany. Ten, co ci niesie pociechę, Gościem na zamku był twoim. — :I Kiejstut rwie się z pościeli, Augustyn Komtur! poznaje. — Czy szydzić ze mnie przychodzisz? Czy śmierć mi rychłą zwiastować? — — Nie szydzić przychodzę, Panie, Ani śmierć tobie zwiastować: Z pociechą idę do ciebie. Twej córki jam chrzestny ociec, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> o6ycku9i560sdukswuyxhcw95usrzib Strona:Anafielas T. 3.djvu/77 100 1077118 3153300 3150612 2022-08-17T18:57:22Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|74}}</noinclude><poem> Ani w wybawienie wierzy; Nie spójrzał po swém więzieniu, Nie rzucił okiem na straże; Siedzi i kona w milczeniu, Siedzi, umysłem na Litwę Gnając, gdzie dziecię zostało, Co śmierć jego pomścić może, Co za krew krwią Niemców spłaci. :Noc idzie, głosu ludzkiego Nie słychać; tylko gdzieś straże Stąpają wkoło; chrzęst zbroi, Mieczów brzęk do ucha wleci; To znów milczenie grobowe: Mury wilgotne, milczące, Nad więźnia zgięły się głowę, Jak wyrok nad nim wiszące, Wyrok, co straszy, nim spadnie; Długo po nad nim kołysze, Aż żelazną, zimną dłonią I kark i serce ugniecie. :Noc idzie — rygle powoli Rozsuwa ręka strażnika. Ciemno. Ktéś stąpa w ciemnicy I cicho pyta Kiejstuta. On milczy. Głos mu nieznany, Głos Niemca. Chwilę on uszy </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> dm79lx2ggbej003nohc6rxtc9ukovx8 Strona:Anafielas T. 3.djvu/76 100 1077119 3153298 3148757 2022-08-17T18:54:44Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|73}} <br><br><br></noinclude>{{c|w=200%|h=normal|przed=20px|po=15px|XI.}} <poem> :{{kap|Dość}} jednéj rany na ciało, Dość jednéj na duszę rany, By człek i szczęścia przeszłego Zapomniał, i dni pogody. Cóż, gdy boleść niezgojona, Mową raną się podwoi, Nowy ból wpije do łona? Wówczas rozpaczą targany, Człowiek śmierci tylko woła, I końca wzywa męczarni; A każda chwila, co płynie, Równa się wiekóm, tak długa! :Kiejstut zamknięty w ciemnicy, Wlepił krwawe oczy w ziemię, Nie jęczy, ani wyrzeka, Milczący śmierci swéj czeka, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 487dm85y2v6c9kzbnemq2c7p47iohnx Strona:Anafielas T. 3.djvu/74 100 1077120 3153297 3150610 2022-08-17T18:53:22Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|71}}</noinclude><poem> Więźnie łyka potargali I broń litewską porwali. Sam Kiejstut konia dosiada I chce ucieczką już bronić; Werner Windecken nań wpada. Niéma tarczy, by zasłonić, I z konia do niego zsiada. :Pieszo się spotkali oba. Nierówna walka — tuż bratu Na pomoc śpieszą Krzyżacy. Komtur Nieszowski go rani, Windecken mieczem już płata, A Bartenstejnski na ziemię W krwi płynącego obalił. I słychać głosy zwycięztwa, I pierzcha Litwa do lasów. Kiejstut znów wzięty w niewolę Jęczy związany na ziemi, Targa się z więzy swojemi. </poem><br> {{---}}{{Skan zawiera grafikę}} <br><br><br>q<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qrlu9lxxwap2hzugj0jww3vibc900ud Strona:Anafielas T. 3.djvu/73 100 1077121 3153296 3150607 2022-08-17T18:51:15Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|70}}</noinclude><poem> Knechtów i braci zakonnych. Krwią się podwórce oblało, A krew, pożoga, popiołem Gorącym sypiąc, pokrywa. I trzeszczą dachy i wieże, Padają mury i wrota. Litwa łup unosi tylko, Koni niemieckich dosiada, A leżąc wkoło obozem, Na pożar lubo pogląda. :Ale niedługo ich radość. W Gdańsku Kollina zabrano. Krzyżacy za jeńcem gonią Z Restemburg i Bartensteinu, Lecą w pogoń Komturowie. Już szpiegi o nich znać dają Kiejstutowi. I łup cięży, I walką znużył się długą; Ale miałżeby uciekać, Gdy jeszcze krwi się niemieckiéj Choć kropelkę napić może, I dłużéj w szable podzwonić? :Noc czarna z trwogą nadchodzi, A z nocą czarni Krzyżacy. Lud we śnie szuka spoczynku; Wrzaskiem zbudzony do bitwy, Oręża znaleźć nie może. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mu13kfp872xlhca20zywjgmmjij8pcu Strona:Anafielas T. 3.djvu/72 100 1077122 3153293 3150604 2022-08-17T18:48:04Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|69}}</noinclude><poem> :Henryk upadł u stóp krzyża; Wrzawa co chwila się zbliża; On się modli; wié, że śmierci Już mu wybija godzina; Słyszy w uszach głos Kiejstuta, Słyszy już swych braci jęki; Dosyć czekać! sam wychodzi. Kiejstut przeciw niemu goni, Hełm strąca, za włos porywa. — A! trzymam ciebie, psi synu! I zemsta moja gotowa, Gotowa Bogóm ofiara! — :Henryk słowem ni skinieniem O łaskę wroga nie prosił, Wzrok tylko w niebo podnosił I wszystko zbywał milczeniem. A już się stos z bierwion suchych W podworcu wielki zapalił; Sam Kiejstut swoję ofiarę, Wepchnął na jego wierzchołek; Stanął i patrzy z pociechą, Jak w mękach Niemiec wróg kona; A tłuszcza w ręce poklasła, I wielkiem — Łado! — zawrzasła. — :Teraz w pień załogę całą! Lecą, i cięli bezbronnych </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> dgtsdps4smgll1yx20529q74bcwrs3b Strona:Anafielas T. 3.djvu/71 100 1077123 3153292 3150602 2022-08-17T18:45:29Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|68}}</noinclude><poem> Kiejstut jeszcze nierad zemście, Kiejstut daléj jeszcze bieży. :W niewolnika Niemców tłumie Szukał napróżno Henryka, By się na nim mścić niewoli. Nikt nie wiedział o Henryku. — A więc w domu go znajdziemy, W Eckersbergu on ucztuje. Pójdziem w gości, go powitać I zaświecić mu do uczty! — Znowu bieży i nie staje, Aż pod zamku dopadł wrota. Henryk wyszedł sam na mury, I zbladł, poznawszy Kiejstuta. :Próżna walka z garstką małą. Szedł się modlić, zamknął bramy, A na murach nie zostało, Tylko kilku z Niemców braci. Komtur zbroję wdział stalową, Płaszcz wojenny, hełm świecący; Wié, że w ofierze pogańskiéj Męczennikiem dzisiaj spłonie; I modli się, i spowiada, I pobożnie złożył dłonie; Słucha, rychło wroga ręka Chwyci go i precz wywlecze? </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> trzm6w3omybs7f9t2hhni2dg33y9g3w Strona:Anafielas T. 3.djvu/70 100 1077124 3153291 3150600 2022-08-17T18:43:37Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|67}}</noinclude><poem> Wszędzie zaszturmował razem: Pod bramami ogień niecą, Po drabinach na wał drapią; Śpiewając, konają jedni, Śpiewając, cisną się drudzy. :— To szarańcza! — Komtur woła — Bracia! w Imie Boże! żywo! Gaście ognie, brońcie bramy! — Ale próżno, bo Litwini Już płonące sieką wrota, Już się cisną, w zamek gnają, W cztéry rogi podpalają, Wiążą, gniotą i ścinają, A gdy zgliszcze pozostało, Mur się zwalił, zamek spalił, Z pieśnią zwycięztw odciągają. :Tam u morza, u wód białych, Większy zamek, większe łupy — Pociągnęły zbrojne kupy, Strzały świszczą, ognie błysły, Gdański gród w płomieniach stoi. Nie spodzieli się Krzyżacy; Ledwie zbroje na się wzięli, Ledwie oręża dobyli, Już więzami skrępowani, Leżą na stosy zwaleni. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3atiym7jlf8728d4pfod01tzkhuvu32 Strona:Anafielas T. 3.djvu/69 100 1077125 3153290 3150596 2022-08-17T18:41:43Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|66}}</noinclude><poem> Młódź za oręż chwyta skora, Konie siodła, ludzi zbiera. Na dolinie tuman pyłu; Po chorągwi znać czerwonéj, Po maleńkich koniach Żmudzi, Kiejstut swoich wiedzie ludzi; Nie na sioła to bezbronne, Lecz na zamki, lecz na grody. :— W Imię Jana! héj! kto żyje, Kto udźwignie oręż, łuki, Niech na mury śpieszy z nami! Wróg nasz liczny; już nam wyje W uszy pieśnią swą pogańską. Prędzéj! do wrót i na mury! Dość się modlić, odpoczywać, Trzeba bronić! Ognia, wrzątku I kamieni mu na głowy! Powitamy, odepchniemy! Niech zuchwały się nie waży Na nas drugi raz porywać. — :Tak wołają, i co żyje Na wał leci i na blanki, Przez strzelnicę łuki mierzą, Z murów kamieniami sypią, A pogański zastęp mnogi Zewsząd już otoczył górę, Wszystkie wrota opanował, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> cw0b40byu9dpdhkgk6q6r8udlw5dbed Strona:Anafielas T. 3.djvu/68 100 1077126 3153287 3148755 2022-08-17T18:39:28Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|65}}</noinclude>{{c|w=200%|h=normal|przed=20px|po=15px|X.}} <poem> :{{kap|Na}} Johannisbergskim grodzie Cicho, spokojnie; wieść żadna Braci i mnichów nie mięsza. Idą z jutrzni, z paciórkami, I ziewają, pomrukują, To na niebo poglądają, To do siebie cóś przemówią; Jedni w łowy się wybrali, Drudzy w pogan sioła idą Za daniną, za zbiegami; Kilka starców tylko w chórze Nóci pieśń rozbitą piersią. Nagle wrzaski, krzyk, popłochy, Wrota z trzaskiem zamykają, Wszyscy pędzą się na mury, Nawet starce z chóru biegą, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> t2p3wss3hf5eup8umtw20he1omoy2sk Strona:Anafielas T. 3.djvu/66 100 1077127 3153284 3148754 2022-08-17T18:38:19Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|63}}</noinclude><poem> :Kiejstut już płynie. On stoi u brzega, Załamał ręce, twarz mu żądzą pała, Żądzą młodzieńczą. Odmowa podżega. Matka, co stała opodal, słuchała, W drżące objęcia swego syna wzięła, I milcząc, płacząc, do piersi cisnęła. :On pobiegł ukryć wstyd i żałość swoją; Niewolnik, wyspę obieżał dokoła, Siadł na łódź, z łukiem nie mogąc i zbroją Walczyć, chce z wodą, i na sługi woła, I płynie w lasy ze źwierzem bojować, Aby krwi dostać i boju skosztować. </poem><br> {{---}}{{Skan zawiera grafikę}} <br><br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mwnefuq9dv1ptxzvmq9hydbbtg74of5 Strona:Anafielas T. 3.djvu/65 100 1077128 3153281 3150584 2022-08-17T18:37:00Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|62}}</noinclude><poem> I bój z Niemcami, wojna i pożary. Na wszystkich razem chce zemsty i kary! :A Witold ojca w progu hamuje: — Ojcze mój! ojcze! weź z sobą na wojnę! W domu ja tęsknię, w domu ja próżnuję, Tak gnuśne wiodąc życie, tak spokojne! Pokocham wczasy, gdy weźmiesz na boje, Jeśli nie dźwigną miecza ręce moje. :Weź mnie na wojnę! Ja już mieczem władam, Zbroję uniosę i konia dosiadam, Łuku naciągnę, strzałów się nie zlęknę, Raniony w boju na ranę nie jęknę. O! weź mnie, ojcze! ja ciebie obronię, Piersiami memi ja ciebie osłonię. — :A Kiejstut głową potrząsnął zsiwiałą. — Czekaj! Niedługo będziesz wzrastał w siły. Chwilę poczekaj jeszcze, chwilę małą. I mnie tak niegdyś wojny się już śniły, Gdym mieczem jeszcze nie władł, i bezsilny Mamił się, w zapał mój wierząc omylny. :Czas tobie jeszcze! Może ojca głowy Mścić będziesz, synu! Czekaj, bądź gotowy. Jeśli nie wrócę, padnę na wyprawie, Tobie krwi mojéj pamięć pozostawię. Rośnij. Sił trzeba, aby Litwy bronić, Piersi, jak twoje, aby ją osłonić. — </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jszywdncubbq68l6llzj0j4w52mbh9x Strona:Anafielas T. 3.djvu/64 100 1077129 3153277 3148753 2022-08-17T18:34:28Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|61}} <br><br><br></noinclude>{{c|w=200%|h=normal|przed=20px|po=15px|IX.}} <poem> :{{kap|Rannemi}} brzaski niebo świeci wschodnie, Cicho na ziemi, wesoło, pogodnie, Ptacy śpiewają, drzewa szumią w lesie, Jezioro srébrną pianę na brzeg niesie. Któżby pomyślał o zemście, o wojnie, Kiedy tak lubo, cicho, tak spokojnie? :O! próżno świat się w wdzięczną stroi ciszę, Ptacy śpiewają i perlą się rosy, W złocistą szatę stroją się niebiosy! Czyż to zranioną duszę ukołysze? Czyliż to zemstę wrzącą uspokoi, Która krwi pragnie, krwią się tylko poi? — :Kiejstut na konia siada biedz za wrogiem; Żony nie żegnał, nie uściskał dziecka, Ani z domowym pożegnał się progiem. Jemu na myśli tylko krew niemiecka, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> lhth7x4hya19zj56hb8d14jz38vt3qq Strona:Anafielas T. 3.djvu/89 100 1077165 3153319 3150674 2022-08-17T19:21:19Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|86}}</noinclude><poem> Kiejstut Litewskich od Zakonu włości, :::Olgerd ich od Rusi broni, :::A gdy wielkiéj siły w gości, :::Wielkiéj potrzeba pogoni, Naówczas oba połączają dłonie, :::I razem idą na boje, :::W wzajemnéj stając obronie, :::Miecze, serca łącząc swoje. Oni, przy ojca poprzysiągłszy stosie :::Bratnią przyjaźń, bratnią zgodę, :::W późniejszych wojnach i losie :::Przysięgi strzymali młode. I Kiejstut kiedy Jawnuta wygonił, :::Czapki nie włożył na skronie, :::Starszemu bratu pokłonił, :::Jemu rząd Litwy dał w dłonie. Odtąd obadwa sąsiady wojują, :::Obadwa lenników gniotą, :::O łup z sobą nie targują, :::O brańców, ziemie i złoto. Teraz Olgerda Kiejstut w pomoc wzywa, :::Zakon do wojny go łudzi, :::Wojsko ze wszech stron przypływa, :::Z Tatar, Rusi, Litwy, Żmudzi. </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> nokuuhp8ujrgyu3v4j1xpl9bjt18x7d Strona:Anafielas T. 3.djvu/90 100 1077166 3153320 3150677 2022-08-17T19:23:03Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|87}}</noinclude><poem> — Czas, mówi Kiejstut, młode ptaki wprawić, :::Bo gdy stare siły stracą, :::Komu nieprzyjaciół dławić? :::Niech oni za nas zapłacą. Witold do wojny duszą się wyrywa, :::Ledwie go wstrzymać w komnacie, :::I Jagiełło jéj wyzywa. :::Synów z sobą bierzmy, bracie! — I wzięli synów; do Sambij wkraczają :::Na dwoje wojska rozbite, :::Otelsburg obiegli zgrają, :::Palą, i boju niesyte, Pędzą na Rudaw. Pod Rudawskim grodem :::Czarne pustką stoi sioło. :::Przed wrogiem przestrach szedł przodem, :::Wymiótł — pustynia wokoło. Tylko na zamku bracia się zamknęli, :::Bo gród warowny na górze, :::Knechtów i lud swój ściągnęli. :::Błyskają zbroje na murze. Kiejstut z Olgerdem obozem tu legli, :::By wojsku wypocząć chwilę, :::By zamku lepiéj ustrzegli, :::I w spoczynku, swojéj sile </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 75ibgqas35bsdpuppwthqc548yjjo49 Strona:Anafielas T. 3.djvu/91 100 1077167 3153321 3150678 2022-08-17T19:26:05Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|88}}</noinclude><poem> Dali znak w Prussy széroko pustoszyć. :::Codziennie ufce latały, :::By lud wylękniony płoszyć, :::Ogniami zażedz kraj cały. Winrych Kniprode Mistrz nie spał; on wiedział, :::Że w jego włościach wróg zjadły :::Na zgliszczach spokojny siedział, :::Gryzł kraj, jak owoc upadły. Ciągnął Kniprode na obóz Litwinów. :::Oni pod Rudawskim grodem, :::Starcy zaprawiają synów :::Codziennym w walki pochodem. Witold wybiega na Żmudzinów czole, :::Pali, niszczy, i niesyty, :::Jak koń, gdy wyleci w pole, :::Ziemię rozbija kopyty, Jagiełło smutnie za siebie ogląda, :::Za Wilnem i za spokojem; :::Serce nie bije za bojem, :::Przyjaciela swego żąda. A Winrych ciągnie przez kraj spustoszony; :::Litwin go czeka, i co dnia :::Nowym łupem obciążony, :::Codzień Litewska pochodnia </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> cmjwg9ox7nmnl6f9pliu9bv2a15ik99 Strona:Anafielas T. 3.djvu/92 100 1077168 3153322 3148759 2022-08-17T19:27:02Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|89}}</noinclude><poem> Podpala nowe i pustoszy sioła. :::Prussy do Mistrza swojego :::Z żałobą i płaczem biegą, :::Kraj cały o pomoc woła. Stanęły wojska pod Rudawskim grodem, :::Dwa rozsypane mrowiska: :::Kiejstut, Olgerd idą przodem, :::I chorągiew Mistrza błyska. Oczyma zetkną się, siły swe liczą; :::Krzyżak krew przelaną mierzy, :::Litwin się cieszy zdobyczą; :::Wnet ufiec w ufiec uderzy. </poem><br> {{---}}{{Skan zawiera grafikę}} <br><br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6abfxbehjyjw9koyhzbxy59uc35mc0t Strona:Anafielas T. 3.djvu/94 100 1077169 3153323 3148764 2022-08-17T19:29:59Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|91}} <br><br><br></noinclude>{{c|w=200%|h=normal|przed=20px|po=15px|XIV.}} <poem> :{{kap|Stanęły}}, patrzą dwa wojska na siebie, Oczyma wodze lud zebrany liczą. Kiejstut i Olgerd po sobie spójrzeli, Potém na synów niespokojnym wzrokiem. — Bitwa to krwawa, bój nielada będzie! Młodym ptaszętóm zatrudne to pole. Odprawmy dzieci, niech jadą do domu. — — Odprawić! — Witold do ojca zawoła — Uciec przed bitwą z sercem pełném sromu! Lepsza śmierć, ojcze, niż hańba tak sroga! — Jagiełło milczał, Olgerd milczał stary, I Kiejstut umilkł. Wtém Winrych do boju Dał znak, i ciężkie zastępy stalowe Na lewe skrzydło Olgerda uderzą. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6tl3atlrfgvhvii2tupnjttew1xj0q1 Strona:Anafielas T. 3.djvu/95 100 1077170 3153324 3150650 2022-08-17T19:32:49Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|92}}</noinclude><poem> Kiejstut już podbiegł na siwym swym koniu, Z Olgerdem dzieci, dając znak, zostawił. A Olgerd? Nigdy nie stał tak do walki. Sam nieraz w szyki rzucał się, jak w fale, A kędy stąpił, rozprysły się przed nim; Teraz na syna z trwogą się ogląda; I każda strzała, co z kuszy wyleci, Głowę i serce odrywa do dzieci; I każdy rycerz, co się na nich rzuci, W tył go na syna odwraca obronę; Nie umié walczyć; w pocie siwe czoło, Serce w krwi pływa; piérwszy raz on w boju Uląkł się wroga i dał znak odwrótu. Napróżno Witold zostać się napiera, Wyrywa swoim, chce do ojca {{Korekta|gonić|gonić.}} Olgerd otoczyć każe i ucieka. A Witold ojca wielkim głosem woła: — Został! sam został! jabym miał go rzucić? — Nic nie rzekł Olgerd, lecz nie dał się wrócić. :Litwa w ucieczce, lecz drogo kupili Krzyżacy swoje zwycięztwo kłamane — Pozostał Kiejstut i po stali siecze, A młoty Litwy hełmy z głów zsadzają, Pole się braci trupami uścieła, Tłuszcza się Niemców, jako las, zwaliła, A dwóchset braci z krzyżami czarnemi W krwią pobroczonych białych płaszczach tarza; </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> pddpndd5gew09st7myath3ky0v5qklp Strona:Anafielas T. 3.djvu/96 100 1077171 3153325 3148776 2022-08-17T19:34:15Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|93}}</noinclude><poem> Już mężny Kuno Hatlenstein na ręku Krzyżackiéj braci wielką oddał duszę; Schindekopf goni za wojskiem Kiejstuta, Lecz w sercu strzała uwięzła litewska, I do Labtawa nie dobiegł za niemi, I skonał mężny pod rany ciężkiemi. :Jeszcze podziśdzień krzyż od wieków wbity, Pomnik zwycięztwa krwią opłaconego, Stoi i smutnie pogląda ku Litwie, Stoi i smutnie powiada o bitwie. </poem><br> {{---}}{{Skan zawiera grafikę}} <br><br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mjod5ybxx54icroz06hae8y6gg1dhhs Strona:Anafielas T. 3.djvu/98 100 1077172 3153326 3148777 2022-08-17T19:35:46Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|95}} <br><br><br></noinclude>{{c|w=200%|h=normal|przed=20px|po=15px|XV.}} <poem> :{{kap|U Kniazia}} Światosława, na Smoleńskim grodzie, Rośnie Xiężniczka piękna, jak słońce o wschodzie, Hoża, jak ranne słońce, gdy się z mgły wybija. Rumiane lice Anny i oczy jéj jasne, Jako słońce poranku; a kosy jéj długie, Jak promienie słoneczne, gdy świat opasują I w uścisku złocistym do serca go tulą. Xiężna ją, jako dziecko jedyne, w pieszczotach, Na kolanach piosenką i skazką kołysze, Karmi ją białym chlebem, słodkiemi potrawy, Ubiera ją we kwiaty i kraśne korale, Włosy jéj to rozplata, to czesze i plecie, To rozpuszcza puklami po białych ramionach. Żadne jéj tak nie było ukochaném dziecię, Żadne tak wypieszczone, nie wzrosło tak hożo. A strzegli ją od skwaru, strzegli ją od chłodu, Na nią, jak na źrenicę swoich ocz patrzali. </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7ysucop6iqbfbjlpmjzmyt9j4yl7v5l Strona:Anafielas T. 3.djvu/99 100 1077173 3153327 3150682 2022-08-17T19:38:16Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|96}}</noinclude><poem> :Ale niedługo matce cieszyć się dziewczęciem, Ale niedługo ojcu pocieszać się synem: Córce wynijść potrzeba z domu za młodzieńcem, Synu swojego chleba dobijać się czynem, Dobijać się walkami sławy i imienia. :I gdy Anna dorosła, córka Światosława, Smutno się stało, i mówiła w sercu: — Czemu ona nie dzieckiem! Napróżno dziecięce Dawała jéj zabawy, w dzieciństwie utrzymać Chciała córkę, napróżno! Mgłą jéj oko zaszło, Pierś się wznosić zaczęła tęskno, nie za matką, Ale za czémś nieznaném. Toczyła wejrzeniem. I matka to widziała. Wówczas pieśni dawne, Wówczas skazki poranne mówiła jéj stare, I znów czesała włosy, znów, jak dziecię małe, Sadzała u swych kolan, by rozbawić smutne. Wszystko napróżno! Oko ciągle gdzieś szukało, Czego jeszcze nie znało, co poznać pragnęło, Co, nim przyszło, już duszę i serce zajęło. — Matko! — pytała Anna, córka Światosława — Zawsze nam tak tu siedzieć? zawsze żyć w téj ciszy? Zawsze pieśni tych słuchać, skazki rozpowiadać? Zawsze na twych kolanach głowę tęskną składać? — :— Zawsze, córko! A czegoż więcéj ci potrzeba? — — Więcéj? Nic więcéj, matko! Inszego mi tylko, Kogoś inszego — czegoś — pragnie smutna dusza. Kiedy u wrót zatrąbią, to serce mi bije, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> aro7xr5py8ali9rop40ce493kj3g0cm Strona:Anafielas T. 3.djvu/100 100 1077174 3153328 3150683 2022-08-17T19:41:55Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|97}}</noinclude><poem> I czekam, gdy nadejdzie. Gdy z wojny przyjadą, To patrzę wracających, szukam między niemi Tego, com nie widziała jeszcze na téj ziemi, A co go czekam, czekam! — Kogo, córko, czekasz? — — Alboż wiém? matko moja! Ja się pytam ciebie. Czego czekam i kogo? i tęskno mi czemu? A gdy głowę na twoich położę kolanach, To nie usnę, jak dawniéj; marzę niespokojna; A i w głowie i w sercu ciągła jakaś wojna. — :Tęskno matka potrząsa głową posrébrzoną, I tuli biedną córkę na drżące swe łono. :Raz tam na Rusi Kiejstut zapędził się z wojną, I do Xięcia w Smoleńsku, co Litwie był druhem, Przyszedł spocząć, od polu otrzeć skroń swą znojną, Przyszedł u gościnnego zagrzać się ogniska; I zobaczył on Annę, córkę Światosława, I pomyślał, że syn mu dorastał już w domu. A na przyszłą znów wiosnę na Smoleńsk powrócił, Ale nie sam, Witolda przyprowadził z sobą. Milczał, i ze swatami nie posłał do ojca; Tylko kiedy na skórach spocząć się układli, Siadł starzec i gasnące rozniecił zarzewie. — Słuchaj — rzecze — Witoldzie! wziąść ci żonę pora. Jam cóś stary, i bracia na mnie tam czekają! Co noc ojciec nad łożem ręką mnie wskazuje. Tyś mój najstarszy, w tobie i rodu nadzieja, I nadzieje Litewskie. Czas tobie wziąść żonę, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> tqebuy0ks9o85jqozuf9ehoqi4mz08i Strona:Anafielas T. 3.djvu/101 100 1077175 3153331 3150685 2022-08-17T19:45:51Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|98}}</noinclude><poem> Czas ci mieć dzieci, żeby, gdy brzemie zacięży, Na nich złożyć miecz wojny i o kraje pieczę. Na zamku Światosława tyś nie widział córki? Hoża Anna! Jam myślał — to dla ciebie żona. — — Nic, ojcze, nie widziałem — Witold odpowiedział. — Twoja wola, i wedle twéj woli się stanie. Mnie jeszcze o kobiécie żadnéj się nie śniło! — :I posnęli. A w Xiężnéj, Światosława żony, Świetlicy, także cicha toczy się rozmowa. Anna siedzi przy matce; włos jéj rozpuszczony, W złotych włosach się biała twarzyczka jéj chowa, A głos z ustek różanych tak płynie pieszczony: — Malko moja! widziałaś gości, którzy wczora Na zamek nasz przybyli. Starszy, wzrostem mały, Burką grzbiet ma okryty, głowę skórą wilczą, Na siwym, żmudzkim koniu do ojca zajechał; Obok niego był młodszy. O! piękny i młody! Takiego Kniazia wzrostu, lica i urody, Jeszcze u nas nie było! Kto to? matko miła! — Matka tęskno westchnęła i cicho mówiła: ::— Z ojcem Kiejstutem, syn to Witold młody, ::Xiążęta Żmudzkie i Trockie, z daleka. ::Nieprzyjaciele to Rusi odwieczni; ::A choć ich teraz w Smoleńsku przyjmują, ::Choć oni z nami, kto wié na jak długo? — — Ale ten młody? — Anna znowu matki pyta — ::Czyż nieprzyjaciel? On jeszcze tak młody! </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rhu45p14ca6slihn0weuwxbepquz4jk Strona:Anafielas T. 3.djvu/102 100 1077176 3153332 3150688 2022-08-17T19:49:24Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|99}}</noinclude><poem> ::Czyż już był w wojnach, czy już krwi kosztówał? — ::A matka na to: — Litwin się zamłodu ::Wprawia do boju, by, gdy sił dorośnie, ::Rękę do szabli i duszę zgotował; ::Lecz ród to dziki, ród pogański, Anno, ::I Chrystusowéj niecierpiący wiary. — Córka na to zamilkła, i włosy złotemi Siwe oczy zapuszcza znowu i zasłania, I niby zadrzémała; a matka ogania Muchy nad nią natrętne, {{Korekta|komory|komary}} brzęczące, Na gorącą jéj głowę kładnąc ręce drżące; Drzemiącą czy uśpioną cicho błogosławi. :Nazajutrz Kiejstut przybrał nową szatę, strojną, Od bogatego futra, złota i szkarłatu, Do Xięcia Światosława na świetlicę śpieszy, Cóś mu do ucha kładnie i rękę wyciąga, Jak gdyby jakiéj zgody od niego domagał, Czy jakiejś z nim zapragnął skończenia umowy. Długo Światosław myślał, opierał się, wzdragał, Wreście smutno uchylił, choć niechętnie, głowy, I temi do Kiejstuta odezwał się słowy: ::— Niech wola wasza będzie. Córka moja, ::Młode to ptaszę, z pod skrzydeł macierzy ::Niechaj na nowe gniazdo do was bieży. ::Ale was proszę, szanujcie jéj młodość! ::Ale zaklinam, miejcie wzgląd! Pieszczone ::Dziecię weźmiecie. Kiedy w obce strony </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> pi7mcdzwme8oxt498djhcdbypd4wb1x Strona:Anafielas T. 3.djvu/103 100 1077177 3153334 3150690 2022-08-17T19:51:52Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|100}}</noinclude><poem> ::Zajdzie, wy dla niéj miejcie serce matki, ::I serce ojca, i słowa pociechy. ::O, smutno, smutno ulecieć z pod strzechy ::Temu, kto z pod niéj nigdy nie wychodził, ::Kto pod nią schował, kto pod nią urodził, ::I całą młodość prześpiewał u kolan ::Matki kochanéj, ojca łaskawego! — Mówił Światosław, sługę za żoną wysyła. A Xiężna, jakby zdawna, co ją czeka, znała, We łzach cała już przyszła, i słuchając, drżała, I chciała cóś powiedzieć, a słów jéj zabrakło; Twarz rękami zakryła, uciekła do córki; Milcząc, na jéj ramiona zimne ręce kładzie, Milcząc, patrzy jéj w oczy, i płacząc, upada. A Anna na nią patrzy; chce płakać, nie może; Jakiś dziwny niepokój ogarnął ją cały; Oczy tylko ciekawe namiętnie pałały. :Potém za tydzień i we dwa tygodnie Gody w Smoleńsku i huczne wesele. Anna i matka, długo w swych objęciach Leżąc, płakały. Zaszły żmudzkie wozy, Szkarłatném suknem kryte, wioząc wiano; Stanęły konie pod złotą oponą. Witold odjechał z młodą do Trok żoną. </poem><br> {{---}} <br><br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> bc125gzi4lcbitc09ly62q3t1df2gkl Strona:Anafielas T. 3.djvu/104 100 1077178 3153335 3150692 2022-08-17T19:53:20Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|101}} <br><br><br></noinclude>{{c|w=200%|h=normal|przed=20px|po=15px|XVI.}} <poem> :{{kap|Zamłodu}}, zamłodu, u życia początku, Do szczęścia niewiele potrzeba nam wątku. Człek wszystko, co dotknie, jak król ów bajeczny, Przerabia na złoto, i wszystko mu złotem; Wśród głodu on syty, wśród boju bezpieczny, Spokojny wśród burzy pod niebios namiotem, I życie mu błyszczy, i wschód się rumieni Od marzeń nadziei słonecznych promieni. :Minęło wesele, przebrzmiały już śpiewy, A Witold u kolan swéj żony spoczywa; I ojciec gdzieś pędzi Krzyżaków krwi chciwy, Witold się za ojcem na wojnę nie zrywa, I siedzi a siedzi, i siedzą we dwoje, Dłoń w dłoni, pierś z piersią, włos z włosem zmięszany; </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 4wihae5lcgohp1strseyhh4hndsqyt7 Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/414 100 1077194 3153451 3130733 2022-08-18T06:58:13Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|114}}</noinclude>{{tab}}Kapitan pobladł, ale razem śmiać się zaczął.<br> {{tab}}— Wyrzekłeś pan, odezwał się, słowo jedno nieostróżne, zastosowałeś je do mnie... wspomniałeś podłość. Definicja tego wyrazu nie jest dotąd stale oznaczoną, wszakże świat Boży, przywykł je za obelgę uważać... Nie wypada i mnie jako należącemu do niego uchylać się od powszechnie przyjętego znaczenia, chociaż na wytłumaczenie pana mógłbym postawić kieliszki wypite, i urazę dawną i przesądy... chociaż bardzo wielkiem jest głupstwem bić się dla staréj baby, dla tego że była niegdyś młodą i piękną Julką.... A zatem sprawę honorową, nieuniknioną załatwiamy wolnym czasem, który ja rozmyśliwszy się oznaczę... a nim do czego przyjdzie wypijemy jeszcze zdrowie dzisiejszéj Jenerałowéj... i dosyć na dziś.<br> {{tab}}To mówiąc spokojnie wychylił kieliszek, ukłonił się towarzystwu, którego połowa siedziała pochmurzona i zmięszana, a gdy wyszedł nareszcie i drzwi się za nim zamknęły, przypomnienie téj świeżéj jeszcze sceny zda-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 884y2v2yiehplbqcsrr4os8uimgyc48 Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/415 100 1077195 3153456 3130734 2022-08-18T07:09:58Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|115}}</noinclude>ło się jakby snem przykrym tylko, a goście natychmiast rozchodzić się zaczęli.<br> {{tab}}— Miałem zupełnie podobny wypadek, przerwał Pułkownik usiłując rozweselić towarzystwo, jednego razu na obiedzie w Wiedniu...... nagle, gdyśmy się tego najmniéj spodziewali, wszedł do sali nieboszczyk pochowany przed laty dwudziestu, wyłajał nas wszystkich winnych i niewinnych, zjadł skrzydełko kurczęcia, wypił kieliszek madery staréj, i zakręciwszy się powrócił do mogiły.<br> {{tab}}Ale ani ten koncept niewczesny ani żarciki Justyna, swobody i wesela przywrócić nie mogły, wszyscy byli powarzeni, wymykali się, uchodzili... Jeden Baron Dunder jakimś niby przypadkiem szukając kapelusza przyzostał.<br> {{tab}}Gdy nareszcie znaleźli się sami, żywo przybliżył się do Feliksa.<br> {{tab}}— Słuchaj, rzekł — powiedz mi szczerze, to co ten łotr prawił, to są, nieprawdaż — potwarze czyste?<br> {{tab}}— Ja nic niewiem, rzekł Feliks.<br> {{tab}}— Ale to muszą być fałsze.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 0va26o4e8ssopjkpgrpktm5ddqnkcko Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/416 100 1077196 3153458 3130737 2022-08-18T07:11:10Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|116}}</noinclude>{{tab}}— Pomyśl pan od kogo pochodzą, a będziesz mógł ocenić ich wartość.<br> {{tab}}— Tak! to są niecne potwarze! powtórzył Dunder, jestem tego pewny, ale wygłoszone przy tylu osobach, natychmiast rozejdą się po mieście i Jenerałowa zgubiona.<br> {{tab}}Spuścił głowę.<br> {{tab}}— Jak może być, dodał wpół od gniewu zduszonym głosem, aby téj niebezpiecznéj żmii wolno było chodzić, gadać i wciskać się tak wszędzie... z tych gadzin świat by oczyścić należało!<br> {{tab}}Feliks zgryziony i na duchu upadły, nic odpowiedzieć nie umiał.<br> {{tab}}— Prawda, rzekł Dunder drąc rękawiczki które spazmatycznie wkładał na ręce — prawda że z przeszłości téj kobiety nic od niej saméj dowiedzieć się nie mogłem, lecz mogłaż ona taką być istotnie? Czy wychowała się ona sierotą w waszym domu? czy spotkała ją tam jaka przygoda? Możeż to być żeby pochodziła z mieszczańskiéj jakiejś rodziny... ''mais elle a beaucoup de distinction dans les maniéres''.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> eusntur2o2lpv4rasbf22exxjwzidfd Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/417 100 1077197 3153460 3130738 2022-08-18T07:13:33Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|117}}</noinclude>{{tab}}— Panie, rzekł Feliks, czy będę milczeć czy otworzę usta, zawsze sobie niekorzystnie tłumaczyć możesz moje słowa... wolę być szczerym. Jenerałowa jest mi istotnie od dzieciństwa znaną, jako biedna, zacna, pełna serca i uczucia kobieta.... późniejszych losów jéj niewiem.<br> {{tab}}Dunder skamieniał, nie dotknęło go już tyle nieszczęście Jenerałowéj, ile inna myśl, czysto samolubna, że samem o nią staraniem i omyłką jaką popełnił biorąc farbowane lisy za kosztowne futro, został narażony na śmieszność i skompromitowany.<br> {{tab}}— To okropna rzecz! zawołał, tak świata oszukiwać nie godzi... któżby się tego mógł domyśleć! tak przyzwoita kobieta!<br> {{tab}}A! to szkaradnie!<br> {{tab}}I porwawszy za kapelusz wyleciał, Feliks pozostał chwilę i rzucił się na kanapę bezsilny.<br> {{tab}}Spoczywał tak bezsilnie, przypominając sobie wypadek, który go dotknął mocno, gdy drzwi pokoju sąsiedniego uchyliły się znowu i kapitan Pluta odezwał się przez nie.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9rapiv4geolkqxunulgajt8s2zumscr Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/418 100 1077198 3153466 3130739 2022-08-18T07:24:07Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|115}}</noinclude>{{tab}}— Wszak pan sam jesteś? mam potrzebę pomówienia z nim... słówko tylko.<br> {{tab}}Narębski nic nie odpowiedział, ale milczenie było dostatecznem pozwoleniem dla kapitana, który się zaraz wcisnął.<br> {{tab}}— Wchodzę, rzekł, bądź co bądź, musiemy się przecie i o tę honorową sprawę ułożyć... choć rzecz nie pilna, ale wymaga poufnéj rozmowy.<br> {{tab}}WPan się na serjo na mnie pogniewałeś za Julkę, i to wystąpienie wprawdzie niegrzeczne i może nie w miejscu, ale zmuszony byłem użyć tego środka dla upokorzenia Dundera, który już tak nosa drze, że może o facjaty kościołów zaczepić i dostać kataru... Co to ci szkodziło? nasze z nią romanse pasterskie dawno pogrzebione zostały... Ale słuchaj, rzecz inna, między nami sprawa — obraziłeś mnie osobiście, przy świadkach, ja tego darować nie mogę.<br> {{tab}}Przysłać ci sekundantów, ułożyć o miejsce i godzinę, strzelić do siebie, jest to rzecz tak łatwa, że ją każdy potrafi, kto tylko ma trochę odwagi i zręczność w tego rodzaju<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> etapzayl4pwjtxhnjcitom4qku5bnd4 Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/419 100 1077199 3153472 3130740 2022-08-18T07:46:57Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|119}}</noinclude>sprawach... Jam już nie nowy, dałbym sobie radę, ale pytam się jaką bym miał satysfakcyą?<br> {{tab}}Tu kapitan dla wygodniejszego wykładu całéj sprawy, usiadł na krześle i nogę na nogę założył z zupełną swobodą.<br> {{tab}}— Ja, rzekł potrzebuję mając urazę, stosowną do niéj urządzić sobie kompensacyą, wcale inaczéj; wyzwać i zastrzelić mogę zawsze kiedy mi się podoba, bo pan zatyłeś na wsi i jeśliś strzelał to chyba do kuropatw, ja zaś nie straciłem wprawy i do asa, nawet po kilkunastu kieliszkach trafiam o największy zakład — chcesz sprobować?<br> {{tab}}Narębski pogardliwie milczał, kapitan chociaż tego nie okazywał po sobie, coraz mocniejszy czuł gniew w duszy, spokojnie jednak mówił daléj.<br> {{tab}}— Wyzwać więc, zmusić do pojedynku i wybić ci oko lub rękę zgruchotać, jest rzeczą którą mogę sobie pozwolić, gdy nie będę miał już żadnego środka innego dojedzenia ci do żywego; a zapotrzebuję głośnéj rehabilitacyi jaką mi to spotkanie dać może. O tem<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> cb1cfcbuu73r539if57zxwdzvqu7trv Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/420 100 1077200 3153473 3130741 2022-08-18T07:47:24Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|120}}</noinclude>więc potem; ale że zawsze przywykłem działać otwarcie, i chcę, ''en galant homme'' jakim byłem zawsze, abyś wiedział jak się bronić, muszę ci rozpowiedzieć co zamierzam i jakiego użyję oręża.<br> {{tab}}To pewna że między tobą, szanowny panie Feliksie, a Julką był śliczny romans, któremu, bez kalamburu, nie brakło nawet rozwiązania... Jest wielkie prawdopodobieństwo iż owocem téj chwili szczęścia jest Mania... żona o tém nic niewie, nie lubi jéj instynktowo, i tak już Kopciuszkowi dosyć źle w domu, cóż to będzie gdy jéj podszepniemy o jego pochodzeniu? To już jest wcale nie złą zemstą, ale dla mnie tylko środkiem przechodnim... mam drugi lepszy. Według urzędowéj wersji Mania jest córką oficjalisty, i zowie się Jordanówną... otóż możemy znaleźć takich jakichś Jordanów, którzy ci ją odbiorą.<br> {{tab}}To wszystko co obiecuję, ciągnąć potrafię póki zechcę, wisieć będę nad twoją głową z groźbą nieustanną, cedzić ci zemstę po kropelce... Prawda, że pomimo upadku i zwala-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> eniz4hbvq9udogncs2xouq12gq96fdw Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/26 100 1078589 3153126 3152911 2022-08-17T15:56:57Z Piotr433 11344 wycofanie wątpliwej korekty, rzeczownik w bierniku po "mimo" jest poprawny — [[Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/34|"mimo swe osłabienie"]] proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>{{pk|trzy|mał}} ją mocno w objęciu, twarz miał pochyloną ku niej.<br> {{tab}}— Drogie dzieciątko moje, ukochana Emilko, to jest prawda — rzekł. — Miałem zamiar sam ci to powiedzieć dziś wieczorem. A teraz ta stara idjotka, Helena, oznajmiła ci to, zapewne w brutalny sposób, i okropnie tobą wstrząsnęła. Ona ma kurzy mózg, a uczuciowość krowią. Niech szakale zdepczą grób jej babki! Ja nie byłbym ci zadał bólu, kochanie.<br> {{tab}}Emilka walczyła z czemś, co ją dławiło.<br> {{tab}}— Ojcze... ja nie mogę... nie mogę znieść tej myśli... ja tego nie przeżyję.<br> {{tab}}— Owszem, możesz i musisz się z nią pogodzić. Będziesz żyć nadal, bo masz pewne zadanie do spełnienia na świecie. Ty masz moje zdolności, a ponadto coś, czego mnie zawsze brakowało. Ty dokonasz tego, czego ja nie zdołałem, Emilko. Ja niewiele zdziałałem dla ciebie, słoneczko moje, ale robiłem, co mogłem. Nauczyłem cię pewnych rzeczy, tak mi się wydaje, mimo Helenę Greene. Emilko, czy pamiętasz twoją matkę?<br> {{tab}}— Troszeczkę... niektóre rysy... jakby cudne urywki sennego marzenia...<br> {{tab}}— Miałaś zaledwie cztery lata, gdy ona umarła. Nigdy z tobą nie mówiłem o niej, nie mogłem. Ale dzisiaj powiem ci o niej wszystko. Teraz już nie cierpię, gdy o niej mówię, zobaczę ją wkrótce! Nie jesteś do niej podobna, Emilko: tylko, gdy się uśmiechasz, przypominasz ją... Pozatem podobna jesteś zupełnie do twej imienniczki, do mojej matki. Gdy się urodziłaś, chciałem się ochrzcić imieniem Julji, imieniem twej matki. Ale ona nie chciała... Mówiła, że jeżeli {{pp|bę|dziemy}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|20}}</noinclude> sdu00lqpc0ai9oas1ynfpwkn800aly4 Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/34 100 1078598 3153125 3134116 2022-08-17T15:48:00Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude><section begin="2"/>{{pk|bar|dziej}} jej odpowiadał, bo zasłona nie jest czemś tak twardem i sztywnem, jak drzwi: przesunie się w ów świat, którego próbki widywała, gdy nawiedzał ją „promyk”. Tam będzie żył wiecznie w pięknie i zawsze będzie blisko niej. Ona zaś wszystko zniesie, wszystkiemu podoła, byle tylko czuła, że ojciec nie jest zbyt daleko, że jest tuż za ową zasłoną.<br> {{tab}}Douglas Starr trzymał ją na kolanach, dopóki nie usnęła; wówczas, mimo swe osłabienie, uniósł ją, złożył na łóżeczku, opatulił.<br> {{tab}}— Ona będzie kochać głęboko, będzie strasznie cierpieć, zazna wielu promiennych chwil w nagrodę za ból doznany; podobnie jak ja. Niech Bóg postąpi z rodziną jej matki tak, jak oni z nią postąpią — mówił urywanym szeptem.<br><br><section end="2"/><section begin="3"/> {{c|3.|po=1em}} {{c|NOWA RODZINA.|po=1em}} {{tab}}Douglas Starr żył jeszcze dwa tygodnie. Po szeregu lat, kiedy boleść zniknęła z jej wspomień, uważała Emilka te dwa tygodnie za najcenniejsze w swem życiu. Były to piękne dni; piękne i nie-smutne. A pewnego wieczora, kiedy leżał na szezlongu w saloniku, a Emilka siedziała obok niego na starym fotelu na biegunach, przekroczył próg wieczności, zniknął za „zasłoną”, tak cicho, tak łatwo, że Emilka nie wiedziała, iż go niema, dopóki nie uderzyła w nią ta dziwna cisza w pokoju, w którym nie było słychać niczyjego oddechu prócz jej własnego.<br><section end="3"/><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|28}}</noinclude> pkktm7zjbdqys6j4aseze42jjzrlp27 Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/35 100 1078599 3153127 3134118 2022-08-17T16:00:05Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>{{tab}}— Ojcze!... Ojcze!... — krzyknęła. Poczem zaczęła wielkim głosem wzywać Helenę.<br> {{tab}}Helena Greene oznajmiła Murrayom, gdy przyjechali, że Emilka zachowała się doprawdy dobrze, jeżeli wziąć pod uwagę wszelkie okoliczności. Istotnie, płakała wprawdzie przez całą noc i ani oka nie zmrużyła, ale zrana otarła łzy, była blada, spokojna i posłuszna.<br> {{tab}}— Teraz jesteś rozsądna — rzekła Helena — musimy się godnie przygotować do pogrzebu. Twój tatuś był tak szalony, że ostrzegł cię przede mną, jako przed starą warjatką, wiem o tem; nie był też grzeczny dla mnie, nawet w ostatnich chwilach swego życia. Ale ja nie mam do niego urazy. Spełniłam mój obowiązek. Pani Hubbard szyje dla ciebie czarną sukienkę; dzisiaj wieczorem będzie gotowa. Rodzina twojej matki przyjeżdża o tej porze mniej więcej, tak mi dali znać telegraficznie. Chciałabym, żeby uznali twój wygląd za godny i przyzwoity. Oni są zamożni i zaopiekują się tobą. Twój tatuś nie pozostawił ani centa, ale też nie miał żadnych długów, kazał mi to powiedzieć państwu Murray w jego imieniu. Czy byłaś już na górze, żeby zobaczyć ciało?<br> {{tab}}— Nie nazywaj go tak — zawołała Emilka z płaczem. Okropne to było słyszeć ten sposób nazywania ojca.<br> {{tab}}— Dlaczego nie? Cóż za dziwaczne dziecko z ciebie! On lepiej wygląda jako nieboszczyk, niż przypuszczałam; taki był wychudzony. Zresztą był zawsze przystojnym mężczyzną, chociaż był taki szczupły.<br> {{tab}}— Heleno Greene — {{Korekta|rezkła|rzekła}} nagle Emilka, {{pp|cofa|jąc}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|29}}</noinclude> ie7z8sdcku6wif85mywctj8o2ihg3ln Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/36 100 1078600 3153128 3134344 2022-08-17T16:04:23Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>{{pk|cofa|jąc}} się o krok — jeżeli powiesz jeszcze słówko... tego rodzaju... o ojcu, rzucę na ciebie przekleństwo!<br> {{tab}}Helena Greene zdumiała się.<br> {{tab}}— Nie rozumiem, o co, u Boga Ojca, ci chodzi. Ale w ten sposób nie wolno mówić do mnie, i to po tem wszystkiem, co zrobiłam dla ciebie. Lepiej będzie, żeby Murrayowie nie usłyszeli takich wyrazów w twoich ustach: przekleństwo! Ślicznie! Oto jest wdzięczność!<br> {{tab}}Oczy Emilki wyrażały cierpienie. Była przecież samotną, opuszczoną, maleńką istotą i boleśnie odczuwała brak wszelkiej przyjaźni. Lecz nie miała bynajmniej wyrzutów sumienia z powodu słów, wyrzeczonych do Heleny i ani myślała udawać skruchę.<br> {{tab}}— Chodź tu i pomóż mi pozmywać te talerze — rozkazała Helena. — To ci zrobi dobrze, oderwie cię od zmartwienia, a potem będziesz umiała cenić ludzi, którzy dla twojej wygody pracują w pocie czoła i nie będziesz ich przeklinać.<br> {{tab}}Emilka rzuciła okiem wymownie na ręce Heleny i wyjęła z szuflady ścierkę do wycierania talerzy.<br> {{tab}}— Masz grube i pulchne ręce — rzekła — wcale nie widać kości.<ref>{{Przypiswiki|W angielskim [[:en:Page:Emily_of_New_Moon_by_L._M._Montgomery.pdf/35|oryginale]] Helena użyła sformułowania ''worked their fingers to the bone'', co można przetłumaczyć jako ''pracowały aż ich palce zdarły się do kości''. W niniejszym tłumaczeniu fraza ta została przetłumaczona jako ''pracują w pocie czoła'', przez co riposta Emilki zdaje się nie mieć sensu.}}</ref><br> {{tab}}— Ale umiem niemi pracować! Wstrętne rzeczy mówisz, zupełnie tak jak twój biedny tatuś. Ale wyleczysz się rychło z tych przywar, o ile weźmie cię do siebie twoja ciotka Ruth.<br> {{tab}}— Czy ciotka Ruth będzie moją opiekunką?<br> {{tab}}— Nie wiem, ale ona powinna się zająć twem wychowaniem. Jest wdową i nie ma dzieci, ani nawet psa, czy kota, przytem jest zamożna.<br> {{tab}}— Zdaje mi się, że nie chciałabym, żeby ciotka<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|30}}</noinclude> l8hr25978t95jjiqh8rr56zfo2fuv6c Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/37 100 1078602 3153129 3134121 2022-08-17T16:10:29Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ int. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>Ruth wzięła mnie do siebie — rzekła Emilka rezolutnie, po chwili namysłu.<br> {{tab}}— Tak, ale nie ty będziesz wybierać. Powinnaś być wdzięczna każdemu, kto cię przygarnie. Pamiętaj, że nie jesteś ważną osobą.<br> {{tab}}— Jestem ważna dla siebie samej — zawołała Emilka dumnie.<br> {{tab}}— Niełatwą sprawą będzie wychowywanie takiej dziewczynki — mruczała Helena. — Według mnie jedyną, która temu podoła, jest ciotka Ruth. Ona jest mądrą kobietą i najlepszą gospodynią w całej okolicy. U niej można jeść na podłodze.<br> {{tab}}— Nie mam zamiaru jadać u niej na podłodze. Mało mnie obchodzi, czy jakaś podłoga jest brudna, byle obrus na stole był czysty.<br> {{tab}}— No, obrusy też są czyste u niej, przypuszczam. Ona zajmuje bardzo elegancki domek w Shresbury z weneckiemi oknami i boazerjami. Bardzo {{Korekta|wykwintny|wykwintny.}} To będzie odpowiedni dom dla ciebie. Ona cię nauczy rozsądku i zrobi ci dużo dobrego.<br> {{tab}}— Nie chcę się uczyć rozsądku, nie chcę, żeby mi robiono dużo dobrego — krzyknęła Emilka, a usta jej drżały. — Chcę... chcę, żeby mnie ktoś kochał.<br> {{tab}}— No, to musisz się zachowywać grzecznie, jeżeli chcesz, żeby cię {{Korekta|lubiono|lubiono.}} Nie mogę cię nawet sądzić zbyt surowo, twój tatuś psuł cię okropnie. Tyle razy mówiłam mu o tem, ale on śmiał się tylko. Mam nadzieję, że teraz nie bierze mi tego za złe. Faktem jest, Emiljo Starr, że jesteś dziwaczką, a ludzie nie lubią dziwacznych dzieci.<br> {{tab}}— Dlaczego jestem dziwaczką? — spytała Emilka.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|31}}</noinclude> 1z6yy5j9dneq78h8k4kayq3zth6op9r Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/38 100 1078605 3153130 3134124 2022-08-17T16:13:09Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ int. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>{{tab}}— Mówisz dziwne rzeczy i postępujesz dziwnie, a czasami wyglądasz dziwacznie. Przytem za stara jesteś na twoje lata, ale to już nie jest twoja wina. To stąd pochodzi, że nigdy nie przebywasz z innemi dziećmi. Zawsze nagabywałam twego ojca o posyłanie cię do szkoły... nauka w domu to co innego... ale naturalnie nie usłuchał mnie, jak zwykle! Może nawet umiesz ile trzeba z tego, co piszą w książkach, ale nie umiesz być podobną do innych dzieci. Pod pewnym względem dobrze byłoby dla ciebie, gdyby cię wziął do swego domu twój wuj Oliver, bo on ma bardzo liczną rodzinę. Ale on jest mniej zamożny, niż tamci inni. Mógłby cię przygarnąć twój wuj Wallace, ponieważ on jest głową rodziny i za takiego się uważa. On ma tylko jedną córkę, już dorosłą. Ale jego żona jest wątła, a zwłaszcza kapryśna.<br> {{tab}}— Jabym chciała, żeby mnie wzięła do siebie ciotka Laura — rzekła Emilka. Pamiętała słowa ojca, iż ciotka Laura jest z pewnych cech podobna do jej matki.<br> {{tab}}— Ciotka Laura! Ona nie będzie miała głosu w tej sprawie, w Srebrnym Nowiu rządzi Elżbieta. Jimmy Murray uwija się na folwarku, ale nie sądzę, żeby on tam był całą duszą, całem ciałem...<br> {{tab}}— A jaka cząstka jego osoby tam się znajduje? — spytała Emilka ciekawie.<br> {{tab}}— Widzisz, z jego umysłem jest coś nie w porządku, dziecko. Jest on trochę głupi. Za młodu zdarzył mu się jakiś wypadek, jak mi mówiono, ale nie wiem dokładnie, co to było. Wiem tyko, że Elżbieta była w to zamieszana, ale nigdy nie mogłam się dowiedzieć szczegółów. Nie sądzę, żeby mieszkańcy<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|32}}</noinclude> q39d9rslulwg8788a2vs3f4c3qb2slp Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/39 100 1078606 3153131 3134125 2022-08-17T16:15:03Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>Srebrnego Nowiu mieli ochotę obarczać się tobą. Oni lubią swoje przyzwyczajenia. Posłuchaj mojej rady, staraj się przypodobać twojej ciotce Ruth. Bądź grzeczna, dobrze wychowana, może ona cię polubi. No, już wszystkie talerze pozmywane. Idź teraz na górę i nie zawadzaj mi tutaj.<br> {{tab}}— Czy mogę zabrać z sobą Kicię i Nieznośnika? — spytała Emilka.<br> {{tab}}— Nie, nie możesz.<br> {{tab}}— Miałabym towarzystwo — prosiła Emilka.<br> {{tab}}— Towarzystwo, towarzystwo... Nie możesz ich zabrać do swego pokoju: są przed domem i tam pozostaną. Nie chcę, żeby mi galopowały po całem mieszkaniu. Przed godziną wyszorowałam podłogę.<br> {{tab}}— Dlaczego nie szorowałaś podłóg za życia ojca? — spytała Emilka. — On tak lubił czystość i ład! A ty dopiero teraz szorujesz podłogi.<br> {{tab}}— Niech tylko kto posłucha! Czy ja mam stale szorować podłogi, cierpiąc na taki reumatyzm? Idź na górę. Najlepiej zrobisz, jeżeli się położysz i odpoczniesz.<br> {{tab}}— Pójdę na górę, ale nie położę się — rzekła Emilka — mam bardzo dużo do przemyślenia.<br> {{tab}}— Jedno muszę ci jeszcze doradzić — rzekła Helena, która stanowczo spełniała skrupulatnie to, co nazywała swoim obowiązkiem — klęknij i pomódl się do Boga, ażeby ci pozwolił być dobrem, posłusznem i wdzięcznem dzieckiem.<br> {{tab}}Emilka zatrzymała się przed pierwszym stopniem schodów i zwróciła główkę ku niej.<br> {{tab}}— Ojciec powiedział, że powinnam nie mieć nic wspólnego z twoim Bogiem — rzekła poważnie.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|33}}</noinclude> 0f548bkguftflyid7lo4p4vx5fsicum Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/40 100 1078608 3153134 3134127 2022-08-17T16:17:42Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>{{tab}}Helena otworzyła oczy szeroko, ale żadna odpowiedź nie przyszła jej do głowy wobec tego pogańskiego orzeczenia. Odwołała się do całej ludzkości.<br> {{tab}}— Czy słyszał ktokolwiek na świecie o czemś podobnem?!<br> {{tab}}— Ja wiem, jaki jest twój Bóg — rzekła Emilka — widziałam jego podobiznę w twojej książce o Adamie i Ewie. On ma wąsy i nosi szlafrok. Nie lubię Go. Kocham natomiast Pana Boga mego ojca.<br> {{tab}}— A jakiż jest ten Bóg twego ojca, jeżeli wolno spytać? — zapytała Helena ironicznie.<br> {{tab}}Emilka nie miała pojęcia, jaki jest Bóg jej ojca, ale postanowiła nie ustąpić Helenie.<br> {{tab}}— Jest jasny, jak księżyc, świetlany jak słońce, a straszny jak wojsko ze sztandarami — odrzekła triumfująco.<br> {{tab}}— No, dobrze, musisz mieć ostatnie słowo — rzekła Helena, dając za wygraną. — Murrayowie nauczą cię posłuszeństwa. To są surowi Presbiterjanie i nie pozwolą na te wstrętne poglądy twego ojca. Idź na górę.<br> {{tab}}Emilka poszła do południowego pokoju, bardzo zmartwiona.<br> {{tab}}— Niema teraz nikogo na świecie, ktoby mnie kochał — mówiła, kręcąc się na swem łóżeczku pod oknem. Ale postanowiła, że nie będzie płakać. Murrayowie, którzy nienawidzili {{Korekta|je|jej}} ojca, nie zobaczą jej łez. Czuła, że niecierpi ich wszystkich z wyjątkiem może ciotki Laury. Jaki duży, jaki pusty stał się nagle świat! Wszystko przestało być ciekawe. Nieważne było, że ta mała jabłoń między Adamem i Ewą miała ni stąd ni zowąd kilka pączków różowo-śnieżnych, że {{pp|wzgó|rza}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|34}}</noinclude> qb7cqjsayef3q153ocxkc0ms8ojhb8h Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/41 100 1078612 3153136 3134131 2022-08-17T16:21:39Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>{{pk|wzgó|rza}} nad wąwozem były jedwabisto zielone, przetykane purpurą, że narcyzy rozkwitły w ogrodzie, że brzozy uginają się pod złotemi gałkami, że Królowa Wichrów pędzi białe obłoczki po niebie. Żadne z tych zjawisk nie miało już teraz powabu, żadne nie było pociechą. W swem niedoświadczeniu mniemała, że one już nigdy nie odzyskają wartości w jej oczach.<br> {{tab}}— Ale przyrzekłam ojcu, że będę dzielna, — szeptała, zaciskając piąstki — i dotrzymam słowa. I nie dam poznać Murrayom, że się ich boję... i nie będę się ich bać!<br> {{tab}}Gdy rozległ się na wzgórzu przeciągły świst pociągu popołudniowego, serce Emilki zaczęło bić mocno. Splotła dłonie i wzniosła twarzyczkę ku niebu.<br> {{tab}}— Proszę Cię, dopomóż mi, Boże ojca... nie Boże Heleny Greene — rzekła. — Pomóż mi być dzielną i nie płakać w obecności Murrayów.<br> {{tab}}Wkrótce potem rozległ się turkot kół i dźwięk głosów, donośnych, stanowczych głosów. Helena wbiegła, dysząc, po schodach i przyniosła czarną suknię, lichy łachmanek z czarnej wełenki.<br> {{tab}}— Miss Hubbard zdążyła w samą porę, Bogu dzięki. Nie byłabym się za nic na świecie zgodziła pokazać cię Murrayom, nieubraną żałobnie. Nie powiedzą, że nie spełniłam mego obowiązku. Wszyscy już są i ci z Srebrnego Nowiu i Oliver i jego żona, ciotka Addie, i Wallace z żoną, ciotka Ewa i ciotka Ruth. Ciotka Ruth nazywa się Mrs Dutton, zapamiętaj. No, teraz jesteś gotowa. Chodź.<br> {{tab}}— Czy mogę włożyć mój wenecki naszyjnik? — spytała Emilka.<br> {{tab}}— Czy słyszał kto o czemś podobnem! Wenecki<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|35}}</noinclude> svjkwgc6003c4eyb39nzma9u34y6fvw Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/42 100 1078613 3153145 3134132 2022-08-17T16:47:47Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>naszyjnik i żałobna suknia! Wstydź się! Czy pora myśleć teraz o zadowoleniu próżności?<br> {{tab}}— To nie o próżność chodzi! — zawołała Emilka — ojciec dał mi ten naszyjnik na Boże Narodzenie, a ja chcę pokazać Murrayom, że też coś posiadam!<br> {{tab}}— Nie pleć głupstw! Chodź na dół, mówię! Dbaj o swe manjery, przyszłość twoja zależy od wrażenia, jakie wywrzesz na „nich”.<br> {{tab}}Emilka szła sztywno obok Heleny. Ośm osób siedziało w saloniku. Natychmiast uczuła krytyczne wejrzenie 16 oczu ludzkich. Była bardzo blada i drobna w swej czarnej sukience. Pod oczami miała fioletowe cienie, znać było po jej wielkich, podkrążonych oczach, że płakała. Była okropnie wystraszona i wiedziała o tem, ale nie chciała tego okazać Murrayom. Podniosła głowę, gotowa znieść mężnie czekającą ją próbę.<br> {{tab}}— Oto jest — rzekła Helena, zwracając ją za ramiona we właściwą stronę — twój wuj Wallace.<br> {{tab}}Emilka drgnęła i wyciągnęła przed siebie rękę. Nie polubi wuja Wallace’a, (odrazu to poczuła). Był on ponury, skrzywiony, brzydki, brwi miał ściągnięte, krzaczaste, usta zaciśnięte, nieubłaganie stanowcze w wyrazie. Pod oczami miał sine cienie i nabrzmiałe, t.&nbsp;zw. „torby”, przyczem nosił bokobrody. Emilka stwierdziła bez wahania, że nie podobają jej się bokobrody.<br> {{tab}}— Jak się miewasz, Emilko? — spytał chłodno i niemniej chłodno ucałował jej policzek.<br> {{tab}}Fala oburzenia zalała nagle serce Emilki. Jak on śmie ją całować, on, który nienawidził jej ojca i wyrzekł się jej matki. Szybkim jak błyskawica ruchem<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|36}}</noinclude> r0mk3b5py883jxszb37zdmv1ywjacwo Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/43 100 1078616 3153149 3134135 2022-08-17T16:49:57Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>wyjęła z kieszeni chusteczkę i otarła swój znieważony policzek.<br> {{tab}}— Dobrze... ''doskonale''! — rozległ się z głębi pokoju nieprzyjemny głos.<br> {{tab}}Wuj Wallace wyglądał jak człowiek, który miałby niejedno do powiedzenia, ale nie może myśli zebrać. Helena gestem rozpaczy pchnęła Emilkę ku następnej osobie.<br> {{tab}}— Twoja ciotka Ewa — {{Korekta|rzekła|rzekła.}}<br> {{tab}}Ciotka siedziała zawinięta w szal. Miała ścierpianą twarz chorej z urojenia. Uścisnęła Emilce rękę, nie mówiąc ani słowa. Emilka postąpiła tak samo.<br> {{tab}}— Twój wuj Oliver — oznajmiła Helena.<br> {{tab}}Emilce podobał się wuj Oliver z powierzchowności. Był wysoki i tęgi, różowy, przystojny. Pomyślała, że byłaby mniej oburzona, gdyby ten ją pocałował, chociaż miał duże białe wąsy. Ale wuj Oliver skorzystał z nauki, udzielonej wujowi Wallace’owi.<br> {{tab}}— Dam ci upominek za pocałunek — szepnął dobrotliwie. Wuj Oliver żartował, chcąc być miłym i wzbudzić sympatję w siostrzeniczce, ale Emilka nie wiedziała o tej intencji i obraziła się na niego.<br> {{tab}}— Nie sprzedaję moich pocałunków — odrzekła, podnosząc głowę tak wysoko, jak tylko stać na to Murray’ównę.<br> {{tab}}Wuj Oliver zachichotał i był niesłychanie ubawiony, a wcale nie wydawał się dotknięty. Ale Emilka posłyszała sygnięcie zgorszenia w głębi pokoju.<br> {{tab}}Następną osobą była ciotka Addie. Była pulchna, różowa i przystojna, podobnie jak jej mąż; uścisnęła zimną rączkę Emilki bardzo serdecznie.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|37}}</noinclude> 1ekd3092adrtrbc2jy6oe8actlhju1p Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/44 100 1078618 3153153 3134137 2022-08-17T16:52:12Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>{{tab}}— Jak się miewasz, kochanie? — spytała.<br> {{tab}}Pod wpływem tego wyrazu: „kochanie”, odtajała Emilka troszkę. Ale następne powitanie zmroziło ją niezwłocznie. Była to ciotka Ruth. Emilka wiedziała odrazu, że ma przed sobą ciotkę Ruth, jeszcze zanim Helena wymówiła to imię. Wiedziała również, że to ciotka Ruth powiedziała: „Dobrze... doskonale!” i syknęła. Widziała teraz zimne, szare oczy, sztywne, ciemne włosy, krępą postać, wąskie, ściągnięte, bezlitosne usta.<br> {{tab}}Ciotka Ruth wyciągnęła do niej końce palców, ale Emilka nie dotknęła ich.<br> {{tab}}— Uściśnij dłoń ciotce Ruth — szepnęła Helena gniewnie.<br> {{tab}}— Ona nie życzy sobie uścisnąć mojej ręki — odrzekła Emilka wyraźnie — więc i ja nie uścisnę jej dłoni.<br> {{tab}}Ciotka Ruth złożyła swą wzgardzoną rękę na kolanach, na fałdach czarnej jedwabnej sukni.<br> {{tab}}— Jesteś bardzo źle wychowanem dzieckiem — rzekła; — ale niczego innego nie można było się spodziewać.<br> {{tab}}Emilka uczuła nagle wyrzut sumienia. Czy pomyślała o ojcu, zachowując się w ten sposób? Może powinna była uścisnąć dłoń ciotce Ruth. Ale już było za późno. Helena już ją przerzuciła o parę kroków dalej.<br> {{tab}}— Oto jest twój kuzyn, pan Jimmy Murray — rzekła Helena zniechęconym tonem osoby, która daje za wygraną i pragnie tylko jak najrychlej spełnić niewdzięczne zadanie.<br> {{tab}}— Kuzyn Jimmy... Kuzyn Jimmy — powtórzył<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|38}}</noinclude> 0cooff6vhvscen6d3xv9epd6z7uuhqc Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/45 100 1078621 3153155 3134142 2022-08-17T16:54:05Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>ten człowiek. Emilka popatrzała na niego uważnie i odrazu polubiła go bez zastrzeżeń.<br> {{tab}}Miał on różową, figlarną twarz z siwiejącą brodą; włosy jego falowały nad czołem, a duże piwne oczy łagodne były i szczere, jak oczy dziecka. Uścisnął Emilce dłoń serdecznie, patrząc pytająco na siedzącą nawprost niego damę.<br> {{tab}}— Hallo! kurczątko! — rzekł pogodnie.<br> {{tab}}Emilka zaczęła się uśmiechać, ale uśmiech ten był tak nieśmiały, tak powoli wykwitał na jej twarzyczce, że zanim był w pełnym rozkwicie, już ją Helena postawiła przed następną osobą, tak że tej właśnie przypadł on w udziale. Osobą tą była ciotka Laura.<br> {{tab}}— Uśmiech Julki! — rzekła zniżonym głosem. Ciotka Ruth syknęła ponownie.<br> {{tab}}Ciotka Laura nie była podobna do żadnej z osób obecnych w pokoju. Była prawie ładna, miała rysy delikatne, okolone gęstemi puklami jasnych, jedwabistych włosów, lekko siwiejących, upiętych w warkocze ztyłu głowy. Ale serce Emilki podbiły jej oczy. Były to takie okrągłe, niebieskie, bardzo niebieskie oczy. Trudno się było otrząsnąć z wrażenia wobec takiego napięcia błękitu. A kiedy przemówiła, okazało się, że ma piękny, słodki głos.<br> {{tab}}— Ty biedne, kochane dzieciątko — rzekła i objęła Emilkę ramieniem.<br> {{tab}}Emilka oddała jej uściśnienie i o mało co nie pokazała przecież Murrayom swoich łez. Ocalił ją tylko ten fakt, że Helena pchnęła ją nagle w kąt, ku oknu.<br> {{tab}}— Oto jest twoja ciotka Elżbieta.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|39}}</noinclude> 53j3gzdc3h0ut545tsm79ja5yirmcug Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/46 100 1078622 3153157 3134144 2022-08-17T16:57:44Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>{{tab}}Tak, to była ciotka Elżbieta. Miała na sobie czarną suknię ze sztywnego atłasu, tak sztywnego, tak wspaniałego, że Emilka nie wątpiła, iż jestto najlepsza suknia ciotki. Cokolwiek ciotka Elżbieta sądziła o jej ojcu, oddała mu hołd, kładąc na jego pogrzeb {{Korekta|najlpeszą|najlepszą}} ze swych sukien. A sama ciotka Elżbieta była drobną kobietą o ciężkiej koronie szpakowatych włosów, o rysach wydatnych i ponurym stylu całej postaci. Na głowie miała czepeczek z czarnej koronki. Oczy jej, podobnie jak oczy ciotki Ruth, były zimne, stalowe, a usta surowo zaciśnięte. Pod jej chłodnem, badawczem spojrzeniem znowu zamknęła się Emilka w sobie, zatrzasnęła drzwi swej duszy. Byłaby chciała pozyskać względy ciotki Elżbiety, która była zarządcą Srebrnego Nowiu, ale czuła, że nie podoła...<br> {{tab}}Ciotka Elżbieta uścisnęła jej rękę i nic nie powiedziała. Prawdę powiedziawszy, nie wiedziała, co ma rzec. Elżbieta Murray nie byłaby się czuła onieśmielona wobec króla lub generała - gubernatora. Duma Murrayów byłaby jej podyktowała sposób bycia najwłaściwszy; ale odczuwała coś dziwnego wobec tego obcego dziecka, patrzącego do niej pod górę, dziecka, które już pokazało, że nie jest bynajmniej słabe, ani uprzejme. Ciotka Elżbieta nie byłaby się nigdy przyznała, że nie życzy sobie być potraktowaną przez tę małą tak, jak Wallace, lub Ruth.<br> {{tab}}— Siadaj na sofie — rozkazała Helena.<br> {{tab}}Emilka usiadła na sofie ze spuszczonemi oczami. Ręce złożyła na kolanach, nogi postawiła jedną przy drugiej. Niech widzą, że ona ma dobre manjery.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|40}}</noinclude> c725h28r5oqz4lh2n2dc5hhbd9b58n7 Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/48 100 1078626 3153392 3134148 2022-08-18T02:54:28Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>{{pk|cio|tkę}} Laurę, miłego kuzyna Jimmy, marsowego wuja Wallace’a, wuja Olivera o twarzy jak księżyc, wyniosłą ciotkę Elżbietę i {{Korekta|nienawitsną|nienawistną}} ciotkę Ruth.<br> {{tab}}— Jest to delikatne, wątłe dziecko — rzekła ciotka Ewa swym smutnym, bezbarwnym głosem.<br> {{tab}}— No, a czegóż mogłaś się spodziewać? — rzuciła ciotka Addie z westchnieniem, które wydawało się Emilce bardzo znaczące. — Ona jest blada, gdyby miała rumieńce, nie byłaby wcale brzydka.<br> {{tab}}— Nie wiem, do kogo ona jest podobna — rzekł wuj Oliver, patrząc na Emilkę.<br> {{tab}}— Ona nie wdała się w Murrayów, to jest pewne — rzekła ciotka Elżbieta stanowczo i niechętnie.<br> {{tab}}„Oni mówią o mnie tak, jakby mnie tu nie było”, pomyślała Emilka z oburzeniem w sercu wobec takiej niestosowności.<br> {{tab}}— Do Starrów też nie jest podobna — rzekł wuj Oliver. — Wygląda raczej tak, jak dziewczęta z rodziny Byrd’ów, ma oczy i włosy swej babki.<br> {{tab}}— Nos ma Jerzego Byrd’a — rzekła ciotka Ruth tonem, nie pozostawiającym wątpliwości co do jej zdania o nosie Jerzego.<br> {{tab}}— Czoło ma swego ojca — rzekła ciotka Ewa, również niechętnie.<br> {{tab}}— Uśmiech ma swej matki — odezwała się ciotka Laura, lecz tak cichym głosem, że nikt jej nie słyszał.<br> {{tab}}— I rzęsy też ma Julki... wszak Julka miała bardzo długie rzęsy? — odezwała się ciotka Addie.<br> {{tab}}Tu przekroczono granice cierpliwości Emilki.<br> {{tab}}— Zachowujecie się, jakgdybym była lalką z gałganków i z trocin! — wybuchnęła oburzeniem.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|42}}</noinclude> p89m4kkktm2m89x7n76b1v1tm0wvcg7 Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/49 100 1078627 3153393 3134149 2022-08-18T02:56:10Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>{{tab}}Murrayowie popatrzyli na nią. Może odczuwali pewną skruchę, bo, w gruncie rzeczy, nikt z nich nie był potworem, byli wszyscy mniej lub więcej ludzcy. Widocznie żadne z nich nie umiało znaleźć odpowiednich słów. Milczenie przerwał dopiero tłumiony chichot kuzyna Jimmy’ego, pełen wesołości, całkiem niezłośliwy.<br> {{tab}}— Dobrze tak, kurczątko! — rzekł. — Staw im czoło, broń się!<br> {{tab}}— Jimmy! — rzekła ciotka Ruth.<br> {{tab}}Jimmy uspokoił się.<br> {{tab}}Ciotka Ruth patrzyła na Emilkę.<br> {{tab}}— Kiedy ja byłam małą dziewczynką — rzekła — nigdy nie odzywałam się, dopóki mnie nie pytano.<br> {{tab}}— Gdyby nikt się nie odzywał, dopóki go nie pytają, to wogóle nie byłoby rozmowy — odrzekła Emilka logicznie.<br> {{tab}}— Nigdy się nie upierałam przy mojem zdaniu — ciągnęła dalej ciotka Ruth surowo. — Za moich czasów małe dziewczynki były odpowiednio wychowywane. Byłyśmy grzeczne i posłuszne starszym. Uczono nas, jak się zachowywać i byłyśmy zawsze „na swojem miejscu”.<br> {{tab}}— Nie sądzę, żebyście się dobrze bawiły — rzekła Emilka i wtem zastygła w przerażeniu. Nie miała zamiaru wypowiedzieć tego głośno, ona to tylko pomyślała. Ale tak już przywykła przy ojcu do myślenia na głos!<br> {{tab}}— Bawiły! — powtórzyła ciotka Ruth ze zgorszeniem. — Nie myślałam o zabawie, gdy byłam małą dziewczynką.<br> {{tab}}— Nie, wiem o tem — rzekła Emilka {{pp|poważ|nie}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|43}}</noinclude> hohhpkeaekgjl2x77rkz0apoiupur6p Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/50 100 1078628 3153394 3134150 2022-08-18T02:58:25Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>{{pk|poważ|nie}}. Głos jej i postawa były teraz pełne szacunku, gdyż pragnęła okupić swoje mimowolne wykroczenie. Niemniej ciotka Ruth patrzyła na nią wciąż, jakby chciała wytargać ją za uszy. To dziecko urągało jej starości swą idealną, doskonałą dziecięcością. To było nie do zniesienia, zwłaszcza u córki Starra. A ten wstrętny Jimmy śmieje się znowu! Elżbieta powinna go przyprowadzić do porządku.<br> {{tab}}Na szczęście zjawiła się w tym momencie naprężenia Helena Greene i oznajmiła, że kolacja już jest gotowa.<br> {{tab}}— Ty zaczekasz — szepnęła Emilce — dla ciebie niema miejsca przy stole. — Emilka zadowolona była. Wiedziała, że nie przełknie ani kęsa pod okiem Murrayów. Jej ciotki i wujowie wyszli z pokoju, nie oglądając się na nią, z wyjątkiem ciotki Laury, która od drzwi obejrzała się i przesłała jej ukradkiem pocałunek. Zanim Emilka zdążyła odpowiedzieć, zatrzasnęła Helena Greene drzwi jadalni.<br> {{tab}}Emilka pozostała sama w pokoju, który zaludniał się teraz cieniami półmroku. Duma, która ją podtrzymywała w obecności Murrayów, opuściła ją nagle; czuła przypływ łez. Poszła prosto do zamkniętych drzwi w głębi saloniku, otworzyła je i weszła do gabinetu ojca. Trumna ojca stała pośrodku tego niewielkiego pokoju, który niegdyś był jego sypialnią. Podłoga usłana była wieńcami: Murrayowie, jak zawsze, spisali się godnie. Ogromny wieniec z białych róż, przysłany przez wuja Wallace’a, stał na stoliku w nogach trumny, wyzywający, zbyt wspaniały. Emilka nie mogła zobaczyć twarzy ojca, bo stos białych hjacyntów, przywieziony przez ciotkę Ruth, leżał na<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|44}}</noinclude> d6m3qgmpv4zwjhc3p907gozdvtglpyl Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/51 100 1078629 3153395 3134151 2022-08-18T03:01:04Z Piotr433 11344 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Piotr433" /></noinclude>szkle w tem miejscu, gdzie się znajdowała głowa zmarłego. Emilka nie śmiała dotknąć tych kwiatów. Ale położyła się, skulona, na podłodze i przytuliła policzek do drzewa trumny. Tak ją zastali, śpiącą Murrayowie, wszedłszy tu po kolacji. Ciotka Laura podniosła ją i rzekła:<br> {{tab}}— Położę to biedne dziecko do łóżeczka, ona jest poprostu wyczerpana. — Emilka otworzyła oczy i rozejrzała się dokoła:<br> {{tab}}— Czy mogę mieć przy sobie Kicię? — spytała.<br> {{tab}}— Kto to jest Kicia?<br> {{tab}}— Moja kotka, moja duża, szara kotka.<br> {{tab}}— Kotka! — zawołała ciotka Elżbieta zgorszonym tonem. — Nie powinnaś mieć kota w swej sypialni!<br> {{tab}}— Dlaczego nie, zwłaszcza dzisiaj? — wstawiła się za nią ciotka Laura.<br> {{tab}}— Pod żadnym pozorem! — odrzekła ciotka Elżbieta. — Kot jest najniehygjeniczniejszem stworzeniem w sypialni. Dziwisz mnie, Lauro! Połóż dziecko do łóżka i dopilnuj, żeby miało dosyć kołder. Noc jest chłodna. Ale nie mów mi już o spaniu z kotem.<br> {{tab}}— Kicia jest bardzo czystym kotem — rzekła Emilka. — Ona się myje codziennie.<br> {{tab}}— Zabierz ją do łóżka, Lauro — rzekła ciotka Elżbieta, nie uważając na Emilkę.<br> {{tab}}Ciotka Laura ustąpiła. Zaprowadziła Emilkę na górę, pomogła jej się rozebrać i położyła ją do łóżka. Emilka była bardzo senna. Ale zanim usnęła na dobre, uczuła coś miękkiego, miłego, ciepłego, przyjacielskiego, coś, co tuliło się do jej ramienia. Ciotka Laura, zbiegłszy na dół, znalazła Kicię i {{pp|przy|niosła}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|45}}</noinclude> 9mpi4qr67moprq2x73tceoh1mcgr31v Wikiźródła:GUS2Wiki 4 1079277 3153095 3148691 2022-08-17T12:15:47Z Alexis Jazz 27772 Updating gadget usage statistics from [[Special:GadgetUsage]] ([[phab:T121049]]) wikitext text/x-wiki {{#ifexist:Project:GUS2Wiki/top|{{/top}}|This page provides a historical record of [[Special:GadgetUsage]] through its page history. To get the data in CSV format, see wikitext. To customize this message or add categories, create [[/top]].}} Poniższe dane są kopią z pamięci podręcznej. Ostatnia aktualizacja odbyła się o 2022-08-17T06:00:00Z. W pamięci podręcznej {{PLURAL:5000|znajduje|znajdują|znajduje}} się maksymalnie {{PLURAL:5000|jeden wynik|5000 wyniki|5000 wyników}}. {| class="sortable wikitable" ! Gadżet !! data-sort-type="number" | Liczba użytkowników !! data-sort-type="number" | Użytkownicy aktywni |- |GoogleOCR || 33 || 12 |- |HotCat || 106 || 19 |- |LegacyToolbar2006 || data-sort-value="Infinity" | Domyślny || data-sort-value="Infinity" | Domyślny |- |Navigation popups || 63 || 3 |- |OCR || 157 || 23 |- |QuickEdit || 45 || 5 |- |QuickHistory || 30 || 4 |- |Typo-pl || data-sort-value="Infinity" | Domyślny || data-sort-value="Infinity" | Domyślny |- |Typo-pl-poem || 46 || 10 |- |block || 12 || 3 |- |colored-new-in-rc || 55 || 8 |- |colored-nicknames || 78 || 5 |- |delete || 20 || 4 |- |disFixer || 21 || 5 |- |disable-animations || 17 || 3 |- |dynamic-ips || 66 || 7 |- |edit-summaries || data-sort-value="Infinity" | Domyślny || data-sort-value="Infinity" | Domyślny |- |edithysteria || 62 || 10 |- |edittools || 33 || 3 |- |enhanced-search || data-sort-value="Infinity" | Domyślny || data-sort-value="Infinity" | Domyślny |- |hide-block || 4 || 2 |- |hide-rollback || 22 || 4 |- |hideSidebar || 86 || 14 |- |indexGen || 62 || 10 |- |insert-section || 62 || 16 |- |iw-links || 40 || 9 |- |iw-links-aut || 16 || 5 |- |mark-disambigs || 31 || 6 |- |mark-proofread || 31 || 4 |- |newHelp || 33 || 5 |- |oldreviewedpages || 19 || 2 |- |page-file-description || data-sort-value="Infinity" | Domyślny || data-sort-value="Infinity" | Domyślny |- |page-numbers || data-sort-value="Infinity" | Domyślny || data-sort-value="Infinity" | Domyślny |- |pagepurgetab || 29 || 10 |- |proofread-history || 67 || 12 |- |proofsect-to-main || 22 || 10 |- |protect || 10 || 2 |- |quickeditcounter || 94 || 10 |- |replylinks || 59 || 6 |- |revisiondelete || 6 || 3 |- |searchbox || 91 || 15 |- |shortcuts || 77 || 11 |- |sk || data-sort-value="Infinity" | Domyślny || data-sort-value="Infinity" | Domyślny |} * [[Specjalna:Użycie gadżetów]] * [[m:Meta:GUS2Wiki/Script|GUS2Wiki]] <!-- data in CSV format: GoogleOCR,33,12 HotCat,106,19 LegacyToolbar2006,default,default Navigation popups,63,3 OCR,157,23 QuickEdit,45,5 QuickHistory,30,4 Typo-pl,default,default Typo-pl-poem,46,10 block,12,3 colored-new-in-rc,55,8 colored-nicknames,78,5 delete,20,4 disFixer,21,5 disable-animations,17,3 dynamic-ips,66,7 edit-summaries,default,default edithysteria,62,10 edittools,33,3 enhanced-search,default,default hide-block,4,2 hide-rollback,22,4 hideSidebar,86,14 indexGen,62,10 insert-section,62,16 iw-links,40,9 iw-links-aut,16,5 mark-disambigs,31,6 mark-proofread,31,4 newHelp,33,5 oldreviewedpages,19,2 page-file-description,default,default page-numbers,default,default pagepurgetab,29,10 proofread-history,67,12 proofsect-to-main,22,10 protect,10,2 quickeditcounter,94,10 replylinks,59,6 revisiondelete,6,3 searchbox,91,15 shortcuts,77,11 sk,default,default --> 0r7irefoud8k033a82oqrtg8j4lcnac Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/148 100 1079557 3153369 3137412 2022-08-17T21:13:08Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{tab}}Ta część drogi jest dosyć trudzącą, ciągle bowiem wznosi się pod górę, nieraz dosyć stromo; ale cień lasu, miłego użyczający chłodu, uprzyjemnia tę przeprawę i chroni od zmęczenia. Las przerzedzający się coraz bardziéj, ściany olbrzymich opok przeglądające pomiędzy drzewami, ryk bydła, odgłos dzwonków, zapowiada bliskość celu podróży. Jakoż wkrótce widok tak czarujący a niespodziany uderza oczy, że przez chwilę stoimy jakby w odurzeniu, nie mogąc pojąć, czy to, na co patrzymy, jest tylko senném złudzeniem, czy téż rzeczywiście na łonie ciemnych lasów i skalistych turni wykwita jakby kwiat nadobny, rozkoszna polana z całym urokiem pasterskiego życia, przypominającego tak żywo czasy patryarchalne.<br> {{tab}}Czerwony Wiérch stanowi jeden bok doliny Mało-Łąki. Wznosi on się od południowéj strony t.&nbsp;j. na prawo, jakby olbrzymia, prostopadła, skalista ściana, niżéj ustrojona gdzieniegdzie mchem i kosodrzewiną, wyżéj zupełnie naga. Najwyżéj sterczący piramidalny, ostry szczyt, nazywają ''Wielką turnią''. W załamkach i rozpadlinach bieleje śnieg, który zazwyczaj nie topnieje przez całe lato, chyba, że bywają wielkie upały i częste a ciepłe deszcze. Na lewo w stronie północno-wschodniéj, sterczą dziwacznie poszarpane skały zwane ''Małym Giewontem'', a wysoko po nad nimi piętrzy się dumnie szczyt Giewontu, na który stąd wejście dość łatwe. Rozległe siodło łączące Giewont z ''Kopą Kondracką'', któréj stąd także nie widać, stanowi wschodnią ścianę Mało-Łąki. Od południowo-zachodniéj i północnéj strony, otaczają tę dolinę wyniosłe grzbiety, świerkowym lasem okryte, z jednéj tylko strony, to jest {{pp|północno-zacho|dniéj}} <ref follow="str137">jest ona teraz wygodną dla zwiedzających, powiedziéć nie umiem. Najlepiéj spuścić się w tém na roztropnego przewodnika.</ref><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 42n81n2u3658osuaobrqa24wonw4tnt Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/149 100 1079559 3153371 3137415 2022-08-17T21:18:05Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{pk|północno-zacho|dniéj}}, wolny zostawiając przystęp. Obszerne i zupełnie równe dno doliny, zaściela prześliczna łąka, jedna z najpiękniejszych i najrozleglejszych w Tatrach, nie wiem, dla czego ''Mało-Łąką'', zwana. Patrząc zdala, zdaje się że zielony jéj kobierzec dochodzi do samych stóp olbrzymów strzegących tego cichego ustronia; dopiero przeszedłszy wzdłuż tę piękną łąkę, spostrzegamy, że ona tylko większą połowę téj rozległéj doliny zajmuje. Druga połowa Mało-Łąki zupełnie jest odmienną od pierwszéj; jestto jakby obszerny teras z powalonych jedne na drugie ogromnych kamieni mlecznéj prawie białości, na których widoczne są ślady długiego działania wody. Zwaliska te wznosząc się piętrami, dochodzą pod same ściany Giewontu i Czerwonego Wiérchu. Wśród tych kamieni rozścielają się miejscami zielone łączki, gaiki świerków i gęste zarośla kosodrzewiny.<br> {{tab}}Bywając na ''Mało-Łące'', nieraz w południe szukaliśmy cienia i chłodu na owym terasie. Wypoczywając tutaj, zachwycaliśmy się pięknym widokiem jaki się przedstawia z tego wzniesionego miejsca. Na dalekim widnokręgu rysuje się wspaniała Babia góra, ujęta w ramy ciemnych lasów. Przed nami rozpościera się piękna polana ubarwiona różaném kwieciem rdestu, a po skoszeniu wdzięcząca się jasną zielonością, która cudnie odbija od ciemnych świerków i szaréj barwy skalistych turni.<br> {{tab}}W południe zewsząd schodzi się bydło do koszar rycząc radośnie, biegną owce brzęcząc dzwonkami, uwijają się juhasy i kucharki, ruch i gwar tak ludzi jak zwierząt, ożywia i rozwesela to ciche ustronie. W parę godzin potém krowy i owce wydojone, zaczynają się rozchodzić na paszę. Rozsypują się zrazu po całéj polanie, potém podzieliwszy się na gromady, zmierzają ku wzgórzom, wspinają się z wielką zręcznością na strome pochyłości i wkrótce już ledwie okiem dojrzane<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> p71a5dw1mg4b7bzeiaj4f5zwumu1d9h Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/150 100 1079808 3153372 3138074 2022-08-17T21:21:12Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>po skałach, urwiskach, zaroślach, pożywnéj szukają paszy. Z jaką szybkością wychodzą owce na góry, jak zręcznie spinają się po urwiskach, wystawić sobie trudno. Z juhasem na czele biegnie liczna gromadka owieczek, skubiąc po drodze trawę, ginie wkrótce w cieniu lasu; za chwilę pokazuje się w takiéj wysokości, że się wydaje jak mrowisko. Pnąc się coraz wyżéj, dochodzą owce na sam szczyt ''Czerwonego Wiérchu'', gdzie obfitą znajdują paszę. Z równą szybkością spuszczają się na dół. Krowy z tążsamą prawie zręcznością wspinają się po górach, a roztropność, ostrożność i zgoda z jaką spuszczają się na dół, jest prawdziwie zadziwiającą. Po spadzistéj ścieżce, wśród zwalisk kamieni i zarośli kosodrzewia, idą zwolna jedna za drugą długim szeregiem, nie pchają się, nie wyprzedzają, owszem z największą cierpliwością i że tak powiem wyrozumieniem, każda czeka zanim idąca naprzód, nie spuści się ostrożnie ze skalistego progu. Pomimo to zdarzają się przypadki, że krowa lub owca złamie nogę a nawet zabiję się na miejscu.<br> {{tab}}Mało-Łąka należy do kilku właścicieli; gazdowie z ''Poronina'', ''Zasichłéj'' i ''Gronia'', mają tu swoje szałasy; ale największa część polany jest własnością zamożnych gazdów ze Zakopanego, ''Wójciaków''. Bywając prawie co rok na Mało-Łące, zabraliśmy bliższą znajomość z ojcem, a raczéj dziadkiem téj rodziny. Staruszek ten blisko 80-letni, tak był rześki, czerstwy, przytomny, że niktby się nie był domyślił jego podeszłego wieku; na twarzy bardzo miłego i poczciwego wyrazu, nie było jeszcze widać śladów zgrzybiałości. Tę {{Korekta|czestwość|czerstwość}} zawdzięczał on zapewne sposobowi życia jakie oddawna prowadził. Zaledwie znikły zimowe śniegi i zazieleniły się polany, wybierał się ze ''statkiem'' na Mało-Łąkę i pozostawał tu dopóki nie nastały mrozy, t.&nbsp;j. niekiedy aż do Wszystkich Świętych. Czyste i wonne powietrze {{pp|ja|kiém}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> grbfpgeqy90nowt1t6dnah1irbdknln Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/151 100 1079809 3153373 3138075 2022-08-17T21:23:58Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{pk|ja|kiém}} oddychał w tym przeciągu czasu, musiało zbawiennie wpływać na jego zdrowie. Gdy przychodził czas żniwa, które na Podhalu odbywa się przynajmniéj o miesiąc późniéj niż u nas, współwłaściciele Mało-Łąki powracali do domu prócz ''Wójciaka'', który zostawał na polanie sam jeden z ''kucharką'' lub ''pachołkiem''. Ale i wtenczas mu się nie przykrzyło, nie wydawała się smutną osamotniona dolina, do któréj przywiązał się jakby do rodzinnego miejsca. Poczciwy staruszek nie spróżnował jednéj chwilki. Czas zbywający od zatrudnienia około nabiału, obracał na struganie łyżek. Narobił ich naraz trzysta i był pewnym że już wystarczą przynajmniéj do jego śmierci. Ale zapas ten wkrótce się spotrzebował i staruszek zabrał się znowu do roboty która mu czas skracała i nudzić się nie pozwalała.<br> {{tab}}Nie zapomnę nigdy tego życzliwego uśmiechu z jakim wychodził zawsze ze swego szałasu na powitanie nasze, ten poczciwy staruszek, prawdziwy patryjarcha téj uroczéj doliny. Widzę go jeszcze jak się krzątał aby nas uczęstować wyborném mlekiem i usadzić jak najwygodniéj około misy lub dzieżki; jak omywał i ocierał łyżki, a potém zasiadał obok nas, i wypytywał ciekawie co słychać na dolinach i daléj w świecie, lub rozpowiadał różne przygody pasterskie. Starzec od małego chłopca ''juhasił'' t.&nbsp;j. pasał owce po turniach i upłazach otaczających Mało-Łąkę. Znał więc najdokładniéj każdy garb, każdy odłam skały, pamiętał niezwyczajne ulewy, ciężkie zimy, niezwyczajnie wielkie śniegi, skwarne lata, i o tém wszystkiém umiał rozpowiadać z zajęciem, i malowniczo opisywać cuda przyrody, a przywiązanie do gór i głębokie uczucie ich piękności, w każdém przebijało się słowie.<br> {{tab}}Od kilku lat Mało-Łąka osierociała po swoim patryjarsze; starzec spoczął w grobie, ale duch jego zdaje się unosić nad ulubioną doliną, w któréj spłynęła mu<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> iwklrps449x8b61iit3t9dznljmgix9 Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/152 100 1079810 3153374 3138076 2022-08-17T21:26:54Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>większa część poczciwego życia i z górnych przybytków może jeszcze mile spogląda na swą ziemską siedzibę. Ze śmiercią starego Wójciaka nie straciliśmy wstępu do jego szałasu; nie mniéj gościnnie i serdecznie przyjmowała nas potém jego prawnuczka, która w oczach naszych z małéj dzieweczki, na dorodną i hożą wyrosła dziewczynę, a następnie wyszła zamąż.<br> {{tab}}Ale nie tylko w szałasie Wójciaka doznawaliśmy tak przyjacielskiego przyjęcia; współwłaściciele Mało-Łąki witali nas za każdą naszą bytnością jakby najlepszych znajomych, zapraszali do swoich szałasów na pogadankę, a zapraszali tak serdecznie, żeśmy im tego odmówić nie mogli. Nie jednę téż chwilę spędziliśmy pod nizkim, sczerniałym od dymu dachem szałasu na rozmowie z tymi poczciwymi ludźmi, którzy z dawnych podań znają świetną przeszłość naszą, a wśród obecnéj niedoli pocieszają się nadzieją lepszéj przyszłości w którą wierzą i oczekują jéj z taką tęsknotą, jak niegdyś lud wybrany przyjścia Mesyjasza.<br> {{tab}}Właściciele Mało-Łąki, rozgraniczają swoje części kamieniami. Wójciaki, do których największa część téj polany należy, składają siano do szopy stojącéj przy szałasie, skąd dopiero w zimie zwożą je do wsi na saniach.<br> {{tab}}Że na świecie nic bez ale, że wszędzie czegoś nie dostaje, nowym dowodem Mało-Łąka. Miejscu tak hojnie uposażonemu wdziękami przyrody, tak sprzyjającemu hodowaniu bydła, brakuje jednéj wielkiéj dogodności, jednéj wielkiéj ozdoby, t.&nbsp;j. wody. Mało-Łąka przepasana wstęgą bystrego potoku, byłaby o wiele piękniejszą, a co ważniejsza, bydło niepotrzebowałoby szukać napoju i ochłody w oddalonym strumieniu, lub przestawać na ciepłéj wodzie sączącéj się gdzieś z góry i zbieranéj starannie w koryto. Za to na wiosnę nie można się tu skarżyć na brak wody; gdy bowiem śniegi {{pp|to|pnieją}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> hd6ikgcav07ytbrnr2ybyi6kfz20rjx Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/153 100 1079811 3153375 3138078 2022-08-17T21:33:57Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{pk|to|pnieją}} po górach, zewsząd spływają w dolinę potoki, i wtenczas Mało-Łąka cała zalana jest wodą i wygląda jakby ogromne jezioro.<br> {{tab}}Z Mało-Łąki można przejść do doliny ''Strążysk'' położonéj u stóp Giewontu z północnéj strony. Nie trzeba jednak zapuszczać się około saméj turni Giewontu, ale udać się przez śliczną polankę ''Mało-Łączkę'', oddzieloną nizkim, lesistym grzbietem od Mało-Łąki. Przejście tędy jest bardzo łatwe.<br> {{tab}}Na zwiedzenie Mało-Łąki możnaby się wybrać dopiero po południu, gdyż kilka godzin wystarczy na odbycie téj wycieczki; przyjemniéj jednak udać się tam za rannego chłodu, a w powrocie zwiedzić polanę na ''Przysłonie'' i dolinę ''Miętusią'', zwłaszcza pierwszą, gdyż jest to może najpiękniejsza z polan tatrzańskich.<br> {{tab}}Idąc z Mało-Łąki znaną nam już drogą przez las, przychodzimy niebawem do miejsca gdzie z główną drogą łączy się inna prowadząca w bok na lewo. Tą drogą {{Korekta|dójdziemy|dojdziemy}} na ''{{Korekta|Przystop|Przysłop}}''. Ciemny i gęsty las otacza nas dokoła, posępną ciszę przerywa tylko szum dalekiego potoku lub brzęk dzwonków dochodzący z Mało-Łąki. Wiedząc już z doświadczenia że każda wycieczka w Tatrach kosztuje wiele czasu i trudu, ani się domyślamy jak bliskim jest kres naszéj drogi i jak miła czeka nas niespodzianka. W pół godziny bowiem wychodzimy na brzeg lasu a zdumionemu oku cudny odsłania się obraz. Na pagórkowatéj pochyłości spadającéj dość nagle ku dolinie ''Miętusiéj'', rozpościera się najpiękniejszy kobierzec łąki, którą szerokiém kołem obstąpiły wspaniałe turnie. Przed nami piętrzą się w amfiteatr wyniosłe góry łagodnie zaokrąglonych kształtów, do samych wierzchołków bujnemi odziane lasami, wśród których jaśnieją majową zielenią liczne polany. Na tle tych gór lesistych, występuje naprzód poważna skalista turnia ''Kominy Kościeliskie'', wznoszące<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> q3z7klqvaxj5x5eigb29ddo7detbjkd Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/155 100 1079813 3153377 3138081 2022-08-17T21:40:43Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{pk|przepa|ścista}} dolina ''Litworowa''<ref>Nazwę tę otrzymała od rosnącego tam ''dzięgla (Archangelica officinalis)'', który górale ''litworem'' zowią i używają na lekarstwo w tyfusie, u nich ''łożnicą'' zwanym.</ref>. Tak do doliny ''Litworowéj'' jak i na ''Krzesanicę'', wejście wprost z doliny Miętusiéj niepodobne. Owce dostają się po grzbiecie ''Upłazu'' na szczyt Krzesanicy i stamtąd dopiero spuszczają się do doliny ''Litworowéj'', gdzie pożywną znajdują paszę. Powiadali nam juhasi, że przed kilku laty jakiś podróżny czy nieświadomy miejscowości, czy téż zuchwały i odważny do szaleństwa, spuścił się wprost z ''Krzesanicy'' do ''Miętusiéj''. Rzucił on na dół torbę i kapelusz i wpół żywy, z przestrachu i utrudzenia, w podartém odzieniu, stanął w dolinie. Mówili nam także górale, że dawniéj Krzesanica nie była zawaloną złomami od spodu do tak znacznéj wysokości. U stóp jéj, gdzie teraz leżą stosy gruzów, stał szałas, do którego pewnego dnia w południe, miał przyjść żebrak kaleka prosząc o jałmużnę obiadujących juhasów. Ci zamiast go nakarmić, zaczęli śmiać się i natrząsać z jego kalectwa. Żebrak niezrażony tak nieludzkiém przyjęciem, przestrzegał juhasów aby zawczasu spędzili owce niżéj na dolinę, bo wkrótce straszna nadciągnie burza. Ale i ta przestroga była przyjętą śmiechem i żartami. Zaledwie minęło południe i żebrak oddalił się z szałasu, ukazała się na niebie czarna chmurka na którą nikt nie zwracał uwagi. Tymczasem chmurka powiększała się szybko i rozpościerała tak, że wkrótce całe niebo zakryła. Powstał straszny uragan: wśród grzmotów, piorunów, nawalnego deszczu i gwałtownego wichru, pękały i waliły się skały Krzesanicy, przywalając gruzami szałas, owce zamknięte w koszarze i juhasów, którzy przypłacili życiem swoję lekkomyślność. Dotąd, wśród złomów napiętrzonych pod Krzesanicą, ma być jeszcze widać szczątki szałasu, świadczące<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7nce888iil1b37ckpemvilfi20wwop2 Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/154 100 1079814 3153376 3138082 2022-08-17T21:37:47Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>najwyżéj dumne czoło uwieńczone kosodrzewiem. Z lewéj strony, t.&nbsp;j. od zachodu, wznoszą się prostopadłe ściany ''Upłazu'', ''Krzesanicy'' i ''Czerwonego Wiérchu''; od południa sterczy okazały ''Giewont'', który stąd wygląda prawdziwie majestatycznie. Ku wschodowi stoi na straży ''Hruby Regiel'' lasem okryty, a obok wystrzela niby narożna wieżyczka śliczna, wysmukła, piramidalna, zupełnie prostopadła skałka zwana ''Spiczastą'', rodzona siostra ''Kończystéj'', o któréj wspominałam na wstępie do Kościeliska. Tak Spiczasta jak i sąsiedni skalisty wzgórek, mają barwę blado różową z czerwonemi smugami. Trudno sobie wystawić coś piękniejszego nad tę różową skałkę ustrojoną wieńcami świerków, niby luba pieszczotka przyrody, jéj macierzyńską ręką w tak krasne przybrana sukienki.<br> {{tab}}Za pierwszą naszą bytnością na ''Przysłopie'', zastaliśmy tu właśnie sianożęcie. Kosiarze, chłopaki i dziewczęta grabiący siano, układający je w kopy, snujący się po całéj polanie, krowy, owce i figlarnych kóz stadko pasące się na skoszonych miejscach, wesołe śpiewy pracującego ludu, brzęk dzwonków, beczenie owiec, ryk krów, szum lasów, wszystko to w jednę złączone harmoniję, przedstawiało obraz pełen sielankowego wdzięku który niezapomniane uczynił na nas wrażenie. Jeżeli czas pozwoli, warto wejść na szczyt ''Hrubego Regla'' 4323&nbsp;st. wznoszącego się nad polaną. Wstęp na ten wiérch bardzo łatwy, a widok piękny zwłaszcza na ''Czerwony Wiérch'', ''Krzesanicę'' i ''Giewont'', oraz na leżące u stóp ich równoległe doliny Mało-Łąkę i Miętusią.<br> {{tab}}Z ''Przysłopu'' po dość spadzistéj pochyłości, schodzi się w dolinę ''Miętusią''. Od południa zamyka ją Krzesanica wznosząca się zupełnie prostopadłą, poszarpaną ścianą; w bardzo znacznéj wysokości, widać jakby wyższe piętro tego skalistego muru. Jestto dzika, {{pp|przepa|ścista}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> civzc37xta1vknyccwcdr9hyiow8gez Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/156 100 1079815 3153378 3138083 2022-08-17T21:42:05Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>o strasznéj karze boskiéj za nieludzkie obejście się z biednym kaleką.<br> {{tab}}Dolina Miętusia nie jest tak malowniczą i piękną jak jéj sąsiadka Mało-Łąka; dno jéj wązkie przerzyna potok, boki stanowią dosyć wyniosłe lesiste grzbiety. Są tu kopalnie rudy żelaznéj. Nazwa doliny pochodzi od jéj właścicieli ''Miętusów'', sołtysów z ''Cichego'', którzy wykupiwszy się na wolność, stanowią osobną osadę zwaną ''Miętustwo''. W dolinie Miętusiéj, wyjąwszy górną jéj część pod ścianą Krzesanicy, nie ma nic godnego widzenia; można zatém poprzestać na zwiedzeniu prześlicznéj polany na Przysłopie i powrócić nazad tążsamą drogą, lub téż dla odmiany spuścić się do doliny Kościeliskiéj, wygodną, piękną, lecz dosyć daleką drogą. W takim razie jednak, należy zamówić wózek do Kościeliska.<br> <br> {{vvv}} <br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ecjuh8x0c7k4t08u9vakkh6qfucul6n Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/157 100 1079817 3153379 3139668 2022-08-17T21:44:20Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /><br><br><br></noinclude>{{c|'''Kondratowa''' (Kopa Kondracka)''', Czerwony Wiérch''' (Małołączniak), '''Krzesanica, Upłaz.'''|w=120%}} {{---|40|przed=1.5em|po=1.5em}} {{f|lewy=auto|prawy=0em|w=90%| <poem>Hej turnie moje! wy hale moje! Jakież was cudne wychwalą słowa? Widno z was widno, widno we dwoje, Bo i do Spiża i do Krakowa.</poem> {{f|''W. P.''|align=right|prawy=3em}} |table|po=1.5em}} {{tab}}Któż, patrząc na wspaniałe pasmo Tatrów, których wysmukłe szczyty pną się ku niebu tak dumnie i śmiało, niby wieże okazałego grodu, nie zapragnąłby wstąpić na jeden lub drugi z tych skalistych szczytów, widzieć przepływające u stóp swoich obłoki, odetchnąć lekkiém sfer podniebnych powietrzem, objąć okiem kilkunastomilową najpiękniejszéj okolicy przestrzeń? Patrząc zdala na te skaliste wiérchy wznoszące się prawie prostopadle, zdaje nam się, że niepodobna przywieść do skutku życzenia nasze, że trzebaby na to zręczności dzikiéj kozy, śmiałości górala. Tak jednak nie jest w istocie. Jakkolwiek bowiem wiele turni tatrzańskich jest albo całkiem niedostępnych, lub téż wejście na nie wymaga wielkiéj zręczności i odwagi, są jednak i takie, na które bez wielkich trudów dostać się można. Z pomiędzy gór najbliższych Zakopanego, taką niedostępną turnią jest Giewont (5959&nbsp;st. n.&nbsp;p.&nbsp;m.), mianowicie wschodni t.&nbsp;j.<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9rs0ar01b602qlh0tzxcovx0hwr0t5d Wikiskryba:Draco flavus/Pomoc/Obróbka plików graficznych pod Linuksem 2 1079884 3153368 3151989 2022-08-17T21:10:25Z Draco flavus 2058 /* convert (ImageMagick) */ wikitext text/x-wiki ==Podstawy== ===Ogólne uwagi=== :Ta strona pomocy ma charakter luźnych uwag i wskazówek. Wymienione są różne narzędzia i triki, dzięki którym można osiągnąć zamierzony efekt. Nie jest wyjaśniane, jak wykonać daną czynność krok po kroku ale wskazywany możliwy kierunek. ===Konsola=== :O ile użytkownicy windows stosunkowo rzadko używają konsoli (cmd, powershell), o tyle wśród linuksowców jest to bardzo popularne i wygodne narzędzie pracy. Jest to bardzo potężne narzędzie, szybko i precyzyjnie można wykonać stosunkowo skomplikowane działania. ===Konieczna wiedza wstępna=== * pomoc dla programów cli ** foo -h lub foo --help ** man foo ** wyszukiwarka * system plików ** cd (zmiana katalogu roboczego) ** mv (zmiana nazwy pliku '''niebezpieczne''') ** rm (usuwanie pliku '''niebezpieczne''') ** względne nazwy pliku ../../foo.baz ** Globing (czyli *, ?, [0-9]) ** unikanie spacji w nazwach *** cudzysłowy utrzymujące nazwę ::::<pre>for f in *; do mv "$f" $(echo $f | tr ' ' '_'); done</pre> * tworzenie kolejnych liczb ** {1..12} → 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ** {08..12} → 08 09 10 11 12 ** {33..29} → 33 32 31 30 29 ** {2..10..2} → 2 4 6 8 10 *zmienne ** $i ** ${i} * pętle ** for i in ...; do ...; done ** for (( i=0; i<=10; i+=2 )); do ...; done * wynik jakiegoś polecenia/programu ** $(...) ** ` ... ` * pipe (potok) * obliczenia (ewentualnie) ** i=10; echo $((i-1)) → 9 ** i=11; echo $((i%2)) → 1 ** i=11; echo $((i/2)) → 5 * testy przy pomocy komendy echo ===Uzyskanie właściwej kolejności plików=== :Standardowo globing zwraca wszystkie nazwy pasujące do danego wzorca w kolejności alfabetycznej, np.:<br> ::<pre>for i in foo*.jpg; do echo $i; done</pre> ::foo1.jpg foo10.jpg foo11.jpg foo12.jpg foo13.jpg foo14.jpg foo15.jpg foo16.jpg foo17.jpg foo18.jpg foo19.jpg foo2.jpg foo20.jpg foo21.jpg ...<br> :Jeśli w nazwie występuje tylko jedna liczba, właściwą kolejność można uzyskać przez:<br> ::<pre>for i in foo[0-9].jpg foo[0-9][0-9].jpg foo[0-9][0-9][0-9].jpg; do echo $i; done</pre> <br> ===Wiodące zera=== :Oczywiście problem nie wystąpi, gdy liczby mają jednakową długość (są zapisane z zerami):<br> ::::foo001.jpg foo002.jpg ... foo893.jpg<br> :Przy pomocy poniższych miniskryptów można dostosować nazwy plików:<br> ::<pre>for i in {0009..1009} ; do k=$(expr $i + 0) ; mv foo$k.jpg bar$i.jpg; done </pre> ::<pre>for x in {9..1009} ; do y=$(printf "%04d\n" $x); mv foo$x.jpg bar$y.jpg; done </pre> ::<pre>a=0000 ; for i in {9..1009}; do k=${a:${#i}:${#a}}${i} ; mv foo$i.jpg bar$k.jpg; done </pre> ::<pre> a=0000; b='foo*.jpg'; for c in $b ; do i=${c:$(($(expr index $b '*')-1)):$((${#c}-${#b} + 1))}; k=${a:${#i}:${#a}}${i} ; echo $i ; mv $c bar$k.jpg; done </pre> :'''Uwaga:''' Działa dla jednej liczby w środku nazwy pliku, koniecznie należy wcześniej przetestować. :Gdy osobno były skanowane/fotografowane strony nieparzyste i parzyste może być konieczne dostawienie dodatkowej cyfry (np. 0 i 5):<br> ::<pre>for x in {0009..1009} ; do mv foo$x.jpg bar${x}0.jpg; done </pre> ==Obróbka jednego zdjęcia (skanu)== ===Manualna=== ====Pinta – drobne zmiany==== * wśród narzędzi zaznaczenie prostokątne ** ctrl-c (=kopiowanie do schowka) * pliki → nowy → nowy obraz (wielkość domyślna wynika z wielkości obrazka znajdującego się w schowku) * wśród narzędzi pipetka * wśród narzędzi pędzel ** szerokość pędzla zazwyczaj dużo większa (40-50) * wśród narzędzi stempel klonujący * Dostosowanie kolorów ** jasność/Kontrast ** krzywe ** redukcja kolorów * Obraz ** obrót * Plik → zapisz jako ====Gimp – zaawansowane zmiany==== * Narzędzia → Narzędzia zaznaczania → Zaznaczenie prostokątne * Narzędzia → Narzędzia przekształcania → Perspektywa * Narzędzia → Narzędzia przekształcania → Obrót * Narzędzia → Narzędzia rysowania → Pędzel * Plik → Utwórz ze schowka * Plik → Wyeksportuj jako ===Zautomatyzowana=== :Przygotowanie zestawu skanów do zamieszczenia na commons i wykorzystania w projekcie Wikiźródeł może zabrać nam mniej lub więcej czasu i wysiłku. Przy kilku pojedynczych skanach jest z reguły łatwiej przyciąć j interaktywnie (np. Pinta, ew. Gimp). Gdy takich skanów/zdjęć do indywidualnej obróbki jest więcej, jest to żmudne i czasochłonne. Jeśli obrazy mają ten sam układ, można proces zautomatyzować i na przykład z lewej strony każdego obciąć 300 pikseli, zaś z dołu 500... Warto uwzględnić to już przy planowaniu i na przykład robić zdjęcia ze statywu, prostopadle do papieru, nie przesuwając książki względem aparatu przy przekładaniu stron. Albo kłaść tekst na skanerze za każdym razem w tym samym położeniu... ====Dzielenie stron na pół==== :Polecenie convert z programu ImageMagick daje dostęp do ogromnej liczby przekształceń obrazów. Poniżej przedstawione będą jedynie te podstawowe, przydatne przy prostej obróbce skanów lub zdjęć zawierających tekst. ::<pre>convert -crop 50%x100% +repage foo.TIF bar%d.pbm</pre> ::<pre>for i in {10..52} ; do convert -crop 50%x100% +repage foo$i.TIF bar$i%d.pbm ; done</pre> :Powyżej wykonano jednocześnie konwersję do innego formatu. Otrzymuje się z oryginalnego skanu dwie strony. Zmienna %d daje numer części. ====Kadrowanie (crop)==== ::<pre>convert foo.jpg -gravity Center -crop 96%x82%-0+60 -rotate 270 -strip bar.jpg</pre> ::<pre> for i in {10..52}; do convert foo$i.jpg -gravity Center -crop 96%x82%-0+60 -rotate 270 -strip bar$i.jpg; done</pre> ::<pre> for i in {10..52}; do convert foo$i.png -gravity Center -crop 96%x82%-0+60 -rotate 270 -strip bar$i.pbm; done</pre> :Odpowiednie parametry przy kadrowaniu trzeba dobrać metodą prób i błędów. ==Konwersja plików wielostronicowych (pdf, djvu) do jednostronicowych etc.== ===Wstęp=== Zasadniczo rzecz biorąc należy takich konwersji unikać, gdyż pliki wielostronicowe są z reguły skompresowane stratnie i kolejne przekształcenie pogorszy jakość. ===pdf=== *Wszystkie strony są przekształcane na pojedyncze obrazki, numerowane trzycyfrowo (001, 002, ...) ::<pre>convert -density 150 foo.pdf -quality 90 bar-%3d.png</pre> *Jak wyżej ale zmniejszana o {{ParametrPomoc|50%}} ::<pre>convert -density 150 foo.pdf -quality 90 -resize 50% bar-%3d.png</pre> *Jedna strona (tu strona numer {{ParametrPomoc|1}} ) jest przekształcana na obrazek w formacie jpg ::<pre>convert -density 150 foo.pdf[0] -quality 90 bar.jpg</pre> :::Uwagi: liczba w nawiasie kwadratowym to numer strony, strony pdf-u są '''numerowane od zera'''. *Strony z zakresu są przekształcane na obrazki w formacie png (strony od {{parametrPomoc|2}} do {{parametrPomoc|10}} ) ::<pre>convert -density 150 foo.pdf[1-9] -quality 90 bar.jpg</pre> :Należy zwrócić uwagę, że parametr density określa liczbę pikseli wynikowego pliku, musi być podany jako pierwszy (jeszcze przed nazwą pdf-u) *Alternatywnie można jedną stronę skonwertować do innego formatu graficznego na przykład przy pomocy Gimpa (otworzyć dany plik importując tylko jedną stronę → Plik → Wyeksportuj jako) ===djvu=== Program ddjvu umożliwia konwersję w konsoli do kilku formatów (pbm,pgm,ppm,pnm,rle,tiff). Najlepszą jakość zapewnia z reguły tiff. *Wszystkie strony są przekształcane na pojedyncze obrazki numerowane kolejno (1, 2, ...) ::<pre>ddjvu -format=tiff -eachpage foo.djvu bar-%d.tiff</pre> *Jak wyżej ale zmniejszana o {{ParametrPomoc|50%}} ::<pre>ddjvu -format=tiff -eachpage -scale=50% foo.djvu bar-%d.tiff</pre> *Jedna strona (numer {{parametrPomoc|1}}) jest przekształcana na obrazek w formacie tiff ::<pre>ddjvu -format=tiff -page=1 foo.djvu bar.tiff</pre> *Zakres stron {{parametrPomoc|1-6}} (ale również może być nieciągły np: -page=1-7,23,30-80) jest przekształcany na obrazki w formacie tiff ::<pre>ddjvu -format=tiff -page=1-6 foo.djvu bar-%d.tiff</pre> *Alternatywnie można jedną stronę skonwertować do innego formatu graficznego przy pomocy DjView4 (File → Export) ==Konwersja jednej strony do innego formatu== === → PDF === ====img2pdf==== ::<pre>img2pdf --output bar.pdf foo.jpg</pre> :możliwe jest również scalenie wielu stron w jednym kroku: ::<pre>img2pdf --output bar.pdf foo1.jpg foo2.jpg foo3.jpg</pre> ::<pre>img2pdf --output bar.pdf foo*.jpg</pre> ====convert (ImageMagick)==== :Uwaga standardowo konwersja do pdf jest niedostępna.<ref>Należy: Znaleźć /etc/ImageMagick-6/policy.xml i otworzyć (z uprawnieniami administratora sudo)<br> Zmienić<br> ::<pre>policy domain="coder" rights="none" pattern="PDF" </pre> na:<br> ::<pre>policy domain="coder" rights="read|write" pattern="PDF" </pre> Porównaj [https://linuxhint.com/convert-image-to-pdf-command-line/ image to pdf] </ref> ::<pre>convert -density 300 foo.jpg bar.pdf</pre> ====Ghostscript==== ::<pre>gs -sDEVICE=pdfwrite -o bar.pdf /usr/share/ghostscript/9.26/lib/viewjpeg.ps -c \(foo.jpg\) viewJPEG </pre> ::<pre>for i in {117..144} ; do gs -sDEVICE=pdfwrite -o bar$i.pdf /usr/share/ghostscript/9.26/lib/viewjpeg.ps -c \(foo$i.jpg\) viewJPEG ; done </pre> :Wersja (ścieżka) ghostscriptu musi być odpowiednio dostosowana. === → DJVU === ==== png pbm tiff ==== ====={{tab}}bichromatyczne (czarnobiałe) pbm → djvu, tif → djvu ===== ::<pre>cjb2 -clean foo.pbm bar.djvu </pre> ::<pre>for i in foo*.pbm ; do cjb2 -clean $i ${i##*.}.djvu ; done </pre> ====={{tab}}png → djvu ===== :Konwersja możliwa przez bezstartny format pośredni (pbm) ::<pre>convert foo.png baz.pbm ; cjb2 baz.pbm bar.djvu </pre> ::<pre>for i in foo*.png ; do convert $i bar.pbm; cjb2 bar.pbm ${i##*.}.djvu ; done </pre> ==== jpg → djvu, pgm → djvu ==== ::<pre>c44 foo.jpg bar.djvu</pre> ::<pre>for i in foo*.jpg; do c44 $i ${i##*.}.djvu ; done </pre> :Wyższa jakość np.: ::<pre>c44 -slice 72,83,93,103 foo.jpg bar.djvu</pre> ::<pre>for i in foo*.jpg; do c44 -slice 72,83,93,103 $i ${i##*.}.djvu ; done </pre> :::użyteczny bywa również parametr -decibel (od 16 do 48) określający próg rozróżniania pikseli, im wyższy tym wyższa jakość. ==== didjvu ==== :Konwertuje pojedyncze strony do formatu djvu. Wynikowe pliki są wysokiej jakości i stosunkowo niewielkie. ::<pre>didjvu encode -clean -d 600 -o bar.djvu foo.tif</pre> ::Lub dla uzyskania od razu pliku djvu z całego szeregu skanów: ::<pre>didjvu bundle -clean -d 600 -o bar.djvu foo*.tif</pre> :Opcja -clean powoduje usunięcie drobnych, z reguły przypadkowych kropek, odpowiada opcji -losslevel 1 . Opcja -d 600 określa rozdzielczość. ==Scalanie lub dzielenie plików pdf i djvu== ===PDF=== ====pdftk==== *Scalenie wielu plików pdf ::<pre>pdftk cat foo*.pdf output bar.pdf</pre> *Rozbicie jednego pliku pdf na pojedyncze strony (pdf) ::<pre>pdftk foo.pdf burst output bar_%03d.pdf</pre> ::::kolejne strony (pliki) numerowane bar_001.pdf bar_002.pdf itd. *Scalenie dwóch plików pdf ::<pre>pdftk A=foo1.pdf B=foo2.pdf cat A B output bar.pdf</pre> *Wyodrębnienie pierwszych {{ParametrPomoc|10}} stron pliku ::<pre>pdftk A=foo.pdf cat A1-10 output bar.pdf</pre> *Wyodrębnienie stron od {{ParametrPomoc|10}} do {{ParametrPomoc|20}} i obrót ::<pre>pdftk A=foo.pdf cat A10-20east bar.pdf</pre> *Wyodrębnienie pierwszych {{ParametrPomoc|10}} stron z pierwszego pliku, całego drugiego, stron {{ParametrPomoc|17}}÷{{ParametrPomoc|20}} z trzeciego i stron {{ParametrPomoc|15}}÷ do końca z czwartego ::<pre>pdftk A=foo1.pdf B=foo2.pdf C=foo3.pdf D=foo4.pdf cat A1-10 B C17-20 D15-end output bar.pdf</pre> *Wtasowanie stron z dwóch plików (np. jeden zawiera strony nieparzyste, drugi – parzyste) ::<pre>pdftk A=odd.pdf B=even.pdf shuffle A B output bar.pdf</pre> *Wtasowanie stron z dwóch plików ale strony parzyste są w odwrotnej kolejności ::<pre>pdftk A=odd.pdf B=even.pdf shuffle A Bend-1 output bar.pdf</pre> *Wtasowanie stron z jednego pliku (najpierw strony nieparzyste 1÷X, potem parzyste X+1÷do końca) (niech X będzie {{ParametrPomoc|333}}) ::<pre>pdftk A=odd.pdf B=even.pdf shuffle A1-333 Bend-334 output bar.pdf</pre> ===DJVU=== ====DjView4==== *Po otwarciu pliku można zapisać część pliku (efektywnie podzielić plik): **File → Save as (wybrać zakres stron) ====djvm==== *usunięcie strony {{ParametrPomoc|333}} ::<pre>djvm -d foo.djvu 333</pre> *dodanie do pliku foo.djvu strony bar.djvu, tak by była na końcu pliku ::<pre>djvm -i foo.djvu bar.djvu</pre> *dodanie do pliku foo.djvu strony bar.djvu, tak by ta strona miała numer {{ParametrPomoc|333}}, następne strony są przesuwane ::<pre>djvm -i foo.djvu bar.djvu 333</pre> ::::W ten sam sposób, jak powyżej można również scalić dwa wielostronicowe pliki. *usunięcie strony {{ParametrPomoc|333}} i dodanie do pliku foo.djvu strony bar.djvu, tak by ta strona miała numer {{ParametrPomoc|333}} ::<pre>djvm -d foo.djvu 333; djvm -i foo.djvu bar.djvu 333</pre> *Przy wstawieniu (lub usuwaniu) większej liczby stron warto proces odpowiednio zaplanować, korzystnie jest zaczynać „od góry” by uniknąć potrzeby prowadzenia na bieżąco obliczeń *scalenie pliku djvu z pojedynczych stron ::<pre>djvu -c bar.djvu foo*.djvu</pre> *Konwersja jpg → djvu i dołączenie do pliku ::<pre>c44 bar.jpg baz.djvu; djvm -i foo.djvu baz.djvu; rm. baz.djvu</pre> ::<pre>for i in bar*.jpg; do c44 $i baz.djvu; djvm -i foo.djvu baz.djvu; done; rm baz.djvu</pre> :::Nieco lepszy efekt może dać użycie programu [[#didjvu|didjvu]]. ==Obróbka wielostronicowych plików (na przykład kadrowanie)== ===Obróbka pdf-ów=== ====Kadrowanie pliku pdf==== :Co najmniej dwa programy (skrypty) mogą zostać użyte do kadrowania pliku pdf (pdfjam i pdfcrop). Możliwe jest również użycie Ghostscriptu, choć plik wynikowy jest z reguły znacznie większy a polecenie bardziej skomplikowane. :Poniżej można znaleźć kilka przykładów {|class="wikitable" style="max-width: 95em; margin-left: auto; margin-right: auto;" !pdfjam !pdfcrop |- | <pre>pdfjam --trim '100 0 0 0' --keepinfo foo.pdf -o bar.pdf</pre> <pre>pdfjam --trim '0 0 100 0' --keepinfo foo.pdf -o bar.pdf</pre> | <pre>pdfcrop --margins '-100 0 0 0' foo.pdf bar.pdf</pre> <pre>pdfcrop --margins '0 0 -100 0' foo.pdf bar.pdf</pre> |} :Z reguły pdfjam daje mniejsze pliki i działa szybciej. :Właściwe marginesy można ustalić metodą prób i błędów (lewy margines, dolny, prawy, górny). Wielkość strony (jeśli cały dokument ma jednolitą wielkość stron) można wyznaczyć przy pomocy: ::<pre>pdfinfo foo.pdf</pre> :::gdzie szukamy wyniku: ::::<pre>Page size: 595.276 x 841.89 pts (A4) (rotated 0 degrees)</pre> :::Ewentualnie można skorzystać z polecenia: ::::<pre>pdfinfo foo.pdf | grep "Page size:" </pre> :::które nam wyświetli od razu odpowiedni wynik. ====Konwersja pliku pdf zawierającego dwie strony na jednym skanie==== :Utworzenie pliku pdf z pojedynczymi stronami, gdy mamy jedynie plik z dwoma stronami na jednym skanie wymaga trzech kroków: :#utworzenia pdf-u ze stronami nieparzystymi przez odpowiednie wykadrowanie :#utworzenie pdf-u ze stronami parzystymi przez wykadrowanie :#połączenie tych plików przy pomocy pdftk ===Obróbka djvu=== ====Uwaga ogólna==== :Przy pomocy popularnych narzędzi nie można kadrować plików djvu, jeśli byłoby to konieczne, należałoby stratnie skonwertować plik do pojedynczych obrazków (tiff) by następnie po obróbce je scalić. ====Konwersja pliku djvu zawierającego dwie strony na jednym skanie==== :Niestety konieczna jest konwersja na pliki jednostronicowe (np. tiff) – co się wiąże z pogorszeniem jakości i z utratą warstwy tekstowej, wykadrowanie i scalenie. ::<pre>ddjvu -format=tiff -page=1 foo.djvu baz.tiff; convert baz.tiff baz0.jpg ; c44 baz0.jpg bar.djvu; for i in {1..150}; do ddjvu -format=tiff -page=$i foo.djvu baz.tiff; convert -crop 50%x100% +repage baz.tiff baz%d.jpg; c44 baz0.jpg baz.djvu; djvm -i bar.djvu baz.djvu; c44 baz1.jpg baz.djvu; djvm -i bar.djvu baz.djvu; done; rm baz.tiff baz0.jpg baz1.jpg baz.djvu; djvm -d bar.djvu 1 </pre> ::Wyjściowy plik to foo.djvu, wynikowy plik to bar.djvu, po drodze są tworzone pliki baz.tiff baz0.jpg baz1.jpg baz.djvu . Oczywiście konieczne jest dostosowanie nazw, liczby stron ale i zadbanie by przypadkiem nie było plików tymczasowych o kolidujących nazwach. :::Liczba stron dokumentu powyżej jest podana jako {{ParametrPomoc|150}}. Można ją ustalić oczywiście otwierając dokument w przeglądarce. Na potrzeby skryptu można liczbę stron ustalić przy pomocy polecenia: ::<pre>djvused -e n foo.djvu</pre> :::Kompletne polecenie miałoby formę: :::<pre>infile=foo.djvu; outfile=bar.djvu; ddjvu -format=tiff -page=1 $infile baz.tiff; convert baz.tiff baz0.jpg ; c44 baz0.jpg $outfile; for (( i=1; i<=$(djvused -e n $infile); i++ )); do ddjvu -format=tiff -page=$i $infile baz.tiff; convert -crop 50%x100% +repage baz.tiff baz%d.jpg; c44 baz0.jpg baz.djvu; djvm -i $outfile baz.djvu; c44 baz1.jpg baz.djvu; djvm -i $outfile baz.djvu; done; rm baz.tiff baz0.jpg baz1.jpg baz.djvu; djvm -d $outfile 1 </pre> ==Konwersja pdf ↔ djvu== ===djvu → pdf=== *Przy pomocy DjView4 można wyeksportować cały plik lub jego część do innego formatu (w tym pdf) **File → Export ===pdf → djvu=== ====pdf2djvu==== ::<pre>pdf2djvu foo.pdf -o bar.djvu</pre> :Lepszą jakość i większy plik można uzyskać przez: ::<pre>pdf2djvu --bg-slices=72,83,93,103 -d 600 foo.pdf -o bar.djvu</pre> ====DjVuDigital==== :To bardzo efektywny program do kowersji z formatu pdf (lub ps) do djvu. Niestety instalacja wymaga specjalnej wersji Ghostscripta (samodzielnie kompilowanej). Procedura nie jest skomplikowana ale czasochłonna. (por. [http://djvu.sourceforge.net/gsdjvu.html gsdjvu]).<br> :Wynikowy plik djvu jest wysokiej jakości i z reguły mniejszy, niż otrzymywany innymi metodami<br> :Należy jeszcze dodać, że w przypadku plików zawierających obrazki w formacie JPEG2000 (inaczej JPX) inne metody nie prowadzą do celu. ==Ściągawka== {|class="wikitable" style="margin-left: auto; margin-right: auto;" ![[File:Pfeil_SO.svg|none|link=|20px]] !obrazek !pdf !djvu |- !obrazek |style="background:linear-gradient(to top left, HoneyDew 49.5%,#e2e2e2 49.5%,#e2e2e2 50.5%,LavenderBlush 51.0%);line-height:1; width:16em;height:4em; border:1px solid black" |{{f|style=margin-right:2em; text-align:left; padding-left: .3em|Pinta, Gimp}}<br>{{f|style=margin-left:2em;text-align:right; padding-right: .3em|convert}} |style="background:linear-gradient(to top left, HoneyDew 49.5%,#e2e2e2 49.5%,#e2e2e2 50.5%,LavenderBlush 51.0%);line-height:1; width:24em;height:4em; border:1px solid black" |{{f|style=margin-right:2em; text-align:left; padding-left: .3em|Gimp}}<br><br>{{f|style=margin-left:2em;text-align:right; padding-right: .3em|img2pdf convert ghostscript}} |style="background:HoneyDew;"|c44 cjb2 didjvu |- !pdf |style="background:linear-gradient(to top left, HoneyDew 49.5%,#e2e2e2 49.5%,#e2e2e2 50.5%,LavenderBlush 51.0%);line-height:1; width:16em;height:4em; border:1px solid black" |{{f|style=margin-right:2em; text-align:left; padding-left: .3em|Gimp}}<br>{{f|style=margin-left:2em;text-align:right; padding-right: .3em|convert}} |style="padding-left: .3em;background:HoneyDew;"|pdftk {{0|{{pętla|3|M}}..}}(scalanie, {{ułamek|dodawanie|usuwanie}} stron)<br>pdfjam pdfcrop {{0|{{pętla|10|M}}}}(kadrowanie)<br> {{sfrac|pdfjam|pdfcrop}} + pdftk {{0|{{pętla|11|M}}..}}([[File:Book (21025) - The Noun Project.svg|x20px|link=]] → [[File:Iconoir multiple-pages.svg|x20px|link=]] ) |style="padding-left: .3em;background:HoneyDew;"|pdf2djvu DjVuDigital |- !rowspan="2" |djvu |rowspan="2" style="background:linear-gradient(to top left, HoneyDew 49.5%,#e2e2e2 49.5%,#e2e2e2 50.5%,LavenderBlush 51.0%);line-height:1; width:16em;height:4em; border:1px solid black" |{{f|style=margin-right:2em; text-align:left; padding-left: .3em|DjView4}}<br>{{f|style=margin-left:2em;text-align:right; padding-right: .3em|ddjvu}} |rowspan="2" style="padding-left: .3em;background:LavenderBlush;"|DjView4 |style="padding-left: .3em;background:LavenderBlush;"|DjView4 {{0|{{pętla|4|M}}..}}(djvu z zakresu stron wyjściowego pliku) |- |style="padding-left: .3em;background:HoneyDew;"|djvm {{0|{{pętla|10|M}}}}(scalanie, {{ułamek|dodawanie|usuwanie}} stron)<br>ddjvu + convert + {{sfrac|c44|cjb2}} + djvm {{0|{{pętla|1|M}}}}(kadrowanie, [[File:Book (21025) - The Noun Project.svg|x20px|link=]] → [[File:Iconoir multiple-pages.svg|x20px|link=]] ) |} {{Przypisy}} 80tiseiq0cd1cw7ilvqy9c2t8y18atg 3153370 3153368 2022-08-17T21:13:33Z Draco flavus 2058 /* convert (ImageMagick) */ wikitext text/x-wiki ==Podstawy== ===Ogólne uwagi=== :Ta strona pomocy ma charakter luźnych uwag i wskazówek. Wymienione są różne narzędzia i triki, dzięki którym można osiągnąć zamierzony efekt. Nie jest wyjaśniane, jak wykonać daną czynność krok po kroku ale wskazywany możliwy kierunek. ===Konsola=== :O ile użytkownicy windows stosunkowo rzadko używają konsoli (cmd, powershell), o tyle wśród linuksowców jest to bardzo popularne i wygodne narzędzie pracy. Jest to bardzo potężne narzędzie, szybko i precyzyjnie można wykonać stosunkowo skomplikowane działania. ===Konieczna wiedza wstępna=== * pomoc dla programów cli ** foo -h lub foo --help ** man foo ** wyszukiwarka * system plików ** cd (zmiana katalogu roboczego) ** mv (zmiana nazwy pliku '''niebezpieczne''') ** rm (usuwanie pliku '''niebezpieczne''') ** względne nazwy pliku ../../foo.baz ** Globing (czyli *, ?, [0-9]) ** unikanie spacji w nazwach *** cudzysłowy utrzymujące nazwę ::::<pre>for f in *; do mv "$f" $(echo $f | tr ' ' '_'); done</pre> * tworzenie kolejnych liczb ** {1..12} → 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ** {08..12} → 08 09 10 11 12 ** {33..29} → 33 32 31 30 29 ** {2..10..2} → 2 4 6 8 10 *zmienne ** $i ** ${i} * pętle ** for i in ...; do ...; done ** for (( i=0; i<=10; i+=2 )); do ...; done * wynik jakiegoś polecenia/programu ** $(...) ** ` ... ` * pipe (potok) * obliczenia (ewentualnie) ** i=10; echo $((i-1)) → 9 ** i=11; echo $((i%2)) → 1 ** i=11; echo $((i/2)) → 5 * testy przy pomocy komendy echo ===Uzyskanie właściwej kolejności plików=== :Standardowo globing zwraca wszystkie nazwy pasujące do danego wzorca w kolejności alfabetycznej, np.:<br> ::<pre>for i in foo*.jpg; do echo $i; done</pre> ::foo1.jpg foo10.jpg foo11.jpg foo12.jpg foo13.jpg foo14.jpg foo15.jpg foo16.jpg foo17.jpg foo18.jpg foo19.jpg foo2.jpg foo20.jpg foo21.jpg ...<br> :Jeśli w nazwie występuje tylko jedna liczba, właściwą kolejność można uzyskać przez:<br> ::<pre>for i in foo[0-9].jpg foo[0-9][0-9].jpg foo[0-9][0-9][0-9].jpg; do echo $i; done</pre> <br> ===Wiodące zera=== :Oczywiście problem nie wystąpi, gdy liczby mają jednakową długość (są zapisane z zerami):<br> ::::foo001.jpg foo002.jpg ... foo893.jpg<br> :Przy pomocy poniższych miniskryptów można dostosować nazwy plików:<br> ::<pre>for i in {0009..1009} ; do k=$(expr $i + 0) ; mv foo$k.jpg bar$i.jpg; done </pre> ::<pre>for x in {9..1009} ; do y=$(printf "%04d\n" $x); mv foo$x.jpg bar$y.jpg; done </pre> ::<pre>a=0000 ; for i in {9..1009}; do k=${a:${#i}:${#a}}${i} ; mv foo$i.jpg bar$k.jpg; done </pre> ::<pre> a=0000; b='foo*.jpg'; for c in $b ; do i=${c:$(($(expr index $b '*')-1)):$((${#c}-${#b} + 1))}; k=${a:${#i}:${#a}}${i} ; echo $i ; mv $c bar$k.jpg; done </pre> :'''Uwaga:''' Działa dla jednej liczby w środku nazwy pliku, koniecznie należy wcześniej przetestować. :Gdy osobno były skanowane/fotografowane strony nieparzyste i parzyste może być konieczne dostawienie dodatkowej cyfry (np. 0 i 5):<br> ::<pre>for x in {0009..1009} ; do mv foo$x.jpg bar${x}0.jpg; done </pre> ==Obróbka jednego zdjęcia (skanu)== ===Manualna=== ====Pinta – drobne zmiany==== * wśród narzędzi zaznaczenie prostokątne ** ctrl-c (=kopiowanie do schowka) * pliki → nowy → nowy obraz (wielkość domyślna wynika z wielkości obrazka znajdującego się w schowku) * wśród narzędzi pipetka * wśród narzędzi pędzel ** szerokość pędzla zazwyczaj dużo większa (40-50) * wśród narzędzi stempel klonujący * Dostosowanie kolorów ** jasność/Kontrast ** krzywe ** redukcja kolorów * Obraz ** obrót * Plik → zapisz jako ====Gimp – zaawansowane zmiany==== * Narzędzia → Narzędzia zaznaczania → Zaznaczenie prostokątne * Narzędzia → Narzędzia przekształcania → Perspektywa * Narzędzia → Narzędzia przekształcania → Obrót * Narzędzia → Narzędzia rysowania → Pędzel * Plik → Utwórz ze schowka * Plik → Wyeksportuj jako ===Zautomatyzowana=== :Przygotowanie zestawu skanów do zamieszczenia na commons i wykorzystania w projekcie Wikiźródeł może zabrać nam mniej lub więcej czasu i wysiłku. Przy kilku pojedynczych skanach jest z reguły łatwiej przyciąć j interaktywnie (np. Pinta, ew. Gimp). Gdy takich skanów/zdjęć do indywidualnej obróbki jest więcej, jest to żmudne i czasochłonne. Jeśli obrazy mają ten sam układ, można proces zautomatyzować i na przykład z lewej strony każdego obciąć 300 pikseli, zaś z dołu 500... Warto uwzględnić to już przy planowaniu i na przykład robić zdjęcia ze statywu, prostopadle do papieru, nie przesuwając książki względem aparatu przy przekładaniu stron. Albo kłaść tekst na skanerze za każdym razem w tym samym położeniu... ====Dzielenie stron na pół==== :Polecenie convert z programu ImageMagick daje dostęp do ogromnej liczby przekształceń obrazów. Poniżej przedstawione będą jedynie te podstawowe, przydatne przy prostej obróbce skanów lub zdjęć zawierających tekst. ::<pre>convert -crop 50%x100% +repage foo.TIF bar%d.pbm</pre> ::<pre>for i in {10..52} ; do convert -crop 50%x100% +repage foo$i.TIF bar$i%d.pbm ; done</pre> :Powyżej wykonano jednocześnie konwersję do innego formatu. Otrzymuje się z oryginalnego skanu dwie strony. Zmienna %d daje numer części. ====Kadrowanie (crop)==== ::<pre>convert foo.jpg -gravity Center -crop 96%x82%-0+60 -rotate 270 -strip bar.jpg</pre> ::<pre> for i in {10..52}; do convert foo$i.jpg -gravity Center -crop 96%x82%-0+60 -rotate 270 -strip bar$i.jpg; done</pre> ::<pre> for i in {10..52}; do convert foo$i.png -gravity Center -crop 96%x82%-0+60 -rotate 270 -strip bar$i.pbm; done</pre> :Odpowiednie parametry przy kadrowaniu trzeba dobrać metodą prób i błędów. ==Konwersja plików wielostronicowych (pdf, djvu) do jednostronicowych etc.== ===Wstęp=== Zasadniczo rzecz biorąc należy takich konwersji unikać, gdyż pliki wielostronicowe są z reguły skompresowane stratnie i kolejne przekształcenie pogorszy jakość. ===pdf=== *Wszystkie strony są przekształcane na pojedyncze obrazki, numerowane trzycyfrowo (001, 002, ...) ::<pre>convert -density 150 foo.pdf -quality 90 bar-%3d.png</pre> *Jak wyżej ale zmniejszana o {{ParametrPomoc|50%}} ::<pre>convert -density 150 foo.pdf -quality 90 -resize 50% bar-%3d.png</pre> *Jedna strona (tu strona numer {{ParametrPomoc|1}} ) jest przekształcana na obrazek w formacie jpg ::<pre>convert -density 150 foo.pdf[0] -quality 90 bar.jpg</pre> :::Uwagi: liczba w nawiasie kwadratowym to numer strony, strony pdf-u są '''numerowane od zera'''. *Strony z zakresu są przekształcane na obrazki w formacie png (strony od {{parametrPomoc|2}} do {{parametrPomoc|10}} ) ::<pre>convert -density 150 foo.pdf[1-9] -quality 90 bar.jpg</pre> :Należy zwrócić uwagę, że parametr density określa liczbę pikseli wynikowego pliku, musi być podany jako pierwszy (jeszcze przed nazwą pdf-u) *Alternatywnie można jedną stronę skonwertować do innego formatu graficznego na przykład przy pomocy Gimpa (otworzyć dany plik importując tylko jedną stronę → Plik → Wyeksportuj jako) ===djvu=== Program ddjvu umożliwia konwersję w konsoli do kilku formatów (pbm,pgm,ppm,pnm,rle,tiff). Najlepszą jakość zapewnia z reguły tiff. *Wszystkie strony są przekształcane na pojedyncze obrazki numerowane kolejno (1, 2, ...) ::<pre>ddjvu -format=tiff -eachpage foo.djvu bar-%d.tiff</pre> *Jak wyżej ale zmniejszana o {{ParametrPomoc|50%}} ::<pre>ddjvu -format=tiff -eachpage -scale=50% foo.djvu bar-%d.tiff</pre> *Jedna strona (numer {{parametrPomoc|1}}) jest przekształcana na obrazek w formacie tiff ::<pre>ddjvu -format=tiff -page=1 foo.djvu bar.tiff</pre> *Zakres stron {{parametrPomoc|1-6}} (ale również może być nieciągły np: -page=1-7,23,30-80) jest przekształcany na obrazki w formacie tiff ::<pre>ddjvu -format=tiff -page=1-6 foo.djvu bar-%d.tiff</pre> *Alternatywnie można jedną stronę skonwertować do innego formatu graficznego przy pomocy DjView4 (File → Export) ==Konwersja jednej strony do innego formatu== === → PDF === ====img2pdf==== ::<pre>img2pdf --output bar.pdf foo.jpg</pre> :możliwe jest również scalenie wielu stron w jednym kroku: ::<pre>img2pdf --output bar.pdf foo1.jpg foo2.jpg foo3.jpg</pre> ::<pre>img2pdf --output bar.pdf foo*.jpg</pre> ====convert (ImageMagick)==== :Uwaga standardowo konwersja do pdf jest niedostępna.<ref>Należy: :Znaleźć /etc/ImageMagick-6/policy.xml i otworzyć (z uprawnieniami administratora sudo)<br> :Zmienić<br> ::<pre>policy domain="coder" rights="none" pattern="PDF" </pre> na:<br> ::<pre>policy domain="coder" rights="read|write" pattern="PDF" </pre> Porównaj [https://linuxhint.com/convert-image-to-pdf-command-line/ image to pdf] </ref> ::<pre>convert -density 300 foo.jpg bar.pdf</pre> :Można również z wielu plików graficznych (obrazków) utworzyć pojedynczy pdf: ::<pre>convert foo* -page 100%x100% bar.pdf </pre> ====Ghostscript==== ::<pre>gs -sDEVICE=pdfwrite -o bar.pdf /usr/share/ghostscript/9.26/lib/viewjpeg.ps -c \(foo.jpg\) viewJPEG </pre> ::<pre>for i in {117..144} ; do gs -sDEVICE=pdfwrite -o bar$i.pdf /usr/share/ghostscript/9.26/lib/viewjpeg.ps -c \(foo$i.jpg\) viewJPEG ; done </pre> :Wersja (ścieżka) ghostscriptu musi być odpowiednio dostosowana. === → DJVU === ==== png pbm tiff ==== ====={{tab}}bichromatyczne (czarnobiałe) pbm → djvu, tif → djvu ===== ::<pre>cjb2 -clean foo.pbm bar.djvu </pre> ::<pre>for i in foo*.pbm ; do cjb2 -clean $i ${i##*.}.djvu ; done </pre> ====={{tab}}png → djvu ===== :Konwersja możliwa przez bezstartny format pośredni (pbm) ::<pre>convert foo.png baz.pbm ; cjb2 baz.pbm bar.djvu </pre> ::<pre>for i in foo*.png ; do convert $i bar.pbm; cjb2 bar.pbm ${i##*.}.djvu ; done </pre> ==== jpg → djvu, pgm → djvu ==== ::<pre>c44 foo.jpg bar.djvu</pre> ::<pre>for i in foo*.jpg; do c44 $i ${i##*.}.djvu ; done </pre> :Wyższa jakość np.: ::<pre>c44 -slice 72,83,93,103 foo.jpg bar.djvu</pre> ::<pre>for i in foo*.jpg; do c44 -slice 72,83,93,103 $i ${i##*.}.djvu ; done </pre> :::użyteczny bywa również parametr -decibel (od 16 do 48) określający próg rozróżniania pikseli, im wyższy tym wyższa jakość. ==== didjvu ==== :Konwertuje pojedyncze strony do formatu djvu. Wynikowe pliki są wysokiej jakości i stosunkowo niewielkie. ::<pre>didjvu encode -clean -d 600 -o bar.djvu foo.tif</pre> ::Lub dla uzyskania od razu pliku djvu z całego szeregu skanów: ::<pre>didjvu bundle -clean -d 600 -o bar.djvu foo*.tif</pre> :Opcja -clean powoduje usunięcie drobnych, z reguły przypadkowych kropek, odpowiada opcji -losslevel 1 . Opcja -d 600 określa rozdzielczość. ==Scalanie lub dzielenie plików pdf i djvu== ===PDF=== ====pdftk==== *Scalenie wielu plików pdf ::<pre>pdftk cat foo*.pdf output bar.pdf</pre> *Rozbicie jednego pliku pdf na pojedyncze strony (pdf) ::<pre>pdftk foo.pdf burst output bar_%03d.pdf</pre> ::::kolejne strony (pliki) numerowane bar_001.pdf bar_002.pdf itd. *Scalenie dwóch plików pdf ::<pre>pdftk A=foo1.pdf B=foo2.pdf cat A B output bar.pdf</pre> *Wyodrębnienie pierwszych {{ParametrPomoc|10}} stron pliku ::<pre>pdftk A=foo.pdf cat A1-10 output bar.pdf</pre> *Wyodrębnienie stron od {{ParametrPomoc|10}} do {{ParametrPomoc|20}} i obrót ::<pre>pdftk A=foo.pdf cat A10-20east bar.pdf</pre> *Wyodrębnienie pierwszych {{ParametrPomoc|10}} stron z pierwszego pliku, całego drugiego, stron {{ParametrPomoc|17}}÷{{ParametrPomoc|20}} z trzeciego i stron {{ParametrPomoc|15}}÷ do końca z czwartego ::<pre>pdftk A=foo1.pdf B=foo2.pdf C=foo3.pdf D=foo4.pdf cat A1-10 B C17-20 D15-end output bar.pdf</pre> *Wtasowanie stron z dwóch plików (np. jeden zawiera strony nieparzyste, drugi – parzyste) ::<pre>pdftk A=odd.pdf B=even.pdf shuffle A B output bar.pdf</pre> *Wtasowanie stron z dwóch plików ale strony parzyste są w odwrotnej kolejności ::<pre>pdftk A=odd.pdf B=even.pdf shuffle A Bend-1 output bar.pdf</pre> *Wtasowanie stron z jednego pliku (najpierw strony nieparzyste 1÷X, potem parzyste X+1÷do końca) (niech X będzie {{ParametrPomoc|333}}) ::<pre>pdftk A=odd.pdf B=even.pdf shuffle A1-333 Bend-334 output bar.pdf</pre> ===DJVU=== ====DjView4==== *Po otwarciu pliku można zapisać część pliku (efektywnie podzielić plik): **File → Save as (wybrać zakres stron) ====djvm==== *usunięcie strony {{ParametrPomoc|333}} ::<pre>djvm -d foo.djvu 333</pre> *dodanie do pliku foo.djvu strony bar.djvu, tak by była na końcu pliku ::<pre>djvm -i foo.djvu bar.djvu</pre> *dodanie do pliku foo.djvu strony bar.djvu, tak by ta strona miała numer {{ParametrPomoc|333}}, następne strony są przesuwane ::<pre>djvm -i foo.djvu bar.djvu 333</pre> ::::W ten sam sposób, jak powyżej można również scalić dwa wielostronicowe pliki. *usunięcie strony {{ParametrPomoc|333}} i dodanie do pliku foo.djvu strony bar.djvu, tak by ta strona miała numer {{ParametrPomoc|333}} ::<pre>djvm -d foo.djvu 333; djvm -i foo.djvu bar.djvu 333</pre> *Przy wstawieniu (lub usuwaniu) większej liczby stron warto proces odpowiednio zaplanować, korzystnie jest zaczynać „od góry” by uniknąć potrzeby prowadzenia na bieżąco obliczeń *scalenie pliku djvu z pojedynczych stron ::<pre>djvu -c bar.djvu foo*.djvu</pre> *Konwersja jpg → djvu i dołączenie do pliku ::<pre>c44 bar.jpg baz.djvu; djvm -i foo.djvu baz.djvu; rm. baz.djvu</pre> ::<pre>for i in bar*.jpg; do c44 $i baz.djvu; djvm -i foo.djvu baz.djvu; done; rm baz.djvu</pre> :::Nieco lepszy efekt może dać użycie programu [[#didjvu|didjvu]]. ==Obróbka wielostronicowych plików (na przykład kadrowanie)== ===Obróbka pdf-ów=== ====Kadrowanie pliku pdf==== :Co najmniej dwa programy (skrypty) mogą zostać użyte do kadrowania pliku pdf (pdfjam i pdfcrop). Możliwe jest również użycie Ghostscriptu, choć plik wynikowy jest z reguły znacznie większy a polecenie bardziej skomplikowane. :Poniżej można znaleźć kilka przykładów {|class="wikitable" style="max-width: 95em; margin-left: auto; margin-right: auto;" !pdfjam !pdfcrop |- | <pre>pdfjam --trim '100 0 0 0' --keepinfo foo.pdf -o bar.pdf</pre> <pre>pdfjam --trim '0 0 100 0' --keepinfo foo.pdf -o bar.pdf</pre> | <pre>pdfcrop --margins '-100 0 0 0' foo.pdf bar.pdf</pre> <pre>pdfcrop --margins '0 0 -100 0' foo.pdf bar.pdf</pre> |} :Z reguły pdfjam daje mniejsze pliki i działa szybciej. :Właściwe marginesy można ustalić metodą prób i błędów (lewy margines, dolny, prawy, górny). Wielkość strony (jeśli cały dokument ma jednolitą wielkość stron) można wyznaczyć przy pomocy: ::<pre>pdfinfo foo.pdf</pre> :::gdzie szukamy wyniku: ::::<pre>Page size: 595.276 x 841.89 pts (A4) (rotated 0 degrees)</pre> :::Ewentualnie można skorzystać z polecenia: ::::<pre>pdfinfo foo.pdf | grep "Page size:" </pre> :::które nam wyświetli od razu odpowiedni wynik. ====Konwersja pliku pdf zawierającego dwie strony na jednym skanie==== :Utworzenie pliku pdf z pojedynczymi stronami, gdy mamy jedynie plik z dwoma stronami na jednym skanie wymaga trzech kroków: :#utworzenia pdf-u ze stronami nieparzystymi przez odpowiednie wykadrowanie :#utworzenie pdf-u ze stronami parzystymi przez wykadrowanie :#połączenie tych plików przy pomocy pdftk ===Obróbka djvu=== ====Uwaga ogólna==== :Przy pomocy popularnych narzędzi nie można kadrować plików djvu, jeśli byłoby to konieczne, należałoby stratnie skonwertować plik do pojedynczych obrazków (tiff) by następnie po obróbce je scalić. ====Konwersja pliku djvu zawierającego dwie strony na jednym skanie==== :Niestety konieczna jest konwersja na pliki jednostronicowe (np. tiff) – co się wiąże z pogorszeniem jakości i z utratą warstwy tekstowej, wykadrowanie i scalenie. ::<pre>ddjvu -format=tiff -page=1 foo.djvu baz.tiff; convert baz.tiff baz0.jpg ; c44 baz0.jpg bar.djvu; for i in {1..150}; do ddjvu -format=tiff -page=$i foo.djvu baz.tiff; convert -crop 50%x100% +repage baz.tiff baz%d.jpg; c44 baz0.jpg baz.djvu; djvm -i bar.djvu baz.djvu; c44 baz1.jpg baz.djvu; djvm -i bar.djvu baz.djvu; done; rm baz.tiff baz0.jpg baz1.jpg baz.djvu; djvm -d bar.djvu 1 </pre> ::Wyjściowy plik to foo.djvu, wynikowy plik to bar.djvu, po drodze są tworzone pliki baz.tiff baz0.jpg baz1.jpg baz.djvu . Oczywiście konieczne jest dostosowanie nazw, liczby stron ale i zadbanie by przypadkiem nie było plików tymczasowych o kolidujących nazwach. :::Liczba stron dokumentu powyżej jest podana jako {{ParametrPomoc|150}}. Można ją ustalić oczywiście otwierając dokument w przeglądarce. Na potrzeby skryptu można liczbę stron ustalić przy pomocy polecenia: ::<pre>djvused -e n foo.djvu</pre> :::Kompletne polecenie miałoby formę: :::<pre>infile=foo.djvu; outfile=bar.djvu; ddjvu -format=tiff -page=1 $infile baz.tiff; convert baz.tiff baz0.jpg ; c44 baz0.jpg $outfile; for (( i=1; i<=$(djvused -e n $infile); i++ )); do ddjvu -format=tiff -page=$i $infile baz.tiff; convert -crop 50%x100% +repage baz.tiff baz%d.jpg; c44 baz0.jpg baz.djvu; djvm -i $outfile baz.djvu; c44 baz1.jpg baz.djvu; djvm -i $outfile baz.djvu; done; rm baz.tiff baz0.jpg baz1.jpg baz.djvu; djvm -d $outfile 1 </pre> ==Konwersja pdf ↔ djvu== ===djvu → pdf=== *Przy pomocy DjView4 można wyeksportować cały plik lub jego część do innego formatu (w tym pdf) **File → Export ===pdf → djvu=== ====pdf2djvu==== ::<pre>pdf2djvu foo.pdf -o bar.djvu</pre> :Lepszą jakość i większy plik można uzyskać przez: ::<pre>pdf2djvu --bg-slices=72,83,93,103 -d 600 foo.pdf -o bar.djvu</pre> ====DjVuDigital==== :To bardzo efektywny program do kowersji z formatu pdf (lub ps) do djvu. Niestety instalacja wymaga specjalnej wersji Ghostscripta (samodzielnie kompilowanej). Procedura nie jest skomplikowana ale czasochłonna. (por. [http://djvu.sourceforge.net/gsdjvu.html gsdjvu]).<br> :Wynikowy plik djvu jest wysokiej jakości i z reguły mniejszy, niż otrzymywany innymi metodami<br> :Należy jeszcze dodać, że w przypadku plików zawierających obrazki w formacie JPEG2000 (inaczej JPX) inne metody nie prowadzą do celu. ==Ściągawka== {|class="wikitable" style="margin-left: auto; margin-right: auto;" ![[File:Pfeil_SO.svg|none|link=|20px]] !obrazek !pdf !djvu |- !obrazek |style="background:linear-gradient(to top left, HoneyDew 49.5%,#e2e2e2 49.5%,#e2e2e2 50.5%,LavenderBlush 51.0%);line-height:1; width:16em;height:4em; border:1px solid black" |{{f|style=margin-right:2em; text-align:left; padding-left: .3em|Pinta, Gimp}}<br>{{f|style=margin-left:2em;text-align:right; padding-right: .3em|convert}} |style="background:linear-gradient(to top left, HoneyDew 49.5%,#e2e2e2 49.5%,#e2e2e2 50.5%,LavenderBlush 51.0%);line-height:1; width:24em;height:4em; border:1px solid black" |{{f|style=margin-right:2em; text-align:left; padding-left: .3em|Gimp}}<br><br>{{f|style=margin-left:2em;text-align:right; padding-right: .3em|img2pdf convert ghostscript}} |style="background:HoneyDew;"|c44 cjb2 didjvu |- !pdf |style="background:linear-gradient(to top left, HoneyDew 49.5%,#e2e2e2 49.5%,#e2e2e2 50.5%,LavenderBlush 51.0%);line-height:1; width:16em;height:4em; border:1px solid black" |{{f|style=margin-right:2em; text-align:left; padding-left: .3em|Gimp}}<br>{{f|style=margin-left:2em;text-align:right; padding-right: .3em|convert}} |style="padding-left: .3em;background:HoneyDew;"|pdftk {{0|{{pętla|3|M}}..}}(scalanie, {{ułamek|dodawanie|usuwanie}} stron)<br>pdfjam pdfcrop {{0|{{pętla|10|M}}}}(kadrowanie)<br> {{sfrac|pdfjam|pdfcrop}} + pdftk {{0|{{pętla|11|M}}..}}([[File:Book (21025) - The Noun Project.svg|x20px|link=]] → [[File:Iconoir multiple-pages.svg|x20px|link=]] ) |style="padding-left: .3em;background:HoneyDew;"|pdf2djvu DjVuDigital |- !rowspan="2" |djvu |rowspan="2" style="background:linear-gradient(to top left, HoneyDew 49.5%,#e2e2e2 49.5%,#e2e2e2 50.5%,LavenderBlush 51.0%);line-height:1; width:16em;height:4em; border:1px solid black" |{{f|style=margin-right:2em; text-align:left; padding-left: .3em|DjView4}}<br>{{f|style=margin-left:2em;text-align:right; padding-right: .3em|ddjvu}} |rowspan="2" style="padding-left: .3em;background:LavenderBlush;"|DjView4 |style="padding-left: .3em;background:LavenderBlush;"|DjView4 {{0|{{pętla|4|M}}..}}(djvu z zakresu stron wyjściowego pliku) |- |style="padding-left: .3em;background:HoneyDew;"|djvm {{0|{{pętla|10|M}}}}(scalanie, {{ułamek|dodawanie|usuwanie}} stron)<br>ddjvu + convert + {{sfrac|c44|cjb2}} + djvm {{0|{{pętla|1|M}}}}(kadrowanie, [[File:Book (21025) - The Noun Project.svg|x20px|link=]] → [[File:Iconoir multiple-pages.svg|x20px|link=]] ) |} {{Przypisy}} 2itptywnt34v81mybd4cyr32z3wilm3 Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/158 100 1080293 3153381 3139671 2022-08-17T21:50:50Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>dłuższy grzbiet jego. Najśmielsi, najwprawniejsi do chodzenia po górach, ledwie z niebezpieczeństwem życia dostać się nań mogli.<br> {{tab}}W botanicznym względzie Giewont ma być niezmiernie ważnym dla wielkiéj rozmaitości roślin; ale zwiedzając Tatry jedynie dla przyjemności, można bez żalu zrzec się bytności na nim, gdyż z ''Czerwonego Wiérchu'', który jest znacznie wyższym (6703&nbsp;st.) i łatwo dostępnym, daleko rozleglejszy i piękniejszy czeka nas widok.<br> {{tab}}''Czerwony Wiérch'' na oko zdaje się zaledwie o parę godzin drogi od Zakopanego odległym, a jednak całego dnia potrzeba na jego zwiedzenie. Wyprawę tę odbyć można albo wchodząc na górę od strony północno-zachodniéj z doliny Mało-Łąki, lub też wstępując na nię od wschodu z polany ''Kondratowéj''. Ta ostatnia droga lubo dalsza, jest jednak nierównie mniéj trudząca niż tamta. Tędy i ja przed kilku laty weszłam na Czerwony Wiérch. Oto opis téj wycieczki, którą do najprzyjemniejszych liczę.<br> {{tab}}Po kilkodniowéj ciągłéj słocie, która nie pozwalała nigdzie daléj wyruszyć, 23 lipca zajaśniało nam przecież słońce; najczystszy błękit sklepił się nad zakopiańską doliną, nad którą jeszcze dniem przedtém szare i ciężkie przeciągały chmury; po wiérchach tylko wałęsały się tu i owdzie leciuchne mgliste obłoczki. Jakkolwiek nie był to dzień zupełnie stósowny do wyprawy na góry, gdyż mgły, zgęściwszy się, cały widok zasłonić mogły, że jednak nie było obawy deszczu i pogoda zdawała się pewną, umyśliliśmy nie zwlekając dłużéj, odbyć od dawna ułożoną wycieczkę na Czerwony Wiérch w nadziei, że mgły się rozejdą i użyjemy pięknego widoku na okolicę. Przysłowie „odważny wygrywa“ sprawdziło się na nas; wycieczka ta powiodła nam się zupełnie.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> riba27uunjvpbyrk1l4gyh62jt71aw1 Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/159 100 1080294 3153382 3139672 2022-08-17T21:54:04Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{tab}}Wyszedłszy około ósméj zrana znaną nam już drogą przez Kuźnice, przybyliśmy na ową śliczną polanę Kalatówkę, o któréj wspominałam poprzednio. Nie zatrzymując się przy źródle, którego pokłębiona woda z szumem i hukiem spada w ciemną lasu głębią, drogą kamienistą i dosyć przykro prowadzącą pod górę<ref>Lepiéj atoli nie trzymając się drogi, zwrócić się zaraz z polany około góry Kalatówki ścieżką, która nierównie prędzéj i z mniejszym trudem doprowadzi na polanę Kondratową.</ref>, doszliśmy na polanę ''Kondratową'', położoną już na granicy świerków i kosodrzewia.<br> {{tab}}Po lewéj czyli południowéj jéj stronie wznosi się ''Suchy Wiérch'', po prawéj Giewont, który z téj strony nie piętrzy się tak prostopadle, jak od Zakopanego. Pochyłość jego okrywają trawy i zarośla kosodrzewiny, zpomiędzy których wychylają się miejscami nagie, ostre głazy; na obszernym grzbiecie, niby gruzy warownego zamku, sterczą dziwacznie poszarpane opoki, stanowiące niedostępny grzbiet Giewontu. Na polanie Kondratowéj stoją dwa szałasy; w jednym trzymają krowy, w drugim nieco opodal owce. Widzieliśmy je wspinające się po pochyłości Giewontu w takiéj wysokości, że się wydawały jak mrowisko. Odpocząwszy tutaj i napiwszy się wybornego mleka, ruszyliśmy daléj. Idąc ciągle pagórkowatą doliną, na któréj zieleniły się bujna trawa i rozrzucone tu i owdzie karłowate świerki, stanęliśmy wkrótce u stóp góry ''Kondratowéj'' zwanéj także ''Kopą Kondracką''<ref>Ze Zakopanego nie widzimy Kondratowéj gdyż zasłania ją Giewont.</ref>.<br> {{tab}}Wejście na siodło łączące tę górę z Giewontem jest dosyć trudzące, gdyż pochyłość jest stroma, ścieżki jednak, zwane po góralsku ''percie'' i przystępki wydeptane<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> e5psvqbi8xpp538aq8pcjdeeejl1zij Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/161 100 1080295 3153387 3139674 2022-08-17T22:03:55Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{pk|zwie|rząt}} nad przepaść otwierającą się u stóp Kondratowéj<ref>Konie wraz z owcami spędzające cale lato na paszy w głębi gór, odwykają zupełnie od widoku obcych ludzi i stają się bardzo lękliwemi. Opowiadano nam z tego powodu smutny wypadek, jaki się zdarzył niedawno temu pod Giewontem. Kilkanaście koni pasło się tam spokojnie, gdy jakiś góral przechodząc tamtędy, czyto przez nieostrożność, czy naumyślnie, machnął kilka razy czuchą; konie wystraszone, szalonym puściwszy się pędem, nadbiegły nad głęboką przepaść, a nie mogąc się wstrzymać, wszystkie w nię wpadły i zabiły się.</ref>. Stanęliśmy nareszcie na szczycie (6337&nbsp;st.), a widok, jaki nam się tutaj przedstawił, wynagrodził sowicie trudy kilkogodzinnéj podróży.<br> {{tab}}Wspaniały łańcuch Tatrów roztoczył się przed naszemi oczami w całym ogromie swoim; skaliste turnie, dziko poszarpane z najdziwaczniéj poszczerbionemi szczytami piętrzyły się jedne nad drugiemi; wglądaliśmy w ten labirynt urwistych wąwozów, dolin, przepaści, rozpadlin, w których jeszcze bezpiecznie panowała zima, nie lękając się ognistych słońca pocisków, bo te, jak o stalowy pancerz rycerza, o jéj śnieżną, zlodowaciałą odbijają się skorupę. Od wschodu sterczy grzbiet ''Wielkiéj Koszystéj'' obok niéj ''Mała Koszysta'', daléj piętrzą się ''Kościelec'' i ''Swinnica'', ''Mięguszowska'', ''Rysy'' i inne groźne turnie otaczające pięć Stawów i Morskie {{Korekta|oko|Oko}}. W głębi wznosi się dumnie ''Lodowa turnia'', ''Ganek'' i inne Tatrów spizkich olbrzymy. Najwspanialéj tutaj występuje ''Krywań'', królujący nad wszystkiemi szczytami sterczącemi od południa<ref>Piękna ta skalista góra ma kształt piramidalny; wierzchołek jéj niezbyt ostry, jest znacznie pochylony ku wschodowi. To skrzywienie szczytu nadało téj turni nazwę ''Krywania'' czyli ''Krzywania'', jak ją nazywają górale spolszczając słowackie nazwanie. Od północy Krywań zupełnie prostopadłą wznosi się ścianą, bok jego zachodni jest położysty i bardzo rozciągły, wschodni urwisty i stromy.</ref>, i ''Hruby Wiérch'', na którego<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> drvwb74w092lqbr1id5fcr4d66our34 Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/160 100 1080296 3153384 3139675 2022-08-17T21:57:18Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>w różnych kierunkach przez pasterzy i owce chodzące tutaj na paszę, ułatwiają wchodzenie, które po nabyciu cokolwiek wprawy, nie wyda się tak bardzo przykrém. Wyszedłszy na rozłożysty grzbiet Kondratowéj, wznoszący się zwolna w górę, w znacznéj jeszcze odległości pokazuje nam się szczyt jéj nie skalisty i nagi jak n.&nbsp;p. Giewont, ale mający kształt foremnego kopca, trawą i mchami okryty. Znajdując się na takiéj wysokości, gdzie już nawet kosodrzewina nie rośnie, z jakąż radością napotykamy wśród mchów i porostów, jakby puchową poduszką górę okrywających, alpejskie kwiaty emaliową barw świetnością zdobne. Tu fiołek alpejski nierównie większy niż nasze ogrodowe, kryje we mchu piękną swą główkę, ciemno błękitna goryczka napróżno tuli się do ziemi, bo ją z daleka żywa barwa zdradza; daléj zieleni się roślinka ze składu do mchu podobna, drobniuchnym różowym osypana kwiatem; błyszczą jak gwiazdki złociste kwiateczki, wdzięczą się alpejskie niezapominajki i goździki skalne w jasny strojne amarant; śnieżną bielą jaśnieją drobne kwiateczki po trzy na jednéj łodydze. Ale któż wyliczy te lube podniebnych sfer dzieci, których główki najrozmaitszemi kolorami ozdobione, ledwie cokolwiek podnoszą się nad ziemię?<br> {{tab}}Tak zrywając nieznane nam dotąd kwiaty, podziwiając ich rozmaitość i piękność, rzucając przytém spojrzenie na okolicę, któréj wspaniały widok miał się wkrótce roztoczyć przed nami w całym przepychu, zdążaliśmy do szczytu, na który jeszcze dosyć przykra czekała nas droga. Wtém spostrzegliśmy trzy konie góralskie, stojące w osłupieniu naprzeciw nas i przypatrujące nam się ciekawie. Za zbliżeniem się naszém, pędem wiatru pobiegły w bok i znowu zatrzymały się patrząc na nas. Swoboda i lekkość ich ruchów nasuwała pamięci mojéj opisy wolnych synów stepów Ukrainy. Szliśmy zwolna, aby nie spłoszyć tych pięknych {{pp|zwie|rząt}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> syffrbe9g1fyaw4pnkucdcosjh915gz Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/162 100 1080307 3153388 3139685 2022-08-17T22:10:36Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>pochyłości zalegają ogromne płaty śniegu od górali ''ogrodami'' zwane. Od zachodu zasłania nam widok tuż obok Kondratowéj sterczący Wiérch Czerwony. Na północ wznosi się Giewont; na lewo od téj skalistéj ściany wybiega oko na rozległą dolinę nowotarską, rozścielającą się jakby równina bez żadnych wzgórzów, bez najmniejszego garbu, gdyż z téj wysokości, na jakiéj stoimy, zniknęły nawet potężnych Bieskidów grzbiety i dopiero wspaniała Babia góra i ''Pilsko'' (na Szlązku), ograniczają z téj strony widnokrąg. W północno-wschodniéj stronie widać pasmo Pienin, a przez perspektywę można dostrzedz mury Czorsztyna i Niedzicy.<br> {{tab}}Mgły, pędzone dosyć mocnym wiatrem zachodnim, odsłaniały i zasłaniały kolejno pojedyncze części tego cudnego widoku, i nie pozwalały objąć okiem całéj jego piękności i rozległości; dopiero w parę tygodni późniéj, gdyśmy byli drugi raz na Kondratowéj, przedstawił nam się ten wspaniały krajobraz najlżejszą nie przyćmiony chmurką tak, jak go powyżéj opisałam.<br> {{tab}}Podawszy, o ile mogłam, wierny zarys widoku ze szczytu Kondratowéj, nie myślę silić się na oddanie tych uczuć, jakich doznajemy, znajdując się na takiéj wysokości. Bo jakże wysłowić to rzewne, uroczyste jakieś uczucie, napełniające duszę, która czuje się tutaj bliżéj Boga, daléj od kału ziemi, jak opisać ów stan błogi, że tak powiem, zachwycenia, w którym choć chwilowo wszystkie bóle, wszystkie serca koją się tęsknoty, wszystkie myśli w jednę natchnioną, korną spływają modlitwę? Wszystko to czuć można, ale opisać niepodobna.<br> {{tab}}Zabawiwszy godzinę na szczycie Kondratowéj, spuściliśmy się na siodło, łączące tę górę z Czerwonym Wiérchem. Tu napotkaliśmy wielkie płaty śniegu, który na kilka dni przedtém pobielił szczyty tatrzańskie. Pomimo to roślinność na Czerwonym Wiérchu była {{pp|je|szcze}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 5nieyfa0wyhsh9ksdsgpje4mmyxwpav Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/151 100 1081162 3153337 3142524 2022-08-17T19:57:45Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{pk|napo|mykają}}, ale nie przedstawiają jej ani tak szkaradną, ani tak złą, jak ją odmalował Mickiewicz.<br> {{tab}}Ale za to ballada „[[Pani Twardowska]]“ psychologicznie jest niezrównana. Twardowski daje diabłu różne ciężkie zlecenia do wypełnienia, sądząc iż tym go zniechęci i ten wyrzeknie się jego duszy. Lecz czart nie ustępuje. Dopiero, gdy zaproponował, żeby rok przeżył z jego żoną sekutnicą — czart drapnął, jak zmyty.<br> {{tab}}Przytoczę ten ustęp na zakończenie<br> <poem>''Jeszcze jedno, będzie kwita,'' ''Zaraz pęknie moc czartowska!'' ''Patrzaj, oto jest kobieta.'' ''Moja żoneczka, Twardowska!'' :::''Ja na rok u Belzebuba'' :::''Przyjmę za ciebie mieszkanie;'' :::''Niech przez ten rok moja luba'' :::''Z Tobą, jak z mężem zostanie...'' ''Przysiąż jej miłość, szacunek'' ''I posłuszeństwa bez granic:'' ''Złamiesz choć jeden warunek,'' ''Już cała ugoda na nic.'' :::''Diabeł do niego pół ucha,'' :::''Pół oka zwrócił do samki:'' :::''Niby patrzy, niby słucha —'' :::''Tymczasem już blisko klamki'' ''Gdy mu Twardowski dokucza,'' ''Od drzwi, od okien odpycha,'' ''Czmychnąwszy dziurką od klucza,'' ''Dotąd jak czmychał tak czmycha.''</poem> <br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> iod72t8n2awlgekgz3d6lkzjlgkilgl Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/152 100 1081419 3153339 3143227 2022-08-17T19:59:44Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /><br><br></noinclude>{{c|ROZDZIAŁ XVII|po=0.5em}} {{c|'''PRZEŚLADOWANIE CZAROWNICTWA W POLSCE.'''|po=1em}} {{tab}}Prześladowanie czarownictwa w Polsce nie przybrało nigdy tak olbrzymich, ani okrutnych rozmiarów, jak w zachodniej Europie, o czym wspomnę za chwilę. Może byliśmy rozsądniejsi i bardziej tolerancyjni od innych — może nie znaliśmy straszliwej instytucji, zwanej inkwizycją, opierającej całkowicie swe działanie na walce z kacerstwem i sługami czarta. Ze względu właśnie, że nigdy zorganizowanego prześladowania czarownictwa nie było, a procesy zdarzały się, jako oderwane wypadki — posiadamy najlepsze media w Europie — w krajach bowiem, gdzie teror szalał np. w Hiszpanii — osoby medialne, należą do rzadkości. Co do samego jednak postawienia sprawy — procedury nie różniły się u nas niczym, od Zachodniej Europy, Niemiec specjalnie.<br> {{tab}}Co zarzucano czarownicom i czarownikom?<br> {{f...|lewy=3em}} : {{przed|1.}}Pakt z diabłem, podeptanie krzyża świętego, wyrzeczenie się wiary, bywanie na sabatach.<br> : {{przed|2.}}Utrzymywanie cielesnych stosunków z czartem (sukubat i inkubat).<br> : {{przed|3.}}Uprawianie czarów: więc przygotowanie napoi, mogących sprowadzić miłość, albo<noinclude> {{...f}} <references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> tqri9uwhr14o0sdhk4b5x4jx3246qdc Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/153 100 1081420 3153342 3143228 2022-08-17T20:05:03Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" />{{f...|lewy=3em}}</noinclude>{{tns|: }}uśmiercić, czy przyprawić o obłęd; dalej mógł czarownik, czarownica, zamyślić czyjąś zgubę, oczarować przy pomocy woskowej figurki, lub bez, człowieka oślepić, okrzywić, uczynić bezpłodnym etc. Wreszcie, mógł zniszczyć zbiory, urzec bydło, spalić domostwu na odległość, sprowadzać burze, grady etc.<br> : {{przed|4.}}Zamienianie się w zwierzęta (wilkołactwo, likantropia) i porywanie, w tej postaci, małych dzieci, celem {{Korekta|pożarcia.<br>dawać rany etc.|pożarcia.}}<br> : {{przed|5.}}Przenikanie przez mury i zapory, aby w postaci niewidzialnej wywierać zemstę na tych, którzy im się narazili, więc uśmiercać, {{Korekta|za-|zadawać rany etc.}}<br> {{...f}} {{tab}}To były najważniejsze zarzuty. Lecz po czym rozpoznać czarownika? Wszak ukrywa się, ze swą przyjaźnią z czartem i bynajmniej nią się nie przechwala!<br> {{tab}}W praktyce — tylko obserwacja! Jeśli komuś poczynało się niepowodzić, chorzał, zdychały mu krowy, gniły zasiewy — bezwzględnie sąsiad musiał być czarownikiem!<br> {{tab}}Istniały i poszlaki poważniejsze np. niejaka Agnieszka Wścibidurzyna, widziała na łożu Anny Jedynaczki „kokosz czarną, a kąsek popielatą“ — co wystarczyło do zadenuncjowania. Byle plotka była dostateczną, aby „ująwszy gromnicę, palił ławnik z burmistrzem w rynku czarownicę, — lecz chcąc przódy dociec zupełnej pewności, pławił ją na powrozie, w stawie podstarości“.<br> {{tab}}Skoro padało na kogoś podejrzenie i osadzano go w więzieniu — przede wszystkim doszukiwano się nieomylnych śladów paktu z czartem — t.&nbsp;zw. stygmatów diabelskich — znaków specjalnych na ciele (w {{pp|Hisz|panii}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9vw6c98mzksf6dckcx7jx1ruurv9uyo Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/154 100 1081421 3153344 3143245 2022-08-17T20:08:06Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{pk|Hisz|panii}} poczytywano za stigma diaboli nawet plamki na oczach) oraz miejsc nieczułych na ból.<br> {{tab}}Następowały próby.<br> {{tab}}Z prób, w Polsce, używano głównie pławienia. Wspomniana Anna Jedynaczka, oskarżona, jak wiemy, o hodowanie podejrzanej czarnej kury, zapewne powinowatej szatana, więc o złośliwe czarownictwo — została w rzece pławiona.<br> {{tab}}Ponieważ w rzece nie tonęła, uznano ją za winną. Skazana na śmierć, zawołała z boleścią: „O wodo, wodo — tyś mnie niesprawiedliwie osądziła!“<br> {{tab}}To świadczy, że oskarżona czując nawet swą niewinność, czuła zarazem, że jakiś nieznany czynnik sprowadził na nią zupełnie realne pozory grzechu. Jedynaczka, była prawdopodobnie medium i pływała po wodzie, jak wiele somnambuliczek. A ponieważ pływała naprawdę i mimowoli, niema żalu do sędziów, trzymających się litery prawa, jeno narzeka na zdradliwy żywioł wodny, który ją wydał w ręce kata.<br> {{tab}}Inną próbą — była próba wagi. Gdy obwiniona lekką się okazała, tym samym zdolną do unoszenia się w powietrzu — była winną. Rozpowszechnionej wielce na zachodzie próby igelnej (nadel-probe), polegającej na wyszukiwaniu tak pospolitych u historyczek znieczuleń skóry, zdaje się, u nas nie znano. Milewski („Pamiątki historyczno-krajowe“ — 1848&nbsp;r.) podaje interesujący protokuł z 1648&nbsp;r., który opiewa, że Anna Bogdajska, poddana torturom zasnęła, a gdy ją pytano: „A śpisz Anno?“ — odpowiadała: „A śpię“, i mówiła dalej o Łysej górze. Mamy tu najwyraźniej wypadek snu somnambulicznego, wywołanego prawdopodobnie, gwałtownym wzruszeniem i przestrachem.<br> {{tab}}Prócz tych, istniał jeszcze na zachodzie, cały szereg innych prób {{Korekta|okrutynych|okrutnych}}, o których wspominać nie warto.<br> {{tab}}Męki nie kończyły się na próbach. „Dla lepszego zrozumienia rzeczy“ — czarownice poddawano torturom.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qg6if00fkw5rpxfjv1hhli9a3x61idf Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/155 100 1081422 3153346 3143248 2022-08-17T20:11:12Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{tab}}Kitowicz tak opisuje wypełnienie tortur, wedle świętobliwego prawa magdeburskiego.<br> {{tab}}Ustęp jest wstrętny, lecz przytoczę go w całości.<br> {{tab}}„Przed ratuszem była tak urządzona piwnica, że w ścianach jej osadzony był hak żelazny gruby z kołkiem, wysoko od ziemi na półtrzecia łokcia, do posadzki, w środku piwnicy utwierdzony.<br> {{tab}}Tam stawiano stołek. Na nim kat sadzał więźnia, wiązał mu wtył ręce jednym powrozem, drugim wiązał nogi, końce zaś powrozu przywiązał mocno do kółka niższego; przez powróz u rąk przełożył inny postronek, przez kółko wyższe pojedyńcze przewleczony, raz drugi koło ręki okręciwszy trzymał, aby mu się w ciągnieniu nie wymknął. Przywiązawszy tak więźnia, stanął przy nim w pewnej odległości. Na boku, przy ścianie naprzeciw więźnia stawiano stolik i stołki, kałamarz, pióro, papier, za którym zasiadał wójt z dwoma ławnikami. Gdy tak już wszystko było przygotowane, instygator miejski, stojący przy wójcie, imieniem skarżącego, w krótkiej przemowie upraszał owego sądu, że ponieważ więzień dobrowolnie wzbrania się przyznać do występku popełnionego, aby go skazał na tortury, według praw krajowych. Po czym wójt, przystępując do zwykłej formy badania obwinionego, mówił wprzód do niego łagodnie, zachęcał do szczerego wyznania prawdy. Gdy to nie odnosiło skutku, wójt zaklinał go na wszystkie świętości, na zbawienie duszy jego, etc. Gdy i to nie pomagało, wówczas wójt na instygatora zawołał: „Mów więc mistrzowi sprawiedliwości, niechaj postąpi sobie z nim według prawa!“ Instygator zaś zawołał głośnym głosem: „Mistrzu! postąp z winowajcą według prawa!“<br> {{tab}}Kat jeszcze nim przystąpił do zadawania mu męczarni, wołał po trzykroć: „Mości panowie zastolni i przedstolni! Czy z {{Korekta|wola|wolą}} to waszą, czy nie z wolą?“ Instygator zawołał za każdym razem: „Z wolą“. Dopiero kat silnie pociągnął za powróz. Wówczas ręce więźnia<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> bhpq0y650yjln0vgsksjekqbnshyj36 Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/156 100 1081423 3153348 3143249 2022-08-17T20:14:51Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>poczęły się wyłamywać ze stawów, ramion, podnosić w górę tyłem głowy, postać zaś więźnia, poddając się wyższą częścią ciała ze sznurem, znajdowała się na stoliku, nogi zaś wyciągnięte i do haka przywiązane, wisiały jak na powietrzu. Jeżeli po tej męce, więzień, w dalszym ciągu trwał w uporze, kat przyzywał pomocnika i obydwaj, z całych sił, za sznur ciągnęli. Wówczas więzień wyciągnięty był, jak struna. Ręce wykręciły się tyłem i stanęły w prostej linii z ciałem nad głową, w piersiach zrobił się dół, w który tłoczyła się głowa, cały człowiek wisiał w powietrzu. Wszystkie żebra, kości, stawy, stawały się wydatnymi. Jeżeli zdarzyło się, że więzień na torturach skonał, wszystko się natenczas kończyło i zmarłego pochowano, a sprawa upadła. Niekiedy, obwinionemu kładziono na nogi ostre żelaza, karby na kształt zębów, kształt piły mające, z dwóch sztuk złożone, przez które przechodziły z obu końców śruby, tymi śrubami ściągano żelaza zębate na wierzch piszczeli nóg, które pod spodem przymocowane były. Te więc, coraz bardziej gniotąc i kalecząc nogi, nieznośny ból sprawiały. Mistrzowie, żelaza podobne dybom, po swojemu nazywali butami hiszpańskimi. Utrzymywano powszechnie, że nie było zbrodniarza, któregoby obuwie to, do przyznania winy, nie przymusiło.<br> {{tab}}Kiedy miano czarownice, lub czarowników torturami spróbować, golono im zwykle włosy na głowie, utrzymując, że we włosach kryje się diabeł i nie dopuszcza do sumiennego wyznania prawdy... Skoro ktoś przyznał się do winy, zdejmowano mu z nóg buty hiszpańskie, sadzono na stołku, wziąwszy potem za ręce powykręcane, odkręcano je napowrót z nowym bólem, potem złożywszy je na krzyż, przed piersi więźnia, kolanem między łopatki tłocząc, tym sposobem naprowadzono w stawy, co było nierównie boleśniejsze, niż same tortury.<br> {{tab}}Takowe męczarnie były niekiedy powtarzane do trzeciego razu, po kilkudniowym jednak wypoczynku,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 16273f5mf7udfzmajelcamvxx638bch Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/157 100 1081424 3153349 3143251 2022-08-17T20:17:40Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude><section begin="r17"/>po czym dopiero następował wyrok śmierci, albo uwolnienie — wedle okoliczności...“<br> {{tab}}Brr... wystarczy, dalej cytować nie będę!<br> {{tab}}Teraz staną się zrozumiałymi wszystkie procesy czarowników i niesłychane zeznania podczas procesów składane.<br> {{tab}}A procedura nieoszczędzała nikogo: „w roku 1526 straszne męki zadawano również białogłowom: piekarce z Krakowa i Kliszewskiej, ziemiance“ — oskarżonym o zgładzenie ze świata Janusza księcia Mazowieckiego. Przywiązane do słupa piekły się przez cztery godziny... dopóki nie skonały“...<br> <br><br><section end="r17"/> <section begin="r18"/>{{c|ROZDZIAŁ {{Korekta|VIII|XVIII}}|po=0.5em}} {{c|'''SŁYNNE PROCESY'''|po=1em}} {{tab}}Skoro mówimy o słynnych procesach, aby należycie zrozumieć tło na jakim się działy, stale pamiętać należy o trzech czynnikach. Po pierwsze — faktycznie istnieli czarownicy, uprawiający kult szatana, jednostki przewrotne i zdegenerowane, przyrządzający wstrętne i niebezpieczne napoje i wierzący święcie, iż czyniąc ofiary z małych dzieci mogą zdobyć potęgę niezwykłą etc. Grupki te jednak nieliczne, które rzadko kiedy wpadały w ręce sprawiedliwości. Kontynuowali, w znakomitym ukryciu, tradycje starych diabelskich sekt i ci na pół obłąkani zbrodniarze są ojcami współczesnego satanizmu. Pod ich protektoratem odbywały się sabaty, oni werbowali wiernych, słowem — jeśli nie były to osoby chore — zasługiwali na karę.<br><section end="r18"/><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 5b1yhrl96gwgad69khkxskl1wl3yib6 Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/158 100 1081469 3153350 3143434 2022-08-17T20:21:03Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{tab}}Po drugie — istniała inkwizycja i istniało prawodawstwo świeckie do walki z czarownictwem i kacerstwem. Gdyby sądy tropiły tylko wykroczenia ohydne — byłoby pół biedy. Niestety widzieli oni czarta wszędzie, dawali posłuch najniedorzeczniejszym plotkom i uważali, iż jednym środkiem zdobycia prawdy jest tortura. Specjalne zasługi w tym względzie położyli — Henryk Institoris i Jakób Sprenger, niemieccy inkwizytorzy nieprawości heretyckiej, twórcy osławionego „Malleus maleficarum“ — „Młotu na czarownice“ z 1489&nbsp;r. — najbardziej diabelskiego i okrutnego kodeksu, jaki wyobrazić sobie można.<br> {{tab}}Inni prawnicy poszli, oczywiście, utorowaną drogą. Jan Bodinus, lub Bodin (1530—1596), autor wielu dzieł, pisze obszerną rozprawę p.&nbsp;t. „Demonomania czarowników“ („Demonomanie des sorciers“) i zaleca męki, jako najpewniejszy środek zmuszenia winowajcy do zeznań. Że człowiek łamany kołem, zgadza się na wszystkie zarzuty — nic go to nie obchodzi. Nie dość na tym. Bodin jest głęboko przekonany, o mnogości diabłów na ziemi francuskiej i nie waha się twierdzić, że co dziesiąty francuz winien być poddany obserwacji.<br> {{tab}}Takie same poglądy wypowiadają i inni uczeni prawnicy — wymienię: Delria, Delancre‘a, Henryka Boguet, Torre Blanca etc.<br> {{tab}}Cóż to ma znaczyć?<br> {{tab}}Tu następuje punkt trzeci, który nakoniec rzuci jaskrawe światło na całą sprawę.<br> {{tab}}Zachód przez cały wiek XV, XVI i początek XVII — żyje pod znakiem masowych obłędów.<br> {{tab}}Całe wioski, miasteczka i miasta ogarnia nagle jakiś szał, niezrozumiały dla współczesnego człowieka. Mieszkańców opanowywuje histeria, pląsawica, lęk {{Korekta|paniczny,|paniczny.}} Skąd, co, dlaczego? — Niewiadomo!<br> {{tab}}Masowe halucynacje wybuchają spontanicznie, w chwilach najmniej spodziewanych, ludność wybiega<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 11pd0d9zrhskaxw14jscyee2erv0oys Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/159 100 1081470 3153351 3143436 2022-08-17T20:24:09Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>z domostw, szuka winowajców — i oczywiście oskarża diabła i jego służalców. Stosy płoną, giną ludzie zdrowi, normalni, ofiary zawiści, podłości, fanatyzmu.<br> {{tab}}Autosugestia czyni spustoszenie, dziesiątkuje mieszkańców niektórych okolic, choroby nerwowe występują epidemicznie, wybuchają nagle, trwają niejednokrotnie po lat kilka, kilkanaście i raptownie znikają. Nikt nie jest pewien, czy zdoła się ustrzedz {{Korekta|przez|przed}} zarazą psychiczną. Częstokroć jedno spojrzenie, jeden dotyk istoty chorej, wystarcza, aby oszalał człowiek o zdrowych zmysłach. Wtedy mniema, iż jest opętany przez diabła. Pędzi sam do sędziów i się oskarża. Nic go nie obchodzi, że mu połamią kości — ale niechaj to straszliwe „coś“ w nim tkwiące, przestanie go dręczyć!<br> {{tab}}Zacytujemy ciekawe przykłady.<br> {{tab}}W 1484&nbsp;r. obłęd zatacza szerokie {{Korekta|krągi|kręgi}}: opanowane są nim Kolonia, Moguncja, Trewir, Salcburg, Brema, Rotterdam. Przerażone władze publikują alarmujące edykty, ogłaszają instrukcje i poradniki — w jaki sposób ustrzedz się należy opętania. Na placach publicznych, heroldzi miejscy, wygłaszają odczyty pouczające, ostrzegają rodziców przed przyjmowaniem pod dach ludzi obcych — bowiem mnożą się wypadki porywania dzieci przez czarownice.<br> {{tab}}Fakultety uniwersyteckie obradują bezustannie nad powagą sytuacji. Wszyscy uczeni, najtęższe głowy prowincji nadreńskich, zgodnie przyznają, że wobec szerzącego się w zastraszający sposób ludożerstwa, należy uciec się do radykalnych środków za porywanie i zjadanie niemowląt. Wszyscy przyznali się do zbrodni, nawet bez tortury.<br> {{tab}}Epidemie obłędu przenikają do szkół.<br> {{tab}}W 1491&nbsp;r. w liceum żeńskim w Cambrai — dnia 22 kwietnia — w sypialni szkolnej, w nocy — rozlega się przeraźliwy krzyk. Jedna z uczenic wyskoczyła z pościeli w nocnej bieliźnie i wybiegła do ogrodu. Koleżanki<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jprz095l5noo90qk1z9w0tgyk7nz45x Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/160 100 1081471 3153352 3143437 2022-08-17T20:26:47Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>obłąkanej również zaczęły zdradzać pomięszanie zmysłów. Przed wieczorem cała szkoła była opanowana szałem.<br> {{tab}}Dziewczęta gromadnie wybiegały w pole a czyniły to z taką szybkością, iż nawet straż miejska konna nie mogła ich dogonić. Przeskakiwały, bez wysiłku, rzeczki kilkumetrowej szerokości, wdrapywały się, z małpią zręcznością, na skalne urwiska. W transie wykonywały skoki na wysokość dwunastu stóp — rzucały się z drzew głową ku dołowi, nie ponosząc najmniejszego szwanku. Innym razem, opętane, wybiegały na czworakach ze szkoły, szczekając i wyjąć, jak wilki, staczały z napotkanymi psami zażarte walki, rzucały się na przechodniów.<br> {{tab}}Innym znów razem, dziewczęta przepowiadały przyszłość. Idąc ulicami miasta, zatrzymywały przechodniów i wróżyły. Przepowiednie, jak twierdzą współcześni kronikarze, były naogół trafne. Zjawiskami zainteresował się król i wysłał do Cambrai sędziego śledczego. Dziewczęta, działając zawsze z zadziwiającą solidarnością, oświadczyły, że sprawczynią nieszczęścia jest niejaka Janina Pothiere, nauczycielka. Spotykała się ona z diabłem, ni mniej ni więcej... tylko cztery razy i wraz z nim obmyślała zamachy na dusze chrześcijańskie!<br> {{tab}}Nieszczęsną Janinę Pothiere oczywiście osadzono w więzieniu, gdzie wkrótce zmarła na gruźlicę.<br> {{tab}}Dalej...<br> {{tab}}Znienacka w 1521&nbsp;r. wybucha, w górach Jurajskich, straszne, niespotykane dotychczas opętanie. W lasach ukazują się wilkołaki, czyli mężczyźni w postaci wilków.<br> {{tab}}Denuncjacja zbiera obfite plony. Aresztowani wariaci nie bronią się nawet. Sami wymieniają fantastyczne cyfry swych ofiar, wymieniają daty i miejsca, w których popełnić mieli zbrodnie. Co prawda nigdzie nie znaleziono śladów wilczej uczty, ani kości, ani strzępów<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9fte07e7b81sz3mbtybmznkqf4y1qrs Strona:Anafielas T. 3.djvu/307 100 1081506 3153164 3143482 2022-08-17T17:06:42Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|304}}</noinclude><poem> Z głowy ci resztę rozumu goni. — Skirgiełł się porwał, chciał rogiem rzucić, Ale bezsilny padł na podłogę. — Po co przyszedłeś? pokój mi kłócić! Idź w swoję drogę! idź w swoję drogę! Albo cię każę ściąć tu przed sobą! — — Mnie ściąć? Bezsilne, rozpustne zwierzę! Jabym ulęknąć miał się przed tobą? — Rzekł, i z uśmiechem za brodę bierze, Spójrzał mu w oczy, głową potrząsa. Skirgiełł za rękę szarpie i kąsa. — Patrzcie, o, patrzcie! Pan to tutejszy! Oto Jagiełło dał Litwie Pana! Biedny mój kraju! Pan twój dzisiejszy I drewnianego nie wart bałwana. Niechby Jagiełło widział cię, Xiążę, W błocie i we krwi obluzganego, I namiestnika ujrzał swojego, Jak z podłym gminem rozpustny wiąże, Jak wieprzem w błocie podły się tarza, I na swych braci w szale odgraża! Litwo! o Litwo! biednaś ty ziemia! Na takich panów ręceś popadła! Twoje się stare słońce zaciemia, Piękna twarz twoja zżółkła, pobladła! — :Puścił pjanego Skirgiełły brodę. Ten pieni z gniewu, w gniewie bełkocze: </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rmhdcirbk4aum9y19og31ck9x74k1x2 Strona:Anafielas T. 3.djvu/306 100 1081507 3153163 3143483 2022-08-17T17:06:00Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|303}}</noinclude><poem> Tą jakiś zły duch po łożu miota. Dajcie mi młodszą, piękniejszą, śmielszą, Co się nie zlęknie ognia, zwierzęcia, Miodu, i swego Pana Xiążęcia! — </poem> {{---|przed=15px|po=15px}} <poem> :— Kto? do stu czartów! — Skirgiełł zaryczał, Kiedy we wrotach rogi usłyszy. — Jaki to tam pies tak zaskowyczał? Kio śmie w noc późną drwić z mojéj ciszy, Kiedym przykazał, by z Litwą całą Wilno usnęło, kamieniem spało, I tchnąć nie śmiało, i drgnąć nie śmiało? — :Wzniósł się na łoże, a w drzwiach ukaże Witold. I słudzy padli na twarze. On pięść złożywszy, zęby zacisnął, I klątwą dziką w oczy mu prysnął. — Słudzy ci czołem, ty bij mnie, sługo! — — Ja! tobie? Xiążę! poczekasz długo, Nim Kiejstutowicz czołem uderzy! Nikomu jeszcze nie biłem czołem! — — To mnie uderzysz, lenniku hardy! Wiesz, że Xiążęcą czapkę ja wziąłem, W ręce Xiążęcy miecz wziąłem twardy. — — O! wiem! lecz widzę na twojém czole Miód nie koronę; a w twojéj dłoni Róg, co podżega cię na swawole, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 634d2mp11szffld24froikge037tgbk Strona:Anafielas T. 3.djvu/305 100 1081508 3153162 3143484 2022-08-17T17:04:32Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|302}}</noinclude><poem> Jak im w płomieniach pięknie, do lica! Pogasić ogień! dosyć płomieni! Niech moja przyjdzie tu niedźwiedzica. A okna zaprzeć i drzwi od sieni. Zobaczym, jak ich czule uściska! — :Wnet z hucznym śmiechem rozewrą wrota, Leci zgłodniała pańska służebna, Wzniosła na łapy, oczyma błyska, I na pijanych, wpół-martwych, miota. — Odważnaś! Meszko! Byłaś potrzebna! Slicznie-bo moje spełniasz życzenie! Rwij cielska podłe, nie żałuj strawy! — W komnacie przestrach, głuche milczenie, A potem krzyki, potem bój krwawy. Wzniesie się człowiek, pada rozbity. Z krwawéj mu czaszki zwierz mózg dobywa, I ssie, cóś mrucząc; a Skirgiełł spity Zabawce z łoża w dłoń przyklaskiwa. — Precz mi z trupami! precz mi z niedźwiedziem Dawajcie rogi! znowu pić będziem! Druhy tu do mnie! Bestje! na nogi! Co? już padliście? nie podniesiecie? Oknem ich, jak psów, rzucić na śmiecie! Przypędzić z domów, wołać z ulicy! Nowi przybędą wnet biesiadnicy. I precz z tą dziewką! wygnać za wrota! Przywieść mi inną, młodszą, weselszą! </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 78ex6jxta9gk93uyz7s69yyjlwwat3r Strona:Anafielas T. 3.djvu/304 100 1081509 3153161 3143485 2022-08-17T17:04:14Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|301}}</noinclude><poem> Usta krwią prysną, zda się, tak krwawe! Niepojętemi mówią cóś głosy. Krew na podłodze i krew na ścianie! Czyja krew? Xiążę! powiedz mi, Panie! Ojca to dziewki, matki dziewczyny! Przyszli wypraszać córkę niebogę, On ich krwią obmył swe zaślubiny, Krew prysła w ściany, zlała podłogę. Potem płaczącéj miód w usta leli, Póki pijana, póki szalona, Nie padła napół-martwa w pościeli, Nie przycisnęła Pana do łona. A teraz patrzy na krew rozlaną! Teraz się śmieje z plam na podłodze! Skirgiełł ku sobie ciśnie pijaną I pieśni każe śpiewać niebodze. :Rzucił na druhów oczy krwawemi. — O, jak pijani! — Klasnął na sługi — Ogień podłożyć pod pijanemi! Niech ich żółtemi podleje strugi. Zobaczym, jak się będą w płomieniu Wić podpaleni. Czy ich wytrzeźwi? — Posłuszna służba Xięcia skinieniu, Lecą pachołcy ku ogniom rzeźwi. I płoną szaty, plonie świetlica! Pęki podnoszą! Pan klaszcze w dłonie. — O jakże pięknie drużyna płonie! </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7n8swdmc0m2pw4f1ybwa0z0scbmr45k Strona:Anafielas T. 3.djvu/303 100 1081510 3153160 3143486 2022-08-17T17:02:17Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|300}}</noinclude><poem> Na każdy piorun wykrzyk wtórował — Skirgiełł tam w zamku, przy starym miodzie, Swych ulubieńców, gości przyjmował. :W świetlicy wielkiéj okna otwarte, Drzwi wywalone, w środku ogniska; Dokoła pijane postacie sparte, Do śpienionego miód leją pyska. Ogień im w oczy, ogień na suknie Skacze iskrami, płomieniem pryska, Oni nie widzą, oni nie słyszą! Gdy niebios piorun po ziemi huknie, Aż się krawędzie ziemi kołyszą. :Pijani wszyscy! Co w gardło wleją, To z pieśnią nazad wyjdzie im z gardła; Tarzają w ogniu, z piorunów śmieją; Rozum utonął, bojaźń umarła; Miód im pozostał, co w mozgach światy Jasne maluje, złotem, szkarłaty, Co strach odebrał, rozum wygonił, Ciało obnażył, dusze odsłonił. :W niedźwiedziéj skórze, w miękkiéj pościeli, Skirgiełł się z swemi druhy weseli. U jego boku dziewka pijana, Tuli się, śmiejąc, do swego Pana. Piersi jéj nagie, oko jéj łzawe, Rozwite płyną po ciele włosy. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> s0zy2f76k6bkh88ki2ryc7q7293vzhd Strona:Anafielas T. 3.djvu/302 100 1081511 3153159 3143487 2022-08-17T17:01:47Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|299}}</noinclude><poem> Wiodą w podwórzec — głowa upadnie! Skirgielł się śmieje. — Znaj mnie, psi synie! — :I pusto w grodzie, pusto po siołach, W kraju, jak gdyby świeżo po wojnie. W zamku wesoło, na krwawych czołach Trunek rozlany zabłysnął hojnie. :Skirgiełł weseli, śpiéwa, ucztuje, Ale mu na Ruś tęskniej co chwila; I róg po rogu duszkiem wychyla, W drogę się jechać, w Kijew gotuje. :W Rusi i miody lepsze i głowy, Kraśniejsze dziewki, druhy weselsze, W Rusi bogatsze z ludu obłowy, I Skirgiełłowe serce tam śmielsze. </poem> {{---|przed=15px|po=15px}} <poem> :Noc była ciemna, wicher wył z burzą, Grzmiał Perkun w niebie i ziemia drżała, W Wileńskim zamku ognie się kurzą, A w ogniach cała, w okrzykach cała Góra Zamkowa w burzy szalała; I słychać było biesiadne krzyki, I widać było ognie płonące, Z okien wylatał głos jakiś dziki, I dymy czarne, i skry błyszczące. W niebie szalało, szalało w grodzie. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7f15kecu55ns8qtvi6v9apuc6bpuecy Strona:Anafielas T. 3.djvu/311 100 1081523 3153468 3143504 2022-08-18T07:24:49Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|308}}</noinclude><poem> :Lecz cóś tam ciemnieje w Antokolskiéj drodze! Nie bydło, bo paść go nie pędzą w tę stronę, Nie konie załogi z noclegu spędzone, Nie Skirgielł — w Połocku on teraz nad Dźwiną. A orszak ku bramom podsuwa się, skrada. I w duszy Hanula cóś skrycie powiada: — To wróg się na Pańską zasadził stolicę! — :Laskami powolnie hufce się zbliżają, Wilji brzegami piechotni czołgają, A konni rozpierzchli w Popławskiéj dolinie, Migną, to ukażą; ktoś wnijdzie i zginie. Wnet Hanul zatrąbił i woła na straże, Sam pędzi ku wrotóm, zamykać je każe. Wybiera swych ludzi, sam konia dosiada, — Za Króla Jagiełłę! — zawołał — tam zdrada! — Zaledwie dopędził, gdzie na Antokole Kończą się usypy, wał i zaborole, Już postrzegł, że chwila o mieście stanowi. Pośpiesza ze swemi, we wrotach sadowi, Po wałach rozsypał żołnierzy wzdłuż drogi, Sam z garstką wyjechał nielicznéj załogi. Już u wrót, u murów przyparte drabiny, I warty zabite, i ogień zażgniony! Toż samo od Lidzkiej poczęto już strony. Sam Witold, na czele Podlasian i Żmudzi, We śnie chciał stolicę podstępem pochwycić; Lecz nie dał mu Hanul zwycięztwem pocieszyć. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> r1ekzfwdouhm9hqukr60j0ompi7qqwc Strona:Anafielas T. 3.djvu/312 100 1081526 3153469 3143508 2022-08-18T07:25:26Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|309}}</noinclude><poem> I Witold odparty odstąpił ze swemi. A ognie zgaszono, drabiny złamano. I Hanul z przestrachu ochłonął ciężkiego, Pot z czoła zrytego obciera kroplisty, Rozstawił strażników, na zamek powraca. </poem> {{---|przed=15px|po=15px}} <poem> :Napróżno się Witold o miasto ubiega, Fortelem, nocami pod mury podkrada! Już stary nie zaśnie; on czuwa a czuwa; I czy to noc czarna na niebo zapada, Czy brzaski poranne u wschodu zaświecą, Czy wieczór spokojny na spoczynek woła, On nie śpi — Witolda zna zdawna, z młodości; Wié, że się nie zrazi stokrotną przegraną. :I we dwa dni potém znów od Antokola Na czaty spokojne Żmudź cicho podpełzła; Lecz chociaż we wrotach straż widnych nie było, Wnet hufiec się silny z za bramy wytoczył; A Witold za lasy Wierszupskie uskoczył, Na Wilno gniewliwém poglądając okiem. Tak wołał podwakroć od niego odparty: — Napróżno, Hanulu! Jagiełło! mój bracie! Napróżno bronicie, daremnie czuwacie! Na Bogi Litewskie, na imie ojcowskie, Na matki méj głowę, na pamięć mych dziadów, Ja Panem tu będę! i prędzéj czy późniéj, Ja siądę na zamku, ja grodem owładnę! </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2ur316semlx9vbhst1enauxuoqntnid Strona:Anafielas T. 3.djvu/313 100 1081527 3153470 3143509 2022-08-18T07:25:46Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|310}}</noinclude><poem> Nie waszym to rękóm na Wilnie panować! Nie Skirgiełł rozpustny kraj wielki utrzyma! Żegnam cię, stolico! lecz wprędce powitam, Nawiodę tu wrogów i ludu napędzę, I siłą, czy zdradą, czy życia ofiarą, Choć chwilę przed śmiercią nad Litwą usiędę, Choć chwilę przed zgonem z koroną na głowie Od morza do morza płaszcz krwawy roztoczę, I berło złociste nad Rusią podniosę! Napróżno! Jagiełło! rodzie Olgerdowy! Sprzymierzcie się wszyscy, ja wszystkich pożyję I Lachy za wami, Ruś będzie za wami, I Niemcy niech będą, ja wszystkich pobiję! — </poem><br> {{---}} <br><br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> nysle6njjb62gkd1o9tbgl61jx0borw Strona:Anafielas T. 3.djvu/314 100 1081530 3153471 3143512 2022-08-18T07:32:29Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|311}}</noinclude>{{c|w=200%|h=normal|przed=20px|po=15px|XLIII.}} <poem> :{{kap|W komnacie}} ciemnéj, za stołem pokrytym Suknem do dołu, xięgami zasłanym, Pargaminami zawalonym stosy, Siał krzyż z hebanu, z ozdoby srébrnemi; Na nim Zbawiciel; u nóg trupia głowa; A obraz {{kap|Boga}}, sześcią skrzydeł strojny<ref>Krucyfix o sześciu skrzydłach nie jest wcale wynalazku Autora; podobne ze średnich wieków exystują. (''Przypis Wydawcy.'')</ref>, Dwóma ku niebu podnosić się zdawał, Dwóma ku ziemi spuszczał litościwy, Dwóma okrywał święte ciało swoje; Na stole złotych dwoje świec gorzało; Zegar piaskowy, szemrząc, pokazywał, Jak czas nieznacznie po ziarnku upływał. </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 14u2l6342p1jkpd11k1lkfraeshtvd6 Strona:Anafielas T. 3.djvu/315 100 1081647 3153474 3143738 2022-08-18T07:48:10Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|312}}</noinclude><poem> :Nad kartą pisma stary człowiek siedział; Czarną miał suknię, na niej krzyż wyszyty, Na głowie czapkę czarną, siwą brodę, Oczy przygasłe, policzki wychudłe; Żylastą ręką pargamin uciskał, Jakby myśl jaką wycisnąć chciał z niego; Podparł się, dumał; potem rzucił kartę, I troski z czoła ścierając uparte, Przechylił, spojrzał, wykrzyknął zdziwiony. Naprzeciw niego, z drugiéj stołu strony, Stał niemy człowiek, niewielkiej postawy; Włos ciemny czoło wysokie osłaniał; Broda bez włosa; twarz bez wąsów, biała, Mimo kobiecych rysów, w sobie miała Surowość męzką, dumę nieugiętą, Upor żelazny i wolę zawziętą; Brwi się na czole schodząc namarszczone, Dwóma brózdaiui zaorały skórę; A usta blade i silnie ściśnione Śmiały się niby, śmiały niewesoło, Jakby szydziły, jakby pewne siebie, Rozkazem, groźbą ciężką zionąć miały. :Starszy był Mistrzem Krzyżaków Zakonu, A młodszy — Witold, co Krzyżaków zdradził. Teraz on nazad do Mistrza powraca: Bo był w Mazowszu, a Jagiełły krewny, Xiążę Ziemowit odmówił pomocy, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 5bv7hlbbf4xwl3sgi1btyhhe0lgmwma Strona:Anafielas T. 3.djvu/321 100 1081648 3153478 3143739 2022-08-18T07:58:22Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|318}}</noinclude><poem> — My cię chrzcimy krwią i mieczem Odpowiadają Krzyżacy, I idą w Litwę głęboko, Ranami ziemię płatają! Ciecze krew, płomienie świecą, Pola w garść idą popiołów, A lud w Krzyżacką niewolę! Reszta w lasy nago bieży; Karmi się korą zgłodniała, Z dzikiém źwierzęciem po borach! :Wiloldu chce się pod Wilno. — Rany ja Litwy zagoję, Gdy ją wezmę w ręce moje. Teraz mi dobyć stolicę, Teraz odzyskać dzielnice, Ojcowskie Troki dobywać. — :Przyszli pod Trockie jezioro. Ale u zamków na straży Polacy stali wokoło. Stary im Hanul dowodził. Objęli Troki, spalili, Zamek nietknięty pozostał. Witold go gniewnie porzucił, Wojsko do Wilna zawrócił. — Łatwiejszą Wilno zdobyczą. — :I w nocy pod Wilno idą, Pod Gedyminowe grody. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 4b94qquht8zhq7besccy5qhi0r8sdam Strona:Anafielas T. 3.djvu/316 100 1081650 3153475 3143741 2022-08-18T07:48:28Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|313}}</noinclude><poem> Olgerdowicze powstali na niego, I niema w nikim, prócz Mistrza, nadziei. :— Wy ltu! — Mistrz z zgrozą i dziwem wykrzyka. — Jam tu, w twych rękach — Witold mu odpowié. — Zdrajca! wszak prawda? to powiedzieć chciałeś? Więc zdrajca w twoje znów przybywa ręce. Słuchaj! napróżno łudzić się kłamstwami, Wyście mi synów w Królewcu otruli. Jam, mszcząc ich śmierci, Jagielle przebaczył. Jagiełło Wilno Skirgielle oddaje, Litwę na ręce plugawe powierza, Mnie kark uginać każe przed tym zwierzem! Ja znowu do was przychodzę z przymierzem. Chcecie? nie chcecie? Słowo — rzecz skończona. Kłamstwa nie cierpię. Mów mi prawdę gorzką, A mów otwarcie. Jakem wszedł, wychodzę, I wasze zamki popalę po drodze. — — Xiążę! — Mistrz rzecze — wy nas dobrze znacie. My także wrogi Jagiełły i Lachów. Czy możem rękę, którą wyciągacie, Odepchnąć, aby pomścić się przeszłości? Lecz cóż zaręczy, że z Jagiełłą znowu Wy nie złączycie? nie zerwiecie z nami? — — Ostrożni bądźcie, miejcie mnie na oku! Daję wam słowo i pieczęć na karcie. Zakon wie, komu i kiedy dowierza. Chcecie? nie chcecie mojego przymierza? </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2xcqrmg9c6w4bonina54o3nmd70e3gk Strona:Anafielas T. 3.djvu/317 100 1081651 3153476 3143742 2022-08-18T07:48:59Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|314}}</noinclude><poem> Ja potrzebuję pomocy Zakonu, I będę waszym, waszym druhem wiernym; A jeśli Litwy rządami owładnę, Mistrzu! wszak wielkie nagrody weźmiecie! — — Starą umowę odnowić więc chcecie? — — Starą lub nową zawrę, byle z wami Pomścić się na tym Wileńskim niedźwiedziu, I na zlaszałym bezmozgim Jagielle, O, i na braciach, Mazowsza Xiążętach, Co teraz skomlą w Jagiełłowych pętach, I że Jagiełło dał Ziemowitowi Siostrę swą Olgę i Radomską ziemię. Gdym do nich przyszedł o posiłek prosić, Zimnem wejrzeniem na wrota wskazali! — :Mistrz słucha mowy, a wzrok mu się pali. — Zgoda — rzekł — zgoda. Zawrzemy przymierze. Chcecie się pomścić? dopomożem szczerze. I nam Jagiełło stoi w gardle ością, I nam Mazowsza dojadły Xiążęta! Skirgiełł! I Skirgiełł sroższy nad źwierzęta, Dziki rozpustnik, pijaństwem swém wściekły! — :Witold mu rękę podaje. — Więc zgoda. Mistrzu! każ pisać, każ wojsko gotować. Moje mnie czeka na Żmudzkiej granicy. Pójdziemy mścić się, polecim plądrować! Czasu nie traćmy, by Jagiełło z Lachy </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2suut5vmvin94ou644bbmkmf37ni2ve Strona:Anafielas T. 3.djvu/322 100 1081653 3153506 3143745 2022-08-18T11:40:53Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|319}}</noinclude><poem> Ale strzeżone tu bramy, Ale obsadzone wały, I Polska wiewa chorągiew Z zamku Turzyska górnego; Polacy już i tu siedli; A Mikołaj z Moskorzowa Przysiągł nie poddać stolicy, Póki jednego żołnierza, Dopóki jedną choć rękę Mieć będzie na jéj obronę. Krzywy Gród wały obsiadły, Kobylenie, zaborole; Głębokie rowy Wilji Wodami toczą dokoła. A ile razy Krzyżacy Potkną się na Polskie siły, Wszędzie zepchnieni, cofają. Mistrz brodę szarpie zajadły, Witold włos z głowy wyrywa. — Będziesz moje, będziesz — woła — Choćbym miał całe me życie Patrzeć na cię i zdobywać, Choćbym miał ptakiem tam wlecieć, Choćby się ziemią podkopać! :Wnet wojsko swoje sprowadza — Wie, że Skirgiełło ma wracać. W nocy do bramy przychodzi, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> r0gxhag8q8avtfms2sf0062svjtvosq Strona:Anafielas T. 3.djvu/323 100 1081654 3153507 3143746 2022-08-18T11:41:25Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|320}}</noinclude><poem> Jakby wiódł z Rusi posiłki. Lecz próżno w wrotach domaga, Aby go wewnątrz puścili: Bo Mikołaj z Moskorzowa Poznał, czy przeczuwał zdradę. Z tyłu Witolda zachodzi I do odwrotu przymusza. Klnąc Lachów, Witold uchodzi; Mistrz za nim ciągnie z swą siłą; A w drodze żyzny kraj niszczą; Bo Witold w duszy powiada: — Niech zna, z kim walczy Jagiełło! Łatwiejszy będzie do zgody. — Potém, gdy Malborga blizko, Witold wiernego Małdrzyka Jagielle z słowem posyła. — Chcesz zgody? — oddaj mi Wilno; Chcesz zgody? — zerwę z Krzyżaki. Prędzéj czy późniéj, w stolicy Ja z władzą Wielko-Xiążęcą Usiądę, bracie, usiądę! — :Poseł w Polską ziemię śpieszy. Jagiełło wszystko przyrzeka. — A teraz z wami, Krzyżacy! — </poem> {{---|przed=15px|po=15px}} </poem> :Nocą z Malborskiego zamku Witold skoczył z garścią swoich, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> gp01gk845fx02bx87i936oslfkbghp8 Strona:Anafielas T. 3.djvu/324 100 1081655 3153509 3143747 2022-08-18T11:48:37Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|321}}</noinclude><poem> Żonę i córkę wyprawił Przodem, na Żmudź swą rodzinną, Do matki Biruty staréj, Która na morskim gdzieś brzegu, Gdy Litwa wkoło się chrzciła, Wierna starym Bogom swoim, Praurymy ogień nieciła. :On sam, wśród nocy, swe siły Zbiera, szykuje, rozgląda. Z Malborga w mroku wychodzi. Trzy zamki z Krzyżackich włości Pali i łupi po drodze. Wielki Mistrz ujrzał trzy łuny, I odblask widział pożarny; Ale nie wiedział, co znaczą — Czy Polacy naszli Prussy? Czy z Rusi wrogi wyrosły? Szle na wszystkie strony posły. Wszyscy śpieszą z odpowiedzią: — Witold braci wymordował, Zamki spalił, zdradę sknował! Uszóm Mistrz swoim nie wierzy; Zbiera wojsko, w pogoń śpieszy. Ale już Witold w Podlasiu, Śmieje się z sztuki, raduje. A do Jagiełły wysyła. — Oddaj mi Wilno, mój bracie! </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 46dzu30trzkm64mkb7gd9s1w57xsjmv Strona:Anafielas T. 3.djvu/325 100 1081656 3153510 3143748 2022-08-18T11:51:27Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|322}}</noinclude><poem> Oto zerwałem z Krzyżaki, Trzy zamki mnichom spaliłem. — :Jagiełło w Polskiéj był radzie. Dokoła z brody siwemi Wojewodowie siedzieli. — Co z Witoldem począć? — pytał. Aż starszy, Spytek z Mielsztyna, — Co począć? — rzecze. — Dwa razy Zdradził Krzyżaków, rozjątrzył, Trzeci raz mu nie uwierzą. Można już zapomnieć o nim. Dla Polski wróg to nie straszny. Oddać mu Wilno!! Nie, Panie! Onby od Polski się z Litwą Oderwał. Silnego ducha, Gdy dziś nic nie mając, straszył, Cóż będzie, gdy weźmie Wilno? — :A słowa Spytka z Mielsztyna Wszystkim do serca trafiły. Jagiełło posła odprawił, Na dalsze czasy zostawił Resztę z Witoldem układów. A poseł widział, że w Polsce Źle o Witoldzie cóś myślą. Zawiodła zgoda mniemana. :Śpieszy do Grodna posłaniec, Śpieszy w Nadniemeński zamek, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> f6xzr44gezmjow388hqao226xco616e Strona:Anafielas T. 3.djvu/326 100 1081657 3153511 3143749 2022-08-18T11:51:53Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|323}}</noinclude><poem> Gdzie Witold siedzi na wieży I czeka jego powrotu; Śpieszy, lecz z głową spuszczoną. Nic śmié poselstwa objawić. Witold rozpoznał na czole Niedobrą wróżbę przyszłości. :— Mów mi złe, a mów mi skoro! Na złe lekarstwo jest w ręku, Póki wyleczyć je pora. — — O Panic! — goniec mu szepce — W Polsce źle słychać o tobie. Radzi, żeś zerwał z Krzyżakiem. Ani ci Wilna dać myślą. Boją się, byś z większą władzą Z Polskiego nie chciał uścisku Wyrwać się swobodny w pole. — — Tak! więc Polacy się boją! Zgadli! o! zgadli myśl moję! Niech jutro wojsko się zbiera; Niech trzechset ludzi o świcie Spieszy drogami rożnem i I do Wilna wejdzie skrycie; Niech się po mieście rozproszą I głosu mego czekają. Ja w tropy idę za niemi. Sprawimy w Wilnie wesele, Wesele siostrze Ryngali! </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qxutka7xlgy6nhxtcd13bgco371el9y Strona:Anafielas T. 3.djvu/327 100 1081658 3153512 3143750 2022-08-18T11:54:23Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|324}}</noinclude><poem> Henryk, Mazowieckie Xiążę, Chce Kiejstutównę poślubić. Sprawim wesele w stolicy! Wszakżeśmy z Jagiełłą w zgodzie. — :Rzekł, śmiechem usta wykrzywił. Rozkazy daje, i rano Z Grodzieńskiego zamku śpieszy, Ku Wilnu idąc dniem, nocą. A wojsko jego rozbite Małemi toczy kłębkami, Lasy przedziera, górami. On sam na orszaku przedzie, Trzysta wozów tylko wiedzie. W trzechset wozach z miodem beczki; Dziki zwierz u Białéj Wieży Na wielkich łowach pobity; Skrzynie z wianem i darami; A pod skrzyńmi, pod beczkami, Cztérechset zbrojnych Żmudzinów. :Mrok padał, wozy piaskami Powoli w miasto ciągnęły; A miasto spało gdzieś w dole, I tylko okny drobnemi W pomroce zdała świeciło. Wóz pierwszy przybył do bramy. — Kto? — zapytały się straże. — Wozy z wianem i przybory </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3cvvifjmf7v0g6hmukbfzz2ekmv7omg Strona:Anafielas T. 3.djvu/328 100 1081659 3153513 3143751 2022-08-18T11:54:54Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|325}}</noinclude><poem> Na Kiejstutównéj wesele. Witold nas, Pan nasz, posyła. Z Jagiełłą Xięciem on w zgodzie. Chce się w stolicy weselić. — :I piérwsze wozy już wchodzą, A niecierpliwi żołnierze, Podnosząc skóry nad głową, Czekają Witolda znaku. Wtem z zamku Sudzimund stary Wypadł, ku wrotóm przybiega; Długi sznur wozów postrzega; Pyta, ogląda się na nie. Na jednym skóry zadrgały, Dwie się twarze ukazały. Wnet zbrojny ufiec obwodzi Z krzykiem wozy Witoldowe, I wpadają na Żmudzinów, I odwalają opony, Mordują w wozach ukrytych. Krzyk się rozlega daleko, Strach napastników owładnął, Pomoc od bram nie przybywa, Z zamku załoga napływa, Niema, jak walczyć i bronić. Sudzimund już wymordował Jednych, za drugiemi goni. I Witold, klnąc, bieży drogą; </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> hxs7b0ptxo9ywigk2brmgi1zphbzmo5 Strona:Anafielas T. 3.djvu/335 100 1081766 3153517 3143934 2022-08-18T11:58:44Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|332}}</noinclude><poem> :Jagiełło chciał odejść, lecz Polscy wodzowie Wciąż mówią: — Dobędziem! — i wciąż go trzymają. Już w Polskim obozie głód ciężki blademi Rozpiął się skrzydłami; i żołnierz wymiera, Chleb z ością i kłosem przegniłym pożera; Dla koni daleko szukają posiłku, I strzechy odarte zgłodniałym rzucają; Mrą ludzie w obozie! Jagiełło chce wracać, Polacy nie dają, i mówią: — Zdobędziem! — :A Witold? On patrzy, na oczach mu żarem Pali się chęć zemsty. Nie przebrnąć za Niemen, Ni dostać na zamek. Codziennie załoga Posyła, wołając: — Ratuj nas! giniemy! — On patrzy i duma; co począć, sam nie wie; Klnie cały świat Boży w rospaczy i gniewie, Nakoniec pomyślał — przez rzekę łańcuchem Zarzucił i łodzie do ogniw posplatał, Wojsko swe przez Niemen do zamku przeprawia. Wtém z góry puścili Polacy bierwiona, I kłody ogromne, i sosny z gałęźmi, A Niemen je niesie na lodzie Witolda, A Niemen o lodzie drzewami uderza, I toną w Niemnowych wód głębi Litwini, Łańcuch się rozdziera, czółna pęd porywa, A z mnogiej wyprawy, na stronę przeciwną, Na obóz Jagiełły jeden człek przybywa. </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> d93kac5c2v5rm4p4tgtlmd356lts48n Strona:Anafielas T. 3.djvu/334 100 1081767 3153516 3143935 2022-08-18T11:57:13Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|331}}</noinclude><poem> On krokiem od Bugu nie poszedł, aż w grodzie Załogę osadził, i Hinczę z Rogowa W dziedzinie Kiejstuta na straży postawił. Ciągnie na Kamieniec, łatwo go zdobywa, Bo miejsce to płaskie i rzeka oblewa Niewielka, ni strome broniły urwiska. Choć dziewięć swych tylko do szturmu wiódł secin, Na wieży zamczyska już orzeł powiewa, A Zyndram Miaskowski w Kamieńcu dowodzi. Już ciągnie do Grodna. A Witold pośpiesza Na odsiecz zamkowi. I nie zbiegł na porę. Jagiełło po lodach przez Niemen przeprawił, Dokoła zamczyska swój obóz rozstawił, A szturmem nie mogąc, chce dobyć go głodem, I czeka posiłków od braci, od Rusi. Skirgiełło zwołany, Włodzimierz Kijowski, Korybut z Siewierza, pod Grodno przyciągną. :Stał Witold naprzeciw za rzeką i lody; Chce przebyć, do zamku dostać się swojego, Lecz Niemen szeroko rozpuścił swe wody, Kry chwycił, rozerwał, Jagiełłę odgrodził. A Witold z przeciwnéj góry się szańcuje, I patrzy, jak biją do murów tarany, Jak jego pomocy załoga wyzywa, Klnie Polskę z Jagiełłą, rwie włosy na głowie, I gońca za gońcem posyła co nocy: — Nie poddać mu zamku, choć wszystkim wyginąć! — </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> s224jbb84ngr27680rkgxi9pmqcn4a4 Strona:Anafielas T. 3.djvu/333 100 1081768 3153515 3143936 2022-08-18T11:56:20Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|330}}</noinclude><poem> I w imie swéj wiary zwołacie do boju I Panów, i Xiążąt, szlachtę, gmin i miasta. Niech wojsko potężne, olbrzymie wyrasta. Nic czas nam garstkami walczyć już małemi. Nam Litwę zajechać, i jednym obozem Od morza do morza położyć szeroko. Ja idę do swoich; do swoich wy szlijcie, I proście, i płaćcie; zwołajcie Krzyżowych. A teraz milczenie! Siły swe gotujmy, I w próżnéj się walce nie możmy przed czasem. — :Tak mówił. Z iskrzącem Mistrz słuchał go okiem; Szedł myślą zniszczenia za wojska potokiem, I widział Jagiełłę, jak konał w objęciu Nawały Krzyżackiej, jak ziemia szeroko Płonęła, gorzała i krwią się zlewała. Aż twarz mu kraśniała i pierś mu buchała. Za rękę Witolda pochwycił i trzyma. — Czas drogi — rzeki Wilold — do Grodna pośpieszam. Jagiełło w Podlasiu już zamki mi bierze. Nim Grodna dosięże i mnie tam zastanie, Zbierajcie swe wojsko, zbierajcie, na {{kap|Boga}}! Ja gońców rozeszlę na dziewięć pokoleń — Co żyje powstanie, co żyje zgromadzę! — :Nazajutrz o świcie znów Witold się pędzi. Nie zasnął, nie spoczął. Gdzie sen mu? spoczynek? Jagiełło dni dziesięć pod Brześciem już stoi. Choć mrozy mu wojsko, choć głód go pożywa, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> g6ze6b0vifl8v3k5nkavv3jx59q3oix Strona:Anafielas T. 3.djvu/332 100 1081769 3153514 3143939 2022-08-18T11:55:39Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|329}}</noinclude><poem> Obietnic, gdy dwoje w kolebce struł dzieci! — Mistrz głowę opuścił. {{tab|120}}— Zapomnim przeszłości. Jam u was! — pomożcie! Zapłacę Krzyżakom I sławą, i ziemią, i wojną z Lachami, Zapłacę sowicie, co dla mnie zrobicie. — :Mistrz czoło pociera, Komturów zwołuje. Już wieść się rozeszła, że Witold na zamku, Więc śpieszą i wkoło siadają naradzać. Długo w noc się sporzą i ostro ścierają. A Witold uśmiecha. On pewny, że znowu Odepchnąć go nie śmią. I nim dzień zaświtał, Na karcie przymierza ciśniono pieczęcie. :— Teraz — rzekł do Mistrza — nie tak nam wojować. Ja pójdę do swoich, od chaty do chaty, Od sioła do sioła; a kto łuk naciągnie, Kto procą wyrzuci, kto pałkę podniesie, Ja wszystkich zabiorę; ja spędzę wam tłumy Ze Żmudzi, z Podlasia, od Rusi, ze stepu, Gdzie konie Tatarskie w morzu się kąpają; Ja pójdę i płacić, i prosić, i silić, Ja zbiorę wam wojsko, jak chmurę szarańczy, By Litwę zalało, zniszczyło, zajadło, Jak pomor, jak pożar na kark jéj upadło. Wy, Mistrzu, pójdziecie po Niemcach, po braciach, W zamorskie krainy, w daleki kraj waszy, </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> tvinvevalx06uk9fr7p7fbtzs39gdl4 Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/10 100 1084476 3153124 3150452 2022-08-17T15:38:22Z Seboloidus 27417 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Seboloidus" /></noinclude>{{SpisPozycja|width=400px|widthp=50|espace=0.3em |tyt={{f*|[[Szkice z podróży w Tatry/Dolina Kościeliska w Tatrach|Dolina {{Korekta|Kościeliska|Kościeliska w Tatrach}}]]|w=110%}} |page={{f*|str. 79.|w=110%}} }} {{SpisPozycja|width=340px|widthp=50|espace=0.3em |tyt={{c|Skreślił Dr. E. Janota.|w=90%}} {{f*|Mapy. Ujście doliny Kościeliskiéj. O chodowli bydła w Tatrach. O zaniedbanych zdolnościach Podhalan. Potok Kościeliski nie jest Czarnym Dunajcem. Małe Kościeliska. Stare Kościeliska. Nocleg w szałasie na Pysznéj. Źródło wielkie. O wyłomach w Tatrach. Nazwa doliny Kościeliskiéj. Mostek tatrzański. Polana Pisana. Kraków w Tatrach. Wypływ wody z pod Pisanéj nie jest źródłem.|w=90%}} |nodots }} {{SpisPozycja|width=400px|widthp=50|espace=0.3em |tyt={{f*|[[Szkice z podróży w Tatry/Wycieczka do Morskiego Oka przez Zawrat|Wycieczka do Morskiego Oka przez Zawrat]]|w=110%}} |page={{f*|s. 125.|w=110%}} }} {{SpisPozycja|width=340px|widthp=50|espace=0.3em |tyt={{f*|Dolina Bystréj. Kuźnice. Kopa Królowa. Dolina Gąsienicowa. Szałasy w Tatrach. Staw Czarny. Zmarzłe. Burza pod Zawratem. Zawrat. Widok z tamtąd. Dolina Pięciu Stawów. Staw Wielki. Siklawa. Noc w lesie przy Morskiem Oku. Morskie Oko albo Rybie jezioro. Czarny staw nad Rybiem. Roztoka. Powrót przez Waksmundską i Jaszczurówkę.|w=90%}} |nodots }} {{SpisPozycja|width=400px|widthp=50|espace=0.3em |tyt={{f*|[[Szkice z podróży w Tatry/Muszyna|Muszyna]]|w=110%}} |page={{f*|str. 170.|w=110%}} }} {{SpisPozycja|width=340px|widthp=50|espace=0.3em |tyt={{f*|Bochnia. Urząd pocztowy. Droga do Nowego Sącza przez Limanową. Krynica. Powroźnik. Kościół w Muszynie. Pierwsza wiadomość historyczna o tem miasteczku. Wydżga szlachcic polski wskazuje złoto koło Muszyny. Muszyna początkiem Biskupszczyzny. Dzieje Muszyny i jéj przywileje nadane od królów Polskich. Zamek Muszyński.|w=90%}} |nodots }} {{SpisPozycja|width=400px|widthp=50|espace=0.3em |tyt={{f*|[[Szkice z podróży w Tatry/Żegiestów|Żegiestów]]|w=110%}} |page={{f*|str. 188.|w=110%}} }} {{SpisPozycja|width=340px|widthp=50|espace=0.3em |tyt={{f*|Poprad. Wieś Andrzejówka. Malownicza droga do Żegiestowa. Zakład kąpielny. Wieś Żegiestów. Strój tutejszego ludu. Odkrycie źródeł leczniczych. Urządzenie zdrojowiska i rozbiór wody. Zła restauracya w Zakładzie. Życie i spacery w Żegiestowie.|w=90%}} |nodots }} {{Separator graficzny|100px|Plik:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry ornament 010.png|przed=1em|po=1em}} <br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> t4olna56wy60x1e8z5usstfg7z406r1 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/47 100 1085404 3153256 3152819 2022-08-17T18:26:38Z Maire 377 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Maire" /></noinclude>dził go na trzeci oddział, gdzie Szwejk miał sposobność do czynienia ciekawych swoich spostrzeżeń przez tych kilka dni, zanim w kancelarii załatwiono urzędowo sprawę jego wylania. ze szpitala. Rozczarowani lekarze wystawili mu świadectwo, że jest „symulantem upośledzonym na umyśle“, a ponieważ ze szpitala wydalali go przed obiadem, doszło do drobnego zatargu.<br> {{tab}}Szwejk zadeklarował, że jeśli go z domu wariatów wyrzucają, to powinni dać mu obiad.<br> {{tab}}Awanturze uczynił koniec policjant, wezwany przez odźwiernego. Szwejk został zaprowadzony do komisariatu przy ulicy Salma.<br> <br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> r3avf0v96533fsogu571zypkz53od9u Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/48 100 1085405 3153260 3152821 2022-08-17T18:27:56Z Maire 377 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Maire" /></noinclude><br> {{c|'''V'''|po=20px}} {{c|'''Szwejk w komisariacie policji przy ulicy Salma.'''}} <br> {{tab}}Po pięknych słonecznych dniach w domu wariatów zwaliły się na Szwejka godziny ciężkich prześladowań. Inspektor policji Braun scenę spotkania ze Szwejkiem zaaranżował z okrucieństwem rzymskich żołdaków z czasów przemiłego cesarza Nerona. Tak, jak wtedy mawiano: — Rzućcie tego łajdaka chrześcijanina lwom — tak pan inspektor Braun rzekł twardo: — Za kratę z nim!<br> {{tab}}Ani słówka więcej, ani mniej. Tylko oczy pana inspektora policji Brauna błysnęły osobliwą rozkoszą {{korekta|perwesji|perwersji}}.<br> {{tab}}Szwejk skłonił się i rzekł: — Jestem gotów, panowie. Mniemam, że krata znaczy to samo, co separacja, a to nie jest takie kiepskie.<br> {{tab}}— Nie pytlujcie nam tu za wiele — odpowiedział policjant, na co Szwejk replikował: — Jestem całkiem skromny i wdzięczny za wszystko, co panowie dla mnie uczynić raczą.<br> {{tab}}W celi siedział na pryczy mąż niejaki w głębokiej zadumie. Siedział apatycznie, a z miny jego było widać, że ani na chwilę nie przypuszczał, że to dla niego otwierają drzwi, aby mu przywrócić wolność, gdy w zamku zazgrzytał klucz.<br> {{tab}}— Moje uszanowanie wielmożnemu panu — rzekł Szwejk siadając obok niego na pryczy. — Która też może być godzina?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6b1mubfldv2x4lakjs22e6cup5bszy5 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/49 100 1085406 3153265 3152824 2022-08-17T18:29:19Z Maire 377 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Maire" /></noinclude>{{tab}}— Ja na godzinę gwiżdżę — odpowiedział mąż zamyślony.<br> {{tab}}— Jest tu nienajgorzej — nawiązywał Szwejk rozmowę — na przykład ta prycza jest z drzewa heblowanego.<br> {{tab}}Poważny człowiek nie odpowiedział, ale wstał i zaczął chodzić po celi krokiem szybkim, przemierzając przestrzeń między pryczą a drzwiami, jakby się śpieszył i pragnął coś uratować.<br> {{tab}}Tymczasem Szwejk z dużym zainteresowaniem przyglądał się napisom nagryzmolonym na ścianach. Był tam na przykład jeden napis, którego autor przysięgał niebu toczyć z policją walkę na śmierć i życie. Tekst był taki:<br> {{tab}}{{roz*|Dam ja wam, dranie!}}<br> {{tab}}Inny więzień napisał:<br> {{tab}}{{roz*|Całujcie mnie w nos koguty.}}<br> {{tab}}Inny stwierdzał prosty fakt:<br> {{tab}}{{roz*|Siedziałem tu 5 czerwca 1913 i obchodzono się ze mną przyzwoicie. Józef Mareczek, kupiec z Wrszowic.}}<br> {{tab}}Ale był tu też jeden napis, wstrząsający do głębi:<br> {{tab}}{{roz*|Łaski, wielki Boże!}} a pod tym dopisek:<br> {{tab}}{{roz*|Pocałujcie mnie w d.}}<br> {{tab}}Litera d była przekreślona, a na boku dużymi literami przypisano: POŁĘ. Jakaś dusza poetycka napisała obok tego wiersze:<br> {{f|<poem> Nad strumykiem zasmucony siedzę, Góra słonko złote przesłoniła, A ja tęsknym okiem w dal spoglądam, Tam, gdzie mieszka moja miła.</poem>|w=90%}} {{tab}}Człowiek, który biegał między drzwiami a pryczą tak szybko, jakby chciał zdobyć rekord w biegu maratońskim, zatrzymał się zdyszany, usiadł na dawnym swoim miejscu, wsparł głowę na dłoniach i ryknął nagle: — Wypuśćcie mnie na wolność!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ml7trloaiyv1vlwubse3yhkn2is3m80 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/50 100 1085407 3153269 3152825 2022-08-17T18:30:51Z Maire 377 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Maire" /></noinclude>{{tab}}— Nie, oni mnie nie wypuszczą — odpowiadał sam sobie — nie wpuszczą i nie wypuszczą. Jestem tutaj już od godziny szóstej rano.<br> {{tab}}Stał się nagle rozmowny, wyprostował się i zapytał Szwejka:<br> {{tab}}— Czy nie ma pan przypadkiem rzemiennego pasa, żebym mógł z tym skończyć?<br> {{tab}}— Z miłą chęcią mogę panu posłużyć — odpowiedział Szwejk, odpinając pas. — Jeszcze nigdy nie widziałem, jak się ludzie w areszcie wieszają na rzemiennym pasie.<br> {{tab}}— Tylko z tym kłopot — mówił Szwejk rozglądając się dokoła — że tu nigdzie nie ma porządnego haka. Klamka okienna pana nie utrzyma. Chyba że powiesiłby się pan klęcząc, na pryczy, jak zrobił ten mnich w klasztorze Emauskim, co się powiesił na krucyfiksie przez jedną młodą Żydówkę. Ja samobójców bardzo lubię. Dalej, a żwawo!<br> {{tab}}Ponury człowiek, któremu Szwejk wetknął pas w rękę, spojrzał na rzemień, rzucił go w kąt i wybuchnął płaczem, rozmazując brudnymi rękoma łzy po całej twarzy. Skrzeczącym głosem wyrzucał przy tym zdanie za zdaniem: — Ja mam dziateczki, ja się tu dostałem za pijaństwo i za niemoralne życie. Jezus, Maria, moja biedna żona, co też powiedzą teraz w urzędzie? Ja mam dziateczki, ja tu jestem za pijaństwo i życie niemoralne itd. w kółko i bez końca.<br> {{tab}}Wreszcie uspokoił się trochę, podszedł ku drzwiom i zaczął w nie kopać i walić pięściami. Za drzwiami dały się słyszeć kroki i ozwał się głos:<br> {{tab}}— Czego tam?<br> {{tab}}— Wypuśćcie mnie na wolność! — rzekł aresztant takim głosem, jakby wolność była do istnienia koniecznie potrzebna.<br> {{tab}}— Gdzie panu tak pilno? — pytano z drugiej strony drzwi.<br> {{tab}}— Do urzędu — odpowiedział nieszczęśliwy ojciec, małżonek, urzędnik, pijak i rozpustnik.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> izbxd071pvhdfa1c4mqlphtzhpi5k31 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/51 100 1085408 3153271 3152827 2022-08-17T18:32:30Z Maire 377 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Maire" /></noinclude>{{tab}}Ozwał się śmiech, upiorny śmiech śród ciszy korytarza, i kroki się znowu oddaliły.<br> {{tab}}— Jeśli się nie mylę, to ten pan nienawidzi pana, skoro się z pana tak śmieje — mówił Szwejk, podczas gdy złamany na duchu mąż znowu usiadł obok. niego. — Taki dozorca jest zdolny do wszystkiego, gdy się rozzłości. Niech pan siedzi spokojnie, skoro nie chce się pan powiesić, i niech pan czeka, co będzie dalej. Jeśli pan jest urzędnikiem, żonatym i jeszcze do tego ma dzieci, to zgadzam się, że to jest straszne. Jeśli się nie mylę, to pan jest przekonany, że pana wydalą z urzędu.<br> {{tab}}— Tego panu powiedzieć nie mogę — westchnął zapytany — ponieważ sam już nie pamiętam, co wyrabiałem, wiem tylko tyle, że mnie skądś wyrzucili i że wróciłem tam i chciałem sobie zapalić cygaro. Ale przedtem było jeszcze ładniej. Naczelnik naszego oddziału obchodził imieniny i zaprosił nas do pewnej winiarni, potem poszliśmy do drugiej, do trzeciej, do czwartej, do piątej, do szóstej, do siódmej, do ósmej, do dziewiątej...<br> {{tab}}— Może pan sobie życzy, żeby mu pomóc liczyć — zapytał Szwejk. — Ja się na tych rzeczach znam, bo pewnej nocy byłem w dwudziestu ośmiu lokalach. Ale muszę się pochwalić, że nigdzie nie miałem nic więcej nad trzy piwa.<br> {{tab}}— Jednym słowem — mówił dalej nieszczęśliwy podwładny pana naczelnika, który tak wspaniale obchodził imieniny — gdyśmy absolwowali z tuzin tych speluneczek, zauważyliśmy, że pan naczelnik nam się gdzieś zapodział, pomimo że uwiązaliśmy go na szpagacie i wodziliśmy z sobą jak pieska. Więc gdy nam zginął, poszliśmy go szukać, a przy tym szukaniu poginęliśmy sobie nawzajem, aż wreszcie sam jeden znalazłem się w nocnej kawiarni na Winohradach, w bardzo przyzwoitym lokalu, gdzie piłem jakiś likier prosto z butelki. Co później jeszcze robiłem, tego już nie pamiętam, wiem tylko tyle, że już w komisariacie, gdy zostałem tutaj przyprowadzony, obaj policjanci, co mnie prowadzili, składali raport, że<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> pmarne0qqvx98vhd7zgck4mbtydyo7y Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/52 100 1085409 3153276 3152828 2022-08-17T18:33:49Z Maire 377 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Maire" /></noinclude>się upiłem, że się zachowywałem niemoralnie, że pobiłem pewną damę, że scyzorykiem porznąłem czyjś kapelusz, który zdjąłem z wieszaka, rozpędziłem damską kapelę, oskarżyłem publicznie oberkelnera, że ukradł mi dwadzieścia koron, przetrąciłem marmurową płytę stołu, przy którym siedziałem, i rozmyślnie naplułem w czarną kawę pewnemu panu, który siedział przy stole sąsiednim. Więcej nic nie zrobiłem, a przynajmniej nie mogę sobie przypomnieć, abym zrobił jeszcze coś takiego. I proszę mi wierzyć, że jestem taki porządny, inteligentny człowiek, który nie myśli o niczym innym, tylko o swojej rodzinie. Co pan o tym wszystkim powie? Przecież ja nie jestem żaden awanturnik!<br> {{tab}}— Dużo też pan miał roboty z przetrącaniem tej płyty marmurowej? — zapytał Szwejk, okazując duże zainteresowanie. — Czy może przetrącił pan ją od jednego zamachu?<br> {{tab}}— Od jednego — odpowiedział inteligentny pan.<br> {{tab}}— W takim razie jest pan zgubiony — rzekł Szwejk w zamyśleniu. — Dowiodą panu, że pan się na to przygotowywał pilnym ćwiczeniem. A ta kawa obcego pana, w którą pan napluł, czy była z rumem, czy bez rumu?<br> {{tab}}I nie czekając odpowiedzi, wyjaśniał:<br> {{tab}}— Jeśli była z rumem, to sprawa będzie gorsza, ponieważ taka kawa jest droższa. W sądzie oblicza się wszystko skrupulatnie, żeby można było doliczyć się przynajmniej grubej zbrodni.<br> {{tab}}— W sądzie — jęknął bezradnie sumienny ojciec rodziny i opuściwszy głowę popadł w niemiły stan, w którym człowieka żrą wyrzuty sumienia<ref>Niektórzy pisarze używają wyrażenia: „gryzą wyrzuty sumienia“. Uważam takie wyrażenie za nie dość ścisłe. I tygrys żre człowieka, a nie gryzie.</ref>.<br> {{tab}}— A czy w domu wiedzą już, że pan się dostał za kratę? — pytał Szwejk. — Czy też będą czekali, aż o tym będzie w gazetach?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> d35amyotaf2ai5wqotj5arqci3wiqou Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/53 100 1085411 3153279 3152830 2022-08-17T18:35:31Z Maire 377 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Maire" /></noinclude>{{tab}}— Pan sądzi, że to się dostanie do gazet? — naiwnie spytała ofiara imienin swego przełożonego.<br> {{tab}}— To więcej niż pewne — brzmiała surowa odpowiedź, bowiem Szwejk nigdy nie miał zwyczaju ukrywać coś przed ludźmi. — Wszystkie te. rzeczy będą się czytelnikom gazet ogromnie podobały. Ja też bardzo lubię odczytywać rubrykę o pijanicach i ich awanturach. Niedawno temu „Pod kielichem“ pewien gość nie zrobił nic osobliwego, tylko tyle, że sam sobie stłukł kufel na głowie. Podrzucił go do góry i stanął pod nim. Odwieźli go z gospody, a rano już mieliśmy o tym czytanie. Albo na ten przykład w Bendlówce dałem razu pewnego jednemu karawaniarzowi w pysk, a on mi oddał. Abyśmy się mogli pogodzić, musieli nas obu aresztować i zaraz było o tym w wieczorowych gazetkach. Albo gdy w kawiarni „Pod trupem“ potłukł pan radca dwie podstawki, to myśli pan, że mieli wzgląd na niego? Zaraz na drugi dzień był w gazetach. Może pan zrobić tylko tyle, że z aresztu pośle pan do gazet sprostowanie, iż wiadomości, które zostały zamieszczone, nie dotyczą pana i że z tym panem, o którym mowa, nie jest pan ani spokrewniony, ani zaprzyjaźniony. Zaś do domu napisze pan, żeby panu to sprostowanie z gazety wycięli; przeczyta je pan sobie, jak odsiedzi karę.<br> {{tab}}— Czy panu nie chłodno? — zapytał Szwejk ze współczuciem, gdy zauważył, że się inteligentny pan trzęsie. — Latosi koniec lata jest trochę chłodnawy.<br> {{tab}}— Ja jestem skompromitowany — zapłakał towarzysz Szwejka. — Kariera moja skończona.<br> {{tab}}— A tak — jak najchętniej zgadzał się Szwejk. — Gdy po odsiedzeniu kary nie przyjmą pana na dawne stanowisko, to nie wiem, czy tak łatwo znajdzie pan inne miejsce, bo każdy pracodawca, choćby i hycel, żąda świadectwa moralności. Święta prawda, że taka chwilka rozkoszy, jakiej pan sobie użyczył, nie opłaca się. A czy małżonka pańska i dzieci mają środki utrzymania przez ten czas, kiedy pan będzie sie-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7gpbbz7hsr0lro6dykf6vjbdh8b70qx Wikiskryba:JeramyCorbitt65 2 1085439 3153096 2022-08-17T12:53:32Z JeramyCorbitt65 33841 wikitext text/x-wiki 48 añ᧐s Contador fiscal Rycca Worthy, procedente ɗe Listowel disfruta viendo películas ϲomo "Historia de dos ciudades, A" y Surf. Hice ᥙn viaje a Quseir Amra ʏ conduce un Ferrari 275 Aleación GTB/4 ART Spyder. hek5h9kyh350mpbvfta7og4g79b4oes 3153477 3153096 2022-08-18T07:55:03Z JeramyCorbitt65 33841 wikitext text/x-wiki 39 аños Asistente legal Cami Josey, procedente ɗe Río Campbell disfruta viendo películas ⅽomo Godzilla y Mecanizado. Hice un viaje а Kasbah de Argel ү conduce սn Bugatti Type 18 5 litros deportivo biplaza. ag64ainmpcurp76fw43wwgczua6cuo4 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/77 100 1085440 3153171 2022-08-17T17:20:19Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude><br> {{c|'''VIII'''|po=20px}} {{c|'''Szwejk symulantem.'''}} <br> {{tab}}W owych wielkich czasach lekarze wojskowi czynili wszystko, co tylko mogli, aby z symulantów wypędzić szatana sabotażu i powrócić ich na łono armii.<br> {{tab}}Zaprowadzono kilka stopni tortur symulantów i ludzi podejrzanych o symulowanie, do jakich należeli: suchotnicy, reumatycy, ludzie dotknięci przepukliną, chorobą nerek, tyfusem, cukrzycą, zapaleniem płuc i innymi chorobami.<br> {{tab}}Tortury, którym symulanci byli poddawani, tworzyły pewien system, a stopnie mąk przedstawiały się tak:<br> {{tab}}1. Dieta bezwzględna, rano i wieczorem po filiżance herbaty w ciągu trzech dni, przy czym wszystkim, bez względu, na co się kto skarżył, dawano aspirynę na poty.<br> {{tab}}2. Żeby ludzie nie myśleli, że wojna to miód, dawano im obfite porcje chininy, co się nazywało „lizaniem chininy“.<br> {{tab}}3. Płukanie żołądka dwa razy dziennie litrem ciepłej wody.<br> {{tab}}4. Irygator z wodą mydlaną i gliceryną.<br> {{tab}}5. Zawijanie w prześcieradło umaczane w zimnej wodzie. Byli tacy dzielni ludzie, którzy przecierpieli wszystkie pięć stopni mąk i zostali wywiezieni w prostej trumnie na cmentarz wojskowy. Ale nie brakło też takich małodusznych, którzy gdy doszli do irygatora, meldowali, iż już czują się dobrze<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3fldektaxmr4p3fy3jxgqqp9btegkmp Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/78 100 1085441 3153172 2022-08-17T17:20:59Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>i że nie życzą sobie niczego innego, tylko odejść z najbliższym marszbatalionem do okopów.<br> {{tab}}W garnizonowym więzieniu umieścili Szwejka w baraku szpitalnym, właśnie między takimi małodusznymi symulantami.<br> {{tab}}{{korekta|Ja|— Ja}} już nie wytrzymam — rzekł jego sąsiad, gdy go przyprowadzili z gabinetu lekarskiego, gdzie już po raz drugi wypłukano mu żołądek.<br> {{tab}}Człowiek ten symulował krótkowzroczność.<br> {{tab}}— Jutro pojadę do pułku — decydował się drugi sąsiad ze strony lewej, który akurat dostał był irygator a symulował, że jest głuchy jak pień.<br> {{tab}}Na łóżku przy drzwiach umierał jakiś suchotnik, zawinięty w prześcieradło umaczane w zimnej wodzie.<br> {{tab}}— Już trzeci w tym tygodniu — rzekł sąsiad z prawej strony. — A tobie co dolega?<br> {{tab}}— Ja mam reumatyzm — odpowiedział Szwejk, co spowodowało wybuch wesołego śmiechu dookoła. Śmiał się nawet umierający suchotnik.<br> {{tab}}— Z reumatyzmem nie pchaj się między nas — poważnie napominał Szwejka grubawy mężczyzna. — Reumatyzm znaczy u nas akurat tyle, co odciski. Ja mam anemię, brak mi połowy żołądka i pięciu żeber, a nikt mi nie wierzy. Był tu nawet jeden głuchoniemy, przez dwa tygodnie zawijali go co pół godziny w mokre prześcieradło maczane w zimnej wodzie, co dzień dawali mu irygator.i płukali mu żołądek. Wszyscy sanitariusze byli przekonani, że już sprawę wygrał i że pójdzie do domu, a tu pan doktór przepisał mu coś na wymioty. Mało go te wymioty nie porozrywały i wtedy biedak stał się małoduszny. — Nie mogę — powiada — nadal udawać głuchoniemego. Odzyskałem mowę i słuch. — Wszyscy mu przymawiali, żeby się nie zgubił, ale on swoje, że słyszy i mówi, jak wszyscy ludzie. No i podczas wizyty zameldował się jako zdrowy.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jw0q8fmxy853kcpbps6rfxq299sm64t Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/79 100 1085442 3153173 2022-08-17T17:21:24Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}— Trzymał się dość długo — zauważył człowiek, udający, że ma jedną nogę krótszą o cały decymetr. — Nie tak długo trzymał się ten, co to udawał, że go trafił szlag. Dość mu było trzech proszków chininy, jednego irygatora i jednodniowego postu. Przyznał się i zanim doszło do płukania żołądka, po paraliżu nie zostało śladu. Najdłużej trzymał się ten, co był pokąsany przez wściekłego psa. Gryzł, wył i trzeba przyznać, że swoją rzecz robił znakomicie, ale w żaden sposób nie mógł się zdobyć na pianę koło ust. Pomagaliśmy mu, jak tylko mogliśmy. Łaskotaliśmy go czasem przez całą godzinę przed wizytą, aż dostawał kurczów i siniał, ale piany przy ustach zmajstrować nie umieliśmy i nie zmajstrowaliśmy. Było to okropne. Gdy pewnego dnia o porannej wizycie poddawał się, było nam go żal. Stanął przy łóżku, wyprostowany jak świeca, zasalutował i rzekł: — Posłusznie melduję, panie oberarzt, że ten pies, co mnie pokąsał, pewno nie był wściekły. — Doktór spojrzał na niego tak jakoś dziwnie, że pokąsany może się trząść na całym ciele i mówił dalej: — Posłusznie melduję, że mnie żaden pies w ogóle nie pokąsał, tylko ja sam ugryzłem się W rękę. — Po tym przyznaniu oddali go pod śledztwo za to, że chciał sobie odgryźć rękę, żeby nie musiał iść na wojnę.<br> {{tab}}— Wszystkie te choroby, w których potrzebna jest piana na ustach — mówił grubawy symulant — symuluje się bardzo ciężko. Jak na ten przykład epilepsja. Był tu jeden taki z padaczką i mawiał, że jeden atak mniej czy więcej, to mu wszystko jedno, więc miewał tych ataków do dziesięciu na dzień. Wił się w kurczach, zacinał pięści, wywalał oczy, że wyłaziły mu całkiem na wierzch, tłukł sobą o ziemię, wywalał język, jednym słowem powiem wam, była to wielka choroba pierwszej klasy, taka wspaniała i rzetelna. Nagle zrobiły mu się Wrzody, dwa na karku, dwa na plecach i było po epilepsji, po zwijaniu się w kurczach, kiedy nie mógł głową poruszać, ani leżeć, ani siedzieć. Dostał gorączki i w tej gorączce przy wizycie wszystko na siebie wygadał. I mieliśmy krzyż pański<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3j0c9mzaz10a48mbzfv5fc8k1bnza5s Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/80 100 1085443 3153174 2022-08-17T17:22:10Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>z tymi jego wrzodami, ponieważ musiał u nas jeszcze przez trzy dni leżeć, zanim mu poobierały, i dostał się na dietę. Rano dostawał kawę z bułką, wieczorem kaszę albo zupę, a my musieliśmy patrzeć na niego z wypłukanymi żołądkami przy całkowitej diecie, jak ten drab żarł, mlaskał, chłeptał, sapał i bekał z przeżarcia. Trzem spośród nas odebrał resztę odwagi, więc też się przyznali. Leżeli tu z wadami serca.<br> {{tab}}— Zdaje się — mówił jeden z symulantów — że najlepiej symulować wariację. Tutaj w sąsiedniej izbie są dwaj nauczyciele, z których jeden dniem i nocą powtarza: — Stos Giordana Bruna jeszcze kopci, zrewidujcie {{korekta|prosec|proces}} Galileusza — a ten drugi szczeka, naprzód trzy razy powoli: hauhauhau, a potem pięć razy szybko raz za razem: hauhauhauhauhau, i znowu powoli, i tak bez końca. Wytrzymali tę hecę już przez trzy tygodnie. Ja zrazu też chciałem udawać wariata, a mianowicie szał religijny i wygłaszać kazania o nieomylności papieskiej, ale wreszcie zdobyłem raka żołądka od jednego fryzjera na Małej Stronie. Dałem mu piętnaście koron.<br> {{tab}}— Ja znam jednego kominiarza w Brzewnowie — wtrącił inny pacjent — który za dziesięć koron zrobi wam taką gorączkę, że wyskoczycie oknem.<br> {{tab}}— To nic takiego — rzekł inny. — We Wrszowicach jest jedna akuszerka, która za dwadzieścia koron umie wykręcić nogę tak ładnie, że się jest kaleką do samej śmierci.<br> {{tab}}— Mnie wykręcili nogę za pięć koron — dał się słyszeć głos z łóżka, stojącego przy oknie. — Pięć koron i trzy piwa.<br> {{tab}}— Moja choroba kosztuje mnie już przeszło dwieście koron — rzekł jego sąsiad, człowiek suchy jak tyczka. — Wymieńcie truciznę, jaką tylko chcecie, ja używałem już wszystkich po trosze. Jestem żywym składem trucizn. Piłem sublimat, wdychałem parę rtęciową, gryzłem arszenik, paliłem i piłem opium, morfiną posypywałem sobie chleb, połykałem strychninę, piłem roztwór fosforu w siarkowodorze i kwas pikrynowy.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> fa4lf2gmgu5z7ivx71t3cx3wd1qfyav Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/81 100 1085444 3153175 2022-08-17T17:23:33Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}Zmarnowałem sobie wątrobę, płuca, nerki, żółć, mózg, serce, kiszki. Nikt nie wie, na co jestem chory.<br> {{tab}}— Najlepiej — mówił jakiś głos od drzwi — zastrzyknąć sobie nafty pod skórę na ręku. Mój bratanek miał takie szczęście, że mu amputowali rękę po łokieć i teraz ma spokój z całą wojną.<br> {{tab}}— Widzicie więc — rzekł Szwejk — ile ludzie muszą wycierpieć dla najjaśniejszego pana. I płukania żołądka i irygatory. Kiedym przed laty służył w pułku, bywało jeszcze gorzej. Takiego pacjenta wiązali w kij i wrzucali do lochu, żeby się wykurował. Gdzie tam było szukać łóżek z materacami, jak tutaj, albo spluwaczek. Gołe prycze i na takich gołych pryczach leżeli chorzy. Raz miał jeden chory prawdziwy tyfus, a drugi czarną ospę. Obaj byli związani w kij, a pułkowy doktór kopał ich w brzuchy i mówił, że są symulanty. Potem, gdy obaj ci żołnierze pomarli, dostała się ta rzecz do parlamentu i było o tym w gazetach. Zakazali nam czytać pisma i robili rewizję kuferków, czy kto ma takie gazety. A ponieważ ja zawsze muszę mieć pecha, więc w całym pułku u nikogo takiej gazety nie znaleźli, tylko u mnie. Zaprowadzili mnie do raportu pułkowego, a nasz oberst, taka małpa, Panie świeć nad jego duszą, zaczął na mnie ryczeć, żebym stał prosto i żebym powiedział, kto o tym do gazety napisał, bo jak nie, to mi gębę rozedrze od ucha do ucha i wsadzi mnie do paki, aż szczernieję. Potem przyszedł doktór pułkowy, wymachiwał mi pięścią przed nosem i krzyczał: {{roz*|Sie verfluchter Hund, sie schabiges Wesen, sie unglückliches Mistvieh}} ty smyku socjalistyczny! — Spoglądam wszystkim rzetelnie w oczy, nawet nie mrugnę i milczę, a jedną rękę trzymam przy czapce, drugą na szwie u portek. Latali koło mnie jak te psy, szczekali na mnie, a ja ciągle nic. Milczę, salutuję, a lewą rękę trzymam na szwie portek. Gdy się tak wściekali przez jakie pół godziny, rozpędził się oberst prosto do mnie i ryknął: — Jesteś idiota, czy nie jesteś<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rdk8pfc766n4af0z7ewic9gga3wk8k9 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/82 100 1085445 3153176 2022-08-17T17:24:43Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>idiota? — Posłusznie meldują, panie oberst, że jestem idiota. — Dwadzieścia i jeden dzień surowego więzienia za idiotyzm, dwa posty tygodniowo, miesiąc koszarówki, czterdzieści osiem godzin słupka, natychmiast go zamknąć, nie dać mu żreć, związać go, pokazać mu, że skarb idiotów nie potrzebuje. My ci tutaj, łajdaku, gazetki wytłuczemy z głowy — zdecydował się wreszcie po długim lataniu pan oberst. Podczas gdy siedziałem, działy się w koszarach istne cuda. Nasz oberst zakazał wszystkim żołnierzom czytywać gazety, choćby nawet „Praską Gazetą Urzędową“, a w kantynie nie wolno było zawijać w gazety nawet parówek ani gomółek. Od owego czasu żołnierze zaczęli czytywać gazety i nasz pułk należał do najbardziej wykształconych. Czytywaliśmy wszystkie gazety, a w każdej kompanii układano wierszyki i piosenki na pana obersta. A jak się w pułku coś takiego przytrafiło, to zawsze wśród szeregowców znalazł się taki dobrodziej, który przesłał do gazet opis pod tytułem: „Maltretowanie żołnierzy“. Ale nie dość na tym. Pisali do posłów w Wiedniu, żeby się za nimi wstawiali, a ci zaczęli wnosić interpelacje jedną za drugą, że nasz pan oberst jest zwierzę itp. Jakiś minister wyprawił do nas komisję, żeby wszystko zbadała, a niejaki Franta Henczel z Hlubokiej dostał potem dwa lata, ponieważ to on zwrócił się do Wiednia do posłów z powodu policzka, który dostał na placu ćwiczeń od pana obersta. A gdy komisja odjechała, pan oberst kazał nam wszystkim stanąć w szeregach i przed całym pułkiem wywodził, że żołnierz, to żołnierz, musi stulić pysk i służyć, a jeśli mu się coś nie podoba, to wyłamuje się spod subordynacji. — Takeście sobie, łajdaki, myślały, że wam ta komisja coś pomoże — mówił pan oberst; — {{roz|drek}} wam pomogła. A teraz każda kompania będzie przede mną defilowała i będzie głośno powtarzała, co właśnie powiedziałem. — Więc maszerowaliśmy, jedna kompania za drugą, {{roz*|rechtsschaut,}} gdzie stał pan oberst, ręce trzymaliśmy na rzemieniu flint i ryczeliśmy na niego: — „Takeśmy sobie,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 500k1t4n075152w2ospw408i36knlgf Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/83 100 1085446 3153177 2022-08-17T17:26:27Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>łajdaki, myślały, że nam ta komisja coś pomoże; {{roz|drek}} nam pomogła“. — Pan oberst się śmiał, aż się za brzucho trzymał, ale wreszcie przyszła kolej na jedenastą kompanię. Idzie, wali łożyskami w ziemię, a gdy podchodzi do pana obersta, nic, milczy, ani słówka. Pan oberst się zaczerwienił jak kogut i cofnął kompanię, żeby powtórzyła. Defiluje i milczy, tylko szereg za szeregiem impertynencko patrzy panu oberstowi W oczy. — {{roz*|Ruht!}} — powiada pan oberst, chodzi po dziedzińcu, bije się biczyskiem po cholewach, pluje, potem nagle staje i ryczy: — {{roz*|Abtreten!}} Siada na swoją szkapinę i wyjeżdża za bramę. Czekaliśmy z wielkim zaciekawieniem, co się stanie z jedenastą kompanią, a tymczasem nic i ciągle nic. Pan oberst się już w koszarach wcale nie pokazał, z czego szeregowcy, podoficerowie i oficerowie ogromnie się cieszyli. Potem dali nam nowego obersta, a o tym dawnym mówili, że jest w jakimś sanatorium, ponieważ napisał własnoręcznie list do cesarza, że jedenasta kompania się zbuntowała.<br> {{tab}}Nadeszła pora popołudniowej wizyty. Wojskowy lekarz Grünstein chodził od łóżka do łóżka, a za nim podoficersanitariusz z księgą ordynacyjną.<br> {{tab}}— Macuna?<br> {{tab}}— Jestem!<br> {{tab}}— Irygator i aspiryna! — Pokorny?!<br> {{tab}}— Jestem!<br> {{tab}}— Płukanie żołądka i chinina! — Kowarzik?!<br> {{tab}}— Jestem!<br> {{tab}}— Irygator i aspiryna! — Kotiatko?!<br> {{tab}}— Jestem!<br> {{tab}}— Płukanie żołądka i chinina!<br> {{tab}}I w takim porządku szło jedno za drugim, mechanicznie, ostro, bez litości.<br> {{tab}}— Szwejk?!<br> {{tab}}— Jestem!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9erkgseefwx86l2voprbsxwpopsky7o Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/84 100 1085447 3153178 2022-08-17T17:27:14Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}Doktór Grünstein popatrzył na nowego gościa.<br> {{tab}}— Co wam jest?<br> {{tab}}— Pusłusznie melduję, że mam reumatyzm!<br> {{tab}}Doktór Grünstein podczas wykonywania swego zawodu przyswoił sobie dużo wyrażeń łagodnie ironicznych, które działały nieraz daleko skuteczniej niż krzyk.<br> {{tab}}— Aha, reumatyzm — odpowiedział Szwejkowi. — Oczywiście, bardzo ciężka choroba. I jaki wyjątkowy przypadek, żeby dostać reumatyzmu akurat wtedy, gdy jest wojna światowa i gdy trzeba iść na wojnę. Przypuszczam, że wam {{korekta|barrzo|bardzo}} przykro z tej racji.<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że mi jest, panie oberarzt, strasznie przykro z tej racji.<br> {{tab}}— Patrzcież państwo, jest mu przykro. Bardzo to pięknie z waszej strony, żeście sobie reumatyzm zostawili właśnie na teraz i żeście o nas pomyśleli. W czasie pokoju biega taki biedaczek jak koźlę, ale gdy wybuchnie wojna, zaraz dostaje reumatyzmu i kolana przestają mu służyć. Kolana was nie bolą?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że bolą.<br> {{tab}}— I całymi nocami nie możecie sypiać, prawda? Reumatyzm to bardzo niebezpieczna choroba, ale myśmy tu poczynili duże doświadczenia z reumatykami i wiemy, jak się do nich zabrać. Bezwzględna dieta i inne nasze sposoby leczenia okazały się środkami bardzo skutecznymi. Wyzdrowiejecie tu prędzej niż w Piszczanach, a na front pomaszerujecie tak żwawo, aż się za wami będzie kurzyło.<br> {{tab}}Zwracając się do podoficerasanitariusza, rzekł:<br> {{tab}}— Proszę pisać: Szwejk, dieta zupełna, dwa razy dziennie płukanie żołądka, raz na dzień irygator, a co dalej, to się pokaże. Tymczasem odprowadzić go do gabinetu, przepłukać mu żołądek, a jak trochę oprzytomnieje, dać mu irygator, ale porządny, żeby wołał wszystkich świętych. Zaraz się ten jego reumatyzm przestraszy i ucieknie.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> kggjyvov6abzsos70hcwqg8fqxfyzgr 3153179 3153178 2022-08-17T17:27:38Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}Doktór Grünstein popatrzył na nowego gościa.<br> {{tab}}— Co wam jest?<br> {{tab}}— {{korekta|Pusłusznie|Posłusznie}} melduję, że mam reumatyzm!<br> {{tab}}Doktór Grünstein podczas wykonywania swego zawodu przyswoił sobie dużo wyrażeń łagodnie ironicznych, które działały nieraz daleko skuteczniej niż krzyk.<br> {{tab}}— Aha, reumatyzm — odpowiedział Szwejkowi. — Oczywiście, bardzo ciężka choroba. I jaki wyjątkowy przypadek, żeby dostać reumatyzmu akurat wtedy, gdy jest wojna światowa i gdy trzeba iść na wojnę. Przypuszczam, że wam {{korekta|barrzo|bardzo}} przykro z tej racji.<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że mi jest, panie oberarzt, strasznie przykro z tej racji.<br> {{tab}}— Patrzcież państwo, jest mu przykro. Bardzo to pięknie z waszej strony, żeście sobie reumatyzm zostawili właśnie na teraz i żeście o nas pomyśleli. W czasie pokoju biega taki biedaczek jak koźlę, ale gdy wybuchnie wojna, zaraz dostaje reumatyzmu i kolana przestają mu służyć. Kolana was nie bolą?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że bolą.<br> {{tab}}— I całymi nocami nie możecie sypiać, prawda? Reumatyzm to bardzo niebezpieczna choroba, ale myśmy tu poczynili duże doświadczenia z reumatykami i wiemy, jak się do nich zabrać. Bezwzględna dieta i inne nasze sposoby leczenia okazały się środkami bardzo skutecznymi. Wyzdrowiejecie tu prędzej niż w Piszczanach, a na front pomaszerujecie tak żwawo, aż się za wami będzie kurzyło.<br> {{tab}}Zwracając się do podoficera-sanitariusza, rzekł:<br> {{tab}}— Proszę pisać: Szwejk, dieta zupełna, dwa razy dziennie płukanie żołądka, raz na dzień irygator, a co dalej, to się pokaże. Tymczasem odprowadzić go do gabinetu, przepłukać mu żołądek, a jak trochę oprzytomnieje, dać mu irygator, ale porządny, żeby wołał wszystkich świętych. Zaraz się ten jego reumatyzm przestraszy i ucieknie.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mtfbp5vidg54l7wjaffkuc860puvvn6 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/85 100 1085448 3153180 2022-08-17T17:28:19Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}Zwracając się potem do reszty swoich pacjentów, wygłosił mowę, pełną pięknych i mądrych sentencyj:<br> {{tab}}— Nie myślcie sobie, że macie do czynienia z jakimś cymbałem, który pozwoli wodzić się za nos. Mnie wasze postępowanie bynajmniej nie wytrąca z równowagi. Ja wiem, że wszyscy jesteście symulanci, że chcecie się wymigać od wojska. Przeżyłem wiele setek takich żołnierzy jak wy. Na tych łóżkach leżały całe masy ludzi, którym nie brakło niczego, prócz ducha wojskowego. Podczas gdy ich towarzysze walczyli na froncie, myśleli sobie, że będą się wylegiwali w łóżku, że będą dostawali szpitalne jedzenie i poczekają sobie, aż się wojna skończy. Po psiakrewsku się przeliczyli, a i wy też się tak po psiakrewsku przeliczycie. Jeszcze po dwudziestu latach będziecie krzyczeli przez sen, gdy wam się przyśni, jakeście to u mnie symulowali.<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, panie {{roz|oberarzt}} — ozwał się cichy głos z łóżka przy oknie — że już jestem zdrów. W nocy zauważyłem, że już nie mam duszności.<br> {{tab}}— Nazwisko?<br> {{tab}}— Kowarzik, melduję posłusznie, mam dostać irygator.<br> {{tab}}— Doskonale, irygator dostaniecie jeszcze na drogę — zadecydował doktór Grünstein — żebyście się nie skarżyli, żeśmy was tu nie leczyli. Tak, a teraz wszyscy chorzy, których wymieniłem, marsz za podoficerem, żeby każdy dostał, co mu się należy.<br> {{tab}}I każdy dostał porcję rzetelną, według przepisu. Niektórzy starali się oddziaływać na wykonawcę rozkazów prośbami czy nawet wygrażaniem, że też pójdą między sanitariuszy i że każdy może potem wpaść w ich ręce, ale Szwejk trzymał się oddzielnie.<br> {{tab}}— Nie oszczędzaj mnie — mówił do swego kata dającego mu irygator — pamiętaj o swej przysiędze. Gdyby tu leżał nawet twój ojciec albo własny brat, dawaj im irygator bez mru-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> c7k3li4vrzqsxma5euo6qpm75vd4848 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/86 100 1085449 3153181 2022-08-17T17:29:09Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>gnięcia. Pomyśl, że na takich irygatorach spoczywa Austria, a zwycięstwo będzie nasze!<br> {{tab}}Nazajutrz przy wizycie zapytał doktór Grünstein Szwejka, jak mu się podoba w szpitalu wojskowym.<br> {{tab}}Szwejk odpowiedział, że to przedsiębiorstwo jest akuratne i wzniosłe. W nagrodę dostał to samo, co i wczoraj, a nadto aspirynę i trzy proszki chininy, które wsypali mu do wody, żeby je natychmiast wypił.<br> {{tab}}Nawet Sokrates nie pił swej czaszy cykuty z takim spokojem, jak pił chininę Szwejk, na którym doktór Grünstein wypróbował wszystkie stopnie mąk.<br> {{tab}}Gdy Szwejka zawijali w mokre prześcieradło w obecności lekarza, na jego pytanie, jak mu się to podoba, Szwejk odpowiedział:<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, panie oberarzt, że to mniej więcej tak jak na plaży albo w kąpieli morskiej.<br> {{tab}}— A reumatyzm macie jeszcze?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, panie oberarzt, że zdrowie nie chce się poprawić.<br> {{tab}}Szwejka wzięto na nowe męki.<br> {{tab}}W tym czasie wdowa po generale piechoty, baronowa von Botzenheim, miała bardzo wiele kłopotów z wyszukiwaniem tego żołnierza, o którym pisała niedawno „Bohemia“, iż na wózku dla chorych kazał się zawieźć do wojska i że on, kaleka, wołał: „Na Białogród! Na Białogród!“ Na skutek takiego patriotyzmu „Bohemia“ wezwała swoich czytelników, aby składali ofiary na rzecz lojalnego kaleki-bohatera.<br> {{tab}}Wreszcie zwróciła się do dyrekcji policji i tam ustalono, że tym dzielnym żołnierzem był Szwejk, a dalej sprawa już poszła gładko. Baronowa von Botzenheim zabrała z sobą swoją towarzyszkę i kamerdynera z koszem pełnym dobrych rzeczy i pojechała z tym na Hradczany.<br> {{tab}}Biedna pani baronowa nawet pojęcia nie miała, co to znaczy leżeć w wojskowym szpitalu więzienia garnizonowego.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 0f5tj6kas88siqtqnwtj5rsvjmcyrfh Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/87 100 1085450 3153182 2022-08-17T17:31:48Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}Jej bilet wojskowy otworzył przed nią bramę więzienia, W kancelarii okazywali jej ogromnie dużo grzeczności i po upływie pięciu minut wiedziała już, że {{roz*|„der brave soldat Szwejk“,}} o którego pytała, leży w trzecim baraku, łóżko numer siedemnasty. Do baraku udał się z nią sam doktór Grünstein, który z tego wszystkiego zbaraniał.<br> {{tab}}Szwejk siedział akurat na łóżku po zwykłych codziennych zabiegach przepisanych przez doktora Grunsteina, otoczony gromadką wychudzonych i zagłodzonych symulantów, którzy nie poddali się jeszcze i uparcie walczyli z doktorem Grünsteinem na gruncie diety całkowitej.<br> {{tab}}Kto by się był przysłuchiwał ich rozmowie, byłby miał wrażenie, że znalazł się w towarzystwie na kursach dla specjalistów od przyrządzania smakołyków.<br> {{tab}}— Nawet proste skwarki od słoniny są dobre do jedzenia — opowiadał właśnie jeden z pacjentów, który był tu leczony na zastarzały katar żołądka. — Ale muszą być ciepłe. Po wytopieniu słoniny trzeba je wycisnąć na sucho, osolić, opieprzyć, a ja wam mówię, że są lepsze od gęsich skwarków.<br> {{tab}}— Aby już gęsim skwarkom nie przymawiaj — rzekł mąż, dotknięty rakiem żołądka. — Nie ma nic lepszego od gęsich skwarków. Gdzie tu się pchać z wieprzowymi skwarkami przeciwko gęsim! Naturalnie, że muszą być usmażone na kolor złotawy, jak to robią Żydzi. Biorą tłustą gęś i ściągają na skwarki sadło razem ze skórą.<br> {{tab}}— Mylisz się, bratku, jeśli chodzi o skwarki wieprzowe — zauważył sąsiad Szwejka. — Oczywiście, że mówię tylko o skwarkach ze słoniny domowej, o tych, co się je zwykle nazywa skwarkami domowymi. Nie powinny być czerwone, ale i żółte też nie, trzeba znaleźć właściwy odcień między tymi dwoma kolorami. Taki skwarek nie może być ani zbyt twardy, ani zbyt miękki, musi rozpłynąć się na języku, a nie można przy tym mieć wrażenia, że po brodzie cieknie tłuszcz.<br> {{tab}}— Kto z was jadł skwarki z końskiego łoju? — ozwał się<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1hfvwwbefoh4xo4wb16c51c2fn38s8r Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/88 100 1085451 3153183 2022-08-17T17:33:22Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>czyjś głos, na który nikt nie dał odpowiedzi, ponieważ do baraku wbiegł podoficer-sanitariusz:<br> {{tab}}— Wszyscy do łóżek, bo idzie tu jakaś arcyksiężna! Niech nikt nie wyścibia brudnych nóg spod deki!<br> {{tab}}Nawet arcyksiężna nie mogła wejść na salę z taką powagą, z jaką weszła baronowa von Botzenheim. Za nią waliła cała świta, w której nie brakło nawet wachmistrza rachuby z kancelarii szpitala. Przywidziało mu się, że w tym wszystkim jest jakaś tajemnicza ręka rewizji, która oderwie go od obfitego żłobu na tyłach i rzuci go przed zasieki z drutu kolczastego na pastwę szrapneli.<br> {{tab}}Był blady, ale jeszcze bledszy był doktór Grünstein. Przed jego oczami migotał mały bilecik starej baronowej z tytułem: „wdowa po generale“, a z tytułem tym kojarzyło się niesłychanie wiele, jak na przykład: znajomości, protekcje, skargi, translokacje na front i inne okropności.<br> {{tab}}— Tutaj mamy Szwejka — rzekł zachowując sztuczny spokój i prowadząc panią baronową ku łóżku, na którym spoczywał Szwejk. — Jest bardzo cierpliwy.<br> {{tab}}Baronowa von Botzenheim usiadła na podanym jej krześle przy łóżku Szwejka i rzekła:<br> {{tab}}— Ceśki solniesz, topra solniesz, kalika być topry solniesz. Barso lubić ceśki Austriak.,<br> {{tab}}Przy tych słowach głaskała Szwejka po jego niegolonej twarzy i mówiła dalej:<br> {{tab}}— Ja citać wsistko w gazeta, ja psinosić jeść, papu, palić. Ceśki solniesz topra solniesz. {{roz*|Johann, kommen sie her!}}<br> {{tab}}Kamerdyner, przypominający swoimi bokobrodami zbójcę Balińskiego, przyciągnął ku łóżku olbrzymi kosz, podczas gdy towarzyszka starej baronowej, wysoka dama o zapłakanej twarzy, przysiadła na łóżku i podpierała Szwejka słomianą poduszką, bo jej się wydawało, że tak właśnie trzeba dogadzać chorym bohaterom.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2p44eme7dzeiyzw8ygiz755gzjxm7ym Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/89 100 1085452 3153184 2022-08-17T17:36:10Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}Tymczasem baronowa wyjmowała z kosza prezenty. Tuzin pieczonych kurcząt pozawijanych w różową bibułkę i poprzewiązywanych czarno-żółtą wstążką jedwabną, dwie butelki jakiegoś wonnego likieru z etykietą {{roz*|„Gott strafe England!“}} Na drugiej stronie butelki był obrazek Franciszka Józefa i Wilhelma, trzymających się za ręce, jakby się zmagali, kto mocniejszy i wytrzymalszy.<br> {{tab}}Potem wydobyła z kosza trzy butelki wina dla rekonwalescentów i dwa pudełka papierosów. Wszystko elegancko układała na pustym łóżku obok Szwejka, dodając do tego jeszcze pięknie oprawną książkę: „Zdarzenia z życia naszego monarchy“, którą napisał był wielce zasłużony redaktor naczelny „Urzędowej Gazety Praskiej“, będący sobowtórem starego Franciszka. Potem znalazły się na łóżku paczuszki czekolady z takim samym napisem: {{roz*|„Gott strafe England“.}} I na nich były obrazki obu cesarzy: austriackiego i niemieckiego. Na czekoladzie już się nie trzymali za ręce, ale z jakimś despektem odwracali się od siebie. Ładna była dwurzędowa szczoteczka do zębów z napisem {{roz*|„Viribus unitis“,}} aby każdy, kto będzie czyścił zęby, wspomniał o Austrii. Eleganckim i dla żołnierza idącego na front do okopów bardzo stosownym prezentem był neseser z kompletem przyborów do czyszczenia {{korekta|poznokci|paznokci}}. Na pudełku był obrazek przedstawiający szrapnel w chwili wybuchu i jakiegoś człowieka, który w szyszaku na głowie pędzi gdzieś z bagnetem w ręku. Pod tym był napis: {{roz|„Für Gott, Kaiser und Vaterland!“}} Bez obrazka była paczka suszonych owoców, ale za to był na tej paczce wierszyk:<br> {{f|<poem> Oesterreich, du edles Haus, steck deine Fahne aus, lass sie im Windę wehn. Oesterreich muss ewig stehn!</poem>|w=90%}} {{tab}}Był oczywiście i przekład tego pięknego wierszyka, na drugiej stronie:<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> tosqu4egh2wh9pbogq3judc63kuqv7s 3153187 3153184 2022-08-17T17:39:13Z Wieralee 6253 drobne redakcyjne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}Tymczasem baronowa wyjmowała z kosza prezenty. Tuzin pieczonych kurcząt pozawijanych w różową bibułkę i poprzewiązywanych czarno-żółtą wstążką jedwabną, dwie butelki jakiegoś wonnego likieru z etykietą {{roz*|„Gott strafe England!“}} Na drugiej stronie butelki był obrazek Franciszka Józefa i Wilhelma, trzymających się za ręce, jakby się zmagali, kto mocniejszy i wytrzymalszy.<br> {{tab}}Potem wydobyła z kosza trzy butelki wina dla rekonwalescentów i dwa pudełka papierosów. Wszystko elegancko układała na pustym łóżku obok Szwejka, dodając do tego jeszcze pięknie oprawną książkę: „Zdarzenia z życia naszego monarchy“, którą napisał był wielce zasłużony redaktor naczelny „Urzędowej Gazety Praskiej“, będący sobowtórem starego Franciszka. Potem znalazły się na łóżku paczuszki czekolady z takim samym napisem: {{roz*|„Gott strafe England“.}} I na nich były obrazki obu cesarzy: austriackiego i niemieckiego. Na czekoladzie już się nie trzymali za ręce, ale z jakimś despektem odwracali się od siebie. Ładna była dwurzędowa szczoteczka do zębów z napisem {{roz*|„Viribus unitis“,}} aby każdy, kto będzie czyścił zęby, wspomniał o Austrii. Eleganckim i dla żołnierza idącego na front do okopów bardzo stosownym prezentem był neseser z kompletem przyborów do czyszczenia poznokci.<!-- dalej też jest poznokci, ale też i poznogci --> Na pudełku był obrazek przedstawiający szrapnel w chwili wybuchu i jakiegoś człowieka, który w szyszaku na głowie pędzi gdzieś z bagnetem w ręku. Pod tym był napis: {{roz|„Für Gott, Kaiser und Vaterland!“}} Bez obrazka była paczka suszonych owoców, ale za to był na tej paczce wierszyk:<br> {{f|<poem> Oesterreich, du edles Haus, steck deine Fahne aus, lass sie im Windę wehn. Oesterreich muss ewig stehn!</poem>|w=90%}} {{tab}}Był oczywiście i przekład tego pięknego wierszyka, na drugiej stronie:<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> a5iem90kqe2ax0syssmu6orsnoztasn Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/90 100 1085453 3153185 2022-08-17T17:37:34Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{f|<poem> Austrio, ty domie szlachetny, Wyścib chorągiew swoją, Każ jej na wietrze wiać. Austria musi wiecznie stać!</poem>|w=90%}} {{tab}}Ostatnim prezentem był biały hiacynt w doniczce.<br> {{tab}}Kiedy już to wszystko znalazło się po rozpakowaniu na łóżku, pani baronowa von Botzenheim nie mogła opanować łez wzruszenia. Kilku wygłodzonym symulantom pociekła ślina z ust. Towarzyszka pani baronowej podpierała siedzącego Szwejka i także roniła łzy. Było cicho jak w kościele, gdy wtem Szwejk złożył ręce i przerwał uroczystą ciszę:<br> {{tab}}— Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje... pardon, wielmożna pani, to nie tak, chciałem tylko powiedzieć: Panie Boże, Ojcze niebieski, błogosław te dary, które z obfitości Twojej spożywać będziemy. Amen.<br> {{tab}}Po tych słowach sięgnął po jedno z kurcząt i wgryzł się w nie, podczas gdy doktór Grünstein spoglądał nań okiem przerażonym.<br> {{tab}}— Ach, jak mu smakuje, żołnierzykowi — entuzjazmowała się stara baronowa, zwracając się do doktora Grünsteina. — On jest niezawodnie już zdrów i może wyruszyć w pole. Bardzo się cieszę, że przyniosłam mu te rzeczy w porę.<br> {{tab}}Potem chodziła od łóżka do łóżka i rozdawała papierosy i czekoladki. Wreszcie zawróciła ku łóżku Szwejka, pogłaskała go po głowie, szepnęła: {{roz|Behüt euch Gott}} — i z całą świtą wyszła z sali:<br> {{tab}}Zanim doktór Grünstein powrócił z dołu po odprowadzeniu baronowej, Szwejk porozdawał kurczęta, które zostały pożarte przez pacjentów z taką szybkością, że zamiast kurcząt znalazł doktór Grünstein tylko kupkę kości ogryzionych tak czyściutko, jakby kurczęta za życia wpadły były do gniazda sępów, a ich ogryzione kości leżały parę miesięcy na spiekocie słonecznej.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> b16qd2aghscpj7407v9w0iyef82nq0z Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/91 100 1085454 3153188 2022-08-17T17:39:49Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}Znikł też likier wojenny i trzy butelki wina. Poprzepadały w żołądkach paczuszki czekolady i paczka suszonych owoców. Ktoś wypił w pośpiechu nawet buteleczkę lakieru do poznokci, która znajdowała się w neseserze i nadgryzł pastę do zębów, przyłączoną do szczoteczki.<br> {{tab}}Doktór Grünstein, powróciwszy na salę, przybrał od razu postawę bojową i wygłosił długą mowę. Kamień spadł mu z serca, że pani baronowa już sobie poszła. Kupa ogryzionych kości utwierdziła go w mniemaniu, że wszyscy są niepoprawni.<br> {{tab}}— Żołnierze! — zaczął swoje przemówienie. — Gdybyście mieli trochę rozsądku, to bylibyście wszystko pozostawili i bylibyście sobie powiedzieli, że jeśli to pożremy, to pan oberarzt nie będzie nam wierzył, iż jesteśmy ciężko chorzy. Sami wystawiliście sobie świadectwo, iż nic sobie nie robicie z mojej dobroci. Płuczę wam żołądki, daję wam irygatory, staram się utrzymać was na bezwzględnej diecie, a wy przeładowujecie sobie brzuchy. Czy chcecie dostać kataru żołądka? Mylicie się! Zanim wasze żołądki spróbują strawić to wszystko, wyczyszczę wam je tak dokumentnie, że do końca życia o tym nie zapomnicie i jeszcze dzieciom swoim opowiecie, jakieście się razu pewnego poobżerali kurczętami i innymi smakołykami i jak to wszystko nie utrzymało się w was nawet przez kwadrans, bo wam wypompowano żołądki na poczekaniu. Dalej więc, jeden za drugim za mną, abyście nie zapomnieli, że nie jestem żaden wół, jak wy, ale jednak nieco sprytniejszy niż wy wszyscy razem. Prócz tego zapowiadam wam, że jutro sprowadzę na was komisję, bo wylegujecie się tu już zbyt długo, a żadnemu z was nic nie jest, jeśli potraficie W ciągu paru minut zapaskudzić sobie żołądki tak ładnie, jakeście to właśnie zrobili. Dalej, naprzód i marsz!<br> {{tab}}Gdy przyszła kolej na Szwejka, doktór Grünstein spojrzał na niego i jakaś reminiscencja w związku z dzisiejszą tajemniczą wizytą zmusiła go do zapytania:<br> {{tab}}— Czy wy znacie panią baronową?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> l17a615x0805kwfs3r0n4y4es8d4bpu Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/92 100 1085455 3153190 2022-08-17T17:41:13Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}— To moja niewłasna matka — odpowiedział spokojnie Szwejk. — W niemowlęcym wieku porzuciła mnie, a teraz odnalazła...<br> {{tab}}Doktór Grünstein rzekł zwięźle:<br> {{tab}}— Potem dajcie Szwejkowi jeszcze irygator.<br> {{tab}}Wieczorem było w baraku smutno. Przed paru godzinami wszyscy mieli w żołądkach różne dobre i smakowite rzeczy, a teraz mają w nich tylko słabą herbatę i kromkę chleba.<br> {{tab}}Numer dwudziesty pierwszy ozwał się od okna:<br> {{tab}}— Wierzycie, koledzy, że wolę raczej kurczę smażone niż pieczone?<br> {{tab}}Ktoś mruknął: — Dajcie mu dekę — ale wszyscy byli tak osłabieni po niefortunnej wyżerce, że nikt się nie chciał ruszyć.<br> {{tab}}Doktór Grünstein dotrzymał słowa. Przed południem przyszło kilku lekarzy wojskowych z osławionej komisji.<br> {{tab}}Kroczyli poważnie śród szeregów łóżek i nic nie było słychać, prócz tego:<br> {{tab}}— Pokażcie język!<br> {{tab}}Szwejk wysunął język tak daleko, że twarz jego wykrzywiła się w głupi grymas, a oczy się zamknęły.<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, panie stabsarzt, że już więcej języka nie mam.<br> {{tab}}Zaczęła się interesująca rozprawa między Szwejkiem a komisją. Szwejk twierdził, że uwagę o języku zrobił tylko dlatego, aby na niego nie padło podejrzenie, iż ukrywa część języka. Natomiast członkowie komisji różnili się zasadniczo w swoich zdaniach o Szwejku.<br> {{tab}}Połowa lekarzy była zdania, że Szwejk jest {{roz*|„ein blöder Kerl“,}} podczas gdy druga połowa uważała, iż jest to łotr, który sobie z wojska pokpiwa.<br> {{tab}}— Do stu tysięcy piorunów! — ryknął na Szwejka prezes komisji. — Sam diabeł musiałby ci pomagać, żebyśmy ci rady dać nie mieli.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 06v2xz5tfq7w6x7eiyqb4bbjt62hdk1 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/93 100 1085456 3153191 2022-08-17T17:42:24Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}Szwejk spoglądał na całą komisję z boskim spokojem niewinnego dziecięcia.<br> {{tab}}Wyższy lekarz sztabowy podszedł jak najbliżej do Szwejka:<br> {{tab}}— Chciałbym ja wiedzieć, wy, morska Świnio, co wy teraz myślicie?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że ja w ogóle nie myślę.<br> {{tab}}— {{roz*|Himmeldonnerwetter!}} — wrzeszczał jeden z członków komisji pobrzękując szablą. — Patrzcie go, on nic nie myśli! A czemuż to nic nie myślicie, wy, słoniu syjamski?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że ja dlatego nic nie myślę, ponieważ żołnierzom na służbie jest to zakazane. Kiedy przed laty służyłem w dziewięćdziesiątym pierwszym pułku,. to nasz pan kapitan zawsze mawiał: — Żołnierzowi nie wolno myśleć. Za niego myśli jego przełożony. Jak tylko żołnierz zacznie myśleć, to już nie jest żołnierzem, ale marnym, wszawym cywilem. Myślenie nie prowadzi...<br> {{tab}}— Stulcie pysk! — przerwał Szwejkowi wściekły prezes komisji. — Już o was słyszeliśmy. {{roz*|Der Kerl meint, man wird glauben, er sei ein wirklicher Idiot.}} Nie jesteście idiota, Szwejku, ale przebiegły jesteście, sprytny, gałgan, ulicznik jesteście, wszawy łajdak, rozumiecie?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że rozumiem.<br> {{tab}}— Już wam mówiłem, żebyście stulili pysk. Słyszeliście?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że słyszałem, że mam stulić pysk.<br> {{tab}}— {{roz*|Himmelhergott,}} no to stulcie ten pysk. Czy nie wiecie, że jak wam każę być cicho, to nie macie mleć jęzorem?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że wiem, że nie mam mleć jęzorem.<br> {{tab}}Wojskowi panowie spojrzeli po sobie i wezwali wachmistrza,<br> {{tab}}— Tego człowieka — rzekł wyższy lekarz sztabowy i prezes komisji, wskazując na Szwejka — zaprowadzicie do kancelarii i poczekacie na naszą relację i raport. Chłopisko zdro-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 90gn2gg40rjs4l0kchzk7xd2eyjjziq Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/94 100 1085457 3153196 2022-08-17T17:43:42Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>we jak ryba, symuluje i jeszcze miele ozorem, a z przełożonych sobie pokpiwa. Zdaje mu się, że przełożeni są dla jego zabawy, że cala wojna jest uciechą i zabawką. W garnizonie to wam, mój Szwejku, wyperswadują, że wojna to nie żadna srajda.<br> {{tab}}Szwejk oddalał się z wachmistrzem do kancelarii i w drodze przez dziedziniec pośpiewywał sobie:<br> {{f|<poem>Zawszem sobie myślał, Że wojna to szpas; Że pobędę na niej tydzień, dwa tygodnie, I powrócę znowuż między was...</poem>|w=90%}} {{tab}}Podczas gdy w kancelarii dyżurny oficer ryczał na Szwejka, że takich drabów, jak Szwejk, powinno się rozstrzeliwać, komisja w barakach szpitalnych dziesiątkowała symulantów. Spośród siedemdziesięciu pacjentów ocalało tylko dwóch: jeden miał nogę przetrąconą granatem, a drugi miał prawdziwą gruźlicę kości.<br> {{tab}}Tylko ci dwaj nie usłyszeli słówka {{roz*|„tauglich“,}} wszyscy inni, nie wyłączając umierających suchotników, uznani zostali za zdatnych do pełnienia służby wojskowej w polu. Przy sposobności wyższy lekarz sztabowy nie oparł się potrzebie wygłoszenia przemowy.<br> {{tab}}Mowa jego była naszpikowana różnymi wyzwiskami, a w treści była zwięzła. Wszyscy, jeden w drugiego, to bydlęta i gnój i jedynie w tym wypadku, gdy będą dzielnie walczyli za najjaśniejszego pana, będą mogli powrócić do społeczności ludzkiej, a po wojnie będzie im odpuszczone, że się chcieli wykpić z wojska i symulowali. Ale on osobiście w to nie wierzy i jest przekonany, że wszystkich czeka stryczek.<br> {{tab}}Jakiś młodziutki lekarz wojskowy, dusza czysta dotąd i niezepsuta, poprosił wyższego lekarza sztabowego, aby mu pozwolono też przemówić. Mowa jego różniła się od słów przełożonego optymizmem i naiwnością. Mówił po niemiecku.<br> {{tab}}Dużo mówił o tym, że każdy z tych, którzy opuszczają<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8xkm59jb2ty1lgxqf7qmtabag3fgq2f Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/95 100 1085458 3153197 2022-08-17T17:44:18Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>szpital, aby odejść do swoich pułków w polu, musi być bohaterem i rycerzem. On sam jest przekonany, że będą dzielni We władaniu bronią na polu walki i szlachetni we wszystkich sprawach wojskowych i prywatnych. Że będą niepokonanymi bojownikami, pamiętnymi sławy Radetzkiego i księcia Eugeniusza Sabaudzkiego. Że użyźnią krwią swoją rozległe Pola chwały monarchii i zwycięsko dokonają zadania, jakie Wyznaczyła im historia. W śmiałej odwadze, gardząc życiem swoim, runą naprzód pod rozstrzelanymi sztandarami, ku nowej sławie i nowym zwycięstwom.<br> {{tab}}Potem na korytarzu wyższy lekarz sztabowy rzekł do tego naiwnego młodziana:<br> {{tab}}— Panie kolego, mogę pana zapewnić, że to wszystko na nic. Z tych łajdaków nie wychowaliby żołnierzy ani Radetzky, ani książę Eugeniusz Sabaudzki. Mówić do nich po anielsku czy po diabelsku, to wszystko jedno. Jest to hołota.<br> <br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> extno8arz06yawn95uedbibzjntcwec Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/96 100 1085459 3153214 2022-08-17T17:58:25Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude><br> {{c|'''IX'''|w=120%}} {{c|'''Szwejk w garnizonie.'''}} <br> {{tab}}Ostatnim schronieniem ludzi, którym nie chciało się wojować, był garnizon. Znałem pewnego suplenta, który, jako matematyk, nie chciał strzelać z armat i dlatego ukradł jakiemuś nadporucznikowi zegarek, żeby się tylko dostać do garnizonu. Zrobił to po gruntownym namyśle. Wojna mu nie imponowała i nie zachwycała go. Strzelanie do nieprzyjaciela i zabijanie takich samych nieszczęśliwych suplentów i matematyków po stronie przeciwnej, jakim był sam, uważał za idiotyzm.<br> {{tab}}— Nie chcę być nienawidzony za swoje gwałty — powiedział sobie i ukradł zegarek.<br> {{tab}}Naprzód badali jego stan umysłowy, a gdy oświadczył, że chciał się zbogacić, wyprawili go do garnizonu. Sporo było takich, którzy siedzieli w garnizonie za kradzieże i oszustwa, idealistów i nieidealistów. Byli tam ludzie, uważający wojnę za źródło dochodów, różni podoficerowie z rachuby, zarówno z tyłów jak i z frontu, którzy dopuszczali się najróżniejszych manipulacyj z prowiantami i z żołdem, i byli różni drobni złodzieje, stokroć uczciwsi od tych łotrów, którzy ich tu przysłali. Następnie siedzieli w garnizonie żołnierze za różne inne wykroczenia czysto wojskowe, jak niesubordynacja, próby<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ii2l17s7d53sfyrr9qm2fdwo7u9s836 3153215 3153214 2022-08-17T17:58:37Z Wieralee 6253 drobne redakcyjne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude><br> {{c|'''IX'''|po=20px}} {{c|'''Szwejk w garnizonie.'''}} <br> {{tab}}Ostatnim schronieniem ludzi, którym nie chciało się wojować, był garnizon. Znałem pewnego suplenta, który, jako matematyk, nie chciał strzelać z armat i dlatego ukradł jakiemuś nadporucznikowi zegarek, żeby się tylko dostać do garnizonu. Zrobił to po gruntownym namyśle. Wojna mu nie imponowała i nie zachwycała go. Strzelanie do nieprzyjaciela i zabijanie takich samych nieszczęśliwych suplentów i matematyków po stronie przeciwnej, jakim był sam, uważał za idiotyzm.<br> {{tab}}— Nie chcę być nienawidzony za swoje gwałty — powiedział sobie i ukradł zegarek.<br> {{tab}}Naprzód badali jego stan umysłowy, a gdy oświadczył, że chciał się zbogacić, wyprawili go do garnizonu. Sporo było takich, którzy siedzieli w garnizonie za kradzieże i oszustwa, idealistów i nieidealistów. Byli tam ludzie, uważający wojnę za źródło dochodów, różni podoficerowie z rachuby, zarówno z tyłów jak i z frontu, którzy dopuszczali się najróżniejszych manipulacyj z prowiantami i z żołdem, i byli różni drobni złodzieje, stokroć uczciwsi od tych łotrów, którzy ich tu przysłali. Następnie siedzieli w garnizonie żołnierze za różne inne wykroczenia czysto wojskowe, jak niesubordynacja, próby<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> e068v4cz18bsgud7mcwqsevloye4r08 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/97 100 1085460 3153218 2022-08-17T17:59:48Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>buntu, dezercja. Wreszcie typem osobliwym byli polityczni, śród których osiemdziesiąt procent było zupełnie niewinnych, ale dziewięćdziesiąt dziewięć procent spośród nich skazywano.<br> {{tab}}Aparat audytorów był wspaniały. Właśnie taki aparat sądowy, jaki był tutaj, ma każde państwo przed powszechnym politycznym, gospodarczym i moralnym upadkiem.<br> {{tab}}Takie państwo ochrania resztki swego spłowiałego nimbu przy pomocy sądów, policji, żandarmerii i sprzedajnej zgrai donosicieli.<br> {{tab}}W każdym oddziale wojskowym miała Austria szpiclów, którzy denuncjowali swoich towarzyszy, sypiających z nimi na tych samych pryczach i dzielących się z nimi kawałkiem chleba podczas marszów.<br> {{tab}}Także i policja państwowa dostarczała do garnizonu sporo materiału, osobliwie tacy panowie, jak Klima, Slaviček et Comp. Cenzura wojskowa dostarczała tu autorów korespondencji, jaką prowadzili ludzie z frontu z tymi, których pozostawili w domu, zrozpaczonych, bezradnych. Tutaj sprowadzali żandarmi nawet starych dożywotników, którzy pisywali listy na front, a sąd wojskowy miotał im na głowy po dwanaście lat więzienia za ich słowa pociechy i za opisy biedy domowej.<br> {{tab}}Z hradczańskiego garnizonu przez Brzewnow prowadziła też droga na motolski plac ćwiczeń. Na czele w towarzystwie żołnierzy kroczył człowiek z łańcuchami na rękach, a za nim toczył się wóz z trumną. Na motolskim placu ćwiczeń rozbrzmiewał krótki rozkaz: {{roz*|„An! Feuer!“}} Po czym po wszystkich pułkach i batalionach odczytywali rozkaz pułkowy, że znowu rozstrzelano jednego za bunt, gdy stawał do wojska, a pan kapitan ciął szablą jego żonę za to, że nie mogła się oderwać od swego męża.<br> {{tab}}A w garnizonie była taka trójka: sztabowy profos Slavik, kapitan Linhart i sierżant Rzepa, przezywany katem.. Ci trzej spełniali swoje obowiązki bardzo sumiennie. Wieluż to ludzi<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qgtfwcp6q9i70jt0yudo8osas9q1poc Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/98 100 1085461 3153219 2022-08-17T18:00:55Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>zatłukli oni w celkach osobnych! Być może, że kapitan Linhart i za republiki jest dalej kapitanem. Życzyłbym sobie, żeby mu były zaliczone lata służby w garnizonie. Slawićkowi i Klimie z policji państwowej lata te zaliczone zostały. Rzepa jest teraz cywilem i wykonywa dalej swoje powołanie majstra mularskiego. Być może, że jest członkiem patriotycznych stowarzyszeń w republice.<br> {{tab}}Sztabowy profos Slavik stał się za republiki złodziejem i jest dzisiaj pod kluczem. Nie zaczepił się biedak w republice, jak inni wojskowi.<br> {{***2}} {{tab}}Jest rzeczą zgoła naturalną, że sztabowy profos Slavik, przyjmując Szwejka, rzucił nań spojrzenie pełne niemego wyrzutu.<br> {{tab}}— I ty, bratku, masz tak dalece zaszarganą opinię, iż dostałeś się aż tutaj, między nas? My ci tu, kochanie, pobyt osłodzimy, jako i wszystkim, którzy wpadli w nasze ręce, a te ręce nasze niczym nie przypominają delikatnych rączek damskich.<br> {{tab}}Aby zaś dodać powagi spojrzeniu, przytknął swoją muskularną i ciężką pięść do nosa Szwejka i rzekł:<br> {{tab}}— Powąchaj, łajdaku!<br> {{tab}}Szwejk powąchał i rzekł:<br> {{tab}}— Nie chciałbym dostać nią w nos, bo to pachnie cmentarzem.<br> {{tab}}Spokojne, poważne słowo podobało się sztabowemu profosowi.<br> {{tab}}— He — rzekł trącając Szwejka pięścią w brzucho. — Stój prosto. Co masz w kieszeniach? Jeśli masz papieros, to go sobie możesz zostawić, ale pieniądze dawaj, żeby ci ich nie ukradli. Więcej nie masz? Nie kłam; kłamstwo karzemy.<br> {{tab}}— Gdzie go wsadzimy? — zapytał sierżanta Rzepę.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3g7rwvg2marcqf4rfao0caykiuayel0 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/99 100 1085462 3153222 2022-08-17T18:02:23Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}— Wsadzimy go do szesnastki — zadecydował sztabowy profos — między tych, co chodzą w gaciach. Nie widzi pan, że do papierów pan kapitan Linhart dopisał: {{roz*|„Streng behüten! Beobachten!“}} — No tak, tak — zwrócił się uroczyście do Szwejka — z łajdakami postępuje się po łajdacku. Jak się kto opiera, to go prowadzimy do pojedynki i łamiemy mu tam wszystkie żebra, a potem zostawiamy go tam samego, dopóki nie zdechnie. Mamy swoje prawo. Poradziliśmy tu sobie z jednym rzeźnikiem, pamiętacie, Rzepo?<br> {{tab}}— No, co prawda, to prawda, napociliśmy się nad nim, panie profosie — marzycielsko odpowiedział sierżant Rzepa. — Co to było za ciało! Przez pięć minut musiałem po nim deptać, zanim zaczęły mu trzeszczeć żebra i puściła mu się krew ustami. I jeszcze dziesięć dni żył potem. Mocne miał życie.<br> {{tab}}— Widzisz więc, łajdaku, jak to się u nas robi, jeśli ktoś stawia opór — kończył swój pedagogiczny wykład sztabowy profos Slavik. — To samo, gdy ktoś chce uciec. To tak, jakby ktoś popełnił samobójstwo, które u nas karze się tak samo. Albo niech cię ręka boska broni, ty gówniarzu, gdyby ci przyszło do głowy skarżyć się na coś, gdy przychodzi inspekcja. Gdy inspekcja przyjdzie i zapyta: — Czy macie jakie skargi? — to masz, śmierdzielu, stać na baczność, salutować i odpowiadać: — Posłusznie melduję, że nie mam, że jestem zupełnie zadowolony. — Jak powiesz, niedojdo! Powtórz!<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że nie mam, że jestem zupełnie zadowolony — powtórzył Szwejk z takim miłym wyrazem, że sztabowy profos został oszukany, bo mu się wydało, że to jest rzetelne staranie i uczciwość.<br> {{tab}}— Rozbierz się do gatek i pójdziesz do szesnastki — rzekł grzecznie, nie dodając żadnego z tych pięknych słów, jak: śmierdziel, niedojda, chociaż to było jego zwyczajem.<br> {{tab}}W szesnastce spotkał się Szwejk z dwudziestu ludźmi w gatkach. Byli to tacy, którzy w papierach swoich mieli uwagę:<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> kigih8ol8yma00vrebqunaagypp8paf 3153223 3153222 2022-08-17T18:02:53Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}— Wsadzimy go do szesnastki — zadecydował sztabowy profos — między tych, co chodzą w gaciach. Nie widzi pan, że do papierów pan kapitan Linhart dopisał: {{roz*|„Streng behüten! Beobachten!“}} — No tak, tak — zwrócił się uroczyście do Szwejka — z łajdakami postępuje się po łajdacku. Jak się kto opiera, to go prowadzimy do pojedynki i łamiemy mu tam wszystkie żebra, a potem zostawiamy go tam samego, dopóki nie zdechnie. Mamy swoje prawo. Poradziliśmy tu sobie z jednym rzeźnikiem, pamiętacie, Rzepo?<br> {{tab}}— No, co prawda, to prawda, napociliśmy się nad nim, panie profosie — marzycielsko odpowiedział sierżant Rzepa. — Co to było za ciało! Przez pięć minut musiałem po nim deptać, zanim zaczęły mu trzeszczeć żebra i puściła mu się krew ustami. I jeszcze dziesięć dni żył potem. Mocne miał życie.<br> {{tab}}— Widzisz więc, łajdaku, jak to się u nas robi, jeśli ktoś stawia opór — kończył swój pedagogiczny wykład sztabowy profos Slavik. — To samo, gdy ktoś chce uciec. To tak, jakby ktoś popełnił samobójstwo, które u nas karze się tak samo. Albo niech cię ręka boska broni, ty gówniarzu, gdyby ci przyszło do głowy skarżyć się na coś, gdy przychodzi inspekcja. Gdy inspekcja przyjdzie i zapyta: — Czy macie jakie skargi? — to masz, śmierdzielu, stać na baczność, salutować i odpowiadać: — Posłusznie melduję, że nie mam, że jestem zupełnie zadowolony. — Jak powiesz, niedojdo! Powtórz!<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że nie mam, że jestem zupełnie zadowolony — powtórzył Szwejk z takim miłym wyrazem, że sztabowy profos został oszukany, bo mu się wydało, że to jest rzetelne staranie i uczciwość.<br> {{tab}}— Rozbierz się do gatek i pójdziesz do szesnastki — rzekł grzecznie, nie dodając żadnego z tych pięknych słów, jak: śmierdziel, niedojda, chociaż to było jego zwyczajem.<br> {{tab}}W szesnastce spotkał się Szwejk z dwudziestu ludźmi w gatkach. Byli to tacy, którzy w papierach swoich mieli uwagę:<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9c8vrz1naz3z8o6b5e6ab70uvv3dekn Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/100 100 1085463 3153225 2022-08-17T18:04:06Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{roz*|„Streng behüten! Beobachten!“}} — Pilnowano ich też bardzo troskliwie, aby nie pouciekali.<br> {{tab}}Gdyby te kalesony były czyste, a okna nie miały krat, to na pierwsze spojrzenie można by było mniemać, że się jest w szatni łaźni parowej.<br> {{tab}}Szwejka przyjął tzw. {{roz|cimrkomendant}} — służbowy szesnastki, chłop zarośnięty i w rozchełstanej koszuli. Zapisał sobie jego nazwisko na skrawku papieru wiszącego na ścianie i powiedział:<br> {{tab}}— A jutro to będzie u nas teatr. Zaprowadzą nas do kaplicy na kazanie. My, wszyscy w gaciach, stoimy zawsze pod amboną. To ci będzie frajda. — Kaplica domowa cieszyła się wielkim powodzeniem w garnizonie, jak zresztą cieszy się zawsze we wszystkich więzieniach i domach poprawczych. Bo wcale nie chodziło o to, aby przymusowe odwiedzanie kaplicy więziennej miało przybliżyć odwiedzających do Boga albo podnieść ich moralnie. O takich głupstwach nie mogło być mowy.<br> {{tab}}Nabożeństwa i kazania były wspaniałym urozmaiceniem nudy garnizonowej. Nie chodziło o to, żeby się znaleźć bliżej Boga, ale o to, że po drodze do kaplicy jest możliwość znalezienia odrzuconego niedopałka papierosa lub cygara. Bóg został całkowicie przesłonięty przez mały niedopałek beznadziejnie walający się w spluwaczce lub w kurzu na ziemi. Ten maleńki woniejący przedmiot odsunął całkowicie zainteresowanie się Bogiem i zbawieniem duszy. A przy tym jeszcze te kazania, ta frajda i ta zabawa!<br> {{tab}}Kapelan wojskowy, Otto Katz, był jednakże przemiłym człowiekiem. Kazania jego były niezmiernie zajmujące, wesołe i odświeżające nudę garnizonową. Umiał cudownie ględzić o niezmiernej łasce bożej, podtrzymując na duchu opuszczonych więźniów i pohańbionych mężów. Umiał wspaniale wymyślać z kazalnicy, bajecznie także ryczał sprzed ołtarza swoje: „ite missa est“. Całe nabożeństwo odprawiał w sposób wysoce oryginalny, odwracając cały porządek mszy świętej;<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qakk3a6735gq7mtfacwwoxsmfpb8in8 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/101 100 1085464 3153228 2022-08-17T18:07:13Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>a gdy był mocno pijany wymyślał sobie modlitwy, nową mszę świętą i swój własny rytuał, w ogóle coś, czego tutaj jeszcze nie było.<br> {{tab}}I jeszcze ta uciecha, kiedy czasami pośliznął się i upadł z kielichem, z monstrancją czy mszałem: potem oskarżał głośno ministranta — brał ich spośród więźniów — że mu umyślnie podstawił nogę, i natychmiast, w obliczu przenajświętszego sakramentu karał go separatką i kajdankami.<br> {{tab}}A domniemany winowajca cieszy się, że bierze udział w tej całej frajdzie w kaplicy więziennej. Gra wielką rolę i z godnością się z niej wywiązuje.<br> {{tab}}Kapelan połowy, Otto Katz, najdoskonalszy ksiądz wojskowy, był Żydem. Nie ma w tym zresztą nic osobliwego. Arcybiskup Kohn był też Żydem, i jeszcze do tego kolegą Machara.<br> {{tab}}Kapelan połowy Otto Katz miał jeszcze barwniejszą przeszłość niż sławny arcybiskup Kohn.<br> {{tab}}Odbywał studia w Akademii handlowej i służył w wojsku jako jednoroczny ochotnik. Na wekslach i prawie wekslowym Znał się tak świetnie, że w ciągu tej jednorocznej służby wojskowej doprowadził firmę Katz i Sp. do bankructwa; stary Pan Katz wyjechał do Ameryki Północnej, wykombinowawszy jakie takie wyrównanie z wierzycielami bez wiedzy swego Wspólnika, który wyjechał do Argentyny.<br> {{tab}}Gdy więc Ameryka Północna i Południowa podzieliły między siebie to, co byłoby tworzyło spadek Ottona Katza, Znalazł się on w {{korekta|sytaucji|sytuacji}} człowieka, który, nie mając żadnych Widoków spadkowych, nie wie, gdzieby głowę skłonił, a przeto musi aktywować się w wojsku.<br> {{tab}}Ale przedtem obmyślił sobie Otto Katz ogromnie uroczystą rzecz. Kazał się ochrzcić. Nawrócił się do Chrystusa, żeby mu pomógł zrobić karierę. Nawrócił się do niego z zaufaniem bezwzględnym, uważając to za sprawę handlową między nim a mocami niebieskimi.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> g9k7xalqbj4xz8riu2eexcu7mwq7mem Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/102 100 1085465 3153230 2022-08-17T18:07:38Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}Chrzcili go uroczyście w klasztorze Emauskim. Sam pater Albin zwilżał go w chrzcielnicy. Widowisko było wspaniałe. Asystował przy nim pewien pobożny major z pułku, w którym Otto Katz służył, jakaś stara panna z Instytutu Szlachcianek na Hradczanach i pewien grubousty przedstawiciel konsystorza, który był chrzestnym ojcem.<br> {{tab}}Egzamin oficerski wypadł pomyślnie i nowy chrześcijanin, Otto Katz, pozostał w wojsku. Zrazu zdawało mu się, że wszystko pójdzie dobrze i chciał się nawet zabrać do studiowania kursów sztabowych.<br> {{tab}}Ale pewnego dnia upił się i poszedł do klasztoru: porzucił szablę i przywdział habit. Zwrócił się do arcybiskupa na Hradczanach i dostał się do seminarium. Przed swym wyświęceniem upił się, jak bela w jednym bardzo przyzwoitym domu z obsługą damską przy zacisznej uliczce i prosto z wiru uciech i zabawy poszedł na wyświęcenie. Po wyświęceniu udał się do swego pułku z prośbą o protekcję, a gdy go mianowano kapelanem wojskowym, kupił sobie konia, odbywał przejażdżki po Pradze i uczestniczył we wszystkich birbantkach oficerów swego pułku.<br> {{tab}}W sieni domu, gdzie mieszkał, bardzo często odzywały się przekleństwa niezaspokojonych wierzycieli. Przyprowadzał sobie do mieszkania dziewczyny z ulicy albo posyłał po nie swego ordynansa. Bardzo lubił grywać w werbla, a chociaż istniały pewne uzasadnione przypuszczenia, że nie trzyma się zbyt pedantycznie reguł gry, to jednak nikt nie zdołał mu udowodnić, że w obszernym rękawie swego płaszcza trzymał w pogotowiu przydatnego asa. W kołach oficerskich nazywali go świętym ojcem.<br> {{tab}}. Do kazania nigdy się nie przygotowywał, czym różnił się od swego poprzednika, który też odwiedzał garnizon. Tamten był dotknięty myślą natrętną, że ludzi więzionych w garnizonie można poprawić napominaniem z kazalnicy. Czcigodny ten kapelan pobożnie wywracał oczy i wykładał więźniom,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2t53buw49vqmgp2tvek87vmh99biydm Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/103 100 1085466 3153231 2022-08-17T18:08:38Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>że konieczna jest reforma prostytucji, reforma opieki nad niezamężnymi matkami, a także mówił o wychowaniu dzieci nieprawego łoża. Kazania jego były bardzo oderwane, a jako pozbawione związku z sytuacją aktualną, nudziły słuchaczy.<br> {{tab}}Natomiast kapelan wojskowy, Otto Katz, wygłaszał kazania, z których cieszyli się wszyscy.<br> {{tab}}Chwila była uroczysta, gdy izbę „szesnastkę“ prowadzili do kaplicy w gaciach, ponieważ ubieranie tych więźniów połączone było z ryzykiem ich ucieczki. Ustawiano tych dwadzieścia par kalesonów niby białych aniołów, tuż pod kazalnicą. Niektórzy z nich używali na niedopałkach papierosów i cygar, jeśli po drodze udało im się coś znaleźć. Rzecz prosta, że wobec braku kieszeni nie mieli gdzie schować znalezin i dlatego musieli spożywać je natychmiast.<br> {{tab}}Obok nich stali inni więźniowie garnizonu i cieszyli oczy swoje widokiem dwudziestu par kalesonów pod kazalnicą, na którą wchodził kapelan wojskowy pobrzękując ostrogami.<br> {{tab}}— {{roz|Habtacht}} — wykrzyknął. — Modlitwa. Wszyscy Powtarzają za mną, co będę mówił. A ty tam w końcu, łobuzie jeden, nie smarcz w garść, jesteś w świątyni pańskiej, bo inaczej każę cię przymknąć. Wy łaziki jedne, czyście przypadkiem nie zapomnieli ojczenasza? No to spróbujemy... No tak, od razu wiedziałem, że to nie pójdzie. Gdzież wam tam do ojczenasza! Wtrząchnąć tak dwie porcje mięsa z fasolową sałatką, położyć się pępkiem do góry, dłubać w nosie i nie myśleć nawet o Panu Bogu, to by się wam podobało! Czy nie mam racji?<br> {{tab}}Spojrzał z kazalnicy na dół, na dwudziestu białych aniołów w kalesonach, którzy, jak zresztą i wszyscy obecni, doskonale się bawili.<br> {{tab}}W tyle żołnierze grali w „oko“.<br> {{tab}}— To jest wspaniałe — szepnął Szwejk sąsiadowi, którego podejrzewano, że za trzy korony odrąbał swemu towarzyszowi<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> b28fvwad9auvq055tzwgcccunsjc6jx Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/104 100 1085467 3153232 2022-08-17T18:09:43Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>wszystkie palce u ręki, aby w ten sposób wymigać go od wojaczki.<br> {{tab}}— To się dopiero zacznie — odpowiedziano mu. — Dziś jest mocno wstawiony, więc będzie na pewno mówił o ciernistej drodze grzechu.<br> {{tab}}Kapelan był dziś rzeczywiście w doskonałym usposobieniu. Sam nie zdawał sobie sprawy, że ciągle wychyla się z kazalnicy i raz omal nie wypadł z niej, straciwszy równowagę.<br> {{tab}}— Chłopcy, zaśpiewajcież coś! — krzyknął w dół. — A może chcecie, żebym was nauczył nowej piosenki? Śpiewajcie więc za mną!<br> {{f|<poem> Mam ja swoją ukochaną Z wszystkich panien wybieraną. Nie chodzę też za nią sam, Chodzi za nią innych więcej. Kochanków ma na tysiące. A ta moja najmilejsza Jest Panienka Maryja.</poem>|w=90%}} {{tab}}— Ale, wy, łobuzy, nigdy się tego nie nauczycie — mówi! dalej kapelan. — Jestem za tym, aby was wszystkich powystrzelać. Czy dobrze mnie rozumiecie? Stwierdzam to, z tego oto świętego miejsca, wy nikczemnicy, że wahacie się nawrócić do Chrystusa, ale wolicie kroczyć ciernistą drogą grzechu — ale Bóg jest to coś, co się was nie boi, zakręci wami tak, że aż zgłupiejecie.<br> {{tab}}— A więc już się zaczęło, jest porządnie wlany — szepnął radośnie sąsiad do Szwejka.<br> {{tab}}— Ciernista droga grzechu, wy głupcy jedni, jest walką z występkiem. Jesteście synami marnotrawnymi, którzy wolą raczej siedzieć w separatkach, niż nawrócić się do Ojca niebieskiego. Wznieście tylko wasz wzrok, wy ulicznicy, dalej i wyżej, aż pod niebiosa, i zwyciężycie. W duszach waszych zagości pokój. Wypraszam sobie, aby tam z tyłu ktoś parskał. Nie jest koniem i nie stoi w stajni, ale jest w świątyni pań-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> iu9n6cwnig0qiyhb1almh5vdnemyqlw Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/105 100 1085468 3153234 2022-08-17T18:10:56Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>skiej — zwracam wam na to uwagę, moi najmilsi. No tak, na czymże to ja skończyłem? {{roz*|Ja, über den Seelenfrieden, sehr gut.}} Pamiętajcie sobie, wy bydlęta, że jesteście ludźmi i że musicie patrzeć nawet skroś ciemny mrok w daleką przestrzeń i widzieć, że tu wszystko trwa do czasu, a Bóg jest na wieki. {{roz*|Sehr gut, nicht wahr meine Herren?}} Musiałbym się za was modlić dniem i nocą, aby miłosierny Bóg, wy głupcy, wlał duszę swą w wasze zimne serca, a miłością swoją zmył grzechy wasze, abyście stali się jego na wieki, wy gałgany jedne, i żeby was zawsze miłował. Ale wy się mylicie. Ja was do tego raju wprowadzać nie będę! — Kapelan zaczął czkać. — I nie będę — powtarzał uparcie — nic dla was nie uczynię, ani mi się śni, bo jesteście niepoprawni nikczemnicy. Dobroć pańska nie będzie was prowadziła po drogach waszych, nie przeniknie was tchnienie łaski bożej, ponieważ Panu Bogu nie będzie się śniło zajmować się takimi łotrami. Czy słyszycie to, wy tam na dole w tych gaciach?<br> {{tab}}Dwadzieścia par kalesonów spojrzało w górę i odrzekło jednym tchem:<br> {{tab}}— Posłusznie meldujemy, że słyszymy.<br> {{tab}}— Nie wystarczy tylko słyszeć — kazał w dalszym ciągu kapelan — ciemny mrok żywota, w którym żal nie zabierze wam uśmiechu bożego, wy głupcy, ponieważ dobroć boża ma także swoje granice — a ty tam, ośle jeden, co stoisz z tyłu, nie chrząkaj, bo jak cię każę zamknąć, to aż ci bokiem wyjdzie. A wy tam na dole nie myślcie sobie, że jesteście w knajpie, Bóg jest wprawdzie najmiłosierniejszy, ale tylko dla porządnych ludzi, a nie dla wyrzutków społeczeństwa, które nie spełniają jego przykazań i nie trzymają się regulaminu służbowego. To właśnie chciałem wam powiedzieć. Nie umiecie się modlić, a myślicie sobie, że chodzenie do kaplicy jest rozrywką, że tutaj jest jakiś teatr czy kino. Ale ja wam to szybko wybiję z głowy, abyście sobie nie myśleli, że jestem tutaj po to, aby was bawić i dać wam radość życia. Porozsadzam was<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> spsqyebywhdstuh6hvwsa322ai71jgc Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/106 100 1085469 3153235 2022-08-17T18:11:48Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>po separatkach, to wam zrobię, wy łobuzy. Tracę dla was czas i widzę, że to idzie wszystko na marne. Żeby tu był sam pan polny marszałek, albo nawet arcybiskup, to się i tak nie naprawicie i nie nawrócicie do Boga. A jednak kiedyś to sobie przypomnicie, żem wam dobrze życzył.<br> {{tab}}Wśród dwudziestu par gaci ozwało się łkanie. To Szwejk się rozbeczał. Kapelan spojrzał na dół. Stał tam Szwejk i pięścią ocierał sobie oczy.<br> {{tab}}Wokół było widać radosne przytakiwanie.<br> {{tab}}Kapelan kazał dalej, wskazując na Szwejka:<br> {{tab}}— Niech sobie każdy weźmie przykład z tego oto człowieka. Co on czyni? Płacze. Nie płacz, powiadam ci, nie płacz. Chcesz się naprawić? To ci się, chłopaczku, tak łatwo nie uda. Teraz płaczesz, ale jak tylko wrócisz do cymru, będziesz znowu taki sam łobuz jak przedtem. Musisz jeszcze dużo przemyśleć o nieskończonej miłości i miłosierdziu bożym, bardzo się starać, aby twoja grzeszna dusza mogła znaleźć na święcie tę prawdziwą drogę, po której winna kroczyć. Dziś widzimy, że oto rozbeczał nam się jeden mąż, który chce się nawrócić, a cóż czynicie wy, pozostali? Zgoła nic. Tam oto ten, żuje tytoń, tak jakby jego rodzice byli przeżuwaczami; a znowu wy tam, szukacie sobie w koszulach wszy w świątyni pańskiej. Cóż to, nie możecie się drapać w domu i musicie sobie to pozostawiać akurat na nabożeństwo w kościele? Panie sztabowy profosie, pan także niczego nie widzi. Jesteście przecież wszyscy żołnierzami, a nie głupimi cywilami. Musicie zachowywać się, jak przystało na żołnierzy, nawet kiedy jesteście w kościele. Psiakrew rzućcie się na poszukiwanie Boga, a wszy szukajcie sobie w domu. Tymi słowami kończę, wy ulicznicy, i żądam, abyście zachowywali się przyzwoicie podczas mszy świętej, nie tak jak ostatnio, kiedy ci z ostatnich szeregów zamieniali sobie wojskową bieliznę na chleb i żarli go w czasie podniesienia.<br> {{tab}}Kapelan zszedł z ambony i udał się do zakrystii, dokąd po-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 0cwkpb5vgz4iuuh1ftamlme0s5xld0i Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/107 100 1085470 3153236 2022-08-17T18:13:06Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>dążył za nim sztabowy profos. Po chwili profos powrócił, a zwracając się wprost do Szwejka, wyciągnął go z grupy kalesonowej dwudziestki i zaprowadził do zakrystii.<br> {{tab}}Kapelan rozsiadł się wygodnie na stole i skręcał sobie papierosa. Gdy Szwejk wszedł, kapelan powiedział:<br> {{tab}}— A więc mam cię tu. Wszystko już sobie rozważyłem i myślę, że cię przejrzałem, jak się należy, rozumiesz chłopie! To mi się zdarza po raz pierwszy, żeby mi się ktoś w kościele rozbeczał.<br> {{tab}}Zeskoczył ze stołu i potrząsając ramieniem Szwejka krzyczał na niego pod wielkim, smutnym obrazem św. Franciszka Salezego:<br> {{tab}}— Przyznaj się, ty łotrze, że beczałeś tylko tak sobie, dla kawału!<br> {{tab}}A św. Franciszek Salezy spoglądał z obrazu na Szwejka pytająco. Z drugiej strony, z innego obrazu patrzył na niego uporczywie jakiś męczennik, który miał wbite w pośladek zęby piły, którą piłowali go jacyś rzymscy żołdacy. Na twarzy męczennika nie było widać ani śladu cierpienia, nie malowała się też na niej ani radość, ani żar męczeński. Patrzył tylko ze zdziwieniem, jakby chciał rzec: — Jak też do tego Właściwie doszło, co to, panowie, ze mną robicie?<br> {{tab}}— {{korekta|Pusłusznie|Posłusznie}} melduję, panie feldkurat — rzekł Szwejk z wielką powagą, stawiając wszystko na jedną kartę — że się spowiadam Bogu wszechmogącemu i tobie, ojcze duchowny, który jesteś na miejscu bożym, że...<br> {{tab}}— Przyznaj się, łotrze, że beczałeś tylko tak sobie, dla kawału.<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, panie feldkurat — rzekł Szwejk z wielką powagą, stawiając wszystko na jedną kartę — że beczałem naprawdę tylko dla kawału. Widziałem, że przy takim kazaniu brak jest jednego nawróconego grzesznika, którego pan feldkurat daremnie szukał. Chciałem panu feldku-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> m0yrhng6rvm859yri5usuafljnn9rir 3153237 3153236 2022-08-17T18:13:26Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>dążył za nim sztabowy profos. Po chwili profos powrócił, a zwracając się wprost do Szwejka, wyciągnął go z grupy kalesonowej dwudziestki i zaprowadził do zakrystii.<br> {{tab}}Kapelan rozsiadł się wygodnie na stole i skręcał sobie papierosa. Gdy Szwejk wszedł, kapelan powiedział:<br> {{tab}}— A więc mam cię tu. Wszystko już sobie rozważyłem i myślę, że cię przejrzałem, jak się należy, rozumiesz chłopie! To mi się zdarza po raz pierwszy, żeby mi się ktoś w kościele rozbeczał.<br> {{tab}}Zeskoczył ze stołu i potrząsając ramieniem Szwejka krzyczał na niego pod wielkim, smutnym obrazem św. Franciszka Salezego:<br> {{tab}}— Przyznaj się, ty łotrze, że beczałeś tylko tak sobie, dla kawału!<br> {{tab}}A św. Franciszek Salezy spoglądał z obrazu na Szwejka pytająco. Z drugiej strony, z innego obrazu patrzył na niego uporczywie jakiś męczennik, który miał wbite w pośladek zęby piły, którą piłowali go jacyś rzymscy żołdacy. Na twarzy męczennika nie było widać ani śladu cierpienia, nie malowała się też na niej ani radość, ani żar męczeński. Patrzył tylko ze zdziwieniem, jakby chciał rzec: — Jak też do tego właściwie doszło, co to, panowie, ze mną robicie?<br> {{tab}}— {{korekta|Pusłusznie|Posłusznie}} melduję, panie feldkurat — rzekł Szwejk z wielką powagą, stawiając wszystko na jedną kartę — że się spowiadam Bogu wszechmogącemu i tobie, ojcze duchowny, który jesteś na miejscu bożym, że...<br> {{tab}}— Przyznaj się, łotrze, że beczałeś tylko tak sobie, dla kawału.<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, panie feldkurat — rzekł Szwejk z wielką powagą, stawiając wszystko na jedną kartę — że beczałem naprawdę tylko dla kawału. Widziałem, że przy takim kazaniu brak jest jednego nawróconego grzesznika, którego pan feldkurat daremnie szukał. Chciałem panu feldku-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qi9bvzrjbcx9jasy47pj0ugks52cahy Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/108 100 1085471 3153240 2022-08-17T18:14:18Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>ratowi sprawić przyjemność, żeby pan nie myślał, a sobie chciałem sprawić uciechę, żeby mi ulżyło.<br> {{tab}}Kapelan spojrzał badawczo w prostoduszną twarz Szwejka.<br> {{tab}}Promień słoneczny musnął zasmucający obraz św. Franciszka Salezego i ogrzał swym ciepłem wystraszonego męczennika na przeciwnej ścianie.<br> {{tab}}— Zaczynacie mi się podobać — rzekł siadając znowu na stole. — Do którego pułku należycie? — Dostał czkawki.<br> {{tab}}— Pusłusznie melduję, panie feldkurat, że należę i nie należę do dziewięćdziesiątego pierwszego pułku i że sam nie wiem, jak to ze mną właściwie jest.<br> {{tab}}— A za co tu siedzicie? — pytał kapelan, nie przestając czkać.<br> {{tab}}Z kaplicy dochodziły dźwięki fisharmonii, która tam zastępowała organy. Jeden z przymkniętych za dezercję, nauczyciel muzyki, wyżalał się na tym instrumencie w tęsknych melodiach kościelnych. Razem z czkawką feldkurata zlewały się te dźwięki w nową tonację dorycką.<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, panie feldkurat, że naprawdę nie wiem, za co tu siedzę, ale nie skarżę się na swój los. Ja mam już takiego pecha. Zawsze chcę wszystko zrobić dobrze, a w końcu wszystko obraca się ku złemu, jak temu męczennikowi na tym obrazie.<br> {{tab}}Kapelan spojrzał na obraz, uśmiechnął się i rzekł:<br> {{tab}}— Podobacie mi się naprawdę, muszę się o was wypytać pana audytora i dalej gadać z wami nie będę. Mam jeszcze dużo roboty. {{roz*|Kehrt euch! Abtreten!}}<br> {{tab}}Gdy Szwejk powrócił do swej rodzimej gromady gatek pod kazalnicą, na wszystkie stawiane mu pytania, czego chciał od niego kapelan, odpowiedział bardzo sucho i zwięźle:<br> {{tab}}— Jest wstawiony.<br> {{tab}}Nowy wyczyn kapelana, msza święta, była słuchana przez wszystkich z wielkim zainteresowaniem i szczerą sympatią. Jeden z tych spod ambony założył się w końcu, że kapelano-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 0k7xax3dfuzh9ck9lz64x37p192wcgq Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/109 100 1085472 3153241 2022-08-17T18:14:49Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>wi wypadnie monstrancja z rąk. Stawiał całą swoją porcję chleba przeciwko dwom uderzeniom po gębie i zakład wygrał.<br> {{tab}}To, co napełniało dusze wszystkich obecnych w kaplicy, gdy patrzyli na spełnianie obrzędów przez feldkurata, nie było mistycyzmem wierzących ani pobożnością szczerych katolików. Było to uczucie, jakiego doznajemy w teatrze, gdy nie znamy treści sztuki, gdy akcja się wikła i z napięciem oczekujemy rozwiązania. Pogrążyli się w podziwianiu obrazu, który im z tak wielką ofiarnością dostarczał ten pan feldkurat przy ołtarzu. Oddawali się estetycznemu przeżywaniu piękna ornatu, który feldkurat włożył na lewą stronę i w cichym porozumieniu i podnieceniu obserwowali wszystko, co się działo przy ołtarzu.<br> {{tab}}Rudy ministrant, dezerter ze sfer kościelnych, specjalista w drobnych kradzieżach, z 28 pułku, uczciwie usiłował wywołać z pamięci cały porządek, technikę i treść mszy świętej. Był on jednocześnie ministrantem i suflerem feldkurata, który z całą lekkomyślnością przerzucał karty mszału i zamiast zwyczajnej mszy zaczął odśpiewywać roraty, ku uciesze wszystkich obecnych.<br> {{tab}}Nie miał on ani głosu, ani słuchu muzycznego i pod sklepieniem kaplicy ozwały się okropne kwiki i jęki, jak w świńskim chlewiku.<br> {{tab}}— Ten się dzisiaj spił! — powtarzali zgromadzeni przed ołtarzem z całkowitym zadowoleniem i radością. — Ale jest Wlany! A to go wzięło!<br> {{tab}}Na pewno się schlał gdzieś u dziwek.<br> {{tab}}Już przynajmniej po raz trzeci ozwał się od ołtarza śpiew kapelana: „Ite missa est!“ — jak bojowy ryk Indian, aż brzęczały szyby.<br> {{tab}}Potem kapelan spojrzał raz jeszcze do kielicha, czy nie została tam choćby kropelka wina, uczynił ruch pełen złości i odwrócił się do słuchaczy:<br>=<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 0bymjlrrzxvth6mxdcbwnqks26uwab2 3153242 3153241 2022-08-17T18:15:02Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>wi wypadnie monstrancja z rąk. Stawiał całą swoją porcję chleba przeciwko dwom uderzeniom po gębie i zakład wygrał.<br> {{tab}}To, co napełniało dusze wszystkich obecnych w kaplicy, gdy patrzyli na spełnianie obrzędów przez feldkurata, nie było mistycyzmem wierzących ani pobożnością szczerych katolików. Było to uczucie, jakiego doznajemy w teatrze, gdy nie znamy treści sztuki, gdy akcja się wikła i z napięciem oczekujemy rozwiązania. Pogrążyli się w podziwianiu obrazu, który im z tak wielką ofiarnością dostarczał ten pan feldkurat przy ołtarzu. Oddawali się estetycznemu przeżywaniu piękna ornatu, który feldkurat włożył na lewą stronę i w cichym porozumieniu i podnieceniu obserwowali wszystko, co się działo przy ołtarzu.<br> {{tab}}Rudy ministrant, dezerter ze sfer kościelnych, specjalista w drobnych kradzieżach, z 28 pułku, uczciwie usiłował wywołać z pamięci cały porządek, technikę i treść mszy świętej. Był on jednocześnie ministrantem i suflerem feldkurata, który z całą lekkomyślnością przerzucał karty mszału i zamiast zwyczajnej mszy zaczął odśpiewywać roraty, ku uciesze wszystkich obecnych.<br> {{tab}}Nie miał on ani głosu, ani słuchu muzycznego i pod sklepieniem kaplicy ozwały się okropne kwiki i jęki, jak w świńskim chlewiku.<br> {{tab}}— Ten się dzisiaj spił! — powtarzali zgromadzeni przed ołtarzem z całkowitym zadowoleniem i radością. — Ale jest Wlany! A to go wzięło!<br> {{tab}}Na pewno się schlał gdzieś u dziwek.<br> {{tab}}Już przynajmniej po raz trzeci ozwał się od ołtarza śpiew kapelana: „Ite missa est!“ — jak bojowy ryk Indian, aż brzęczały szyby.<br> {{tab}}Potem kapelan spojrzał raz jeszcze do kielicha, czy nie została tam choćby kropelka wina, uczynił ruch pełen złości i odwrócił się do słuchaczy:<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2vy1cn8yymtlxhqqqxo1m95nq6wdvn4 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/110 100 1085473 3153243 2022-08-17T18:16:04Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}— A więc możecie już iść do domu, łobuzy jedne, już się skończyło. Zauważyłem, wy ulicznicy, że nie objawiacie tej prawdziwej pobożności, jaką winni byście mieć w kościele w obliczu najświętszej świętości ołtarza. Twarzą w twarz z najwyższym Bogiem, nie wstydzicie się śmiać na głos, kaszlać, rechotać, szurać nogami, i to nawet wobec mnie, który tutaj zastępuję Przenajświętszą Panienkę, Chrystusa Pana i Boga Ojca.<br> {{tab}}Jeśli się to będzie powtarzało na przyszłość, to wiedzcie, że ja z wami zatańczę jak należy i popamiętacie, że jest nie tylko to jedno piekło, o którym wam przedostatnim razem kazałem, ale że jest także piekło na ziemi. I nawet gdyby się wam udało wymigać przed tym pierwszym, to owo drugie piekło was nie minie. {{roz|Abtreten!}}<br> {{tab}}Kapelan, który w praktyce tak pięknie wykładał tę diabęlnie starą rzecz o nawiedzaniu więzionych, odszedł do zakrystii, przebrał się, kazał sobie nalać kielich mszalnego wina, wypił je i przy pomocy rudego ministranta wsiadł na swego wierzchowca, przywiązanego na dworze. Przypomniał sobie Szwejka, zlazł z konia i poszedł do kancelarii do audytora Bernisa.<br> {{tab}}Audytor śledczy, Bernis, był człowiekiem z towarzystwa, wytwornym tancerzem i rozpustnikiem, który w garnizonie nudził się straszliwie i pisywał niemieckie wiersze pamiątkowe, żeby ich mieć trochę na zapas. Był on jednym z najważniejszych ogniw całego aparatu sądu wojennego, ponieważ miał takie mnóstwo zaległości i taką gmatwaninę w aktach, że cały sąd wojenny na Hradczanach musiał mieć dla niego wyjątkowy szacunek. Gubił materiał oskarżający i musiał zmyślać nowy. Plątał sobie nazwiska, tracił wątek oskarżenia i snuł nowy, jak mu się akurat ubrdało. Dezerterów sądził za kradzież, a złodziei za dezercję. Wplątywał do tego wszystkiego i polityczne procesy, kombinowane na poczekaniu. Robił najrozmaitsze hokus-pokus, aby oskarżonym dowieść zbrodni, o jakich im się nawet nie śniło. Kombinował obrazy maje-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> k0afmn6fxzlpggdh1seww2l3tp7qkf2 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/111 100 1085474 3153246 2022-08-17T18:17:19Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>statu, a wymyślone przez siebie zdania zbrodnicze przypisywał zawsze komuś innemu, którego akta lub protokóły zagubił i zaprzepaścił w wiekuistym chaosie urzędowych akt i pism.<br> {{tab}}— Servus — rzekł kapelan, podając mu rękę. — Jak się masz?<br> {{tab}}— Nie bardzo — odpowiedział śledczy audytor Bernis. — Pomieszali mi materiał i teraz sam diabeł tego wszystkiego me rozwikła. Wczoraj wysłałem do sądu opracowany materiał, dotyczący jednego draba oskarżonego o bunt, a wszystko odesłali mi z powrotem, twierdząc, że w tym wypadku nie chodzi o bunt, ale o kradzież puszki konserw. I jeszcze napisałem na fascykule niewłaściwy numer, ale jak to się stało, Bóg raczy wiedzieć.<br> {{tab}}Audytor splunął.<br> {{tab}}— Chodzisz jeszcze na karty? — pytał kapelan.<br> {{tab}}— Zgrałem się do ostatniej nitki. Ostatnio graliśmy z tym łysym pułkownikiem w makao i przegrałem do niego wszystko, co miałem. Ale mam ładną dziewczynkę. A co ty porabiasz, święty ojcze?<br> {{tab}}— Potrzebuję bursza — rzekł kapelan połowy. — Miałem dotychczas takiego starego buchaltera bez akademickiego wykształcenia, ale bydlę pierwszej klasy. Ciągle tylko postękiwał i modlił się, żeby go Pan Bóg zachował, więc posłałem go 2 pierwszym marszbatalionem na front. Mówią, że ten batalion został rozbity na amen. Potem dali mi takiego figlarza, który nic nie robił, tylko siadywał w szynku i pił na mój rachunek. Człowiek to był do pewnego stopnia znośny, ale pociły mu się nogi. Więc także wyprawiłem go z marszbatalionem. Dziś znalazłem tu podczas kazania takiego draba, który mi się dla kawału rozbeczał. Taki człowiek bardzo by mi się podobał. Nazywa się Szwejk i siedzi w szesnastce. Chciałbym — Wiedzieć, za co się dostał pod klucz i czy nie dałoby się jakoś zrobić, żebym go sobie mógł zabrać.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> l6i9uzoalf5a47ni5a7duqo33z4utnw Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/112 100 1085475 3153247 2022-08-17T18:19:25Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}Audytor szukał po szufladach odpowiednich akt dotyczących Szwejka, ale, jak zwykle, nie mógł ich znaleźć.<br> {{tab}}— Będą niezawodnie u kapitana Linharta — rzekł po długim szukaniu. — Diabli wiedzą, gdzie mi się te wszystkie akta zapodziewają. Posłałem je niezawodnie Linhartowi. Zaraz zatelefonuję — — — Halo, tutaj nadpułkownik audytor Bernis, panie kapitanie. Proszę pana, czy pan nie ma akt dotyczących niejakiego Szwejka... U mnie mają być? To dziwne... Sam miałem odbierać? Naprawdę, bardzo dziwne... Siedzi w szesnastce... Ja wiem, panie kapitanie, że szesnastka to moja rzecz. Ale myślałem, że akta dotyczące Szwejka poniewierają się u pana... Pan sobie wyprasza takie wyrażenia, bo u pana nic się nie poniewiera? Halo, halo...<br> {{tab}}Audytor Bernis usiadł i z goryczą potępiał nieporządki panujące w prowadzeniu śledztwa. Między nim a kapitanem Linhartem już od dawna istniało naprężenie, konsekwentnie podtrzymywane ze stron obu. Jeśli do rąk Bernisa dostał się jaki papier należący do Linharta, to go Bernis zaprzepaszczał tak doskonale, że nikt nie mógł go odszukać. Linhart robił to samo z papierami Bernisa. Wzajemnie gubili swoje załączniki<ref>Trzydzieści procent ludzi, którzy siedzieli w garnizonie, spędziło tam wszystkie lata wojny bez jedynego przesłuchania. Papiery dotyczące Szwejka znaleziono w archiwum sądu wojennego dopiero po przewrocie, z taką relacją: „Zamierzał zrzucić maskę obłudnika i osobiście wystąpić przeciwko osobie naszego monarchy i naszego państwa“. Papiery te były wsunięte w fascykuł dotyczący niejakiego Józefa Koudeli. Na okładce był krzyżyk, a pod nim data i słowo: „Załatwione“.</ref>.<br> {{tab}}— Ten Szwejk mi się zgubił — rzekł audytor Bernis. — Każę go zawołać i jeśli się do niczego nie przyzna, to go wypuszczę i każę go zaprowadzić do ciebie, a ty już załatwisz sprawę z pułkiem.<br> {{tab}}Po odejściu kapelana polowego audytor Bernis wezwał Szwejka, któremu kazał stać przy drzwiach, ponieważ akurat<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mwrsv2cxn2r1tgsquhqld5p066506mu Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/113 100 1085476 3153259 2022-08-17T18:27:05Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>dostał telefonogram z dyrekcji policji, że żądany materiał do aktu oskarżenia numer siedem tysięcy dwieście sześćdziesiąt siedem, dotyczący piechura Maixnera, został odebrany w kancelarii numer 1 za podpisem kapitana Linharta.<br> {{tab}}W tej chwili właśnie Szwejk rozglądał się po kancelarii audytora.<br> {{tab}}Nie można było twierdzić, że wywierała ona wrażenie osobliwie miłe, a już wcale nie można powiedzieć tego o fotografiach, które ozdabiały jej ściany. Były to fotografie różnych cgzekucyj wykonywanych przez armię w Galicji i w Serbii, Fotografie artystyczne z popalonymi chałupami i z drzewami, których gałęzie uginały się pod ciężarem powieszonych. Osobliwie piękna była fotografia z Serbii, przedstawiająca powieszoną rodzinę. Mały chłopiec, ojciec i matka. Dwaj żołnierze z bagnetami pilnują drzewa z wisielcami, a jakiś oficer jako Zwycięzca stoi opodal i pali papierosa. Po drugiej stronie obrazka na tylnym planie widać kuchnię połową przy robocie.<br> {{tab}}— No więc, jak to będzie, mój Szwejku? — zapytał audytor Bernis, ułożywszy telefonogram ad acta. — Coście zrobili? Wolicie się przyznać, czy też będziecie czekali, aż zostanie napisany akt oskarżenia? Nie myślcie sobie, że stajecie przed sądem złożonym z jakichś głupich cywilów. My tu mamy sądy wojenne, {{roz*|k. u. k. Militargerichf.}} Jedynym ratunkiem dla was i uniknięciem surowej i sprawiedliwej kary może być tylko szczere przyznanie się.<br> {{tab}}Gdy audytor Bernis zgubił materiał dotyczący jakiegoś oskarżonego, to uciekał się do osobliwej metody badania. Nie było w niej nic osobliwego, ale też nie można się dziwić, że i wyniki takiego badania w każdym wypadku równały się zeru.<br> {{tab}}Audytor Bernis uważał się jednak za człowieka bardzo przebiegłego i przewidującego. Nie mając materiału i nie wiedząc, o co oskarżać danego aresztanta, bardzo uważnie śledził zachowanie się delikwenta i przez badanie jego fizjonomii do-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1ao13kze9ak7pbpyxuxvvl4paed16ts 3153261 3153259 2022-08-17T18:27:59Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>dostał telefonogram z dyrekcji policji, że żądany materiał do aktu oskarżenia numer siedem tysięcy dwieście sześćdziesiąt siedem, dotyczący piechura Maixnera, został odebrany w kancelarii numer 1 za podpisem kapitana Linharta.<br> {{tab}}W tej chwili właśnie Szwejk rozglądał się po kancelarii audytora.<br> {{tab}}Nie można było twierdzić, że wywierała ona wrażenie osobliwie miłe, a już wcale nie można powiedzieć tego o fotografiach, które ozdabiały jej ściany. Były to fotografie różnych egzekucyj wykonywanych przez armię w Galicji i w Serbii. Fotografie artystyczne z popalonymi chałupami i z drzewami, których gałęzie uginały się pod ciężarem powieszonych. Osobliwie piękna była fotografia z Serbii, przedstawiająca powieszoną rodzinę. Mały chłopiec, ojciec i matka. Dwaj żołnierze z bagnetami pilnują drzewa z wisielcami, a jakiś oficer jako zwycięzca stoi opodal i pali papierosa. Po drugiej stronie obrazka na tylnym planie widać kuchnię połową przy robocie.<br> {{tab}}— No więc, jak to będzie, mój Szwejku? — zapytał audytor Bernis, ułożywszy telefonogram ad acta. — Coście zrobili? Wolicie się przyznać, czy też będziecie czekali, aż zostanie napisany akt oskarżenia? Nie myślcie sobie, że stajecie przed sądem złożonym z jakichś głupich cywilów. My tu mamy sądy wojenne, {{roz*|k. u. k. Militargerichf.}} Jedynym ratunkiem dla was i uniknięciem surowej i sprawiedliwej kary może być tylko szczere przyznanie się.<br> {{tab}}Gdy audytor Bernis zgubił materiał dotyczący jakiegoś oskarżonego, to uciekał się do osobliwej metody badania. Nie było w niej nic osobliwego, ale też nie można się dziwić, że i wyniki takiego badania w każdym wypadku równały się zeru.<br> {{tab}}Audytor Bernis uważał się jednak za człowieka bardzo przebiegłego i przewidującego. Nie mając materiału i nie wiedząc, o co oskarżać danego aresztanta, bardzo uważnie śledził zachowanie się delikwenta i przez badanie jego fizjonomii do-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ijysu5lmyxmqozxhpeumx06lsctu0u0 3153262 3153261 2022-08-17T18:28:20Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>dostał telefonogram z dyrekcji policji, że żądany materiał do aktu oskarżenia numer siedem tysięcy dwieście sześćdziesiąt siedem, dotyczący piechura Maixnera, został odebrany w kancelarii numer 1 za podpisem kapitana Linharta.<br> {{tab}}W tej chwili właśnie Szwejk rozglądał się po kancelarii audytora.<br> {{tab}}Nie można było twierdzić, że wywierała ona wrażenie osobliwie miłe, a już wcale nie można powiedzieć tego o fotografiach, które ozdabiały jej ściany. Były to fotografie różnych egzekucyj wykonywanych przez armię w Galicji i w Serbii. Fotografie artystyczne z popalonymi chałupami i z drzewami, których gałęzie uginały się pod ciężarem powieszonych. Osobliwie piękna była fotografia z Serbii, przedstawiająca powieszoną rodzinę. Mały chłopiec, ojciec i matka. Dwaj żołnierze z bagnetami pilnują drzewa z wisielcami, a jakiś oficer jako zwycięzca stoi opodal i pali papierosa. Po drugiej stronie obrazka na tylnym planie widać kuchnię polową przy robocie.<br> {{tab}}— No więc, jak to będzie, mój Szwejku? — zapytał audytor Bernis, ułożywszy telefonogram ad acta. — Coście zrobili? Wolicie się przyznać, czy też będziecie czekali, aż zostanie napisany akt oskarżenia? Nie myślcie sobie, że stajecie przed sądem złożonym z jakichś głupich cywilów. My tu mamy sądy wojenne, {{roz*|k. u. k. Militargerichf.}} Jedynym ratunkiem dla was i uniknięciem surowej i sprawiedliwej kary może być tylko szczere przyznanie się.<br> {{tab}}Gdy audytor Bernis zgubił materiał dotyczący jakiegoś oskarżonego, to uciekał się do osobliwej metody badania. Nie było w niej nic osobliwego, ale też nie można się dziwić, że i wyniki takiego badania w każdym wypadku równały się zeru.<br> {{tab}}Audytor Bernis uważał się jednak za człowieka bardzo przebiegłego i przewidującego. Nie mając materiału i nie wiedząc, o co oskarżać danego aresztanta, bardzo uważnie śledził zachowanie się delikwenta i przez badanie jego fizjonomii do-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> krgylv4inr4rw5cetyshutcao6cpyvr Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/114 100 1085477 3153263 2022-08-17T18:28:45Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}chodził do pewnych wniosków, za co też tego a tego człowieka trzymają w garnizonie.<br> {{tab}}Jego spostrzegawczość i znajomość ludzi była tak wielka, że pewnego Cygana, który ze swego pułku wysłany został do garnizonu za kradzież paru tuzinów bielizny (był pomocnikiem magazyniera), oskarżył o zbrodnie polityczne, jakoby gdzieś w szynku miał mówić żołnierzom o samodzielnym państwie narodowym z ziem korony św. Wacława i Słowaczyzny ze słowiańskim królem na czele.<br> {{tab}}— My mamy na to dokumenty — rzekł audytor do nieszczęśliwego Cygana. — Pozostaje wam tylko przyznanie się do winy i wskazanie, w którym szynku o tym mówiliście, z którego pułku byli ci żołnierze, którzy was słuchali, i kiedy to było.<br> {{tab}}Nieszczęśliwy Cygan wymyślił sobie datę i szynk, a także numer pułku tych żołnierzy, którzy mieli być jego słuchaczami, ale gdy wracał ze śledztwa, uciekł z garnizonu i tyle go widzieli.<br> {{tab}}— Nie chcecie przyznać się do niczego — rzekł audytor Bernis, gdy Szwejk milczał jak grób. — Nie chcecie mi powiedzieć, za co tu siedzicie i za co was wzięli pod klucz? Mnie moglibyście o tym powiedzieć, bo jak nie, to powiem wam sam. Wzywam was, żebyście się dobrowolnie przyznali. Dla was lepiej, bo to ułatwia śledztwo i łagodzi karę. Pod tym względem jest u nas tak samo jak u cywilów.<br> {{tab}}— Posłusznie melduję — rzekł Szwejk swoim poczciwym głosem — że w garnizonie jestem jako podrzutek.<br> {{tab}}— Co to ma znaczyć?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że mogę to objaśnić bardzo prostym przykładem. W naszej okolicy jest węglarz, a ten węglarz miał całkiem niewinnego dwuletniego chłopczyka, a ten chłopczyk poszedł sobie razu pewnego z Winohrad piechotą aż do Libni, gdzie go policjant znalazł na chodniku. Tego chłopczyka zaprowadził potem do komisariatu i tam zamknęli to dwulet-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ojede1gk1m28gydfa9e2hlmmvdn0fzp Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/115 100 1085478 3153266 2022-08-17T18:29:48Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>nie niewinne dziecko. Jak pan widzi, ten dwuletni chłopczyk był zupełnie niewinny, a jednak został aresztowany. Gdyby był umiał mówić i gdyby ktoś go zapytał, za co dostał się do aresztu, to też nie byłby wiedział. Mnie przytrafiło się coś podobnego. Ja jestem taki podrzutek.<br> {{tab}}Bystre spojrzenie audytora przeleciało przez twarz Szwejka, zmierzyło całą jego postać i rozbiło się o jej spokój. Taka doskonała obojętność i niewinność promieniowała z całej tej istoty stojącej przed audytorem, że Bernis zaczął nerwowo spacerować po kancelarii i gdyby nie obiecał kapelanowi, że mu Szwejka przyśle, to diabli wiedzą, jak byłoby się to Wszystko dla Szwejka skończyło.<br> {{tab}}Wreszcie przestał spacerować i zatrzymał się przy biurku.<br> {{tab}}— Słuchajcie — rzekł do Szwejka, który obojętnie spoglądał przed siebie — jeśli spotkam się z wami jeszcze raz, to mnie popamiętacie. Zabrać go!<br> {{tab}}Gdy Szwejka odprowadzano z powrotem do szesnastki, audytor Bernis kazał zawołać sztabowego profosa Slavika.<br> {{tab}}— Przed ostateczną decyzją — rzekł zwięźle — odsyła się Szwejka do dyspozycji kapelana polowego Katza. Przygotować Uu papiery zwalniające i pod eskortą dwóch szeregowców odesłać go do kapelana.<br> {{tab}}— Czy dać mu kajdanki na drogę, panie nadporuczniku?<br> {{tab}}Audytor uderzył pięścią w stół.<br> {{tab}}— Jesteście głupi jak wół. Mówię wam wyraźnie, że macie przygotować papiery zwalniające.<br> {{tab}}I wszystko, co w ciągu całego dnia osiadło na duszy pana audytora, kapitan Linhart i Szwejk, wylało się jak rwący potok na głowę profosa, a skończyło się słowami:<br> {{tab}}— Czy wreszcie rozumiecie, że jesteście koronowany osieł?<br> {{tab}}Przemawiać w ten sposób należy jedynie do królów i cesarzów, ale nawet prosty sztabowy profos, głowa niekoronowana, nie był z tego zadowolony. Powracając od audytora skopał jakiegoś więźnia, który sprzątał korytarz.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> p4xnc24mtklir7ttbym5hj6i4q14m9m 3153267 3153266 2022-08-17T18:30:13Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>nie niewinne dziecko. Jak pan widzi, ten dwuletni chłopczyk był zupełnie niewinny, a jednak został aresztowany. Gdyby był umiał mówić i gdyby ktoś go zapytał, za co dostał się do aresztu, to też nie byłby wiedział. Mnie przytrafiło się coś podobnego. Ja jestem taki podrzutek.<br> {{tab}}Bystre spojrzenie audytora przeleciało przez twarz Szwejka, zmierzyło całą jego postać i rozbiło się o jej spokój. Taka doskonała obojętność i niewinność promieniowała z całej tej istoty stojącej przed audytorem, że Bernis zaczął nerwowo spacerować po kancelarii i gdyby nie obiecał kapelanowi, że mu Szwejka przyśle, to diabli wiedzą, jak byłoby się to Wszystko dla Szwejka skończyło.<br> {{tab}}Wreszcie przestał spacerować i zatrzymał się przy biurku.<br> {{tab}}— Słuchajcie — rzekł do Szwejka, który obojętnie spoglądał przed siebie — jeśli spotkam się z wami jeszcze raz, to mnie popamiętacie. Zabrać go!<br> {{tab}}Gdy Szwejka odprowadzano z powrotem do szesnastki, audytor Bernis kazał zawołać sztabowego profosa Slavika.<br> {{tab}}— Przed ostateczną decyzją — rzekł zwięźle — odsyła się Szwejka do dyspozycji kapelana polowego Katza. Przygotować mu papiery zwalniające i pod eskortą dwóch szeregowców odesłać go do kapelana.<br> {{tab}}— Czy dać mu kajdanki na drogę, panie nadporuczniku?<br> {{tab}}Audytor uderzył pięścią w stół.<br> {{tab}}— Jesteście głupi jak wół. Mówię wam wyraźnie, że macie przygotować papiery zwalniające.<br> {{tab}}I wszystko, co w ciągu całego dnia osiadło na duszy pana audytora, kapitan Linhart i Szwejk, wylało się jak rwący potok na głowę profosa, a skończyło się słowami:<br> {{tab}}— Czy wreszcie rozumiecie, że jesteście koronowany osieł?<br> {{tab}}Przemawiać w ten sposób należy jedynie do królów i cesarzów, ale nawet prosty sztabowy profos, głowa niekoronowana, nie był z tego zadowolony. Powracając od audytora skopał jakiegoś więźnia, który sprzątał korytarz.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7m7crv4zsf1dp9vzhnn4tebem7t14mx 3153274 3153267 2022-08-17T18:32:50Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>nie niewinne dziecko. Jak pan widzi, ten dwuletni chłopczyk był zupełnie niewinny, a jednak został aresztowany. Gdyby był umiał mówić i gdyby ktoś go zapytał, za co dostał się do aresztu, to też nie byłby wiedział. Mnie przytrafiło się coś podobnego. Ja jestem taki podrzutek.<br> {{tab}}Bystre spojrzenie audytora przeleciało przez twarz Szwejka, zmierzyło całą jego postać i rozbiło się o jej spokój. Taka doskonała obojętność i niewinność promieniowała z całej tej istoty stojącej przed audytorem, że Bernis zaczął nerwowo spacerować po kancelarii i gdyby nie obiecał kapelanowi, że mu Szwejka przyśle, to diabli wiedzą, jak byłoby się to wszystko dla Szwejka skończyło.<br> {{tab}}Wreszcie przestał spacerować i zatrzymał się przy biurku.<br> {{tab}}— Słuchajcie — rzekł do Szwejka, który obojętnie spoglądał przed siebie — jeśli spotkam się z wami jeszcze raz, to mnie popamiętacie. Zabrać go!<br> {{tab}}Gdy Szwejka odprowadzano z powrotem do szesnastki, audytor Bernis kazał zawołać sztabowego profosa Slavika.<br> {{tab}}— Przed ostateczną decyzją — rzekł zwięźle — odsyła się Szwejka do dyspozycji kapelana polowego Katza. Przygotować mu papiery zwalniające i pod eskortą dwóch szeregowców odesłać go do kapelana.<br> {{tab}}— Czy dać mu kajdanki na drogę, panie nadporuczniku?<br> {{tab}}Audytor uderzył pięścią w stół.<br> {{tab}}— Jesteście głupi jak wół. Mówię wam wyraźnie, że macie przygotować papiery zwalniające.<br> {{tab}}I wszystko, co w ciągu całego dnia osiadło na duszy pana audytora, kapitan Linhart i Szwejk, wylało się jak rwący potok na głowę profosa, a skończyło się słowami:<br> {{tab}}— Czy wreszcie rozumiecie, że jesteście koronowany osieł?<br> {{tab}}Przemawiać w ten sposób należy jedynie do królów i cesarzów, ale nawet prosty sztabowy profos, głowa niekoronowana, nie był z tego zadowolony. Powracając od audytora skopał jakiegoś więźnia, który sprzątał korytarz.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ryyzqqheb4bs2scvl04q6sf2nr8eg3z Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/116 100 1085479 3153268 2022-08-17T18:30:48Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}Co do Szwejka, to profos postanowił, że aresztant musi przespać przynajmniej jeszcze jedną noc w garnizonie, żeby i on czegoś użył.<br> {{***2}} {{tab}}Noc spędzona w garnizonie należy zawsze do wspomnień miłych.<br> {{tab}}Obok szesnastki była pojedynka, ponura dziura do izolowania aresztantów. I tej nocy odzywało się z niej wycie jakiegoś więzionego żołnierza, któremu kapral Rzepa za jakieś dyscyplinarne wykroczenie z rozkazu sztabowego profosa Slavika łamał żebra.<br> {{tab}}Gdy wycie przycichło, słychać było w szesnastce trzaskanie wszy, które dostały się w ręce więźniów przy wiskaniu.<br> {{tab}}Nad drzwiami w małej niszce w murze znajdowała się lampa naftowa, osłonięta żelazną kratką. Światła dawała mało, kopciu dużo. Smród nafty mieszał się z naturalnymi wyziewami niemytych ludzkich ciał i ze smrodem kubła, który po każdorazowym użyciu rozwierał swą powierzchnię, aby rzucić falę złej woni na całą szesnastkę.<br> {{tab}}Marne pożywienie powodowało u wszystkich zaburzenia w trawieniu i większość cierpiała na wiatry, wypuszczane w nocną ciszę, przy czym ludzie odpowiadali sobie tymi sygnałami z dodatkiem żartobliwych uwag.<br> {{tab}}Na korytarzach słychać było miarowy krok strażników. Od czasu do czasu dozorca uchylał zasuwkę w drzwiach i zaglądał do wewnątrz.<br> {{tab}}Na środkowej pryczy ktoś z cicha opowiadał:<br> {{tab}}— Zanim próbowałem uciec i zanim potem dostałem się tutaj między was, byłem pod numerem dwunastym. Tam siedzą ci niby lżejsi. Pewnego razu przyprowadzono tam do nas jakiegoś człowieka z prowincji. Dostał ten zacny człowiek dwa tygodnie, ponieważ nocował u siebie żołnierzy. Naprzód<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ax8faiivtbca0zxvw3ry5bw2yj2k6ox Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/117 100 1085480 3153272 2022-08-17T18:32:34Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>myślano, że to jakieś sprzysiężenie, ale potem się pokazało, że robił to dla pieniędzy. Areszt miał odsiadywać między najlżejszymi, ale ponieważ tam było przepełnienie, więc dostał się między nas. Czego ten człowiek nie przyniósł sobie z domu i czego mu jeszcze nie przysłali! Bo mu pozwolili, żeby się sam prowiantował, i mógł sobie używać. Nawet palić miał prawo. Miał dwie szynki, olbrzymie dwa bochenki chleba, jajka, masło, papierosy, tytoń, słowem wszystko, czego dusza zapragnie, można było znaleźć w jego tobołach. I jeszcze mu się zdawało, że wszystko to musi zeżreć sam. Prosiliśmy go o kawałek tego czy owego, ale mu nawet do głowy nie przyszło, że powinien dzielić się z nami, jak się dzielili inni, gdy coś dostali. Ten chciwy drab myślał tylko o sobie i wywodził, że przez dwa tygodnie będzie pod kluczem i że nie będzie jadł z nami zgniłych kartofli i kapusty, bo popsułby sobie żołądek. Może nam — powiada — oddać całą swoją porcję więzienną, na tym mu nie zależy, możemy się tym obdzielić albo brać sobie po kolei za niego, jak chcemy. Powiem wam,, że to był taki elegancki człowiek, iż nawet na kuble siadać nie chciał, ale czekał zawsze do następnego dnia i podczas spaceru załatwiał się w latrynie. Był taki rozpieszczony, że przywiózł sobie nawet zapas papieru klozetowego. Powiedzieliśmy mu, że gwiżdżemy na jego porcję, i cierpieliśmy dzień jeden, drugi, trzeci. Chłop żarł szynkę, smarował chleb masłem, obierał jajka, jednym słowem używał. Palił papierosy, ale nikomu nie dał nawet dymu. Nam, powiada, palić nie wolno, więc gdyby dozorca widział, że nam daje dymu, to by go ukarał. Jak powiedziałem, cierpieliśmy przez trzy dni. Dnia czwartego w nocy zrobiliśmy, co się należało. Chłopisko budzi się rano i... Zapomniałem wam powiedzieć, że zawsze z rana, w południe i wieczorem, zanim zaczął żreć, modlił się długo i gruntownie. Więc modli się i wyciąga spod pryczy toboły. Toboły, juścić były, ale płaskie, pomarszczone jak suszona śliwka. Zaczął krzyczeć, że został okradziony, że mu zło-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 72id1x6811zj9wah9vrp6kku7b6j1a3 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/118 100 1085481 3153275 2022-08-17T18:33:46Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>dzieje zostawili tylko papier do klozetu. Potem przez jakieś pięć minut myślał, że zrobiliśmy tylko taki kawał i że te jego prowianty gdzieś pochowaliśmy. Więc mówi do nas tak sobie, na wesoło: — Ja wiem, że to tylko tak dla kawału. Schowaliście, ale oddacie. Udało wam się. — Był tam między nami jakiś jeden z Libni i ten powiada: — Wiesz pan, co? Przykryj się pan deką i licz do dziesięciu, a potem zajrzyj do tobołów. — Przykrył się jak posłuszny chłopaczek i liczy: raz, dwa, trzy. A ten Libniak znowuż swoje: — Tak prędko nie można, trzeba liczyć pomalutku. — Więc tamten liczy pomalutku: raz — dwa — trzy... Kiedy naliczył do dziesięciu i wylazł spod deki, żeby zajrzeć do swoich tobołów, zaczął krzyczeć: — Jezus, Maria, ludzie kochane, toboły puste jak przedtem! — A twarz jego miała wyraz taki głupi, że mało nie popękaliśmy od śmiechu. — Spróbuj pan jeszcze raz — powiada ten Libniak. — I dacie wiarę? Taki był zbaraniały z tego wszystkiego, że spróbował jeszcze raz, a gdy widział, że w tobołach nie ma nic, prócz klozetowego papieru, zaczął walić do drzwi i wrzeszczeć: — Okradli mnie, ratujcie, otwórzcie, na Boga, otwórzcie! — Zaraz tam przylecieli, zawołali sztabowego profosa i kaprala Rzepę. My wszyscy jeden w drugiego twierdziliśmy, że ten chłop oszalał, że wczoraj przez całą noc żarł i wszystko zeżarł. A on płakał i wciąż powtarzał: — Przecież muszą być gdzieś okruszyny. — Więc szukali okruszyn, ale nie znaleźli, bo i my byliśmy tacy mądrzy, żeby okruszyny pousuwać. Czegośmy sami zjeść nie mogli, tośmy pocztą po sznurze posłali na drugie piętro. Nie mogli nam niczego dowieść, chociaż ten głupiec powtarzał ciągle swoje: — Przecież gdzieś muszą być okruszyny. Przez cały dzień nic nie jadł i bacznie pilnował, czy ktoś czego nie je albo czy nie pali. Nazajutrz w południe jeszcze nie tknął więziennego wiktu, ale wieczorem już mu zasmakowały te zgniłe kartofle i kapusta, tylko że już się nie modlił jak przedtem, gdy zabierał się do spożywania szynki i jajek. Potem jeden<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> nlyb90barovt0ygnny79iuskr3bctqz Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/119 100 1085482 3153278 2022-08-17T18:35:00Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>z nas w jakiś sposób dostał papierosów i wtedy tamten zaczął z nami rozmawiać i prosić o dym. Nie daliśmy mu nic.<br> {{tab}}— Już myślałem, żeście mu dym dali — odezwał się Szwejk. — Oczywiście, że całe opowiadanie byłoby zepsute. Taką szlachetność spotyka się tylko w opowieściach, ale w garnizonie przy takich okolicznościach byłoby to głupotą.<br> {{tab}}— A deki nie daliście mu? — zapytał jakiś głos.<br> {{tab}}— Zapomnieliśmy.<br> {{tab}}Powstała cicha dyskusja, czy powinien był dostać dekę, czy nie. Większość {{korekta|wypodziedziała|wypowiedziała}} się za deką.<br> {{tab}}Gawęda powoli zacichała. Ludzie zasypiali drapiąc się pod pachami, po piersiach i brzuchach, to jest po miejscach, gdzie w bieliźnie trzyma się najwięcej wszy. Ci, co byli senni, przykrywali głowy zawszonymi dekami, żeby im nie przeszkadzało światło naftowej lampki.<br> {{tab}}Rano o godzinie ósmej zawołano Szwejka, żeby poszedł do kancelarii.<br> {{tab}}— Z lewej strony drzwi koło kancelarii jest spluwaczka. Bywają w niej niedopałki — pouczał Szwejka jeden z towarzyszów niedoli. — Na pierwszym piętrze będziesz przechodził także obok spluwaczki. Korytarze zamiatają dopiero o dziewiątej, więc i tam coś będzie.<br> {{tab}}Ale Szwejk zawiódł ich oczekiwania. Nie wrócił już do szesnastki. Właściciele dziewiętnastu par gaci kombinowali i zgadywali, co się stać mogło.<br> {{tab}}Jakiś piegowaty żołnierz z landwery, który miał najbujniejszą wyobraźnię, rozgłosił, że Szwejk strzelił do swego kapitana, że więc dzisiaj odprowadzono go na motolski plac ćwiczeń na egzekucję.<br> <br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> fl6bxpy16573qlrtzxn0fox5stkt0hg Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/120 100 1085483 3153280 2022-08-17T18:35:41Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude><br> {{c|'''X'''|po=20px}} {{c|'''Szwejk jako bursz kapelana polowego.'''}} <br> {{tab}}Znowu zaczynała się Odyseja pod honorową eskortą dwóch żołnierzy z bagnetami, którzy mieli odprowadzić Szwejka do kapelana polowego.<br> {{tab}}Eskortujący żołnierze uzupełniali się wzajemnie. Jeden był wysoki i chudy, drugi mały i tłusty. Wysoki utykał na prawą nogę, mały na lewą. Obaj służyli na tyłach, ponieważ jeszcze kiedyś tam przed wojną zostali od służby zwolnieni na dobre.<br> {{tab}}Kroczyli z wielką powagą koło chodnika i od czasu do czasu rzucali ukośne spojrzenie na Szwejka, który szedł między nimi i salutował wszystkich i każdego. Jego cywilne ubranie zginęło razem z wojskową czapką, w której wybrał się do wojska, więc zanim został wypuszczony, ubrano go w stary mundur wojskowy, który nosił był jakiś grubas o głowę wyższy od Szwejka.<br> {{tab}}W spodniach, które miał na sobie, byłoby się zmieściło jeszcze trzech Szwejków. Olbrzymie fałdy od nóg aż do piersi — bo aż do piersi sięgały spodnie — budziły w przechodniach mimowolny zachwyt. Ogromna bluza z łatami leżała na Szwejku jak na jakimś straszydle. Spodnie wisiały na nim, jak szarawary na klownie w cyrku. Czapka wojskowa, którą w garnizonie też mu zamienili, opadała mu na uszy.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ptt0i0a9q4x69ekbstmyq8b8n0u5w1a Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/121 100 1085484 3153282 2022-08-17T18:37:20Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}Na uśmiechy przechodniów odpowiadał Szwejk miękkim uśmiechem, ciepłem i tkliwością swoich poczciwych oczu.<br> {{tab}}Tak wędrowali ku dzielnicy karlińskiej, gdzie mieszkał kapelan połowy.<br> {{tab}}Pierwszy odezwał się do Szwejka mały grubas. Znajdowali się akurat na Małej Stronie i szli cienistą aleją, gdy grubas zapytał:<br> {{tab}}— Skąd pochodzisz?<br> {{tab}}— Z Pragi.<br> {{tab}}— Nie uciekniesz nam?<br> {{tab}}Do rozmowy przyłączył się wysoki, chudy. Jest to osobliwym i ciekawym zjawiskiem, że podczas gdy małe grubasy bywają przeważnie poczciwcami i optymistami, ludzie chudzi i wysocy należą do sceptyków.<br> {{tab}}I dlatego wysoki chudziak rzekł do małego grubasa:<br> {{tab}}— Żeby mógł, to by uciekł.<br> {{tab}}— Po co miałby uciekać — ozwał się grubasek. — Jest przecie na wolności, bo z garnizonu został zwolniony. Niosę papiery zwalniające.<br> {{tab}}— A co jest w tych papierach? — pytał chudziak.<br> {{tab}}— Tego nie wiem.<br> {{tab}}— Widzisz. Nie wiesz, a gadasz.<br> {{tab}}Przez most Karola szli w głębokim milczeniu. Na ulicy Karola ozwał się znowu mały grubas do Szwejka:<br> {{tab}}Czy nie wiesz, po co cię prowadzimy do kapelana potowego?<br> {{tab}}— Do spowiedzi — rzucił Szwejk od niechcenia. — Jutro będą mnie wieszali. To się zawsze tak robi i to się nazywa Pociecha duchowna.<br> {{tab}}A za co cię będą niby tego... — ostrożnie pytał chudziak, podczas gdy mały grubas ze współczuciem spoglądał na Szwejka.<br> {{tab}}Obaj byli rzemieślnikami z prowincji, ojcami rodzin.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2b73xfok2jj9wlsyydlesom3zupoztx Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/122 100 1085485 3153283 2022-08-17T18:38:16Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}— Nie wiem — odpowiedział Szwejk uśmiechając się poczciwie. — Ja o niczym nie wiem. Widać taki już los.<br> {{tab}}— Urodziłeś się widać pod nieszczęśliwą planetą — tonem znawcy zadecydował grubasek. — U nas w Jasenie koło Józefowa jeszcze w pruską wojnę też jednego tak samo powiesili. Przyszli po niego, nic mu nie powiedzieli i w Józefowie go powiesili.<br> {{tab}}— Myślę, że tak sobie bez przyczyny człowieka nie wieszają — rzekł sceptycznie chudziak. — Jakaś przyczyna musi być, żeby były powody i dowody.<br> {{tab}}— Jak nie ma wojny — rzekł Szwejk — to potrzebne są dowody, ale jak jest wojna, to się jednego człowieka nie liczy. Czy ma paść na froncie, czy ma zostać powieszony w domu, to wszystko jedno. Co ma wisieć, nie utonie.<br> {{tab}}— Słuchaj no, bratku, czyś ty aby nie z politycznych? — zapytał chudeusz. Z tonu jego pytania można było wymiarkować, że zaczyna dla Szwejka nabierać sympatii.<br> {{tab}}— Nawet bardzo jestem polityczny — uśmiechnął się Szwejk.<br> {{tab}}— Czyś ty czasem nie narodowy socjalista?<br> {{tab}}Mały grubasek zaczynał teraz mieć się na baczności i zabrał głos. — Co nam do tego — rzekł. Wszędzie pełno ludzi i patrzą na nas. Żeby można było przynajmniej zdjąć bagnety w której bramie, to byśmy nie zwracali na siebie takiej uwagi. Dobrze mówię, Antoś? — zwrócił się do chudziaka, który szeptem odpowiedział:<br> {{tab}}— Bagnety zdjąć można. Przecież to swój człowiek.<br> {{tab}}Przestał być sceptykiem, a duszę jego napełniło współczucie dla Szwejka. Szukali więc sposobnej bramy, żeby zdjąć bagnety, a grubas pozwolił Szwejkowi iść obok siebie.<br> {{tab}}— Popaliłbyś, co? — zapytał. — Czy też ci... — Chciał zapytać: — Czy też ci dadzą popalić, zanim cię powieszą? — Ale nie dokończył pytania, czując, że byłby to nietakt.<br> {{tab}}Wszyscy zapalili papierosy, a towarzysze Szwejka zaczęli<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> b73y3nqisf2wyeqgru4rg4uqya4e8mt Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/123 100 1085486 3153286 2022-08-17T18:39:13Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>mu opowiadać o swoich rodzinach, mieszkających w okolicach Hradca Królowej, o żonach, dzieciach, o kawałku ziemi, o krówce.<br> {{tab}}— Pić mi się chce — rzekł Szwejk.<br> {{tab}}Chudziak i grubas spojrzeli po sobie.<br> {{tab}}— Można by tu gdzieś wstąpić na jednego — rzekł mały, wiedząc, że duży nie będzie oponował. — Ale trzeba wstąpić gdzieś na ustroniu.<br> {{tab}}— Chodźmy na Kuklik — zaproponował Szwejk. — Karabiny postawicie w kuchni, gospodarz Serabona jest Sokołem, więc bać się nie trzeba.<br> {{tab}}— Grają tam na skrzypcach i na harmonii — ciągnął Szwejk dalej — i przesiadują tam uczynne dziewczynki i inne dobre towarzystwo, którego nie puszczają do salonów municypalnych.<br> {{tab}}Chudziak i tłuścioch spojrzeli po sobie jeszcze raz, po czym chudziak rzekł:<br> {{tab}}— No to chodźmy. Do Karlina jeszcze daleko.<br> {{tab}}W drodze do szynku Szwejk opowiadał im różne anegdoty, więc w dobrym nastroju wstąpili na Kuklik i zrobili tak, jak im Szwejk radził. Karabiny schowali w kuchni i weszli do szynkowni, gdzie skrzypce i harmonia napełniały izbę dźwiękami ulubionej piosenki:<br> {{f|<poem> Na Pankowcu, na tym pagóreczku, jest alejka ładna i cienista...</poem>|w=90%}} {{tab}}Jakaś panienka, siedząca na kolanach sfatygowanego młodzieńca o włosach gładko rozczesanych, śpiewała głosem ochrypłym:<br> {{f|<poem> Miałem dziewczynę, jak malinę, inny mi ją wziął...</poem>|w=90%}} {{tab}}Przy jednym ze stołów spał pijany sprzedawca sardynek. Co chwila budził się, walił pięścią w stół i mruczał: — Nie można — po czym spał dalej. Za bilardem pod lustrem siedziały trzy inne panienki i wołały na jakiegoś konduktora<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ibnw0im53z9x64qdp33buzqw14us8re Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/124 100 1085487 3153288 2022-08-17T18:40:43Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>kolejowego: — Panie kawalerze, zafunduj nam pan wermutu! — Koło muzykantów toczyła się sprzeczka o jakąś Mańkę, którą wczoraj zagarnęła policja. Jeden widział to na własne oczy, drugi twierdził, że szła tylko z jakimś żołnierzem na nocleg do Walszów do hotelu.<br> {{tab}}Przy samych drzwiach siedział żołnierz z kilku cywilami i opowiadał im o tym, jak został raniony w Serbii. Rękę miał obandażowaną, a w kieszeniach pełno papierosów, którymi go obdarowano. Mówił, że już nie może pić, ale jeden z towarzystwa, łysy dziadek, zachęcał go bezustannie: — Pij, bracie żołnierzyku, kto wie, czy się jeszcze kiedy spotkamy. Może chcesz, żeby ci kazać coś zagrać. Lubisz piosenkę o sierotce?<br> {{tab}}Była to ulubiona piosenka łysego dziadka i po chwili skrzypce i harmonia kwiliły żałośnie, a dziadek z oczyma pełnymi łez śpiewał drżącym głosem:<br> {{f|<poem> Gdy już rozum miało, a matkę pytało, a matkę pytało...</poem>|w=90%}} {{tab}}Z drugiego końca stołu ozwał się głos:<br> {{tab}}— Dajcie no spokój i każcie się wypchać albo się powieście. Do diabła z sierotką!<br> {{tab}}I jako ostatni atut przeciw piosence o sierocie, nieprzyjacielski stół zaczął śpiewać:<br> {{f|<poem> Rozstanie, ach rozstanie, to smutek i płakanie...</poem>|w=90%}} {{tab}}— Te, Franek! — wołali na rannego żołnierza, gdy przestali śpiewać dla przygłuszenia piosenki o sierotce — puść ich kantem i przysiądź się do nas. Pluń ty na nich i poślij nam po papierosy. Będziesz tam z nimi gadał, z fujarami!<br> {{tab}}Szwejk i jego towarzysze przyglądali się temu wszystkiemu z dużym zainteresowaniem.<br> {{tab}}Przypominały się Szwejkowi te dobre czasy przed wojną, kiedy przesiedział tu niejedną godzinę. Pamiętał dobrze ko-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> iww7epryo52afnd7ho26ybvt4vpq9az Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/125 100 1085488 3153289 2022-08-17T18:41:34Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>misarza policji Drasznera, który bywa! tu często z urzędu, rewidując lokal. Prostytutki bały się go, ale układały o nim piosenki pełne odwagi. Nieraz chórem śpiewały:<br> {{f|<poem> Za pana Drasznera Była awantura. Mańka się upiła, Z Drasznera sobie kpiła.</poem>|w=90%}} {{tab}}Ale właśnie w takich chwilach zdarzało się, że Draszner pojawiał się nagle w towarzystwie policjantów, straszliwy i nieubłagany. W szynkowni kotłowało się wtedy, jakby ktoś strzelił w stado kuropatw. Policjanci cywilni ustawiali całe towarzystwo w szeregi, aby je zaprowadzić do komisariatu. I Szwejk pechowiec znalazł się razu pewnego w takiej gromadzie, bo gdy Draszner wezwał go, aby się wylegitymował, zapytał komisarza: — A czy ma pan na to pozwolenie od dyrekcji policji? — Pamiętał też pewnego poetę, który siadywał na Kukliku pod zwierciadłem i w tym rozgardiaszu, przy śpiewie i dźwiękach harmonii, pisywał wiersze i czytywał je dziewczynom.<br> {{tab}}Natomiast towarzysze Szwejka nie mieli żadnych takich reminiscencyj. Było to dla nich czymś zgoła nowym. Zaczynało się im tutaj podobać. Tłuścioch poczuł się tu od razu szczęśliwy i zadowolony, albowiem tacy ludzie prócz optymizmu mają jeszcze duże skłonności do epikureizmu. Chudeusz przez chwilę walczył ze swoimi skłonnościami, ale jak pozbył się swego sceptycyzmu, tak też pozbył się swej roztropności i rozwagi.<br> {{tab}}— Będę tańcował — rzekł po piątym kuflu piwa, widząc, jak pary tańczą deptaka.<br> {{tab}}Grubasek oddał się rozkosznictwu bez zastrzeżeń. Obok niego siedziała panienka i gadała mocno od rzeczy. W oczach zapalały mu się iskierki.<br> {{tab}}Szwejk pił. Chudeusz potańcował i usiadł ze swoją tancerką przy stole. Potem śpiewali, tańczyli, pili bezustannie<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ric0z4a74fscetrvyv5jwhg2crzbymr Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/126 100 1085489 3153294 2022-08-17T18:48:09Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>i poklepywali swoje towarzyszki. I w tej atmosferze kupnej miłości, nikotyny i alkoholu zdawało się wirować hasło stare, jak świat: — Po nas niech będzie potop!<br> {{tab}}Po południu przysiadł się do nich jakiś żołnierz i proponował im, że za pięć koron może zrobić flegmonę i zatrucie krwi. Ma przy sobie strzykawkę: i może zastrzyknąć naftę w rękę albo w nogę<ref>Był to środek niezawodny na dostanie się do szpitala. Ale woń nafty, która pozostawała w obrzmieniu, była zdradziecka. Benzyna okazała się lepszym środkiem, bo szybciej wietrzała. Później zastrzykiwano eter z benzyną, a jeszcze później proceder ten został bardziej udoskonalony.</ref>. Żołnierz zapewniał ich, że w szpitalu będą mogli przesiedzieć najmniej dwa miesiące, a jeśli będą jątrzyć ranę śliną, to sprawa może się wlec i przez pół roku i mogą zostać zwolnieni z wojska raz na zawsze.<br> {{tab}}Chudziak, który już zupełnie stracił równowagę ducha, kazał sobie zastrzyknąć nafty w nogę. Operacji dokonano w wychodku.<br> {{tab}}Gdy się miało ku wieczorowi, zaproponował Szwejk, aby się wybrali w drogę do kapelana polowego. Grubasek, któremu słowa się już plątały, namawiał Szwejka, żeby poczekał jeszcze chwilę. Ale Szwejkowi już się na Kukliku nie podobało i dlatego zagroził swoim towarzyszom, że pójdzie sam.<br> {{tab}}Ruszyli tedy w drogę, ale musiał im Szwejk obiecać, że z nimi jeszcze gdzieś po drodze wstąpi.<br> {{tab}}Wstąpili do małej kawiarenki za Florencją, gdzie grubasek sprzedał swój srebrny zegarek, aby się mogli jeszcze trochę poweselić.<br> {{tab}}Stamtąd musiał Szwejk prowadzić obu swoich towarzyszy pod ręce. Kosztowało go to dużo wysiłków. Grubasek byłby o mały figiel zgubił papiery, przeznaczone dla kapelana polowego, tak że Szwejkowi wypadło zaopiekować się i tymi papierami.<br> {{tab}}Co chwila musiał Szwejk zwracać im uwagę, że idzie oficer czy podoficer. Po nadludzkich wysiłkach i trudach<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> em434lkvd3098plzaco9e1z1bi3r5hk Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/127 100 1085490 3153295 2022-08-17T18:49:24Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>udało mu się dowlec ich do domu przy ul. Królewskiej, gdzie mieszkał kapelan połowy.<br> {{tab}}Sam powsadzał im bagnety na karabiny i szturchańcami pod żebra przymuszał obu, żeby oni prowadzili jego, a nie on ich.<br> {{tab}}Na pierwszym piętrze był na drzwiach bilet wizytowy: {{roz*|Otto Katz, Feldkurat.}} Drzwi otworzył im jakiś żołnierz. Z pokoju słychać było głosy, brzęk butelek i szklanek.<br> {{tab}}— {{roz*|Wir — melden — gehorsam — Herr — Feldkurat}} — mówił z wysiłkiem chudeusz, salutując żołnierza, {{roz*|— ein — Paket — und ein Mann gebracht.}}<br> {{tab}}— Właźcie dalej — rzekł żołnierz. — Gdzieście się tak urządzili? Bo pan feldkurat też sobie... — Splunął z obrzydzeniem.<br> {{tab}}Żołnierz oddalił się z papierami. Czekali w przedpokoju długo, zanim otworzyły się drzwi i do przedpokoju — nie wszedł — ale wpadł kapelan połowy. Był w kamizelce, w ręku trzymał cygaro.<br> {{tab}}— Więc jesteś, bratku — rzekł do Szwejka. — Przyprowadzili cię, aha. Macie zapałki?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, panie kapelanie, że nie mam.<br> {{tab}}— E, tak, a dlaczego nie macie zapałek? Każdy żołnierz powinien mieć zapałki, żeby mógł zapalić papierosa. Żołnierz, który nie ma zapałek, jest... No, co jest?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, jest bez zapałek — odpowiedział Szwejk.<br> {{tab}}— Bardzo dobrze, jest bez zapałek i nie może nikomu podać ognia. Tak, to jest po pierwsze, a po drugie, czy nie śmierdzą wam nogi, Szwejku?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że nie śmierdzą.<br> {{tab}}— Tak, po drugie, a teraz trzecie. Pijecie wódkę?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że wódki nie piję, ale arak.<br> {{tab}}— No dobrze, popatrzcie na tego żołnierza. Pożyczyłem go sobie na dzisiejszy wieczór od oberlejtnanta Feldhubera,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> oulmfvh8ocpu0ls62ii3odv4ualk8j7 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/128 100 1085491 3153299 2022-08-17T18:55:53Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>to jego pucybut. Ale on nic nie pije, jest ab-ab-ab-sty-nent i dlatego pójdzie na front. Ponieważ taki człowiek jest do niczego. To nie pucybut, ale krowa. Krowa pije tylko wodę i ryczy jak wół.<br> {{tab}}— Ty jesteś abstynent — zwrócił się do żołnierza — i nie wstyd ci, fujaro. Po pysku należałoby cię sprać.<br> {{tab}}Kapelan zwrócił uwagę na tych, którzy Szwejka przyprowadzili i którzy dla utrzymania równowagi kiwali się na wszystkie strony, daremnie opierając się o karabiny.<br> {{tab}}— Jesteście pi-pi-pi-jani — rzekł kapelan. — Upiliście się na służbie i za to każę was wsadzić do pa-pa-paki. Odbierzcie im, Szwejku karabiny i zaprowadźcie ich do kuchni, i pilnujcie ich, dopóki nie przyjdzie patrol. Ja zaraz zatelefonu-nu-nuję do koszar.<br> {{tab}}Słowa Napoleona, że „na wojnie sytuacja zmienia się co chwila“, sprawdziły się w całej pełni i w tym wypadku.<br> {{tab}}Rano ci żołnierze prowadzili Szwejka pod bagnetami i bali się, żeby im nie uciekł, potem on sam przyprowadził ich tutaj, a wreszcie musi ich pilnować.<br> {{tab}}Zrazu nie zdawali sobie sprawy z takiego obrotu rzeczy, ale gdy siedzieli w kuchni i widzieli, że Szwejk stanął przy drzwiach z bagnetem na karabinie, zrozumieli, co się stało.<br> {{tab}}— Napiłbym się czego — westchnął grubasek optymista, a chudeusz popadł znowu w swój dawny sceptycyzm i rzekł, że to wszystko jest nędzną zdradą. Zaczął głośno oskarżać Szwejka, że to on wprowadził ich w taką sytuację, i gorzko mu wyrzucał, że im obiecał, jako jutro rano będzie powieszony, a teraz widać, że sobie z nich zakpił i z tą spowiedzią i wieszaniem.<br> {{tab}}Szwejk milczał i chodził przed drzwiami.<br> {{tab}}— Osły jesteśmy! — krzyczał wysoki chudy.<br> {{tab}}Wysłuchawszy wszystkich oskarżeń, Szwejk ozwał się wreszcie:<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 0k1zpt696yomo4639sb5gt5cou8p2pj Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/129 100 1085492 3153301 2022-08-17T18:57:25Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}— Teraz widzicie przynajmniej, że wojna to nie żaden miód. Ja pełnię swój obowiązek. Dostałem się w to wszystko tak samo jak i wy, ale w mowie powszechnej mówi się w takich razach, że fortuna się do mnie uśmiechnęła.<br> {{tab}}— Napiłbym się czego — powtarzał zrozpaczony optymista.<br> {{tab}}Wysoki chudy wstał i krokiem chwiejnym podszedł ku drzwiom:<br> {{tab}}— Puść nas do domu — rzekł do Szwejka — i nie bałwań się, kolego.<br> {{tab}}— Odejdź ode mnie — odpowiedział Szwejk. — Muszę Was pilnować. Nie znamy się.<br> {{tab}}We drzwiach ukazał się kapelan połowy:<br> {{tab}}— W żaden sposób nie mogę się dodzwonić do koszar, więc idźcie do domu i pa-pa-pamiętajcie, że na służbie chlać nie wo-wo-lno. Marsz!<br> {{tab}}Na dobro pana feldkurata należy zapisać, że do koszar nie telefonował, bo nie miał w domu telefonu, ale przemawiał do podstawki lampki elektrycznej.<br> {{***2}} {{tab}}Już trzeci dzień był Szwejk sługą kapelana polowego Ottona Katza i przez cały ten czas widział go tylko raz. Na trzeci dzień przyszedł bursz nadporucznika Helmicha i kazał Szwejkowi, żeby przyszedł zabrać kapelana polowego.<br> {{tab}}Po drodze powiedział Szwejkowi, że kapelan połowy pokłócił się z nadporucznikiem, potłukł pianino, jest pijany jak bela i nie chce iść do domu.<br> {{tab}}Ponieważ nadporucznik Helmich jest także pijany, więc wyrzucił kapelana do sieni, a ten siedzi pod drzwiami i podrzemuje.<br> {{tab}}Po przybyciu na miejsce Szwejk potrząsnął feldkuratem, a gdy ten otworzył oczy i coś mruknął, Szwejk zasalutował i rzekł:<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7hne71ui40izq2w70c6iwnsrmvdar2e 3153318 3153301 2022-08-17T19:19:39Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}— Teraz widzicie przynajmniej, że wojna to nie żaden miód. Ja pełnię swój obowiązek. Dostałem się w to wszystko tak samo jak i wy, ale w mowie powszechnej mówi się w takich razach, że fortuna się do mnie uśmiechnęła.<br> {{tab}}— Napiłbym się czego — powtarzał zrozpaczony optymista.<br> {{tab}}Wysoki chudy wstał i krokiem chwiejnym podszedł ku drzwiom:<br> {{tab}}— Puść nas do domu — rzekł do Szwejka — i nie bałwań się, kolego.<br> {{tab}}— Odejdź ode mnie — odpowiedział Szwejk. — Muszę was pilnować. Nie znamy się.<br> {{tab}}We drzwiach ukazał się kapelan połowy:<br> {{tab}}— W żaden sposób nie mogę się dodzwonić do koszar, więc idźcie do domu i pa-pa-pamiętajcie, że na służbie chlać nie wo-wo-lno. Marsz!<br> {{tab}}Na dobro pana feldkurata należy zapisać, że do koszar nie telefonował, bo nie miał w domu telefonu, ale przemawiał do podstawki lampki elektrycznej.<br> {{***2}} {{tab}}Już trzeci dzień był Szwejk sługą kapelana polowego Ottona Katza i przez cały ten czas widział go tylko raz. Na trzeci dzień przyszedł bursz nadporucznika Helmicha i kazał Szwejkowi, żeby przyszedł zabrać kapelana polowego.<br> {{tab}}Po drodze powiedział Szwejkowi, że kapelan połowy pokłócił się z nadporucznikiem, potłukł pianino, jest pijany jak bela i nie chce iść do domu.<br> {{tab}}Ponieważ nadporucznik Helmich jest także pijany, więc wyrzucił kapelana do sieni, a ten siedzi pod drzwiami i podrzemuje.<br> {{tab}}Po przybyciu na miejsce Szwejk potrząsnął feldkuratem, a gdy ten otworzył oczy i coś mruknął, Szwejk zasalutował i rzekł:<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> a11bex44w7zrs27oe8dm1ytn5smk3r4 Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/130 100 1085493 3153309 2022-08-17T19:07:49Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{tab}}— Posłusznie melduję, panie feldkurat, że przyszedłem.<br> {{tab}}— A czego wy tu chcecie?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że mi po pana feldkurata kazali przyjść.<br> {{tab}}— Kazali wam po mnie przyjść, a gdzie pójdziemy?<br> {{tab}}— Do mieszkania pana feldkurata.<br> {{tab}}— A dlaczego mam iść do swego mieszkania? Czy nie jestem w swoim mieszkaniu?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, panie feldkurat, że tu jest sień w obcym domu.<br> {{tab}}— A — jak — ja — się tu dostałem?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję, że pan feldkurat był tu w gościnie.<br> {{tab}}— W go-go-gościnie nie-nie-nie byłem. Mymylicie się... Szwejk podniósł kapelana i oparł go o ścianę. Kapelan połowy kiwał się na wszystkie strony, opadał na Szwejka i mówił:<br> {{tab}}— Ja się przewrócę. Przewrócę się — powtórzył jeszcze raz, uśmiechając się głupawo. Nareszcie udało się Szwejkowi przycisnąć go do muru, ale kapelan i w tej nowej pozycji zaczął drzemać. Szwejk zbudził go.<br> {{tab}}— Czego sobie życzycie? — rzekł kapelan połowy, daremnie usiłując osunąć się po ścianie na podłogę. — Co wy za jeden?<br> {{tab}}— Posłusznie melduję — odpowiedział Szwejk podtrzymując kapelana polowego i przyciskając go do ściany — że jestem pana feldkurata pucybut.<br> {{tab}}— Ja żadnego pucybuta nie mam — rzekł z wysiłkiem kapelan połowy robiąc nową próbę przewrócenia się na Szwejka. — Ja nie jestem żaden feldkurat.<br> {{tab}}— Ja jestem prosię — rzekł ze szczerością pijaka. — Puść mnie pan, ja pana nie znam.<br> {{tab}}Krótka walka skończyła się całkowitym zwycięstwem Szwejka, który przewagę swoją wykorzystał na to, że ściągnął kapelana na dół i stanął z nim w bramie, gdzie kape-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> o377fr8quykt9myvmsinjjupltsw5oe Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/131 100 1085494 3153315 2022-08-17T19:18:57Z Wieralee 6253 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>lan opierał się wszystkimi siłami, aby Szwejk nie mógł wyciągnąć go na ulicę.<br> {{tab}}— Ja pana nie znam, mój panie — powtarzał bezustannie, opierając się Szwejkowi. — Znasz pan Ottona Katza? To właśnie ja.<br> {{tab}}— Ja byłem u arcybiskupa, rozumiesz pan? — wykrzykiwał w bramie. — Watykan się mną interesuje!<br> {{tab}}Szwejk przestał „posłusznie meldować“ i zaczął rozmawiać z feldkuratem tonem zgoła już poufałym.<br> {{tab}}— Puść bramę — perswadował, — bo dam po łapach. Idziemy do domu i basta. Bez gadania!<br> {{tab}}Feldkurat puścił bramę i zwalił się na Szwejka.<br> {{tab}}— No, to wstąpmy gdzieś, ale do Szuhów nie pójdę, bo mam tam długi.<br> {{tab}}Szwejk wypchnął go z bramy i chodnikiem wlókł ku domowi.<br> {{tab}}— Co to za jeden ten pan? — zapytał jakiś przechodzień.<br> {{tab}}— To mój brat — odpowiedział Szwejk. — Dostał urlop, przyjechał do mnie w odwiedziny i z uciechy upił się, ponieważ myślał, że ja już nie żyję.<br> {{tab}}Feldkurat nucił sobie jakieś melodie operetkowe, które trudno było rozpoznać. Gdy zasłyszał ostatnie słowa, zwrócił się do przechodniów:<br> {{tab}}— Kto z was nie żyje, niech się zamelduje w komendzie korpusu w ciągu trzech dni, aby jego zwłoki mogły dostać pokropek.<br> {{tab}}I zamilkł, starając się upaść nosem na chodnik, podczas gdy Szwejk, trzymając go pod pachę, wlókł go do domu.<br> {{tab}}Z głową wyciągniętą naprzód i wlokąc nogi za sobą, jak kot z przetrąconym grzbietem, feldkurat mruczał pod nosem: Dominus vobiscum et cum spiritu tuo. Dominus vobiscum.<br> {{tab}}Koło stacji dorożek Szwejk ustawił feldkurata pod murem i poszedł układać się z dorożkarzem o kurs do domu.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> e37virkijzrekr5hj6aruasrzen5opz Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/132 100 1085495 3153353 2022-08-17T20:30:16Z Piotr433 11344 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Piotr433" /></noinclude>{{tab}}— Żądaj, wymagaj, książę! Przyrzekam ci wszystko z góry, bez pytania.<br> {{tab}}— Pragnę, pani, ażebyś dzisiaj jeszcze w nocy zrobiła ze mnie wieśniaka, o którym wspominałem ci rano.<br> {{tab}}— Bóg wie, co mówisz, książę! Ja nic nie rozumiem. Ale to nic nie szkodzi. Pragnę przedewszystkiem zrobić ci przyjemność. Więc przypuśćmy, że się zgadzam, abyś został wieśniakiem?<br> {{tab}}— Teraz postawię kwestyę w innej formie — rzekł znowu Otton. — Kradłaś pani kiedy?<br> {{tab}}— Bardzo często. Przekroczyłam wszystkie dziesięć przykazań, i jestem pewna, że gdyby powstało jutro jedenaste, nie mogłabym spokojnie zasnąć, dopókibym go nie złamała.<br> {{tab}}— Chodzi o kradzież z włamaniem się. Myślę doprawdy, że to panią bardzo ubawi.<br> {{tab}}— Nie mam żadnego pod tym względem doświadczenia, ale najlepsze chęci... — zapewniła. — Z włamaniem... W swoim czasie rozbiłam stolik od roboty, złamałam też niejedno serce w swojem życiu, nie licząc swego, — ale drzwi żadnych nigdy jeszcze nie łamałam. To musi być bardzo trudno. Wszystkie grzechy są niesłychanie łatwe i prozaiczne, — to ich wada. Więc cóż będziemy łamali?<br> {{tab}}— Pani... wyłamiemy drzwi od skarbu państwa.<br> {{tab}}I zaczął jej opowiadać, o co chodzi, krótko, jasno, dowcipnie, przeplatając swoje słowa uwagami i wesołymi zwrotami. Zaczął od noclegu na folwarku i obietnicy kupienia go, danej staremu wieśniakowi, a skończył na odmowie co do podniesienia żądanej sumy, co spotkało go dzisiaj na posiedzeniu Rady. Dołączył kilka praktycznych spostrzeżeń co do okien izby skarbowej, prawdopodobnych trudności i ułatwień, które można było przewidywać przy wykonaniu zamierzonego przedsięwzięcia.<br> {{tab}}— Więc odmówiono ci, książę, pieniędzy? — zapytała, gdy skończył. — I zgodziłeś się na odmowę?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> oe5o99u4uc5axbg3piggitqj4e9kt0y Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/133 100 1085496 3153355 2022-08-17T20:34:33Z Piotr433 11344 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Piotr433" /></noinclude>{{tab}}— Przedstawiono mi powody, — odparł, rumieniąc się mocno — powody, których nie mogłem nie przyjąć. Tym sposobem zmuszono mię do okradzenia swego własnego skarbu. Nie jest to bardzo pięknie, ale dość zabawnie.<br> {{tab}}— Zabawnie?.. tak... — szepnęła i zamyśliła się głęboko.<br> {{tab}}— Ile potrzebujesz, książę — spytała nakoniec po dosyć długiej chwili.<br> {{tab}}— Trzy tysiące dukatów wystarczą, zważywszy, że mam trochę swoich pieniędzy.<br> {{tab}}— To ślicznie! — zawołała, odzyskując całą wesołość. — Jestem pańskim wiernym sprzymierzeńcem. Gdzież się spotkamy?<br> {{tab}}— U stóp wylatującego Merkurego w parku. Tam, gdzie się rozchodzą trzy ścieżki, umieszczono ławeczkę i statuę bożka. Miejsce jest bardzo dogodne i — sympatyczne.<br> {{tab}}— Dziękuję! — zawołała, uderzając go wachlarzem po ramieniu. — Jesteś egoistą, mój książę; twoje wygodne miejsce o sto mil ode mnie! Trzeba się policzyć z czasem. W żaden sposób nie będę mogła tam być przed drugą. Ale gdy wybije druga na pałacowym zegarze, bądź pewien, książę, że twój wspólnik niedaleko... i znajdzie cię szczęśliwie, mam nadzieję. Ale... Czy pan kogo przyprowadzisz? O, nie dlatego, abym pragnęła „przyzwoitki!” Nie chcę uchodzić przecież za cnotliwą!<br> {{tab}}— Przyprowadzę jednego ze stajennych. Złapałem go na kradzieży owsa.<br> {{tab}}— Jak się nazywa?<br> {{tab}}— Słowo daję: nie wiem. Nie mam bliższej znajomości z tym złodziejem owsa. Chwilowo tylko łączy mię z nim ta profesya i...<br> {{tab}}— I mnie także. Stanowimy cudowną trójkę! Wiesz co, książę, jestem zachwycona! Ale proszę cię o rzecz jedną: pragnę, abyś sam był na ławce. Musisz tam zaczekać na mnie, gdyż w podobnej wyprawie może brać udział tylko<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> g18hv4raeclnmnsr3vjj35lormqcgai Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/134 100 1085497 3153356 2022-08-17T20:39:32Z Piotr433 11344 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Piotr433" /></noinclude>dama i jej giermek. A twój przyjaciel złodziej niech stoi przy fontannie. Nie bliżej. Zgoda?<br> {{tab}}— Na wszystko, pani, co tylko rozkażesz. Ty jesteś kapitanem, a ja prostym szeregowcem — odparł Otton.<br> {{tab}}— To dobrze. Niechże więc łaskawe nieba szczęśliwie doprowadzą nas do portu. To już i piątek — dodała, rzuciwszy okiem na zegarek.<br> {{tab}}Coś w tonie głosu hrabiny nieprzyjemnie uderzyło słuch Ottona, budząc w nim nieokreślone podejrzenie.<br> {{tab}}— Czy to nie dziwne, — zauważył, nagle ochłodzony — że wybrałem sobie wspólnika z obozu nieprzyjacielskiego?<br> {{tab}}— Pleciesz, książę! Wybacz, że jestem tak szczerą. Ależ to jedyna mądrość twoja, że umiesz poznawać prawdziwych przyjaciół!<br> {{tab}}Nagle w cieniu framugi pochyliła się szybko i przycisnęła rozpalone usta do ręki księcia, którą ścisnęła gwałtownie.<br> {{tab}}— A teraz odejdź, — rzekła — odejdź prędzej!<br> {{tab}}Oddalił się, zdziwiony, z niepokojem w sercu, teraz dopiero zadając sobie pytanie: czy nie był nadto śmiałym? Hrabina zajaśniała w jego oczach nagle, jak błyszczy klejnot drogi, i nawet pod hartowną zbroją innej miłości odczuł siłę ciosu z jej strony.<br> {{tab}}Lecz obawa minęła prędko.<br> {{tab}}Książę i pani Rosen wcześnie opuścili salon.<br> {{tab}}Książę pod starannie obmyślonym pozorem oddalił swego pokojowca, i minąwszy długi korytarz, przez małą furtkę wyszedł na poszukiwanie swego drugiego wspólnika.<br> {{tab}}I znowu zastał stajnie pogrążone w głębokiej i nieprzeniknionej ciemności, i znów zapukał w znany, magiczny sposób, i znów stajenny ukazał się, aby omdleć prawie z trwogi na widok dostojnego gościa.<br> {{tab}}— Dobry wieczór, przyjacielu — rzekł Otton wesoło. — Przynieś mi z łaski swojej worek od owsa — pusty. I pójdź ze mną. Nie wrócisz przede dniem.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8uwy2k6a3s4yxckuz5bunsur5r8li0t Indeks:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu 102 1085498 3153380 2022-08-17T21:48:24Z Draco flavus 2058 proofread-index text/x-wiki {{:MediaWiki:Proofreadpage_index_template |Tytuł=[[Tajemnica Tytana]] |Autor=Xavier de Montépin |Tłumacz=Anonimowy |Redaktor= |Ilustracje= |Rok=1885 |Wydawca=A. Pajewski |Miejsce wydania=Warszawa |Druk=A. Pajewski |Źródło=[[commons:File:{{PAGENAME}}|Skany na Commons]] |Ilustracja=[[File:{{PAGENAME}}|mały|page=5]] |Strony=<pagelist /> |Spis treści= |Uwagi= |Postęp=_empty_ |Status dodatkowy=_empty_ |Css= |Width= }} q7ny7ofwk3540em9iw7zusxi1i22w3c Szablon:IndexPages/PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu 10 1085499 3153385 2022-08-17T22:01:48Z AkBot 6868 robot tworzy informacje o statusie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>0</pc><q4>0</q4><q3>0</q3><q2>0</q2><q1>0</q1><q0>0</q0> 6cf2155wn8d5a5wcbq1z9nywcmx66fx Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/135 100 1085500 3153390 2022-08-18T02:43:30Z Piotr433 11344 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Piotr433" /></noinclude>{{tab}}— Wasza Książęca Mość... — wyjąkał człowiek — powierzono mi małe stajnie, i jestem sam i...<br> {{tab}}— Bah, — rzekł książę — nie zawsze jesteś tak skrupulatny pod względem obowiązku.<br> {{tab}}Stajenny, drżąc, prawie słaniał się na nogach. Otton położył mu rękę na ramieniu.<br> {{tab}}— Czyż byłbym tutaj, gdybym ci chciał zrobić co złego? — spytał łagodnie.<br> {{tab}}Człowiek uspokoił się natychmiast. Przyniósł worek, a Otton prowadził go w głąb ciemnego parku. Szli długo alejami, ścieżkami, szpalerami, a przez ten czas książę rozmawiał swobodnie z nieświadomym swoim wspólnikiem. Nakoniec umieścił go w oznaczonem miejscu, przy marmurowej fontannie, gdzie tryton z wypukłemi oczyma rzucał strumień wody w drżącą i białą pianę.<br> {{tab}}Następnie skierował się przez plac zaokrąglony ku miejscu, gdzie na białym postumencie wznosił się wzlatujący Merkury, kopia rzeźby Jana z Bolonii. Gwiazdy na otwartą przestrzeń rzucały trochę blasku; noc była cicha i ciepła. Mały skrawek księżyca wązkim, srebrnym sierpem ukazał się nad horyzontem, lecz był za nizko i zbyt mały jeszcze, by zaćmić miliardową armię drobniejszych świateł i ciemną powierzchnię ziemi porysować wyraźniejszymi konturami klombów.<br> {{tab}}Poniżej, w przedłużeniu jednej z alei, która rozszerzała się na dole, widać było część pałacowego tarasu, oświetlonego latarniami; placówka przechadzała się przed nim mierzonym krokiem; w innym kierunku, w większem jeszcze oddaleniu, jaśniało miasto prostemi liniami swych świateł. Lecz bliżej, dokoła siebie, książę widział tylko tajemnicze kontury drzew wysokich, milczące, nieruchome i majestatyczne w uroczystym półmroku. I wśród tej ciszy i nieruchomości wzlatujący bożek zdawał się być jedynym przedmiotem, posiadającym życie.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8cd5wz5abk4kjmsxyjqemma6rlk9171 Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/136 100 1085501 3153391 2022-08-18T02:47:44Z Piotr433 11344 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Piotr433" /></noinclude>{{tab}}W ciszy i cieniu nocnym sumienie Ottona stało się nagle jasnem i przejrzystem, niby tarcza zegaru na miejskiej ratuszowej wieży. Nadaremnie odwracał myśl i oczy, — strzałka, posuwając się szybko pomiędzy znakami, wskazywała co chwila inny z jego błędów, aż mu tchu brakowało.<br> {{tab}}Cóż on tutaj robił? Fundusze skarbu były — prawda — marnowane, ale czy w znacznej części to nie jego wina? nie jego opieszałość? A teraz któż miał zamiar splątać jeszcze bardziej finansowe położenie tego kraju, którym nie umiał rządzić przez lenistwo? I oto sięgał znów po grosz publiczny, aby go użyć na swój cel prywatny, zły czy dobry — to wszystko jedno w tym wypadku...<br> {{tab}}A oto człowiek, którego niedawno napominał za kradzież owsa, dzisiaj pomaga mu okraść skarb państwa...<br> {{tab}}I pani Rosen, która w nim budziła uczucie, zbliżone bardzo do pogardy, jaką człowiek czysty odczuwa zazwyczaj względem kobiety lekkiej... I czyż nie dlatego właśnie użył jej dziś za narzędzie, iż sądził, że upadła dosyć nizko, aby nie mieć żadnych skrupułów? Użył jej, aby ją zepchnąć jeszcze niżej, bez względu na niebezpieczeństwo utraty stanowiska i resztek opinii. Nie wahał się pchnąć jej w to błoto, które przylgnąć do niej musiało, — dla próżności swej, dla zachcianki! Czyż to nie gorzej, niż być uwodzicielem?<br> {{tab}}Otton zaczął śpiesznie chodzić tam i napowrót i energicznie gwizdać. A gdy usłyszał wreszcie w jednej z najciemniejszych i najwęższych alei zbliżające się kroki, z westchnieniem ulgi pośpieszył naprzeciw hrabiny. Walka w samotności z aniołem stróżem i sumieniem to zadanie tak ciężkie i bolesne, że obecność czarniejszego od nas towarzysza w podobnej chwili jest ulgą niezmierną.<br> {{tab}}Ze zdziwieniem jednakże ujrzał młodzieńca, śpieszącego naprzeciw niemu. Był to właściwie chłopiec, szczupły, małego wzrostu, o drobnych i niezręcznych ruchach, w dużym kapeluszu z szerokiemi skrzydłami. W ręku niósł ciężki worek z widocznym wysiłkiem.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> oyaqsxuys1mb9osxk84rxob96p887kj Marta (de Montépin, 1908) 0 1085502 3153397 2022-08-18T04:27:49Z Wydarty 17971 wikitext text/x-wiki {{Dane tekstu2 |autor = Xavier de Montépin |tytuł = [[{{ROOTPAGENAME}}|Marta]] |tłumacz = anonimowy |wydawca = Nakładem J. Czaińskiego |druk = Drukiem J. Czaińskiego |rok wydania = 1908 |miejsce wydania = Gródek Jagielloński |tytuł oryginalny = |okładka = X de Montépin Marta.djvu |_okładka = |strona z okładką = 1 |_strona z okładką = |strona indeksu = X de Montépin Marta.djvu |źródło = [[commons:File:X de Montépin Marta.djvu|Skany na Commons]] |poprzedni = |_poprzedni = {{PoprzedniU}} |następny = {{ROOTPAGENAME}}/I |_następny = {{NastępnyU}} |inne = {{Całość|{{ROOTPAGENAME}}/całość|epub=i}} }} <br> {{CentrujStart2}} <pages index="X de Montépin Marta.djvu" from=1 to=1 fromsection="ok01" tosection="ok01"/> {{c|[[{{ROOTPAGENAME}}/I|I]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/II|II]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/III|III]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/IV|IV]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/V|V]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/VI|VI]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/VII|VII]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/VIII|VIII]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/IX|IX]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/X|X]]<br />[[{{ROOTPAGENAME}}/XI|XI]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/XII|XII]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/XIII|XIII]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/XIV|XIV]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/XV|XV]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/XVI|XVI]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/XVII|XVII]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/XVIII|XVIII]]<br />[[{{ROOTPAGENAME}}/XIX|XIX]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/XX|XX]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/XXI|XXI]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/XXII|XXII]]<br />[[{{ROOTPAGENAME}}/Zakończenie|Zakończenie]]|w=160%|przed=60px|po=60px}} <pages index="X de Montépin Marta.djvu" from=3 to=3 fromsection="ok02" tosection="ok02"/> {{CentrujKoniec2}} {{Clear}} {{MixPD|Xavier de Montépin|anonimowy}} [[Kategoria:Xavier de Montépin]] [[Kategoria:{{ROOTPAGENAME}}|*]] [[Kategoria:Strony indeksujące]] 4cfwhm9enqloe4nlsya7u490arwq7h3 Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/91 100 1085503 3153398 2022-08-18T04:32:09Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{tab}}W trzy dni po wyroku, Piotr Landry idąc uściskać Dyzię, do wdowy Giraud, zobaczył wielki żółty afisz przybity na drzwiach ogrodu, należącego do domku w Belleville.<br> {{tab}}Ten afisz żółty wstrząsnął nim... Wiedział co oznacza, ale nie miał odwagi go czytać.<br> {{tab}}Pierwsze wyrazy wdowy były następujące:<br> {{tab}}— Mój poczciwy Piotrze, to już jutro... Zaraz zrana przyjdzie komornik i woźni, wreszcie cała klika. Sprzedadzą meble, krowy, kozy, kury, króliki i zawiozą mnie fiakrem do Clichy, gdzie jak powiadają, jest osobny oddział dla płci pięknej... Nie trzeba aby nasza ukochana dziecina była obecną przy tej obrzydliwej operacyi, toby ją mogło zmartwić... zabierzesz ją ze sobą dziś wieczorem...<br> {{tab}}Piotr Landry nie miał siły odpowiedzieć, kiwnął głową na znak zgody, i w kilka godzin później, ponury, milczący, z sercem zbolałem i pełnemi oczyma łez, oddalał się od Belleville, trzymając za rękę małą Dyzię, która płakała rzewnemi łzami, bo zmartwienie spowodowane rozłączeniem z wdową Giraud, nie dało jej myśleć o radości towarzyszenia ojcu, którego kochała z całą czułością, jaka w serduszku dziecka, w jej wieku, znaleść się może.<br> {{tab}}W głębokim smutku upłynął tydzień dla ojca i córki.<br> {{tab}}Piotr Landry, nie mogąc się zdecydować na powtórny sąd publiczny, i na to, aby usłyszeć powtórnie grzmiące i groźne słowa prokuratora królewskiego, pozwolił upłynąć terminowi appelacyi...<br> {{tab}}Zbliżała się chwila, w której albo dobrowolnie miał się stawić do więzienia, albo też być doń odprowadzonym, przez agentów bezpieczeństwa publicznego.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qqkrhurvaelkhakzqkvybaip4xwt9jd Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/1 100 1085504 3153399 2022-08-18T04:32:38Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/2 100 1085505 3153400 2022-08-18T04:32:46Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/3 100 1085506 3153401 2022-08-18T04:32:54Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/4 100 1085507 3153402 2022-08-18T04:33:03Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/5 100 1085508 3153403 2022-08-18T04:45:41Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude><section begin="ok01" />{{c|BIBLIOTEKA ROMANSÓW I POWIEŚCI.|w=150%|po=12px}} {{---|80}} {{c|TAJEMNICA TYTANA|w=300%|przed=15px|po=15px}} {{c|POWIEŚĆ|w=110%|po=15px}} {{c|w dwóch tomach.|po=15px}} {{c|PRZEZ|w=85%|po=15px}} {{c|{{Kapitaliki|Ksawerego Montepin’a}}.|w=130%|po=15px}} {{c|PRZEKŁAD Z FRANCUZKIEGO.|w=85%|po=15px}}<section end="ok01" /> {{===|80}} {{c|'''TOM I.'''|w=120%}} {{===|80}}<section end="ok001" /> <section begin="ok02" />{{c|{{Rozstrzelony|WARSZAW}}A.|przed=20px}} {{c|Nakład i druk A. Pajewskiego,|w=120%}} {{c|ulica Niecała Nr. 12 nowy.|w=85%}} {{---|10}} {{c|1885.}}<section end="ok02" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> imfmujv1o6fr58ems6y8w0otgom2drf 3153485 3153403 2022-08-18T09:44:36Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude><section begin="ok01" />{{c|BIBLIOTEKA ROMANSÓW I POWIEŚCI.|w=150%|po=12px}} {{---|80}} {{c|TAJEMNICA TYTANA.|w=300%|przed=15px|po=15px}} {{c|POWIEŚĆ|w=110%|po=15px}} {{c|(w dwóch tomach).|po=15px}} {{c|PRZEZ|w=85%|po=15px}} {{c|{{Kapitaliki|Ksawerego Montepin’a}}.|w=130%|po=15px}} {{c|PRZEKŁAD Z FRANCUZKIEGO.|w=85%|po=15px}}<section end="ok01" /> {{===|80}} {{c|'''TOM I.'''|w=120%}} {{===|80}}<section end="ok001" /> <section begin="ok02" />{{c|{{Rozstrzelony|WARSZAW}}A.|przed=20px}} {{c|Nakład i druk A. Pajewskiego,|w=120%}} {{c|ulica Niecała Nr. 12 nowy.|w=85%}} {{---|10}} {{c|1885.}}<section end="ok02" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> il0sw1ocu4j6lp96cebc07vgc86ahoq Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/307 100 1085509 3153404 2022-08-18T04:47:13Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude><section begin="ok01" />{{c|BIBLIOTEKA ROMANSÓW I POWIEŚCI.|w=150%|po=12px}} {{---|80}} {{c|TAJEMNICA TYTANA|w=300%|przed=15px|po=15px}} {{c|POWIEŚĆ|w=110%|po=15px}} {{c|w dwóch tomach.|po=15px}} {{c|PRZEZ|w=85%|po=15px}} {{c|{{Kapitaliki|Ksawerego Montepin’a}}.|w=130%|po=15px}} {{c|PRZEKŁAD Z FRANCUZKIEGO.|w=85%|po=15px}} {{===|80}} {{c|'''TOM II.'''|w=120%}} {{===|80}}<section end="ok01" /> <section begin="ok02" />{{c|{{Rozstrzelony|WARSZAW}}A.|przed=20px}} {{c|Nakład i druk A. Pajewskiego,|w=120%}} {{c|ulica Niecała Nr. 12 nowy.|w=85%}} {{---|10}} {{c|1885.}}<section end="ok02" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> t6x5ztf5h8nok5dz2rb6puyaoq37jal 3153486 3153404 2022-08-18T09:46:14Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude><section begin="ok01" />{{c|BIBLIOTEKA ROMANSÓW I POWIEŚCI.|w=150%|po=12px}} {{---|80}} {{c|TAJEMNICA TYTANA.|w=300%|przed=15px|po=15px}} {{c|POWIEŚĆ|w=110%|po=15px}} {{c|(w dwóch tomach).|po=15px}} {{c|PRZEZ|w=85%|po=15px}} {{c|{{Kapitaliki|Ksawerego Montepin’a}}.|w=130%|po=15px}} {{c|PRZEKŁAD Z FRANCUZKIEGO.|w=85%|po=15px}} {{===|80}} {{c|'''TOM II.'''|w=120%}} {{===|80}}<section end="ok01" /> <section begin="ok02" />{{c|{{Rozstrzelony|WARSZAW}}A.|przed=20px}} {{c|Nakład i druk A. Pajewskiego,|w=120%}} {{c|ulica Niecała Nr. 12 nowy.|w=85%}} {{---|10}} {{c|1885.}}<section end="ok02" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> accpjl4imd1dm9mlz7sx0nijukyfp31 Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/306 100 1085510 3153405 2022-08-18T04:47:26Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/305 100 1085511 3153406 2022-08-18T04:47:34Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/304 100 1085512 3153407 2022-08-18T04:47:42Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/303 100 1085513 3153408 2022-08-18T04:47:48Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/302 100 1085514 3153409 2022-08-18T04:47:55Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/301 100 1085515 3153410 2022-08-18T04:48:01Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/300 100 1085516 3153411 2022-08-18T04:48:08Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/299 100 1085517 3153412 2022-08-18T04:48:15Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/298 100 1085518 3153413 2022-08-18T04:48:23Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/297 100 1085519 3153414 2022-08-18T04:48:30Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/295 100 1085520 3153415 2022-08-18T04:50:23Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>cy jesteśmy śmiertelni i niewiadomo kto z brzega... w tym wypadku, nie mówiąc już o boleści, jakąby mi sprawiła twoja śmierć, moja sytuacya byłaby bardzo nieprzyjemna, rozumiesz to zapewne sam doskonale... kochany panie Andrzeju!...<br> {{tab}}Andrzej ukrył twarz swoją w obu dłoniach.<br> {{tab}}— W panu tylko. miałem nadzieję... w panu jednym! — jąkał — a pan mnie opuszcza!... Oh, mój Boże, mój Boże! cóż się zemną stanie?...<br> {{tab}}— Ja pana nie opuszczam, mój drogi przyjacielu — odpowiedział Maugiron — ale mimo całej sympatyi jaką mam dla pana, jestem wprost zmuszony niezgodzić się na twoje propozycye, i twoich kombinacyi nie przyjąć!... Jesteśmy przecież ludźmi poważnymi!... cóż u diabła!... nie dziećmi!... działajmyż więc i mówmy jak ludzie!...<br> {{tab}}— Ach panie... gdybym się rzucił do nóg twoich?... Gdybym zaklął na wszystkie świętości!.. Gdybym?... — wołał de Villers głosem błagalnym.<br> {{tab}}Maugiron cofnął się z gestem zakłopotania i pewnej niecierpliwości.<br> {{tab}}Andrzej, nie zdając sobie sprawy z tego ruchu, zginał już kolana, lecz podmajstrzy szybko postąpił naprzód i stanął pomiędzy dwoma młodemi ludźmi.<br><br> {{c|Koniec tomu pierwszego.}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 23o835rlerx0x9yn0jcewgcf8g8hkky Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/308 100 1085521 3153416 2022-08-18T04:50:44Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/309 100 1085522 3153417 2022-08-18T04:53:32Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude><section begin="ok01" /> {{c|TAJEMNICA TYTANA|w=300%|przed=15px|po=15px}} {{c|POWIEŚĆ|w=110%|po=15px}} {{c|w dwóch tomach.|po=15px}} {{c|PRZEZ|w=85%|po=15px}} {{c|{{Kapitaliki|Ksawerego Montepin’a}}.|w=130%|po=15px}} {{c|PRZEKŁAD Z FRANCUZKIEGO.|w=85%|po=15px}} {{===|80}} {{c|'''TOM II.'''|w=120%}} {{===|80}}<section end="ok01" /> <section begin="ok02" />{{c|{{Rozstrzelony|WARSZAW}}A.|przed=20px}} {{---|10}} {{c|'''Nakładem Redakcyi „Biblioteki Romansów i Powieści“'''|w=120%}} {{c|ulica Niecała Nr. 12.|w=85%}}<section end="ok02" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> nafcvagk7lxsnk4lni1strhslll2vf1 3153454 3153417 2022-08-18T07:01:52Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude><section begin="ok01" /> {{c|TAJEMNICA TYTANA|w=300%|przed=15px|po=15px}} {{c|POWIEŚĆ|w=110%|po=15px}} {{c|w dwóch tomach.|po=15px}} {{c|PRZEZ|w=85%|po=15px}} {{c|{{Kapitaliki|Ksawerego Montepin’a}}.|w=130%|po=15px}} {{c|PRZEKŁAD Z FRANCUZKIEGO.|w=85%|po=15px}}<section end="ok01" /> {{===|80}} {{c|'''TOM II.'''|w=120%}} {{===|80}} <section begin="ok02" />{{c|{{Rozstrzelony|WARSZAW}}A.|przed=20px}} {{---|10}} {{c|'''Nakładem Redakcyi „Biblioteki Romansów i Powieści“'''|w=120%}} {{c|ulica Niecała Nr. 12.|w=85%}}<section end="ok02" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 590irthqm6i08w7y1ronanq9a3y2na0 3153487 3153454 2022-08-18T09:47:18Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude><section begin="ok01" /> {{c|TAJEMNICA TYTANA.|w=300%|przed=15px|po=15px}} {{c|POWIEŚĆ|w=110%|po=15px}} {{c|(w dwóch tomach).|po=15px}} {{c|PRZEZ|w=85%|po=15px}} {{c|{{Kapitaliki|Ksawerego Montepin}}.|w=130%|po=15px}} {{c|PRZEKŁAD Z FRANCUZKIEGO.|w=85%|po=15px}}<section end="ok01" /> {{===|80}} {{c|'''TOM II.'''|w=120%}} {{===|80}} <section begin="ok02" />{{c|{{Rozstrzelony|WARSZAW}}A.|przed=20px}} {{---|10}} {{c|'''Nakładem Redakcyi „Biblioteki Romansów i Powieści“'''|w=120%}} {{c|ulica Niecała Nr. 12.|w=85%}}<section end="ok02" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> cvjgbnaahhmx9ap0toq86w0xyjker0o Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/6 100 1085523 3153418 2022-08-18T04:54:13Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/7 100 1085524 3153419 2022-08-18T04:54:29Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude><section begin="ok01" /> {{c|TAJEMNICA TYTANA|w=300%|przed=15px|po=15px}} {{c|POWIEŚĆ|w=110%|po=15px}} {{c|w dwóch tomach.|po=15px}} {{c|PRZEZ|w=85%|po=15px}} {{c|{{Kapitaliki|Ksawerego Montepin’a}}.|w=130%|po=15px}} {{c|PRZEKŁAD Z FRANCUZKIEGO.|w=85%|po=15px}} {{===|80}} {{c|'''TOM I.'''|w=120%}} {{===|80}}<section end="ok01" /> <section begin="ok02" />{{c|{{Rozstrzelony|WARSZAW}}A.|przed=20px}} {{---|10}} {{c|'''Nakładem Redakcyi „Biblioteki Romansów i Powieści“'''|w=120%}} {{c|ulica Niecała Nr. 12.|w=85%}}<section end="ok02" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6zbnx3nl5w6w16svb5x1xtnx2dkm2sn 3153452 3153419 2022-08-18T06:59:44Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude><section begin="ok01" /> {{c|TAJEMNICA TYTANA|w=300%|przed=15px|po=15px}} {{c|POWIEŚĆ|w=110%|po=15px}} {{c|w dwóch tomach.|po=15px}} {{c|PRZEZ|w=85%|po=15px}} {{c|{{Kapitaliki|Ksawerego Montepin’a}}.|w=130%|po=15px}} {{c|PRZEKŁAD Z FRANCUZKIEGO.|w=85%|po=15px}}<section end="ok01" /> {{===|80}} {{c|'''TOM I.'''|w=120%}} {{===|80}} <section begin="ok02" />{{c|{{Rozstrzelony|WARSZAW}}A.|przed=20px}} {{---|10}} {{c|'''Nakładem Redakcyi „Biblioteki Romansów i Powieści“'''|w=120%}} {{c|ulica Niecała Nr. 12.|w=85%}}<section end="ok02" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> pbe5q7x3ljuv6vief4sb8gj8vm0yrak 3153484 3153452 2022-08-18T09:42:53Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude><section begin="ok01" /> {{c|TAJEMNICA TYTANA|w=300%|przed=15px|po=15px}} {{c|POWIEŚĆ|w=110%|po=15px}} {{c|(w dwóch tomach).|po=15px}} {{c|PRZEZ|w=85%|po=15px}} {{c|{{Kapitaliki|Ksawerego Montepin}}.|w=130%|po=15px}} {{c|PRZEKŁAD Z FRANCUZKIEGO.|w=85%|po=15px}}<section end="ok01" /> {{===|80}} {{c|'''TOM I.'''|w=120%}} {{===|80}} <section begin="ok02" />{{c|{{Rozstrzelony|WARSZAW}}A.|przed=20px}} {{---|10}} {{c|'''Nakładem Redakcyi „Biblioteki Romansów i Powieści“'''|w=120%}} {{c|ulica Niecała Nr. 12.|w=85%}}<section end="ok02" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mmrmcmksb98fqpbcvi9enxjf571gdsg 3153488 3153484 2022-08-18T09:47:59Z Seboloidus 27417 int. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude><section begin="ok01" /> {{c|TAJEMNICA TYTANA.|w=300%|przed=15px|po=15px}} {{c|POWIEŚĆ|w=110%|po=15px}} {{c|(w dwóch tomach).|po=15px}} {{c|PRZEZ|w=85%|po=15px}} {{c|{{Kapitaliki|Ksawerego Montepin}}.|w=130%|po=15px}} {{c|PRZEKŁAD Z FRANCUZKIEGO.|w=85%|po=15px}}<section end="ok01" /> {{===|80}} {{c|'''TOM I.'''|w=120%}} {{===|80}} <section begin="ok02" />{{c|{{Rozstrzelony|WARSZAW}}A.|przed=20px}} {{---|10}} {{c|'''Nakładem Redakcyi „Biblioteki Romansów i Powieści“'''|w=120%}} {{c|ulica Niecała Nr. 12.|w=85%}}<section end="ok02" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> aesde5fet8zpaqfriakwmrwk0cu44t2 Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/8 100 1085525 3153424 2022-08-18T05:01:40Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude><br><br> {{c|Дозволено Цензурою.<br> ''Варшава, 13 Ноября 1884 года''.}} <br><br> {{---|350}} {{c|Drukiem A. PAJEWSKIEGO, ulica Niecała Nr. 12.}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> iji5hdkrwt0cz7clrnxpww4tqfra1pw Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/310 100 1085526 3153425 2022-08-18T05:03:03Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude><br><br> {{c|Дозволено Цензурою.<br> ''Варшава, 7 Февраля 1884 года''.}} <br><br> {{---|350}} {{c|Drukiem A. PAJEWSKIEGO, ulica Niecała Nr. 12.}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7fs91gatdik400o3x661hkwmxwmxzur Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/312 100 1085527 3153426 2022-08-18T05:03:24Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/313 100 1085528 3153427 2022-08-18T05:08:42Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|TAJEMNICA TYTANA.|w=130%}} {{---|300}} {{c|{{Kapitaliki|Część druga.}}|w=120%|przed=20px|po=8px}} {{c|(Ciąg dalszy).|po=8px}} {{---|30}} {{c|'''XVIII.'''|przed=20px|po=12px}} {{c|'''{{Rozstrzelony|Groźb}}a.'''|w=110%|po=12px}} {{tab}}Bez uniżania się!... bez pokory!... — wykrzyknął Piotr — podnieś się pan, panie Andrzeju!... klęka się tylko przed Bogiem!... Wreszcie — dodał wpatrując się w Maugirona wzrokiem pełnym strasznej wzgardy — tracisz pan darmo słowa i prośby!.. Już dosyć długo słuchem pana i krew mi z gniewu do mózgu uderza!.. Ten człowiek nie ma serca!... pan go uważasz za swojego przyjaciela nieprawdaż?...<br> {{tab}}— Zdawało mi się, że nim jest — szepnął Andrzej.<br> {{tab}}— Ale już teraz wierzysz że tak nie jest!?... No tem lepiej!... sto razy lepiej!... — odpowiedział podmajstrzy,. — Gdyby dla uratowania ci życia panie Andrzeju, trzeba było poświęcić kwadrans swego życia albo dać jednego talara ze swoich pieniędzy, pan Maugiron nie dałby ani jednego ani drugiego!... Może kłamię, powiedz pan sam, panie Maugiron!... powiedz pan sam!... jeśli masz na to dosyć zdolności!...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mo3hg4zv0c54l6kbnmhgght40jkiqjv 3153428 3153427 2022-08-18T05:08:59Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|TAJEMNICA TYTANA.|w=130%}} {{---|250}} {{c|{{Kapitaliki|Część druga.}}|w=120%|przed=20px|po=8px}} {{c|(Ciąg dalszy).|po=8px}} {{---|30}} {{c|'''XVIII.'''|przed=20px|po=12px}} {{c|'''{{Rozstrzelony|Groźb}}a.'''|w=110%|po=12px}} {{tab}}Bez uniżania się!... bez pokory!... — wykrzyknął Piotr — podnieś się pan, panie Andrzeju!... klęka się tylko przed Bogiem!... Wreszcie — dodał wpatrując się w Maugirona wzrokiem pełnym strasznej wzgardy — tracisz pan darmo słowa i prośby!.. Już dosyć długo słuchem pana i krew mi z gniewu do mózgu uderza!.. Ten człowiek nie ma serca!... pan go uważasz za swojego przyjaciela nieprawdaż?...<br> {{tab}}— Zdawało mi się, że nim jest — szepnął Andrzej.<br> {{tab}}— Ale już teraz wierzysz że tak nie jest!?... No tem lepiej!... sto razy lepiej!... — odpowiedział podmajstrzy,. — Gdyby dla uratowania ci życia panie Andrzeju, trzeba było poświęcić kwadrans swego życia albo dać jednego talara ze swoich pieniędzy, pan Maugiron nie dałby ani jednego ani drugiego!... Może kłamię, powiedz pan sam, panie Maugiron!... powiedz pan sam!... jeśli masz na to dosyć zdolności!...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ai6q95v8c1glahfzz11ub3ttfd6wdq5 3153429 3153428 2022-08-18T05:09:27Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|TAJEMNICA TYTANA.|w=130%}} {{---|220}} {{c|{{Kapitaliki|Część druga.}}|w=120%|przed=20px|po=8px}} {{c|(''Ciąg dalszy'').|po=8px}} {{---|30}} {{c|'''XVIII.'''|przed=20px|po=12px}} {{c|'''{{Rozstrzelony|Groźb}}a.'''|w=110%|po=12px}} {{tab}}Bez uniżania się!... bez pokory!... — wykrzyknął Piotr — podnieś się pan, panie Andrzeju!... klęka się tylko przed Bogiem!... Wreszcie — dodał wpatrując się w Maugirona wzrokiem pełnym strasznej wzgardy — tracisz pan darmo słowa i prośby!.. Już dosyć długo słuchem pana i krew mi z gniewu do mózgu uderza!.. Ten człowiek nie ma serca!... pan go uważasz za swojego przyjaciela nieprawdaż?...<br> {{tab}}— Zdawało mi się, że nim jest — szepnął Andrzej.<br> {{tab}}— Ale już teraz wierzysz że tak nie jest!?... No tem lepiej!... sto razy lepiej!... — odpowiedział podmajstrzy,. — Gdyby dla uratowania ci życia panie Andrzeju, trzeba było poświęcić kwadrans swego życia albo dać jednego talara ze swoich pieniędzy, pan Maugiron nie dałby ani jednego ani drugiego!... Może kłamię, powiedz pan sam, panie Maugiron!... powiedz pan sam!... jeśli masz na to dosyć zdolności!...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jwaskcm7sxbcx95putyc9p2qefmzaaf 3153432 3153429 2022-08-18T05:13:07Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|TAJEMNICA TYTANA.|w=130%}} {{---|220}} {{c|{{Kapitaliki|{{Rozstrzelony|Część drug}}a.}}|w=120%|przed=20px|po=8px}} {{c|(''Ciąg dalszy'').|po=8px}} {{---|30}} {{c|'''XVIII.'''|przed=20px|po=12px}} {{c|'''{{Rozstrzelony|Groźb}}a.'''|w=110%|po=12px}} {{tab}}Bez uniżania się!... bez pokory!... — wykrzyknął Piotr — podnieś się pan, panie Andrzeju!... klęka się tylko przed Bogiem!... Wreszcie — dodał wpatrując się w Maugirona wzrokiem pełnym strasznej wzgardy — tracisz pan darmo słowa i prośby!.. Już dosyć długo słuchem pana i krew mi z gniewu do mózgu uderza!.. Ten człowiek nie ma serca!... pan go uważasz za swojego przyjaciela nieprawdaż?...<br> {{tab}}— Zdawało mi się, że nim jest — szepnął Andrzej.<br> {{tab}}— Ale już teraz wierzysz że tak nie jest!?... No tem lepiej!... sto razy lepiej!... — odpowiedział podmajstrzy,. — Gdyby dla uratowania ci życia panie Andrzeju, trzeba było poświęcić kwadrans swego życia albo dać jednego talara ze swoich pieniędzy, pan Maugiron nie dałby ani jednego ani drugiego!... Może kłamię, powiedz pan sam, panie Maugiron!... powiedz pan sam!... jeśli masz na to dosyć zdolności!...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ka54kohu8h9xn9a4852u9s1b9l3ohkg Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/9 100 1085529 3153430 2022-08-18T05:11:57Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|TAJEMNICA TYTANA.|w=130%}} {{---|220}} {{c|{{Kapitaliki|{{Rozstrzelony|Część pierwsz}}a.}}|w=120%|przed=20px|po=8px}} {{c|(''Ciąg dalszy'').|po=8px}} {{---|30}} {{c|'''I.'''|przed=20px|po=12px}} {{c|'''{{Rozstrzelony|Gribouill}}e.'''|w=110%|po=12px}} {{tab}}W epoce, w której działy się opisane tu wypadki, Paryż nie był jeszcze chory na ową gorączkę niszczenia i odbudowywania się, która go od lat kilkunastu pochłania. Było to wtedy miasto na tyle obszerne iż mogło w swoich murach pomieścić bardzo dobrze, całą ludność bogatą i biedną, czego dziś uczynić nie jest w stanie. Budowano i wtedy, ale z wielkiem umiarkowaniem i każdy nowo wzniesiony budynek był prawdziwem zjawiskiem nietylko dla właściciela, przedsiębiorcy i robotników, ale nawet dla tej części miasta, którą miał upiększać.<br> {{tab}}Piętnastego listopada 1839 roku około drugiej godziny po południu, w dzień jasny a nawet ciepły, kompania robotników ciesielskich w liczbie od dwunastu do piętnastu, szła położyć wieniec na pięknym sześciopiętrowym domu przy bulwarze Beaumarchais. Robi się to zwykle przy zakończeniu robot ciesielskiej.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> i0csbij6pewcwelnp1kmwce6z43repe 3153431 3153430 2022-08-18T05:12:33Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|TAJEMNICA TYTANA.|w=130%}} {{---|220}} {{c|{{Kapitaliki|{{Rozstrzelony|Część pierwsz}}a.}}|w=120%|przed=20px|po=8px}} {{---|30}} {{c|'''I.'''|przed=20px|po=12px}} {{c|'''{{Rozstrzelony|Gribouill}}e.'''|w=110%|po=12px}} {{tab}}W epoce, w której działy się opisane tu wypadki, Paryż nie był jeszcze chory na ową gorączkę niszczenia i odbudowywania się, która go od lat kilkunastu pochłania. Było to wtedy miasto na tyle obszerne iż mogło w swoich murach pomieścić bardzo dobrze, całą ludność bogatą i biedną, czego dziś uczynić nie jest w stanie. Budowano i wtedy, ale z wielkiem umiarkowaniem i każdy nowo wzniesiony budynek był prawdziwem zjawiskiem nietylko dla właściciela, przedsiębiorcy i robotników, ale nawet dla tej części miasta, którą miał upiększać.<br> {{tab}}Piętnastego listopada 1839 roku około drugiej godziny po południu, w dzień jasny a nawet ciepły, kompania robotników ciesielskich w liczbie od dwunastu do piętnastu, szła położyć wieniec na pięknym sześciopiętrowym domu przy bulwarze Beaumarchais. Robi się to zwykle przy zakończeniu robot ciesielskiej.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mujuvwcqe0emksh1owrfqa10r4xrhj3 3153482 3153431 2022-08-18T09:32:27Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|TAJEMNICA TYTANA.|w=130%}} {{---|220}} {{c|{{Kapitaliki|{{Rozstrzelony|Część pierwsz}}a.}}|w=120%|przed=20px|po=8px}} {{---|30}}<section begin="X" /><section end="X" /> {{c|'''I.'''|przed=20px|po=12px}} {{c|'''{{Rozstrzelony|Gribouill}}e.'''|w=110%|po=12px}} {{tab}}W epoce, w której działy się opisane tu wypadki, Paryż nie był jeszcze chory na ową gorączkę niszczenia i odbudowywania się, która go od lat kilkunastu pochłania. Było to wtedy miasto na tyle obszerne iż mogło w swoich murach pomieścić bardzo dobrze, całą ludność bogatą i biedną, czego dziś uczynić nie jest w stanie. Budowano i wtedy, ale z wielkiem umiarkowaniem i każdy nowo wzniesiony budynek był prawdziwem zjawiskiem nietylko dla właściciela, przedsiębiorcy i robotników, ale nawet dla tej części miasta, którą miał upiększać.<br> {{tab}}Piętnastego listopada 1839 roku około drugiej godziny po południu, w dzień jasny a nawet ciepły, kompania robotników ciesielskich w liczbie od dwunastu do piętnastu, szła położyć wieniec na pięknym sześciopiętrowym domu przy bulwarze Beaumarchais. Robi się to zwykle przy zakończeniu robot ciesielskiej.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7vz69nl6jwduwg6z43m13ni5jzl0zy0 Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/628 100 1085530 3153433 2022-08-18T05:13:27Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/627 100 1085531 3153434 2022-08-18T05:13:36Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/626 100 1085532 3153435 2022-08-18T05:13:44Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/625 100 1085533 3153436 2022-08-18T05:13:53Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/624 100 1085534 3153437 2022-08-18T05:14:05Z Wydarty 17971 /* Bez treści */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="0" user="Wydarty" /></noinclude><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jtrdl4t49x5i8pkaiqnfi4oh6p95v2x Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/623 100 1085535 3153438 2022-08-18T05:15:43Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>dier, który zginął wraz ze swoją córką na wyspach Azorskich, ale Andrzej de Villers, wskutek testamentu Filipa Verdier, został panem tej ogromnej fortuny, którą oddał swojej ukochanej, nadając jej swoje nazwisko...<br> {{tab}}Młodzi małżonkowie, gdyż młodzi są jeszcze dotąd oboje; kochają się po dziesięciu latach, jak w pierwszych dniach miodowego miesiąca, mają dwoje prześlicznych dzieci i używają szczęścia, które zdaje się będzie trwałem.<br> {{tab}}Piotr Landry mieszka przy nich, i zapomniał zupełnie, że kiedyś tyle wycierpiał...<br> {{tab}}Motyl wyrósł, i jest zaufanym Andrzeja de Villers, który mu daje tantjemę od swoich zysków.<br> {{tab}}Może z czasem i on zostanie milionerem...<br> {{tab}}Maugiron jest w Breście na galerach, których jest ozdobą.<br> {{tab}}Wyrok, na lat dwadzieścia ciężkich robót w kajdanach, jest jedyną rzeczą na świecie, na którą zapracował, i która mu się słusznie należała.<br><br> {{c|{{Rozstrzelony|KONIE}}C.|w=90%}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3z9tyz32eu3zkp7w1nbbzweypcd6fgq Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/311 100 1085536 3153439 2022-08-18T05:26:07Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude><br><br> {{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM II.'''|przed=12px|po=12px}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ DRUG}}A.|po=8px}} {{c|(''Ciąg dalszy'').|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Tom II/XVIII|XVIII]]. &nbsp;Groźba|1}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 89y82dkynxlsary8zpv5fzu7mo1ctg0 3153440 3153439 2022-08-18T05:26:36Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM II.'''|przed=12px|po=12px}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ DRUG}}A.|po=8px}} {{c|(''Ciąg dalszy'').|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Tom II/XVIII|XVIII]]. &nbsp;Groźba|1}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 74hvrivwwswxywsx8e3ls4akxq4t5vf 3153443 3153440 2022-08-18T05:42:31Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM II.'''|przed=12px|po=12px}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ DRUG}}A.|po=8px}} {{c|(''Ciąg dalszy'').|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XVIII|XVIII]]. &nbsp;Groźba|1}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1c1s8s7g367vw47tqk25999vb13vngm 3153445 3153443 2022-08-18T06:17:38Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM II.'''|przed=12px|po=12px}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ DRUG}}A.|po=8px}} {{c|(''Ciąg dalszy'').|po=12px}} {{SpisZw|{{f*|w=80%|''Rozdział''.}}||{{f*|w=80%|''Str''.}}}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XVIII|XVIII]]. &nbsp;Groźba|1}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 445ufuod40yj3svuv96b8j1o0cqpcso 3153455 3153445 2022-08-18T07:04:55Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM II.'''|przed=12px|po=12px}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ DRUG}}A.|po=8px}} {{c|(''Ciąg dalszy'').|po=12px}} <section begin="Część druga" />{{SpisZw|{{f*|w=80%|''Rozdział''.}}||{{f*|w=80%|''Str''.}}}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XVIII|XVIII]]. &nbsp;Groźba|1}}<section end="Część druga" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1l3vhu8hr9gudojfmsieqkl5gdet68r 3153459 3153455 2022-08-18T07:11:56Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM II.'''|przed=12px|po=12px}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ DRUG}}A.|po=8px}} {{c|(''Ciąg dalszy'').|po=12px}} <section begin="Spis" />{{SpisZw|{{f*|w=80%|''Rozdział''.}}||{{f*|w=80%|''Str''.}}}}<section end="Spis" /> <section begin="Część druga" />{{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XVIII|XVIII]]. &nbsp;Groźba|1}}<section end="Część druga" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> t367621p7dgqct00u0xvmm764l3h8eg Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/296 100 1085537 3153441 2022-08-18T05:27:48Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM I.'''|przed=12px|po=12px}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ PIERWSZ}}A.|po=8px}} {{c|(''Ciąg dalszy'').|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Tom II/I|I]]. &nbsp;Gribouille|1}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> tco5dchljx9247lgu7gx510vofov6a4 3153442 3153441 2022-08-18T05:41:58Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM I.'''|przed=12px|po=12px}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ PIERWSZ}}A.|po=8px}} {{c|(''Ciąg dalszy'').|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/I|I]]. &nbsp;Gribouille|1}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ DRUG}}A.|przed=12px|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/I|I]]. &nbsp;Skład drewna|111}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ls1s24k8lwuec0gb2qel2sdqi42hztr 3153444 3153442 2022-08-18T06:16:52Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM I.'''|przed=12px|po=12px}} {{SpisZw|{{f*|w=85%|''Rozdział''.}}||{{f*|w=85%|''Str''.}}}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ PIERWSZ}}A.|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/I|I]]. &nbsp;Gribouille|1}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ DRUG}}A.|przed=12px|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/I|I]]. &nbsp;Skład drewna|111}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> c2u4n3kvuzrwkdylj8w871pbgtzj00o 3153446 3153444 2022-08-18T06:18:06Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM I.'''|przed=12px|po=12px}} {{SpisZw|{{f*|w=80%|''Rozdział''.}}||{{f*|w=80%|''Str''.}}}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ PIERWSZ}}A.|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/I|I]]. &nbsp;Gribouille|1}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ DRUG}}A.|przed=12px|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/I|I]]. &nbsp;Skład drewna|111}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> pcugc89wyrxlapqhzl7mslqgq0v6lx8 3153447 3153446 2022-08-18T06:30:05Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM I.'''|przed=12px|po=12px}} {{SpisZw|{{f*|w=80%|''Rozdział''.}}||{{f*|w=80%|''Str''.}}}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ PIERWSZ}}A.|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/I|I]]. &nbsp;Gribouille|1}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/I|I]]. &nbsp;Wdowa Giraud|10}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ DRUG}}A.|przed=12px|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/I|I]]. &nbsp;Skład drewna|111}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/II|II]]. &nbsp;Gobert, Wiewiór i Pluton|118}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/III|III]]. &nbsp;Portrety piórem|128}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/IV|IV]]. &nbsp;Dalszy ciąg poprzedzającego|139}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/V|V]]. &nbsp;Inkasent|154}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VI|VI]]. &nbsp;Pani Blanchet|167}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VII|VII]]. &nbsp;Piotr i Maugrion|181}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VIII|VIII]]. &nbsp;Klucz od pawilonu|192}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/IX|IX]]. &nbsp;Zielone ubranie i pióro kogucie|200}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/X|X]]. &nbsp;Zaproszenie|208}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XI|XI]]. &nbsp;Między dziewiątą a jedenastą wieczorem|216}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XII|XII]]. &nbsp;Noc|225}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XIII|XIII]]. &nbsp;O świcie|234}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XIV|XIV]]. &nbsp;Ulica Amsterdamska|244}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XV|XV]]. &nbsp;Paszport|259}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XVI|XVI]]. &nbsp;Kradzież|268}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XVII|XVII]]. &nbsp;Scena między trzema osobami|278}} {{---|60|przed=20px|po=20px}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> r7kkkqw1dxt82p7ae8uo0xa4wcv8gj2 3153448 3153447 2022-08-18T06:37:04Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM I.'''|przed=12px|po=12px}} {{SpisZw|{{f*|w=80%|''Rozdział''.}}||{{f*|w=80%|''Str''.}}}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ PIERWSZ}}A.|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/I|I]]. &nbsp;Gribouille|1}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/II|II]]. &nbsp;Wdowa Giraud|10}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/III|III]]. &nbsp;Wodopij|22}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/IV|IV]]. &nbsp;Gość niewypłacalny|29}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/V|V]]. &nbsp;Nakrycie srebrne|41}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/VI|VI]]. &nbsp;Spowiedź|49}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/VII|VII]]. &nbsp;Lekarstwo podmajstrzego|64}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/VIII|VIII]]. &nbsp;Zupełne nieszczęście|72}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/IX|IX]]. &nbsp;Sąd|79}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/X|X]]. &nbsp;Posłaniec Opatrzności|87}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/XI|XI]]. &nbsp;Poświęcenie|93}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/XII|XII]]. &nbsp;Spełniona ofiara|102}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ DRUG}}A.|przed=12px|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/I|I]]. &nbsp;Skład drewna|111}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/II|II]]. &nbsp;Gobert, Wiewiór i Pluton|118}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/III|III]]. &nbsp;Portrety piórem|128}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/IV|IV]]. &nbsp;Dalszy ciąg poprzedzającego|139}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/V|V]]. &nbsp;Inkasent|154}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VI|VI]]. &nbsp;Pani Blanchet|167}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VII|VII]]. &nbsp;Piotr i Maugrion|181}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VIII|VIII]]. &nbsp;Klucz od pawilonu|192}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/IX|IX]]. &nbsp;Zielone ubranie i pióro kogucie|200}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/X|X]]. &nbsp;Zaproszenie|208}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XI|XI]]. &nbsp;Między dziewiątą a jedenastą wieczorem|216}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XII|XII]]. &nbsp;Noc|225}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XIII|XIII]]. &nbsp;O świcie|234}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XIV|XIV]]. &nbsp;Ulica Amsterdamska|244}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XV|XV]]. &nbsp;Paszport|259}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XVI|XVI]]. &nbsp;Kradzież|268}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XVII|XVII]]. &nbsp;Scena między trzema osobami|278}} {{---|60|przed=20px|po=20px}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 15t34gq5qnfwraedyiyec7hvmz0l1tl 3153450 3153448 2022-08-18T06:58:02Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM I.'''|przed=12px|po=12px}} <section begin="Część pierwsza" />{{SpisZw|{{f*|w=80%|''Rozdział''.}}||{{f*|w=80%|''Str''.}}}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ PIERWSZ}}A.|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/I|I]]. &nbsp;Gribouille|1}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/II|II]]. &nbsp;Wdowa Giraud|10}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/III|III]]. &nbsp;Wodopij|22}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/IV|IV]]. &nbsp;Gość niewypłacalny|29}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/V|V]]. &nbsp;Nakrycie srebrne|41}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/VI|VI]]. &nbsp;Spowiedź|49}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/VII|VII]]. &nbsp;Lekarstwo podmajstrzego|64}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/VIII|VIII]]. &nbsp;Zupełne nieszczęście|72}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/IX|IX]]. &nbsp;Sąd|79}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/X|X]]. &nbsp;Posłaniec Opatrzności|87}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/XI|XI]]. &nbsp;Poświęcenie|93}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/XII|XII]]. &nbsp;Spełniona ofiara|102}}<section end="Część pierwsza" /> {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ DRUG}}A.|przed=12px|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/I|I]]. &nbsp;Skład drewna|111}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/II|II]]. &nbsp;Gobert, Wiewiór i Pluton|118}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/III|III]]. &nbsp;Portrety piórem|128}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/IV|IV]]. &nbsp;Dalszy ciąg poprzedzającego|139}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/V|V]]. &nbsp;Inkasent|154}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VI|VI]]. &nbsp;Pani Blanchet|167}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VII|VII]]. &nbsp;Piotr i Maugrion|181}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VIII|VIII]]. &nbsp;Klucz od pawilonu|192}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/IX|IX]]. &nbsp;Zielone ubranie i pióro kogucie|200}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/X|X]]. &nbsp;Zaproszenie|208}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XI|XI]]. &nbsp;Między dziewiątą a jedenastą wieczorem|216}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XII|XII]]. &nbsp;Noc|225}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XIII|XIII]]. &nbsp;O świcie|234}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XIV|XIV]]. &nbsp;Ulica Amsterdamska|244}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XV|XV]]. &nbsp;Paszport|259}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XVI|XVI]]. &nbsp;Kradzież|268}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XVII|XVII]]. &nbsp;Scena między trzema osobami|278}} {{---|60|przed=20px|po=20px}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6gwjra1dp6z9kztdyn5rkmhmfnywhkg 3153457 3153450 2022-08-18T07:09:59Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM I.'''|przed=12px|po=12px}} <section begin="Część pierwsza" />{{SpisZw|{{f*|w=80%|''Rozdział''.}}||{{f*|w=80%|''Str''.}}}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ PIERWSZ}}A.|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/I|I]]. &nbsp;Gribouille|1}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/II|II]]. &nbsp;Wdowa Giraud|10}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/III|III]]. &nbsp;Wodopij|22}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/IV|IV]]. &nbsp;Gość niewypłacalny|29}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/V|V]]. &nbsp;Nakrycie srebrne|41}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/VI|VI]]. &nbsp;Spowiedź|49}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/VII|VII]]. &nbsp;Lekarstwo podmajstrzego|64}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/VIII|VIII]]. &nbsp;Zupełne nieszczęście|72}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/IX|IX]]. &nbsp;Sąd|79}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/X|X]]. &nbsp;Posłaniec Opatrzności|87}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/XI|XI]]. &nbsp;Poświęcenie|93}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/XII|XII]]. &nbsp;Spełniona ofiara|102}}<section end="Część pierwsza" /> <section begin="Część druga" />{{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ DRUG}}A.|przed=12px|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/I|I]]. &nbsp;Skład drewna|111}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/II|II]]. &nbsp;Gobert, Wiewiór i Pluton|118}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/III|III]]. &nbsp;Portrety piórem|128}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/IV|IV]]. &nbsp;Dalszy ciąg poprzedzającego|139}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/V|V]]. &nbsp;Inkasent|154}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VI|VI]]. &nbsp;Pani Blanchet|167}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VII|VII]]. &nbsp;Piotr i Maugrion|181}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VIII|VIII]]. &nbsp;Klucz od pawilonu|192}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/IX|IX]]. &nbsp;Zielone ubranie i pióro kogucie|200}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/X|X]]. &nbsp;Zaproszenie|208}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XI|XI]]. &nbsp;Między dziewiątą a jedenastą wieczorem|216}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XII|XII]]. &nbsp;Noc|225}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XIII|XIII]]. &nbsp;O świcie|234}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XIV|XIV]]. &nbsp;Ulica Amsterdamska|244}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XV|XV]]. &nbsp;Paszport|259}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XVI|XVI]]. &nbsp;Kradzież|268}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XVII|XVII]]. &nbsp;Scena między trzema osobami|278}}<section end="Część druga" /> {{---|60|przed=20px|po=20px}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> sg0dgqvkkjowsumsc4hmbzgcflmfslj 3153461 3153457 2022-08-18T07:15:14Z Wydarty 17971 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|w=130%|SPIS ROZDZIAŁÓW.|po=12px}} {{---|20}} {{c|w=120%|'''TOM I.'''|przed=12px|po=12px}} <section begin="Część pierwsza" />{{SpisZw|{{f*|w=80%|''Rozdział''.}}||{{f*|w=80%|''Str''.}}}} {{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ PIERWSZ}}A.|po=12px}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/I|I]]. &nbsp;Gribouille|1}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/II|II]]. &nbsp;Wdowa Giraud|10}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/III|III]]. &nbsp;Wodopij|22}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/IV|IV]]. &nbsp;Gość niewypłacalny|29}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/V|V]]. &nbsp;Nakrycie srebrne|41}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/VI|VI]]. &nbsp;Spowiedź|49}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/VII|VII]]. &nbsp;Lekarstwo podmajstrzego|64}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/VIII|VIII]]. &nbsp;Zupełne nieszczęście|72}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/IX|IX]]. &nbsp;Sąd|79}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/X|X]]. &nbsp;Posłaniec Opatrzności|87}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/XI|XI]]. &nbsp;Poświęcenie|93}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/XII|XII]]. &nbsp;Spełniona ofiara|102}}<section end="Część pierwsza" /> <section begin="Spis" />{{c|w=110%|{{Rozstrzelony|CZĘŚĆ DRUG}}A.|przed=12px|po=12px}}<section end="Spis" /> <section begin="Część druga" />{{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/I|I]]. &nbsp;Skład drewna|111}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/II|II]]. &nbsp;Gobert, Wiewiór i Pluton|118}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/III|III]]. &nbsp;Portrety piórem|128}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/IV|IV]]. &nbsp;Dalszy ciąg poprzedzającego|139}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/V|V]]. &nbsp;Inkasent|154}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VI|VI]]. &nbsp;Pani Blanchet|167}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VII|VII]]. &nbsp;Piotr i Maugrion|181}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/VIII|VIII]]. &nbsp;Klucz od pawilonu|192}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/IX|IX]]. &nbsp;Zielone ubranie i pióro kogucie|200}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/X|X]]. &nbsp;Zaproszenie|208}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XI|XI]]. &nbsp;Między dziewiątą a jedenastą wieczorem|216}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XII|XII]]. &nbsp;Noc|225}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XIII|XIII]]. &nbsp;O świcie|234}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XIV|XIV]]. &nbsp;Ulica Amsterdamska|244}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XV|XV]]. &nbsp;Paszport|259}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XVI|XVI]]. &nbsp;Kradzież|268}} {{SpisZw||[[Tajemnica Tytana/Część druga/XVII|XVII]]. &nbsp;Scena między trzema osobami|278}}<section end="Część druga" /> {{---|60|przed=20px|po=20px}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> hzykc0mehdz157q9q01cuvyqtt0fd5m Tajemnica Tytana 0 1085538 3153449 2022-08-18T06:53:12Z Wydarty 17971 wikitext text/x-wiki {{Dane tekstu2 |autor = Xavier de Montépin |tytuł = [[{{ROOTPAGENAME}}|Tajemnica Tytana]] |tłumacz = anonimowy |wydawca = A. Pajewski |druk = A. Pajewski |rok wydania = 1885 |miejsce wydania = Warszawa |tytuł oryginalny = |okładka = PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu |_okładka = |strona z okładką = 5 |_strona z okładką = |strona indeksu = PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu |źródło = [[commons:File:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu|Skany na Commons]] |poprzedni = |_poprzedni = {{PoprzedniU}} |następny = {{ROOTPAGENAME}}/Część pierwsza |_następny = {{NastępnyU}} |inne = {{Całość|{{ROOTPAGENAME}}/całość|epub=i}} }} <br> {{CentrujStart2}} <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=5 to=5 fromsection="ok01" tosection="ok01"/> {{c|[[{{ROOTPAGENAME}}/Część pierwsza|Część pierwsza]]&nbsp;•&nbsp;[[{{ROOTPAGENAME}}/Część druga|Część druga]]|w=160%|przed=60px|po=60px}} <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=5 to=5 fromsection="ok02" tosection="ok02"/> {{CentrujKoniec2}} {{Clear}} {{MixPD|Xavier de Montépin|anonimowy}} [[Kategoria:Xavier de Montépin]] [[Kategoria:{{ROOTPAGENAME}}|*]] [[Kategoria:Strony indeksujące]] tq0t7t3cp83dry5m2u3lo7mydc1q5u9 Tajemnica Tytana/Część pierwsza 0 1085539 3153453 2022-08-18T07:00:29Z Wydarty 17971 wikitext text/x-wiki {{Dane tekstu2 |referencja = {{ROOTPAGENAME}} |poprzedni = {{BASEPAGENAME}} |inne= {{całość|{{PAGENAME}}/całość|epub=i|{{lcfirst:{{SUBPAGENAME}}}}|Cała}} {{całość|{{ROOTPAGENAME}}/całość|epub=i|powieść|Cała}} }} <br> {{CentrujStart2}} <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=7 to=7 fromsection="ok01" tosection="ok01"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=296 to=296 fromsection="Część pierwsza" tosection="Część pierwsza"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=7 to=7 fromsection="ok02" tosection="ok02"/> {{CentrujKoniec2}} {{clear}} r8le2t3mwz3yfnnfabhfkb8gzi0o5tg 3153492 3153453 2022-08-18T10:17:23Z Wydarty 17971 wikitext text/x-wiki {{Dane tekstu2 |referencja = {{ROOTPAGENAME}} |poprzedni = {{BASEPAGENAME}} |inne= {{całość|{{PAGENAME}}/całość|epub=i|{{lcfirst:{{SUBPAGENAME}}}}|Cała}} {{całość|{{ROOTPAGENAME}}/całość|epub=i|powieść|Cała}} }} <br> {{CentrujStart2}} <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=7 to=7 fromsection="ok01" tosection="ok01"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=296 to=296 fromsection="Część pierwsza" tosection="Część pierwsza"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=7 to=7 fromsection="ok02" tosection="ok02"/> {{CentrujKoniec2}} {{clear}} {{MixPD|Xavier de Montépin|anonimowy}} [[Kategoria:{{ROOTPAGENAME}}|T{{BieżącyU|1|2}}{{BieżącyU|2|3}}]] [[Kategoria:Strony indeksujące]] fqkipybmix1jpp5eutfm96f4ae6iryc Tajemnica Tytana/Część druga 0 1085540 3153462 2022-08-18T07:15:59Z Wydarty 17971 wikitext text/x-wiki {{Dane tekstu2 |referencja = {{ROOTPAGENAME}} |poprzedni = {{BASEPAGENAME}} |następny = |inne= {{całość|{{PAGENAME}}/całość|epub=i|{{lcfirst:{{SUBPAGENAME}}}}|Cała}} {{całość|{{ROOTPAGENAME}}/całość|epub=i|powieść|Cała}} }} <br> {{CentrujStart2}} <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=309 to=309 fromsection="ok01" tosection="ok01"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=296 to=296 fromsection="Spis" tosection="Spis"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=311 to=311 fromsection="Spis" tosection="Spis"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=296 to=296 fromsection="Część druga" tosection="Część druga"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=311 to=311 fromsection="Część druga" tosection="Część druga"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=309 to=309 fromsection="ok02" tosection="ok02"/> {{CentrujKoniec2}} {{clear}} c0fie83r0jnxe4qacl2bm00a0okp470 3153463 3153462 2022-08-18T07:19:49Z Wydarty 17971 wikitext text/x-wiki {{Dane tekstu2 |referencja = {{ROOTPAGENAME}} |następny = |inne= {{całość|{{PAGENAME}}/całość|epub=i|{{lcfirst:{{SUBPAGENAME}}}}|Cała}} {{całość|{{ROOTPAGENAME}}/całość|epub=i|powieść|Cała}} }} <br> {{CentrujStart2}} <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=309 to=309 fromsection="ok01" tosection="ok01"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=296 to=296 fromsection="Spis" tosection="Spis"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=311 to=311 fromsection="Spis" tosection="Spis"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=296 to=296 fromsection="Część druga" tosection="Część druga"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=311 to=311 fromsection="Część druga" tosection="Część druga"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=309 to=309 fromsection="ok02" tosection="ok02"/> {{CentrujKoniec2}} {{clear}} 94ino22dgqxm743jj27wrakj5wp1goi 3153493 3153463 2022-08-18T10:17:37Z Wydarty 17971 wikitext text/x-wiki {{Dane tekstu2 |referencja = {{ROOTPAGENAME}} |następny = |inne= {{całość|{{PAGENAME}}/całość|epub=i|{{lcfirst:{{SUBPAGENAME}}}}|Cała}} {{całość|{{ROOTPAGENAME}}/całość|epub=i|powieść|Cała}} }} <br> {{CentrujStart2}} <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=309 to=309 fromsection="ok01" tosection="ok01"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=296 to=296 fromsection="Spis" tosection="Spis"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=311 to=311 fromsection="Spis" tosection="Spis"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=296 to=296 fromsection="Część druga" tosection="Część druga"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=311 to=311 fromsection="Część druga" tosection="Część druga"/> <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=309 to=309 fromsection="ok02" tosection="ok02"/> {{CentrujKoniec2}} {{clear}} {{MixPD|Xavier de Montépin|anonimowy}} [[Kategoria:{{ROOTPAGENAME}}|T{{BieżącyU|1|2}}{{BieżącyU|2|3}}]] [[Kategoria:Strony indeksujące]] 2sjeq4fzy9ghhyvk3abw682di70v7b8 Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/18 100 1085541 3153481 2022-08-18T09:29:51Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>zwyczaju, uczcić trzeba ukończenie waszej pracy i tryumfalne umieszczenie bukietu....<br> {{tab}}Wypadek, który przed chwilą się tu — wydarzył, a dzięki Niebu, nie spowodował złych następstw, w niczem nie zmienia naszych projektów... Objad jest zamówiony na godzinę piątą!... Będziemy pili na cześć bukietu, na cześć Piotra Landry, którego odwaga i zimna krew przechodzi wszelkie możliwe pochwały!... Idźcie moi przyjaciele, przebierzcie się, a punkt o piątej przyjdźcie połączyć się ze mną w restauracyi — „pod kasztanami” na Bercy!...<br> {{tab}}— Niech żyje pan Durand!... — krzyknęli cieśle zdejmując czapki. — Niech żyje Piotr Landry!... {{---|60|przed=20px|po=20px}}<section begin="X" /><section end="X" /> {{c|'''II.'''|po=12px}} {{c|'''Wdowa Giraud.'''|w=110%|po=12px}} {{tab}}Przedewszystkiem — jeszcze raz powtórzył budowniczy — bądźcie punktualni!<br> {{tab}}— O! co się tyczy tego, możesz pan spać spokojnie... Nie ma obawy aby kogo brakowało. Żeby wesoło przepędzić czas z przyjaciółmi, dobrze zjeść, dobrze wypić, na koszt zacnego przedsiębiorcy — nikt się nie opóźni... Staniemy do apelu wszyscy jak jeden!<br> {{tab}}— No to doskonale.... moi drodzy 0 piątej pod „Kasztanami.”<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> lgzxq3u6rcqg162wnuja65f8ynynavu 3153508 3153481 2022-08-18T11:41:53Z 89.171.82.234 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>zwyczaju, uczcić trzeba ukończenie waszej pracy i tryumfalne umieszczenie bukietu....<br> {{tab}}Wypadek, który przed chwilą się tu — wydarzył, a dzięki Niebu, nie spowodował złych następstw, w niczem nie zmienia naszych projektów... Objad jest zamówiony na godzinę piątą!... Będziemy pili na cześć bukietu, na cześć Piotra Landry, którego odwaga i zimna krew przechodzi wszelkie możliwe pochwały!... Idźcie moi przyjaciele, przebierzcie się, a punkt o piątej przyjdźcie połączyć się ze mną w restauracyi — „pod kasztanami” na Bercy!...<br> {{tab}}— Niech żyje pan Durand!... — krzyknęli cieśle zdejmując czapki. — Niech żyje Piotr Landry!... {{---|60|przed=20px|po=20px}}<section begin="X" /><section end="X" /> {{c|'''II.'''|po=12px}} {{c|'''Wdowa Giraud.'''|w=110%|po=12px}} {{tab}}Przedewszystkiem — jeszcze raz powtórzył budowniczy — bądźcie punktualni!<br> {{tab}}— O! co się tyczy tego, możesz pan spać spokojnie... Nie ma obawy aby kogo brakowało. Żeby wesoło przepędzić czas z przyjaciółmi, dobrze zjeść, dobrze wypić, na koszt zacnego przedsiębiorcy — nikt się nie opóźni... Staniemy do apelu wszyscy jak jeden!<br> {{tab}}— No to doskonale.... moi drodzy o piątej pod „Kasztanami.”<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> evrpxqj9m64s7t7ecw1ou0ibnrn5lyy Tajemnica Tytana/Część pierwsza/I 0 1085542 3153483 2022-08-18T09:33:01Z Wydarty 17971 wikitext text/x-wiki {{Dane tekstu2 |referencja = {{ROOTPAGENAME}} |poprzedni = {{BASEPAGENAME}} }} <br> {{JustowanieStart2}} <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=9 to=18 fromsection="X" tosection="X"/> {{JustowanieKoniec2}} {{MixPD|Xavier de Montépin|anonimowy}} [[Kategoria:{{ROOTPAGENAME}}|T{{BieżącyU|1|2}}{{BieżącyU|2|3}}]] fh3iwmomq1oezoj9shtx3unr02c86ig 3153494 3153483 2022-08-18T10:18:56Z Wydarty 17971 Wydarty przeniósł stronę [[Tajemnica Tytana/Część druga/I]] na [[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/I]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem: zła numeracja wikitext text/x-wiki {{Dane tekstu2 |referencja = {{ROOTPAGENAME}} |poprzedni = {{BASEPAGENAME}} }} <br> {{JustowanieStart2}} <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=9 to=18 fromsection="X" tosection="X"/> {{JustowanieKoniec2}} {{MixPD|Xavier de Montépin|anonimowy}} [[Kategoria:{{ROOTPAGENAME}}|T{{BieżącyU|1|2}}{{BieżącyU|2|3}}]] fh3iwmomq1oezoj9shtx3unr02c86ig Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/30 100 1085543 3153489 2022-08-18T10:14:52Z Wydarty 17971 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{tab}}Po ostatni przytulii do piersi swóją dziecinę, uścisnął rękę matki Giraud i oddalił się z sercem ściśnionem, z nieopisanym niepokojem pytając samego siebie, gdzie znajdzie dla swojej córeczki schronienie pewne i serdeczne, jeżeli poczciwa wdowa Giraud nie znajdzie ratunku, jak to niestety jest prawdopodobne, na nieszczęście jakie na nią spada. {{---|60|przed=20px|po=20px}}<section begin="X" /><section end="X" /> {{c|'''III.'''|po=12px}} {{c|'''{{Rozstrzelony|Wodopi}}j.'''|w=110%|po=12px}} {{tab}}Restauracya „pod Kasztanami“ na Bercy, zajmuje do dziś jedno z najpierwszych miejsc pomiędzy zakładami tegoż samego rodzaju w okolicach Paryża. Niewątpliwie, że klijentela jej, mniej jest wykwintna i elegancka jak w pawilonie Armenonville, w lasku Bulońskim, ale składa się z ludzi zamożnych, lubiących dobrze żyć i umiejących ocenić dobrze wartość piwnicy i umiejętność kucharza.<br> {{tab}}W roku 1839 restauracya „pod Kasztanami“ zajmowała mniej wybitne stanowisko, i zaliczała się do tych podrogatkowych garkuchni, w których tradycyonalny salon sto nakryć, zachęcał mieszczaństwo do wyprawiania tu wesel, styp pogrzebowych i uczt rozmaitego rodzaju.<br> {{tab}}W chwili gdy na wszystkich zegarach na Bercy biła godzina piąta, budowniczy Reymond, zobowiązany przed przedsiębiorcę do prezydowania tej uczcie, wyskoczył z powoziku przed drzwiami restauracji.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> n9ov86jdnk0zsaf1fttey7lct9oihj7 Tajemnica Tytana/Część pierwsza/II 0 1085544 3153490 2022-08-18T10:15:22Z Wydarty 17971 wikitext text/x-wiki {{Dane tekstu2 |referencja = {{ROOTPAGENAME}} }} <br> {{JustowanieStart2}} <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=18 to=30 fromsection="X" tosection="X"/> {{JustowanieKoniec2}} {{MixPD|Xavier de Montépin|anonimowy}} [[Kategoria:{{ROOTPAGENAME}}|T{{BieżącyU|1|2}}{{BieżącyU|2|3}}]] r4q1wbmvjd01sbh36in9p632vxvd27j 3153495 3153490 2022-08-18T10:19:40Z Wydarty 17971 Wydarty przeniósł stronę [[Tajemnica Tytana/Część druga/II]] na [[Tajemnica Tytana/Część pierwsza/II]], bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem: zła numeracja wikitext text/x-wiki {{Dane tekstu2 |referencja = {{ROOTPAGENAME}} }} <br> {{JustowanieStart2}} <pages index="PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu" from=18 to=30 fromsection="X" tosection="X"/> {{JustowanieKoniec2}} {{MixPD|Xavier de Montépin|anonimowy}} [[Kategoria:{{ROOTPAGENAME}}|T{{BieżącyU|1|2}}{{BieżącyU|2|3}}]] r4q1wbmvjd01sbh36in9p632vxvd27j Kategoria:Tajemnica Tytana 14 1085545 3153491 2022-08-18T10:16:01Z Wydarty 17971 wikitext text/x-wiki [[Kategoria:Xavier de Montépin]] [[Kategoria:Powieści]] [[Kategoria:Teksty oryginalnie w języku francuskim]] [[Kategoria:Przekłady z języka francuskiego]] [[Kategoria:Przekłady anonimowe]] f2knfhpyme24tyg35oit6rhrpj424xv Strona:PL Rudyard Kipling - Takie sobie bajeczki.djvu/59 100 1085546 3153496 2022-08-18T10:21:47Z Svejk13 22069 nowa strona proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Svejk13" /></noinclude>{{tab}}— Poco to robisz? — spytał go pstrokaty wąż skalny, Pyton.<br> {{tab}}— Przepraszam cię — odparł malutki słoń — ale mój nos jest teraz brzydki i bez fasonu, więc chcę poczekać, aż się znów zmniejszy.<br> {{tab}}— To będziesz długo czekał — odpowiedział mu pstrokaty wąż skalny, Pyton. — Bywają tacy, którzy nie wiedzą, co im na dobre wyjdzie.<br> {{tab}}Trzy dni siedział tam malutki słoń i czekał, aż jego nos znowu się zmniejszy. Ale nos się nie zmniejszył, a na dobitkę malutki słoń od ciągłego spoglądania dostał zeza. Bowiem — moje kochanie — chyba to pojmujesz i rozumiesz, że krokodyl wyciągnął mu nos w prawdziwą, rzetelną trąbę, jaką teraz mają wszystkie słonie.<br> {{tab}}Pod koniec trzeciego dnia przyleciała mucha i ukłuła malutkiego słonia w ramię, a on, zanim pomyślał, co czyni, podniósł w górę swą trąbę i zabił muchę.<br> {{tab}}— Zaletą numer pierwszy! — rzekł pstrokaty wąż skalny, Pyton. — Tego nie mógłbyś uczynić zwyczajnym ładnym noskiem. A teraz spróbuj co zjeść.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> bu46wjfwnc3k7kqhoct0iwyzotaqwah Strona:PL Rudyard Kipling - Takie sobie bajeczki.djvu/60 100 1085547 3153497 2022-08-18T10:23:23Z Svejk13 22069 nowa strona proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Svejk13" /></noinclude>{{tab}}Zanim pomyślał, co czyni, wyciągnął malutki słoń swą trąbę, zerwał wielki pęk trawy, otrzepał ją o swe nogi przednie i włożył do paszczy.<br> {{tab}}— Zaleta numer drugi! — rzeki pstrokaty wąż skalny, Pyton. — Tego nie mógłbyś uczynić zwyczajnym ładnym noskiem. Czy nie czujesz, jak słońce przypieka?<br> {{tab}}— Istotnie — rzekł malutki słoń — i zanim pomyślał, co czyni, wyciągnął z wielkiej, szaro — zielonej, mulistej rzeki Limpopo szalupę, pełną namułu, wmieścił ją na głowę i w ten sposób zrobił sobie chłodną i wygodną czapkę, z której ściekało mu poza uszy.<br> {{tab}}— Zaleta numer trzeci! — rzekł pstrokaty wąż skalny, Pyton. — Tego nie mógłbyś uczynić zwyczajnym ładnym noskiem. Czy nie miałbyś ochoty znów dostać klapsa?<br> {{tab}}— Przepraszam cię — odparł malutki słoń — ale bynajmniej nie mam do tego ochoty.<br> {{tab}}— A czy chcialbyś dać klapsa komu innemu?<br> {{tab}}— Oczywiście, bardzo chętnie — odpowiedział malutki słoń.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 5k6lxj08s2xx6qmg03dzmq26rac6yhj Strona:PL Rudyard Kipling - Takie sobie bajeczki.djvu/62 100 1085548 3153498 2022-08-18T10:47:37Z Svejk13 22069 nowa strona proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Svejk13" /></noinclude>{{tab}}— Otóż — rzekł pstrokaty wąż skalny, Pyton — przekonasz się, że twój nowy nos doskonale nadaje się do dawania klapsów.<br> {{tab}}— Bardzo dziękuję — odezwał się malutki słoń. — Pomyślę o tem. Powrócę teraz do moich kochanych krewnych i zobaczę, czy to się uda.<br> {{tab}}Malutki słoń wybrał się przeto z powrotem do swoich; szedł naprzełaj przez Afrykę i ciągle wywijał trąbą. Gdy chciał owoców, to zrywał je z drzew, nie czekając, jak dawniej, aż same spadną. Gdy chciał trawy, to zrywał ją z ziemi, nie przyklękając przytem, jak to poprzednio zwykł był czynić.<br> {{tab}}Gdy mu dokuczały muchy, to odłamywał gałązkę z drzewa i opędzał się nią przed niemi; a kiedy słońce przypiekało, to sporządzał sobie nową czapkę, chłodną i wygodną. Kiedy zaś podczas pochodu przez Afrykę uczuł się samotnym, to nucił sobie na swej trąbie, a hałas z tego był większy, niż gdyby kilka orkiestr przygrywało na dętych instrumentach.<br> {{tab}}Umyślnie zboczył z drogi, aby {{pp|odwie|dzić}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> b6wsry0v153m6yi5rjdj8kdprv6kjxn Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/1 100 1085549 3153499 2022-08-18T10:54:29Z WM 536 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="WM" /></noinclude>{{skan zawiera grafikę|{{f*|c|Jerzy Bandrowski.<br>W kraju orangutanów i rajskich ptaków}}}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> tjbslnv86m6p8ld82vorotywer5tyt1 Strona:PL Rudyard Kipling - Takie sobie bajeczki.djvu/63 100 1085550 3153502 2022-08-18T11:04:47Z Svejk13 22069 nowa strona proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Svejk13" /></noinclude>{{pk|odwie|dzić}} grubego hipopotama (ale ten nie był jego krewnym) i, ażeby się upewnić, że pstrokaty wąż skalny, Pyton, powiedział prawdę o jego trąbie, dał mu tęgiego klapsa. W wolnych chwilach zbierał skorupy z melonów, które był porozrzucał, idąc ku rzece Limpopo, był bowiem grzecznym gruboskórcem i wiedział, co wypada.<br> {{tab}}Pewnego ciemnego wieczora przyszedł malutki słoń z powrotem do swych miłych krewnych i rzekł:<br> {{tab}}— Jak się macie?<br> {{tab}}Ucieszyli się z jego powrotu i zaraz rzekli: — Chodź-no, dostaniesz klapsa za twą nienasyconą ciekawość.<br> {{tab}}— Ba — rzekł malutki słoń — mnie się zdaje, że wy nie macie pojęcia o klapsach; ale ja znam się na tem i wnet wam {{Korekta|pokażę|pokażę.}}<br> {{tab}}Odwinął swą trąbę i grzmotnął o ziemię swemi dwoma kochanemi braciszkami, aż się nakryli nogami.<br> {{tab}}— Och, na banany! — — zawołali — a gdzież to nauczyłeś się tego fortelu i co uczyniłeś ze swoim nosem?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> f083jic1yb4e9rqpb3d4lswr7oo90u7 Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/5 100 1085551 3153503 2022-08-18T11:08:03Z WM 536 przepisana proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="WM" /></noinclude><section begin="tyt1"/>{{f|JERZY BANDROWSKI.|w=120%|po=50px}} {{c|W KRAJU ORANGUTANÓW|w=260%|h=normal}} {{c|I RAJSKICH PTAKÓW|w=260%|h=normal|po=40px}} {{c|POWIEŚĆ DLA DORASTAJĄCEJ MŁODZIEŻY.|w=130%|po=60px}}<section end="tyt1"/> <section begin="tyt2"/> {{c|LWÓW 1922|w=110%|przed=50px}} {{c|SPÓŁKA NAKŁADOWA „ODRODZENIE"|w=110%|po=20px}}<br><section end="tyt2"/><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mvrdl7h1okc7b1z57liu2cessoe9xq3 Strona:PL Rudyard Kipling - Takie sobie bajeczki.djvu/64 100 1085552 3153504 2022-08-18T11:10:53Z Svejk13 22069 nowa strona proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Svejk13" /></noinclude>{{tab}}— Krokodyl z wybrzeży wielkiej, szaro — zielonej, mulistej rzeki Limpopo, zrobił mi nowy nos — odparł malutki słoń. — Spytałem go, co jada na obiad, a on mi dal na pamiątkę ten nos. — Jest bardzo brzydki — odezwał się jego włochaty wujaszek, pawjan. — Istotnie — odpowiedział malutki słoń — ale ogromnie pożyteczny — i podniósł w górę swego włochatego wujaszka, pawjana, i rzucił go w gniazdo szerszeni. Potem niegodziwy malutki słoń jął przez dłuższą chwilę obdzielać klapsami swych miłych krewnych, aż wszyscy byli ogromnie zgrzani i okrutnie zdziwieni. Swemu dużemu wujaszkowi, strusiowi, powyrywał z ogona pióra; swą dużą ciocię, żyrafę, uchwycił za tylne nogi i powlókł ją przez krzaki cierniowe; swą grubą ciocię, hipopotama, wygwizdał, a kiedy odbywała w wodzie drzemkę poobiednią, mamrotał jej nad uszami; ale ptaka Kolokolo nikt nie ważył się tknąć. Wkońcu stosunki stały się tak dalece niemożliwe, iż wszyscy mili krewni, jeden za drugim, pobiegli na brzeg wielkiej, szaro-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> cnkix9bmiq7g30q3w6ow574yxbgjqgz Strona:PL Rudyard Kipling - Takie sobie bajeczki.djvu/66 100 1085553 3153505 2022-08-18T11:11:38Z Svejk13 22069 nowa strona proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Svejk13" /></noinclude>{{tab}}A kiedy powrócili, już żaden nie dawał klapsów drugiemu; i od tego czasu — o, moje kochanie — wszystkie słonie, które kiedykolwiek zobaczysz, i wszystkie, których nie zobaczysz, mają trąby zupełnie takie same, jak malutki słoń, słynny ze swej nienasyconej ciekawości.<br> <br> <br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 4i8j6k2xzvz47riy3cbijdgejp35y3w